… podobnie
jak Sokrates, zaczynam mieć coraz większą świadomość swojej
niewiedzy. Tyle tylko, że dla niego było to drogą do poznania
mądrości, a ja myślę, że taki „niekumaty” pozostanę już do
śmierci, bo zwyczajnie pewnych rzeczy nie mogę pojąć.
Na
dobrą sprawę, to chciałem napisać komentarz pod swoim ostatnim
postem o Kapslu. Jednak jak zacząłem zagłębiać się w coraz
szersze kręgi dowolności i wieloznaczności, to stwierdziłem, że
wyjdzie z tego kolejny wpis.
Dwa
razy w roku odbywają się w naszym PCPR-rze kursy dla rodziców
zastępczych. Każdy z nich kończy się tak zwanym „panelem”,
czyli kilkugodzinnym spotkaniem absolwentów tegoż kursu, z osobami
mającymi praktyczną styczność z rodzicielstwem zastępczym. Są
tam więc osoby prowadzące rodzinne domy dziecka, pogotowia rodzinne
oraz będące inną formą rodzicielstwa zastępczego, jak również
przedstawiciele różnych instytucji, w tym sędzia sądu rodzinnego.
Osobiście
na takie spotkania nie chadzam z bardzo błahego powodu. Zwyczajnie
mam tak długi przewód myślowy, że zanim bym się zastanowił co
chcę powiedzieć, to rozmowa pewnie już dawno by zeszła na inny
temat.
Jednak
Majka, ze swoją radiową przeszłością jest tam obowiązkowo.
Wprawdzie z tym radiem trochę przesadziłem (wystąpiła w nim tylko
raz), to jednak doświadczenie sceniczne (prowadziła kilka imprez i
festynów) bardzo jej w tym pomaga.
Ponieważ
„świeżo upieczeni” rodzice zastępczy nawet nie bardzo wiedzą
o co mogą zapytać takiego prawnika, to po jego krótkim
wprowadzeniu, Majka zadaje mu pytania i prowadzi konwersjację.
Wprawdzie są to nasze wątpliwości i najczęściej odwołują się
do konkretnych przypadków naszych dzieci, to myślę że ich
rozważanie też jest z korzyścią dla wszystkich słuchających.
Tak
więc kilka dni temu „na tapetę” poszedł przypadek Kapsla.
Muszę
więc przyznać, że to co napisałem ostatnio na temat możliwości
zmiany decyzji przez samego sędziego, nie jest prawdą – a
przynajmniej nie do końca. Raz wydany wyrok jest zamknięty w tym sensie, że sędzia
po wpłynięciu odwołania, sam nie może go zmienić. Za to w
uzasadnieniu wyroku może napisać, że … się pomylił. Sądzę,
że na taką samokrytykę może się zdecydować tylko ktoś „z
jajami”, więc pewnie takie przypadki są bardzo rzadkie. Jednak
gdyby czasem, sędzina prowadząca sprawę chłopca zdecydowała się
na taki krok, to mogłoby to znacznie przyspieszyć cały dalszy bieg
wypadków w sądzie odwoławczym (chociaż i tak chodzi o
przynajmniej pół roku – ale chociaż nie półtora).
Zawsze
też myślałem, że sąd okręgowy (apelacyjny, odwoławczy –
używam takich słów jako synonimów), może podtrzymać decyzję
sądu niższej instancji, ale może również zmienić to
postanowienie. Okazuje się jednak, że nie. Jeżeli ma jakieś
zastrzeżenia, to sprawa wraca do ponownego rozpatrzenia, przez sąd,
który wydał poprzednią decyzję. Do tego rozpatrywana jest ona w
oparciu o materiał dowodowy z pierwszego postępowania (chyba, że jakaś procedura została przeprowadzona niewłaściwie, lub w ogóle nie została przeprowadzana - np. badanie w OZSS). Nie ma więc
znaczenia, jeżeli na przykład w międzyczasie sytuacja rodziców
biologicznych uległa zmianie na lepsze.
