wtorek, 29 grudnia 2020

ROMULUS i REMUS 9

 



Przed kilkoma godzinami wypełniałem pewną ankietę mającą służyć pracy badawczej o stylach przywiązania i stresie występującym w rodzinach zastępczych. Gdy pobieżnie zdiagnozowałem samego siebie, to wyszło że wszystko mam pod kontrolą, że chociaż jestem uwikłany w nieudolny system pieczy zastępczej, to mam poczucie dobrze wykonywanej pracy, dbania o dzieci... mam poczucie bycia szczęśliwym.

No i przyszła wiadomość, którą będę jakoś musiał wkomponować w to moje poczucie szczęścia. Najłatwiej byłoby ją wyprzeć ze swojej świadomości, bo przecież ona nic nie zmieni. A może się mylę?

Mama Bliźniaków właśnie nas poinformowała, że za trzy miesiące będzie składać wniosek do sądu o przywrócenie władzy rodzicielskiej.

Bo została jej pozbawiona. Sąd okręgowy odrzucił jej apelację, podtrzymując jednocześnie decyzję sądu rejonowego. Trwało to prawie rok, ale wyrok jest już prawomocny.

Nie zostaliśmy zaproszeni na rozprawę. Nie zostali na nią zaproszeni nawet rodzice chłopców. Wszyscy zostaliśmy tylko powiadomieni. Chociaż Majka ostatnio sama wprasza się na wszystkie rozprawy... jak do tej pory nikt jej jeszcze nie wyrzucił. Nie jest już przesłuchiwana, ale chociaż mamy informacje z pierwszej ręki.

Na dwa dni przed dniem rozprawy zostaliśmy poproszeni przez sąd o naszą perspektywę całej sytuacji. Mieliśmy opisać jak funkcjonują dzieci, jak oceniamy ich rodziców. Niby standardowa prośba, ale jednak z pominięciem korespondencji za potwierdzeniem odbioru, i z terminem siedmiu dni na odpowiedź. Może sędzina zaczęła się przygotowywać i czegoś jej brakowało na potwierdzenie wydania swojej decyzji. Jakiejś podkładki? A może zwyczajnie pani sekretarka zapomniała wysłać do nas pismo miesiąc wcześniej i jedyną możliwością była prośba telefoniczna i tak krótki czas na jej realizację.

W tym momencie wiedziałem, że każda decyzja sędziny będzie tylko pyrrusowym zwycięstwem dla każdej ze stron. Wiedziałem też, że przecież ma ona wszystkie moje oceny chłopców, w których cały czas nutą przewodnią było sugerowanie umieszczenia dzieci w rodzinie adopcyjnej.
Ale teraz już nie byłem tego taki pewny. Minęło zbyt dużo czasu. Zbyt wiele osób jest dla Bliźniaków ważnych... chociaż najmniej mama. A tata?

Niedawno wziąłem udział w dyskusji dotyczącej słowa „mama” w życiu dziecka. Co ono oznacza? Czy dziecko czuje wewnętrzną potrzebę mówienia „mamo”?

We wspomnianej na wstępie ankiecie były dwa pytania dotyczące podatności moich przekonań na krytykę, oraz płynięcie z nurtem opinii większości. Aby być w zgodzie z tym, co zaznaczyłem, muszę napisać, że nie uważam, aby słowo „mama” samo w sobie czymś się wyróżniało. Dlaczego ma być ono ważne dla dziecka, którego mama nie zważała na jego potrzeby? W naszej rodzinie tylko jedna dziewczynka zapytała, czy może mówić do Majki „mamo”. Ale było to wiele lat temu, gdy mieszkały z nami nasze córki. Ona też chciała mówić tak jak one. Romulus podczas spotkania z psychologiem stwierdził, że on nie ma mamy, tylko ciocię. Czy możliwe jest, że któryś z chłopców będzie chciał mówić do swojego ojca adopcyjnego „wujku”, a do mamy „ciociu”? Niech każde z dzieci mówi tak jak chce... tak jak czuje. Można mieć wiele mam, tak samo jak można mieć wiele cioć. Dzieci nie mają z tym problemu.

