piątek, 26 maja 2017

--- Pożegnania nadszedł smutny czas.

„Śmiech ze łzami pomieszany, ileż w tobie niepokoju”. Ten fragment piosenki doskonale odzwierciedla stan emocji rodziców zastępczych w ostatnich tygodniach pobytu u nich dzieci, które za chwilę mają odejść do nowej rodziny. Po raz pierwszy zdarzyło nam się, że w bardzo krótkim czasie, wszyscy nasi podopieczni zostali zakwalifikowani do adopcji. No, może prawie wszyscy, ponieważ z całej czwórki, tylko Białasek został umieszczony w rodzinie zastępczej (chociaż również z motywacją adopcyjną).
W przypadku naszej rodziny (będącej pogotowiem rodzinnym), rozstania są nieuchronne. Trzeba to zaakceptować i umieć się na nie przygotować. Jednak nie każde odejście dziecka do nowej rodziny wygląda tak samo. Czasami jest łatwiej, czasami trudniej.
Najczęściej Majka o wiele bardziej przeżywa rozłąki, chociaż są wyjątki.

Do widzenia przyjacielu mój, (...) pożegnania nadszedł smutny czas.

Odejście Białaska na mnie praktycznie nie wywarło większego wrażenia. Chłopiec spędzał noce i poranki w pokoju Majki. W ciągu dnia spał kilka godzin snem południowym, więc tak naprawdę spędzałem z nim może dwie, albo trzy godziny dziennie. Nawet zaskakiwało mnie to, że byłem dla niego kimś ważnym, bo po pierwsze mówił do mnie „tata”, a po drugie gdy tylko mnie zobaczył, to biegł się przytulić z okrzykiem radości. Chociaż, gdy się temu bliżej przyjrzeć, to jest wielu ojców, którzy poza weekendami, widzą swoje pociechy tylko krótko przed ich snem. A jednak dzieci wiedzą, że to tata, i może właśnie przez to, jest on dla nich czasami większą atrakcją od mamy.

Niewątpliwie Białasek miał dużo silniejsze więzi z Majką. Kilka dni temu spotkała się ona z chłopcem przy okazji rozprawy w sądzie. Nie widzieli się ponad miesiąc. Przypatrywał jej się uważnie, próbując sobie przypomnieć: „skąd ja ją znam”. Jednak, gdy tylko coś chciał, to wyciągał ręce do nowej mamy. Są to typowe reakcje wszystkich dzieci, które od nas odchodzą. Sporo osób powątpiewa w możliwość przenoszenia więzi. Dla mnie, takie zachowanie jest dowodem na to, że dziecko, które nauczyło się nawiązywać więzi, potrafi (zapewne podświadomie) wykorzystać tą umiejętność w dalszym życiu.

Pewnym wyjątkiem jest Gacek – drugi chłopiec, który za kilka tygodni opuści naszą rodzinę. Przez długi czas nie wzbudzał on we mnie żadnych emocji, mimo że razem ze Smerfetką, śpi w mojej sypialni. Jestem więc ostatnią osobą, którą widzi przed snem, kimś na kogo może liczyć w nocy (gdy ma jakieś koszmary senne), oraz pierwszą osobą, którą widzi po przebudzeniu. Do tego spędzamy z sobą średnio dwie godziny poranka, zanim zejdziemy do pokoju dziennego. Gacek przez długi okres wolał żyć w swoim świecie. Gdy Smerfetka wyciągała ręce, aby ją wyjąć z łóżeczka, to Gacek stał przy barierce kołysząc się w prawo i w lewo. Lubił też siedzieć, uderzając głową w ściankę łóżeczka. Było mu wszystko jedno, czy wyjdzie z łóżeczka, czy w nim pozostanie. Rzadko się uśmiechał, nie lubił się przytulać. Wydaje mi się, że dużą rolę odegrała tutaj Smerfetka, którą chłopiec na pewnym etapie swojego życia, zaczął naśladować. Być może to właśnie ona, w jakiś sposób sprawiła, że zaczęliśmy się z Gackiem lubić. Chociaż chłopak w stosunku do Majki też wcześniej nie był jakiś „wylewny”. W tej chwili chłopiec nie tylko się uśmiecha, ale sam przychodzi się przytulać, sam rozdaje buziaki, walczy o swoje prawa w każdej dziedzinie. Niewykluczone jednak, że po przejściu do rodziny adopcyjnej, pewne jego zachowania mogą powrócić.

Dlatego też, o wszystkich takich sprawach musimy powiedzieć rodzicom adopcyjnym. Powoduje to, że przestajemy skupiać się na tym, że niedługo się rozstaniemy, a podchodzimy do tematu, zadaniowo. Próbujemy sobie przypomnieć i zapisać wszystko co jest ważne, co może się przydać nowym rodzicom.
A ważne są przede wszystkim rytuały, które pomogą dziecku „wejść” w nową rodzinę. Te rytuały zapewne w niedługim czasie się zmienią, jednak na początku są bardzo istotne.
Podam może prozaiczny przykład sprzed kilku dni. Na co dzień, to ja kąpię wszystkie dzieci i zawsze w pewien sposób odgrywamy identyczne przedstawienie. Ważna jest nawet kolejność wykonywania poszczególnych działań. Najpierw lejemy wodę do wanny, w której to czynności dzieci uczestniczą. Później (po wejściu do wody) rozdawane są witaminki i leki. W dalszej kolejności myjemy zęby, potem bawimy się zabawkami, myjemy całe ciało i głowę, i w końcu wychodzimy (w określonym porządku). Dzieci bardzo lubią się kąpać. Z uśmiechem przychodzą i wychodzą z łazienki.
Jednak ostatnio mnie nie było w domu wieczorem i dzieciaki musiały się wykąpać z Majką. Pierwszą aferę zrobiły przy rozdawaniu witamin (prawdopodobnie kolejność była nie taka). Później nie chciały myć zębów (niestety Majka zapomniała, że swoje zęby musi myć razem z nimi). Na końcu zrobiły awanturę przy wychodzeniu z wody… prawdopodobnie Majka najpierw wyciągnęła z wanny Gacka. Ktoś, kto patrzyłby na to z zewnątrz, zapewne stwierdziłby, że dzieci nie lubią się kąpać.
Jeszcze ciekawsze są rytuały poranne. Po wypiciu mleka, dzieci wychodzą z łóżeczek i zaczynają bawić się na podłodze. Ja leżę sobie w łóżku i prawdę mówiąc, jest to jedna z przyjemniejszych części dnia. Wszystko rozpoczyna się od przyniesienia do mojego łóżka kołderek. Smerfetka wyciąga przez szczebelki swoją, a Gacek swoją. Później ma miejsce zabawa, która przybiera rozmaite kształty … od współpracy i dawania sobie buziaków, poprzez walkę o kawałek papierka, płacze i krzyki. Czasami wszystko dzieje się na dywanie, czasami akcja przenosi się do łóżka. Jej dynamika często mnie zadziwia, chociaż miałem już do czynienia z niejednym dzieckiem. Mamy jednak zasady, których dzieci przestrzegają (sporadycznie tylko strofowane). Spośród wielu szuflad, mogą otwierać tylko jedną i wyrzucać z niej wszystko na środek pokoju. Mogą też otwierać jedno skrzydło drzwi od szafy … i również wyrzucać wszystko na podłogę. Zresztą ogromną frajdę sprawia im zarówno wyrzucanie, jak też wkładanie z powrotem. Kolekcjonuję figurki z brązu, którymi dzieci nie mogą się bawić, a nawet ich dotykać – przestrzegają tego bardzo skrupulatnie. Jednym z rytuałów jest robienie masażu. Gdy Smerfetka kładzie się na brzuchu i mówi „yyy-yyyy”, to wiadomo o co chodzi. Naukę rozpoznawania części twarzy, dzieci mają opanowaną do perfekcji. Gdy chcą się bawić ze mną, a ja chwilowo „przytnę komara”, to klepią mnie po twarzy, ciągną za rękę, a nawet zaczynają po mnie skakać.
Jednak najciekawsze jest to, co dzieje się o godzinie dziewiątej. Wówczas wydaję komendę „wychodzimy”. W tym momencie zaczyna się natychmiastowa ewakuacja. Każde z dzieci zabiera swoją kołderkę i wrzuca ją do swojego łóżeczka. Ponieważ jest to gra na czas (aby jak najszybciej zejść do Majki), to następuje współpraca, co w wieku dwóch lat jest nawet dość dziwne. Ponieważ Gacek nie ma siły przerzucić kołderki przez barierkę łóżeczka, to Smerfetka mu pomaga. Później rozpoczyna się poszukiwanie powyrzucanych butelek od mleka oraz pogubionych smoczków. Gdy widzą, że ociągam się ze wstaniem, to podają mi spodnie, koszulę i ściągają ze mnie kołdrę. W dalszej kolejności pomagają mi powkładać wszystkie wyrzucone z szafy i szuflady rzeczy, a na samym końcu robią „pa-pa” moim figurkom z brązu. W ostatnim czasie zaczęli dawać im (tym najniżej ustawionym) buziaki. Mam nadzieję, że nie zardzewieją – w końcu to brąz.

