piątek, 22 listopada 2019

--- To już jest koniec


Gdy kilka lat temu zacząłem nieśmiało pisać pierwsze teksty na tym blogu, postanowiłem sobie, że jak się nie uda i nikt nie będzie chciał tego czytać, to zwyczajnie napiszę... że już więcej pisać nie będę. Później doszedłem do wniosku, że pewnie nastanie taki dzień, gdy nie będę miał już o czym pisać, albo zwyczajnie nie będzie mi się chciało.
Nie jestem zwolennikiem przedłużania agonii. Czasami trzeba powiedzieć jasno, że to już jest koniec.

No i właśnie nadszedł taki moment, w którym muszę to powiedzieć (tak na wszelki wypadek), ponieważ nie wiem co będzie dalej.

Majka zaprosiła mnie na wakacje życia... z których mogę już nie wrócić. Nie odezwę się na pewno do końca roku. Jeżeli nic nie napiszę w styczniu, to znaczy, że już mnie nie ma.

Pobrane ze strony: http://imcreator.com/free/nature/animals/lying-lion



Pewnie zdecydowana większość osób powiedziałaby „ty to masz ale fajną laskę”. No niby mam. Jedynym moim zadaniem będzie wzięcie paszportu i dowiezienie nas na lotnisko w Warszawie.
Problem polega na tym, że mamy zupełnie odmienne postrzeganie przyjemności spędzania wakacji. Zdecydowanie wolałbym pochodzić po naszych Karkonoszach, Tatrach, czy nawet Bieszczadach (do których mam setki kilometrów), niż oglądać z oddali Kilimandżaro... i nawet go nie polizać (choćby przez papierek).
Ale chyba na tym polega związek. Gdy skrajny introwertyk bierze sobie za żonę skrajną ekstrawertyczkę, to musi brać pod uwagę, że jego życie będzie polegało na ciągłych negocjacjach i kompromisach.

Lecimy do Kenii. Majka wszystko zorganizowała. Mamy wykupiony nocleg w hotelu w Warszawie i miejsce parkingowe na trzy tygodnie. W samolocie mamy ekskluzywne fotele, pozwalające nam się wyspać podczas jedenastogodzinnej podróży. Są one przy drzwiach awaryjnych, więc na wszelki wypadek zajmę miejsce przy oknie (a właściwie przy drzwiach), aby ktoś ich przypadkiem nie otworzył. Śmierci to ja się nie boję, ale nie każdy jej rodzaj preferuję. Gdybym przypadkiem został wyssany z samolotu, to z moim lękiem przestrzeni zapewne prędzej zszedłbym na zawał serca, niż walnął o glebę.

Póki co, Majka buduje atmosferę. Od dwóch miesięcy ma ustawioną tapetę w telefonie na Mombasę. Wstaję rano, za oknem szron... a telefon mówi, że jest 28 stopni. Czyż to nie jest optymistyczne?
Albo budzę się, łapię pierwszy z brzegu telefon... a tam ósma trzydzieści. Myślę sobie... zaspaliśmy, właśnie wjeżdża śniadanie w przedszkolu. Po chwili się uspokajam, bo przecież codziennie mam zmianę czasu na zimowy, a na dokładkę program „godzina+”. Takie odejmowanie dwóch godzin od wskazań na wyświetlaczu nie jest uciążliwe. Kiedyś odstawiłem samochód do warsztatu. Pewnie trzeba było odłączyć akumulator, bo nagle miałem jakąś dziwną godzinę. Jednak nie chciało mi się tego przestawić, więc nauczyłem się odejmować od wskazań dziewięć godzin i trzynaście minut. Bardzo byłem niepocieszony, gdy przy następnej wizycie związanej z przeglądem auta, jakiś uczynny pan ustawił mi właściwy czas.

Ale Majka też nie ma lekko. Mówi, że nie może spać, bo wciąż śnią jej się wakacje.
Mi też, tyle że w przeciwieństwie do mnie, ona nie może doczekać się wylotu... ja nie mogę doczekać się powrotu.
Do tego Majce śni się piękna plaża nad oceanem i uroczy barman podający jej drinka.
A co mi się śni?
Ostatnio dowiedziałem się (we śnie), że zwiększono nam limit bagażu do 920 kilogramów. Przez pół nocy zastanawiałem się, jak przeniosę to wszystko do samochodu, bo przecież Majka z pewnością wykorzysta każdy gram.
Innym razem przyśniła mi się scenka, gdy szedłem z Majką na plażę i napotkaliśmy jarmarczny stragan. Majka wciąż wierzy, że potrafię mówić po angielsku, co przekłada się na moje nocne koszmary:
  • Kochanie kup mi proszę tego lwa.
  • Chał macz ten lajon?
  • Ten dollars.
  • Noł, senkju, cu fil. A eta żyrafa?
  • One dollar.
  • A elefanty?
  • Two dollars.
  • Aber ja hew only seks dolary.
  • I suggest you two elephants and three giraffes.
  • Okej, dawaj mienia tu elefanty i sri żyrafy.
  • Widzisz kotku, tak się robi interesy. Chciał dziesięć dolców za jedną figurkę, a kupiłem pięć za sześć.
  • Tak kochanie, ale ja prosiłam o lwa.