W opisie chłopców dla sądu nie chciałem znowu moralizować i wykazywać wyższości Świąt Bożego Narodzenia nad Świętami Wielkiej Nocy. Skupiłem się na pewnych sytuacjach... na faktach. Jedna z naszych mam biologicznych kiedyś stwierdziła: „mój mecenas mówi, że pan nie jest od wydawania opinii”. W zasadzie ma rację, zwłaszcza, że te fakty czasami są bardziej oczywiste w swoim przekazie. Napisałem kilka stron, ale zacytuję jeden fragment, który wybrzmiał przy uzasadnianiu wyroku:

Ostatnio zdecydowaliśmy się na spotkanie w niedzielę – w mikołajki. Uznaliśmy, że jest to na tyle ważny dzień dla chłopców, aby zrezygnować z naszych zasad, że niedziele przeznaczamy dla naszej rodziny, a nie rodzin biologicznych przebywających u nas dzieci.

Ponieważ komunikacja miejska tego dnia funkcjonuje trochę inaczej i dojazd do nas jest nieco utrudniony, przyjęliśmy propozycję spotkania się w mieście, na placu zabaw, który chłopcy dobrze znają. Tata bardzo chciał, aby to była Cytadela... nie tłumaczył dlaczego.
Tego dnia rodzice mieli przyjechać o umówionej porze, przywieźć dzieciom prezenty i zapewnić fajną zabawę przez dwie godziny. Mama spóźniła się prawie pół godziny, chociaż wcześniej uprzedziła, że nie zdążyli na pociąg, więc jadą autobusem. Tata przyjechał po godzinie... podobno szukał czapki Mikołaja. Nie znalazł ani czapki, ani prezentów (po które rodzice razem z dziećmi poszli do marketu... co w obecnie proponowanym reżimie sanitarnym, nie bardzo nam się podobało). Za to przyniósł z sobą dezodorant, którym spryskiwał chłopców. Stosował też duży dystans epidemiologiczny w stosunku do mamy zastępczej.”

Emocje na rozprawie (i tuż po niej) były ogromne. Mama podeszła do Majki ze słowami „I co, cieszy się pani?”. Tata pewnie gdyby nie było świadków, to wszedłby w konflikt z prawem z artykułu 158 KK. W każdym razie od tego dnia już się do Majki nie odzywa... nawet nie odpowiada na „dzień dobry”, chociaż był już dwa razy na spotkaniu z chłopcami.

W wieczornej rozmowie telefonicznej (gdy napięcie już puściło) mama Bliźniaków szczerze porozmawiała z Majką. Nie pierwszy już raz... ale chyba była to rozmowa pozbawiona jakiejkolwiek gry z obu stron. Mama stwierdziła, że gdyby wiedziała jak to się skończy, to nie składałaby rok temu apelacji. Padło pytanie, czy rodzice adopcyjni wyrażą zgodę na spotykanie się chłopców z mamą... chociaż raz na jakiś czas. Majka pewnie pomyślała, że w tej kolejce stoimy my, ciocia Marlenka, babcia Basia... Raczej kontaktów z rodzicami biologicznymi nie będzie. Może z rodzeństwem.

Majka tego dnia miała strasznego doła. W pewien sposób obwiniała się za to co się ostatecznie wydarzyło. Bo gdyby przyjrzeć się całej sytuacji na zimno, to na każdym etapie postępowania, nasze oceny sytuacji miały kluczowe znaczenie. Czy taka sama byłaby opinia PCPR-u, albo biegłych sądowych na badaniu więzi, gdybym się tak nie wymądrzał w swoich wielostronicowych opisach? Czy same testy psychologiczne były aż tak bardzo druzgoczące? Czy mój pierwszy tekst nie był małą kulką śniegu, która z każdym miesiącem nabierała rozpędu i ostatecznie przysypała rodziców chłopców?

Wszyscy spodziewali się ograniczenia władzy rodzicielskiej... najpierw na etapie sądu rejonowego, a potem okręgowego.

Byłoby to rozwiązanie, które nikogo by nie raniło. Mama nadal mogłaby spotykać się z chłopcami i wciąż „walczyć”. Rodzice zastępczy, u których dzieci zostałyby umieszczone, pewnie wyrażaliby zgodę na spotykanie się Bliźniaków również z babcią, ciocią Marlenką i z nami. A chłopcy? Nadal żyliby mamieni obietnicami, że któregoś dnia zamieszkają z mamą. Może czuliby się szczęśliwi, może nie zaburzyłoby to ich poczucia przynależności do nowej rodziny.

