Dzisiejszy
wpis jest „zlepkiem” rozmaitych myśli, które zapisuję sobie w
momencie, gdy coś się dzieje, kiedy muszę zanotować to, co za
chwilę uleci z mojej pamięci.
Nie
będzie to ładny opis, ale z pewnością przekazujący wiele
informacji dotyczących pracy z trudnym dzieckiem. Chłopiec do
takich należy, chociaż zdaję sobie sprawę z tego, że może
pojawić się w naszej rodzinie dziecko, które go zdecydowanie
„przerośnie”.
(...)
Kapsel
przeżywa ostatnio trudne chwile, a wraz z nim wszyscy dookoła. Ja
sobie już odpuszczam odbiory go z przedszkola, bo praktycznie nie ma
dnia, żeby panie się na niego nie skarżyły. Najprawdopodobniej
jest to związane z faktem spotykania się Sasetki i Marudy z
rodzicami adopcyjnymi. Kolejne dzieci, które znalazły nową rodzinę
– a on ciągle w tym samym miejscu.
Kilka
jego występków z ostatniego czasu:
- Zapchał w przedszkolu ubikację rolkami papieru toaletowego (trzeba było wezwać pana Miecia).
- Rozrzucił po ogródku przedszkolnym wszystkie zużyte baterie (z pudła, do którego można je wkładać).
- Powykręcał i porozbijał dostępne mu żarówki.
- Rozlał talerze z zupą innym dzieciom, tylko dlatego, że jemu podano jako drugiemu w kolejności (a nie pierwszemu).
- W ciągu 15 minut usypiania bliźniaków, dorwał się do zapasów słodyczy, zjadając kilka czekolad, rozpakowując przy okazji inne ciastka i cukierki.
- Uwalił kupę na deskę sedesową, wytarł dupsko przyklejając zużyty papier do ściany.
- Nasikał na klapę (może zapomniał jej podnieść, albo chciał zaznaczyć swój teren).
- Powyrzucał zabawki przez okno w swoim pokoju (zapychając rynnę).
- Wyskoczył z kolejki w wesołym miasteczku.
- Rzucił rowerem w samochód (na szczęście mój).
- Rozsypał na tarasie zapasy węgla drzewnego.
- Oberwał z liści laurowiśnię.
- Rozlał na podłodze łazienki cały płyn do kąpieli.
- Wysmarował balsamem do ciała wewnętrzne elementy suszarki do odzieży.
Nie
trzeba być psychologiem, aby dojść do wniosku, że chłopiec ma
zaburzenia więzi. Od dawna już się do nas nie przytula, chociaż
siada na kolana każdemu, kto przyjdzie w odwiedziny.
Mówi,
że nas nie lubi. Potrafi napluć nam w twarz. Kwestią czasu jest
podniesienie na nas ręki. Staje się agresywny. Jest niebezpieczny w
stosunku do innych, ale również do siebie. Ostatnio wracając z
trampoliny, uderzył Marudę w głowę. Tłumaczył potem, że ten
chciał go ugryźć. Może była to jakaś projekcja wcześniejszych
zapisów w pamięci, ponieważ doskonale widziałem całą sytuację
i w danej chwili nic takiego nie miało miejsca. Umysł Kapsla jest
nieprzewidywalny. Kilka dni temu, gdy wrócił ze spaceru, zdjął
buty i rzucił je przed siebie. Poprosiłem, aby je ułożył obok
innych. Reakcja była zupełnie nieadekwatna do sytuacji. Zaczął
wrzeszczeć, rzucił się na podłogę i walił w nią głową.
Podobnie jest w przedszkolu. Czasami bez jakiegoś konkretnego
powodu, zaczyna uderzać głową w ścianę, albo w podłogę. Gdy
dzieci robią wycinanki, Kapsel siedzi przy osobnym stoliku i pilnuje
go jedna z pań. Wszyscy boją się zostawić chłopca z nożyczkami
w ręce, w towarzystwie innych dzieci. W zasadzie można powiedzieć,
że chłopiec ma indywidualny tryb nauczania przedszkolnego. Polega
on na tym, że panie przedszkolanki pozwalają mu już na wszystko,
co nie zagraża ani jemu, ani innym dzieciom. Bywa, że gdy te mają
zajęcia w sali, Kapsel nagle czuje potrzebę nakarmienia ślimaków
w ogrodzie. Istnieją w takich przypadkach dwa rozwiązania. Albo
chłopiec pójdzie nakarmić te ślimaki, albo zacznie wrzeszczeć i
uderzać głową w ścianę – co zwyczajnie wzbudza strach u innych
dzieci. Tak więc panie wybierają opcję korzystną dla większości
i jakoś próbują doczekać do wakacji.
(...)
Ostatniego
dnia pobytu Kapsla w przedszkolu, panie przedszkolanki chyba tak bardzo się cieszyły, że
już go nigdy nie zobaczą, że nawet uściskały Majkę... a może
tylko ją tak lubią.
(...)
Chłopiec ma stwierdzone upośledzenie w stopniu umiarkowanym. Nie trzeba było niczego "naciągać". Oblał test z kretesem.