Być może trochę rozpuściłem „moje dzieci”, jednak nawet takie szczegóły są ważne, więc lepiej aby rodzice adopcyjni o tym wiedzieli.

O Gacka jesteśmy bardziej spokojni. Przez jakiś czas był bardzo związany emocjonalnie z Kubusiem (naszą córką). Jej widok i przytulenie był lekarstwem na wszystko. Jednak przygotowania do matury sprawiły, że te relacje uległy rozluźnieniu. Teraz, gdy stanie mu się jakaś krzywda, a w zasięgu wzroku jest Kubuś i ja, to biegnie do mnie. Gdy widzi też Majkę, to nie może się zdecydować, więc siada na podłodze i wrzeszczy. Wydaje mi się, że chłopiec stosunkowo łatwo potrafi wejść i wyjść z odpowiednich relacji, chociaż potrzebuje na to trochę czasu.

Gorzej będzie ze Smerfetką. Dziewczynka jest z nami ponad dwa lata (od urodzenia). Wprawdzie jest ona już zgłoszona do adopcji, to jeszcze nie odbyło się spotkanie z panią psycholog z Ośrodka Adopcyjnego, która zawsze przychodzi do nas zrobić wywiad, przeprowadzić rozmaite testy i porozmawiać z dzieckiem. Chociaż ze Smerfetką to raczej się nie dogada. Najwyżej może uzyskać odpowiedź albo „tak”, albo „nie”. Akurat w tym ośrodku, rodzice adopcyjni określają tylko płeć i wiek dziecka, które chcą przysposobić. Oznacza to, że Smerfetka zostanie zaproponowana pierwszym rodzicom, którzy są na liście pragnących dziewczynkę (lub dziewczynkę i chłopca) na przykład do lat trzech. Niestety może się zdarzyć, że na tej liście będą rodzice mieszkający nawet ponad 100 km od nas. Mam nadzieję, że ośrodek zrozumie, iż w tym przypadku nie wystarczy kilka, czy nawet kilkanaście krótkich spotkań i nieco odejdzie od swoich sztywnych zasad, albo uświadomi rodzicom, że będą musieli wydać sporo pieniędzy na benzynę albo pobyt w hotelu. Zapoznawanie Smerfetki z rodzicami adopcyjnymi musi być procesem rozłożonym w czasie.
Dziewczynka powinna przebywać z nimi coraz częściej, a z nami coraz rzadziej. Nie wystarczy przyjechać i zabrać ją na spacer. Na pewnym etapie, Smerfetka powinna wyjeżdżać na cały dzień i wracać tylko na noc, później również spędzać noce w nowej rodzinie … by któregoś dnia już nie wrócić.
Będzie to trudny okres. Wiele zależy od dobrej woli i współpracy Ośrodka Adopcyjnego, rodziców adopcyjnych … no i oczywiście naszej, jako rodziców zastępczych.

Na koniec został jeszcze sześcioletni (niedługo już siedmioletni) Kapsel. On również jest zakwalifikowany do adopcji. Jednak chłopak najprawdopodobniej jeszcze przez dłuższy czas z nami pozostanie. Przed każdym zgłoszeniem dziecka do Ośrodka Adopcyjnego, musimy dokonać jego oceny psychologicznej . Pani psycholog podeszła do sprawy bardzo optymistycznie. Stwierdziła, że wystarczy znaleźć dodatnie elementy, na podstawie których będzie można stworzyć dalszy plan pracy z dzieckiem. Niestety wnioski z jej oceny były takie, że jedynym zasobem chłopca jest jego otwartość … a potem jest otchłań. Faktem jest, że w sferze społecznej, chłopiec funkcjonuje znakomicie. Nie zawsze wykonuje polecenia, nie zawsze je rozumie, ale potrafi porozmawiać z każdym. Zagaduje przypadkowe osoby. Zadaje im pytania, które choć często powodują konsternację, to jednak sprawiają, że chłopak odbierany jest jako bardzo rezolutne dziecko.
Nadal robi siku w majtki. Nadal zdarzają mu się napady złości. Ostatnio w przedszkolu zaczął rzucać krzesłem i zrobił dziury w podłodze. Od pokrycia kosztów jej wymiany uratowało nas to, że jest już zaplanowany za kilka miesięcy remont podłogi.
Ale z drugiej strony potrafi być bardzo miły i uczynny. Ostatnio, gdy był na treningu judo, wybiegł z sali, krzycząc że musi odnaleźć wujka. Gdy mnie dojrzał, to slalomem między innymi rodzicami, dobiegł do mnie, przytulił się i wrócił z powrotem. Wszyscy rodzice przyjęli to z uśmiechem, a być może pomyśleli „co to za super wujek”. Jednak moim zdaniem świadczy to o pewnej nieprzewidywalności jego zachowań. Równie dobrze może kiedyś wyjść przez drzwi tarasowe, albo przez okno (gorzej gdy będzie to okno dachowe), aby odnaleźć mamę.
I właśnie z punktu widzenia rodziców adopcyjnych (poza istniejącymi opóźnieniami intelektualnymi), problemem może być jej ubóstwianie, co (jak się dobrze zastanowić) w zasadzie jest jego atutem. Gdyby mama biologiczna nagle przestała istnieć w jego świadomości, to najprawdopodobniej przeniósłby swoje uczucia na mamę adopcyjną. W tej chwili, gdy Kapsel spotyka się z mamą, to nie wiedzą o czym mają rozmawiać, ani jak się bawić. Po prostu z sobą są … a w zasadzie obok siebie.
A jednak gdyby go zapytać, kto nauczył go tego czy tamtego, to odpowie że mama. Przychodząc do nas, nie rozróżniał kolorów, nie potrafił liczyć (znał tylko nazwy cyfr). Gdyby go zapytać teraz skąd wie, że jest to kolor zielony, to odpowie, że mama go tego nauczyła.