Jak ja się z tym czuję?

Czy jestem otwarty, aby Romulus i Remus przeczytali kiedyś wszystko co o nich napisałem na tym blogu?

Co oznacza wniosek o przywrócenie praw rodzicielskich?

Przede wszystkim rozpoczęcie wojny z nami. Po rozprawie Majka tłumaczyła mamie, jak ważna dla dzieci jest rodzina... nowa rodzina. Jak ważne byłoby powiedzenie chłopcom, że ich kocha... ale nie potrafi być ich mamą. Jak ważne byłoby pozwolić im odejść.
Czego ona chce? Kolejnego nieadoptowalnego dziecka, którego przeznaczeniem będzie dom dziecka?

Z prawnego punktu widzenia, deklaracja mamy niczego nie zmienia. Ośrodek adopcyjny może rozpocząć swoje procedury. Mamy w miarę aktualne wyniki badań psychologicznych, więc wszystko może ruszyć z kopyta. Jest tylko pytanie, czy znajdą się chętni rodzice adopcyjni, którzy zostaną uświadomieni, że mama chłopców będzie składać wniosek o przywrócenie praw rodzicielskich. Z pewnością nie uda się do tego czasu zakończyć sprawy o przysposobienie. Być może sąd zdąży wydać decyzję o powierzenie pieczy, która pozwoli chłopcom zamieszkać w nowej rodzinie. Jednak sam proces adopcyjny zapewne zostanie wstrzymany. Na jak długo? Pewnie na kilka miesięcy... kilka miesięcy życia w niepewności.

Teoretycznie sąd mógłby wydać decyzję niezależnie od wniosku mamy Bliźniaków. Nie musi czekać na wydane w związku z nim postanowienie. Najczęściej jednak tak się nie dzieje.

W zasadzie to nie mam pojęcia na co liczy mama dzieci. Wniosek o przywrócenie władzy rodzicielskiej może złożyć w swoim sądzie rodzinnym, albo odpowiadającym miejscu zamieszkania chłopców (czyli w naszym). W pierwszym przypadku jest raczej mało realne, aby sędzina, która wydała decyzję o odebraniu praw rodzicielskich (i która to decyzja przecież została podtrzymana przez sąd okręgowy), nagle po trzech miesiącach zmieniła zdanie... bo cóż w tak krótkim czasie może się wydarzyć. Przypuszczalnie mama zaryzykuje drugie rozwiązanie, zakładając że w swoim sądzie jest już spalona. Ale się przeliczy. Teraz najważniejszą sprawą jest ustanowienie Majki opiekunem prawnym Bliźniaków. A potem wszystko powinno pójść już gładko (co nie znaczy, że szybko). Najprawdopodobniej będą już w drodze dwie sprawy karne, o których mama chłopców jeszcze nie wie. Oj, bardzo się zdziwi. Będzie też można wykorzystać fakt ogromnego zadłużenia, które znacznie przyrosło w ciągu ostatnich trzech lat. Jakim cudem, skoro dziewczyna przez ten cały czas miała pracę i tylko siebie na utrzymaniu? Albo jak wytłumaczy niewywiązanie się z podstawowego warunku, który mógł dać jej duże szanse na odzyskanie dzieci? Miała rozstać się z toksycznym partnerem. Można powiedzieć, że przedłożyła jego dobro, ponad dobro swoich dzieci. Gdyby od niego odeszła, to chłopak nie musiałby spędzać nocy w piwnicy i skakać przez balkon, ukrywając się przed kuratorem. Ale czy nie poznałaby kolejnego? Przecież dwóch poprzednich było prawie identycznych.

Teraz, gdy wyrok jest już prawomocny, wypływa szereg spraw, które dotychczas gdzieś umykały, wydawały się mało ważne, albo ktoś nie chciał dobić przeciwnika (może z poczucia przyzwoitości lub lojalności w stosunku do kogoś innego).

