Romulus w zoo... chłopiec rośnie jak na drożdżach |
Minęły już trzy tygodnie od ostatniego wpisu o Mowglim, a nadal otrzymuję rozmaite pytania, zarówno dotyczące samego chłopca i Paprotki, jak również natury ogólnej... czyli o co w tym wszystkim chodzi.
Piszą do mnie zarówno osoby mające w planach adopcję, pieczę zastępczą, jak też zupełnie niczego nie planujące – tak z ciekawości.
Spróbuję zatem w sposób bardzo skondensowany przedstawić to, co było przedmiotem dociekań moich dyskutantów.
Pewnie dla wielu osób tutaj zaglądających, będą to rzeczy oczywiste... ale może warto to jakoś zebrać do kupy.
Jednak na wstępie odpowiem na pytania, które pojawiały się w ostatnim czasie. Czyli jak przedstawia się sytuacja Mowgliego i Paprotki?
Chłopiec został zabezpieczony w rodzinie biologicznej. Można więc byłoby powiedzieć, że sprawa jest już zamknięta. No niestety nie jest, więc za jakiś czas będzie wpis pod tytułem „Mowgli 2”. Być może będzie to tylko kilka zdań... chyba, że chłopiec jednak trafi do naszej rodziny.
Z Paprotką czekamy do najbliższego posiedzenia zespołu. Jeżeli wszyscy uznają, że nie ma większych szans na powrót do mamy biologicznej i sąd nie będzie miesiącami zwlekał z podjęciem decyzji, to dziewczynka pozostanie z nami do uregulowania jej sytuacji prawnej, co w tym przypadku oznaczałoby odebranie praw rodzicielskich i skierowanie Paprotki do Ośrodka Adopcyjnego.
Co najbardziej interesowało osoby, które do mnie pisały? Niektóre nawet dzwoniły, chociaż tę sferę przejmowała Majka... z przyczyn oczywistych (to ona jest od gadania).
Niewątpliwie najwięcej było wpisów tych osób, które chciałyby zaopiekować się czy to chłopcem, czy dziewczynką. Niektóre miały ukończone szkolenie dla rodziców zastępczych, inne dla adopcyjnych... a jeszcze inne były w trakcie szkolenia, albo spontanicznie poczuły potrzebę niesienia pomocy porzuconym dzieciom.
I może od tej ostatniej grupy osób rozpocznę, ponieważ cały czas w społeczeństwie panuje przekonanie, że do adopcji idą biedne sierotki, które będą wdzięczne za ich przygarnięcie. Otóż tak nie jest. Nawet noworodek Mowgli ma już swoją historię, którą trzeba uszanować. Półroczna Paprotka przez kilka miesięcy mieszkała ze swoją mamą. Teraz mieszka w naszej rodzinie, z którą na miarę swoich możliwości poznawczych, próbuje się utożsamiać. Sześciomiesięczne dziecko doskonale wie, kto jest jego mamą i tatą (choćby tą zastępczą), chociaż nie występuje jeszcze lęk separacyjny. Dlatego większość naszego urlopu (który za chwilę rozpoczynamy), zarówno Paprotka, jak i Stokrotka, spędzą z nami.
Było kilka komentarzy typu „ja bym chętnie wzięła, ale nie mam kwalifikacji”.
Ale przecież takich Mowglich będzie więcej. Co stoi na przeszkodzie, aby przejść szkolenie, taką kwalifikację otrzymać, i nie wypisywać za rok podobnych komentarzy?
Pojawiały się pytania, czy trzeba mieć jakieś szkolenie?
Istnieje takie pojęcie, jak rodzina spokrewniona. Tylko taka rodzina nie musi przechodzić szkolenia i uzyskać kwalifikacji do bycia rodziną dla danego dziecka. Tyle tylko, że w sensie prawnym sprowadza się to do dziadków lub pełnoletniego rodzeństwa danego dziecka. A już na przykład siostra mamy biologicznej, ma obowiązek takie szkolenie odbyć.
