poniedziałek, 27 lipca 2020

MOWGLI


Czyżby nasze siódme dziecko zastępcze?

Mowgli urodził się kilka dni temu. Jego mama jest upośledzona. Jednak gdy przeglądam w myślach matki biologiczne dzieci, które z nami mieszkały, to... prawie każda wariatka.
Być może ja też jestem ułomny, więc przyjmijmy, że nikt nie jest doskonały.

Chłopiec jest zdrowy... ale nikt go nie chce.
Dlaczego?
Bo brakuje w naszym powiecie rodzin zastępczych, a sąd postanowił chłopca umieścić w jednej z nich.
Ja, w którymś poście (było to wiele miesięcy temu) napisałem, że nie będę brał wszystkich dzieci, które zaproponuje nam nasz organizator pieczy zastępczej, gdyż jest to ze szkodą dla pozostałych naszych podopiecznych. Wiele rodzin się na to godzi... z różnych przyczyn. Jedne wychodzą z założenia, że ich odmowa spowoduje umieszczenie dzieci w placówce, inne mają jakieś niepisane prawa ze swoim przełożonym (czyli w naszym przypadku PCPR-em).
Dla mnie już Paprotka była dzieckiem ponad miarę. Więc teraz mówię „pass”. Zresztą Majka też, bo Stokrotka i Paprotka budzą ją w nocy co dwie, trzy godziny. Może i dobrze, bo być może Mowgli jednak by z nami zamieszkał – a przecież mamy jeszcze czwórkę przedszkolaków wymagających ogromnego zaangażowania. Nasz PCPR to rozumie. Z jednej strony rozumie, a z drugiej musi znaleźć dla chłopca jakąś rodzinę.

Trochę się w tej chwili czuję jak handlarz dziećmi. Mimo wszystko jestem jakimś trybikiem tego systemu. Pewnie takim samym jak nasza koordynatorka, która też stara się znaleźć złoty środek. Nie chce, aby Mowgli trafił do placówki, ale też zdaje sobie sprawę z tego, że będzie on dla nas zbyt dużym obciążeniem.
Poszukujemy więc dla chłopca rodziny zastępczej. Takiej, która najprawdopodobniej w pewnym momencie będzie musiała podjąć bardzo trudną decyzję. Będzie musiała powiedzieć „adoptujemy”, albo „oddajemy do adopcji”. Albo może nie będzie musiała podejmować żadnej decyzji, bo Mowgli wróci do mamy biologicznej.
Może też być tak, że chłopiec będzie jednak dorastał w tej rodzinie, ale będzie spotykał się ze swoją mamą. Bo tego wymaga prawo. Bo to jest prawo dziecka zastępczego. Nie tylko do znajomości swojej historii, ale też życia w dwóch różnych historiach. A może zupełnie nie o jego prawo tutaj chodzi? I zupełnie nie o jego dobro?

Wiem, że znowu wracam do tematu adopcji otwartej. Bardzo bym chciał, żeby to było możliwe. Bardzo bym chciał, żeby mamy biologiczne dzieci zastępczych chociaż starały się zrozumieć, że mają być już tylko kimś, kto jest jedynie wsparciem dla rodziny zastępczej. Kimś, kto pomaga w wychowywaniu ich dziecka, a nie stawia warunki, i nie traktuje mamy zastępczej jak opiekunkę do dziecka.

Wczoraj Remus wrócił z weekendu u swojej babci. Dziewczyna (mogę tak o niej powiedzieć, bo jest młodsza ode mnie) nie chce już brać do siebie dwójki bliźniaków razem. Próbuje to jakoś tłumaczyć... chociaż przecież wcale nie musi. Romulus był zatem w tym czasie z nami.
Całe trzy dni były „rozpieprzone”, łącznie z dzisiejszym pójściem do przedszkola. Romulus nie potrafił sam zasnąć w nocy, a w ciągu dnia wciąż dopytywał o brata. Remus po powrocie sprawiał wrażenie jakby był na jakichś dopalaczach. Był nieposłuszny, głośny, wdawał się w spory z każdym, i o wszystko (a przecież jest takim spokojnym, mądrym i ułożonym dzieckiem). W nocy budził się kilkakrotnie, wołając „wuuuujek!”. W zasadzie niczego nie chciał. Nawet nie mówił, że boi się ciemności (jak to czasami bywa). To nawet nie było sprawdzanie, czy jestem obok i czy do niego przyjdę. To było odreagowanie emocji. Na dobrą sprawę, my nawet nie wiemy co dzieje się, gdy dzieci jadą do babci. Nie wiemy ani co tam robią, ani jak wygląda spotkanie z rodzicami, którzy prawie za każdym razem ich tam odwiedzają.

