wtorek, 28 czerwca 2016

--- Rodzice naszych dzieci cz.3

Rodzice adopcyjni.

Jest to grono osób, które są najważniejsze dla nas, jako rodziny zastępczej. Zajmujemy się dziećmi, które dostajemy pod opiekę, mając na względzie potencjalnych rodziców, którzy zechcą zaadoptować „nasze” dzieci. Jest to trochę tak, jak z dzieckiem, które wybiera sobie partnera na dalsze lata swojego życia i żeni się lub wychodzi za mąż. Z jednej strony jest to naszym celem, ale z drugiej, nie mamy zbyt wielkiego wpływu na wybranków (w tym przypadku, przedstawianych nam przez ośrodek adopcyjny).
Rodzice adopcyjni są ludźmi, których znam raczej słabo. W zasadzie jest to argument przemawiający za tym, że nie powinienem się w tej kwestii wypowiadać, ale być może moje zdanie będzie pewnego rodzaju wypadkową, w jaki sposób patrzy na rodzica adopcyjnego przeciętny człowiek.

Wydaje mi się, że tak samo jak bogatemu trudno jest zrozumieć biednego, tak samo ktoś, kto ma własne dzieci, nie jest w stanie zrozumieć tego, co dzieje się w umysłach ludzi, którzy są spragnieni posiadania własnego potomstwa. Nie będę więc wdawał się w rozważania dotyczące motywacji, aczkolwiek być może niektóre moje opinie mogą być kontrowersyjne. Jeżeli więc kogoś urażę, to z góry przepraszam i zapraszam do przedstawienia swojego zdania w komentarzach.

Rodzice adopcyjni przechodzą odpowiednie szkolenie i mogą zgłosić się do jednego lub kilku różnych ośrodków adopcyjnych. Każdy z takich ośrodków ma własne przepisy regulujące przekazywanie dzieci rodzicom. Wprawdzie każda rodzina, chcąca adoptować dziecko, określa swoje oczekiwania w stosunku do niego, to ośrodek adopcyjny proponuje im dzieci według własnego klucza (oczywiście biorąc pod uwagę zadeklarowane preferencje). Niektóre ośrodki informują rodziców o dziecku według kolejności zgłoszeń, inne próbują dobrać dziecko do rodziny (a dokładniej, rodzinę do dziecka). Wydawać by się mogło, że ta druga opcja jest bardziej rozsądna, jednak rodzi podejrzenia, że mogą pojawiać się rozmaite nieprawidłowości. Czas oczekiwania na dziecko waha się między kilkoma miesiącami (w naszym przypadku najkrótszym okresem było 6 miesięcy), a kilkoma latami.

Rodzice adopcyjny są nieco innym typem ludzi, niż rodzice zastępczy. Przede wszystkim są osobami, które pragną dziecka, myśląc głównie o własnym szczęściu. W mojej ocenie jest to bardzo dobra motywacja. Nawet biorąc pod uwagę ewentualne zaburzenia lub choroby dziecka, radość z jego posiadania musi być priorytetem. Bywa, że przedłużający się czas oczekiwania na „ten telefon”, powoduje, że rodzice zaczynają dopuszczać pewne cechy dziecka, które wcześniej odrzucali. Zdarza się, że ośrodki adopcyjne proponują rodzicom dzieci, nieco odbiegające od określonego przez nich wzorca – często dość znacznie. W większości przypadków powoduje to, że rodzice zaczynają szczegółowo interesować się danym zaburzeniem, czy chorobą i po takiej analizie decydują się na adopcję. Niektórzy uważają, że takie działanie ośrodków adopcyjnych jest nieco wątpliwe z moralnego punktu widzenia.

Patrząc z mojej strony (jako rodzica zastępczego, który chce znaleźć dla swojego dziecka, jak najlepszą rodzinę adopcyjną) jest to bardzo dobra praktyka. Może się jednak zdarzyć, że przedłużający się czas oczekiwania na dziecko spowoduje wyrażenie zgody na adopcję, bez dokonania chłodnej kalkulacji jego zaburzeń, co w przyszłości może się negatywnie odbić na życiu całej rodziny. Na szczęście ośrodki adopcyjne, proponując rodzicom konkretne dziecko, nie pokazują jego wizerunku, co w pewien sposób wymusza podjęcie bardzo świadomej decyzji.

A jakiego właściwie dziecka poszukują rodzice adopcyjni?
Krótko mówiąc, im młodsze tym lepsze. Po ukończeniu czterech lat, szanse dziecka na adopcję zaczynają maleć w postępie geometrycznym. Dzieci 6-7 letnie mogą mówić o szczęściu, gdy znajdą rodziców zastępczych, chociaż wielokrotnie są to dzieci bardzo wrażliwe, marzące o prawdziwej rodzinie, którą chciałyby kochać i przez którą czułyby się kochane.

W poniższym linku można doszukać się pewnych preferencji rodziców adopcyjnych, chociaż jak do tej pory jest tam moim zdaniem zbyt mało wpisów i ankieta ta jest póki co, niezbyt miarodajna.

http://www.nasz-bocian.pl/phpbbforum/viewtopic.php?f=32&t=93229


Jednak jest jedna rzecz, która zwróciła moją uwagę. Jest to dość duża tolerancja na FAS, czyli zaburzenia będące konsekwencją picia alkoholu przez mamę w czasie ciąży.
Z moich doświadczeń wynika, że dziecko z zespołem FAS (a nawet tylko podejrzeniem), nie jest w ogóle brane pod uwagę przez rodziców adopcyjnych. Czyżby coś w tym względzie się zmieniało?

Kiedyś zacząłem się zastanawiać w jaki sposób funkcjonują osoby dorosłe, u których stwierdzono FAS. Większość opracowań dotyczących zaburzeń związanych z ekspozycją na alkohol w okresie płodowym, dotyczy opisów z wczesnego okresu życia. Przedstawiane problemy w większości przypadków przerażają potencjalnych rodziców, którzy chcieliby adoptować lub wziąć w opiekę zastępczą takie dziecko (chociaż w tym drugim przypadku – rodziców zastępczych - spotykam się z większym otwarciem na te zaburzenia).
Je też jeszcze dwa lata temu, gdybym chciał adoptować dziecko, FAS odrzuciłbym na pierwszym miejscu. Dzisiaj, gdy miałem do czynienia z kilkoma dziećmi (jako rodzic zastępczy) obarczonymi problemem swojej mamy, patrzę na tą sprawę zupełnie inaczej. Teraz, gdybym chciał adoptować dziecko, podejrzenie, czy też diagnoza FAS, nie byłyby dla mnie czymś aż tak przerażającym.
Ważna jest świadomość tego, czego można po takim dziecku oczekiwać. Jak zachowują się takie osoby w życiu dorosłym? Jak można pomóc dzieciom w okresie dorastania?
Truizmem jest stwierdzenie, że w przypadku tych dzieci nie można mówić o ich lenistwie, nieposłuszeństwie, jak też błędach wychowawczych ich rodziców. Dziecka z FAS, nie da się z tego wyleczyć, a co najgorsze ciężko jest też przewidzieć, jak trudne będzie ono wychowawczo.
Skupiać się trzeba na zaburzeniach wtórnych, które w okresie dorosłym mogą przejawiać się w postaci lęków, depresji, złości, skłonności do uzależnień, popadania w konflikty z prawem, podatnością na bezdomność, bycie bezrobotnym. W okresie dziecięcym występują zaburzenia przywiązania. W zależności od postępowania rodzica, może być więc tak, że w przyszłości, osoba z zespołem FAS może wcielić się zarówno w rolę ofiary jak też rolę prześladowcy.
Czy należy się bać FAS? A może wystarczy wiedzieć, jak z takimi dziećmi postępować?
Może wystarczy ograniczyć bodźce zaburzające koncentrację? Może wystarczy opieka psychologa?
Znam rodzinę, która adoptowała dwójkę dzieci. Jedno miało podejrzenie FAS (matka alkoholiczka – paradoksalnie wcześniactwo uratowało je przed dalszą destrukcją). W okresie dorastania, dziecko to (w przeciwieństwie do drugiego) zachowywało się bardzo dojrzale. Być może dlatego, że rodzice mieli świadomość wystąpienia pewnych nieprawidłowości i reagowali dużo wcześniej.
Termin FAS pojawił się w USA i było to trzy lata po moich narodzinach. Było więc to już prawie pół wieku temu. Jednak w Polsce minęło jeszcze jedno pokolenie, zanim negatywne skutki picia w ciąży dotarły do świadomości rodzin. Nawet dzisiaj wiele osób (często wykształconych) nie ma pojęcia co to jest.
Nie ma bezpiecznej dawki alkoholu wypitej w czasie ciąży. Nie trzeba być alkoholiczką, aby urodzić dziecko z zaburzeniami związanymi z wypitym w tym czasie alkoholem.
W czasach PRL-u, dużo częściej dochodziło do rozmaitych spotkań, w których alkohol lał się strumieniami. Kim są FAS-owcy z tamtych lat?
Ja, od zawsze byłem lekko cherlawy. Do dzisiaj często śmieję się z dowcipu, tylko dlatego, że wszyscy się śmieją (rozumiejąc podtekst czy metaforę dopiero po dłuższym czasie). Nie podejrzewam mojej mamy o picie w ciąży, ale moje życie rozpoczęło się w okresie wakacyjnym (i przez pierwszych kilkanaście dni, moi rodzice pewnie nie mieli świadomości, że ja już istnieję). Niestety czasami może wystarczyć jeden wieczorek zapoznawczy. Czy miałem (mam) FAS?
Kończę temat FAS, bo nie chciałbym, aby ktoś pomyślał, że go bagatelizuję. Jest to bardzo poważny problem. Uważam więc, że rodzice chcący adoptować dziecko, powinni taką ewentualność dobrze rozważyć (a przede wszystkim w najdrobniejszych szczegółach zapoznać się z tematem), najlepiej zanim zostanie im zaproponowane jakiekolwiek dziecko.