Zawsze myślałem, że od momentu zgłoszenia dziecka do danego Ośrodka Adopcyjnego, do czasu umieszczenia go w bazie adopcji zagranicznych, mija kilka, a nawet kilkanaście miesięcy. Tak było dotychczas, jednak każdy przypadek dotyczył dziecka malutkiego, które było proponowane wielu rodzinom.
W ośrodku, do którego został zgłoszony Kapsel, wiadomo że nie ma chętnych na dziecko sześcioletnie. W ciągu kilku dni znajdzie się więc w bazie wojewódzkiej. Jeżeli sytuacja się powtórzy, to za dwa tygodnie będzie w bazie ogólnokrajowej, a za trzy w bazie zagranicznej.
Wielokrotnie słyszałem o bardzo szybkim kierowaniu dzieci do adopcji zagranicznej, co miało sugerować jakieś nieprawidłowości w tym zakresie (łącznie z handlem dziećmi). Być może Kapsel będzie dla kogoś kolejnym przykładem, potwierdzającym tą tezę.
Umieszczenie dziecka w bazie danych dzieci przeznaczonych do adopcji zagranicznej, nie jest automatyczne. Postanowienie takie (chociaż może bardziej sugestię) wydaje PCPR. Zawsze jednak jest to konsultowane z rodziną zastępczą, w której przebywa dziecko. W przypadku Kapsla, do nas należało ostateczne zdanie. Nie jest łatwo podjąć taką decyzję, nawet jeżeli wiadomo, że na zagraniczne przysposobienie takiego chłopca jak nasz, nie ma zbyt dużych szans.
Zaczęliśmy jednak rozważać rozmaite warianty przyszłych wydarzeń. Najprawdopodobniej rozpocznie się dla chłopca poszukiwanie rodziny zastępczej, w której mógłby zostać na zawsze. Niestety to „na zawsze” w większości przypadków oznacza, że do pełnoletności. Rodzice biologiczni mają pełne prawa do kontaktów z dzieckiem przebywającym w pieczy zastępczej. Niezależnie od częstotliwości spotkań i zaangażowania, taka mama staje się pewnego rodzaju symbolem, ideałem … wręcz bogiem. Gdy nasz Kapsel nie zgadza się z naszą decyzją, to płacze, krzycząc „mamo kochana, gdzie jesteś”. Przychodząc do naszej rodziny, Kapsel wcale o mamie nie wspominał. Nie miał z nią kontaktu przez ponad pół roku i w żaden sposób nie była mu potrzebna do szczęścia. Jednak ona chciała go odwiedzać, wyrażała chęć „naprawienia” swojego życia, przynajmniej w takim zakresie, aby chłopiec mógł do niej wrócić. Przez długi czas ją wspieraliśmy, uważając że nawet jeśli nie jest idealną matką, to dla małego jest to najlepsze rozwiązanie. Wraz z upływem czasu, coraz bardziej zaczynamy się zgadzać z decyzją podjętą przez sąd (o odebraniu praw rodzicielskich). Jednak jeżeli relacje matki z synem będą podtrzymywane, to będzie to powodowało jej idealizowanie, kosztem rodziny, w której będzie przebywał. Skończy 18 lat, odbierze pieniądze od Państwa na usamodzielnienie się i wróci do mamy. Lata pracy z chłopcem, pójdą na marne.
Drugą możliwością jest dom dziecka. Wbrew pozorom, rodzice biologiczni, a nawet same dzieci często dążą do takiego rozwiązania. Jest to dla nich sytuacja dużo łatwiejsza - mniejsza kontrola, mniejsze wymagania.
Podjęliśmy decyzję o umieszczeniu Kapsla (po wyczerpaniu wszelkich możliwości adopcji krajowej) w zagranicznej bazie adopcyjnej, właśnie ze względu na duże prawdopodobieństwo zrealizowania się ostatniego scenariusza.

Wbrew pozorom, rozstanie z Kapslem może wcale nie być takie łatwe. Niewątpliwie jest on trudnym dzieckiem, stwarzającym więcej problemów, niż dającym radość. Jednak może przyjść czas, gdy będziemy musieli go odwieźć i zostawić w domu dziecka. Na samą myśl przechodzą mnie dreszcze. Jak go do tego przygotować? Nie sądzę, abym był w stanie spojrzeć mu wtedy prosto w oczy. On tego nie zrozumie, bo trudno to ogarnąć rozumem. Poczuje się jak pies oddany do schroniska.
A może jednak znajdzie się rodzina, która zechce go adoptować? Rodzina, której ambicją będzie tylko danie mu miłości, a nie tworzenie poprzeczek, których nie będzie w stanie przeskoczyć, co będzie powodowało tylko frustracje.

Patrząc na Gacka i Smerfetkę z perspektywy Kapsla, to rozstanie z nimi będzie przyjemnością. Będą łzy, ale będą to łzy radości.
Kiedyś napisałem, że Gacek nie wzbudza we mnie większych emocji, że go lubię … i to wszystko.
Jednak czas jest zarówno naszym przyjacielem jak też wrogiem. Z jednej strony pozwala zapomnieć, a z drugiej strasznie uzależnia. Gacek nie jest już dla mnie tym samym chłopcem, którym był kilka miesięcy temu. O Smerfetce to już nie wspomnę.

