piątek, 27 maja 2016

--- Ja, taki fajny gość.

Kilka tygodni temu, pod postem, w którym opisałem Majkę, pojawił się komentarz Uli, sugerujący aby teraz to ona napisała coś na mój temat. Maja zdecydowanie stwierdziła, że jeszcze nie jest na takie zwierzenia gotowa.
Jakież więc było moje zdziwienie, gdy dwa dni temu znalazłem na komodzie kopertę z wielkim napisem PIKUŚ. W środku była zapisana kartka. Już po przeczytaniu pierwszego zdania wiedziałem, że jest to opis mojej osoby. Zresztą nietrudno było się zorientować, skoro zaczynało się ono od mojego imienia.
Po przeczytaniu całego opracowania, od razu przyszedł mi do głowy tytuł dzisiejszego posta, który zapożyczyłem z piosenki jednego z moich ulubionych zespołów. Wprawdzie cała moja charakterystyka nie jest jakoś przesadnie obszerna, jednak jest bardzo uczuciowa. Nie przypuszczałem, że dla kogoś mogę być kimś aż tak ważnym, że jest ktoś, kto potrafi kochać bezgranicznie i bezwarunkowo.

Oto znalezione studium Pikusia:

Pikuś jest najważniejszą osobą w moim życiu. Kocham go wyjątkową miłością i wiem, że mogłabym oddać za niego życie. Mocno wierzę, że on również darzy mnie takim bezinteresownym uczuciem, mimo że wprost mi tego nigdy nie powiedział (nie wiem dlaczego, ale woli używać innych czułych słów, niż wyrazić to zwyczajnie: „kocham cię”). Jednak jest między nami bardzo silna więź i na dobrą sprawę słowa nie są potrzebne.

Pamiętam jak wiele lat temu, po przeprowadzce do nowego domu, Pikuś przez jakiś czas pracował w sypialni (bo jeszcze nie miał dokończonej swojej pracowni). Klawiaturę trzymał na niskim stoliczku, a sam siedział na podłodze „po turecku”. Przychodziłam wówczas do niego, siadałam mu na kolanach i wtulałam się w jego ciało. Mimo, że często mu przeszkadzałam, wcale się nie złościł. Głaskał mnie czule po szyi – czułam się fantastycznie. Później, gdy „wyprowadził” się z sypialni do pracowni, wiele się zmieniło.
Tęsknię do tych chwil, chociaż nadal są inne przyjemności. Latem, gdy jest ładna pogoda, Pikuś wstaje rano, robi kawę i wychodzi na taras. Mamy tam taką zdezelowaną kanapę, na której siadamy obok siebie i wygrzewamy się na słońcu. Wprawdzie obecnie Pikuś rzadko przebywa w ogrodzie, bo dzieci i praca zabierają sporo czasu, to jednak często wracam myślami do okresu, w którym kosił trawnik prawie co tydzień. Cały czas mam w pamięci ten zapach świeżo skoszonej trawy … Turlaliśmy się w tym sianie jak dzieci – bezcenne wspomnienia. Teraz praktycznie nie mamy trawnika, ale dziką łąkę, co też ma swój urok. Leżenie w pokrytej rosą trawie i patrzenie w niebo daje mi tylko odrobinę mniej radości niż kulanie się na sianie. Szkoda, że Pikuś jakoś nie lubi wilgoci i rzadko mi towarzyszy w tej przyjemności.

Mieliśmy też okres, w którym biegaliśmy po lesie. Jednak pewnego dnia spotkaliśmy w nim myśliwego. Tą sytuację zapamiętam do końca życia. Spojrzał mi prosto w oczy i zapytał, czy się nie boimy? Przecież możemy zostać pomyleni z dzikiem – i co wtedy (zwłaszcza, że najczęściej biegaliśmy tuż przed zmierzchem)? Od tego czasu dobiegałam tylko na skraj lasu i wracałam do domu. Jednak Pikuś jest odważny, biegł dalej, nie zważając na pogróżki myśliwego. Teraz dałam sobie już spokój z bieganiem – niestety kondycję mam coraz słabszą.

Mam też pewien lęk – panicznie boję się zastrzyków. Jednak gdy jest to konieczne, Pikuś zawsze towarzyszy mi w tym przykrym zabiegu. Jest tuż obok mnie i wspiera jak może. Ufam mu.