Nawet jeżeli rodzice adopcyjni decydują się na dziecko malutkie i zupełnie zdrowe, godząc się w pewien sposób na dłuższy czas oczekiwania, to zawsze należy się liczyć z rozmaitymi trudnościami, często takimi, o których nikt nigdy nie mówił.. Poniższy cytat nie jest czymś niezwykłym:

Szukałam sporo na tym forum, ale nigdzie nie udało mi się znaleźć żadnego wątku dotyczącego tematu depresji poadopcyjnej, która pojawia się u mamy adopcyjnej już po przeprowadzonej adopcji. Niby jest wszystko OK, dziecko śliczne, zdrowe, ładnie śpi, je, nie ma większych kłopotów, rodzina gratuluje, przyjaciele wspierają, mąż pomaga, ot - żyć nie umierać. Ale jednak nie wszystko gra...czujesz smutek, nieadekwatność sytuacji, nowa rola cię przerasta, czasem czujesz lęk, niepokój, masz poczucie zmarnowanego życia, ogólnego zdołowania, niechęci do wszystkiego...Nie wiem, może temat nie jest podejmowany, bo ogólnie adopcję, jak i rodzicielstwo, się idealizuje, w końcu jak można czuć depresję, jeśli się tyle lat o coś walczyło, jak można teraz być zdołowanym z tego powodu. A jednak można...ja byłam w takiej depresji (tak myślę) i mimo, że minęło już sporo miesięcy, czasem nadal mam takie dni...



Rozwinięcie tego bardzo ciekawego wątku można znaleźć pod linkiem:
http://www.nasz-bocian.pl/phpbbforum/viewtopic.php?f=82&t=86688



Wydaje mi się, że pewnego rodzaju problemy emocjonalne u rodziców adopcyjnych mogą występować dużo częściej, niż u rodziców biologicznych. W tym przypadku można mówić nawet o nadmiarze wiedzy, nadmiarze oczekiwań, nadmiarze dyskusji na ten temat. I nagle cała ta nagromadzona energia musi zostać skonfrontowana z rzeczywistością. Do tego trzeba sobie jeszcze poradzić z całym otoczeniem (rodziną i znajomymi), którzy też wielokrotnie nie wiedzą jak się zachować. Być może sami rodzice adopcyjni w różnoraki sposób podchodzą do nowej sytuacji. Jedni oczekują zainteresowania i chcą na ten temat rozmawiać, inni wręcz przeciwnie potrzebują wyciszenia, skupiając się tylko na sobie i dziecku … chociaż w zasadzie akurat w tym przypadku, dokładnie tak samo jest, gdy rodzi się dziecko biologiczne.



Na koniec chciałbym poruszyć temat adopcji noworodka. Myślę, że jest to kwestia dosyć kontrowersyjna, a sprawa wyszła na blogu Lady Makbet, o którym już wielokrotnie wspominałem. Wiedziałem, że takie adopcje mają miejsce, natomiast zawsze mi się wydawało, że raczej dotyczą one adopcji ze wskazaniem (aktualnie może to być tylko dziecko z rodziny). Żyłem więc w niewiedzy, opierając się na tym, jak sprawa wygląda w naszym powiecie.
Trochę podrążyłem temat i okazuje się, że można adoptować noworodka prosto ze szpitala, chociaż tego rodzaju praktyki są niezwykle rzadkie. Sąd tak jak zawsze zwraca się do organizatora pieczy zastępczej (PCPR-u, MOPS-u), o ustanowienie tymczasowej opieki zastępczej. Organ ten najczęściej kieruje dziecko do rodziny zastępczej (głównie pogotowia rodzinnego). Bywa jednak, że podpisuje umowę z ośrodkiem adopcyjnym, na mocy której, rodziną zastępczą są przyszli rodzice adopcyjni.
Osoby te, w większości przypadków uważają, że jest to najlepsze rozwiązanie dla maluszka (ponieważ od samego początku przebywa w kochającej rodzinie, w której pozostanie na zawsze) i tego rodzaju sytuacji powinno być dużo więcej niż ma to miejsce aktualnie. Wydaje mi się, że może to dotyczyć tylko okoliczności, gdy mama biologiczna sama zrzeknie się praw rodzicielskich lub dziecko pochodzi z okna życia. W każdym innym przypadku byłoby to raczej „igranie ze śmiercią”.
Jednak nawet jeżeli dziecko pochodzi z okna życia, lub matka zdecyduje się na pozostawienie go w szpitalu tuż po porodzie, to ma jeszcze sześć tygodni na zmianę decyzji. Decydujący się na takie rozwiązanie rodzice adopcyjni, ponoszą ryzyko tego, że adopcja może nie dojść do skutku.
Oczywiście można dyskutować jakie rozwiązanie jest lepsze (rodzina zastępcza czy adopcyjna żyjąca przez jakiś czas w ogromnym stresie). Ku rozwadze przytaczam kilka wypowiedzi znalezionych w sieci:

Te pierwsze 6 tygodni to była niepewność i strach. Codzinnie ze łzami w oczach starałam się zapamietać, co musiałabym przekazać mb na temat Oleńki, gdybym musiała ją jednak oddać; kiedy ma kolki, jak trzeba ją masować aby brzuszek przestał boleć, ile mleczka pije o określonych godzinach, jak lubi być noszona itp. 
Może uznasz mnie za wariatkę, ale dobro dziecka było dla mnie ważniejsze - tym bardziej że wtedy miałam wszelkie przesłanki by wierzyć, ze mb oddała maleńką do adopcji bo nie miała środków do życia, mieszkania, wsparcia rodziny- oddała bo kochała. 
Sytacja się nieco zmieniła gdy nie zgłaszała sie na kolejne terminy w sądzie i ostatecznie pozbawiono ją praw rodzicielskich. Po 9 miesiącach.”