Tak więc rodzina zastępcza Mowgliego będzie musiała to wszystko wziąć pod uwagę. A jeżeli nie gustuje w chłopcach, to jest możliwość, że weźmie do siebie Paprotkę (wówczas u nas będzie miejsce dla chłopca). Jej mama siedzi w zakładzie karnym. Nie wiem ani za co, ani na jak długo. Ale pewnie gdy wyjdzie, to będzie miała jeszcze sporo czasu na to, aby pokazać, że jest wspaniałą matką. Przerabialiśmy to... a właściwie przerabiamy nadal z Białaskiem. Właściwie to nie my, ale jego rodzina zastępcza. Kapsel pewnie by się nie doliczył, który to już rok leci (bo on z biedą panował nad palcami jednej ręki).

To co? Zachęciłem do wzięcia w pieczę Mowgliego?

Ale jest pewien pozytywny aspekt tej sytuacji. Nie wiem, czy jest to trend ogólnokrajowy, bo na pewno nie jest wymuszony zapisami w prawie. Nasz PCPR nie robi żadnych problemów, gdy przeszkolona przez niego rodzina zastępcza, przychodzi z prośbą o pieczę nad dzieckiem nawet z drugiego końca Polski. Jest też gotowy rozmawiać z innymi organizatorami pieczy zastępczej, więc jeżeli ktoś widziałby się w roli rodzica zastępczego dla Mowgliego lub Paprotki, to proszę o informację na powiązany z tym blogiem adres mailowy.
Stokrotka nie wchodzi w grę, gdyż termin rozprawy jest już wyznaczony i raczej można przewidzieć, jaka będzie decyzja sądu.

Myślałem, że nigdy nie będę musiał pisać takich słów... przynajmniej tutaj.

sobota, 18 lipca 2020

--- Mielenko 2020

Pogoda nam tym razem nie dopisała... chociaż może to dobrze
Gdy kilka miesięcy temu Majka ustalała z panią Dorotką termin naszego wypoczynku w Mielenku, to zakładaliśmy, że może z nami już nie być Ptysi, albo Bliźniaków. Niestety były to płonne nadzieje.
Gdy przyszła do nas Stokrotka, to zarezerwowaliśmy dodatkowy (trzeci) pokój.
Paprotka już wiele nie zmieniła, poza tym, że musieliśmy zabrać dodatkowe łóżeczko i pojechać dwoma samochodami.

To było najbezpieczniejsze miejsce... i tylko dla nas
Tym razem wcale nie mam ochoty opisywać tego, jak było.
Jest nas zbyt dużo. Do tego przekrój wieku dzieci i istniejące zaburzenia powodują, że wcale nie czuję się fajną rodziną. Nie czerpię żadnej przyjemności z bycia rodziną zastępczą. Jestem tylko opiekunem... a to wcale nie jest miłe.

Zupełnie inaczej dzieci funkcjonują, gdy są osobno i zupełnie inaczej się wówczas z nimi pracuje. Dla przykładu, wczoraj po kolacji Majka stwierdziła, że jeszcze na pół godziny wyjdzie z maluchami na spacer do lasu (czyli Stokrotką i Paprotką). Ptyś chciał już się kąpać i pójść spać, a Balbina znowu się posikała w majtki, więc tym bardziej była gotowa do kąpieli. Remus z Romulusem poszli z ciocią zabierając swoje rowery. Bawili się w psi patrol, który gasi pożar lasu... potrafili wymyślać sytuacje i odgrywać scenki. Remus powiedział do Romulusa
  • Chodź, bo tam płonie las.
  • A co to znaczy płonie?
  • No... pali się.
  • To mów normalnie, a się nie wygłupiaj.
Była to sytuacja, kiedy Majka mogła z chłopcami porozmawiać, wytłumaczyć znaczenie pewnych słów.