Nie rozumiem jego umysłu.
Potrafi otworzyć drzwi, mówiąc "Proszę, Pani wchodzi pierwsza", a nie może nauczyć się dni tygodnia.
(…)
Kapsel
jest w pewien sposób monitorowany przez psychologów. Majka raz w
tygodniu bierze udział w warsztatach, które mają to do siebie, że
prowadzące je osoby dostosowują program do indywidualnych potrzeb
rodzin zastępczych. Historia chłopca w zasadzie zdominowała te
zajęcia.
Od
jakiegoś czasu Kapsel za swoje przewinienia dostaje kary. Polegają
one na wyprowadzeniu go do swojego pokoju. Czasami zwyczajnie go
pacyfikuję i wynoszę na piętro. Chłopcu to w zasadzie w żaden
sposób nie pomaga. Kapsel zupełnie nie ogarnia łańcucha
przyczynowo-skutkowego. Po kilku minutach od przewinienia, wie tylko
tyle, że jesteśmy na niego źli. Nie pamięta tylko dlaczego?
Odizolowanie go na pewien czas od pozostałych członków rodziny, ma
spełnić dwie funkcje. Chronić inne dzieci, które zwyczajnie się
boją (widząc wrzeszczącego i rzucającego się po ziemi
ośmiolatka), oraz chronić jego samego (przed nami – czasami mam
wrażenie, że mógłbym zrobić mu krzywdę). Niedawno, gdy Majka
odesłała go do swojego pokoju (i poszła tam razem z nim),
oczywiście wrzeszczącego przez całą drogę po schodach, nagle
usłyszałem krzyki „ała, ała!!!” Już myślałem, że Majka w
końcu nie wytrzymała i chłopak dostał „wpierdol”. Okazało
się, że tak rzucił się na podłogę, że zaczęły go boleć
plecy (przynajmniej tak mówił). Bywa też, że po takich napadach
złości, skarży się na ból głowy. Być może miewa jakieś
drobne wstrząśnienia mózgu.
Chłopiec
ma manię zbieractwa. Chodzi po pokojach i zabiera do siebie rozmaite
przedmioty. Tak więc, gdy ostatnio szukałem dziurkacza, to najpierw
zajrzałem pod łóżko Kapsla. Nawet się ucieszyłem, że nie muszę
dalej szukać. Pani psycholog z integracji sensorycznej powiedziała
nam kiedyś, że chłopiec w którymś momencie zacznie wyciągać
rzeczy ze śmietnika... no i właśnie to się stało.
Rodzice
biologiczni dzieci przebywających w rodzinach zastępczych (lub
placówkach opiekuńczych) mają prawo się z nimi spotykać.
Wychodząc z tego założenia, zgodziliśmy się na spotykanie się
chłopca z jego mamą (mimo że poprzednie pogotowie ucięło wszelką
styczność). W tej chwili muszę stwierdzić, że był to nasz
błąd. Chłopak jest zupełnie „rozjechany”. Cały czas żyje w
zawieszeniu, w oczekiwaniu, że któregoś dnia wróci do mamy.
Nie
wróci. Opinia biegłych, po badaniu kompetencji rodzicielskich mamy,
jest jednoznaczna.
Ostatnio
wpłynął do sejmu projekt nowelizacji ustawy, zapewniający
pełnomocnika każdej rodzinie, której odebrano dziecko.
A
może przydałby się pełnomocnik Kapslowi? Ktoś, kto byłby
mądrzejszy od nas. Ktoś, kto zadbałby o jego interes. Ktoś, dla
kogo ważne byłoby dobro dziecka, a nie dobro jego rodzica.
Póki
co, stajemy się samozwańczymi pełnomocnikami dla Plotki. Jej mama
już pisze skargi na nas do PCPR-u.
Co
dalej z Kapslem?
Pojawia
się coraz więcej pytań. Czy koniecznie należy szukać dla niego
jakiejś rodziny?
Ostatnio
dostaliśmy propozycję umieszczenia go w pewnej placówce
specjalizującej się w opiece nad dziećmi jego pokroju. Nie
dociekałem jeszcze, jaki jest status prawny tej placówki, ale myślę
że jest to pewnego rodzaju specjalistyczny Dom Pomocy Społecznej.
(…)
Tak,
jest to DPS. Majka rozmawiała już z dyrektorem tej placówki. Nawet
mają wolne miejsce... teraz. Niestety jest to kilkadziesiąt
kilometrów od miejsca zamieszkania mamy, chociaż ta deklaruje, że
pojedzie za nim na koniec świata. Zobaczymy.
(...)
Kapsel
robi bardzo dobre pierwsze wrażenie. Przez jakiś czas funkcjonuje
poprawnie, nawet jeżeli nie robi postępów, których opiekująca
się nim rodzina by oczekiwała. Potem jest coraz gorzej.
Aktualnie
podchodzimy do chłopca zadaniowo. Korzystamy z wszelkiego rodzaju
porad, uwag, sugestii. Niedawno dostałem na powiązany z blogiem
adres mailowy takiego rodzaju informację (wraz ze zgodą na jej upublicznienie):
„Trochę
zastanowiła mnie opisywana przez Ciebie historia Kapsla - znalazłam
w niej trochę analogii do jednego dziecka - obecnie prawie 6 lat.