Ja (...) powiem ze troche to jest strach dlatego ze mb zawsze moze po dziecko wrocic tzn 6 tyg a ty wtedy zwariujesz wiem bo ja mialam mb ktora chciala nam oddac dziecko do azw a jak urodzila to sie rozmyslila tyle dobrze ze nawet nie zdarzylismy zabrac malej do domu bo to juz wogole bylaby kleska ale i tak strasznie to przezylam.Wiec niechce sobie nawet wyobrazac co moze czuc kobieta ktora opiekuje sie malenstwem iles tygodni a tu nagle mb wraca po dziecko. Oczywiscie moze osrodki faktycznie wiedza ze dana mb nie wroci i wtedy warto ryzykowac ale trzeba byc silnym wrazie czego.”

Z przykrością stwierdzam, że taka procedura budzi wiele wątpliwości...rodzice adopcyjni oczekujący na maleństwo bardzo często nie są w stanie realnie ocenić swoich możliwości poradzenia sobie z ewentualną koniecznością rozstania z dzieckiem (w przypadku gdy nie dojdzie do zrzeczenia po 6 tygodniach)...Poza tym rozstanie niemowlęcia z rodzicami, którzy mieli nimi być a nie będą jest też traumatycznym przeżyciem.”



Osobiście, patrząc z punktu widzenia rodzica zastępczego, który opiekował się już niejednym noworodkiem, mogę stwierdzić, że mówienie tutaj o dobru dziecka jest trochę na wyrost. Myślę, że bardziej chodzi o dobro rodziców adopcyjnych, dla których strata kilku pierwszych tygodni , a często miesięcy życia dziecka (kiedy pojawia się pierwszy uśmiech, pierwszy ząbek), jest czymś, co decyduje o podjęciu tak ryzykownej drogi. Ale czy warto?
Dla dziecka kilkutygodniowego, a nawet kilkumiesięcznego, ważne jest, aby od początku swojego życia, miało jednego stałego opiekuna (bo ma to ogromny wpływ na jego rozwój emocjonalny). Jeżeli nauczy się nawiązywać więzi, to przejście do rodziny adopcyjnej nie jest żadną traumą. Nawet jeżeli rozpoznaje już dotychczasowych domowników, to jest czas na zapoznanie się z nowymi rodzicami.



Niestety jest jeszcze coś, o czym muszę w tym temacie napisać.
Zdarzyła nam się sytuacja rodziców adopcyjnych, którzy zaczęli już spotykać się ze swoim przyszłym dzieckiem w rodzinie zastępczej. Mimo, że rodzice biologiczni mieli już odebrane prawa rodzicielskie, nagle po kilku tygodniach złożyli do sądu wniosek o przywrócenie im tych praw. Widocznie sąd znalazł ku temu powody, bo został wyznaczony termin rozprawy (chociaż nie jestem przekonany, czy w takiej sytuacji, sąd nie jest zwyczajnie zobligowany do przeprowadzenia rozprawy - a niestety terminy są z reguły dość odległe). Niedoszli rodzice adopcyjni zrezygnowali z tego dziecka. Trauma była tak duża, że do kolejnej adopcji podeszli dopiero po kilku latach.
Obawiam się, że obecna ustawa 500+ może spowodować, że takich sytuacji będzie więcej.









środa, 15 czerwca 2016

--- Rodzice naszych dzieci cz.2

Dzisiejszy tekst jest kontynuacją rozważań rozpoczętych w poprzednim artykule, dotyczących rodziców, z którymi mają do czynienia dzieci odebrane swoim rodzinom biologicznym.
Ostatnio skupiłem się na rodzicach biologicznych, dzisiaj spróbuję opisać rodziców zastępczych (czyli między innymi, kogoś takiego jak ja). Jacy ludzie decydują się na pełnienie takiej funkcji, jakie są ich motywacje i jakie korzyści odnoszą dzieci przebywające w rodzinie zastępczej (w porównaniu na przykład z domem dziecka). Na dobrą sprawę, od tego artykułu powinienem rozpocząć prowadzenie tego bloga wiele miesięcy temu. Ale jakoś wyszło inaczej.


Rodzice zastępczy.

Istnieją dwa podstawowe stereotypy funkcjonujące w odbiorze rodzin zastępczych przez zwyczajnych ludzi. Pierwsze wyobrażenie związane jest z bardzo popularnym (przynajmniej kiedyś) serialem „Rodzina zastępcza”, drugi dotyczy posądzania rodzin zastępczych, że wszystko co robią – robią dla pieniędzy.
Wprawdzie sielankowe życie przedstawione w filmie może mieć miejsce w rzeczywistości, to jednak nawet w każdej przeciętnej rodzinie biologicznej jest dużo więcej problemów, zwłaszcza w okresie dorastania „pociech”. A trzeba przecież brać pod uwagę fakt, że dzieci w rodzinach zastępczych pochodzą z bardzo różnych (najczęściej patologicznych, a nawet przestępczych) rodzin.
Drugie wyobrażenie związane jest głównie z tym, że przeciętny człowiek zna model rodziny zastępczej głównie z mediów, a te niestety pokazują tylko sytuacje skrajne (bo przecież reportaż, czy artykuł o codziennym życiu rodziny zastępczej, nie zwiększy poczytności, czy też oglądalności danego środka przekazu). Do tego być może dochodzi własna hierarchia wartości życiowych niektórych osób, dla których działanie, które nie przynosi wymiernych korzyści materialnych, jest bezcelowe. Jednak czasami się zastanawiam, czy przypadkiem same rodziny zastępcze nie nakręcają pewnej spirali poczucia piętnowania, widząc wokół intrygi, spiski, coś czego tak naprawdę nie ma lub występuje marginalnie.
Sam nigdy nie doświadczyłem bezpośredniego ataku na moją osobę (w takim sensie, że na przykład ktoś uważa, że bogacę się wychowując cudze dzieci). Za to spotykam się dużą sympatią i pomocą ze strony osób, których czasami nawet nie znam. Pewnie są tacy, którzy podejrzliwie na mnie patrzą, ale prawdę mówiąc niewiele mnie to interesuje.

W założeniu, opieka zastępcza (w każdej formie) jest związana z tymczasowością i koniecznością utrzymywania kontaktów dziecka z jego rodzicami biologicznymi (oczywiście gdy ci wychodzą z taką inicjatywą). Najczęściej rodzice zastępczy i biologiczni, to dwie różne „bajki”. Kontakty te bywają więc w większości przypadków uciążliwe.
Każdy rodzic zastępczy musi liczyć się z tym, że w którymś momencie dziecko zostanie uwolnione prawnie (czyli zostaną odebrane prawa rodzicielskie rodzicom biologicznym) i dziecko zostanie skierowane do ośrodka adopcyjnego. Rodzice zastępczy mają pierwszeństwo w procesie przysposobienia (czyli adopcji), jednak nie wszyscy są na to gotowi (choćby ze względów finansowych). Bywa więc, że ośrodek adopcyjny (po rozważeniu wszelkich plusów i minusów) nie kieruje dziecka do adopcji (co powoduje, że nadal pozostaje ono w rodzinie zastępczej). Dotyczy to jednak głównie dzieci, które od dłuższego czasu przebywają w rodzinie zastępczej (istnieją bardzo silne więzi), albo są to dzieci starsze, chore lub upośledzone. Jednak w przypadku, gdy rodzina zastępcza ma na celu znalezienie dla dziecka kochającej rodziny adopcyjnej, to ośrodek adopcyjny szuka rodziców również dla dzieci starszych, a nawet w znacznym stopniu opóźnionych w rozwoju.