Wrócę
do sytuacji Kapsla. Odwołanie mamy ma dużą szansę na pozytywne
jego rozpatrzenie przez sąd apelacyjny, jednak tak czy inaczej sprawa wróci na biurko sędziny, która do tej pory nie była przychylna mamie
(a odwołanie może ją tylko rozwścieczyć – w końcu sędzia to
też człowiek i może się irytować). Wprawdzie istnieje możliwość
złożenia przez mamę wniosku o zmianę sędziego (mając konkretne
argumenty), ale co zrobić, gdy w sądzie jest tylko jeden sędzia
rodzinny? Czy istnieje możliwość zmiany sądu? Niestety Majka o to
już nie dopytała – ale będzie okazja za pół roku.
To,
że jest duża szansa na ponowne rozpatrzenie sprawy wynika z dwóch
powodów. Sprawa pierwsza, to fakt, że nie dokonano badania więzi i
oceny kompetencji rodzicielskich mamy Kapsla przez Opiniodawczy Zespół Sądowych Specjalistów. Większość sądów traktuje to
badanie jako rutynową czynność przed każdym odebraniem praw
rodzicielskich, jednak nie ma takiego obowiązku. Czy sąd odwoławczy
potraktuje to jako pewnego rodzaju zaniedbanie, czy również
stwierdzi, że przecież nie trzeba?
Druga
rzecz, to połączenie na jednej rozprawie odebrania praw
rodzicielskich z zakazem widywania się z synem. Podobno nie ogranicza się kontaktów rodziców z dzieckiem, z urzędu. Musi wpłynąć jakiś wniosek.
Czy coś takiego miało miejsce, czy może jednak była to samowolka?
Nie wiemy, lecz trudno jest nam znaleźć kogoś, kto miałby jakiś
interes w złożeniu wniosku o zakaz spotkań. Jednak tak czy inaczej
powinny się odbyć dwie odrębne rozprawy.
Natomiast jeżeli chodzi o możliwość aktualnych odwiedzin, to jeżeli odwołanie spełni wszelkie wymogi prawne, wówczas sąd nie będzie mógł wydać odrębnej decyzji w sprawie, która została zaskarżona. Czyli Kapsel nadal będzie mógł spotykać się ze swoją mamą.
Natomiast jeżeli chodzi o możliwość aktualnych odwiedzin, to jeżeli odwołanie spełni wszelkie wymogi prawne, wówczas sąd nie będzie mógł wydać odrębnej decyzji w sprawie, która została zaskarżona. Czyli Kapsel nadal będzie mógł spotykać się ze swoją mamą.
Tyle
tym razem się dowiedzieliśmy od sędziego z jednego z naszych sądów
rodzinnych. Osobiście, wcale nie jestem przekonany, czy takie
procedury obowiązują w całym kraju, zwłaszcza że sam pan sędzia
stwierdził, że ze stuprocentową pewnością, może się wypowiadać
tylko za siebie i swojego kolegę (bo akurat w tym wydziale rodzinnym
jest ich tylko dwóch).
Z
ciekawych rzeczy poruszył jeszcze kwestię, której bardzo obawiają
się rodzice zastępczy, wychowujący jakieś dziecko już dłuższy
czas. Co się stanie, gdy w którymś momencie zostaną odebrane
prawa rodzicielskie rodzicom biologicznym i dziecko zostanie zgłoszone
do ośrodka adopcyjnego? Czy jedyną możliwością będzie dla nich
adopcja? Przecież nie zawsze stać rodzica zastępczego na taką
alternatywę. Okazuje się, że w dziewięćdziesięciu kilku
procentach dzieci te wcale nie zostają zakwalifikowane do adopcji,
co oznacza, że nadal pozostają w dotychczasowej rodzinie
zastępczej. Jednak bliższe sprecyzowanie pojęcia „dłuższy
czas” nie jest możliwe i zależy od indywidualnej interpretacji
osób pracujących w ośrodkach adopcyjnych.
W
ten płynny sposób przejdę do pewnych aspektów funkcjonowania
ośrodków adopcyjnych. Nie chcę twierdzić, że powinny być jakieś
sztywne ramy czasowe, określające kiedy dziecko jest kwalifikowane
do adopcji, a kiedy już nie. Wszystko zależy od sytuacji, jednak
podobnie jak w przypadku sądów, wpływ na to ma subiektywna ocena
poszczególnych ludzi. Gdyby więc kiedyś ktoś mnie zapytał o
perspektywy swojego dziecka zastępczego, które przebywa w jego domu
od kilkunastu, czy kilkudziesięciu miesięcy – musiałbym
powiedzieć: „nie wiem”.
