Trzy
lata temu, gdy mieliśmy same niemowlaki, całkiem przyzwoitych
rodziców biologicznych i nasze życie było bezproblemowe, zacząłem
się zastanawiać, jakie właściwie są moje kompetencje do
sprawowania funkcji rodzica zastępczego. Doszedłem do wniosku, że
przydałoby się nam jakieś trudne dziecko, abym mógł ocenić, czy
jestem właściwą osobą na właściwym miejscu. Po kilku
tygodniach, gdy zawitał do nas Kapsel, zacząłem żałować swoich
myśli.
Niedawno,
gdy czytałem o rozmaitych perypetiach rodziców zastępczych (ich problemach z sądami, rodzicami i wszelkimi urzędami), stwierdziłem że nasza
rodzina ma dużo szczęścia. Przez ponad pięć lat, nikt nigdy się
na nas nie skarżył, nikt nie kładł nam kłód pod nogi...
mogliśmy spokojnie zajmować się opieką nad naszymi dziećmi
zastępczymi. Wydaje się to takie normalne, że rodziny zastępcze
należy wspierać, aby nie wyginęły jak te mamuty. A jednak
słyszałem, że można nawet mieć problemy z lekarzem rodzinnym,
który stwarza fikcyjne przeszkody przy wystawieniu zaświadczenia o
zdolności do pełnienia funkcji rodzica zastępczego. No bo przecież
on nie wie, czy ktoś nie jest uzależniony, nie leczy się
psychiatrycznie, albo czy nie choruje na zatoki, skoro przyszedł
zakatarzony. Czasami się zastanawiam, czy moja prawie pusta kartoteka i
widywanie lekarza tylko przy okazji wizyt z dziećmi, w którymś
momencie nie okażą się podejrzane.
Niestety
takie moje rozważania po raz drugi ściągnęły na nas kłopoty,
więc dochodzę do wniosku, że myślenie nie popłaca – chyba
więcej nie będę.
Niedawno
zostało złożone zawiadomienie do Prokuratury przeciwko nam i
rodzinie zastępczej, w której przebywa Bill, czyli najstarszy z
Ptysi.
Zażalenie
to wystosował Helmut. W zasadzie, w toczącym się postępowaniu,
jest on nikim. Jest tylko partnerem mamy biologicznej Balbiny, Ptysia
i Billa. No ale jemu chyba wydaje się inaczej.
Ciekawy
jestem, jak to się wszystko skończy, ale za bardzo się tym nie
przejmuję. W zasadzie, to mogę się nawet czuć zaszczycony,
ponieważ zawiadomienie o przekroczeniu swoich uprawnień dotyczyło
również dwóch babć dzieci, trzech kuratorów i Prezesa Sądu, w
którym toczy się postępowanie.
Dzień
po tym fakcie, Helmut wystosował notatkę (drogą mailową) do
naszego sądu rodzinnego. Stąd wiemy, że coś takiego miało
miejsce i jakie są nam stawiane zarzuty.
Żałuję,
że nie mogę tego zrobić, bo chętnie bym ją tutaj zaprezentował.
Jest ona jedyna w swoim rodzaju. Mógłbym powiedzieć, że jest
perełką literacką, a nawet porównałbym ją do poezji nonsensu, w
której króluje bezład semantyczny, a wszelkie opisy w sposób
płynny poddają się różnego rodzaju deformacjom i
przekształceniom. Tyle chyba wystarczy, jeżeli chodzi o kunszt
wypowiedzi Helmuta.
Wszyscy
próbowali dociec, o co właściwie facetowi chodzi.
Ja
zrozumiałem, co następuje:
Rodziny
zastępcze:
Zadaniem
prokuratury ma być natychmiastowe zainteresowanie się nami, w celu
skrócenia koszmaru dzieci i jej mamy. Podobno dopuszczamy się
psychicznego łamania dzieci, które stają się uległe, pierzemy im
mózgi i robimy im wodę z mózgu. Do tego bezprawnie (co jest
oczywiście bzdurą) pozwalamy babci spotykać się z wnukami.
Babcie,
zwane przez Helmuta „pseudobabciami”:
Ponad
trzy lata temu biły dzieci pasem i opiekowały się nimi tylko dla
korzyści finansowych w postaci 500+. Teraz składają do sądu
zawiadomienia z zemsty i dla korzyści materialnych. Niestety chłopak
zapomniał, że w tym czasie nie było jeszcze 500+, Balbina
odchodząc z domu babci miała zaledwie pięć miesięcy, a do tego
babcie wcale nie kwapią się, aby zostać w tej chwili rodziną
zastępczą dla dzieci.
Kuratorzy:
Wprowadzali
sąd w błąd, poświadczając nieprawdę. Szczegółów brak.
Prezes
Sądu:
Wraz z
policją i rodzinami zastępczymi, przygotowuje dzieci do adopcji dla
bogatych ludzi, którzy od lat składają bezpodstawne donosy na mamę
dzieci (no i na niego zapewne też, bo przecież razem mieszkają).
Chociaż pewne fakty mu się chyba trochę mieszają, ponieważ
wspomniał o jakimś „nocnym telefonie Prezesa” (tematu jednak
nie rozwinął).
Do
zawiadomienia (zarówno do sądu jak też Prokuratury) została
dołączona rozmowa telefoniczna z Billem, która miała posłużyć
za koronny dowód potwierdzający oskarżenia Helmuta. Za chwilę
jeszcze wrócę do tego wątku.
