niedziela, 25 lutego 2018

--- Powroty cz.1 - ZWROTKI


Komentarz pod ostatnim wpisem, skłonił mnie do rozważenia tematu powrotów, dotyczących dzieci, które znalazły się w nie swojej rodzinie. Z rodziny zastępczej dziecko może wrócić. Może również wrócić z rodziny adopcyjnej. Następnym razem opiszę moje postrzeganie powrotu do rodziny biologicznej. Mogę tylko nadmienić, że w mojej ocenie, teoria rozjeżdża się z praktyką... i to bardzo.
Dzisiaj postaram się przedstawić możliwość powrotu donikąd.
Zwrotki, to potoczne określenie dzieci, które będąc już w rodzinie adopcyjnej, albo zastępczej, ponownie znajdują się „na bruku”. Znowu wracają do systemu, który będzie się starał znaleźć kolejną rodzinę, wymazać poczucie straty, odrzucenia – chociaż wszyscy wiedzą, że nie jest to możliwe, a przynajmniej nie do końca.

Niektórzy zapewne się zastanawiają, jak to możliwe? Być może dla nich, w przypadku rodziców zastępczych, na których cały czas kładzie się cieniem fakt pobierania pieniędzy na utrzymanie dziecka, jest to w jakiejś mierze zrozumiałe. Ale jak to jest możliwe w przypadku rodziców adopcyjnych, którzy często latami wyczekiwali tej wymarzonej córeczki, albo synka?

Zacznę może od statystyki. W latach od 2010 do połowy 2017, wystąpiło 507 rezygnacji z adopcji, skutkujących powrotem dziecka do placówki lub rodzinnej pieczy zastępczej. W tym czasie miały miejsce 29164 sprawy o przysposobienie, które skutecznie umieściły dziecko w rodzinie adopcyjnej. Jest to więc mniej niż 2% przypadków „zwrotek”. Zapewne można się sprzeczać, czy to dużo, czy mało. Dla porównania, we Francji jest to około 4%, w Niemczech i USA – 12%, a w Szwajcarii nawet 20%. Chciałbym wierzyć, że (w przypadku Polski) jest to wynikiem dobrego systemu szkoleń i doboru właściwych rodziców do danego dziecka. Może też być jednak tak, że dużą rolę odgrywa poczucie wstydu przed rodziną i otoczeniem, lęk przed oceną, przed posądzeniem o niekompetencję, wreszcie uczucie zwyczajnej przyzwoitości, że przecież tak się nie godzi. W wielu przypadkach występuje poczucie porażki i żalu, chociaż do rozwiązania adopcji nie dochodzi. Dlaczego takie sytuacje mogą mieć miejsce?
Adopcja to połączenie dwóch żywiołów. Każda ze stron wnosi własną historię i oczekiwania. Dziecko często ma za sobą doświadczenia rozmaitych nadużyć – przemocy, zaniedbania. Ma poczucie braku miłości i bezpieczeństwa, ma świadomość, że było odrzucone (często wiele razy). Druga strona zapewne chce być mądrym i kochającym rodzicem. Jednak bywa, że jeszcze nie do końca godzi się z własną historią (związaną z niemożnością posiadania swoich dzieci), a już musi się zmierzyć z zupełnie innymi oczekiwaniami dziecka. Zaczyna pojawiać się frustracja, złość, a nawet agresja. Pewnie trochę teoretyzuję, chociaż za chwilę spróbuję odnieść do tej sytuacji moje relacje z Kapslem.

Jednak skoro już podjąłem ten temat, to przedstawię jeszcze trochę teorii.
Rozwiązanie adopcji może mieć miejsce tylko w przypadku adopcji pełnej lub niepełnej (czyli takiej, jakich większość w naszym kraju). Przy adopcji całkowitej, w której rodzice biologiczni wyrazili przed sądem zgodę na adopcję bez wskazania osoby przysposabiającego, nie jest to możliwe. Chociaż z drugiej strony, każdy może złożyć do sądu wniosek o ograniczenie lub odebranie praw rodzicielskich samemu sobie. Jestem zagrożeniem dla swojego dziecka i nie potrafię sprawować nad nim właściwej opieki. Można tak powiedzieć? Pewnie tak. Tyle tylko, że konsekwencje są nieco inne.
Jednak tak samo, jak o przysposobieniu decyduje sąd, tak samo decyduje on o jego zrzeczeniu się. Nie można rozwiązać adopcji, gdy ucierpi na tym dobro dziecka. Najczęstszym powodem jest więc rozkład więzi rodzinnych, a nawet to, że nigdy nie zostały one nawiązane. Uważam, że w takim przypadku można mówić o tragedii obu stron. Niedawno Rzecznik Praw Dziecka zlecił badanie procesu rozwiązania adopcji owych (wspomnianych wyżej) 507 dzieci. Zarzutami był niski procent sytuacji, w których zostałby ustanowiony kurator, reprezentujący stronę dziecka. Tylko w wyjątkowych sytuacjach sąd wysłuchiwał zdania małoletniego. Rzadko dochodziło do wydawania opinii przez OZSS (tak zwane badanie więzi). Rzadko też miało miejsce korzystanie z mediacji.
Myślę sobie, że rodzice decydujący się na rozwiązanie adopcji, muszą być bardzo zdesperowani. I myślę też, iż najczęściej sprawa jest tak oczywista, że powoływanie biegłych i prowadzenie jakichkolwiek mediacji nie ma większego sensu.
Oto kilka wypowiedzi rodziców, których adopcja przerosła, którzy oczekiwali czegoś więcej, a mimo to nie decydują się na oddanie dziecka:

Adoptowaliśmy z żoną chłopca 4-ro letniego 3 lata temu i w tej chwili nasze życie emocjonalne jest w kompletnej rozsypce.
Nie udało nam się pokochać tego dziecka i jesteśmy pewni że to się już nie uda. Nie wiem jak do tego mogło dojść, gdyż nigdy bym nie przypuszczał, że nie jestem w stanie pokochać cudzego dziecka.”