Jeżeli
chodzi o decyzje podejmowane przez ośrodki adopcyjne, to są jeszcze
inne ciekawe aspekty, powodujące że cały system rodzicielstwa
zastępczego i adopcyjnego jest niejednoznaczny i w większości
zależy od regulaminów i zasad wypracowanych przez poszczególne
ośrodki adopcyjne, instytucje pieczy zastępczej i sądy (być może
często wspólnie).
Dawniej
wydawało mi się, że sprawa wygląda w ten sposób, że pomoc
społeczna i/lub szpital, do którego trafiło dziecko, co do którego
istnieje uzasadnione podejrzenie zaniedbania opieki rodzicielskiej,
albo mama po porodzie poszła „w długą”, czy też zdecydowała
się zrzec wychowania swojego dziecka – informuje o tym sąd i
Powiatowe Centrum Pomocy Rodzinie (albo inną odpowiednią instytucję
zajmującą się pieczą zastępczą). Dziecko kierowane jest do
rodziny zastępczej, a sąd wszczyna proces, lub jeżeli mama sama
decyduje się zrzec swoich praw rodzicielskich, musi to w odpowiedni
sposób zgłosić sądowi. Jeżeli sąd po jakimś czasie podejmie
decyzję o odebraniu praw rodzicielskich, zgłasza ten fakt do
ośrodka adopcyjnego, który dokonuje kwalifikacji do adopcji i
rozpoczyna poszukiwania rodziców adopcyjnych. Myślałem, że takie
są procedury, ponieważ tak to wygląda u nas.
Dopiero
od niedawna ośrodki adopcyjne nieco wcześniej dowiadują się o
dziecku, ponieważ ich pracownicy biorą udział w spotkaniach w
PCPR-rze, na których omawiane są poszczególne przypadki dzieci
przebywających w rodzinach zastępczych. Mając pewną wiedzę na
temat rozwoju dziecka i sytuacji jego rodziców biologicznych, mogą
rozpocząć wstępne poszukiwania nowych rodziców (nikomu jeszcze
dziecka nie proponując).
Bywają
jednak ośrodki adopcyjne, które jako pierwsze (poza sądem) są
informowane o pojawieniu się dziecka w szpitalu (najczęściej
noworodka). Decyzją sądu, maluch jest umieszczany w docelowej
rodzinie adopcyjnej. I tutaj istnieją dwa znane mi rozwiązania
(stosowane w różnych miastach), albo rodzice adopcyjni wcześniej
muszą skończyć dodatkowy kurs dla rodziców zastępczych, albo sąd
umieszcza dziecko w rodzinie adopcyjnej na zasadzie tzw. „powierzenia
pieczy”. W sumie wszystko wygląda pięknie.
Jest
zgodne prawem, ponieważ sąd na 6 miesięcy może umieścić dziecko
na zasadzie powierzenia pieczy w dowolnej rodzinie (według własnego
uznania), a jeżeli ma ona dodatkowe szkolenie dla rodzin
zastępczych, to termin ten nie obowiązuje. Dla dziecka jest to
komfortowa sytuacja, ponieważ niemal od urodzenia przebywa w
docelowej rodzinie. Rodzice, u których w ten sposób zostało
umieszczone dziecko, są szczęśliwi że mogą zajmować się nim od
początku, że nie czeka ono na nich nie wiadomo gdzie.
Są
w pełni świadomi wszelkich konsekwencji podejmowanej decyzji.
Niestety te konsekwencje mogą dla nich okazać się tragiczne. Mama
zostawiając dziecko w szpitalu po porodzie, ma 6 tygodni na zmianę
decyzji. Nie musi niczego udowadniać – zwyczajnie mówi, że
zmieniła zdanie i przychodzi po dziecko. Może też nie dopełnić
wszelkich formalności i „zniknąć”. Rodzicom pozostaje
niepewność – czy wróci i kiedy? Gdyby nasza Smerfetka znalazła
się na takiej zasadzie w jakiejś rodzinie adopcyjnej, to nie
chciałbym być w jej skórze (tej rodziny). Mama nagle wróciła,
wynajęła prawnika i deklaruje walkę o odzyskanie dziewczynki.