Jednak
najbardziej zaciekawiła mnie reakcja sądu.
Helmut
wysłał swoją notkę rano. W południe został powiadomiony PCPR i
dostał dobę na ustosunkowanie się do tematu. Przed końcem dnia
pracy (na szczęście PCPR-u, a nie naszego) dostaliśmy polecenie,
aby się odnieść pisemnie zarówno do notatki, jak też nagranej
rozmowy telefonicznej. My dostaliśmy już tylko nieco ponad dwanaście godzin,
bo przecież przed przesłaniem do sądu należało się jeszcze z
tym zapoznać i być może dokonać jakichś poprawek.
Przesłuchałem
nagranie, zjadłem obiad, i właśnie zabierałem się do opisania
swoich spostrzeżeń, gdy do drzwi zapukał kurator sądowy.
Wyspowiadaliśmy się ze wszystkiego, co jest nam wiadome, chociaż
kuratorka zapisywała tylko informacje sprawdzone, odrzucając te,
które znamy choćby od babć, pracownika socjalnego ośrodka pomocy
społecznej, czy kuratora innego sądu... chociaż te były znacznie
ciekawsze. Pani kurator też nie była zachwycona tempem prac, bo
przecież ona również musiała się wyrobić z opisaniem
przeprowadzonego wywiadu do dnia następnego.
Przy
okazji przejrzała wszystkie pomieszczenia, bo przecież mogłoby się
okazać, że pędzimy bimber, hodujemy marihuanę, albo jesteśmy
„dziuplą” i przerabiamy samochody na części zamienne.
Następnego
dnia punkt siódma, pisma z obu pogotowi leżały na biurku naszej
koordynatorki. Pani dyrektor nie miała zastrzeżeń do zawartych tam
uwag. Stwierdziła, że widać, iż pisały to dwie różne osoby (bo
style bardzo odbiegały od siebie), a do tego we wszystkich
spostrzeżeniach byliśmy zgodni. Tak więc nasze opinie zostały
dołączone do całej dokumentacji wysłanej do sądu, bez
najmniejszej korekty cenzorskiej. Poza tym znalazło się tam jeszcze
jedenaście innych pism dostępnych PCPR-owi, w tym opinia
na nasz temat (ale w to już wglądu nie mieliśmy).
A
mawiają, że sądy działają opieszale...
Bo
działają. Od tego dnia minęło już kilka tygodni i cisza jak
makiem zasiał. Nie mam pojęcia, czy postępowanie zostało umorzone
jako bezzasadne, czy też mogę spodziewać się wizyty panów w
czarnych kominiarkach o szóstej nad ranem.
Rozwinę
jeszcze temat dołączonej rozmowy telefonicznej. Przede wszystkim
dowiedzieliśmy się, że jesteśmy podsłuchiwani i nagrywani. A
przecież nie wyraziliśmy na to zgody. Próbowaliśmy zgłębić ten
temat od strony prawnej, i okazało się, że mama dzieci ma prawo
nagrywać rozmowy i wykorzystać je na rozprawie w swojej sprawie.
Natomiast Helmut jest osobą postronną i bez problemu moglibyśmy go
skarżyć z powództwa cywilnego.
A cóż
takiego było na tym nagraniu, co tak bardzo zbulwersowało Helmuta?
Wszyscy, którzy odsłuchali tę rozmowę, zgodnie twierdzą, że
mogłaby być ona materiałem dowodowym na rozprawie mamy o
psychiczne znęcanie się nad synem. Bo faktycznie to ona, a nie
rodzina zastępcza, przez kilkanaście minut próbuje złamać
psychicznie Billa. W końcu jej się to udaje. Jedyną rzeczą, do której osobiście mógłbym się przyczepić, jest pozwolenie mamie na tak długie dręczenie chłopca. Chociaż może teraz łatwo mi oceniać innych, a sam postąpiłbym dokładnie tak samo. Jednak nauka nie idzie w las. Z tego co wiem, to teraz jest krótko i na temat. Z kolei nasze rodzeństwo samo kończy rozmowę po mniej więcej trzydziestu sekundach.
Niestety
Helmut jest bardzo zaborczy i każdego traktuje jak swojego
potencjalnego wroga. Rodzina to dla niego tylko on i ci, którzy
zasłużyli, aby do niej należeć. Niestety lista jest bardzo
krótka. Szkoda, że nie potrafi zrozumieć, że dzieci jego
partnerki mają jeszcze babcie, ciocie, wujków... mają swoją historię, którą on za wszelką cenę chce wymazać. Do tego w tej chwili istnieją jeszcze inne osoby, traktowane przez dzieci jak rodzina. Do tej rodziny należy nawet jeż mieszkający
w naszym ogródku. I ta świadomość chyba najbardziej Helmuta przeraża, bo nie ma nad tym żadnej kontroli.
Na
koniec załączę moją ocenę sytuacji, która została przekazana
do sądu. Ostatecznie jest to mój tekst i nikomu nie podpisywałem,
że nigdzie go nie upublicznię.
Odnosząc
się do notatki pana Helmuta Foxa skierowanej do sądu, chciałbym
rozpocząć od stwierdzenia, że jednak dzieci u nas przebywają. Nie
wiem dlaczego pan Helmut poddaje to w wątpliwość, bo przecież
często do nas dzwoni i był okres, gdy również przychodził na
spotkania z dziećmi swojej partnerki (mimo, że nie jest ojcem
żadnego z nich).