Niektóre osoby pragnące pozostać rodzicem zastępczym, zastanawiają się po co właściwie są szkolenia. Wielokrotnie są to ludzie, którzy wychowali już, lub wychowują własne dzieci. Mają więc doświadczenie. A zatem jaki jest tego cel? Przecież bywa, że bardzo młode osoby też często mają dzieci i potrafią się nimi zajmować bez jakichkolwiek szkoleń.
Niestety w przypadku rodzicielstwa zastępczego, nierzadko trzeba zmierzyć się z dziećmi bardzo trudnymi wychowawczo albo mającymi spore problemy zdrowotne. Bywa, że przy pierwszych spotkaniach z dzieckiem, a nawet w początkowym okresie wspólnego życia, nic nie zapowiada trudności, które mogą się pojawić. Zdarza się zatem, że rodzice doskonale przygotowani teoretycznie (poza szkoleniami można też korzystać z pomocy psychologa, prowadzone są wspólne zajęcia z rodzicami zastępczymi – tak zwane grupy wsparcia), mają chwile zwątpienia. Bywa więc, że opieka nad dzieckiem zastępczym przerasta rodziców pod względem emocjonalnym.
Zdarzają się zatem przypadki (na szczęście niezbyt częste), że dziecko opuszcza taką rodzinę. Bywa, że znajdzie się wówczas jakaś inna rodzina zastępcza, gotowa podjąć się tego wyzwania. Najczęściej jednak dziecko jest umieszczane w domu dziecka. Paradoksalnie wcale nie jest ono z tego powodu nieszczęśliwe. To, że dziecko świadomie stara się być bardzo trudnym w rodzinie zastępczej, wcale nie jest odosobnionym przypadkiem. W końcu rodzina stara się zadbać o takiego młodego człowieka, ukształtować go tak, aby w przyszłości potrafił sobie poradzić we współczesnym świecie. Niestety jest to związane z pewną kontrolą jego zachowania, często trzeba zastosować jakiś „szlaban”, aby przywrócić pożądane postępowanie. Dzieciom nie zawsze się to podoba (w końcu nawet dzieci biologiczne często się przed tym buntują). W domu dziecka jest większy luz. Można zginąć w tłumie innych dzieci.

Poza trudnościami natury charakterologicznej, występują też rozmaite zaburzenia mające podłoże medyczne. Za chwilę omówię różne formy funkcjonowania rodzin zastępczych. W każdym razie pomijając pogotowie rodzinne, w opiekę zastępczą w większości przypadków idą dzieci, które mają jakiś defekt. Czasami jest to drobiazg (który poprzez rehabilitację zniknie bez śladu), jednak często bywa, że występują duże problemy ze znalezieniem dla takich dzieci rodziny adopcyjnej.

Konkludując, pozostanie rodziną zastępczą jest ogromnym wyzwaniem. Zdarzają się sytuacje, że mimo szczerych chęci, świadomości podejmowanej decyzji i odbytych szkoleń, jest coś, co zostało przeoczone … albo zwyczajnie sprawa sama wymknęła się spod kontroli.

Poniżej przytaczam fragmenty rozważań trzech różnych osób. Ktoś, kto myśli o pozostaniu rodziną zastępczą, niech sobie je weźmie do serca. Często są to tylko chwilowe zwątpienia, ale trzeba brać pod uwagę, że coś takiego może mieć miejsce.

Od 5 dni jestem Rz dla 4-latki. Z info od pracownika socjalnego 'zdrowe, mądre dziecko' pewnie po jakichś przejściach. Dzisiaj już wiem, że to molestowana dziewczynka, która wykazuje cechy rad. Sprawa idzie do prokuratury. Ani razu nie zapłakała za matką, czy ojcem. jest bystra, inteligentna, ładna i potrafi manipulować otoczeniem. Mnie za zabranie z placu zabaw wyzwała od debilek i chamek, rzucała we mnie kaloszami, szmatą, kopała drzwi i łóżko. Budowlańcowi, który pracował za naszym płotem powiedziała, że nie jadła śniadanka. Facet karmił dziecko przez płot kaszanką, gdy to zobaczyłam wyszłam i spytałam jak mam to rozumieć. Wtedy przypomniałam małej, że jadła płatki na mleku chwilę wcześniej. Później dziecko cały dzień mówiło, że ten pan ją kocha, a potem straszyła mnie, że mu powie, że ja ją bije, co jest oczywiście kłamstwem. Co według Was powinnam zrobić? Czy my sobie poradzimy z dzieckiem po takich przeżyciach? Z jednej strony już ją lubię, ale ona mną manipuluje...”

Ja chłonę wszystkie emocje, nasiąkam nimi jak gąbka i spalam się. Przeraża mnie bezsilność i bezradność. Czuję się za głupia, zbyt niedoświadczona. Ciągle myślę, że mogłabym i powinnam dawać więcej, więcej wiedzieć, potrafić.
A jednocześnie nie mam siły ani czasu by tym się zająć.
Mąż nie potrzebuje samotności, oddzielenia od dzieci.
Ja czasem rozpaczliwie potrzebuję być SAMA. Dziś np. wysłałam wszystkich z domu (do przedszkola, szkoły, pracy), a sama zostałam w domu. Tylko pies jest, ale mądra sunia wie, że lepiej trzymać się z boku.
Dzieci nie wiedzą, wchodzą na głowę, domagają się uwagi, wszystkie na raz. Jest troje. Czasami mam ochotę uciekać.
I zawsze, kiedy poświęcam czas jednemu, mam wyrzuty sumienia, że odsuwam pozostałą dwójkę.
Za dużo się dzieje, za szybko.”

Moje małżenstwo prawie nie istnieje. Jak tylko mogę to wychodzę z domu, żeby zapomnieć o tym, co tam się dzieje i nie mam ochoty tam wcale wracać, chyba tylko ze względu na synka. Rano zanim wstane (a przez pół dnia musze sobie radzic z dwójką sama) czasem mysle, ze moze Mała wyparowala w nocy z łózeczka i że jej nie ma i moje życie wróci do normy.Synek pójdzie do przedszkola, a ja będę mogła normalnie wrócicd o pracy, zamiast iść na świadczenie pielęgnacyjne i się z córką męczyć w domu.
A myślałam sobie - dam rady, pomożemy jeszcze jednemu biednemu dziecku, zapewnimy mu zajęcia, rehabilitację, otoczymy opieką. Takie dziecko akurat stanęło na naszej drodze życia. Jesteśmy w tym wszystkim sami z mężem, on też już czasem nie daje rady. A mała będzie potem chciała chodzić, biegać, być, jak inne dzieci. Każdy specjalista powtarza, że nie jest zle, że rokuje, ze moze normalnie chodzic, że to moze nawet nie byc porazenie mózgowe, tylko jakaś sprawa genetyczna (bo, poza tym mówi normalnie, ma sprawne rączki, a nawet kontroluje potrzeby fizjologiczne, co u dziecka z porażeniem jest czymś niespotykanym), ale co z tego, skoro nie ma żadnej motywacji i ani grozby, ani prosby jej do chodzenia nie sa w stanie nakłonić, bo nie.


Przejdę może do przedstawienia różnych form bycia rodzicem zastępczym:

Rodzina zastępcza spokrewniona.
W myśl ustawy, rodzinę taką tworzą rodzice będący wstępnymi (czyli dziadkowie, pradziadkowie) lub rodzeństwo dziecka (brat, siostra). Jest to o tyle ciekawe, że dla przeciętnego człowieka, spokrewniony jest każdy, kto należy do rodziny (bliższej lub dalszej). Jednak w myśl przepisów prawa rodzinnego, spokrewnione są tylko te dwie grupy, o których wspomniałem wcześniej. Nawet ciocia dziecka (na przykład siostra jego mamy) jest osobą niespokrewnioną.
Rodziny zastępcze spokrewnione, zwolnione są z odbywania szkolenia dla rodzin zastępczych.

Rodzina zastępcza niezawodowa.
Jest to największa grupa rodziców zastępczych, ponieważ są to zarówno rodziny, które z takich lub innych powodów chciałyby się zaopiekować nieswoim dzieckiem, jak też osoby mu bliskie (dla których jest to dziecko rodziców z rodziny, którym zawieszono lub odebrano prawa rodzicielskie, ewentualnie nadal toczy się postępowanie w sprawie).
Wszystkie rodziny zastępcze (poza wspomnianymi wcześniej rodzinami spokrewnionymi) muszą przejść odpowiednie szkolenie, na końcu którego otrzymują kwalifikację do pozostania rodzicem zastępczym (albo nie). Wbrew pozorom nie jest to sprawa oczywista.
Rodzice zastępczy niezawodowi, najczęściej planują zaopiekować się jednym maluchem, biorąc ewentualnie pod uwagę jego rodzeństwo. Chociaż ciekawe jest to, że rodzice ci, w przeciwieństwie do adopcyjnych, wolą dzieci nieco starsze. Może nie nastolatki, ale też nie niemowlęta.