Albo gdy po powrocie chłopcy podczas kąpieli zapytali mnie
  • Wujek, a ty masz dużego siusiaka?
  • No dużego, bo cały jestem większy od was.
  • A pokażesz nam?
Nie wiem, czy stanąłem na wysokości zadania w tłumaczeniu, że jednak im nie pokażę, ale chciałem tutaj zwrócić uwagę na pewne zachowania, które nie mają miejsca, gdy dzieci są w grupie.
Wyjście na spacer z całą czwórką (czyli Bliźniakami i Ptysiami), sprowadza się do bezsensownego biegania, rzucania kamieniami, czy łamania patyków.
Gdy dzieci są razem, to cały czas muszą być pod kontrolą, bo nie wiadomo co wymyślą i co zniszczą. Do tego skarżą na siebie tak, że nie można już tego słuchać. Balbina krzyczy – a Romulus wylał wodę, Romulus – wujek, Ptyś rozlał wodę, Ptyś – nie, to Balbina wylała. Tylko Remus najczęściej nic nie mówi.

Dlatego długo zastanawialiśmy się, czy w ogóle powinniśmy pojechać nad morze z całą szóstką. Mamy jeszcze zarezerwowany drugi termin. Jeżeli skład się nie zmieni, to pozostaniemy w domu. Tutaj przynajmniej jest bezpiecznie... ja czuję się bezpiecznie.

W zasadzie to już wiem, że skład się nie zmieni. Sąd Ptysi postanowił wykonać badanie więzi, co odwleka kolejną rozprawę o kilka miesięcy. Nie wiem tylko dlaczego nie wpadł na ten pomysł przez minione półtora roku. Ale chociaż nie wprost dał do zrozumienia, że ma w planie odebranie praw rodzicielskich i potrzebuje podkładki. A może potrzebuje podkładki na to, że mama Ptysi może być rewelacyjną matką? Chociaż takiej to pewnie nie dostanie, gdyż mama nie ogarnia niczego i nikogo nie słucha. Ciągle prosimy ją, aby nie przyjeżdżała na spotkania z dziećmi z wielkimi prezentami, a zwłaszcza z zabawkami militarnymi. Albo nie może zrozumieć, że to ona ma być na spotkaniu dla nich atrakcją, albo doskonale wie, że jak przyjedzie z pustymi rękami, to dzieci ją zwyczajnie „oleją”. Kilka dni temu przywiozła tak wielkie pudła, że ledwo z nimi doszła. I co było w środku? Dla Balbiny kolejna lalka, którą po powrocie do domu dziewczynka rzuciła do kąta, a dla chłopców pojazdy opancerzone, śmigłowce z karabinkami, czołgi i karabiny maszynowe.


Od momentu powrotu z Mielenka minęło już parę dni, i trochę ochłonęliśmy. Tak więc już wiem, że jednak za trzy tygodnie znowu pojedziemy na wakacje. Wiem, że znowu czeka nas ciężka praca i znowu będę mówił „już nigdy więcej”. Mam 55 lat i podobnie jak rodzice naszych dzieci, nie uczę się na własnych błędach. A może to widok tych niesfornych, acz uśmiechniętych pyszczków powoduje, że wciąż brnę wbrew temu, co podpowiada mi mój umysł? W zasadzie to jestem taki jak oni... jak ci rodzice, którzy wciąż powtarzają „to było ostatni raz”, „już więcej tego nie zrobię”, „dlaczego nie chce mi pani zaufać?”.

Mama Bliźniaków odwołała się od wyroku. Nie wiem jakimi kanałami udało nam się otrzymać i przeczytać uzasadnienie decyzji sądu, na podstawie którego takie odwołanie było w ogóle możliwe. Ktoś mi je zwyczajnie pokazał i powiedział „nie pytaj”.
Zastanawiam się tylko od czego mama się odwołała? Nie można przecież złożyć apelacji tylko dlatego, że decyzja sądu się komuś nie podoba. Tutaj sędzina w uzasadnieniu nie pozostawiła suchej nitki na rodzicach. Setki stron załączników. Opinie specjalistów, notatki policji, oceny osób mających kontakt z dziećmi i rodzicami chłopców (w tym również moje).