Parę lat temu, gdy pojawiły się w naszym domu dzieci, wiele rzeczy uległo zmianie. Chociaż w zasadzie z czystym sumieniem mogę stwierdzić, że uwielbiam te dzieciaczki. Wprost przepadam za tymi chwilami, w których się nimi opiekuję i z nimi bawię. Na dobrą sprawę są to bardzo długie chwile, po kilka a nawet kilkanaście godzin dziennie. Jednak mi to nie przeszkadza, jestem bardzo cierpliwa.

Pamiętam jeszcze, jak kilka lat temu Pikuś spędzał noce w sypialni. Kładłam się wtedy obok niego, a on wyciągał rękę i delikatnie muskał dłonią moją głowę i szyję.
Teraz sypia z dziećmi na piętrze. Bierze je na rękę i zamyka mi drzwi tuż przed nosem. Chciałabym w tym momencie nacisnąć klamkę i wejść do niego. Jednak gdy spoglądam na moje łapy, to wiem, że nigdy mi się to nie uda.
A do Pikusia mam żal tylko za moje imię (Furia), przecież ono wcale do mnie nie pasuje.



18 komentarzy:

  1. Dzięki. Jesteście fantastyczną parą i opis Majki tylko to potwierdza. Chociaż troszkę można wyczuć taką nostalgiczną nutkę za dawnymi czasami. Może przydałyby się wam krótkie wakacje tylko we dwoje?
    A i jeszcze jedno, czy Furia to aby na pewno imię Majki??

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mimo, że to nie ja jestem autorką to też uważam że z Pikusia fajny gość 😉a już w sierpniu wybieramy się we dwoje nacieszyć się sobą i górami 😊

      Usuń
  2. Genialny pomysł z tym opisem!!! Gratuluję autorce... i Tobie, Pikusiu, takiej rodziny. I tak sobie jeszcze dumam, że ja bym chyba nie chciała wiedzieć, co mój pies naprawdę o mnie myśli. ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mniemam,że Furia kocha Pikusia całym swoim psim sercem.❤

      Usuń
  3. Może się mylę, ale mógłbym się założyć o butelkę whisky, że Majka nie miała z tym wpisem nic wspólnego. Ona ma zupełnie inny styl pisania, a nawet gdyby chciała opisać swoje uczucia, to raczej nie wcielała by się w rolę psa. Ale to tylko moje gdybanie.
    Jednak sam opis jest rewelacyjny. Wprawdzie moją uwagę zwróciło stwierdzenie, że Pikuś nie zna słowa kocham cię, to zorientowałem się, że coś jest nie tak dopiero w momencie, gdy Pikuś zamykał Majce drzwi przed nosem. Zakończenie bardzo zaskakujące.
    PS. Kasia mówi, że czeka na więcej takich wpisów.

    OdpowiedzUsuń
  4. Celem wyjaśnienia. Nie mam nic wspólnego z ostatnim wpisem. Autorem jak zwykle jest Pikuś, być może konsultował to z Furią czyli naszym psem, bo gdyby umiała pisać to by podpisała się pod tym tekstem wszystkimi czterema łapami. Ale nie martwcie się bo nawet ja przez kilka zdań nie wiedziałam o co chodzi Pikusiowi.

    OdpowiedzUsuń
  5. To się dopiero porobiło. Majka umawia się z Gallem na whisky, Furia domaga się wakacji we dwoje, a Smerfetka ciągle dopomina się swoich praw krzycząc "mama-tata". Ciężki mój los...
    A tak poważnie, to Ula zwróciła mi uwagę na jeden (wydawałoby się drobny) element. Chodzi o tęsknotę za tym co było. Faktycznie często wracam w swoich opisach do przeszłości. Jednak wydaje mi się, że w każdej zmienności losu, udaje mi się odnaleźć coś radosnego, coś co powoduje, że nawet sam siebie odkrywam na nowo.
    Jest tylko jedna rzecz, której mi brakuje (i wbrew pozorom wcale nie myślę o seksie). Polak po czesku pewnie by powiedział: to se ne vrati (chociaż podobno prawdziwy Czech zrozumiałby, że to się nie opłaca), ale ja myślę, że kiedyś to "se vrati".