Rodzina zastępcza zawodowa.
W tym przypadku jedna osoba z rodziny otrzymuje wynagrodzenie, natomiast druga jest zobowiązania do uzyskiwania dochodów z innych źródeł. Chodzi o to, aby nie istniała pokusa korzystania ze środków uzyskiwanych na utrzymanie dzieci. Rodzina zawodowa najczęściej zajmuje się wychowywaniem trójki dzieci zastępczych. W wyjątkowych przypadkach (za zgodą rodziny) może być ich więcej, jednak ma to miejsce głównie w przypadku opiekowania się kilkorgiem rodzeństwa.

Rodzina zastępcza specjalistyczna.
Jest to forma zawodowej opieki zastępczej. Można powiedzieć, że od zwykłej zawodowej rodziny zastępczej, różni się ona tylko tym, że podopieczni mają bardzo duże problemy. W większości przypadków chodzi o dysfunkcje natury medycznej, ale bywa w takich rodzinach również tak zwana trudna młodzież. Gdybym sam miał podjąć się takiego wyzwania, to zdecydowanie wolałbym pierwszy wariant (czyli dzieci chore, upośledzone). Jakoś częste wizyty na komisariacie policji nie są moim marzeniem.
Niestety bardzo mało osób decyduje się na tą formę rodzicielstwa zastępczego. W skali kraju, jest to zaledwie niecałe trzysta rodzin.

Rodzinny dom dziecka.
W rodzinie tego rodzaju przebywa ośmioro dzieci (oczywiście jest to liczba umowna, w praktyce dzieci może być nieco więcej lub mniej). Podstawowa różnica w porównaniu do zwykłego domu dziecka polega na tym, że w rodzinnym domu dziecka, opiekunami są osoby zajmujące się dziećmi przez całą dobę (najczęściej małżonkowie). Jest to po prostu duża rodzina. Z psychologicznego punktu widzenia, każde dziecko potrzebuje przynajmniej jednego stałego opiekuna, bo to daje gwarancję harmonijnego rozwoju emocjonalnego. Zresztą nie tylko dzieci to dotyczy. Nawet każdy z nas dorosłych, mimo że chętnie wyjedzie na szalone wakacje (na których życie toczy się kilka razy szybciej), z przyjemnością wraca do domu, do rodziny.
W rodzinnych domach dziecka przebywają dzieci mające małe szanse na adopcję oraz bardzo często liczne rodzeństwa, które umieszczone w zwykłych (nawet zawodowych) rodzinach zastępczych, musiałyby być rozdzielone.

Pogotowie rodzinne.
Jest to forma krótkotrwałej (ale również zawodowej) opieki zastępczej. Do takiej rodziny przychodzą dzieci, których rodzice z różnych powodów nie mogą się nimi opiekować i sąd wydaje decyzję o tymczasowym umieszczeniu dziecka w rodzinie zastępczej. Bywa, że przywożone są tutaj dzieci z interwencji policji w ich rodzinnym domu. Trafiają tutaj również dzieci porzucone (choćby z okien życia). Wielokrotnie są to noworodki, które przychodzą prosto z oddziału położniczego.
Ideą utworzenia pogotowi rodzinnych była chęć zapewnienia dziecku domu rodzinnego na czas, w którym ma ono nieuregulowaną sytuację prawną. Chodzi o czas, w którym sąd musi podjąć decyzję, czy dziecko może wrócić do rodziny biologicznej, czy też odbiera jej prawa rodzicielskie i dziecko jest kierowane do ośrodka adopcyjnego. Teoretycznie dzieci w pogotowiu rodzinnym powinny przebywać cztery miesiące, z możliwością przedłużenia pobytu o kolejne cztery miesiące. Na szczęście pozostawiona jest „furtka”, umożliwiająca dłuższy pobyt w sytuacjach wyjątkowych.
W naszym pogotowiu, dzieci przebywają średnio 10 miesięcy, chociaż bywają duże odchylenia w obie strony. W przypadku, gdy nie widać „światełka w tunelu”, bo nie zanosi się ani na adopcję, ani na powrót do mamy biologicznej, dziecko kierowane jest do rodziny zastępczej długoterminowej (wprawdzie takie określenie nie istnieje, jednak mam na myśli dowolną rodzinę zastępczą, poza pogotowiem rodzinnym).
Pogotowie rodzinne jest dla wielu osób najtrudniejszą formą opieki zastępczej. Ponieważ ta sytuacja dotyczy Majki i mnie, rozwinę temat nieco bardziej, niż przy pozostałych postaciach rodzicielstwa zastępczego.
Jako główną przeszkodę w podjęciu decyzji o pozostaniu pogotowiem rodzinnym, wymienia się częste rozstania z dziećmi, które miało się pod opieką przez wiele miesięcy. Ale nie tylko to często zniechęca potencjalnych kandydatów do pełnienia tej roli. Duże znaczenie ma sam fakt rotacji dzieci (czyli również ich rodziców biologicznych, z którymi trzeba utrzymywać kontakty) oraz niepewność dnia codziennego. Na dobrą sprawę, z dnia na dzień dowiadujemy się, że wkrótce będziemy mieli nowych podopiecznych. Bywa, że jest to nawet tylko kilka godzin. Wprawdzie teoretycznie istnieje prawdopodobieństwo, że nawet w środku nocy podjedzie pod nasz dom radiowóz i przywiezie jakieś dzieci (które jesteśmy zobowiązani przyjąć), to jednak policja najpierw szuka pogotowia rodzinnego (chętnego i w miarę „pustego”) telefonicznie. W ciągu dnia, najpierw dzwoni do koordynatora pieczy zastępczej (w naszym przypadku PCPR-u), jednak po godzinach pracy urzędu, decyzję muszą podejmować rodziny zastępcze.
Kiedyś zadzwonił do mnie w godzinach późnowieczornych podinspektor Nowak (oczywiście nazwiska nie pamiętam, ale powiedzmy, że tak się nazywał), zadając jedno krótkie pytanie: „Mamy piątkę dzieci do umieszczenia od zaraz, ile jest pan w stanie przyjąć?” Zgodziliśmy się wówczas na dwójkę. Poszukiwania rodzin trwały do nocy. Ostatecznie znalazła się jakaś (chyba był to rodzinny dom dziecka), która zdecydowała się przyjąć całą piątkę.
Wyjeżdżając z domu na kilka dni (na przykład ostatni tydzień czerwca spędzamy z naszymi dziećmi zastępczymi nad morzem), zgłaszamy ten fakt do PCPR-u, aby wiedział, że nie jesteśmy w stanie wrócić do domu w ciągu kilku godzin.
Niektórzy (nawet wśród rodzin zastępczych) uważają, że aby zostać pogotowiem rodzinnym, trzeba mieć specyficzne predyspozycje. Kiedyś wydawało mi się, że mają na myśli pewnego rodzaju gruboskórność, zero empatii. Teraz podchodzę do tego zupełnie inaczej. Być może chodzi o to, że okazało się, iż (odpowiednio przygotowane) dzieci odchodzą do nowych rodziców bez tęsknoty za nami i bez cienia żalu do nas. Nowi rodzice dużo wcześniej spotykają się z dzieckiem, zabierają je na wycieczki, często do swojego domu. My trochę się wycofujemy, a oni stopniowo przejmują naszą rolę. Niestety nie zawsze jest to możliwe. Jednak nawet w najgorszym przypadku, do kilku spotkań dochodzi. Przy małych dzieciach, wielokrotnie jest to wystarczające. Pomijając powrót do rodziny biologicznej lub pokrewnej, nie mieliśmy jeszcze rozstania z dzieckiem kilkuletnim. Myślę, że w takim przypadku (o ile uznamy, że jest to konieczne) będziemy się upierać, aby nowi rodzice wcześniej stali się dla dziecka kimś ważnym, kimś kto w chwili odejścia, będzie już dla niego rodziną. Tak więc rozstania (odpowiednio przygotowane) nie są czymś strasznym. Osobiście, bardziej obawiałbym się ciągłego stresu, gdybym był rodzicem zastępczym z przebywającym u mnie dzieckiem od kilku lat, które nadal nie ma uregulowanej sytuacji prawnej. Teoretycznie rodzic biologiczny takiego dziecka, w każdej chwili może się nie upomnieć. Wprawdzie prawdopodobieństwo powrotu po latach, jest znikome, to jednak nie jest niemożliwe.
Kontakty z rodzicami biologicznymi naszych dzieci zastępczych też jakoś ogarniamy. Staramy się nie być wyniośli, ale też mamy własne zdanie, które jesteśmy w stanie poprzeć konkretną wiedzą. Zwłaszcza Majka w temacie chorób, zdrowia, pielęgnacji – jest nie do zagięcia (ale w końcu ma wykształcenie medyczne). Zresztą tak jakoś wyszło, że ona pełni rolę „złego policjanta” a ja dobrego. O ile sprawdzało się to w przypadku naszych dzieci (biologicznych), to nie przypuszczałem, że będzie równie skuteczne w przypadku rodziców naszych dzieci zastępczych.