Za kilka dni poznamy rodziców adopcyjnych Gacka. Właśnie zapoznają się z całą dokumentacją chłopca.




piątek, 19 maja 2017

KRÓLEWNA 2

Głównym celem każdej rodziny zastępczej będącej Pogotowiem Rodzinnym jest powrót dziecka do rodziny biologicznej. Zdarza się to jednak stosunkowo rzadko … i wcale nie wynika ze złych chęci rodziców zastępczych, czy innych instytucji. Rodzice biologiczni dzieci, które u nas przebywają, najczęściej sami sobie odpuszczają starania o odzyskanie swojej pociechy. Kilka miesięcy prób „bycia normalnym”, wyczerpuje ich do tego stopnia, że nie mają siły walczyć dalej. Chociaż może nie wyraziłem się precyzyjnie. Owszem, często mają siłę walczyć … słownie, pisząc rozmaite odwołania, szukając pomocy w mediach. Obiecują dziecku złote góry … A przecież tak naprawdę chodzi tylko o bycie … O bycie z dzieckiem, bycie mamą, tatą, bo nad resztą, przy odrobinie dobrej woli pomocy społecznej, da się jakoś zapanować. W mojej ocenie nie chodzi tutaj o biedę, ale bardziej o syndrom biedaka, mentalność, wybór innego stylu życia – do którego dziecko nijak nie pasuje – ale trzeba o nie walczyć. Rodzice biologiczni dzieci, które mamy pod opieką, często zachowują się jakby mieli sześć żyć (zupełnie jak w grze komputerowej). Dziwią się więc, gdy już przy pierwszym lub drugim podejściu, sąd mówi „game over”.
Naszym celem (Majki i moim) jest znalezienie dziecku rodziny. Nie ważne, czy będzie to rodzina adopcyjna, zastępcza, czy też dziecko wróci do swojej rodziny biologicznej (jak nie do rodziców, to może do jakiejś cioci, czy babci). Ważne, aby była to rodzina bezpieczna. Aby była to rodzina, w której dziecko chciałoby przebywać i dorastać. Wydawało nam się, że znalezienie rodziny, z którą dziecko zamieszka na zawsze, jest absolutnym priorytetem.

Królewna jest przypadkiem, który spowodował, że nasze przekonania, w jakiejś mierze uległy przewartościowaniu.

Krótko przypomnę jej historię.
Dziewczynka była pierwszym niemowlęciem, które zostało umieszczone w naszej rodzinie zastępczej (a trzecim dzieckiem w kategorii „open”). W dość krótkim czasie okazało się, że jest ona niewidoma, ma porażenie mózgowe i jeszcze kilka innych schorzeń. Mimo tego, że była wolna prawnie i została zgłoszona do Ośrodka Adopcyjnego, nie było żadnego zainteresowania ze strony rodziców adopcyjnych. Również na etapie adopcji zagranicznej, nic się nie zmieniało. Mieliśmy kilka telefonów od przedstawicieli agencji zajmujących się adopcją zagraniczną, jednak skala upośledzenia wszystkich przerastała.
Nam jednak wydawało się, że przecież musi znaleźć się jakaś rodzina, która zechce ją adoptować, albo choćby zechce zostać dla niej rodziną zastępczą. Uznaliśmy, że skoro my ją pokochaliśmy, to równie łatwo pokocha ją ktoś inny. Jak się później okazało, akurat w tym względzie się nie myliliśmy.
Rozpoczęliśmy poszukiwania na własną rękę. PCPR nie miał nic przeciw temu, jednak zaczął brać pod uwagę umieszczenie Królewny w Domu Pomocy Społecznej. Czas płynął … nic się nie działo. Na końcu cieszyliśmy się, że to my mogliśmy wybrać dla dziewczynki taką placówkę, która wydawała nam się najbardziej odpowiednia – przede wszystkim blisko naszego miejsca zamieszkania. I w tym momencie coś drgnęło (chociaż było to już na etapie przekazywania dziewczynki do DPS-u). Odezwali się do nas ludzie, którzy zdecydowali się zaopiekować Królewną. Już o nich kiedyś pisałem. Mam na myśli Nikolę i Teslę. Wielcy ludzie, a po ostatnim naszym spotkaniu okazali się jeszcze bardziej niezwykli.
Tesla jest niewidomy, co wydawało nam się nawet pewnym atutem, bo przecież zna świat Królewny, wie co ona czuje, jak reaguje na pewne bodźce, czy zachowania innych ludzi.
Jednak dla osób, które mogły wydać decyzję o skierowaniu na szkolenie dla rodziców zastępczych, czy też adopcyjnych – było to ogromną przeszkodą. Sugerowały one raczej rozważenie możliwości pozostania rodzicem dla dziecka zdrowego. Bardzo mnie to dziwiło, ponieważ uważałem, że dwu, czy trzyletnie dziecko, swoim temperamentem przerasta zdolności opiekuńcze osoby niewidomej. Gdy widzę nasze dwulatki, przy których trzeba mieć oczy wokół głowy, to perspektywa pozostania rodzicem przez osobę niewidomą dla niepełnosprawnej Królewny, wydawała nam się idealnym rozwiązaniem.

Tak więc Nikola z Teslą zaczęli odwiedzać naszą byłą podopieczną w Domu Pomocy Społecznej, bywało że spędzaliśmy czas wspólnie. Majka do dzisiaj nie zrzekła się opieki prawnej do dziewczynki, aby mieć realny wpływ na jej dalsze losy – które cały czas wiązaliśmy z koniecznością umieszczenia jej w jakiejś rodzinie.
Dopiero teraz zaczynam się zastanawiać, dlaczego przez cały czas nie zadawałem sobie pytania, co czuli Nikola i Tesla, przyjeżdżając w odwiedziny do małej. Widzę przecież zachowania innych rodziców adopcyjnych albo zastępczych, którzy zaczynają odwiedzać dzieci przebywające w naszej rodzinie. Wiem co czują, bo o tym mówią. Najchętniej zabraliby natychmiast dziecko do swojego domu, ale na szczęście rozumieją, że tak nie można, że odejście z naszej rodziny musi być procesem, a nie ostrym cięciem. Jedak oni wiedzą, że jest to w miarę krótki czas – maksymalnie kilka tygodni.
Nikola z Teslą nie znali tego czasu. Być może dlatego nie okazywali aż tak bardzo swoich emocji (które, jak się później okazało, były dokładnie takie same jak w przypadku innych rodziców), za to przystąpili do działania. Zaczęli poszukiwać takiej instytucji, która zdecyduje się ich przeszkolić i dać kwalifikację do pozostania rodziną dla Królewny. Przeprowadzili się więc do miejscowości oddalonej o kilkaset kilometrów od dotychczasowego miejsca zamieszkania, ponieważ tamtejszy PCPR wydawał się być do nich bardzo przychylnie nastawiony. Miesiące mijały … w końcu okazało się, że nic z tego nie wyjdzie. Przeszkody zaczęły się piętrzyć. Chyba największym problemem był fakt, że chodziło o dziecko z innego powiatu (żeby nie powiedzieć, że z drugiego końca Polski). Zaczęliśmy więc rozważać możliwość przeprowadzenia szkolenia dla rodziców zastępczych w naszym mieście (kolejne kilkaset kilometrów dalej). Nasz PCPR zadeklarował chęć dokonania wstępnej kwalifikacji, do której zresztą doszło. Odbyły się pierwsze rozmowy, a nawet badania psychologiczne. Nikola rozpoczęła proces poszukiwania kolejnego mieszkania – nawet była umówiona na spotkanie z zamiarem jego wynajęcia.
I w tym momencie stało się coś, czego się nie spodziewaliśmy. Nikola z Teslą stwierdzili, że nie ma sensu dalej walczyć o dziewczynkę, że dla jej dobra … się wycofują. Przedstawili argumenty, które dla nas stały się widoczne już jakiś czas temu, ale widząc ich zaangażowanie, ich pasję i miłość do Królewny, nie byliśmy w stanie im tego powiedzieć.