Osoba
ta w mojej ocenie sprawia wrażenie bycia fanem teorii spiskowych,
czego pewnym dowodem jest fakt nagrywania wszelkich rozmów (nie
tylko telefonicznych, ale podobno również podczas spotkań dzieci z
mamą)... na co zresztą nie wyraziliśmy zgody.
Może
właśnie od tej rozmowy rozpocznę, ponieważ nie do końca wiem
czemu przesłanie tego nagrania do sądu ma służyć. W mojej ocenie
raczej świadczy ono o tym, jak sprawnie pani Isaura (mama dzieci)
potrafi manipulować Billem. Obarcza go winą za to, że rozmawiał
przez telefon z panem Tobiaszem (tatą Balbiny). Mówi: „ale
przecież on was bił”, „pamiętasz, jak mnie bił?”, „chcesz
się z nim spotykać?”, „przecież wiesz, że sprawiasz mi tym
przykrość”. Po kilkunastominutowej rozmowie w taki właśnie
sposób chłopiec na pytanie: „Chcesz się jeszcze z nim spotkać?”,
odpowiada: „nie, nigdy”, i za chwilę słychać jego płacz. A
przecież jeszcze dzień wcześniej, po rozmowie telefonicznej z tatą
Balbiny, wrócił rozpromieniony: „Ciociu, kiedy przyjedzie do nas
Tobiasz i pójdziemy na basen?”
Zresztą
podobnie wygląda sprawa z jedzeniem. Mama przekonuje chłopca, co
jadł gdy mieszkał razem z nią.
- W naszym domu też dostawałeś na śniadanie kakao.
- Tak?
- Nie pamiętasz? A na kolację były płatki z mlekiem.
- Ciociu! Mama mówi, że w domu też dostawałem płatki z mlekiem.
Biedny,
zapomniał po czterech miesiącach.
Za to
jego rodzeństwo przebywające w naszej rodzinie zastępczej (czyli
Balbina i Ptyś), na podobnie zadawane pytania odpowiadają:
- Co jedliście na śniadanie?
- Bułę z dżemem.
- A na obiad?
- Bułę.
- No, a na kolację?
- Nic.
Tyle
mojego komentarza dotyczącego nagranej rozmowy telefonicznej.
Mogę
jeszcze tylko dodać, że dzieci przebywające u nas, sprawiają
wrażenie, jakby miały zaprogramowane, co wolno im powiedzieć, a co
nie. Czasami bawimy się wspólnie, śmiejemy się, rozmawiamy. Gdy
nagle próbujemy wtrącić jakieś pytanie dotyczące ich
przeszłości, to następuje konsternacja. Dzieci milkną. Balbina
zaczyna się dziwnie uśmiechać, a Ptyś nieruchomieje. Bardzo
trudno jest „wyciągnąć” od nich jakiekolwiek informacje.
Próbujemy
odgadnąć tę historię po symptomach. Balbina na samym początku
nie pozwalała się dotknąć, nie pozwalała zrobić sobie kitek.
Zresztą jej mama zwróciła nam na to uwagę, że ona taka jest i
nie mamy próbować, bo i tak niczego nie przeforsujemy. Nie
robiliśmy niczego na siłę, a jednak dziewczynka bardzo lubi teraz
różowe sukienki, kitki i ozdoby we włosach... lubi być
dziewczynką.
Balbina
nie pozwalała na wykonanie jakichkolwiek zabiegów pielęgnacyjnych.
Bała się obcięcia paznokci. Sprawiała wrażenie, jakby nie
wiedziała, do czego służy szczoteczka do zębów, a nie pozwoliła
sobie umyć zębów. Potrafiła skorzystać z toalety, ale nie myła
rąk, nie spuszczała wody, nie wiedziała do czego służy papier
toaletowy. Zwyczajnie opuszczała się po desce sedesowej (brudząc
ją za każdym razem) i podciągała majtki.
Na
początku Balbina przejawiała też pewne niepokojące zachowania
seksualne. Będąc w pokoju z Ptysiem, potrafiła rozebrać się do
naga, a nawet kładła się na nim symulując akt miłosny.
PCPR
o tych dziwnych zachowaniach był informowany i nawet zorganizował
nam terapię w ramach fundacji „Dziecko w centrum”, którą
rozpoczynamy już w przyszłym tygodniu.
Z
kolei Ptyś sprawia wrażenie, jakby raz na jakiś czas nagle cofał
się do czasu i miejsca w przeszłości. Może sprzed kilku,
kilkunastu miesięcy... a może i wcześniej. On nie przypomina sobie
tego co było, on jakby nagle przenosi się w zupełnie inne miejsce.
Zdarzył mi się kiedyś bardzo dziwny przypadek. Było to coś, co
na zawsze utkwiło w mojej pamięci, ponieważ chłopiec jest bardzo
grzeczny, posłuszny, lubi współpracować. Jest bezkonfliktowy
(również w kontaktach z innymi dziećmi). Odbieraliśmy dzieci z
przedszkola (mamy ich teraz czwórkę). Ponieważ Ptyś ubrał się
jako pierwszy, to stwierdziłem, że pójdziemy już do samochodu, a
reszta dojdzie razem z mamą zastępczą. Była to pierwsza sytuacja,
gdy byliśmy sam na sam w samochodzie – najczęściej są jeszcze
inne dzieci. Ptyś wszedł do środka i nagle zaczął krzyczeć,
kopać w drzwi. Gdy je otworzyłem, rzucił się pędem wprost na
ulicę. Na szczęście go dogoniłem, wziąłem na ręce i wsadziłem
do fotelika samochodowego. Niestety żadne słowa do niego nie
docierały. Krzyczał, rzucał się, okładał mnie pięściami.
