Historia chłopca wraca
tutaj co jakiś czas, niczym bumerang.
Chapic nie jest z nami od
prawie roku, a jednak ciągle jest obecny w naszym życiu (zresztą
jak większość dzieci, które kiedyś u nas przebywały).
Krótko przypomnę jego
historię. Chłopiec pojawił się w naszej rodzinie gdy miał
niespełna pół roku. W wieku prawie dwóch lat, został adoptowany
przez Francescę i Giuseppe – małżeństwo z Włoch. Dziecko w
„papierach” miało podejrzenie FAS (alkoholowego zespołu
płodowego). Mając go pod opieką, skupialiśmy się głównie na
diagnozowaniu konkretnych zaburzeń. Podchodziliśmy do chłopca
zadaniowo. Gdy pojawiał się problem, to trzeba było go rozwiązać,
idąc do lekarza-specjalisty, albo poszukując różnego rodzaju
ośrodków rehabilitacyjnych, czy wczesnego wspomagania rozwoju. Tak
więc współpracowaliśmy z kim tylko się dało – lekarzami,
psychologami, terapeutami, rehabilitantami.
Przez długi czas
walczyliśmy z sobą, czy powinniśmy zdiagnozować go pod kątem
istnienia FAS. Majka była kiedyś na szkoleniu prowadzonym przez
osobę, która uznawana jest za autorytet w zakresie zaburzeń
poalkoholowych. Po wykładzie poszła z nią porozmawiać. Oczywiście
temat szybko zszedł na Chapicka. Na podstawie zdjęcia i krótkiego
opisu zachowań chłopca (a przede wszystkim faktu, że mama
biologiczna non-stop była „wstawiona” - również idąc na
porodówkę), została postawiona wstępna diagnoza - na 90% ma FAS.
Jednak my widzieliśmy, jak chłopak się rozwija. Może nie
równomiernie (jak większość dzieci), lecz skokowo – przez kilka
tygodni nie robił postępów, by nagle zrobić krok milowy. W każdym
razie doganiał rówieśników, a przynajmniej się od nich nie
oddalał. Do dzisiaj nie wiem, czy zrobiliśmy słusznie rezygnując
ze zdiagnozowania FAS-u, chociaż wiem, że gdyby ocena była
pozytywna (czyli, że dziecko ma FAS), to dzisiaj pewnie
odwiedzalibyśmy chłopca w DPS-ie.
Chapic przechodził
kolejne szczeble adopcji krajowej, nikt nie był nim zainteresowany
(chociaż cały czas występowało tylko podejrzenie zespołu FAS).
Z informacji, które
otrzymaliśmy od osoby koordynującej adopcje zagraniczne, wynikało
że stwierdzenie istnienia FAS jest szlabanem, natomiast jego
podejrzenie jest do zaakceptowania dla potencjalnych rodziców z
zagranicy.
Pierwsza włoska rodzina,
po namyśle zrezygnowała z adopcji Chapicka. Sytuacja stawała się
napięta, ponieważ wątpliwe było też znalezienie dla chłopca
rodziny zastępczej w naszym kraju. Coraz bardziej realny stawał się
dom pomocy społecznej.
Po pewnym czasie pojawiła
się Francesca i Giuseppe – kolejna włoska rodzina.
Dlaczego o tym piszę? Ano
dlatego, że w ostatnim czasie wiele się mówi o tym, że polskie
dzieci są niepotrzebnie adoptowane przez rodziny zagraniczne, że
jest wiele nieprawidłowości, że trzeba coś z tym zrobić (krótko
mówiąc - ukrócić). O ile dotychczas wszystko sprowadzało się do
stwierdzenia „wydaje się”, można to było uznać jako zwyczajne
„bicie piany”. Niestety niedawno doszło do zamknięcia krajowego
ośrodka adopcyjnego, mającego ogromne doświadczenia w adopcjach
zagranicznych. Pozostał ośrodek katolicki oraz diecezjalny (który
jeszcze nie przeprowadził ani jednej adopcji zagranicznej).
Zamieszczam poniżej link
do bardzo ciekawej dyskusji, która skłoniła mnie do napisania
dzisiejszego posta. Trochę zabrakło mi w niej opinii strony
przeciwnej, dla której najważniejsza jest możliwość dorastania dzieci w
kraju ojczystym, w którym nie zostaną oderwane od języka
polskiego, kultury, a przede wszystkim religii.
Chapickowi jeszcze się
udało. Czy podobne szanse będą miały kolejne dzieci, które nie
znajdą rodziny adopcyjnej w kraju? Czy może ważniejszy będzie
patriotyzm, wiara i dostęp do dóbr kultury – przebywając w domu
pomocy społecznej prowadzonym przez siostry zakonne?
Osobiście nie mam nic do
zarzucenia tego rodzaju placówkom. W końcu Królewna (jedna z
dziewczynek, która jakiś czas temu była w naszym pogotowiu)
przebywa w takim ośrodku i mam o nim jak najlepsze zdanie.
Jednak z pewnością nie
byłoby to właściwe miejsce dla Chapicka.