Królewna mieszka w DPS-ie już prawie trzy lata. To jest jej dom, ma tam doskonałą opiekę, osoby które zna, które są teraz jej rodziną. Program zajęć rehabilitacyjnych jak również kulturalno-oświatowych (jakkolwiek może to dziwnie brzmieć w przypadku niewidomego dziecka z porażeniem mózgowym) jest tak szeroki, że żaden przeciętny rodzic nie byłby w stanie zapewnić go swojemu dziecku. Być może jest to wyjątkowy ośrodek, a być może należałoby zacząć zmieniać postrzeganie tego rodzaju placówek.
Problemem przebywających w nim dzieci jest przede wszystkim brak „mamy”, czyli tego jednego, podstawowego opiekuna, który jest dla dziecka najważniejszy, którego głos zawsze wywołuje uśmiech na twarzy, na którego potrafi poczekać nawet kilka dni. DPS, w którym przebywa Królewna, ma w planach znalezienie dla każdego dziecka jakiejś rodziny, która będzie dla niego tym kimś najważniejszym. Bardzo ambitne plany. Wątpię, czy to się uda, ale być może to ja jestem człowiekiem małej wiary.

Nasza Królewna (pomijając jej choroby i zaburzenia) miała wiele szczęścia.
Dzieci przebywające w naszym pogotowiu (w ramach wolontariatu) rehabilituje Natasza. Gdy rozpoczynała swoją przygodę w naszej rodzinie, właśnie kończyła studia. Teraz jest już chyba panią doktor w zakresie fizjoterapii (a w każdym razie prowadzi już zajęcia ze swoimi studentami). Jednak mimo wszystko, cały czas możemy na nią liczyć, ponieważ przyjeżdża do naszych dzieci (nawet wówczas, gdy mamy - jak choćby teraz - „zestaw” niewymagający rehabilitacji).
Królewna była jej pierwszą małą pacjentką (podobnie jak naszym pierwszym niemowlakiem w opiece zastępczej). Gdy dziewczynka odeszła do DPS-u, zaczęła ją tam odwiedzać i rehabilitować. Początkowo Królewna traktowała Nataszę jak … pewnego rodzaju oprawcę. Niestety tego typu zajęcia nie są dla dzieci przyjemne. Wielokrotnie jest to związane z mniejszym lub większym bólem. W każdym razie, jeszcze nie mieliśmy dziecka, które cieszyłoby się, widząc panią rehabilitantkę.
Tak samo było w przypadku Królewny. Jednak w pewnym momencie coś się zmieniło. Dziewczynce zaczęły sprawiać przyjemność wspólnie spędzane chwile. Przestały się one kojarzyć z czymś nieprzyjemnym, mimo że z technicznego punktu widzenia niewiele się zmieniło.
Natasza stawała się dla Królewny „mamą”. Nie są to moje słowa, ale Nikoli, która zaczęła to w pewnym momencie zauważać.
W tej chwili Natasza zdecydowała się przejąć od Majki funkcję opiekuna prawnego.

Gdy cztery lata temu podjęliśmy decyzję o zaopiekowaniu się Królewną, to jedno z doświadczonych pogotowi rodzinnych stwierdziło, że PCPR nas skrzywdził, że nie powinien nowej rodzinie zastępczej dawać tak bardzo upośledzonego dziecka.
Wówczas zupełnie się z tym nie zgadzaliśmy.
W tej chwili uważam, że swoją chęcią pomocy Królewnie, to my teraz skrzywdziliśmy Nikolę i Teslę, a być może również Nataszę. Bywam czasami w ośrodku, w którym przebywa dziewczynka i widzę różne dzieci – również te, które mają czterdzieści lat i więcej. Są takie, które nie mówią, nie poruszają się, które nie potrafią samodzielnie jeść (nawet karmione łyżeczką). Są też takie, które pięciokrotnie przewyższają Majkę w kwestii gadulstwa – tyle tylko, że Majka chociaż mówi z sensem.
Te kilka lat temu, zarówno Majka jak i ja (nie mówiąc nic sobie) rozważaliśmy adopcję Królewny. Mimo, że serce mówiło inaczej, to trzymaliśmy się określonych założeń (reguł, które sobie wyznaczyliśmy zanim zostaliśmy pogotowiem rodzinnym). W tej chwili już takich założeń nie potrzebujemy. Zrozumieliśmy, że dzieci wielokrotnie czują się szczęśliwe, przebywając w placówce. Często nie są to dzieci odebrane tak zwanym rodzinom patologicznym. Wielokrotnie mają one swoich zupełnie normalnych rodziców, którzy odwiedzają je co kilka dni, zabierają na weekendy, święta. Jednak na co dzień są one pod opieką osób, których nie dopadł jeszcze syndrom „zmęczenia materiału”.
Z upływem czasu, pojęcie rodziny zaczyna mieć dla mnie coraz więcej wymiarów.

Historia Królewny jest dla Majki i dla mnie bardzo ważną lekcją, z której wyciągnęliśmy kilka wniosków. Myślę, że mogę się wypowiedzieć również w imieniu mojej żony.
Przede wszystkim nie możemy myśleć o szczęściu malucha, przyjmując kryteria rozwoju i opieki nad dzieckiem zdrowym. W przypadku dziecka upośledzonego lub silnie zaburzonego, może być tak, że chęć szukania i znalezienia dla niego rodziny, nie zawsze je uszczęśliwi, za to wielokrotnie możemy skrzywdzić, a nawet zrujnować życie innym osobom.
Placówki są dla ludzi. Są wspaniałe Domy Pomocy Społecznej, świetnie funkcjonujące Domy Dziecka. Pod tym względem, moim zdaniem jest coraz lepiej w naszym kraju, a nie wszystkie dzieci nadają się (a często nawet chcą) zamieszkać w rodzinie.
I trzecia sprawa, to fakt że nie ma takiego dziecka, którego nikt nie jest w stanie pokochać. A nawet wydaje mi się, że w wielu przypadkach, miłość która nie przekłada się na 24 godzinną opiekę, może być dużo bardziej wartościowa.








wtorek, 2 maja 2017

BIAŁASEK

Przedstawienie historii tego chłopca jest dla mnie dość trudne. Nie dlatego, że byłem z nim w jakiś szczególny sposób związany, ale dlatego, że był on … zwyczajnym dzieckiem. Wprawdzie los (w tym wypadku jego mama i tata) zafundował mu pobyt w pogotowiu rodzinnym, to z mojego punktu widzenia, w tej historii nie ma niczego szczególnego. Chociaż może się mylę … Może o niezwykłości świadczy fakt, że chłopiec urodził się w rodzinie, w której mógłby mieszkać do dzisiaj. Rodzinie, która do pewnego momentu była … rodziną statystyczną.