W związku z zaistniałą sytuacją, rozpoczęliśmy rozmowy z całą czwórką naszych przedszkolaków dotyczące zbliżającego się rozstania. Majka stwierdziła, że musimy w końcu dowiedzieć się, co myślą o przyszłości przebywające z nami dzieci. Czy uważają, że zawsze będą mieszkać w naszej rodzinie?
Bliźniakom było smutno, chociaż chłopcy przyjęli tę wiadomość po męsku. Powiedzieliśmy im, że za jakiś czas się rozstaniemy... że zamieszkają w innej rodzinie, prawdopodobnie nie ze swoją mamą (chociaż może). Ważne było dla nich to, czy my nadal będziemy w ich życiu. Czy będziemy się spotykać? Czy będą mogli do nas przyjeżdżać i czy my będziemy ich odwiedzać w domu, w którym zamieszkają? Dla mnie było to zadziwiające, jak dojrzały może być niespełna pięciolatek, który kilka godzin wcześniej ściągnął majtki i zrobił siku na fotel. Chociaż tak do końca nie jestem przekonany, czy chłopcy dobrze zrozumieli nasz przekaz.
Ptysie ucieszyły się, że zamieszkają w nowej rodzinie. Przypomniał mi się Kapsel, który też był „obywatelem świata”. Żadnych więzi, przynależności do rodziny, utożsamiania się z kimkolwiek.

Wczoraj odkryłem pewne magiczne słowo... „hipotetycznie”. Pozwoli mi ono opisać pewne sytuacje, zachowania, poglądy... coś, o czym nie chciałbym napisać wprost. Zostawię sobie to słowo na koniec.

Wrócę do naszych wakacji w Mielenku.
Był to tylko tydzień... ale tydzień najcięższej pracy, jaką miałem do wykonania w swoim życiu.





Każde z dzieci (poza niemowlakami) uwypukliło swoją ciemną stronę. Coś co pojawia się, gdy są one razem.

Balbina zgodnie z przewidywaniami musiała odnaleźć się w nowym otoczeniu, więc nie zrobiła ani jednej afery. Za to rozpoczęła od wyjedzenia wszystkich słodyczy, które z sobą przywieźliśmy, i które miały wystarczyć na cały czas naszego pobytu nad morzem.
Bardzo cierpiała, gdy szliśmy na lody, a ona dostawała tylko wafelek.
Często się zastanawiam, jak powinniśmy reagować na jej zachowania... i wciąż nie znajduję odpowiedzi. Kara? Konsekwencja? Czy ona w ogóle kojarzy przyczynę i skutek?
Zapytaliśmy ją już po powrocie znad morza (gdy tym razem wyjadła nutellę ze słoika), czy pamięta, co za takie przewinienie było karą na wakacjach? Po długim namyśle odpowiedziała, że nie mogła kąpać się w morzu. Co???
Tak więc Balbina nie jadła na wakacjach słodyczy i prała swoje majtki brudne od kupy. Ściany nie porysowała, bo kredki ciągle były pod moją kontrolą. Musieliśmy tylko zapłacić za poduszkę, na którą zwyczajnie się zsikała.
Wiele osób mówi mi „zaakceptuj to”. Ale przecież ona jest w normie rozwojowej. Psycholodzy nawet gdy mieliśmy Kapsla, mówili nam, że pewną metodą jest pranie przez dzieci zabrudzonej bielizny. Przy Kapslu wydawało nam się to trochę nieludzkie, gdyż chłopak może faktycznie nie do końca potrafił się kontrolować. Ale Balbina przecież doskonale zna zasady. Wie, że po zrobieniu kupy trzeba wytrzeć pupę, i potrafi to zrobić. Dlaczego zatem tego nie robi?
Czy zdanie, które kiedyś do mnie powiedziała „wygram z tobą”, jest w jakiś sposób przemyślane? Czy ona prowadzi ze mną jakąś grę?