Jeszcze
rok temu dzieciak wykazywał bardzo zbliżone do opisywanych przez
Ciebie zachowań Kapsla - zero pamięci wbudowanej, dwuwersowa
kwestia na jasełkach w przedszkolu była zupełnie poza jego
zasięgiem, bardzo duża chwiejność emocjonalna, wybuchy szału
przy kolejnej próbie rozwiązania łatwego zadania, wbudowana
niezdarność, ciągle tłuczone talerze. Często mieliśmy wrażenie,
że mówimy do ściany, że dziecko albo nas ignoruje albo nie
słyszy. I tępe patrzenie w telewizor (na granicy wyłączenia się),
mógł być bez głosu, ważne były migające obrazy.
Rozwiązanie
przyszło przypadkiem ostatnią jesienią - wraz z badaniem EEG.
Okazało się, że w głowie chlopaka cały czas szalała burza,
wyładowanie za wyładowaniem odpowiedzialne były za małe
wyłączenia świadomości - po kilka- kilkanaście- sekund co kilka
minut. Przez 5 lat nikt się nie zorientował - dziecko opóźnione
psycho-ruchowo, było badane przez wielu specjalistów.
Od
listopada jest na lekach. W badaniu - teraz bardzo nieliczne
wyładowania. Pamięć cudem się pojawiła. Dziecko, znacznie się
uspokoiło - jest w stanie zarejestrować co się dzieje dookoła.
Kończą się furie. Chłopak zaczyna nadrabiać.
Telewizja
zgodnie z zaleceniami - całkiem odstawiona (miganie obrazu
powodowało nasianie wyłączania się). Szczególnie
charakterystyczny był brak pamięci krótkotrwałej (okazało się,
że każde wyładowanie ją poniekąd czyściło) i niezorientowanie
w sytuacji (jakby nie słyszał co się do niego mówiło - no, bo
rzeczywiście nie słyszał, jeżeli kwestia wypowiedziana trafiała
akurat w moment resetu).
Pomyślałam,
że napiszę, bo a nuż, może to być jakiś trop, a może już
próbowaliście tej ścieżki? U nas pomogło, ale nie było łatwo,
bo specjaliści wiele z opisanych przez mnie zachowań tłumaczyli
zaniedbaniami, traumą, fasem. Pewnie, że nie rozwiązuje wszystkich
problemów, ale różnica jest ogromna.”
Był
to pewnego rodzaju katalizator, który doprowadził do szeregu
konsultacji ze specjalistami. Zbiegło to się też w czasie, gdy
wszystkie osoby mające jakikolwiek kontakt z chłopcem, zaczęły
zauważać, że zaczął się on zmieniać. Niestety na gorsze...
stał się agresywny. Zaczął zagrażać nie tylko sobie, ale też
innym dzieciom. To spowodowało, że zaczęliśmy rozważać pójście
z chłopcem do psychiatry.
Zrobiliśmy
Kapslowi EEG. Opisy fal beta i theta niewiele mi mówią, natomiast
wnioskiem z badania było to, że czynności bioelektryczne mózgu są
niezaburzone. Czyli od tej strony, chłopiec jest zupełnie normalny.
Niestety
neurolog stwierdził, że to badanie nie miało większego sensu, bo
zostało wykonane nie w tej fazie funkcjonowania co trzeba. Zostało
wykonane w fazie snu, a powinno być zrobione w fazie czuwania (w tym konkretnym przypadku). Podważył również zasadność udania się do
psychiatry. Ale dostaliśmy za to skierowanie na kompleksowe badanie
w szpitalu. Kapsel będzie miał ponownie wykonane EEG, rezonans, tomografię
i parę innych rzeczy.
Po
raz kolejny okazało się, że jednak bycie rodziną zastępczą
trochę skraca terminy. Nie musimy czekać do przyszłego roku. Majka
była na rozmowie z neurologiem w szpitalu. Ten z kolei uznał, że
konsultacje psychiatryczne są jak najbardziej wskazane, będąc
uzupełnieniem badania szpitalnego.
(…)
Będziemy
diagnozować bliźniaki pod kątem FAS, więc Kapsel też się
załapie. Czasami mam wrażenie, że chłopak ma już wszystkie
istniejące na świecie zaburzenia.
(…)
Udaliśmy
się jednak do psychiatry. Póki co, to Kapsel był pacjentem, a nie
my. Staraliśmy się o spotkanie z bardzo uznanym psychiatrą
dziecięcym. Jednak nawet wizyty prywatne miały termin końca roku.
Poszliśmy więc „za darmo” do innego psychiatry, ale z terminem
za trzy dni. Być może lekarz ten nie jest wybitny, chociaż
słyszeliśmy o nim całkiem dobre opinie.
Podobno
do psychiatry należy się udać, gdy ktoś w jakikolwiek sposób
stanowi zagrożenie dla siebie lub innych. Nie wiedzieliśmy o tym.