Majka mnie uspokaja, że wszystko ma pod kontrolą. Mamy wykupiony all inclusive, abym nie musiał się stresować, że przypadkowo zamówię danie za dziesięć tysięcy dolców. Lecimy z renomowanym biurem podróży, a nie jedziemy stopem przez Saharę.
W zamian każe mi się uczyć nazw zwierząt po angielsku, bo przecież przewodnik na safari nie będzie mówił po polsku. Żyrafę rozpoznam, lwa też... może i słonia. Ale jakie znaczenie będzie miało, gdy stwierdzę to jest guziec, hakuna matata, czy warthog (bo to wszystko jest to samo). Powiem „dzik”, to też będzie dobrze.
Na safari najważniejszym zdaniem, które muszę znać (chociaż być może ostatnim) jest: „please stop, I have a need”.

Majka mówi „nie martw się, masz wszystko w cenie, dla rozluźnienia możesz cały czas chodzić nawalony”. Niby tak, tylko jak to pogodzić z planowaną wycieczką na farmę krokodyli?

Właściwie po co my tam lecimy?
Majka chce zobaczyć wielką piątkę Afryki, czyli lwa, słonia, nosorożca, bawołu i lamparta. Teoretycznie, gdybym teraz wsiadł do samochodu, to za czterdzieści minut mogę zobaczyć wielką piątkę w naszym ogrodzie zoologicznym. Tak więc taki cel mnie nie kręci. Żeby jednak nie było, że lecę tam bez sensu, to wmówiłem sobie, że jadę tam po to, aby zobaczyć nagą Masajkę.

No właśnie, a'propos Masajki. Majka twierdzi, że najlepiej czyta się książki, które opisują miejsce, w którym się jest. Wybrała więc dla mnie książkę, którą będę czytał wylegując się na plaży i popijając kenijskie piwo (podobno mają dobre). Ponieważ w przypadku książek, zdecydowanie preferuję wersję papierową, a nie elektroniczną, Majka w tym celu udała się do biblioteki. Zabrała z sobą wagę, aby wybrać najlżejsze wydanie „Białej Masajki”. Niestety nie możemy zabrać tych 920 kilogramów bagażu.

Za to znaczną jego część będą stanowić dolary. Kenia jest dość dziwnym krajem, ponieważ „po pierwsze primo” nie akceptuje dolarów sprzed 2007 roku (chociaż na świecie są one prawnym środkiem płatniczym), a „po drugie primo”, mało kto wydaje resztę za kupowane pamiątki, czy świadczone usługi. Zatem Majka zamówiła w banku 1300 dolarów w jednodolarówkach, z zastrzeżeniem że muszą być nowe. Nie powiem - pan w punkcie obsługi klienta spisał się na medal. Był bardzo cierpliwy, mimo że Majka musiała być pewna zakupionego towaru i sprawdziła papierek po papierku. Zastanawiam się, czy wzięła pod uwagę, że będziemy musieli zapłacić na lotnisku za wizę. Gdy wyłożymy na blat po sto dolarów w jednodolarówkach wyjętych prosto z drukarki, to na bank zatrzymają nas na 24 godziny do wyjaśnienia.

Ja do wylotu przygotowałem się nieco inaczej. Pewnego dnia zebrałem wszystkie nasze dzieci (tym razem mam na myśli biologiczne) i oświadczyłem, że jak polegnę walcząc z lwem w obronie Majki, to chcę tam pozostać i nie mają sprowadzać moich szczątków do kraju. Gdy dowiedziały się, jaki jest koszt takiej procedury, to z szacunkiem przyjęły moją ostatnią wolę.
Spisałem wszystkie numery rachunków bankowych, podałem hasła dostępu oraz numery telefonów do naszych agentów ubezpieczeniowych. Wypisałem najważniejsze rzeczy dotyczące bezpieczeństwa, czyli jak zresetować piec gdy się zawiesi, jak zamknąć główny zawór wody i gazu, co zrobić gdy nieoczekiwanie pod dom podjedzie ochrona. Wypunktowałem najważniejsze numery telefonów, gdzie i do kogo dzwonić w różnych przypadkach.
Od kilku tygodni śledzę sytuację meteorologiczną. Jest szansa, że mrozu nie będzie, więc nawet jak piec wysiądzie, to instalacja się nie rozsypie. Ale co z tego, że wir polarny odszedł na wschód, skoro w każdej chwili może wybuchnąć wulkan na Islandii... Askja chyba się on nazywa. Oby tylko nie wywaliła Katla, bo wówczas możemy nie móc wrócić do kraju nawet tygodniami. A wtedy na pewno przyjdzie mróz i... wiadomo co będzie dalej.