Ja, niestety, również przeszłam przez psychiatrę, stany depresyjne, leki oraz terapie u psychologa, którą nadal kontynuuję, ale mogę szczerze powiedzieć, że po adopcji córki, a mija już 3 lata od tego dnia, gdy u nas zamieszkała, z całego serca żałuję tej decyzji i nigdy bym jej nie podjęła ponownie. Córka ma prawie 5 lat, przyszła do nas, gdy miała 2 lata. Cierpi na dziecięce porażenie mózgowe, wygląda na zewnątrz na wspaniałe dziecko, wesołe, o pięknej buzi, kręconych loczkach, bardzo gadatliwe i elokwentne. Niestety u nas w domu, za drzwiami mieszkania trwa koszmar.”

Czuję się nikim, czuję, że zmarnowałam swoje życie, małżeństwo, rodzina mnie obwinia, że widać, że dziecko ode mnie ucieka (…) Obecnie jest tak, że boję się własnego dziecka, jest dla mnie nieprzewidywalne - nie wiem, jak się zachowa.”

Przechodząc od tematu uwielbienia nas jako nadludzi do pogardy, jak można było przyjąć "obce dziecko" należy się skupić na nas, rodzicach adopcyjnych.
Uważam, że rodzic adopcyjny ma prawo się mylić, popełniać błędy, złościć się i załamywać, ma prawo mieć dość i nawet powiem wprost poddać się!”


Co (w mojej ocenie) można ulepszyć w procesie przygotowywania rodziców do adopcji?
Samo szkolenie przekazuje podstawowe informacje, zwraca uwagę na problemy, które mogą się pojawić. Ważne są osoby. Zarówno te, które przekazują wiedzę, jak również te, które chcą z niej skorzystać. Trenerki prowadzące szkolenia, często mają dużą wiedzę teoretyczną, ale niekoniecznie praktyczną. Bywa, że patrzą na sprawę przysposobienia tylko z punktu widzenia zabezpieczenia dziecka. Szukają dla niego najlepszych rodziców, niekoniecznie rozumiejąc ich problemy. Z kolei rodzice niekiedy wychodzą z założenia, że tak właśnie jest zawsze, więc niczego więcej nie oczekują. Wprawdzie szkolenia dla rodziców adopcyjnych i zastępczych trochę się różnią, to podejście jest często bardzo podobne. Ja z Majką wynieśliśmy z naszego szkolenia całkiem sporo, chociaż okazało się to tylko wstępem do dalszych poszukiwań i przemyśleń. Ale były też rodziny, które uważały je (to szkolenie) za stratę czasu. „Zakuć, zdać, zapomnieć – a ja i tak wiem lepiej” - można i tak.

Uważam, że zmiany należałoby rozpocząć od samego dołu, od takich rodzin zastępczych jak Majka i ja. My nie jesteśmy tylko od tego, aby zaopiekować się dziećmi, aby być dla nich rodziną, nauczyć ich nawiązywania więzi, dbać o ich rozwój fizyczny, psychiczny, intelektualny. Naszym obowiązkiem jest dbanie o ich zdrowie, wykonywanie wszelkich zaleconych badań, szczepień... ale chyba nie tylko to.
Gdy kupuję samochód, ważna jest dla mnie jego historia. Co i kiedy było wymieniane, na co trzeba zwracać uwagę, co może mnie w nim zaskoczyć.
Panie, o co panu chodzi, samochód jest na chodzie, ma badania techniczne.”. Mniej więcej tak odbierane są rodziny zastępcze... i chyba nie do końca jest to stereotyp nie mający nic wspólnego z rzeczywistością. Niestety często rodzice adopcyjni zwyczajnie „odbierają dziecko”. Ich wiedza opiera się na kilku kartkach suchych informacji – głównie medycznych. Nie istnieje proces zapoznawania się z dzieckiem, bo nikomu na tym nie zależy. Bywa więc, że adopcja jest pewnego rodzaju kupowaniem kota w worku.

Istnieje sporo małych i zdrowych dzieci przeznaczanych do adopcji. Są jednak maluchy z rozmaitymi deficytami, jak również dzieci starsze. Ośrodki Adopcyjne czasami proponują rodzicom poszerzenie swoich widełek adopcyjnych (dotyczących wieku lub możliwych zaburzeń). Niewątpliwie przyspiesza to cały proces przysposobienia. Czy jest to poprzedzone jakąś analizą psychologiczną? Wreszcie, czy rodzice czekający miesiącami, sami nie weryfikują swoich oczekiwań co do dziecka?
Albo taki nasz ośrodek – zadaje pytanie tylko o płeć i wiek dziecka. Te zdrowe i z niewielkimi deficytami idą do pierwszej rodziny. Pozostałe są proponowane kolejnym.
Jak ma się zachować rodzina, której przedstawiane jest trzecie, czwarte, piąte dziecko, ale nie takie, o jakim marzy. Będzie czekać w nieskończoność, podejmie decyzję o rezygnacji z adopcji, czy w końcu „pęknie”, decydując się na dziecko, na które nie jest gotowa emocjonalnie?
Ośrodek Adopcyjny będzie dumny, że znalazł rodziców dla trudnego dziecka, mając większą lub mniejszą świadomość, że być może skrzywdził zarówno rodziców, jak i dziecko. Prawdopodobieństwo, że wróci ono z powrotem do „systemu” jest niewielkie... nie w naszym kraju.