Dotychczas zalecano nam tylko konsultacje z psychologami. Być może
trudno jest powiedzieć rodzicowi (nawet zastępczemu) – pana
dziecko potrzebuje psychiatry. W każdym razie, Kapsel od jakiegoś
czasu jest na lekach. Majka widzi poprawę. Jednak czasami się
zastanawiam, czy nie są to leki-placebo dla niej. Owszem, Kapsel
wpada w szał już tylko dwa razy dziennie, a nie pięć.
(…)
Leki
chyba zaczynają działać. Kapsel jest bardziej przytłumiony. Nawet
zaczął się przytulać, wchodzić na kolana. Majka mówi: „cztery
kropelki na dobę, a ile radości”. Czasami mnie korci, aby mu
trochę podebrać.
Zaczynam
się jednak zastanawiać, czy nie spowoduje to zupełnie
niezamierzonego skutku. Nie chcemy przecież dziecka kołyszącego
się w przód i w tył, i mówiącego „chcę do mamy”. Psychiatra
zapewnia, że zapisana dawka jest zupełnie bezpieczna.
(…)
Big
Ben jakimś cudem załatwił nam szybki termin analizy osobowości
chłopca pod względem zaburzeń posttraumatycznych.
(...)
Wiem,
że wiele osób powie, iż każde dziecko zasługuje na rodzinę
(niezależnie od stopnia upośledzenia, czy choroby). Tylko, że ta
rodzina musiałaby być niezwykle świadoma. Nie chciałbym, aby za
dwa lata znalazła się w punkcie, w którym my teraz jesteśmy.
Rozumowo dociera do mnie, że chłopca należy chwalić za wszystko
co zrobi, nawet jeżeli zrobi to nieudolnie, niedbale (choć wiadomo,
że potrafi lepiej). Ale jest to strasznie trudne (przynajmniej dla
mnie). Kapsel ustawicznie przynosi mi laurki. Najczęściej jest to
kilka kresek, albo jakaś zupełna abstrakcja. Ja mówię mu
„dziękuję”, a Majka „narysuj ładniej, bo potrafisz”. Z
psychologicznego punktu widzenia, podobno ja postępuję lepiej. Tyle
tylko, że ja mam „olew”, a Majka chce chłopaka jeszcze czegoś
nauczyć. Ostatnio zaczął do mnie mówić „tato”...a ja planuję
oddać go do DPS-u. Nie mam pojęcia jaka klapka mu się nagle
przestawiła. Jednak już niedługo coś zacznie się dziać w jego
sprawie. Bo musi się zacząć dziać. Kapsel uczęszcza na wszelkie
możliwe zajęcia, aby jak najkrócej przebywał w domu. Chronimy w
ten sposób siebie i inne mieszkające z nami dzieci. Chłopcu to nie
przeszkadza. Wręcz przeciwnie – lubi gdy coś się dzieje, gdy
może spędzić czas poza domem.
(…)
Przez
chwilę pojawiła się szansa na rodzinę adopcyjną. Tyle tylko, że
chłopak jest zbyt stary i nie można już wziąć na niego urlopu
macierzyńskiego, co w jego przypadku byłoby bardzo ważne.
Rodzina
zastępcza? Niestety (a może na szczęście) zbyt dużo o chłopcu
przekazałem w swoich opisach. Kapsel wymagałby bardzo świadomej
rodziny, najlepiej nieposiadającej innych dzieci. My mamy już
dorosłe córki, ale nawet taka sytuacja powoduje, że wiele zachowań
chłopca, je przerasta. Problematyczne jest choćby dzielenie
wspólnej toalety. Porozrzucaną po podłodze brudną bieliznę, czy
zużyte pieluchy, możemy jakoś ogarnąć. Trudno jednak zapewnić,
że siadając w nocy na klapę nie napotka się na kawałek kupy
chłopca. Jemu to zupełnie nie przeszkadza, ale innym już może.
Powrót
do mamy biologicznej?
Teoretycznie
takie rozwiązanie wszystkich by satysfakcjonowało.
Kapsel
tego oczekuje, jego mama również. Dla nas byłoby to szybkie
rozstrzygnięcie sprawy, dla PCPR-u kolejny zamknięty temat. Nikt
też nie musiałby łożyć na dalsze utrzymywanie chłopca. A jednak
jest to najmniej oczekiwane rozwiązanie i wbrew pozorom najbardziej
szkodliwe dla przyszłości Kapsla. Gdy patrzę na historię chłopca,
to dochodzę do wniosku, że błędem było pozwolenie na kontakty z
mamą. Kapsel sobie z tym zupełnie nie radzi. Dużo lepiej
funkcjonował na samym początku, gdy była ona tylko mamą z
opowiadań, a nie fizyczną - z którą można się spotkać,
porozmawiać. Całe nasze postępowanie jest zatem dbaniem o dobro
mamy, a nie o dobro Kapsla.
Niestety
w mojej ocenie, dziewczyna sama potrzebuje pomocy psychologa. Jej
huśtawka nastrojów powoduje, że Majce bardzo trudno się z nią
rozmawia. Bywa, że dziękuje nam za opiekę nad chłopcem. Czasami
roztkliwia się i płacze w słuchawkę, jak to los ją skrzywdził.