Z całego mojego misternego planu nie udało mi się zrobić jednej rzeczy... chciałem się jeszcze opalić. Podobno w Kenii jest tak, że do zakupu rozmaitych pamiątek nagabywani są tylko ci bardzo biali. Tubylcy wychodzą z założenia, że jak ktoś jest opalony, to znaczy, że jakiś czas już tam wypoczywa... czyli zapewne zakupił to co chciał i to czego nie chciał. W takim wypadku wystarczy wyszczerzyć białe zęby i krzyknąć „Thanks, I already have”.

A Majka? Luzik. Dręczyła ją tylko jedna zmora... że połamię się przed wylotem i nie znajdzie nikogo na moje miejsce. Dla pewności dała mi szlaban na dwa poprzedzające wyjazd treningi judo, pozbawiając tym samym ostatniej deski ratunku.


Najlepsze Blogi

30 komentarzy:

  1. Ależ zazdroszczę tej wielkiej wyprawy! Życzę Wam udanych wakacji i mam nadzieję, że mimo wszystko jeszcze tu wrócisz i napiszesz coś chociaż od czasu do czasu.

    OdpowiedzUsuń
  2. Pikuś zazdroszczę takiej żonki-święta,sylwester w tak cudownym miejscu!!!!Majka potrafi człowieka zaskoczyć.Życzę cudownych dni tylko we dwoje-wspomnienia zostaną na całe życie!!!!!W Bieszczady Pikuś jeszcze zdążysz przyjechać u nas teraz zimno, a więc warto wybrać inny cieplejszy kierunek na mapie świata najlepiej bez telefonu i Internetu!!!!!pozdrawiam i czekam na następny wpis

    OdpowiedzUsuń
  3. Oj Pikuś. Mocno przesadzasz 😘 A poza tym pamiętaj że strach ma wielkie oczy 🤩

    OdpowiedzUsuń
  4. tak się zastanawiam jakbyście mogli wziąć te 920 kg to co byście wzięli? bibliotekę?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. mnie by wzięli, mnie :-)

      Usuń
    2. No, ja bym wziął Agatę. Bagaż, który sam dojdzie, sam wróci i jeszcze mówi po angielsku.

      Usuń
    3. skąd wiesz? he? skąd skąd? i wracać mi bezpiecznie. i szybko. Bo CODZIENNIE sprawdzam bloga.

      Usuń
  5. Wiem, że oczekujesz tu współczucia i tak dalej, ale mam kiepskie wieści - samoloty są bezpieczne, zwierząt w Kenii jest sporo, ale raczej Was nie zeżrą. Co oznacza, że wrócicie, a Majka okrzepnie w podróżniczych pomysłach i za góra rok czeka Cię kolejna wyprawa. Tak że trenuj sobie, trenuj te nerwy.
    Korygować Wam w tych planach niczego nie będę, bo sami sobie skorygujecie po podróży, ale nie wątpię, ze kiedyś przekonam Was do samodzielnie organizowanych wypraw :)
    ps. i pamiętajcie- Azja!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No nie wiem, nie wiem. Moje zaburzenie raczej ma już charakter trwały. Niestety pochodzę z pokolenia, które nauczone było zawsze dawać sobie radę samemu, nie liczyć na niczyją pomoc... zwłaszcza specjalistów. To takie pokolenie ludzi trochę psychicznie chorych.
      W Kenii niestety muszę liczyć tylko na innych. Nie znam za bardzo ich kultury, a jeszcze bardziej prawa. Z językiem też kiepściutko. Zależę od jakiegoś pana ze strzelbą, który przewiezie mnie po sobie tylko znanych terenach, a ja najwyżej mogę mieć nadzieję, że mnie nie zgubi.
      Majka jest ode mnie kilka lat młodsza, i właśnie ta subtelna różnica powoduje, że mentalnie ona bardziej należy do pokolenia naszych dzieci, które nagle stwierdza „Mam tydzień wolnego, muszę się gdzieś przelecieć. Może Norwegia... przez dwa dni są tanie bilety. Chociaż trochę zimno – może lepiej Indie... nie za mało czasu. No dobra, niech będzie Maroko”. No ja tak nie potrafię.