Nie oznacza to, że w tym czasie dziecko musi przebywać „gdzieś”... czy to w placówce, czy rodzinie zastępczej. W każdym przypadku decyzję o umieszczeniu dziecka w jakiejkolwiek rodzinie podejmuje sąd rodzinny. Umieszcza on dziecko w rodzinie w tak zwanym trybie zabezpieczenia, ustanawiając jednocześnie czas, w którym musi zostać podjęte szkolenie. Najczęściej jest to pół roku od decyzji sądu, a jego postanowienie w pewien sposób wymusza przeprowadzenie takiego szkolenia (przez ośrodek adopcyjny, albo organizatora pieczy zastępczej – w zależności od celu nowych rodziców dziecka).
Przejdę jednak do tematu, który budzi najwięcej kontrowersji. Chodzi o rodzinę zastępczą z motywacją adopcyjną. Co to takiego?
Osoby, które planują adopcję dziecka, myślą o ośrodkach adopcyjnych. Najwyżej zastanawiają się nad wyborem konkretnego ośrodka, bo tutaj żadna rejonizacja nie obowiązuje, a różne ośrodki mają różne wymagania. Najczęściej wszystko sprowadza się do stażu małżeńskiego. A co, jeżeli para nie zalegalizowała swojego związku? A co, jeżeli jest to tylko jedna osoba? A co, jeżeli jest to para nieheteroseksualna? A co, jeżeli czas oczekiwania na dziecko w ośrodku mierzy się w latach, a nie miesiącach? A co, jeżeli nie zostało się nawet zakwalifikowanym do odbycia szkolenia?
Są to pytania, które można mnożyć, a kolejka do dziecka adopcyjnego wydłuża się coraz bardziej.
Wiele osób decyduje się zatem na pewnego rodzaju obchodzenie procesów adopcyjnych, poprzez pozostanie wcześniej rodziną zastępczą. Dużo łatwiej jest spełnić wymagania organizatora pieczy zastępczej. O wiele szybciej można tym sposobem zamieszkać z dzieckiem. Do tego szkolenie dla rodziców zastępczych jest najczęściej honorowane w momencie podejmowania decyzji o przysposobienie (czyli adopcję) dziecka. W przeważającej większości wszystko sprowadza się do rozmowy z psychologiem. W drugą stronę to nie działa, co oznacza że rodzic mający kwalifikację adopcyjną, nie może po rozmowie z psychologiem stać się rodziną zastępczą. Podstawową sprawą jest cel, który przyświeca (a przynajmniej powinien) rodzicom zastępczym – powrót dziecka do rodziny biologicznej.
To jest właśnie ta różnica (między rodzicem adopcyjnym, a zastępczym), która powoduje, że wiele osób nigdy nie podejmie decyzji o pozostaniu wcześniej rodziną zastępczą.
Przede wszystkim, nie ma żadnej pewności, że sąd w pewnym momencie odbierze prawa rodzicielskie rodzicom biologicznym. Nie ma też pewności, że rodzice nie odwołają się od decyzji sądu, albo złożą wniosek o przywrócenie im praw rodzicielskich.
Może zatem być tak, że rodzice zastępczy będą latami żyć w towarzystwie rodziców biologicznych dziecka, gdyż prawo zapewnia im spotykanie się ze swoimi dziećmi. Może też być tak, że nawet po kilku latach, jakiś nawiedzony sędzia podejmie decyzję o powrocie do rodziny biologicznej. Takie sytuacje się zdarzają.
Ja w pewien sposób czuję się rozdarty emocjonalnie. Z jednej strony uważam, że piecza zastępcza i możliwość spotykania się z rodzicami biologicznymi jest czymś dobrym i czymś ważnym. Pozwala ona zachować ciągłość historii, wgląd do swoich korzeni. Pozwala też dziecku na samookreślenie, na opowiedzenie się w kwestii przynależności do rodziny zastępczej... albo biologicznej. Jednak tutaj ważne byłoby, aby rodzice biologiczni byli mądrzy, potrafili współpracować, uznali że są tylko wsparciem dla zastępczych i niczego nie narzucali.