Są też jednak rozmowy, w których zarzuca nam, że zrobiliśmy z
Kapsla wariata, który musi być na psychotropach. Może ma rację. W
końcu dwa lata temu nam też wydawał się całkiem normalny.
(...)
Przejdę
do ostatnich konsultacji psychologicznych, które zawdzięczamy Big
Benowi. Moim zdaniem, to one dają najwięcej wskazówek związanych
z pytaniem „co dalej?”
Kapsel
jednak dysocjuje. Jest to pewnego rodzaju rozdwojenie osobowości,
będące następstwem istnienia jakiejś traumy. Tak przynajmniej ja
to zrozumiałem. Problem polega na tym, że chłopiec przechodzi już
z etapu rozpaczy, do etapu rezygnacji. Niestety jest to stan, z
którego jest już bardzo ciężko wyjść – nawet poprzez
długotrwałą terapię.
Przeciętny
rodzic nie zwraca uwagi na pewne detale, które dla psychologa są
kluczem w diagnozowaniu pewnych zachowań. Akty buntu są typowe dla
etapu rozpaczy. Kapsel wpada jeszcze czasami w szał. Bywa, że
przychodzi z pytaniem „czy mogę pójść do swojego pokoju?”. W
połowie drogi po schodach, zaczyna wrzeszczeć „ja nie chcę iść
do swojego pokoju!”. Nie wali już głową w ścianę, za to tupie
nogami w podłogę i po chwili krzyczy „ałaaaaa!”.
O
etapie rezygnacji świadczy między innymi rozdawnictwo. Kapsel od
zawsze trudnił się zbieractwem. Nie jest to kradzież, ponieważ
zabiera środki niskocenne. Kawałki papierków, zakrętki od słoików
– krótko mówiąc „śmieci”. Jednak gdy kiedyś szukałem
zszywacza, to najpierw zajrzałem pod łóżko chłopca, i oczywiście
go tam znalazłem. Frustrujące jest to, że Kapsel chodzi nad ranem
po wszystkich pokojach, otwiera szafy, szuflady i zabiera sobie
jakieś trofea. Jednak o tym, że z psychologicznego punktu widzenia,
jest on już w ciężkim stanie, świadczy to, że potrafi to
wszystko oddać zupełnie obcym osobom – na zawsze.
Kapsel
potrzebuje jak najszybszej terapii. Tyle tylko, że najpierw musi
wyjść ze stanu zawieszenia. Nie możemy więc my zacząć tego
procesu. Mogłoby to spowodować pewnego rodzaju „efekt jojo”.
Chłopcu potrzebna jest świadomość, że wreszcie przebywa w
miejscu docelowym. Może to być nawet Dom Dziecka, albo Dom Pomocy
Społecznej. Mama chłopca zaczęła już nawet oswajać się z tą
myślą. Problemem może być jednak to, jak ją przekonać, aby nie
mamiła go opowieściami, że się stara i wkrótce zamieszkają
razem.
Ratunkiem
byłaby rodzina zastępcza, w której chłopiec mógłby przepracować
swoje traumy, która poświęciłaby się bezgranicznie. Rodzina, w
której byłby on jedynym dzieckiem, a mama nie musiałaby chodzić
do pracy. Najlepiej, gdyby była to mama rozumiejąca potrzeby takich
dzieci od strony zawodowej (psycholog, pedagog).
Nie
ma takich rodzin. Przynajmniej w naszym kraju. Ostatnio
dowiedzieliśmy się, że ośrodki adopcyjne otrzymały wytyczne
dotyczące adopcji zagranicznych. Możliwe jest tylko łączenie
rodzeństw. Biada więc temu ośrodkowi, który zechciałby skierować
Kapsla do rodziny zagranicznej. Zresztą i tak by nie przeszedł
kwalifikacji w jednym z dwóch katolickich ośrodków adopcyjnych,
które mają „licencję” na adopcje zagraniczne. Przykre to
wszystko.
Aktualnie
ograniczyliśmy spotkania chłopca z mamą do dwóch w miesiącu.
Teoretycznie najlepszym rozwiązaniem byłoby zerwanie wszelkich
kontaktów. Nie zrobimy tego, ponieważ chłopiec najprawdopodobniej
trafi do placówki, w której nadal będzie się z mamą spotykał.
Nie wyrazimy jednak zgody na urlopowanie chłopca. Nie będą się
też kontaktować telefonicznie. Wbrew pozorom, ta druga sytuacja
jest dla Kapsla dużo gorsza. Bezpośrednie spotkanie powoduje, że
odbiera mamę taką jaka jest w danej chwili. W rozmowie
telefonicznej wizualizuje ją sobie, sięgając pamięcią do czasu,
gdy byli razem. Jest to dla chłopca impuls wybijający, niezależnie
od tego jak wówczas było.
Kapsel
zapytany, dlaczego robi źle, zawsze odpowiada w dwojaki sposób.