W przypadku rodziców zastępczych sytuacja wygląda trochę inaczej (ale tylko trochę). Tutaj najczęściej w grę wchodzą dzieci, których (krótko mówiąc) nikt nie chce. Prawdopodobieństwo, że tacy rodzice się poddadzą jest dużo większe. Nie znalazłem żadnych danych dotyczących zwrotek z rodzin zastępczych. Podejrzewam, że może chodzić o problemy z ustaleniem odpowiedniej metodologii badań. Rodzina zastępcza, to również ta, która zdecydowała się zaopiekować dzieckiem córki, czy wnuczki. Siedemdziesięcioletnia babcia może nie dać rady opiekować się 15 letnią wnuczką (z przyczyn czysto fizycznych). Czy taki przypadek, to już zwrotka? Albo przeniesienie dziecka z jednego pogotowia rodzinnego do drugiego?
Do rodzin zastępczych czasami trafiają dzieci, które tak naprawdę nie powinny być umieszczone w żadnej rodzinie, bo jest to z góry skazane na niepowodzenie. Bywa, że próba niesienia pomocy dziecku „po przejściach”, może doprowadzić do rozpadu małżeństwa, a w przypadku istnienia dzieci biologicznych, przyczynić się do krzywdzenia ich w sferze psychicznej i emocjonalnej.
Powrót dziecka do placówki, często jest jedyną możliwością ratowania rodziny.
Zauważam jednak, że wielokrotnie takie rozwiązanie nie jest brane pod uwagę przez rodziców zastępczych, mimo że wszystko się sypie, a dzieci zastępcze są agresywne i popadają w konflikt z prawem. Czy podświadomie potrzebują one ciepła i rodziny? Może tak, chociaż są dla niej ogromnym zagrożeniem, mogą ją zniszczyć.
A z drugiej strony, czy dziecko oddane przez rodziców zastępczych, może całkiem dobrze zafunkcjonować w innej rodzinie? Okazuje się, że może. Znam jeden taki przypadek dość bliżej, ponieważ istniało prawdopodobieństwo, że chłopiec zamieszka razem z nami. Tamten do nas nie przyszedł, ale rok później pojawił się Kapsel. Zupełnie inna osobowość, zupełnie inne problemy – ale poziom trudności bardzo podobny.


Kilka lat temu Majka zaproponowała mi pozostanie pogotowiem rodzinnym. Musiałem tę propozycję dobrze przemyśleć, co spowodowało, że opuściliśmy jeden cykl szkolenia. Nie żałuję podjętej decyzji, chociaż czasami się zastanawiam jak bym postąpił, gdyby chciała zostać tak zwaną rodziną zastępczą długoterminową. Dzisiaj wiem, że nigdy bym się na to nie zgodził... ale jak postąpiłbym wówczas? Nie chcę nikogo zniechęcać do pozostania rodziną zastępczą. Sporo fajnych dzieciaków na taką rodzinę czeka i jest wiele osób, które potrafią dać im to, co nie było im dane do tej pory – zainteresowanie, ciepło, miłość. Trzeba jednak „mierzyć siły na zamiary”. Trzeba mieć świadomość możliwości wystąpienia sytuacji, których istnienia nikt się nie spodziewa. Ja kilka lat temu nie miałem pojęcia o wielu rzeczach, chociaż odbyłem szkolenie i dostałem kwalifikację do bycia rodzicem zastępczym. Na zajęciach rozważaliśmy różne przypadki mogące spotkać rodziców zastępczych. Była to jednak tylko teoria, trochę tak jak dysputa z księdzem na temat seksu... chociaż może użyłem niewłaściwego przykładu. Ja byłem pilnym uczniem. W teorii wszystko było proste... dopóki nie poznałem Kapsla.

Prawdopodobnie dla chłopca będziemy niedługo poszukiwać rodziny zastępczej. Mówię „my”, chociaż ogrom pracy będzie spoczywał na Jowicie – naszej koordynatorce z PCPR-u. Póki co, czekamy do rozprawy o przywrócenie praw rodzicielskich mamie Kapsla. Jeszcze nie tak dawno uważałem, że dla dziecka rodzina jest najważniejsza i trzeba ją znaleźć za wszelką cenę. Wychwalałbym więc dobre cechy chłopca, nieco marginalizując te złe. Teraz robię może trochę na odwrót, bo wydaje mi się, że podstawą nie jest znalezienie jakiegokolwiek rodzica, ale takiego, który po miesiącach i latach nadal będzie się czuł szczęśliwy, spełniony i nigdy nie powie, że dokonał najgorszego wyboru w swoim życiu.