W sytuacjach, gdy
poszukujemy rodziny dla naszych dzieci zastępczych, ważne są cechy
i predyspozycje rodziców, którzy chcą je adoptować. Nie ma
znaczenia narodowość, światopogląd, religia. Między innymi
dlatego, nie ochrzciliśmy jeszcze żadnego naszego dziecka
zastępczego (mimo, że ksiądz z naszej parafii już wielokrotnie
nas zachęcał, mówiąc że wszelkie sakramenty dla naszych dzieci
zastępczych są wolne od opłat).
Z rodzicami Chapicka mamy
równie częsty (a nawet jeszcze bardziej częsty) kontakt jak z
rodzicami innych dzieci, które od nas odeszły. Francesca przesyła
nam dziesiątki SMS-ów, zdjęć i filmików z życia chłopca.
Ostatnio nawet naciska na nawiązanie kontaktów poprzez Skype-a.
Dotychczas tłumaczyliśmy się barierą językową oraz bardzo
wolnym i zawodnym dostępem do internetu. Wydaje nam się, że nie
powinniśmy być zbyt bezpośrednio obecni w życiu chłopca. Włoscy
rodzice mają chyba odmienne zdanie. Niedawno znaleźli kilka
kilometrów od siebie rodzinę, która mówi po polsku i chętnie
będzie tłumaczem podczas rozmów przez internet. Nas poprosili,
abyśmy znaleźli jakieś miejsce z szybkim internetem. Cóż …,
chyba będziemy musieli się przyznać, że mamy łącze
światłowodowe. Jednak najbardziej dręczy mnie myśl, że kiedyś
wpadną na pomysł, aby nas zaprosić do siebie.
Co słychać u chłopca?
Dwuletnie dziecko w
niespełna rok nauczyło się rozumieć język włoski, wypowiadać
proste zdania, liczyć do dziesięciu. Dla porównania, nasz
sześcioletni Kapsel biegle liczy do trzech (jak bardzo się skupi to
do pięciu). Gdyby w wieku dwóch lat był skierowany do adopcji, to
pewnie chętnych byłoby wielu.
Rodzice Chapicka
zdecydowali się na przeprowadzenie badań dotyczących możliwych konsekwencji istnienia alkoholu w jego życiu płodowym. FAS został wykluczony,
jednak potwierdzona została możliwość pojawienia się zaburzeń
ośrodkowego układu nerwowego określanych mianem ARND (pewna pochodna FAS).
Czy gdyby taka diagnoza
została postawiona w Polsce, to zwiększyłaby szansę chłopca na
adopcję w naszym kraju?
To zdjęcie Chapicka "wyłowiłem" z internetu |
Patrząc na to zdjęcie, aż trudno uwierzyć, że w Polsce nie znalazła się dla niego rodzina... Zgadzam się z Tobą: chłopiec miał szczęście, że "zdążył" przed zamknięciem ośrodka. Zdecydowanie uważam się za patriotkę (w końcu lata w harcerstwie zrobiły swoje), ale uważam też, że wyrazem patriotyzmu jest właśnie dbanie o najmłodszych obywateli, a nie stawianie im sztucznych barier w imię idei, których kilkulatek i tak nie rozumie...
OdpowiedzUsuń
OdpowiedzUsuń"Trochę zabrakło mi w niej opinii strony przeciwnej, dla której najważniejsza jest możliwość dorastania dzieci w kraju ojczystym, w którym nie zostaną oderwane od języka polskiego, kultury, a przede wszystkim religii."
a mnie wręcz przeciwnie, ponieważ stoję na stanowisku, że media sprawują odpowiedzialność za kształtowanie debaty i cyrkulację opinii, więc nie jest prawdą, ze każda bzdura ma prawo do czasu antenowego. Tak zrobiła BBC ukracając zapraszanie antyszczepionkowców zgodnie z zasadą "pluralizm nie oznacza, że będziemy wpuszczać na antenę każdego, kto ma ochotę podzielić się swoją opinią ze społeczeństwem, z potencjalnie groźnym skutkiem dla tegoż społeczeństwa". Tę rolę z powodzeniem pełnią media wirtualne, natomiast media wizualne mogą i powinny brać odpowiedzialność za wpuszczanie w obieg rozmaitych półprawd i nienaukowości. Piszę to jako osoba, która zmarnowała X czasu bijąc się w mediach z ludźmi, którzy nie pozwalali dojść ekspertom do głosu, a redaktorzy patrzyli na to obojętnie.
Pogląd o tym, że ważniejsze od realizacji dobra dziecka jest zrealizowanie nacjonalistycznych potrzeb laików, nie spełnia ani kryterium merytorycznego (polskie prawo jasno określa, czyje dobro rządzi adopcją), ani społecznego (wychowujemy dzieci na ludzi, a nie na zasoby narodowe). Prywatnie mogę rozmawiać o tym, czy adopcja dziecka przez Włochów rani uczucia Xa, który płacze nad niemożnością wcielenia tego dziecka do przyszłej armii polskiej, ale publicznie nie widzę takiej potrzeby, tak jak nie chciałabym oglądać dyskusji medialnych o tym, czy świat zaczął się 5000 lat temu i czy picie naparu z dziurawca leczy raka, bo pani Kowalskiej tak się wydaje. Trzymajmy sami poziom i oczekujmy też tego od mediów.
bloo