Teraz okazuje się, że rodzina biologiczna nie zawsze jest tą, w której dziecku będzie najlepiej. Nie zawsze jest tą, którą trzeba wspierać za każdą cenę (choćby przydzielając asystenta rodziny, czy prawnika z urzędu). Za to często jest tą, która przyczynia się do tego, że dzieci latami żyją w zawieszeniu gdzieś w pieczy zastępczej.

Kilka miesięcy temu znowu wdałem się w dyskusję, w której być może wcale nie powinienem uczestniczyć. Wypowiedziałem swoje zdanie na temat rodziców biologicznych (mających ograniczone prawa rodzicielskie), które wcale nie było pochlebne. Przedstawiłem ich jako osoby ciągle walczące, których walka nijak nie przekłada się na zmianę siebie... swoich zachowań, przyzwyczajeń, rezygnację z uzależnień. Nie sprowadza się do podniesienia swoich kompetencji rodzicielskich.

Za to jest bodźcem do działań pozorowanych, do unikania kuratora, czy asystenta rodziny. Jest walką samą w sobie, służącą tylko zaspokojeniu swoich potrzeb. Ale jakich?

Mama Bliźniaków tylko utwierdza mnie w tym przekonaniu. Jeszcze kilka dni temu żałowała, że swoją apelacją zabrała swoim dzieciom kolejny rok życia... życia bez poczucia przynależności do jakiejkolwiek rodziny. Już o tym zapomniała.

A ja straciłem do niej szacunek. Bo o ile rozumiem jej rozmaite wybory życiowe, o tyle działanie wbrew dobru własnego dziecka (i to działanie, którego zło i bezsens sama rozumie), powoduje że kolejni rodzice biologiczni przychodzących do nas dzieci będą mieli coraz bardziej pod górkę.
I pomyśleć, że jeszcze kilka lat temu planowałem zapraszać ich do wigilijnego stołu.




poniedziałek, 14 grudnia 2020

PAPROTKA 2

 


Paprotka jest dziewczynką, o której dawno już nie wspominałem.

Wypada zatem nadrobić zaległości, zwłaszcza że z całej naszej aktualnej piątki dzieci, to ona może być pierwszą, z którą się rozstaniemy... i to być może już niedługo. Ale co to znaczy niedługo? W geologii termin ten oznacza tysiące lat, a w przypadku pieczy zastępczej jest to kilka miesięcy. Może więc być tak, że Paprotka odejdzie do nowej rodziny dopiero wiosną. Ale to i tak będzie bardzo dobry wynik, jeżeli chodzi szybkość działania sądu i ośrodka adopcyjnego.

Majka zapewne skomentuje: „obyśmy z nią nie pojechali na przyszłe wakacje”. W zasadzie ma rację, gdyż jeszcze nic nie jest przesądzone. Decydująca rozprawa dopiero przed nami. Ale tak się składa, że z naszej trójki (Majka, nasza koordynatorka Jowita, i ja) to ja jestem najlepszym jasnowidzem. Myślę więc, że z mieszkających z nami obecnie dzieci, tylko dwójka pojedzie z nami w przyszłym roku nad morze, a pozostałe pójdą do adopcji. Tak... do adopcji. Która to będzie dwójka? Na razie pozostawię to tajemnicą, bo jak jeszcze trochę popracuję z moim kotem i kulą, to może okaże się, że tylko jedno.

Niedawno znowu opisywałem niektóre z naszych dzieci na posiedzenie zespołu. O ile Majka nie sprawdza i nie poprawia moich wpisów tutaj na blogu, o tyle to co przesyłamy do PCPR-u, czyta – i to dokładnie. Właśnie przy ocenie Paprotki (który to opis będzie na końcu) zamieściłem dość duży fragment zawierający informacje o kontaktach z rodzicami biologicznymi. Majka zakreśliła mi go czerwonym flamastrem, z adnotacją: „to nie ta matka”.

Tak więc upewniłem się w przekonaniu, że wszystko co tutaj opisuję, jak najbardziej zasługuje na miano etnografii fikcyjnej. Oznacza to z grubsza tyle, że każda z przedstawionych sytuacji się wydarzyła, ale niekoniecznie temu dziecku, niekoniecznie jego mamie biologicznej, i niekoniecznie w czasie, który opisuję.
Skąd znam takie pojęcie? Pewnie też to kiedyś wyjaśnię.