Cofnijmy się o pięć lat (gdy byłem dopiero co po szkoleniu) i przypuśćmy, że razem z Majką decydujemy się podjąć wyzwania zaopiekowania się jakimś dzieckiem. Kapsel przebywa w pewnym nieznanym nam pogotowiu rodzinnym.
Wiemy, że chłopiec bywał w kilku rodzinach i przynajmniej w jednym przypadku można powiedzieć, że był „zwrotką”. Dlaczego? Tego nikt dokładnie nie wie.
Chłopiec niedługo skończy osiem lat, a z biedą rozwiązuje zadania dla czterolatków. Nie potrafi dobrze liczyć, nie odróżnia dni tygodnia, miesięcy, pór roku. Jest jednak bardzo grzeczny, bierze udział w dyskusji, używa słów „proszę”, „przepraszam”, „słucham”. Dochodzimy do wniosku, że to jest właśnie dziecko dla nas. Ma orzeczenie o lekkim upośledzeniu wydane przez Poradnię Psychologiczno-Pedagogiczną. Jednak Powiatowy Zespół do Spraw Orzekania o Niepełnosprawności, nie zdecydował się na wydanie orzeczenia o niepełnosprawności umysłowej. Jest to dla nas sygnał, że chłopak ma potencjał, jest inteligentny, a jego opóźnienie wynika z zaniedbań i przerzucania z rodziny do rodziny. Jesteśmy zmotywowani do ciężkiej pracy, aby w krótkim czasie wyprowadzić Kapsla „na ludzi”. Pogotowie rodzinne, w którym chłopiec przebywa podjęło decyzję o umieszczeniu go w szkole specjalnej. Czy nie była to zbyt pochopna decyzja? Przecież chłopiec mógł pójść do szkoły integracyjnej, przysługiwałby mu nauczyciel wspomagający, który siedziałby z nim na każdej lekcji, tłumaczył co jest napisane na tablicy, wyjaśniał wszystko, czego Kapsel nie zrozumie. Czy próba uzyskania orzeczenia o niepełnosprawności, nie była tylko chęcią otrzymywania co miesiąc dodatkowych dwustu złotych? Tyle się mówi o pazerności rodzin zastępczych.
Bierzemy więc Kapsla do naszej rodziny. Mijają miesiące. Chłopiec robi postępy – nie powiem, że nie. Jednak przepaść w stosunku do rówieśników jest coraz większa. Nauczył się wymieniać dni tygodnia i pory roku, ale zawsze w różnej kolejności. Wie, że teraz jest zima, bo o tym rozmawiają w szkole. Ale co będzie po niej? Wiosna? Lato? A może wtorek? Nauczył się liczyć... a w zasadzie policzyć, bo przez długi czas traktował liczenie jak wierszyk, jeden z niewielu, które zna. Literki są dla niego nadal ciemną magią. Nie potrafi ich napisać i nie potrafi odczytać. Zna tylko literkę „K”, bo na nią zaczyna się jego imię.
Byłem niedawno świadkiem rozmowy Majki z chłopcem:
  • Kapsel, jak ty się nazywasz?
  • Kapsel.
  • To jest twoje imię, a nazwisko?
  • Kapsel Duży.
  • Dlaczego Duży, przecież nazywasz się Pietrzak?
  • Tak nazywam się Pietrzak.
  • A twoja mama jak się nazywa? Tak samo jak ty.
  • Mama Amanda.
  • A nazwisko? Przypomnij sobie jak się nazywasz. Twoja mama nazywa się tak samo.
  • K”?
  • Nazywasz się Pietrzak i twoja mama też Pietrzak. To jak się nazywasz?
  • Pietrzak.
  • A mama?
  • Pietrzak.
Włączam się do dyskusji:
  • Kapsel, jak ty się nazywasz?
  • Kapsel Duży.
Wraz z upływem czasu, tracę zapał do pracy z chłopcem. Jedyne co go interesuje, to zabawy ruchowe (i to niestety na poziomie czterolatka), bajki i jedzenie. Zabawkami bawi się tak jak dwuletni syn siostrzenicy Majki, a jej czteroletnia córka, zaczyna bić Kapsla na głowę we wszystkich zadaniach wymagających chociaż odrobiny myślenia. Dziewczynka wie, kto jest najstarszy, najmłodszy, największy, najmniejszy. Kapsel też to wie. Jednak gdy zostają postawione warunki dodatkowe np. z wyjątkiem osób dorosłych, to Kapsel się gubi, a dla czterolatki nie stanowią one najmniejszego problemu.
Kapsel cały czas spotyka się ze swoją mamą, która czasami zabiera go do swojego domu na weekend. Chłopak nie potrafi ze szczegółami opowiedzieć, co robił w trakcie takiego pobytu... w zasadzie nie potrafi nic opowiedzieć. Odpowiednio zadając pytanie, moglibyśmy uzyskać taką odpowiedź, jaką byśmy chcieli usłyszeć. Jedyną pewną rzeczą jest to, że po powrocie nie ma ochoty na jedzenie, a nawet zdarza się, że wymiotuje.
A jednak mama jest najważniejsza. Gdy coś jest nie po jego myśli, to kopie w drzwi, rzuca zabawkami i przeraźliwie krzyczy „mamo gdzie jesteś!”. A przecież to my zajmujemy się nim na co dzień, to my zapewniamy mu rozmaite atrakcje, bawimy się razem, wozimy na różne zajęcia. Chcieliśmy być jego światem, a jesteśmy tylko lokajami. Najważniejsza jest mama, która nie ma żadnych kompetencji rodzicielskich (poza tym, że go kocha), ale do której zapewne wróci, gdy tylko skończy 18 lat.
Do tego dość niebezpiecznie zaczyna rozwijać się w chłopcu seksualność, czego zupełnie nie przewidziałem. Okazuje się, że zbyt wielu rzeczy nie przewidziałem. Zaczynam coraz bardziej oddalać się od Kapsla emocjonalnie. Zaczynam oddalać się od Majki, która cały czas nie daje za wygraną. Mamy odmienne zdanie w związku z wychowywaniem chłopca. Nie rozmawiamy już ze sobą na ten temat, bo po co się kłócić. Majka czeka na tę chwilę, gdy cudownie opadnie z Kapsla zasłona głupoty. Moim zdaniem nigdy nie opadnie, chociaż może się mylę. Zaczynam mówić do chłopca krótkimi zdaniami, właściwie to tylko wydaję mu polecenia. Czasami, gdy widzę jego tępy wzrok i gdy w odpowiedzi na pytanie „rozumiesz co do ciebie mówię?” - odpowiada „nie”, to jest mi go zwyczajnie żal.
Ale nie oddamy Kapsla, nie będzie po raz kolejny zwrotką. Chociaż jemu chyba by to nie przeszkadzało. Spotykamy się na grupie wsparcia z innymi rodzicami, mającymi podobne problemy. Każdy walczy z sobą, szukając pomocy w rozmowie z innymi rodzinami, będącymi w podobnej sytuacji. Czasami są to rodzice mający dawniej wielkie ideały, czasami rodzice, którzy zaopiekowali się dzieckiem z rodziny (bo tak podpowiadało im sumienie). Najczęściej są to jednak ludzie, którzy czuli potrzebę niesienia pomocy, a mimo wszystko coś nie wyszło.
W naszej grupie szkoleniowej była rodzina gotowa pokochać dziecko bezwarunkowo, chcąca podążać za jego potrzebami. Pewnie oni daliby radę. Dlaczego to nam powierzono opiekę nad chłopcem? Ostatecznie okazało się, że byliśmy zbyt ambitni. Nie wyszło, wszystko się posypało. Na szczęście nie mamy już małych własnych dzieci, więc chociaż one zostały ochronione. A dokładniej, mówią dzisiaj do nas „no to macie przerąbane”.
Kapsel chodzi do szkoły specjalnej. Zapominam o swoim pomyśle szkoły integracyjnej. Jak nauczyciel miałby mu tłumaczyć co jest napisane na tablicy, skoro chłopak zna tylko literkę „K”?. Dowożę go codziennie kilkanaście kilometrów do szkoły specjalnej, a po południu odbieram. Nie przysługuje nam transport busem z gminy, bo Kapsel ma tylko lekkie opóźnienie rozwoju. Lekkie? Jego rówieśnicy czytają książki, a on nie wie co to styczeń, luty... zna tylko literkę „K”. Będziemy się starać o uzyskanie orzeczenia o upośledzeniu w stopniu umiarkowanym. Nie dlatego, aby otrzymać dodatkowe dwieście złotych (chociaż pewnie niektórzy tak pomyślą). Mógłbym nawet te dwieście złotych dołożyć, byleby tylko ktoś go zawoził i przywoził ze szkoły. Okazało się, że chłopiec nie dlatego nie dostał orzeczenia o niepełnosprawności, ponieważ okazał się zbyt inteligentny. Z nim zwyczajnie nikt nie rozmawiał, nie zrobił mu żadnych testów. Decyzja została podjęta na podstawie „papierów” - a tam miał tylko upośledzenie w stopniu lekkim, na które niepełnosprawność nie przysługuje.