Trwało to, dopóki nie przyszli pozostali. Po jakimś czasie
dowiedzieliśmy się, że Ptyś za karę był zamykany w samochodzie.
Do tego w jakiś dziwny sposób miał przykręcane nogi boczną
szybą, aby nie narobił większych szkód. Nie jest to informacja
sprawdzona. Pozwoliłem sobie ją jednak przytoczyć, ponieważ pan
Helmut w swojej notce jest jeszcze mniej wiarygodny. W zasadzie
opiera się tylko na przypuszczeniach, żeby nie powiedzieć –
pomówieniach.
Jesteśmy
razem z dziećmi już ponad cztery miesiące. Mimo, że cały czas
się jeszcze poznajemy, to jednak stanowimy już rodzinę, zaczynają
się nawiązywać silniejsze więzi. Jest to zupełnie naturalne i
dla dobra dzieci trzeba te więzi pielęgnować. Panu Helmutowi
najwyraźniej się to nie podoba. Kiedyś na spotkaniu Balbina
podeszła do mamy zastępczej i powiedziała „mamo”. Zwyczajnie
się przejęzyczyła, ponieważ na co dzień mówi „ciociu”.
Zresztą my o sobie też mówimy ciocia i wujek. Pan Helmut był
bardzo zbulwersowany. Nawet pofatygował się poinformować o tym
PCPR. Dziwne tylko, że nie uważa za niestosowne mówienie o sobie
„tata”.
Opiszę
jeszcze krótko zachowania dzieci na przestrzeni tych czterech
miesięcy.
Gdy
odbieraliśmy rodzeństwo z domu mamy biologicznej, dzieci były
nieco podenerwowane, ale trudno się dziwić, skoro mama raz po raz
wpadała w histerię. Jednak w końcu udało się je przekonać, aby
same wsiadły do samochodu. Już w drodze powrotnej emocje zaczęły
opadać.
Pierwsze
półtora miesiąca było w zasadzie bezproblemowe. W tym czasie
rodzeństwo spotkało się raz ze swoją mamą i zaczęło uczęszczać
do przedszkola. Emocjonalnie dzieci przeżyły to bardzo dobrze.
Nadszedł
jednak dzień, w którym w życiu naszych dzieci zastępczych
ponownie pojawił się pan Helmut. Niby nic szczególnego się nie
wydarzyło, ale po tym spotkaniu Balbina zrobiła kupę w majtki, a
do tego bała się nam o tym powiedzieć . Zdarzyło się to po raz
pierwszy, ponieważ dziewczynka kontrolowała już swoje potrzeby
fizjologiczne. . Dostawała tylko pieluchę na noc, która
najczęściej i tak była sucha. Zresztą dowiedzieliśmy się od
rodziców zastępczych Billa, że chłopiec posiusiał się w spodnie
po drugim spotkaniu z panem Helmutem (a ma przecież prawie siedem
lat).
Spotkania
odbywały się raz na dwa tygodnie, a do tego rodzeństwo spotykało
się razem przynajmniej raz w tygodniu. Nie były to tylko krótkie
odwiedziny, ale również pobyty kilkudniowe (weekendy, długi
tydzień majowy). Młodsze rodzeństwo nie chciało rozmawiać z mamą
przez telefon. W zasadzie miało to miejsce tylko jeden raz, właśnie
gdy Bill spędzał weekend w naszej rodzinie. Dzieci mieszkające z
nami, nie wspominały mamy na co dzień. Przypominało im się, gdy
druga para rodzeństwa udawała się na spotkanie ze swoją mamą.
Trudno
powiedzieć, aby dzieci darzyły pana Helmuta jakąś wylewną
miłością. Bardziej tą miłością darzyły prezenty, które razem
z mamą przywoził. Dwa, trzy dni po spotkaniu z mamą i panem
Helmutem, dzieci były rozbite emocjonalnie. Balbina zaczęła być
krnąbrna, robiła siku w majtki w przedszkolu. Ptyś stawał się
nieposłuszny, w przedszkolu rzucał się na podłogę, wchodził pod
stoły, ławki i nie chciał wyjść. Po kilku tygodniach sprawy
poszły dwutorowo. Ptyś zaczął panować nad swoimi emocjami,
natomiast Balbina rozjechała się kompletnie. Zaczęła robić siku
w majtki z taką częstotliwością (w przedszkolu nawet trzy zmiany
w ciągu dnia), że panie przedszkolanki zaczęły rozważać
zakładanie jej pieluchy.
Dzieci
od początku uczęszczania do przedszkola były pod stałą opieką
psychologa tej placówki. Wspólnie podjęliśmy decyzję, aby
ograniczyć kontakty dzieci z panem Helmutem, chociaż faktycznie nie
ma pewności, że to jego osoba spowodowała regres w zachowaniach
dzieci. Jednak gdy zapytaliśmy Ptysia: „Czy chcesz się spotykać
z Helmutem?”, odpowiedział: „Chcę, żeby przychodziła tylko
mama”.