Nie odniosłem się jeszcze w sposób bardziej szczegółowy do motywacji rodziców zastępczych. Dlaczego podejmują się tak trudnego zadania?
Pewnie jest jakaś grupa, która (jak niektórzy mówią) robi to „dla kasy”. Wydaje mi się jednak, że jest to margines, który można pominąć.
W większości przypadków są to ludzie, którzy kochają dzieci i czują potrzebę opiekowania się nimi. Do takich ludzi należy Majka. Jak sama mówi, przebywanie z dziećmi jest jej pasją. Moją wprawdzie nie jest, ale potrafię to zrozumieć. W końcu też mam swoje pasje.
Dla mnie opieka nad dziećmi zastępczymi była pewnego rodzaju wyzwaniem, próbą pokazania (choćby sobie samemu), że facet też potrafi ogarnąć gromadkę dzieci (w końcu miałem doświadczenie z trójką własnych). Decydując się na pozostanie rodziną zastępczą, zbyt wiele nie ryzykowałem, bo wiedziałem, że w przypadku, gdy moje wyobrażenie będzie zupełnie niezgodne z rzeczywistością, to Majka potrafi nad wszystkim zapanować sama (ja najwyżej byłbym wówczas typowo „technicznym” ojcem zastępczym). Jednak mimo wszystko byłem skłonny zgodzić się tylko na pogotowie rodzinne. Ta forma daje ten komfort, że w przypadku całkowitego „wypalenia”, można wszystko zakończyć w ciągu kilku miesięcy.
Okazało się jednak, że są to fantastyczne przeżycia. Gdy dziecko mówi do mnie „tata” i ledwo chodząc biegnie do mnie „na złamanie karku”, to łza się w oku kręci, bo czuję, że jestem dla niego całym światem. W takich chwilach mój „id” (mówiący: przecież to nie twoje dziecko) walczy z „superego” (które chciałoby, abym to dziecko adoptował). Na szczęście mam chyba bardzo dobrze rozwinięte „ego”, które powoduje, że robię wszystko, aby znaleźć dla tego dziecka jak najlepszych rodziców.
Przedstawione powyżej motywacje, raczej sugerują, że z altruizmem nie mają one nic wspólnego.
Niedawno Majka była na szkoleniu dla rodzin zastępczych. Był tam temat dotyczący postrzegania rodzin zastępczych przez otoczenie. Jednym z potencjalnych zarzutów było stwierdzenie, że rodziny zastępcze robią to dla siebie. Majka nie byłaby sobą gdyby nie podjęła się polemiki z tym sformułowaniem (w końcu na większość spraw patrzymy bardzo podobnie). Wydaje nam się, że tylko radość z tego co robimy, daje siły do dalszego działania. Jeżeli nie ma satysfakcji i zaspokojenia typowo egoistycznych potrzeb (np. znowu jestem mamą czy tatą), to pasja może przerodzić się w zwykłą harówkę, kiedy to wstając rano, myśli się tylko o tym, kiedy ten dzień się zakończy.

Mam nadzieję, że nawet gdy ktoś mówi, że chce się poświęcić innym dzieciom, albo że czuje powołanie do rodzicielstwa zastępczego, lub jest to dla niego czymś w rodzaju misji – też ma na względzie własne szczęście, przyjemność, radość z dawania.

Z kolei rodzice będący krewnymi dziecka, prawdopodobnie kierują się przede wszystkim odpowiedzialnością, wielokrotnie również miłością do dziecka, a nawet jego rodzica, który trochę pogubił się w życiu. Ale często bywa, że znalezienie rodzica zastępczego w rodzinie dziecka, jest bardzo trudne. Nawet jeżeli ktoś ma wszelkie predyspozycje (również pod względem prawnym), często nie decyduje się zaopiekować dzieckiem swojego krewnego. Poza dodatkowym obowiązkiem w postaci nowego członka rodziny, dochodzą jeszcze kontakty z rodzicami biologicznymi dziecka (a te niekoniecznie są pozytywne) oraz konieczność współpracy z koordynatorem pieczy zastępczej, który interesuje się losem dziecka (w końcu jest w jakiś sposób współodpowiedzialny za jego losy, a do tego częściowo finansuje jego utrzymanie).

Nie sposób nie wspomnieć o motywacjach osób, które kończą szkolenie dla rodziców zastępczych, ponieważ jest to krótsza droga do posiadania dziecka, w porównaniu z drogą adopcyjną. Wielokrotnie chodzi o spełnienie wymagań niektórych ośrodków adopcyjnych, które niepotrzebnie wydłużają czas oczekiwania (np. konieczność posiadania pięcioletniego stażu małżeńskiego). Chyba nie jest to jakoś uregulowane prawnie, ale większość ośrodków adopcyjnych przyjmuje zasadę, że różnica wieku między matką a dzieckiem adoptowanym nie może być większa niż 35-40 lat (liczby te różnie się prezentują w różnych ośrodkach adopcyjnych). Rodzicielstwo zastępcze daje więc nieco większe pole manewru.
Jednak w mojej ocenie takie podejście do sprawy jest obarczone ogromnym ryzykiem. Dziecko będące w pieczy zastępczej, cały czas tak naprawdę jest dzieckiem swoich rodziców biologicznych (którzy są jego opiekunami prawnymi). W ważnych decyzjach podejmowanych w stosunku do dziecka, należy uzyskać ich zgodę – choćby w przypadku wyjazdów zagranicznych czy przeprowadzanych zabiegów medycznych. Tylko w wyjątkowych sytuacjach sąd powierza pewne decyzje rodzicom zastępczym. Jednak największym problemem jest to, że postępowanie prawne cały czas jest w toku. Mimo, że między poszczególnymi rozprawami mijają miesiące, a często nawet lata, zawsze istnieje prawdopodobieństwo, że rodzice „staną na nogi” i zaczną ubiegać się o swoją latorośl. Wówczas można liczyć tylko na silne więzi z rodziną zastępczą i dobrą wolę sędziego. Jednak zawsze istnieje jakaś niepewność (oparta na dość dużym prawdopodobieństwie), że dziecko wróci do swoich rodziców biologicznych.
Jakiś czas temu wprowadzono ustawę, wedle której po 18 miesiącach od umieszczenia dziecka w rodzinie zastępczej, organizator rodzinnej pieczy zastępczej powinien wnioskować do sądu o uregulowanie sytuacji prawnej dziecka. Wymusza to więc na sądzie podjęcie decyzji, czy dziecko wraca do rodziców biologicznych, czy też zostają im odebrane prawa rodzicielskie i dziecko jest skierowane do ośrodka adopcyjnego. Oczywiście sąd jest niezawisły, więc może sprawę odroczyć, dając rodzicom biologicznym kolejną szansę na dalszą naprawę. Również fakt, że organizator pieczy zastępczej powinien złożyć wniosek do sądu, nie jest warunkiem obligatoryjnym (przynajmniej dotychczas). Wielokrotnie do jego złożenia nie dochodzi.
Do tego rodzice, którzy wybierają taką drogę, są bardzo źle postrzegani przez ośrodki adopcyjne (jako ci, którzy wykradają dzieci z kolejki adopcyjnej).
Najczęściej historia dobrze się kończy dla dziecka i jego rodziców zastępczych, jednak stres jest ogromny. Jest to więc w mojej ocenie droga dla ludzi bardzo silnych psychicznie.