Na szczęście powyższy opis jest tylko pewną projekcją mojego umysłu. Cały czas jesteśmy tylko pogotowiem rodzinnym i Kapsel nie będzie z nami wiecznie. Potrafimy z Majką rozmawiać. Mamy czasami odmienne poglądy, ale jedno co nas łączy, to oczekiwanie, aż wreszcie Kapsel od nas odejdzie. Będzie pierwszym dzieckiem, przy którym rozstanie będzie dla nas wielką ulgą. A dla Kapsla? Ulgą pewnie nie, bo nie okazujemy mu niechęci, staramy się traktować go tak jak inne przebywające u nas dzieci. Pozytywne jest to, że Kapsel jest swego rodzaju „obywatelem świata”. Wszędzie czuje się dobrze, chociaż niestety pewnie wynika to z jakichś zaburzeń więzi.
Kiedyś wydawało mi się, że jego opóźnienie umysłowe w pewien sposób go chroni przed poczuciem porzucenia. Teraz nie jestem tego taki pewny. Kapsel nie może przechodzić koło śmietników, ponieważ zawsze rozczula się nad wyrzuconą kuchenką, materacem, lodówką. Dotychczas tłumaczyliśmy mu, że są to rzeczy zepsute, zużyte, które już nikomu się nie przydadzą. Niedawno spotkaliśmy się z opinią psychologa, że Kapsel czuje się właśnie taką lodówką wyrzuconą na śmietnik.
Być może tak właśnie jest. Być może nasza opieka nad nim powinna sprowadzić się tylko do zabawy, przytulania się. Być może próby sprowokowania go do wysiłku intelektualnego powodują takie nagromadzenie emocji, że chłopak musi odkręcić zawór bezpieczeństwa i co jakiś czas zaczyna walić głową w ścianę, albo rzucać zabawkami, czy też zwyczajnie wyć z całych sił.
Kapsla przerastają emocje, nas przerasta Kapsel. Nie jest rzeczą normalną, kiedy sobota i niedziela są najgorszymi dniami tygodnia... bo chłopak nie jest w przedszkolu. Ja opiekując się nim, idę na łatwiznę i puszczam mu bajki (wybierając takie kanały, na których jest jak najmniej reklam, podczas których Kapsel zaczyna szaleć). Majka idzie w edukację, więc odpoczywać zaczyna od poniedziałku, gdy zaprowadzi chłopca do przedszkola.
Kapsel bardzo mnie lubi, często dopytuje, kiedy Majka gdzieś wyjdzie i będziemy tylko razem. Przestałem już oszukiwać samego siebie. Jestem taki sam jak jego mama biologiczna. Gdybym przed tym telewizorem postawił jeszcze michę chipsów, to nawet bym ją przebił.