    OdpowiedzUsuń
  6. Majka to się z Tobą nie nudzi...

    OdpowiedzUsuń
  7. :-) uśmiałam się, naprawdę fajny gościu jesteś...
    pisz częściej koniecznie :-)
    pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  8. Dumam i dumam i wydumać nie mogę, co sie własciwie vrati albo nie vrati?
    Buziaki, KAROLA

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. W zasadzie, chciałem zachować tą informację dla siebie. Jednak po namyśle stwierdziłem, że po pierwsze nie jest to żaden sekret (Majki i mój), a po drugie, przypomniałem sobie Twoje komentarze sprzed miesięcy, w których dawałaś do zrozumienia, że w pewien sposób fascynuje Cię natura mężczyzny, w odniesieniu do wychowywania i opiekowania się dziećmi. Interesowali Cię ojcowie zastępczy i adopcyjni, chociaż chyba najbardziej biologiczni, którym z jakichś powodów odebrano dzieci.
      Każdy człowiek, a więc również facet, ma pewną hierarchię wartości. Są rzeczy ważne i mniej ważne. Takie, z których można zrezygnować, i takie które są priorytetowe przy podejmowaniu jakiejkolwiek decyzji. Dlatego też umiejętność określenia swoich potrzeb, jest tak ważna na etapie decydowania o pozostaniu rodziną zastępczą.
      To o czym pisałem, że jeszcze „se vrati”, to nic innego jak powrót do sypialni. Zresztą bywają okresy, gdy tam wracam (wszystko zależy od tego, jaki mamy zestaw dzieci pod względem wiekowym). Wprawdzie nie jest to dla mnie czymś najważniejszym w życiu, ale jest pewną formą spędzania wspólnego czasu, nawet jeżeli zwyczajnie śpimy obok siebie. Kiedyś Jan Kochanowski napisał fraszkę „Na zdrowie”. Ja mógłbym napisać fraszkę „Na sen”, w której chodziłoby dokładnie o to samo.

      Usuń
    2. A mnie ciekawi to, czy na etapie podejmowania decyzji o rodzinie zastępczej brałeś pod uwagę opcję rezygnacji ze wspólnej sypialni czy wyszło to dopiero później w tzw. "praniu"?

      Usuń
    3. Na etapie podejmowania decyzji o pozostaniu pogotowiem rodzinnym, staraliśmy się wziąć pod uwagę wszelkie możliwe trudności i przeszkody, które mogłyby mieć wpływ na nasze prywatne życie. Na szczęście to, co z różnych przyczyn musiało zostać skorygowane (w stosunku do wstępnych ustaleń) nie wpłynęło w jakiś istotny sposób na funkcjonowanie całej rodziny.
      Na początku zakładaliśmy, że nad nocnym życiem naszych dzieci będziemy w stanie zapanować posługując się elektroniczną nianią (a nawet trzema). Teoretycznie byłoby to możliwe, jednak w praktyce okazało się, że najlepszym rozwiązaniem będzie podział na trzy pokoje: niemowlaki (spędzające noc z Majką), maluchy (które ja ogarniam) i starszaki (śpiące same w oddzielnym pokoju). Każde inne rozwiązanie powodowałoby, że nikt by się dobrze nie wyspał.
      Tak więc, krótko mówiąc, rezygnacja ze wspólnej sypialni, wyszła „w praniu”.
      Ale właśnie dlatego, teraz doceniam każdą noc, którą mogę spędzić razem z Majką.

      Usuń
    4. No, ale sądząc po godzinach o których chodzisz spać to nie są to długie chwile. Pozdrawiam i życzę wielu wspólnie przespanych nocy.

      Usuń
  9. 3 nianie...co prawda elektroniczne, ale 3!! A Wy opowiadacie, ze OSOBIŚCIE sprawujwypożyczymy.Żartuję Ps. Jedną w przyszłości chętnie wypożyczymy.
    Miłych snów !
    Nikola


    OdpowiedzUsuń
  10. ...że osobiście sprawujecie opiekę...znów mi się wstawiają słówka na tel..

    OdpowiedzUsuń
  11. Jestem pod wielkim wrażeniem. Świetny artykuł.

    OdpowiedzUsuń