Mama chłopca była normalną dziewczyną, osobą która nie wyróżniała się niczym szczególnym. Była ona koleżanką Kubusia (naszej najmłodszej córki) w gimnazjum. Wprawdzie należały one do odrębnych grup „wzajemnej adoracji”, to jednak się znały, a dla rówieśników była ona zwyczajną koleżanką – jakich wiele.
Jej rodzina nie była tak zwaną rodziną patologiczną, wiecznie bezrobotną, wiecznie korzystającą z usług pomocy społecznej. Na jakimś etapie coś poszło nie tak. Tata odszedł , mama „popłynęła”, pojawił się jakiś chłopak (miał być tym wymarzonym, a okazał się dupkiem – chociaż nie dla niej).
Urodziło się dziecko …, o które niestety trzeba dbać.
Dalsza rodzina początkowo starała się pomagać, wspierać. Nawet tata (właściciel całkiem dobrze prosperującej firmy) chciał być podporą. Jednak chyba nie zostało to zbyt dobrze przyjęte przez mamę Białaska, bo żadna z tych osób nie zechciała pozostać dla chłopca rodziną zastępczą.

Wydawało nam się, że sąd podejmie decyzję o odebraniu praw rodzicielskich i skieruje dziecko do adopcji. Niestety sędzina zdecydowała o umieszczeniu chłopca w rodzinie zastępczej. Uznała więc, że mama Białaska ma jeszcze szansę na odzyskanie dziecka, ale nie nastąpi to w niedługim czasie (bo wówczas chłopiec nadal pozostałby w naszej rodzinie).
Ale czy umieszczenie go w kolejnej rodzinie zastępczej miało większy sens?
Czy w sytuacji, gdy przez prawie rok mamy do czynienia z równią pochyłą, należy dawać kolejne szanse mamie biologicznej?
Jak zwykle w takich przypadkach jest wiele niedomówień, wiele plotek. Do nas dotarły informacje, że babcia Białaska ”siedzi”, jego tata również, ich mieszkanie zostało zlicytowane za długi. Ile w tym prawdy? Jedyną pewną rzeczą jest to, że po ostatniej rozprawie (na której została podjęta decyzja o umieszczeniu chłopca w rodzinie zastępczej), wszelkie kontakty ustały. A przecież właśnie teraz, mama powinna jeszcze bardziej zawalczyć o odzyskanie chłopca. To teraz powinna być aktywa, odwiedzać go, a przede wszystkim pokazać, że chce zmienić swoje życie na takie, które w opinii sądu dawałoby gwarancję prawidłowego wychowywania dziecka.
Teoretycznie … W teorii wszystko wydaje się logiczne i proste. Jednak tak naprawdę, to mama Białaska jest jeszcze dzieckiem. Może jest pełnoletnia, ale nie dorosła. Nie ma nikogo, komu mogłaby zaufać, na kim mogłaby się wesprzeć. Dlatego ufa każdemu, kto okaże jej choć odrobinę zainteresowania. Trudno powiedzieć, komu zaufała tym razem, jakie ma plany co do synka i gdzie właściwie się podziewa.
Białasek jest jeszcze malutki, nie ma nawet półtora roku. W takich przypadkach rozpoczynamy poszukiwanie takiej rodziny zastępczej, która nie wyklucza adopcji (a nawet ma takie motywacje). Pewnie nie jest to do końca zgodne z intencją sądu, bo ten wolałby zapewne taką rodzinę, która byłaby gotowa za kilka lub kilkanaście miesięcy (a może i parę lat) rozstać się z dzieckiem (gdyby nagle jego mama „stanęła na nogi”). Ja jednak mam wątpliwości, czy takie podejście do sprawy jest dobrym rozwiązaniem. Rodzice zastępczy są wówczas tylko ciocią i wujkiem, a mama (którą widzi raz na jakiś czas) tak naprawdę jest jeszcze dalszą „ciocią”. A dziecko potrzebuje mamy, niekoniecznie tej, która je urodziła.
W każdym razie rozpoczęliśmy poszukiwania rodziny dla Białaska. Oczywiście nie robimy tego sami, lecz współpracując z PCPR-em. Nawet jeżeli własnymi kanałami udaje nam się znaleźć rodzinę zastępczą, to tak czy inaczej, ostateczna decyzja należy do tego urzędu.
W tym przypadku, z propozycją wystąpił PCPR, wskazując jako kandydatkę samotną mamę, panią Annę (zresztą dziewczynę, którą już znaliśmy, bo odbywała u nas praktyki kończąc szkolenie dla rodziców zastępczych). Początkowo wydawało nam się, że jest to chybiony pomysł. Intuicja podpowiadała nam, że przecież z pewnością uda się znaleźć dla chłopca pełną rodzinę. Gdy Białasek biegł do mnie krzycząc „tata, tata”, to przychodziły mi do głowy myśli, że już nigdy nie będzie mógł do nikogo tak powiedzieć. Jednak zaczęliśmy wszystko analizować na chłodno, wychodząc z założenia, że choć „myślenie bez intuicji jest puste”, to również „intuicja bez myślenia jest ślepa”. Doszliśmy do wniosku, że nawet umieszczenie Białaska w rodzinie, w której jest i mama i tata, nie daje gwarancji, że tak będzie zawsze. A z kolei samotna mama wcale nie musi być nadopiekuńcza, nie mówiąc o tym, że może wydarzyć się coś, co spowoduje, że przestanie być samotna.
Tak więc Ania zaczęła odwiedzać naszego chłopca. Początkowo przyjeżdżała tylko na kilka godzin, a po miesiącu zabierała go już do swojego domu na całe weekendy. Okazała się osobą bardzo energiczną, pragmatyczną, kimś kto osiąga wyznaczone sobie cele, będąc jednocześnie w zgodzie z własnymi zasadami. Chłopiec bardzo szybko ją zaakceptował. Stali się dla siebie ważni już na etapie pobytu małego w naszej rodzinie.
Ania nie jest osobą „wylewną”. Swoją osobowością zdecydowanie bardziej przypomina mnie, niż Majkę. Nie wiemy więc, czy w dłuższym okresie będzie chciała utrzymywać z nami jakiekolwiek kontakty. Nie oznacza to, że będzie chciała je zerwać i o nas zapomnieć, ale codzienny pęd dnia może sprawić, że na pielęgnowanie starej znajomości nie wystarczy już czasu. My jesteśmy na coś takiego przygotowani, chociaż lubimy dostawać co jakiś czas zdjęcia lub informacje o dzieciach, które przebywały w naszym domu.