Oczywiście istnieje też cały szereg rodzin zastępczych, które decydują się zaopiekować jakimś dzieckiem, które często przypadkowo poznali w jakiejś placówce – domu dziecka, domu pomocy społecznej, a nawet rodzinie zastępczej zawodowej.
Jakie mają motywacje? Zauroczenie? Dla mnie wystarczy.


Na koniec jeszcze jedno małe przemyślenie.
Wielokrotnie spotykam opinie rodzin zastępczych, które od dłuższego czasu poszukują
dziecka … i nic. Prawdopodobnie są różne przypadki, jednak najczęściej są to rodzice, którzy chcieliby wziąć w opiekę najchętniej dziecko małe i zdrowe, a do tego najlepiej z uregulowaną sytuacją prawną. Takich dzieci faktycznie nie ma, bo kierowane są do rodzin adopcyjnych.
Ideą rodzicielstwa zastępczego jest pomaganie dzieciom, których nikt nie chce, lub w ich sprawie cały czas toczy się postępowanie sądowe. Nie są to więc dzieci małe, zdrowe i wolne prawnie. Jest jednak spore grono dzieciaczków z zaburzeniami rozmaitego rodzaju oraz dzieci starszych, które czekają na takich właśnie rodziców. Przez kilka miesięcy poszukiwaliśmy rodziców zastępczych dla dziewczynki z porażeniem splotu barkowego i lekką wadą serca. Długo nie było też odzewu w przypadku dzieci siedmioletnich.
Problemem jest też często nieciekawa współpraca PCPR-ów z różnych powiatów. A poza tym wielokrotnie zachowują się one jak brzydka księżniczka, poszukująca pięknego księcia na białym koniu – ale to już osobny temat.



sobota, 4 czerwca 2016

--- Rodzice naszych dzieci cz.1

Niedawno przeczytałem artykuł na temat rodziców biologicznych na blogu Lady Makbet. Jak już kiedyś pisałem, bardzo lubię tam zaglądać (link do opisu podam na końcu tego tekstu). Zarówno wpis autorki tego bloga, jak też zacytowana przez nią inna opinia dotycząca rodziców biologicznych dzieci, które są kierowane do adopcji, zachęciła mnie do opisania własnych przemyśleń dotyczących tej kwestii. Niestety nasze maluchy, w większości przypadków, mają aż trzy pary rodziców: biologicznych, zastępczych i adopcyjnych.
Postaram się w trzech kolejnych odcinkach wyrazić swoją opinię o wspomnianych wyżej rodzicach. Ciekawi mnie zwłaszcza to co napiszę na temat rodziców zastępczych. Z jednej strony, jest to duża grupa osób funkcjonujących w różnych formach rodzicielstwa zastępczego, a z drugiej, przyjdzie mi zmierzyć się z opisaniem osób mojego pokroju, czyli kogoś kto wybrał formę pogotowia rodzinnego.
Oczywiście wszystko co napiszę, będzie tylko i wyłącznie moją własną interpretacją tego, co widzę w codziennej pracy w charakterze taty zastępczego. Jeżeli ktoś ma inne odczucia, to zachęcam do przedstawienia własnych przekonań i doświadczeń.

Rodzice biologiczni naszych dzieci zastępczych.

Kim są? Czego pragną dla swoich dzieci? Jakie podejmują działania aby je odzyskać?
Dawniej myślałem, że są to głównie ludzie z marginesu, funkcjonujący w tak zwanym półświatku. Po części tak jest, jednak w większości przypadków, rodzice naszych dzieci są bardzo młodymi, zagubionymi osobami, które nie mają żadnego wsparcia w najbliższej rodzinie. Wielokrotnie mają konflikt z prawem, chociaż przy bliższym poznaniu okazują się całkiem sympatycznymi ludźmi.
Nie oznacza to jednak, że w każdym przypadku, chciałbym aby dzieci do nich wróciły. Wręcz powiedziałbym, że taka myśl przemknęła mi w całej naszej historii bycia pogotowiem rodzinnym, może dwa, albo trzy razy. Zanim zostanie podjęta decyzja o ograniczeniu praw rodzicielskich, rodzina w większości przypadków korzysta z pomocy opieki społecznej. Jednak przyczyną odbierania dzieci nie jest bieda, chociaż ta często też występuje. Podstawą decyzji sądu jest zawsze brak sprawowania należytej opieki nad dzieckiem. Mimo ogromnej sympatii do tych rodziców, w większości przypadków nie tylko zgadzam się z decyzją sądu, to jeszcze trzymam kciuki, aby te dzieci znalazły się w kochającej rodzinie adopcyjnej (a nie wracały do poprzednich domów).

Jak wcześniej wspomniałem, rodzice biologiczni są bardzo często osobami młodymi. Wprawdzie nie jest to zarzut, jednak często brak doświadczenia życiowego i niewłaściwe wzorce w rodzinie powodują, że tacy ludzie nie potrafią się odnaleźć w roli rodzica. Mieliśmy na przykład do czynienia z mamą, która jest w wieku mojej dwudziestojednoletniej (cieszącej się życiem) córki, mającą już trójkę dzieci. Najstarsze z jej dzieci przebywało u nas i aktualnie znajduje się w rodzinie adopcyjnej. Co będzie z kolejną dwójką? Czy będzie potrafiła wykorzystać pomoc różnych instytucji (wiemy, że aktualnie ma to miejsce), czy „popłynie”, bo jej psychika nie będzie w stanie sprostać takim obowiązkom?
Zarówno młodość, jak też mnogość posiadanych dzieci, jest tym co przykuwa moją uwagę. Jednak w większości przypadków jest to schemat powielany w rodzinie, który jest dla niej czymś zupełnie normalnym. Trzydziestopięcioletnia babcia dziecka, które aktualnie u nas przebywa (która na siłę mogłaby być moją córką), nie robi już na mnie wrażenia. Nawet ostatnio, gdy dowiedziałem się, że będziemy mieli odwiedziny sześćdziesięcioletniej prababci, byłem trochę zawiedziony – zakładałem, że będzie w moim wieku.
Posiadanie dziecka w młodym wieku nie jest czymś złym, a nawet bym powiedział, że jest czymś pięknym (gdy Majka rodziła naszą najstarszą córkę, też miała zaledwie dwadzieścia jeden lat).
Problem polega na tym, że trzeba mieć choć odrobinę odpowiedzialności. Ojcowie naszych dzieci zastępczych praktycznie nie istnieją. Relacje „naszych mam” z ich partnerami w najlepszym razie możemy uznać za „szorstkie”. Niedawno Majka dostała wezwanie z sądu (odległego o 280 km), aby przyjechała zeznać, że partner mamy, której pierwsze dziecko było w naszej rodzinie – jest ojcem jej drugiego dziecka (???). Wprawdzie odwiedzali u nas swoją córkę, ale przecież do łóżka z nimi nie chodziliśmy.

Innym problemem rodziców naszych dzieci są rozmaite uzależnienia i choroby uniemożliwiające sprawowanie opieki nad dzieckiem (głównie choroby psychiczne). W pierwszym przypadku, najczęściej chodzi o alkohol lub narkotyki, ale spotkaliśmy się też z uzależnieniem od partnera. Czasami trzeba podejmować trudne decyzje, które w sposób radykalny zmienią dotychczasowe życie. Z wyrażeniem chęci dokonania gruntownych zmian, to może nawet nie ma większego problemu, jednak zrobienie pierwszego kroku często jest niewykonalne – a tych kroków trzeba zrobić sporo.
Dotyczy to również chorób, które leczone (np. schizofrenia), pozwalają na normalne życie. W przypadku ciężkiej i nieuleczalnej choroby, która uniemożliwia opiekowanie się dziećmi, zostają one skierowane do rodziny zastępczej, w której mogą przebywać do pełnoletności. Takie rozwiązanie jest również bardzo korzystne dla mamy biologicznej (bo oczywiście gdyby w rodzinie była osoba, która mogłaby zaopiekować się dziećmi – np. tata, to nikt by ich nie odbierał).