Remus na wakacjach pokazywał swoją egocentryczno narcystyczną naturę. Rzucał się na ziemię niczym dwulatek i krzyczał „nieee!!!”, „pójdę!”, „chcę!”, „dostanę!”. Chłopiec jest bardzo inteligentny, ma ogromny zasób słów, którymi bardzo sprawnie się posługuje. Do tego jest filigranowy, co powoduje, że wszyscy są nim zauroczeni. Chłopak ma świadomość swojej ponadprzeciętności. Z jednej strony próbujemy umacniać w nim poczucie własnej wartości, a z drugiej bardzo się obawiamy, że z fajnego małego dziecka może wyrosnąć wcale niefajny dorosły. Mam nadzieję, że nieco odmienne podejście Majki i moje, pozwoli chłopcu w jakiś sposób zapanować nad swoją niezwykłością. Różnica między nami polega na tym, że ja w chwilach napadu szału chłopca, z nim nie dyskutuję, a Majka pozwala na prowadzenie negocjacji, które umożliwią mu wyjść z całej sytuacji z twarzą. Remus musi się jeszcze nauczyć, że nie należy rozpoczynać wojen, w których nie ma najmniejszych szans na zwycięstwo.
Bywa jednak, że chłopiec nas zaskakuje. Na ogół patrzy na pozostałą trójkę przedszkolaków nieco z góry. Nie bije się z nimi, nie wdaje w utarczki słowne. Wyraża swoją opinię i jak oni go nie rozumieją, to trudno. Miało jednak miejsce bardzo ciekawe zdarzenie, gdy Remus i Balbina huśtali się na wakacyjnym placu zabaw i dziewczynka tak starała się rozhuśtywać na boki, aby uderzać w siedzisko Remusa. Niby nic wielkiego, ale Remus raczej nie lubi tego rodzaju zaczepek. Gdy po którymś poskarżeniu się chłopca stwierdziliśmy „to uderz ją też”, Remus zwyczajnie zszedł ze swojej huśtawki, zatrzymał Balbinę i centralnie walnął ją przez łeb. Udaliśmy, że tego nie zauważyliśmy, bo przecież zrobił to niejako w majestacie prawa. Naszą winą było niedoprecyzowanie, jak ma ją uderzyć.

Romulus jeszcze bardziej pokazał nam, pod jak wielkim jest wpływem Ptysia. Ten drugi jest bardzo grzeczny , ale tylko wówczas, gdy wie, że ktoś go obserwuje. Jego zachowanie jest więc potwierdzeniem ciągle istniejących zaburzeń w sferze przywiązania, albo dowodem w fizyce kwantowej na to, że stan obiektu zależy od stanu obserwującego.
Romulus jest dużo bardziej inteligentny, niż Ptyś. Potrafi lepiej się wysławiać, rozumie związki przyczynowo skutkowe, wie co to jest konsekwencja i potrafi przyznać się do błędu. Ale Ptyś jest półtora roku starszy, co daje mu mandat bycia mądrzejszym. Remus i Balbina nic sobie nie robią z prawa starszeństwa. Remus na zachowania Ptysia patrzy z politowaniem, a Balbina przecież chce kontrolować wszystko i wszystkich.

W tej całej układance byłem jeszcze ja. Osoba, która wciąż nie może zrozumieć zachowań niektórych ludzi, widzących rodzinę z szóstką dzieci. Tym bardziej, że przecież wyglądam raczej na dziadka tych dzieci, a nie ich ojca. Nawet nie goliłem się przez cały tydzień, aby mój siwy zarost dawał do myślenia.
Nadal, gdy przedzierałem się wózkiem bliźniaczym przez zwały piasku na plaży, słyszałem teksty „ciung, ciung – chciałeś bliźniaki, to masz”. Chociaż tym razem nikt nie odniósł się do naszych pięcioletnich czworaczków. Zresztą już nie chce mi się odpowiadać nawet na sympatyczne komentarze. Uśmiecham się i idę dalej. Na idiotyczne uwagi, że dziecko płacze bo mu słońce świeci w oczy, odpowiadam „taaak”. Jest mi już zupełnie obojętne to, że ktoś traktuje mnie jak „patologię”, która za „pincet plus” wyjechała sobie nad morze.
Tylko Majka czasami wdaje się w dyskusję. Z nią to lepiej nie zaczynać. Była ostra jazda, gdy pewna przewrażliwiona starsza pani (w naszym wieku), podważyła nasze kompetencje rodzicielskie, kwestionując akceptowanie chodzenia naszych dzieci po murku umacniającym wydmy... bo przecież mogą spaść z wysokości około metra.
W takich sytuacjach jestem z Majki dumny, ponieważ potrafi wyrazić swoją opinię inteligentnie, z gracją, od razu odpowiadając na ewentualne kontrargumenty. Ja bym tylko powiedział „tak, najwyżej spadną”.

Jeszcze a propos dumy. Była pewna sytuacja na placu zabaw, na którym był przyrząd, który należało przejść, wisząc na samych rękach. Dwójka chłopców w wieku mniej więcej ośmiu lat próbowała się sprawdzić w tej materii, spadając po drugim, albo trzecim przełożeniu ręki. No to Majka krzyknęła do Balbiny „pokaż chłopcom, jak to się robi”. Więc ona pyk, pyk, pyk – wow!. Widziałem wzrok tatusiów tych dzieci, który niemal pożerał Majkę za to, że pozwoliła pięciolatce sprowadzić ośmiolatków do parteru. Widziałem też radość Balbiny, która pokazała swoją wyższość nad starszymi dziećmi. Są więc chwile, gdy przekonujemy się, że jednak to dziecko, które jest trudne, niegrzeczne, nieposłuszne i mamy go już szczerze dosyć... jednak jest naszym dzieckiem. Jest dzieckiem, o które jesteśmy gotowi walczyć do usranej śmierci.