Niestety moja siedmioletnia historia bycia ojcem zastępczym spowodowała, że dzielę rodziców biologicznych na dwie kategorie. Takich, którzy w sposób bezpośredni są w opozycji i mówią wprost „ty jesteś tylko opiekunem”, oraz takich którzy udają, że są chętni do współpracy, ale jednak rodzice zastępczy są ich wrogami. Pewnie, że raz na jakiś czas pojawiają się perełki... albo może tylko tak mi się wydaje.
Ostatnio dowiedziałem się (pocztą pantoflową), że za pieniądze otrzymywane na dzieci pojechaliśmy sobie na wypoczynek nad morze, że Majka jest fałszywa, że piszemy donosy do sądu, że męczymy dzieci długimi podróżami.
Dlatego mimo wszystko wolę tych rodziców, którzy bezpośrednio stawiają zarzuty. Przynajmniej można się do nich odnieść. Teraz nie mogę powiedzieć, że dużo taniej byłoby pozostać w domu. Wyjazd na wakacje z szóstką dzieci jest trudny przede wszystkim pod względem logistycznym. I dla mnie, i dla Majki, jest to o wiele cięższa praca niż wakacje w naszym ogrodzie. Szczerość można nazwać fałszem, a opinie dotyczące dzieci (do których rodzice biologiczni mają wgląd... jeden egzemplarz jest przeznaczony dla nich), donosem.
Trochę czasu przeznaczyłem też na tłumaczenie, czym jest pogotowie rodzinne. Zaskoczyło mnie postrzeganie tej formy rodzicielstwa zastępczego, jako tylko i wyłącznie opieki. W ten sposób myśleli również rodzice, których dziecko w takiej rodzinie kiedyś mieszkało. Niektórzy mówili „ale przecież wiesz, że nie jest to dziecko dla ciebie, nie wiążesz z nim swojej przyszłości”. No i co z tego?
Na pogotowiu spoczywa dużo większa odpowiedzialność dotycząca zdiagnozowania dziecka. Nie tylko pod względem medycznym, psychologicznym, ale również pokazania jego dobrych i złych stron w codziennym byciu z sobą.
Wczoraj pół dnia spędziłem w ogrodzie zoologicznym, ponieważ postanowiliśmy zrobić Bliźniakom badania psychologiczne (akurat psycholog ma swój gabinet tuż obok zoo). Ma to związek z apelacją mamy chłopców. Mój „donos” na życzenie sądu apelacyjnego już dostarczyłem (chociaż mama Bliźniaków nie jest tą od donosów), ale im więcej informacji , tym lepiej.
Na pierwszy ogień poszedł Romulus, a Remus z Paprotką zwiedzali ze mną woliery z ptakami i zagrody z innymi zwierzętami. Pozostałe dzieci rozdysponowaliśmy po innych rodzinach. Ogromną radość sprawiło mi, że po wymianie z Romulusem, Remus powiedział do psycholożki „a ja widziałem flaminga i tukana”. Zapytała „a co to jest tukan?”. W odpowiedzi usłyszała „no jak to co, przecież to jest ptak”.
Tak więc zupełnie nie zgadzam się ze stwierdzeniami, że jesteśmy tylko przechowalnią. Gdyby tak było, to równie dobrze dzieci mogłyby być umieszczane w domu dziecka. Od innych rodziców różnimy się tylko tym, że nie możemy powiedzieć naszym dzieciom zastępczym „będziecie z nami na zawsze”.