      Usuń
  6. to nie do końca wiek, to charakter. Moje dzieci niestety tej lotności nie mają, ja nie mam, a moja starsza siostra ma.

    OdpowiedzUsuń
  7. Pikuś,Nic Cię nie zeżre,to pewne! Więc nie wywiniesz się szybko od pisania bloga.
    Dobrego czasu w tej Afryce.
    Nikola

    OdpowiedzUsuń
  8. Dobrego wypoczynku Pikuś nabierz siły na pisanie bloga po powrocie �� cieszę się że w sieci są jeszcze takie blogi jak Twój ��

    OdpowiedzUsuń
  9. miłego wypoczynku! Ja bym wolała w Bieszczady, ewentualnie Norwegia. Nie wiem, jak w Kenii, moje koleżanki były w Etiopii, wspominają tłumy czarnoskórych dzieci ganiających za nimi z wyciągniętymi rączkami...

    OdpowiedzUsuń
  10. Zadumajmy się nad parą naszych dzielnych podróżników, którzy - jeśli mnie orientacja czasowa nie myli - właśnie kołują nad Mombasą. Ufajmy, że Pikuś nie dostanie boleści nerwowych i pozwoli Majce ruszyć na lwy ;)

    OdpowiedzUsuń
  11. własnie tu przyszłam , taka samotna i opuszczona, bo wypatrzyłam na FB, że leeeeeecąąąąąąą. Może napiszą wcześniej jednak, bo trzy tygodnie to strasznie długo jest. No i ciekawe jak tam maluszki bez Cioci i Wuja

    OdpowiedzUsuń
  12. Maluszki na wakacjach w innych rodzinach pewnie.
    Zobaczycie,Pikuś będzie jeszcze foty wrzucał z polowania na lwy...
    Pozdrawiam wszystkich,
    Nikola

    OdpowiedzUsuń
  13. Pikuś jest Eco, nie poluje

    OdpowiedzUsuń
  14. No,ale fotkę Majce zrobi i wrzuci. Nikola

    OdpowiedzUsuń
  15. Specjalnie tu przyszłam sprawdzić, kiedy napisałam swój wpis informujący o locie do Kenii, bo czułam się w potrzebie policzyć, ile to już dni i kiedy będziemy mogli się spodziewać nowego wpisu - relacji z podróży. Wychodzi mi, że to już osiem dni wojaży. Majka, Pikuś, tęsknimyyyyy!
    [tak, to jest taka subtelna sugestia, ze żadne jetlagi, żaden wypoczynek po podróży, czekamy na szybką relację!]

    OdpowiedzUsuń
  16. a nie możesz, Pikusiu, stantad napisać? z tego co widzę - sieć jest :-) Agata

    OdpowiedzUsuń
  17. Tez czekam z niecierpliwoscia

    OdpowiedzUsuń
  18. trzeci tydzień... nie wiem, jak wytrzymać kolejne dni bez bloga ;-)

    OdpowiedzUsuń
  19. no ja chciałam tylko przypomnieć, że CZEKAMY. Z dobrze poinformowanych źródeł wiem, że już wróciliście na ojczyzny łono, tak więc zdecydowanie nie był to koniec (ale to może być koniec naszej cierpliwości w kwestii oczekiwania na nową notkę!)

    OdpowiedzUsuń
  20. Koniec cierpliwości na nową notkę może zaś skończyć się źle, np: ciągłym komentarzami w stylu,, Pikuś,gdzie jesteś,,?, lub załączanymi plikami muzyczno-nostslgiczno-sentymrntalnymi lub cytowanie przez czytelników najlepszych kawałków z bloga...
    Więc lepiej tę nostalgię skrócić i napisać zwykłą,porządną notkę. Prawda,Pikuś???
    Nikola

    OdpowiedzUsuń
  21. udaje, że go zeżarło....

    OdpowiedzUsuń
  22. Litości!
    Obiecuję opisać moje wrażenia na weekendowy poranek. Póki co, muszę w ciągu kilku dni zrobić to, co normalnie robiłbym przez ostatnie dwa tygodnie.
    W takich sytuacjach zazdroszczę Majce jej pracy rodzica zastępczego. Niby 24 godziny na dobę... ale jednak nic na wczoraj. Jak mówią Kenijczycy w języku suahili: „pole, pole”.

    OdpowiedzUsuń
  23. no ale uffff, jesteś, to poczekamy :-)

    OdpowiedzUsuń
  24. Nie zeżarło. Nawet mówi jeszcze po polsku,nie tylko w suahili...
    Więc wszystko w normie...
    Nikola

    OdpowiedzUsuń