Bibliografia internetowa:

http://www.naszebabelkowo.pl/2016/02/nieudane-adopcje.html
http://www.naszmalyswiatek.pl/2017/11/nieudane-adopcje.html
http://www.rp.pl/Rodzina/301039936-Rozwiazywanie-adopcji-z-naruszeniem-praw-dziecka---RPD-
pisze-do-ministra-sprawiedliwosci.html
http://www.nasz-bocian.pl/phpbbforum/viewforum.php?f=82&start=50
http://www.nasz-bocian.pl/phpbbforum/viewtopic.php?f=87&t=92680
http://www.nasz-bocian.pl/phpbbforum/viewtopic.php?f=87&t=84972
http://www.psychotekst.com/artykuly.php?nr=127

czwartek, 8 lutego 2018

PLOTKA 2

Ploteczka jest już z nami od kilkunastu dni. I niewiele dłużej trwa jej życie.
Nie będę na razie go opisywał, ponieważ w większości polega ono na spaniu i jedzeniu.
Bardziej skupię się na sobie, chociaż może to nieskromne.
W pierwszej części opiszę swoje przemyślenia jako rodzica zastępczego. Druga będzie pewnego rodzaju refleksją, zadumą nad sobą, chcącym spełnić się w roli ojca adopcyjnego. Ponieważ nigdy taka sytuacja nie miała miejsca, będzie to więc tylko moje wyobrażenie, jak w takim przypadku bym się zachował.
6-dniowa Ploteczka


Czasami się zastanawiam, co myślą osoby czytające moje opisy dotyczące rodziców biologicznych. Wprawdzie stosuję się do mickiewiczowskiej zasady braku jedności miejsca, czasu i akcji... do tego nadając moim bohaterom niepowtarzalne pseudonimy, to mimo wszystko może się wydawać, że przedstawiane historie są wyjątkowe, że ktoś kto zna taką rodzinę, bez problemu rozszyfruje wszystkich bohaterów. Może i tak, chociaż niekoniecznie trafnie, bo takich (niemal identycznych) przypadków jest mnóstwo. To co opisuję, to są tylko ogólniki. Szczegóły, które mogłyby jednoznacznie zidentyfikować daną osobę (czy rodzinę), muszę zachować dla siebie. A byłoby co opisywać.

Ja, jako rodzic zastępczy:
Bardzo obawiam się tego, że któregoś dnia wpadnę w rutynę. Stanę się ojcem zastępczym, który przyjmuje pod swój dach kolejne dziecko, którym trzeba się zaopiekować. Dziecko, które nie będzie już osobą, a przedmiotem mojej pracy.
Na szczęście jeszcze nie tym razem. Cieszę się, ponieważ noworodki nigdy nie robiły na mnie takiego wrażenia jak na Majce. W zasadzie wszystkie są takie same … podobne do mnie, nieco pomarszczone i z przerzedzoną czupryną. Plotka jest pod tym względem wyjątkowa. Bardzo lubię spędzać z nią czas, a nawet zacząłem zazdrościć kobietom urlopu macierzyńskiego. Życie z noworodkiem płynie w zupełnie innym tempie. Nie istnieje słowo „musisz”. Nie musisz posprzątać, nie musisz zrobić obiadu... wielu rzeczy nie musisz. Trochę się rozmarzyłem, bo jednak my, mając pod opieką kilkoro dzieci, wiele rzeczy zrobić musimy. Chociaż dużą przyjemność sprawia mi świadomość tego, że gdy karmię (jakkolwiek by to dziwnie zabrzmiało), wiem że nie muszę odebrać telefonu od klienta.
Wracając do Plotki. Dziewczynka grzecznie poczekała w szpitalu na wykonanie postanowienia sądu, czyli umieszczenie jej w naszej rodzinie zastępczej. Mama do ostatniego dnia była razem z nią. Miała nadzieję, że uda jej się zabrać dziecko do swojego domu. Nie słuchała lekarzy i pielęgniarek, którzy mówili jej, że dziewczynka zostanie jej odebrana..., że musi zamieszkać w rodzinie zastępczej. Co kilka godzin podchodziła do dyżurki pielęgniarek, z prośbą o wypisanie się z dzieckiem na własne życzenie. Lekarzom wydawało się, że robi im na złość. Oni mówią jedno – ona drugie. Można powiedzieć, że na tej podstawie można by zrobić niezły reportaż, napisać artykuł, który ujmowałby za serce. Matka, która przytula swoje dziecko, ale ktoś każe jej to dziecko zostawić, oddać obcym ludziom. Jest to przykre, bo mamie Ploteczki niewątpliwie nie było łatwo. Dlaczego więc tak się stało? Dlaczego to rozumiem, chociaż uważam się za człowieka obdarzonego dość dużą dozą empatii?