Poza pewnością siebie, zaczęliśmy jeszcze dostrzegać inne zalety nowej mamy zastępczej.
Droga, którą ta dziewczyna wybrała jest trudna, a do tego bardzo często krytykowana przez inne osoby, zwłaszcza te pracujące w ośrodkach adopcyjnych. Jakby na całą sprawę nie patrzyć, Białasek był małym i zdrowym dzieckiem. Gdyby w najbliższym czasie sąd jednak podjął decyzję o odebraniu praw rodzicielskich jego mamie, to nie byłoby żadnego problemu ze znalezieniem chętnej rodziny adopcyjnej. Ale w ten sposób można sobie tylko gdybać. Równie dobrze chłopiec mógłby spędzić resztę dzieciństwa w rodzinnym domu dziecka, oczekując na swoją wiecznie nie ogarniętą mamę.
Wrócę jednak do walorów Ani, od których rozpocząłem tą myśl. Chociaż w zasadzie nie chodzi tutaj nawet o tą konkretną dziewczynę, ale o całą grupę rodziców zastępczych, których marzeniem tak naprawdę jest adopcja. Większość rodziców chcących przysposobić dziecko, odrzuca taką drogę, mimo że ma świadomość jej istnienia. Z kolei ci, którzy podejmują się takiego wyzwania, też nie są desperatami. Desperaci raczej nie mają zbyt dużych szans na uzyskanie kwalifikacji do pozostania rodzicem zastępczym.
Jednak jest coś w takich rodzicach zastępczych, co zwraca moją uwagę. Jest to dużo większa otwartość na rodziny biologiczne, a przynajmniej na pomoc dziecku w poszukiwaniu własnych korzeni.
Rodzice adopcyjni dużo częściej zachowują się zaborczo, chcą zapomnieć o rodzicach biologicznych swojego dziecka. Wielokrotnie powrót do tego wątku jest dla nich bolesny, często nie chcą oni rozmawiać o trudnych emocjach – ucinając temat (niezależnie od tego, czy jest to rozmowa z samym dzieckiem, czy też osobą postronną). Osobiście nie spotkałem się z taką sytuacją, ale podobno są rodzice adopcyjni, którzy w pewien sposób poniżają rodziców biologicznych w oczach dziecka – choćby nazywając ich patologią, marginesem społecznym, odbierając im tym samym godność bycia rodzicami tego dziecka. W ten sposób niechcący wzbudzają również w dziecku przeświadczenie, że ono też jest nic nie warte.
Każdy z rodziców dziecka adoptowanego, bądź zastępczego musi brać pod uwagę to, że jego dziecko prawdopodobnie na pewnym etapie swojego życia, będzie chciało poznać swoją prawdziwą tożsamość, być może odszukać swoich rodziców biologicznych. Nie zawsze tak jest. Sam znam rodzinę, której dzieci adopcyjne nie wykazują najmniejszego zainteresowania rodzicami biologicznymi. Jednak dla wielu osób adoptowanych jest to duży problem. Doświadczenie porzucenia z dzieciństwa może być ogromną traumą, która nie pozwala zbliżyć się do innych osób, w pewien sposób skazując dziecko na samotność, poczucie wyobcowania. To z kolei może powodować depresje, zaburzenia lękowe, fobie, uzależnienia, a nawet choroby psychiczne.
Zarówno rodzice adopcyjni jak też zastępczy mają świadomość, że tak może być. Ja również mam tego świadomość. Pewnie dlatego, gdybym chciał adoptować dziecko, a jakaś siła wyższa dałaby mi stuprocentową pewność, że fakt przysposobienia nigdy nie ujrzy światła dziennego, to moje sumienie pozwoliłoby mi wszystko przed nim zataić. Niestety takiej pewności nie ma, więc pozostaje tylko podjęcie próby przygotowania dziecka do najtrudniejszej lekcji w jego życiu. Wiem, że są rozmaite koncepcje, w myśl których istnieje jakaś naturalna więź pomiędzy członkami rodziny, nawet jeżeli nie wiedzą oni o swoim istnieniu. Takie badania prowadził między innymi niemiecki psychoterapeuta Bert Hellinger. Podobno dzieci adoptowane wielokrotnie czują, że nie pasują do swojej rodziny, że coś jest nie tak. Dopiero dotarcie do swoich korzeni, odnalezienie rodziców lub rodzeństwa, pozwala im na osiągnięcie jakiegoś wewnętrznego spokoju (nawet jeżeli nadal mieszkają z rodziną adopcyjną).
A może mechanizm jest nieco inny? Może dzieci mające wiedzę, że są adoptowane,zwyczajnie czują potrzebę odnalezienia brakujących fragmentów układanki, bo przecież żaden obrazek nie może mieć białych plam? Nie wiem.
I na dobrą sprawę, nie wiem dlaczego takie myśli zaczęły mi przychodzić do głowy, gdy zacząłem zastanawiać się nad Anią (nową mamą zastępczą Białaska).

Pora trochę więcej napisać o samym chłopcu, bo w końcu to jego chciałem przedstawić.
Tyle, że nic nie przychodzi mi do głowy. Białasek w zasadzie był „synkiem” Majki. Spał z nią w jej pokoju i to ona wstawała do niego w nocy, to ona była pierwszą osobą, którą chłopiec widział po przebudzeniu, to z nią rozpoczynał każdy nowy dzień. Ja noce spędzam w pokoju Smerfetki i Gacka. Nad ranem biorę ich do swojego łóżka (chociaż może sensowniej byłoby napisać, że wyjmuję ich z łóżeczek, bo później i tak „rozłażą” się po całym pokoju) i prawdę mówiąc nie przejmuję się tym, czy z psychologicznego punktu widzenia jest to dobre, czy nie. Z pewnością jest to czas, w którym można zaobserwować najciekawsze zachowania dzieci (zwłaszcza gdy myślą, że rodzic jeszcze śpi). Jest to też czas, w którym nawiązują się najsilniejsze więzi. Nawet z Gackiem (który jest dla mnie pewnego rodzaju emocjonalną hermafrodytą) jestem bardziej związany, niż byłem z Białaskiem, którego znałem tylko z zachowań dziennych … a to już nie to samo. Od czasu, gdy chłopiec zamieszkał z Anią, wróciłem do sypialni Majki, a „moje dzieci” są tylko na podglądzie elektronicznej niani. Pewnego poranka (gdy dzieci się obudziły domagając się mleka – Smerfetka wołała „tatoo”, a Gacek jak zwykle naśladował czaplę), Majka chciała być miła i pozwolić mi jeszcze trochę pospać. Jednak gdy zadała pytanie „a co ja mam tam z nimi robić?”, to się roześmiałem i zrozumiałem, że te ranki są czymś niepowtarzalnym, osobliwym … mam nadzieję, że nie tylko dla mnie, ale również dla tych maluchów.

No tak … opis Białaska zdecydowanie mi nie wychodzi.
To może ciekawsze będą zapiski dotyczące jego zachowań sporządzane na przestrzeni ostatniego roku:


Ocena rozwoju dziecka na podstawie obserwacji opiekunów
(ukończone 5 miesięcy).

Chłopiec przebywa w naszej rodzinie od niecałych dwóch miesięcy. Powodem umieszczenia go u nas była niedostateczna opieka ze strony rodziców. Dziecko miało problemy skórne i nawet gdy przyszło do nas ze szpitala, nie wyglądało ciekawie. W wypisie była diagnoza podejrzenia atopowego zapalenia skóry. Na tą chorobę nie ma lekarstwa, stosuje się więc leczenie objawowe. Poza maściami przeciwzapalnymi, ważna jest przede wszystkim pielęgnacja, chociaż niektórzy naukowcy uważają, że przyczyną choroby może być nadmierna higiena. Jednak większość skłania się ku twierdzeniu, że jest to choroba genetyczna (a dokładniej, że jest to alergia o podłożu genetycznym). Białasek poza różnymi kremami do smarowania, dostaje również lek przeciwalergiczny. W tej chwili skóra chłopca wygląda już znacznie lepiej, chociaż poprawa nie nastąpiła natychmiast i bywają dni, w których (mimo stałego stosowania leków) widać lekkie pogorszenie. Jednak gdy czytałem o tej przypadłości, to mocno wierzę w to, że jednak nie jest to atopowe zapalenie skóry (zbyt łatwo dało się zaleczyć), zwłaszcza że chłopiec ma stały kontakt z psem, który niejednokrotnie go poliże. No chyba, że rację mają ci, którzy uważają, że przyczyną jest nadmierna higiena.
Białasek jest odwiedzany przez mamę i babcię regularnie, nastąpiło też wspólne spotkanie u dermatologa. Są to osoby, które sprawiają wrażenie, że odzyskanie dziecka jest dla nich priorytetem. Mocno wierzymy, że tym razem to się uda, chociaż taką wiarę mieliśmy już kilkukrotnie, a potem coś nie wychodziło. Ale przecież kiedyś musi być ten pierwszy raz.