Na
koniec wrócę jeszcze do tego nieszczęsnego spotkania dzieci z
babcią, które było katalizatorem zachowań pana Helmuta. Babcia
dzieci ma decyzję macierzystego sądu, umożliwiającą jej
spotykanie się z Balbiną. Nam, jako rodzicom zastępczym, daje to
gwarancję, że nie jest to osoba niebezpieczna i nie istnieją
przesłanki, które by nam zabraniały spotkań z pozostałą dwójką
rodzeństwa. Zresztą dzieci pomieszkiwały u babci. Najdłużej
Bill, który ją pamięta i ucieszył się na jej widok. Gdy się
wyprowadzali, Balbina była jeszcze niemowlakiem, więc dla niej
babcia jest tylko babcią o charakterze świadomościowym, a dla
Billa o charakterze emocjonalnym. I to jemu to spotkanie sprawiło
największą przyjemność.
Jako
rodzice zastępczy, nie mamy obowiązku zgłaszać do PCPR-u każdej
osoby, z którą nasze dzieci zastępcze mają się spotkać. A już
na pewno nie robimy dzieciom „wody z mózgu”... jak twierdzi pan
Helmut.
Pikuś milczenie prokuratury to jak najbardziej dobry znak. Normalny i zgodny z przepisami. Dopóki nie jesteście "stronami" dopóty nie dostaniecie żadnej info. "Stroną"w tej sytuacji moglibyście być, gdyby prokurator uznał, ze zawiadomienie daje podstawy do przyjęcia, iż coś jest na rzeczy i trzeba wam przedstawić zarzuty. Jeśli natomiast reakcją prokuratury na to zawiadomienie będzie odmowa wszczęcia lub umorzenie w fazie in rem - was sie o tym nie informuje.
OdpowiedzUsuńNajbardziej zdumiewa mnie,że ktoś,kto sam krzywdzi dzieci,innych o to oskarża...
OdpowiedzUsuńNikola
Helmut w jego ocenie nie krzywdził dzieci.Rodzina wszystko może bo to rodzina. Rodzina jak wszyscy wiemy jest najważniejsza��Krzywdą jest zabranie dzieci z domu do obcych ludzi☹️
UsuńTak,tak...rodzina to rodzina... wiadomo...tyle,że Helmut to ani rodzina,a to,że sądzi,że nie krzywdził,to obiektywnie ma tyle wspólnego,co ja ze stwierdzeniem,że jestem Misiem Uszatkiem.
OdpowiedzUsuńRodzina. Krew,ta sama krew...wyznacznik w tym kraju wszystkie go.
Ja też żałuję,że nam i Landrynce,nie płynie ta sama krew i ani jednego genu wspólnego nie mamy. Życie byłoby dla Niej i dla Nas prostsze. Dużo.
Nikola
no właśnie, to jest ta paradoksalna część opowieści - rodzina biologiczna to świętość, tyle że Helmut nie ma legitymacji krwi, więc?
UsuńZdumiewa mnie powaga (i pośpiech), z jaką potraktowano jego pieniackie skargi.
A co do trudności w sprawowaniu funkcji RZ to są chyba z grubsza trzy ich rodzaje: trudności związane z samym dzieckiem (o czym wspomniałeś przy okazji Kapsla), trudności związane z systemem (tych szczęśliwie nie doświadczacie, ale wiele rodzin zastępczych - tak) i trudności związane z RB.
Do tej ostatniej kategorii (żebyście nie czuli się samotni w tym szaleństwie) dorzucam perypetie znajomej RZ, którą najpierw oskarżono o bicie dzieci, pranie im mózgów i wszystko, co możliwe; następnie dzieci wróciły do RB (choć RB miała fatalne opinie i papiery, jednak nieugiętą wolę walki o dzieci), a po dwóch tygodniach od powrotu RB zadzwoniła do RZ z pytaniem, czy jednak mogą z powrotem zabrać dzieci, bo doceniają jakość opieki i miłość, jaką dzieci były obdarzane, a poza tym... RB właśnie idzie do więzienia i musi się stawić za dwa dni, więc chciałby dzieci zabezpieczyć na dwa lata odsiadki.
Serio, nie dziwi nic.
To znaczy nic poza tym, że rodziny zastępcze muszą się rekrutować z błogosławionych idiotów, skoro są gotowe znosić to wszystko w imię dzieci, w dodatku cudzych.
Bloo nie powonno cię dziwić tempo. Jest zgłoszenie, że krzywdzone są dzieci. To właściwa reakcja. I tempo też. Tak akurat być powinno. I kończyć się odmowa wszczęcia.ale sprawdzic trzeba
OdpowiedzUsuńZgadzam się co do zasady, że w przypadku gdy zagrożone jest bezpieczeństwo dziecka, sąd powinien działać szybko. I faktycznie tak jest. W trybie interwencyjnym potrafi wydać decyzję w ciągu dwóch-trzech godzin i dziecko zostaje zabezpieczone poprzez umieszczenie u kogoś z rodziny, albo w ostateczności w rodzinie zastępczej.
OdpowiedzUsuńJednak w sytuacji, gdy istnieje podejrzenie długotrwałego krzywdzenia dziecka (bicie, niedożywienie, brak należytej opieki), do takiej rodziny udaje się pracownik socjalny z ośrodka pomocy społecznej. Jeżeli przypuszczenia się potwierdzą, rozpoczyna się (trwająca często wiele tygodni, a nawet miesięcy) praca z rodziną.