Albo „nie wiem”, albo „bo tęsknię za mamą”. Zdaniem
psychologa, chłopak wcale nie tęskni za tą konkretną osobą. On
tęskni za byciem kochanym, przytulanym, tęskni do stabilizacji... jakiejkolwiek.
My już mu tego nie zapewniamy. Jesteśmy tylko tymczasowymi opiekunami.
Zadaliśmy
pytanie, jak nasze postępowanie wpłynęło na rozwój całej
sytuacji? Co byłoby, gdyby chłopiec nie został odebrany mamie?
Zostaliśmy
po raz kolejny pocieszeni, że nie mogliśmy zrobić nic więcej,
poza tym co zrobiliśmy. Ale czy na pewno? Są to wątpliwości, na
które nigdy nie będziemy w stanie sobie odpowiedzieć.
Zmiana
miejsc zamieszkania, przebywanie z innymi dziećmi (które odchodziły
do adopcji, a Kapsel ciągle tkwił) w pewien sposób przyspieszyły pewne zachowania. Gdyby chłopak nadal mieszkał z mamą, to
najprawdopodobniej wszystko wybuchłoby ze zdwojoną siłą w
momencie pójścia do szkoły.
Jesteśmy
już zmęczeni Kapslem. Może nawet nie nim samym, ale tym jak
destrukcyjnie wpływa na zachowania innych dzieci. Nasz PCPR to
rozumie. Czasami mam wrażenie, że zaczyna się już martwić o
nasze zdrowie psychiczne.
Sąd
daje sygnały, że na najbliższej rozprawie, chciałby podjąć
ostateczną decyzję. Nie podejmie jej. Nie istnieje żadna rodzina
zastępcza, która zechciałaby się zaopiekować chłopcem. Nie
wskaże też żadnej placówki, jako przyszłego domu chłopca, bo
przecież jeszcze czekamy na orzeczenie o niepełnosprawności (co
wcale nie jest takie oczywiste).
Nadejdzie
jednak dzień, gdy chłopiec od nas odejdzie. Pamiętam z
dzieciństwa, jak cieszyłem się z pierwszego dnia wakacji – był
on piękny. Tym razem, podobno będzie inaczej. Zdaniem psychologa
przeżyjemy żałobę. Zaczniemy tęsknić. Nie będzie to jednak
żałoba po Kapslu (chociaż tak nam się będzie wydawało), ale po
naszej bezsilności, z którą musieliśmy się zmierzyć.
Gdy
odchodzą od nas dzieci do rodziny adopcyjnej, to pewne ich
zachowania zaczynają nas irytować. Coś co było dotychczas
zupełnie normalne, nagle staje się nieakceptowalne, a przynajmniej
denerwujące. Jest to podobno mechanizm obronny naszego umysłu.
Takim samym mechanizmem obronnym organizmu, jest nasze zmęczenie
Kapslem. Mam go dość, aby w swoim sumieniu pozwolić na
umieszczenie go w placówce.
Ciekawa
ta psychologia. Jednak chyba wolę pisać swoje programy komputerowe.
Tutaj wszystko sprowadza się do konkretnych algorytmów. Identyczne
dane wejściowe, zawsze dadzą takie same dane wyjściowe. Człowiek
jest jakiś dziwny.
(…)
Niedawno
pożegnaliśmy Sasetkę i Marudę. Kolejne dzieci, które mają już
mamę i tatę.
A
Kapsel ciągle czeka. Nie radzi sobie z rozstaniami z innymi dziećmi.
Już kilka dni wcześniej zaczął zachowywać się agresywnie w
przedszkolu. Pluł na panie przedszkolanki, znowu zaczął sikać w
majtki.
Kiedy
wreszcie przyjdzie czas na niego?
Rano, gdy dzieci dostały po śniadaniu arbuza, Kapsel cały czas twierdził, że jest Julianem, małpką, którą niedawno poznał w ogrodzie zoologicznym.
OdpowiedzUsuńPo obiedzie wybraliśmy się na przejażdżkę rowerami po lesie. Zawsze wybieram największe chaszcze, żeby nikogo nie spotkać, aby chłopak miał jak najmniej okazji do wdawania się w dyskusję z różnymi ludźmi. Tym razem Kapsel spotkał ściętą brzozę, w której się zakochał. Chciał zostawić swój rower i wziąć ją do domu. Nie było łatwo go przekonać, żeby pozwolił jej pozostać w lesie do jutra, kiedy pójdziemy na spacer wózkiem z Ploteczką. Chwilę później zaczął opowiadać o spadających z nieba meteorytach. Próbował mnie przekonać, że Plotka i jego mama, również spadły na ziemię z nieba. Wówczas byłem już pewny. Kapsel przestał być Julianem... stał się Antonim.
ANtonim, powiadasz... ;-)
OdpowiedzUsuńStrasznie smutna jest Kapslowa historia. Czy jest jeszcze nadzieja na "dobre" (jakie? kto wie?) jej zakońćzenie? Napisz więcej o odejściu |Sasetki i Marudy, prosze. Agata.