Trochę enigmatyczny dzisiaj jestem. Czas przejść do konkretów dotyczących Paprotki.

O ile dobrze pamiętam, jest to ta dziewczynka, której mama znienacka zawiozła czwórkę dzieci do swojego ojca, którego tego dnia zobaczyła po raz pierwszy w życiu... tym, które ogarnia pamięcią. Nie utrzymywała z nim kontaktów, gdyż nie miała takiej potrzeby, a poza tym facet większą część życia spędził w więzieniu.

Mama powiedziała mu, że musi wyjechać zagranicę. Trudno powiedzieć, czy tak zrobiła. W każdym razie po kilku tygodniach została odnaleziona przez odpowiednie służby w więzieniu... naszym polskim.
Dzieci dużo wcześniej trafiły do pieczy zastępczej (między innymi Paprotka do nas), ponieważ dziadek nie do końca zdawał sobie sprawę z tego, że mieszka z czwórką swoich wnuków. I tak dobrze, że miał w lodówce mleko w kartoniku, po którym Paprotka nawet nie wyglądała na wychudzoną.

Nigdy nie widziałem mamy dziewczynki. Majka też nie... Oj, przepraszam – raz w sądzie.

Pierwsza rozprawa się nie odbyła, gdyż mama jeszcze siedziała. Jednak skoro termin został wyznaczony, a koniec odsiadki znany, to zakładam, że istniała możliwość, aby w tym sądzie się pojawiła.

Na drugą przyszła. Jeszcze siedzi, ale złożyła wniosek o udzielenie zezwolenia na odbywanie kary pozbawienia wolności w systemie dozoru elektronicznego. Nie wiem kto rozpatruje taki wniosek, ani czy bardziej pomogła jej pandemia, czy tocząca się sprawa o pozbawienie władzy rodzicielskiej. W każdym razie to „siedzenie” polega na życiu w społeczeństwie, chodzeniu do pracy, zajmowaniu się domem, i... możliwości pokazania, że jest się dobrą mamą.
Jednak bardzo pogorszyła jej się pamięć. Być może z powodu stresu związanego z wezwaniem na rozprawę. Na każde pytanie sędziego odpowiadała „nie pamiętam”, albo „ona tak mówi, bo mnie nie lubi”.

W pewnym momencie sędzia zadał pytanie:

  • Pani złożyła wniosek o przydzielenie prawnika z urzędu?

  • Tak.
  • Podtrzymuje pani swój wniosek?
  • Tak.
  • Proszę zaprotokołować, że sąd nie wyraża zgody na przydzielenie prawnika z urzędu.

Wyjaśnił, że mama jest osobą inteligentną. Skoro sama potrafiła zawalczyć o dozór elektroniczny, to z pewnością sama jest w stanie radzić sobie podczas rozprawy.

Zawsze myślałem, że taki adwokat z urzędu przysługuje każdemu rodzicowi biologicznemu jak psu zupa.

No to zacząłem drążyć temat, i znalazłem taką oto jego wykładnię:

"Udział adwokata (radcy prawnego) w sprawie jest potrzebny zazwyczaj wtedy, gdy strona wnosząca o jego ustanowienie jest nieporadna, ma trudności z samodzielnym podejmowaniem czynności procesowych albo gdy sprawa jest skomplikowana pod względem faktycznym i prawnym i strona nie jest w stanie jej samodzielnie prowadzić. Z powyższego wynika, że nie zachodzi potrzeba ustanowienia adwokata lub radcy prawnego, jeżeli sprawa nie jest skomplikowana, a strona potrafi sobie sama poradzić w prowadzeniu procesu. Brak wykształcenia prawniczego nie stawia strony w nierównej pozycji w postępowaniu. Sąd ustanawia zatem prawnika z urzędu w przypadku spełnienia dwóch wspomnianych przesłanek jednocześnie, tj. niewystarczających możliwości finansowych strony oraz gdy z uwagi na sprawę bądź osobę strony taka pomoc jest stronie potrzebna.”

https://poradnikprzedsiebiorcy.pl/-prawnik-z-urzedu-kto-i-kiedy-moze-go-dostac


Sytuacja jest więc dość jednoznaczna, a kolejna rozprawa wyznaczona w bardzo krótkim (jak na realia pracy sądów) czasie.
Tym razem wąskie gardło możemy napotkać w kontakcie z ośrodkiem adopcyjnym. Nie mam pojęcia jak ten nasz pracuje w czasach pandemii.
Czy wyśle kogoś do nas na wywiad i przeprowadzenie badania psychologicznego Paprotki?
Czy nie będzie próbował znaleźć jednej rodziny dla całej czwórki rodzeństwa? To by znacznie mogło przeciągnąć sprawę w czasie. A Paprotka tego czasu ma już coraz mniej.