Mnie w całej opisanej sprawie kilka rzeczy zdziwiło. Przede wszystkim zastanawiałem się, czy nie próbowano zabić komara z armaty.
W notatce Helmuta, w zasadzie trudno jest znaleźć jakieś rzeczywiste zarzuty stawiane komukolwiek. Już nawet sam fakt, ile osób mu się nie podoba, powinien dać do myślenia. Ale przede wszystkim, tutaj brak jest konkretów, brak jest jakichkolwiek podstaw, aby wszcząć jakieś oficjalne procedury. Jedynym faktem, rzucającym światło na potencjalne krzywdzenie dzieci jest to, że spotykają się one z babcią i miała miejsce rozmowa telefoniczna dzieci (a właściwie tylko Billa) z tatą Balbiny.
Nie jest niczym niezwykłym, że dzieci przebywające w pieczy zastępczej, spotykają się ze swoją rodziną. Nawet jeżeli sąd uznałby racje Helmuta, że babcie były przemocowe i nie wiedział, że babcia która przyjechała na spotkanie ma zgodę sądu na odwiedzanie Balbiny, to wystarczyło wykonać dwa telefony – do PCPR-u i sądu, w którym toczy się postępowanie, aby wyrobić sobie właściwy pogląd na sprawę.
Mogę zrozumieć, że istnieją przypadki krzywdzenia dzieci przebywające w pieczy zastępczej i takie potencjalne zagrożenie należy sprawdzić. Tyle tylko, że tutaj była mowa, aż o dwóch rodzinach zastępczych i tylko hipotetycznym krzywdzeniu emocjonalnym. Z całym szacunkiem dla sądu, ale jego interesują głównie rzeczy, które da się sprawdzić w sposób naoczny (dziecko jest posiniaczone, wychudzone, brudne, nie ma chęci do życia, jest wyobcowane w grupie, jest lękliwe itd). Już niejeden psycholog kierował nasze myśli na krzywdzenie emocjonalne, abyśmy zwracali w swoich opiniach na to uwagę, bo sąd te sprawy bardzo często pomija. Interesuje się tym, jak dziecko zachowywało się w trakcie spotkania z rodzicami, a to że później wpadało w szał, było kładzione na karb tego, że tęskni za rodzicami.
Uważam, że w tym przypadku wszystko zostało zrobione pochopnie i niepotrzebnie zajęło czas wielu osobom. Przypuszczalnie nikt nawet nie raczył się zastanowić, jaki cel mogłyby mieć dwie rodziny zastępcze w tym, aby wpływać na postrzeganie i ocenę emocjonalną kogokolwiek z rodziny dzieci... bo chyba nie współpraca z policją i prezesem sądu, w celu przekazania dzieci do adopcji bogatym rodzinom (jak sugerował Helmut).
Kuratorka, która do nas przyszła, wiedziała tylko tyle, że ma dokonać wywiadu w związku z panem Helmutem Foxem. Dopiero będąc u nas, po raz pierwszy przeczytała notkę przesłaną do sądu, nie mówiąc o odsłuchaniu nagrania z rozmowy telefonicznej.
Po przeczytaniu stwierdziła: „to jakiś bełkot”. Nie sądzę, aby sąd nie doszedł do podobnego wniosku. A jednak ktoś podjął decyzję o nadaniu sprawie bardzo oficjalnego toku. Początkowo pomyślałem, że sąd poszedł na łatwiznę, gdyż wydając swoją decyzję zrzucił brudną robotę na innych. Ale jednak nie. W efekcie nie tylko, że musiał dokładnie odsłuchać godzinną rozmowę telefoniczną, to jeszcze przekopać się przez kilkadziesiąt (a może i kilkaset) stron rozmaitych opisów, opinii i orzeczeń, które otrzymał w odpowiedzi. No chyba, że miała to być tylko podkładka pod nicnierobienie w tej sprawie.
cdn
Najciekawsze w tym temacie jest to, że my nie możemy wykonać tutaj żadnego ruchu. Natomiast Helmut może słać podobne pisma do woli... czas pokaże czy faktycznie tak będzie i jakie będą kolejne reakcje sądu.
UsuńZ naszej strony nic się nie zmieni. Dokładniej - chodzi tylko o nas, bo rodzice zastępczy Billa już powiedzieli, że więcej nie będą go zabierali na spotkania z babcią. Tyle, że tutaj sprawa jest prosta. Chłopiec nie będzie wiedział, że takie spotkanie miało miejsce. Natomiast my nie wyobrażamy sobie zabrania na spotkanie z babcią tylko Balbiny i powiedzenie Ptysiowi (dla którego jest to duża przyjemność), że on zostaje w domu. Dla chłopca, który ma bardzo małą wiarę w siebie, byłoby to z pewnością krzywdzeniem emocjonalnym. Dla nas nie ma znaczenia, że babcia genetycznie jest spokrewniona tylko z Balbiną. Babcia to babcia (ta która kocha i która przez jakiś czas się opiekowała i wychowywała), podobnie jak ojcem jest nie tylko ten biologiczny. Jeżeli dzieci zaczęłyby źle na nią reagować, to spotkania te też zostałyby ograniczone... podobnie jak miało to miejsce w przypadku Helmuta, gdy dzieci zaczęły się moczyć i przypominać sobie, że były przez niego bite.