O Sasetce i Marudzie jeszcze będę pisał. Jest to historia dziewczynki (bo chłopiec jest jeszcze mało świadomy tego co się dzieje), która już doskonale zdawała sobie sprawę z istnienia mamy biologicznej, a mimo wszystko nie mogła doczekać się mamy adopcyjnej.
UsuńDo tego, są to pierwsi rodzice, którym „na dzień dobry” pokazaliśmy naszą propozycję rozstawania się z dziećmi. Wszystko jeszcze się dzieje. Do rozprawy sporo czasu. Jest powierzenie pieczy, tata się uaktywnił, dzwoniła ciocia, która chciała być rodziną zastępczą.
Mataczymy jak możemy. Rodzice adopcyjni sprawiają wrażenie, że ogarniają emocjonalnie całą sytuację (z nimi jesteśmy szczerzy).
Do dupy jest to nasze prawo rodzinne.
A Kapsel? W zasadzie trudno powiedzieć, co dla niego byłoby najlepszym rozwiązaniem .
W sumie to wiadomo – rodzina, w której byłby jedynym dzieckiem. Takiej nie ma. Pisałem o adopcji zagranicznej. Nawet w okresie, gdy dzieci znajdowały rodziców w innych krajach, Kapsel miałby marne szanse. Upośledzenie umysłowe zawsze było szlabanem, którego zagraniczni rodzice adopcyjni nie mogli, albo nie chcieli przeskoczyć.
W tej chwili też każdy ma swój pogląd na jego dalsze życie. Leki psychiatryczne są dla niektórych nie do zaakceptowania. Faktycznie chłopak jest nieco przytłumiony, na niektórych zajęciach nie współpracuje. Ale dla osób, które spotykają się z nim po raz pierwszy, nadal jest trudny. Po pierwszym dniu na półkoloniach, Majka została wezwana „na dywanik” przez panią dyrektor. Ja bym pewnie podkulił ogon. Majka powiedziała: „inni sobie jakoś radzą”. Jutro chłopak idzie na kręgle. Mam nadzieję, że nikogo kulą nie zabije.
dziękuję, własnie na to czekam, co zasygnalizowaleś, na to przenoszenie więzi w innym stylu, niz ze Smerfetką :(, czekam zatem.Agata
OdpowiedzUsuń'Inni sobie jakoś radzą', Majka ty to masz jaja kobieto. I tak trzymaj. Pikuś nie bierz tego do siebie. Opisuj wszystko bo robisz to rewelacyjnie, nawet z podkulonym ogonem chociaz odnoszę wrażenie, że wcale tak nie jest.
OdpowiedzUsuńSmutne to wszystko i nie do przeskoczenia. Biedny Kapsel.
OdpowiedzUsuńChciałam jeszcze zadać Wam pytanie, które ostatnio, po lekturze bloga, chodzi mi po głowie.
Chodzi o więzi i różne traktowanie ich nawiązywania przez ra i rz.
Jak wiadomo – w rodzinie ado ten pierwszy czas należy tylko do rodziny, jest mocne skupienie na potrzebach dziecka, ogranicza się inne kontakty, rodzic przebywa z dzieckiem w domu tak długo jak tylko może.
Wydaje mi się, że w r z nie ma aż takiego parcia na te więzi, a one się tak czy inaczej się tworzą. Dziecko trafia do rodziny, gdzie często jest już więcej dzieci i w dużym stopniu po prostu wsiąka w rodzinne życie, naturalniej. Kontakty z innymi siłą rzeczy istnieją, czas jest dzielony na wszystkich, często w grę wchodzi bardzo szybko przedszkole.
Czy to oznacza, że takie dziecko nie ma szans nawiązać więzi? Podobnie dziecko powyżej 7 roku życia, gdzie istnieje obowiązek szkolny ( pomijam przypadki odroczeń) plus rodzice nie mają urlopu macierzyńskiego.
Ja chcę wierzyć, że jeśli rodzina jest przewidywalna i bezpieczna, reagująca na potrzeby, to nawet w takich warunkach więź się tworzy.
A może się mylę i w rz dzieje się tak jak w ra? Albo ra popadli w skrajność w realizowanie zadania pt” nawiązywanie więzi”? Za mocno się starają i w gruncie rzeczy zaczynają być w tym wszystkim nienaturalni?
Jak myślicie? Barbara
Nawiązywanie więzi jest moim zdaniem umiejętnością, której trzeba się nauczyć. To mniej więcej jak jedzenie nożem i widelcem. Jeżeli ktoś to potrafi, to naje się w każdej knajpie. Jest tylko jedna różnica. Posługiwać się sztućcami, można się nauczyć w dowolnym momencie. Na naukę nawiązywania więzi jest bardzo krótki okres. Kapsel już się tego nie nauczy. Jego dzieciństwo polegało na siedzeniu przed telewizorem z miską jedzenia. Jest z nami już dwa lata, a gdy wyjeżdżaliśmy z wakacji powiedział „jedźcie do domu, ja tu zostanę z panią Dorotką”.