Przejdę do słowa „hipotetycznie”, o którym wspomniałem na początku. Załóżmy, że nasz organizator rodzinnej pieczy zastępczej wchodzi w pewną polemikę z naszym sądem na temat szybszego podejmowania decyzji dotyczących dzieci przebywających w pieczy zastępczej.
Sąd, jak to sąd... nie ma sobie nic do zarzucenia. Co z tego, że Bliźniaki już trzeci rok z rzędu zwiedzały z nami molo w Chłopach? Co z tego, że Stokrotka i Paprotka powinny jak najszybciej znaleźć się w rodzinie, w której zostaną już na zawsze?
No ale przecież (zdaniem sądu) organizator pieczy może po ustawowych czterech miesiącach przebywania dzieci w pogotowiu rodzinnym, umieścić dziecko w rodzinie zastępczej... bo to przecież też jest tylko sytuacja tymczasowa.
Załóżmy więc hipotetycznie, że organizator pieczy znajduje rodzinę zastępczą dla Stokrotki i Paprotki. Nie byle jaką rodzinę zastępczą... nie taką jak nasza. Rodzinę, która zechce być rodziną już na zawsze, która w pewnym momencie podejmie decyzję o adopcji dziewczynek.
Ale wówczas do gry wchodzi ośrodek adopcyjny, i zadaje pytanie „jak można w ten sposób (poprzez pieczę zastępczą) obchodzić procedury adopcyjne?”

Tak więc hipotetycznie może być tak, że umieszczane u nas dzieci, po czterech (ewentualnie ośmiu) miesiącach będą kierowane do innych rodzin zastępczych... aby zwolnić miejsca w pogotowiach. Czy ktoś zadaje sobie pytanie, co czuje dziecko przerzucane z jednej rodziny do drugiej?
No tak, ale znowu pojawia się słowo „hipotetycznie”... bo przecież takich rodzin zastępczych zwyczajnie nie ma. To może należałoby zachęcać rodziców planujących adoptowanie dziecka do pójścia drogą pieczy zastępczej? Ale przecież większość z nich nie jest w stanie zaakceptować kontaktów przebywającego u nich dziecka z rodziną biologiczną, a tym bardziej możliwego powrotu do niej na stałe.

Ale to rozwiązanie ma moim zdaniem też zalety... w zasadzie jedną, ale ważną. Ostatnio dowiedziałem się, że zapis w ustawie o magicznych 18 miesiącach, po których dziecko powinno mieć uregulowaną sytuację prawną jest do wykorzystania, chociaż w zasadzie sam w sobie jest bez sensu i zupełnie nie trzyma się kupy.
Otóż przede wszystkim nie dotyczy on pogotowi rodzinnych, ponieważ dziecko w pogotowiu może przebywać do czasu uregulowania jego sytuacji prawnej... czyli bezterminowo. W związku z tym, fakt że Bliźniaki jakiś czas temu rozpoczęły już trzeci rok pobytu w naszej rodzinie, nikogo nie dziwi i jest zupełnie zgodny z prawem.
Jednak zapis ten obowiązuje, gdy dziecko przebywa w zwyczajnej rodzinie zastępczej. I chociaż jest to już uregulowana sytuacja prawna dziecka, to organizator pieczy zastępczej powinien po tych 18 miesiącach (liczonych łącznie z pobytem w pogotowiu rodzinnym, czy jakiejś placówce) wystąpić z wnioskiem do sądu. Tyle tylko, że nie o uregulowanie sytuacji prawnej (na co w zasadzie wskazuje zapis w ustawie, choć ta już przecież jest uregulowana), ale o odebranie władzy rodzicom biologicznym. No i gdy tak sobie patrzę na historię naszych dzieci zastępczych, to dwa razy taka sytuacja miała miejsce... i sąd rzeczywiście stanął na wysokości zadania.

Jednak konkluzja wcale nie jest optymistyczna. Wciąż mieszkamy w dziwnym kraju... tutaj nadal trzeba wszystko obchodzić.