Zresztą rozumowanie Helmuta jest bardzo pokrętne. Toleruje to, że z babcią spotyka się Balbina (bo babcia ma zgodę sądu). Za to niedopuszczalne jest widzenie się z pozostałymi wnukami. Moim zdaniem to zwyczajny pieniacz, szukający dziury w całym.
Reasumując. Uważam, że całe to zamieszanie mogłoby się zakończyć na dwóch telefonach, krótkiej opinii PCPR-u i może naszym opisie zachowań dzieci. Nawet mógłby przyjść do nas przygotowany do tematu kurator. Ale bez pośpiechu, bez stawiania wszystkich na baczność. Może to nieładnie brzmi, ale jesteśmy cząstką tego systemu. Mamy nad sobą nadzór PCPR-u. Również dla sądu nie jesteśmy nikim. Czy bycie elementem pewnego mechanizmu, członkiem zespołu, nie daje podstaw ku temu, aby można było wszystko spokojne wyjaśnić? I nawet nie o sobie myślę, bo my zostaliśmy grzecznie poproszeni o ustosunkowanie się do sprawy. Natomiast PCPR został potraktowany jak smarkacz, do którego nie można mieć zaufania, bo być może nie panuje nad powierzonymi mu obowiązkami. I tak dobrze, że stanął on za nami murem, a nie (jak bywa w innych powiatach) wypiął się na wszystko, mówiąc „to nie ja”.
A jeszcze z innej strony. Tak się zastanawiałem, jak postąpiłby sąd, gdyby dostał notatkę mailową od ojca po rozwodzie, w której napisałby „moja była żona robi moim dzieciom wodę z mózgu, pozwala im spotykać się ze swoim nowym partnerem, proszę skrócić ich koszmar”. Czy nie zostałby poproszony o jakieś szczegóły?
a ja tego sędziego/tę sędzie rozumiem. Uznał/a, że lepiej zrobić więcej, niz mniej. Uwierzyłbyś kiedyś w lekarzy i ratowników - łowców skór? Uwierzyłbyś? Jest sygnał i trzeba go sprawdzić, bo w 1 wypadku na 100 okaże się, że był zasadny, ze bełkot bełkotem, ale coś na rzeczy było. pamiętam sprawę jakiejś RZ , nie jednej nawet, krzywdzącej dzieci. Uwierzyłbyś? Tak normalnie nie, ale ludzie są różni. A o te dzieci dbać trzeba szczególnie, już są wystarczajaco skrzywdzone. Imo lepiej raz za dużo zbadać, niż raz za mało. Ja tę sytuację rozumiem. A kolejna sgarga Helmuta zostanie potraktowana już z odpowiednim podejściem. Chyba.
Usuńmówimy o subtelnościach, tzn, jesteśmy już na subtelnym poziomie rozważań. Tak, podejrzenie krzywdy dziecka należy każdorazowo sprawdzić, więc w tym sensie sąd uczynił słusznie. Nie, zawiadomienia o potencjalnej krzywdzie dziecka nie są traktowane podobnie przez sądy, bo wiele zależy od tego, kto zawiadamia, gdzie to robi i kto rozpatruje skargę.
UsuńWarszawski Targówek to taka dzielnica, gdzie nadzór kuratorski jest częścią pejzażu, a jedna z RZ robiących kurs razem ze mną i pochodząca właśnie z tej dzielnicy podczas praktyk słyszała od dzieci z rodzinnego domu dziecka: o, a ja panią znam! Ja też panią znam, pani mieszka na sąsiedniej ulicy, prawda?
[spoko, nie chcę czynić z Targówka jakiegoś miejsca przeklętego, bo takie nie jest i nie do tego zresztą zmierzam]
Znajoma streetworkerka pracująca z targowskimi dzieciakami ma swoich zbiorach pełno opowieści o dzieciach, które własnie wróciły z DD lub których rodzeństwo jest w DD, i które uczy matematyki, podczas gdy ich rodzice są nietrzeźwi, odsiadują wyroki, są 'na mieście', a w domu jest syf.
Tak, każda z tych rodzin ma kogoś 'socjalnego' - większość kuratorów, część też asystentów rodziny.
Kiedy moja koleżanka zaczynała tę pracę chodziła do szkół i pytała, czemu nauczyciele są obojętni - przecież widzą, że dzieciak trzeci dzień w tych samych ciuchach, głodny, zaniedbany. "Proszę pani - śmiali się - jakbyśmy mieli tak reagować to pół klasy trzeba by zgłosić".
To jest więc moje pytanie pierwsze: dlaczego dzieci kobiety, której partnerem jest Helmut, są traktowane przez sąd inaczej, choć w ich przypadku oskarżenie jest bełkotem wygłaszanym przez średnio wiarygodnego i zupełnie obcego dla nich człowieka?
Dlaczego dzieciaki z Targówka noszą siniaki i widzi to kurator, asystent, szkoła, różni ludzie, z których część na pewno podejmuje jednak dziwaczną decyzję o pchnięciu sprawy dalej, a mimo to moja koleżanka dalej pracuje z nimi w rodzinach pochodzenia?
Same pytania.