Wiele młodych pogotowi rodzinnych, dopuszcza sytuację, że któreś z przebywających u nich dzieci zostanie adoptowane. My na samym początku postawiliśmy sobie podstawowy warunek – nigdy nie adoptujemy żadnego dziecka. Nie jesteśmy już młodzi, więc jest to w pewien sposób potwierdzeniem powiedzenia „mierz siły na zamiary, nie zamiar podług sił”. Ale to pozwala nam rozmawiać z naszymi dziećmi o ich przyszłości... przyszłości nie w naszej rodzinie. Czy pięciolatek jest w stanie to zrozumieć? Nie wiem, więc rozstanie się z Bliźniakami będzie dla nas ogromnym wyzwaniem. Będzie czymś, czego jeszcze nie doświadczyliśmy – zbyt długi pobyt w naszej rodzinie, no i wiek chłopców. O siebie i Majkę jestem spokojny. Nawet jestem spokojny o Romulusa i Remusa. Obawiam się nowych rodziców. W tym przypadku nie wystarczy miesiąc rozluźniania więzi i nawiązywania nowych. Tutaj bardziej potrzebny byłby model Iskierki, w której życiu nadal aktywnie istniejemy (już od wielu lat).
Kilka dni temu zawoziłem Romulusa i Remusa do cioci Marlenki, którą chłopcy doskonale znają, i u której spędzają wakacje. Na pożegnanie dostałem tysiące buziaków i przytulasków. Ptysie spędziły jeden dzień w przyszłej rodzinie wakacyjnej. Odeszły bez zmrużenia oka. Balbina po powrocie nie mogła oderwać się od cioci, którą poznała kilka godzin wcześniej. Ciocia też była nią zauroczona, bo przecież fajnie jest mieć do czynienia z tak otwartym i chętnym do współpracy dzieckiem.
Ptyś zachował się zupełnie inaczej... normalniej, właściwiej. Było mu miło, ale cieszył się z powrotu do domu. Tego chłopca wciąż nie mogę rozgryźć, a psycholodzy nawet nie próbują... jest w normie rozwojowej i tyle. Być może alienowanie jego osoby przez mamę spowodowało, że Ptyś otoczył się jakimś kokonem, z którego teraz zaczyna przepoczwarczać się w motyla.
Dwie osoby zapytały o moje zdanie w kwestii dzieci biologicznych. W tym względzie moje poglądy nie ulegają zmianie, a nawet coraz bardziej utwierdzam się w przekonaniu, że dzieci zastępcze przebywające w pogotowiu rodzinnym mają negatywny wpływ na biologiczne. Istnieje niepisana zasada, że przyjmowane dzieci powinny być młodsze od biologicznych. Niektórym się wydaje, że rówieśnicy łatwiej się dogadają... niekoniecznie. A do tego pogotowia nie za bardzo mają wpływ na wiek i zaburzenia powierzanego im dziecka.
Przyjmuje się, że pogotowia rodzinne są najtrudniejszą formą pieczy zastępczej. Chociaż wszyscy myślą o nieuchronnej konieczności rozstania się. Moim zdaniem najbardziej cierpią dzieci biologiczne, które dorastają w pogotowiu. Patrzą jak jedne dzieci przychodzą, inne odchodzą. Być może zadają sobie pytanie „kiedy na mnie przyjdzie czas”. Do tego, między tymi dziećmi przecież też nawiązują się więzi. Wiele się mówi o kontaktach rodzeństw, które zostały rozdzielone. Ale przecież rodzeństwo, to nie tylko geny, nie tylko więzy krwi. Bliźniacy nie pamiętają już czasu, gdy mieszkali ze swoją mamą. Chłopcy nie pamiętają momentu, w którym pojawili się w naszej rodzinie. W ich pamięci zawsze byliśmy my (rodzice zastępczy) i Ptysie. Jak bardzo przeżyją rozstanie z Ptysiem i Balbiną?
Ja z Majką mamy już dorosłe dzieci, które mieszkają w swoich domach. Pewnie niedługo zostanę dziadkiem. Można powiedzieć, że sytuacja idealna. Syndrom pustego gniazda nas ominął, a naszym córkom być może nasze bycie pogotowiem pozwoliło na szybsze usamodzielnienie się. Chociaż myślę, że większą rolę odegrała potrzeba życia na własny rachunek.