Dużym problemem jest brak wsparcia w rodzinie (tej bliższej i dalszej). Rodzice biologiczni najczęściej mogą liczyć tylko na siebie (chociaż bywają też pozytywne wyjątki). Zdarza się, że dziecko odchodzi od nas do cioci lub babci (które stanowią dla niego rodzinę zastępczą). Jednak częściej rodzina albo nie jest zainteresowana taką pomocą, albo nie może zostać rodziną zastępczą (bo na przykład nie może się pochwalić zaświadczeniem o niekaralności albo własne dzieci też ma odebrane). Zresztą brak pomocy w postaci pozostania rodziną zastępczą dla kogoś bliskiego, wielokrotnie nie wynika ze złej woli, ale z obawy przed natarczywością a wręcz agresją rodziców biologicznych.

Dzieci, które są umieszczane w naszym pogotowiu, w większości przypadków nie są dziećmi, które znalazły się w swojej rodzinie w wyniku świadomie podjętej decyzji swoich rodziców. Oznacza to, że ich mamy w czasie ciąży nie do końca dbały o siebie, wielokrotnie nawet nie mając świadomości jak wielkim niebezpieczeństwem dla płodu jest taki a nie inny tryb życia (choćby dotyczący spożywania alkoholu). Z czego wynika złe traktowanie dzieci po urodzeniu? Dlaczego biją, zaniedbują, porzucają? Nie wiem. Może żal do życia?
Kiedyś policzyłem na naszym przypadku, że tylko 25% dzieci, które do nas przyszło, było zupełnie zdrowych (nie licząc jakichś infekcji, czy też dolegliwości niezwiązanych ze sprawowaną opieką – np. alergii). Pozostałe miały mniejsze lub większe problemy wynikające z małej dbałości zarówno w życiu płodowym, jak też w pierwszym okresie po urodzeniu. Większość opóźnień i widocznych zaniedbań udaje się wyeliminować na drodze długotrwałej rehabilitacji, leczenia, czy też pracy z psychologiem, logopedą i innymi specjalistami. Ale w wielu przypadkach można by tego uniknąć.

Bardzo ciekawie wygląda sprawa kontaktów rodziców biologicznych z dziećmi, które u nas przebywają. Początkowo chcieliby się spotykać niemal codziennie. Niektórzy, gdy wyrażamy zgodę na wizytę jeden raz w tygodniu, są prawie oburzeni. Zalecamy wówczas sądowe uregulowanie widzeń. Jednak zanim rodzice tacy zabiorą się do napisania pisma do sądu, ochota na spotkania z dzieckiem powoli im przechodzi. Najczęściej nawet ten jeden raz w tygodniu staje się dla nich dużym problemem i widują się z dzieckiem rzadziej i nieregularnie (nawet w odstępach wielotygodniowych). Kiedyś przyszła do nas jedna z takich mam. Czule przywitała się z dzieckiem, wycałowała je i wyściskała … tyle tylko, że nie było to jej dziecko. Swojego zwyczajnie nie poznała.
Tak wygląda sytuacja z rodzicami, którym odebrano dziecko po raz pierwszy. Mamy, których kolejne dziecko trafia do rodziców zastępczych, często nie odwiedzają go wcale lub raz na kilka miesięcy. Bywa, że kontakt jest wyłącznie telefoniczny, a nawet tylko poprzez SMS-y. Tatusiowie takich „kolejnych” dzieci praktycznie dla nas nie istnieją. Zresztą w większości takich przypadków, każde z rodzeństwa ma innego ojca.

Wydawać by się mogło, że takie rodziny, które nie za bardzo interesują się swoim dzieckiem, pozwolą mu „odejść” i zamieszkać w rodzinie, która najlepiej jak potrafi zadba o jego rozwój emocjonalny, intelektualny, fizyczny. Niestety walka o odzyskanie dziecka trwa do końca. Rodzice potrafią udawać, obiecywać, odwoływać się od decyzji sądu. Umieją złożyć wniosek do sądu o ustanowienie swojego pełnomocnika. Wprawdzie jest to prawnik przysługujący „z urzędu” i być może nie będzie nadstawiał karku, aby sprawę za wszelką cenę wygrać, to jednak z pewnością wykorzysta wszelkie istniejące zapisy prawne. A czas płynie. Dziecko, które od dawna mogłoby znaleźć się w kochającej rodzinie adopcyjnej, cały czas przebywa u nas, więzi są coraz silniejsze, a odejście będzie trudniejsze. Na początku bardzo mnie dziwiła taka bezcelowa walka o dziecko. Teraz wiem, że nie chodzi o wielką miłość do dziecka, ale o pomoc finansową z opieki społecznej, która ma miejsce zwłaszcza w przypadku rodzin z dziećmi. Niestety niedawno wprowadzona ustawa powoduje jeszcze większą eskalację tego zjawiska. Słyszałem o przypadkach, w których rodzice biologiczni zaczynają interesować się dziećmi przebywającymi od wielu lat w rodzinach zastępczych. Nagle po miesiącach, a nawet latach nieobecności zaczynają do nich tęsknić.
Oczywiście nie chciałbym generalizować. Są z pewnością takie rodziny, którym po prostu w życiu nie wyszło. Takie, którym w którymś momencie powinęła się noga i zrobią wszystko, aby naprawić swoją sytuację i odzyskać dziecko … jak do tej pory na taką nie trafiliśmy.
Mieliśmy za to do czynienia z osobą, która świadomie podjęła decyzję o zrzeczeniu się praw do swojego dziecka (już na etapie, gdy była w ciąży). Jest to jedyny znany mi przypadek, gdy dziecko trafiło do rodziny adopcyjnej z powodu biedy. Jednak nie było to dziecko odebrane mamie. Gdyby chciała, mogłaby je wychowywać i liczyć na wsparcie finansowe ze strony Państwa. Jednak jak sama mówiła, nie chciała z nim „biedować”, pragnęła dla swojego dziecka czegoś więcej. Niestety jak do tej pory, była to jedyna osoba, o której można powiedzieć, że podjęła świadomą decyzję wymagającą ogromnej odwagi i miłości.

Niestety mój osąd rodziców biologicznych nie jest dla nich zbyt korzystny. Im dłużej mam do czynienia z rodzicielstwem zastępczym, tym coraz bardziej tracę wiarę, że któreś z przebywających u nas dzieci, wróci do rodziny biologicznej. A jeszcze bardziej przeraża mnie myśl, że jeżeli już do tego dojdzie, to czy nie będzie to najtrudniejsze rozstanie, z jakim do tej pory się zetknęliśmy.
Jednak mimo wszystko nie chcę wartościować tych ludzi. To co napisałem jest tylko moją subiektywną opinią dotyczącą pewnej rzeczywistości, którą obserwuję. Jest to zupełnie inny świat... Jest to świat, którego tak naprawdę nie znam i nie wiem jak sam bym się zachował, gdybym się w nim znalazł.

Często nurtuje mnie pytanie, co tak naprawdę myślą o nas rodzice biologiczni. W końcu dla nich, my też pochodzimy z zupełnie innego wymiaru, którego nie znają i nie rozumieją.
Dotychczas wszyscy, z którymi mieliśmy kontakt, byli całkiem sympatyczni. Być może mamy szczęście. Wiem jednak, że rodzice biologiczni wielokrotnie potrafią być nie tylko niemili, ale wręcz agresywni.
Może w tej kwestii ważne jest też zachowanie rodziców zastępczych?
Ale to rozważę w przyszłym tygodniu.

Na koniec link do artykułu, od którego rozpocząłem mój opis:

http://takie-tam-stozki.blog.pl/2016/05/27/rodzina-biologiczna