Pytanie drugie: jeżeli człowiekowi odebrano dzieci, wobec części z nich ma sądowy zakaz zbliżania się, ma też miażdżącą opinię z OZSSu stwierdzającą poważne zaburzenia, a mimo to sąd decyduje o powrocie dzieci do niego, to dzieje się tak dlatego, bo:
a) biegli z OZSSu to neurotyczni idioci
b) sąd ma kosę z PCPRem i chce za wszelką cenę pokazać, kto rządzi
c) prawo rodzica biologicznego, a zwłaszcza jego wola, ma w wielu (i ta liczba rośnie) przypadkach znaczenie rozstrzygające?
Też same pytania.
Sygnały, które trzeba sprawdzać nie są wcale sygnałami, które trzeba sprawdzać, a zależą (moim zdaniem) dość ściśle od tego, jaka jest bieząca sytuacja dziecka i przede wszystkim: czy znajduje się ono aktualnie w rodzinie biologicznej czy nie.
I na koniec: ja nie wierzę w żadną partnerską funkcję rodzin zastępczych, bo ani prawo ani praktyka nie dają nam takiej pozycji. Co najwyżej może być dobry powiat i dobre praktyki wypracowane lokalnie, ale to się nie przekłada na żaden krajowy standard - jest przyjemnością/zasługą/przypadkiem, które trafiły się akurat tej konkretnej rodzinie zastępczej.
W zupełności się zgadzam, że do każdego trzeba mieć ograniczone zaufanie i w przypadku wątpliwości, czy dziecku dzieje się już krzywda, czy jeszcze nie – lepiej jest zrobić za dużo niż za mało. Jednak każde działanie powinno czemuś służyć, być przemyślane, logicznie zaplanowane – krótko mówiąc, powinno mieć sens.
UsuńGdyby Helmut w swojej notatce napisał, że dzieci na spotkania z mamą przychodzą brudne i wygłodniałe, albo skarżą się, że wujek je bije i jeszcze mają jakieś dziwne siniaki, to rozumiałbym pośpiech, bo chodziłoby o efekt zaskoczenia.
Jednak w tym przypadku zarzutem jest pranie mózgu i łamanie psychiczne powodujące uległość. Co to właściwie znaczy? Może to, że dzieci mówią proszę i dziękuję, zamiast jak wcześniej „ja chcę”, „daj mi”. Być może należałoby się głębiej zastanowić, jaki rezultat miałaby przynieść wizyta kuratora? Może zasadne byłoby porozmawianie z dziećmi?
Kuratorka przyszła zrobić z nami wywiad, bez żadnego przygotowania. Nie znała sytuacji, nie znała dzieci. Przyszła, gdy te były jeszcze w przedszkolu, więc nawet ich nie zobaczyła. Nawet zdążyłbym po nie pojechać, ale wcale nie chciała z nimi rozmawiać, a do tego się spieszyła, bo musiała jeszcze odwiedzić drugą rodzinę zastępczą, a potem szybko opisać swoje wnioski z przeprowadzonych rozmów.
Czy faktycznie było to rzetelne sprawdzenie zgłoszenia potencjalnych nieprawidłowości? Przecież ona oparła się tylko na naszych wyjaśnieniach. Gdybym faktycznie prał dzieciom mózgi (cokolwiek by to znaczyło), to przecież bym jej o tym nie powiedział.
A przecież sąd mógłby poprosić o ustosunkowanie się do stawianych nam zarzutów naszą koordynatorkę. Ona w przeciwieństwie do pani kurator, zna nasze dzieci, bo odwiedza nas średnio raz na półtora miesiąca. Ma więc jakiś punkt odniesienia. Przyjeżdża na kilka godzin i widzi jak dzieci się zachowują. Często dostrzega rzeczy, których my (będąc z nimi na co dzień) zupełnie nie zauważamy.
Mogłaby przecież przyjechać, porozmawiać z dziećmi, poobserwować je. I takie działanie miałoby sens. Tyle, że nie dałoby się tego zamknąć w 24 godziny.
Dlatego ja nie poddaję w wątpliwość zasadności zareagowania na zgłoszenie Helmuta. Dziwię się tylko formie, w jakiej zostało to przeprowadzone.
Bloo bo może ten sędzia się stara a tamten yyy stara się inaczej? To też pytanie, wiem.
OdpowiedzUsuńPrzyjemnością,zasługą,przypadkiem....marzy mi się,by te słowa zamienić na standardem normą...
OdpowiedzUsuńNikola
tu stała czytelniczka MS ;) wpis długi, rzeczowy, a wspomniana notatka mailowa Helmuta wiadomo... Zauważ Pikusiu, że Ty także nadałeś znaczenie temu wydarzeniu pewnie o wiele większe niż ono na to zasługuje. Ale to dobrze, bo sprawa będzie przepracowana w Waszej rodzinie i instytucjach, zajmujących się sytuacją tej trójki. Może z tego kiedyś być jakiś pozytywny wniosek... trzymam kciuki aby tak było.
OdpowiedzUsuńPrzykro tak być niesłusznie oskarżanym, szczególnie że tyle serca okazujecie z Majką ''Waszym'' Dzieciom.
OdpowiedzUsuńTrzymajcie się! Szybkość reakcji faktycznie zaskakuje, ale moim zdaniem negatywnie.... ''Teraz prędko, zanim dotrze do nas, że to bez sensu'' mawiał Król Julian
https://www.youtube.com/watch?v=-nOkR7HjyO4
Może kiedyś to pismo Helmuta będzie wzięta pod uwagę przy odbieraniu praw rodzicielskich MB....zdecydowanie jej związek z Halmutem szkodzi dzieciakom.
Anula