Jednak zawsze jest jakieś „ale”. Weźmy pod uwagę choćby Stokrotkę, która mieszka z nami od urodzenia. No i załóżmy, że mam wnuka, którego widuję ze dwa razy w miesiącu. Niech będzie, że cztery razy w miesiącu. Czy jest on w stanie konkurować o moje względy ze Stokrotką? Czy moja córka jest gotowa zaakceptować to, że bardziej kocham obce dziecko, niż swojego wnuka?
Chciałbym jakoś podsumować ten dzisiejszy wpis, chociaż nic nie przychodzi mi do głowy.
To może krótko podsumuję wszystko, co do tej pory pisałem na tym blogu.
Rodzice zastępczy są bardzo potrzebni, gdyż każde dziecko zasługuje na swoją rodzinę. Ale też nie każde jest gotowe zamieszkać w rodzinie. Nie każde tego chce i nie każde będzie dobrze funkcjonować w rodzinie.
Wielu rodziców zastępczych mawia, że dobro dziecka najwyższym prawem. Dla mnie najważniejsze jest dobro rodziców zastępczych tego dziecka, bo bez tego wszystko się posypie.
A jednak znalazłem dobre zakończenie. Były dziewczyny, które pisały „ja bym bardzo chciała, ale mój mąż niekoniecznie”. No to ja odpowiadałem „nie, nie, i jeszcze raz nie”.
Doczekałam się, bo odświeżam non stop. Cóż, też mnie wkurzają wpisy na stosownych grupach, po pojawieniu się info o dziecku : ach, adoptowałabym, ach przyjęłabym, tylko..... No i o to "tylko" chodzi. Że trzeba ruszyć cztery litery. I trzeba będzie nimi później też ruszać, bo dzieci są wymagające.
OdpowiedzUsuńJak zawsze treściwy, mądry post.
OdpowiedzUsuńCzekam na relacje z kolejnego wypadu nad morze albo i z dwóch kolejnych o których wspominales 🙂
OdpowiedzUsuńDziękuję za post. Odnośnie wątku własnych wnucząt - czy planujecie kontynuować pogotowie rodzinne, gdy już będziecie mieli wnuki? Chodzi mi nie tylko o kwestie więzi emocjonalnych i ewentualnych zazdrości, ale też traumatyczne doświadczenia dzieci, ich opowieści, zaburzenia zachowania itp.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam,
Agnieszka
Myślę, że nadal będziemy pogotowiem rodzinnym. Przede wszystkim nie zakładam, aby nasze wnuki mieszkały z nami na stałe. Choćby z tej przyczyny, że nasze córki już z nami nie mieszkają. Nawet gdybyśmy z jakichś powodów mieli poświęcać wnukom więcej czasu niż przeciętni dziadkowie, to wydaje mi się, że wiele rzeczy można dzieciom wytłumaczyć, wielu one same nie będą dostrzegać, albo będą je interpretować zupełnie inaczej.
UsuńW chwili obecnej często gościmy dwójkę dzieci siostrzenicy Majki. Są one mniej więcej w wieku Ptysi i Bliźniaków. Być może niektóre zachowania naszych dzieci zastępczych są dla nich dziwne, nielogiczne, bezsensowne... może nawet złe i godne potępienia. Ale to ich uczy, że ludzie są różni.
Kiedyś w podstawówce miałem bardzo bliskiego kolegę. Wielu nazwałoby go przyjacielem. Mój wychowawca szkolny przestrzegał moją mamę, że lepiej aby zabroniła mi się z nim kolegować. Ten chłopiec też mówił i robił różne dziwne rzeczy, miał specyficzne doświadczenia i nieszablonową historię.
Patrząc teraz z perspektywy czasu i mojego doświadczenia, jestem wdzięczny mojej mamie, że potrafiła mi pewne sprawy wytłumaczyć, a nie ucięła wszystkiego zostawiając mnie z pytaniem „dlaczego?”.
Zdziwiłabym się, gdybyś napisał, że fakt pojawienia się pierwszego wnuka oznacza zamknięcie pogotowia. Odpowiedziałeś jak zwykle dojrzale. Fajnie, że robicie to, co robicie. A co u Sasetki ? Co u Kapsla?
Usuń