Jakie właściwie są powody ograniczania rodzicom władzy rodzicielskiej?
Z uporem maniaka będę powtarzał, że nie bieda, chociaż ten element występuje prawie zawsze (jako czynnik współistniejący).
Czyli co?
Przemoc w rodzinie, alkohol i inne uzależnienia, konflikt prawem, molestowanie seksualne, upośledzenie umysłowe, brak odpowiedzialności i świadomości obowiązków związanych z macierzyństwem (co najczęściej jest związane z nieistnieniem właściwych wzorców), a co jednym zdaniem można określić jako brak kompetencji do sprawowania władzy rodzicielskiej.
Najczęściej jest tak, że rodzina zmaga się z dwoma, trzema wspomnianymi problemami. W przypadku Ploteczki wystąpiły wszystkie okoliczności naraz. Gdyby dziewczynka miała zamieszkać ze swoją mamą, to ładnie rzecz ujmując – wprowadziłaby się do rodziny wielopokoleniowej. Jednak mówiąc wprost – znalazłaby się w rodzinie, w której wszyscy żyją „na kupie”, bo nie mają innego wyjścia. Brakuje tam tylko dzieci, ponieważ wszystkie zostały umieszczone w pieczy zastępczej. Mama Plotki do niedawna również przebywała w domu dziecka, ale cóż … ukończyła 18 lat i wróciła do mamusi.
Historie takich młodych ludzi są bardzo przykre. Niestety mam świadomość tego, że Kapsel prędzej czy później, też wróci do mamy. Jedyną nadzieją dla niego byłaby adopcja, ale prawdopodobieństwo takiego obrotu sprawy jest już bliskie zeru.
Mama Ploteczki jest więc osobą bardzo młodą, ale też bardzo doświadczoną przez życie. Chociaż nie wiem, czy życiem powinienem nazywać osoby, które krzywdziły ją od najmłodszych lat, zarówno w sensie psychicznym, jak i fizycznym. Pewnych spraw już się pewnie nie da odwrócić (choćby zmienić jej światopoglądu), a przynajmniej nikomu na tym nie zależy.
Mama nie potrafi wskazać ojca dziewczynki... chociaż mówi o trzech facetach, których teoretycznie może ścigać o alimenty. Pierwszy jest kryminalistą z wieloma wyrokami, drugi - przemocowym alkoholikiem. Trzeciemu oddała się za 80 złotych, tak po prostu, bo to przecież zupełnie normalne. Tak więc Ploteczka pewnie będzie miała wpisane w akcie urodzenia „ojciec nieznany”. Chociaż nie wiem, czy teraz nie wpisuje się jakiegoś fikcyjnego nazwiska. Przez chwilę jeden z tej trójki (a może nawet jakiś inny) zdecydował się za flaszkę wódki przyznać do ojcostwa, ale pewnie gdy wytrzeźwiał, to sprawę przemyślał.
Ktoś, kto ma do czynienia z opieką zastępczą, zapewne nie jest tą historią zdziwiony.
Dla mnie też jest to już standard. Skupiam się na dziecku (chociaż Majka ma w tym względzie dużo większe zasługi), aby dać mu wszystko to, co dostaje dziecko urodzone w porządnej rodzinie, to co dostały nasze dzieci.
Istnieje jednak w mojej świadomości pewien zgrzyt. Teoretycznie celem umieszczenia dziecka w rodzinie zastępczej, jest przywrócenie go rodzinie biologicznej.
Znam się z Plotką tylko nieco więcej niż tydzień. Gdybym jednak musiał dzisiaj oddać ją mamie, to byłoby to dla mnie szalenie trudne. Przyzwyczaiłem się do przekazywania dzieci rodzicom adopcyjnym, i mam nadzieję, że ta dobra passa jeszcze przez długi czas nie zostanie przerwana.