Oby tylko ktoś przyszedł... będziemy dyskutować.

Sprawa Paprotki zapowiadała się na trudną i długotrwałą. Słyszeliśmy, że matce odbywającej karę więzienia trzeba dać więcej czasu na pokazanie swoich kompetencji rodzicielskich... a przede wszystkim musi zakończyć odbywanie kary. Słyszeliśmy, że skoro dawała sobie sama radę przez siedem lat (bo tyle ma jej najstarszy syn), to nie może być najgorsza.

Ale sędzia spojrzał na dzieci. Na to jak wyglądały gdy znalazły się w pieczy, jak się zachowywały, jakie mają zaburzenia.
Na mamę też spojrzał... chociaż częściej spoglądał na Majkę, słuchając wypowiedzi mamy.

Teraz cieszę się, że nic nie wyszło z umieszczenia Paprotki w rodzinie zastępczej, gdy trwały poszukiwania rodziców dla Mowgliego. Nie wiadomo, czy jej nowi rodzice zastępczy zdecydowaliby się na adopcję. Mieliby tylko dwa wyjścia, bo przy takim dziecku jak Paprotka, system zapewne nie odpuściłby z umieszczenia dziewczynki w rodzinie adopcyjnej. Być może musiałaby znowu zmienić rodziców.

Chociaż nadal nurtuje mnie pytanie, gdzie jest teraz Mowgli?

A oto tekst, który już niedługo przeczytają rodzice, do których zadzwoni telefon, a z ust miłej pani popłyną słowa: „mamy dla państwa dziecko, zapraszamy na spotkanie”.

Paprotka (9 miesięcy).

Ocena dziecka na podstawie obserwacji opiekunów.

Sytuacja zdrowotna

Dziewczynka nie choruje. Nawet drobny katarek pojawia się bardzo rzadko i w żaden sposób nie wpływa na jej samopoczucie. Paprotka jest dzieckiem pogodnym i żywiołowym.

Kilka tygodni temu (gdy do naszej przychodni dotarła karta szczepień) zaczęliśmy nadrabiać zaległości. Mama Paprotki cały czas utrzymywała, że chodziła do przychodni i wszystkie szczepienia są na bieżąco... tylko nie zostały wpisane do książeczki zdrowia. Teraz już wiemy, że jedynymi były te wykonywane w szpitalu tuż po porodzie.
Pewnym problemem jest wrażliwość skóry na pupie. Mimo częstego przewijania, stosowania jakichś antyalergicznych pieluch i maści wykonywanej według specjalnego przepisu... nadal nie jest najlepiej.

Funkcjonowanie dziecka w domu

  • Paprotka jest dziewczynką jakby nad wyraz rozwiniętą. Dla wielu dzieci w jej wieku, często szczytem sukcesu jest sprawne raczkowanie i siadanie. W jej przypadku, prawdopodobnie tylko kwestią dni jest samodzielne chodzenie. Już prawie dwa miesiące temu dziewczynka zaczęła podciągać się przy ramie łóżeczka, a teraz chodzi mając jakikolwiek punkt podparcia. Świetnie utrzymuje równowagę, więc nie chodzi na szeroko rozstawionych nogach, co pozwala jej również bezproblemowo siadać z pozycji stojącej. Potrafi też przez kilka sekund utrzymać się w tej pozycji bez podparcia.

  • Być może, za tak szybki rozwój w zakresie przemieszczania się, odpowiedzialny jest ogromny apetyt. Paprotka największą prędkość uzyskuje, gdy na stół wjeżdża posiłek dla innych dzieci. I chociaż niekoniecznie są tam potrawy dla niej, to rozpycha się łokciami, próbując zabrać coś z talerza starszych kolegów.