UsuńWielokrotnie pisałem o przenoszeniu więzi (w kontekście odejścia dziecka do rodziny adopcyjnej). Teraz już bym tak nie napisał. Więzi się nie przenosi. Można nawiązać nowe, można rozluźnić stare. Można mieć jednocześnie więzi z różnymi osobami, jedne słabsze, inne silniejsze. Dla przykładu, taka Iskierka. Jest dzieckiem adoptowanym, a mimo wszystko w jakimś sensie żyje również naszą rodziną. Ostatnio bardzo się zasmuciła, że nie zobaczy już Sasetki i Marudy.
Starsze dzieci również nawiązują więzi (o ile się wcześniej tego nauczyły). Sztanga odchodziła od nas, gdy miała 14 lat. W tej chwili jest już pełnoletnia i planuje wyjść za mąż. Mogłaby chcieć wymazać z pamięci cały okres pobytu w naszej rodzinie. A jednak czuje potrzebę dzielenia się swoją radością również z nami.
Zgadzam się, że zupełnie inaczej wygląda pójście dziecka do rodziny zastępczej, a zupełnie inaczej do adopcyjnej. W tym drugim przypadku, faktycznie OA często zalecają pewnego rodzaju izolację dziecka od wszystkich osób, z wyjątkiem rodziców adopcyjnych. Osobiście podchodzę do tego z dużym dystansem. Może miałoby to sens, gdyby dziecko znalazło się w rodzinie adopcyjnej nagle (bez wcześniejszego przygotowania). Jako przykład podam dawną historię Foxika. Dziewczynka będąc jeszcze z nami, spędzała mnóstwo czasu z nowymi rodzicami. Poznała ich nowy dom, swój nowy pokój, swoje łóżeczko... a przede wszystkim nową rodzinę (babcie, dziadków, ciocie, nowe kuzynostwo). Odeszła do osób, które były już jej rodziną. Jakakolwiek izolacja nie miałaby sensu.
Uważam, że zawsze należy być sobą. Więzi nawiązują się same... albo nie.
Dziękuję. Czy można się w takim razie pokusić o wniosek, że jeśli dziecko wygląda na przywiązane do rz, nie trzeba specjalnych zabiegów, służących nawiązywaniu nowych więzi np. z ra ? Po jakimś czasie samo sięgnie po sztućce? Barbara
OdpowiedzUsuńMoim zdaniem, tak.
UsuńNie wiem co masz na myśli pisząc specjalne zabiegi. Myślę że bardzo specjalnych nie, ale przebywanie z nowymi opiekunami jak najczesciej koniecznie, a inne osoby zdecydowanie rzadziej i początkowo w obecności tych nowych rodziców.(posługując się analogią ze sztuccami jeżeli położymy dziecku wszystkie jakie istnieją to pewnie po nie sięgnie ale niekoniecznie odpowiednie. A chyba rodzice adopcyjni czy zastępczy nie chcą żeby dziecko przywiazywalo się bardziej do opiekunki czy Pani z przedszkola niż do nich) Tak myślę. Chociaż każda sytuacja może być nieco inna i trzeba brać pod uwagę różne aspekty
UsuńJa, w tych hipotetycznych rozważaniach, przyjąłem założenie, że dziecko miało czas na zapoznanie się z rodzicami adopcyjnymi. Sasetka ma to szczęście, że są wakacje. Jednak gdyby odchodziła w trakcie roku szkolnego, to przecież nadal chodziłaby do przedszkola. Ona doskonale już wie, kto jest jej mamą i tatą. Zmieniające się panie przedszkolanki nie miałyby szans konkurować o jej względy.
UsuńOwszem, w przypadku dziecka powiedzmy rocznego, ryzykowne byłoby pozostawianie go w towarzystwie opiekunki (gdy mama byłaby w pracy). Ale powiedzmy sobie szczerze. Ile jest takich przypadków, gdy dziecko biologiczne ma silniejsze więzi z opiekunką niż z mamą?
Całkiem sporo. I fakt, czy dziecko jest adoptowane czy biologiczne, nie ma większego znaczenia.
Uważam, że dziecku adoptowanemu, zdecydowanie najlepiej służą kontakty z nowymi rodzicami. Ale bez przesady. Niech te babcie przyjdą w odwiedziny, niech zabiorą dziecko na spacer, niech się z nim pobawią. Dopiero jak będą zbyt upierdliwe, to trzeba będzie je delikatnie odesłać do swojego domu.
Zakładałam, że po prostu rodzic przebywa dużo czasu ze swoim dzieckiem, nie podrzuca go do cioć i babć, bo w sumie rodzicielstwo po części na tym polega. I nie trzeba stawać na głowie. O ile zaburzenia przywiązania nie są potężne - przywiążemy się do siebie nawzajem. Dzięki :)
OdpowiedzUsuńDokładnie tak 😊
UsuńPozlotowo zasiadłam dzis na Twoim / Waszym blogu. Przeczytalam o Kapslu i szczerze mowiac to jestem roztrzesiona. Jakbym czytala o nas przez pierwszy rok ze Starsza, i teraz nadal - w tych gorszych okresach. Co prawda poziom napiecia i agresji jest u Starszej nizszy, ale reszta ... prawie to samo.
OdpowiedzUsuń