Rodzice zastępczy mają (a przynajmniej powinni mieć) świadomość
tymczasowości. Wiedzą, że istnieje duże prawdopodobieństwo, że
dziecko kiedyś od nich odejdzie. Rodzice adopcyjni nie są na coś
takiego gotowi. Wiem, że mają świadomość podejmowanego w takim
przypadku ryzyka, jednak gdyby musiał być zrealizowany wariant
pesymistyczny, to mogłoby to „rozwalić” całą rodzinę … a
przypadki powrotów czasami się zdarzają, mimo że do takiego
sposobu adopcji wybierane są tylko dzieci z niemal stuprocentowym
prawdopodobieństwem odebrania praw rodzicielskich.
Jest
też inny wymiar takiego podejścia do adopcji. Niektóre osoby
bardzo bulwersuje adopcja poprzez pozostanie najpierw rodziną
zastępczą. Jeden z naszych ośrodków adopcyjnych uważa to za
„wykradanie dziecka z kolejki” i w bardzo niemiły sposób
traktował rodzinę która najpierw została rodziną zastępczą dla
jednego naszego „pogotowiowego” malucha. Czym różni się
sytuacja adopcji noworodka? Jest to pomijanie osób oczekujących w
kolejce adopcyjnej, którzy nie są emocjonalnie zdolni do wybrania
takiej drogi – a jednak są ośrodki, które proponują taki
alternatywny wybór.
Osobiście
uważam, że żadna droga do upragnionego dziecka nie jest
niewłaściwa i rozumiem postępowanie poszczególnych rodzin, mimo
że często sam też nie byłbym na coś takiego gotowy.
Dziwi
mnie tylko różnorodność form podchodzenia do tego samego tematu
przez instytucje. Powoduje to, że wiem coraz mniej, nie mówiąc o
tym, czego jeszcze nie wiem. A może to jest właśnie pluralizm?
Jednak
na koniec odniosę się też do PCPR-ów. Tutaj również istnieją
wewnętrzne regulacje, które kształtują pewną „politykę”
konkretnych jednostek.
Podam
tylko jeden przykład. Rodzina, która planuje zostać pogotowiem
rodzinnym, powinna teoretycznie najpierw pozostać na jakiś czas
„zwykłą rodziną zastępczą”.
Problem
polega tylko na tym, że nie można łączyć funkcji pogotowia z
rodziną zastępczą. Tak więc po okresie bycia rodziną zastępczą
należałoby przebywające w rodzinie dzieci zastępcze albo
adoptować (jeżeli jest taka możliwość), albo oddać je do innej
rodziny.
Dlatego
też niektóre PCPR-y (nie chcę gdybać, czy większość, czy
mniejszość) rezygnują z tego wymogu i rodzina decydująca się na
pozostanie pogotowiem rodzinnym, pozostaje nim natychmiast. Ale są
również takie rodziny, które nie wyobrażają sobie od razu
rzucenia się na „głęboką wodę”.
Tak
więc, reasumując całe moje rozważania, powiem tyle, że jak ktoś
będzie mnie pytał jak wygląda system opieki zastępczej i
adopcyjnej, to chyba będę brał wzór z naszego sędziego,
twierdząc że w stu procentach to mogę się tylko wypowiadać za
Majkę i siebie.
no więc mam podobne przemyślenia, jak Twoja konkluzja początkowa i końcowa. Dawniej wydawało mi się, że jak wejdę w system jako praktyczka to go wreszcie zrozumiem - akurat.
OdpowiedzUsuńOsobiście mam też coraz więcej myśli, czy to co nazywamy "pluralizmem" faktycznie jest pluralizmem w imię uwzględnienia indywidualnych sytuacji dzieci, rodziców i RZ/RA, czy jednak zwyczajnym bałaganem, gdzie spychologia daje właściwie nieograniczone możliwości przeciągania czasowej struny oraz ćwiczenia różnych rozwiązań na żywej tkance.
bloo