  • Zdecydowanie preferuje potrawy mięsne (na przykład parówki), w czym bardzo pomocne jest sześć zębów (cztery na górze i dwa na dole). Gdy pewnego dnia dawałem jej obiadek (a było to dwa miesiące temu) nie mając okularów, to również zjadła go błyskawicznie, choć jak się później okazało, był przeznaczony dla dzieci powyżej roku. Lubi też biszkopty i herbatniki zbożowe. Nie przepada za arbuzem, który natychmiast ląduje na podłodze... chyba, że zauważy, że stolik świeci pustkami. Za to nie gardzi deserkami owocowymi i mlecznymi.

  • Dzieci w jej wieku powinny mieścić się w przedziale 7,5 kg – 11,5 kg (tak gdzieś czytałem). Paprotka ma 12 kg, chociaż wcale nie jest otyła. Jest po prostu wielka. Ale wielka była również, gdy do nas przyszła pół roku temu.

  • Ma bujną czuprynę, którą w tajemnicy przed mamą zastępczą już dwa razy jej przycinałem.

  • Z racji swojej mobilności, sprawnie wyciąga rozmaite zabawki z pudeł ustawionych w pokoju. Bierze udział w zabawach ze starszymi kolegami, chociaż najczęściej sprowadza się to do psucia tego, co oni stworzyli. Ale też wiele się od nich uczy. Na przykład gdy uda jej się wyciągnąć zabawkowy mikrofon, to przykłada go do buzi, a nie wali bez sensu w podłogę (jak niektórymi innymi zabawkami).

  • Lubi muzykę. Próbuje nawet tańczyć, uginając się lekko na nóżkach i kołysząc biodrami. Im głośniejsza zabawka tym ciekawsza, więc niektóre trąbki i piszczałki musiały w pewnym momencie zniknąć.

  • Paprotka jest dużo bardziej związana z mamą zastępczą niż ze mną, chociaż gdy mnie zobaczy nad ranem, to też przychodzi się przytulić. Ale potrafi się obrazić. Gdy niedawno spędziła tydzień w innej rodzinie zastępczej, to po powrocie musiałem kolejny tydzień czekać na choćby delikatny uśmiech.

  • Zaczyna przewidywać. Doskonale wie, jaka może być moja reakcja na pewne jej zachowanie, więc często zanim cokolwiek zrobi, to zerka w moją stronę, czy może na nią nie patrzę. Wyjątkiem jest wspomniany wcześniej stół z jedzeniem, który działa na nią jak czerwona płachta na byka... zresztą też jest czerwony.

  • Paprotka rozumie już wiele słów, które do niej wypowiadamy. Reaguje też na trzy imiona: Paprotka, Gabrycha i Duża.

  • Rechocze, gdy zobaczy się w lustrze.

  • Uwielbia się kąpać.

  • Trudno mi powiedzieć, czy jest to już lęk separacyjny, ale obcym osobom długo się przygląda i nie każdego akceptuje.

  • Wypowiada kilka podstawowych sylab, chociaż gadułą nie jest. Najbardziej rozgadana jest tuż po przebudzeniu.

  • Śpi rewelacyjnie. Też to trochę budziło nasz niepokój, ale pediatra podczas ostatniej wizyty szybko nam go rozwiał. Paprotka idzie spać przed dwudziestą. Budzi się koło ósmej nad ranem, dostaje butelkę z mlekiem i ponownie zasypia... czasami na kolejne dwie, a nawet trzy godziny. Potem potrafi jeszcze zdrzemnąć się z godzinkę albo dwie na spacerze, lub po obiadku.

Kontakty z rodzicami biologicznymi

Na ostatniej rozprawie sędzia zadał pytanie mamie zastępczej:

  • Czy mama biologiczna odzywała się do państwa?

  • Tak, raz.
  • A kiedy?
  • Wczoraj.

Oczywiście należałoby wziąć pod uwagę fakt, że mama przebywała w zakładzie karnym, z którego wyszła niecały miesiąc wcześniej. Ale raczej nie była to placówka o podwyższonym rygorze, w którym telefony są odbierane osadzonym.

Od wspomnianej rozprawy, do dnia dzisiejszego, nie było kontaktu z mamą dziewczynki w żadnej postaci.