Ja, jako rodzic adopcyjny:
Wczoraj ośrodek adopcyjny zadzwonił do Majki, że jest noworodek, którego szanse na zamieszkanie ze swoimi rodzicami praktycznie nie istnieją. Jest to dziewczynka, która może stać się częścią naszej rodziny. Może zostać naszym dzieckiem, o którym od tylu lat marzyliśmy. Właśnie jedziemy na spotkanie do ośrodka adopcyjnego, tam dowiemy się więcej szczegółów. W samochodzie panuje przerażająca cisza. Majka, która wiecznie coś mówi, tym razem siedzi i patrzy tępo przed siebie. Aż strach zapytać, o czym myśli.
Ja jestem jeszcze bardziej nerwowy. Lewa noga drży mi niemiłosiernie. Na szczęście służy tylko do wciskania sprzęgła, więc jakoś jedziemy.
Cały czas zastanawiam się, co usłyszymy o dziecku. Pewnie Majce chodzą po głowie takie same myśli. Zdecydowaliśmy się adoptować zdrowego noworodka. Dlaczego zdrowego? Bo mamy takie prawo, a ja nie wiem, czy byłbym w stanie pokochać dziecko upośledzone. A co właściwie znaczy „dziecko zdrowe”? Naczytałem się rozmaitych opinii, że nie ma zdrowych dzieci przeznaczonych do adopcji. Wiem, że jest to wielka bzdura. Ale wiem też, że często trzeba pomóc dziecku, kierując je na rozmaite terapie, rehabilitacje. Trzeba mu poświęcić wiele czasu, trzeba mu poświęcić siebie. Spoko, na to jestem przygotowany. Przeraża mnie tylko FAS i niektóre dziedziczone choroby psychiczne. Zespół Downa? Boże, oby nie. Dla Majki chyba nie byłby to wielki problem. Zaczynam wariować... przecież decydowaliśmy się na dziecko zdrowe.
Dojechaliśmy. Trzymamy się za ręce... wszystko bez słów. Gul w gardle. Ogromne emocje. Radość i strach w jednym. Wchodzimy.
Siadamy przy okrągłym stole. Na wszelki wypadek dziękuję za proponowaną kawę, bo wiem, że nie dam rady nasypać łyżeczką cukru (a gorzkiej nie lubię). Znana mi od wielu miesięcy pani psycholog, patrzy mi prosto w oczy. Co chce mi powiedzieć i czego oczekuje ode mnie? Czasami się zastanawiałem, czy nie dostałem kwalifikacji do bycia rodzicem adopcyjnym, tylko i wyłącznie w pakiecie z Majką. Czy ja się nadaję, aby zostać ojcem dziecka urodzonego przez zupełnie obcą kobietę i mającego geny zupełnie nieznanego mi faceta?
Nie mówię o swoich wątpliwościach. Im mniej powiem, tym będzie lepiej. Majka z pewnością zrobi dobre wrażenie – jak zawsze.
Otrzymujemy wszelkie informacje na temat dziewczynki. Krótko mówiąc, mamy podjąć decyzję. Dziewczynka jest zdrowa, jednak ilość złych wiadomości o rodzinie dziecka mnie przytłacza. Mamy kilka godzin, żeby powiedzieć "tak”, albo „nie”. Majka patrzy na mnie. Wiem co myśli, ale potrzebuje mojej akceptacji. W naszej rodzinie, to ja zawsze mam ostatnie zdanie. Jak zadaję pytanie „co mam kupić na obiad?”, w odpowiedzi słyszę „co kupisz to zrobię”. No to może golonkę z kapuśniakiem? Tylko ty to lubisz. A zupa jagodowa? Przecież nikt tego nie zje.
Najczęściej moje ostatnie zdanie sprowadza się do stwierdzenia „masz rację kochanie”.
Bywają jednak sytuacje, gdy faktycznie to ja muszę postawić kropkę nad „i”.
Zaczynam więc szybko analizować wszystko, czego się dowiedziałem. Być może nie będziemy potrzebowali kilku godzin na podjęcie decyzji.
Zaczynam od ostatniej otrzymanej informacji – upośledzenie umysłowe mamy. Szybko to odrzucam. W mojej ocenie wpływ na to ma czynnik środowiskowy połączony może z zaburzeniami okołoporodowymi. W przypadku dziewczynki, nie ma mowy o jakiejkolwiek genetycznej chorobie umysłowej.
Myślę dalej... Przemoc stosowana wobec mamy naszego dziecka (w tym natury seksualnej), tak zwane wrodzone lenistwo, dzieciństwo spędzone w placówce.
Tak... trochę czytałem o epigenetyce (której jednym z wniosków jest dziedziczenie cech nabytych). Dziecko alkoholika będzie alkoholikiem, leniucha – leniuchem, prostytutki – prostytutką (a chłopiec to pewnie alfonsem). Być może wychowywane w takiej rodzinie, może przejąć takie zachowania. Nawet jest to bardzo prawdopodobne. W przypadku naszego noworodka, takie niebezpieczeństwo również odrzucam. Staram się nie wierzyć w teorie, które cały czas są tylko teoriami.
Jest tylko jedna myśl, która nie daje mi spokoju. Jednym z partnerów mamy naszej dziewczynki... już mówię naszej – nie wiem, czy dalsze rozważania mają większy sens.
Więc jednym z partnerów, był człowiek nie stroniący od alkoholu. Nikt nam nie da gwarancji, że mama dziewczynki (będąc w ciąży), przebywając w jego towarzystwie, nigdy nie wypiła. Myślę nawet, że jest to mało prawdopodobne. Pierwsze miesiące będą więc bardzo nerwowe. Ja chciałem adoptować dziecko nieco starsze. Zdaję sobie sprawę z tego, że też nie dawałoby to gwarancji, iż nie pojawią się nagle jakieś zaburzenia. Więc w zasadzie nie ma znaczenia czy dziecko ma tydzień, czy dziesięć miesięcy. Cóż, próbuję się jakoś pocieszyć. Jednak podświadomie cały czas obawiam się noworodka. W końcu do adopcji nie idą dzieci z dobrych domów. I wydaje mi się, że to co może być najgorsze, powinno się pojawić w ciągu kilku pierwszych miesięcy życia. Nie potrafię przewidzieć swojego zachowania, gdy coś pójdzie nie tak. Jestem „dupkiem”, czy tylko przeciętnym facetem? Chcę być ojcem, czy wybieram się na zakupy do marketu? Gubię się.
Istnieje też niebezpieczeństwo, że mama naszej dziewczynki nagle zechce odzyskać córkę. Przecież ani nie zrzekła się praw rodzicielskich, ani nie było jeszcze rozprawy, na której sąd odebrałby jej te prawa. Będziemy zatem przez jakiś czas taką trochę rodziną „na niby”. Oby przez bardzo krótki czas.
Jednak Majka bardzo chciała adoptować noworodka. Chciała poczuć ten specyficzny zapach, być mamą od samego początku. Rozumiem to. Uśmiecham się więc do niej i mówię „no to jedziemy do szpitala”.
Oby wszystko ułożyło się dobrze.