Wykaz umiejętności dziecka:

  • Białasek jest naszym zdaniem w normie rozwojowej. Nie ma niczego, co by nas niepokoiło, ale też póki co, w żadnej dziedzinie nie zapowiada się na geniusza.
  • W sferze ruchowej, mieści się we wszelkich dopuszczalnych widełkach. Potrafi przekręcić się z pleców na brzuch, czego jednak nie lubi i natychmiast próbuje ponownie wrócić na plecy. Jednak ta druga sztuka, mimo że podobno łatwiejsza, jeszcze mu się nie udaje.
  • Umie przyjąć pozycję „foki”, co jest wstępem do raczkowania, jednak robi to bardzo rzadko (prawdopodobnie dlatego, że nie lubi pozycji brzusznej). Tak więc szybko przechodzi do parteru i próbuje przekręcić się na plecy
  • Siedzi już pewnie z podparciem, chociaż staramy się nie przeciążać jego kręgosłupa, czekając, aż będzie gotowy do samodzielnego siadania.
  • Jest dzieckiem bardzo towarzyskim. Odwraca głowę w kierunku głosu, rozpoznaje domowników, śmieje się do nich. Uwielbia towarzystwo psa, chociaż jeszcze jakiś czas temu był on dla niego upierdliwym stworem, którego pewnie chętnie by się pozbył. Najbardziej lubi, gdy ktoś go trzyma na rękach, ale zadowala się również sytuacją, gdy ktoś się nad nim pochyla i użycza mu swojej ręki do zabawy. A gdy ta ręka zacznie go łaskotać, to kwiczy na całe gardło.
  • Na widok znajomych osób, piszczy, śmieje się, macha rączkami. Aktualnie najbardziej jest przywiązany do cioci (czyli mojej żony), chociaż na mój widok rechocze ze śmiechu (ale być może chodzi o to, że mam twarz grzechotki). W każdym razie nie przejawia lęku przed obcymi. Dobry jest każdy, kto ma ochotę poświęcić mu swój czas. Wydaje nam się, że bardziej reaguje na porę dnia. Wieczorem, mniej więcej 2-3 godziny przed spaniem, staje się marudny. Wówczas najlepszym rozwiązaniem jest wyjście na spacer. Przed południem jest bardzo pogodny. Jednak wtedy, gdy mimo wszystko zdarzy mu się zacząć marudzić, to nie reagujemy natychmiast. Wielokrotnie miała miejsce sytuacja, że pocieszył się sam, zajmując się choćby swoimi rączkami lub nóżkami, nie mówiąc o wiszących zabawkach, które uwielbia.
  • Bardzo lubi muzykę, chociaż chyba najbardziej piosenki wykonywane przez osobę, która w danym momencie się nim opiekuje (nie zwraca nawet uwagi na okropne fałszowanie). Myślę, że tym fałszowaniem nie robimy mu zbyt dużej krzywdy (w końcu nie chcemy zrobić z niego ani wirtuoza, ani piosenkarza), tym bardziej, że podobno śpiew pobudza artykułowanie sylab – a chłopiec zaczyna już gaworzyć.
  • Białasek bardzo sprawnie potrafi bawić się zabawkami używając obu rąk. Przekłada je z jednej ręki do drugiej. Najbardziej lubi te, które wiszą nad nim.
  • Jest bardzo spostrzegawczy. Gdy od jakiegoś czasu pojawiły się w domu muchy, stanowią one chyba dla chłopca świetną rozrywkę. Gdy przechodzą w pobliżu, to śledzi wzrokiem każdy ich ruch.
  • Zaczynamy naukę robienia „pa-pa” i zabawę w „a ku-ku”, jednak na razie nic z tego nie wychodzi. Ale na to ma jeszcze trochę czasu.
  • Za to zaczyna dostrzegać zależność przyczynowo-skutkową. Oczywiście sprawa podstawowa, to doskonale wie, że jak zacznie płakać, to ktoś do niego przyjdzie. Ale też potrafi zaczepiać uśmiechem, wiedząc że w odpowiedzi też będzie uśmiech. Gdy go nie ma, to jest lekko zmieszany. Nauczył się też odpowiadać cmokaniem na cmokanie. Najpierw to on odpowiadał, ale ostatnio stało się to dla niego chyba pewną formą zagajenia. Gdy mu ktoś nie odcmoknie, to jest niepocieszony.
  • Jeżeli chodzi o sprawy bardziej przyziemne, to ma już dwa ząbki (zresztą pierwszego odkryła jego babcia). W przypadku Białasak, było to bardzo nieoczekiwane. Inne dzieci mają gorsze samopoczucie, nawet podwyższoną temperaturę, a jemu wyszły tak bez zapowiedzi.
  • Śpi bardzo ładnie (czasami lepiej niż roczna Smerfetka). Marzeniem (naszym) jest tylko to, aby sam nauczył się trzymać butelkę, bo pije raczej powoli.
  • Zaczynamy stopniowo wprowadzać stałe pokarmy, jednak zważywszy na duże prawdopodobieństwo wystąpienia alergii, robimy to powoli, w dużych odstępach czasu (aby się dowiedzieć, czego aktualnie jeszcze jeść nie powinien).
  • Jest całkiem sporym bobasem. Wielkością i wagą, prawie dorównuje rocznej Smerfetce. Nie jest więc wykluczone, że będzie musiał przenieść się z wanienki do dużej wanny, zanim nauczy się siedzieć.
Na zakończenie mógłbym powtórzyć to, co napisałem na wstępie. Staramy się wspierać mamę Białaska w procesie odzyskania synka. Jednak sama opieka nad dzieckiem, to nie wszystko (zresztą jest to coś, co potrafi robić, być może powinna tylko do tego podejść z nieco większą odpowiedzialnością, a może bardziej – sumiennością). Są też jednak inne rzeczy w jej życiu, którym musi stawić czoła. Myślę, że sama najlepiej wie o co chodzi.


Ocena rozwoju dziecka na podstawie obserwacji opiekunów
(prawie 9 miesięcy).

Chłopiec przebywa u nas od pięciu miesięcy. Spośród wszystkich dzieci, które przewinęły się przez nasze pogotowie, jest najczęściej odwiedzany przez swoją rodzinę (chociaż spotkania nie są regularne). Początkowo Białaska odwiedzała jego mama z babcią. W ostatnim czasie zaczął pojawiać się również tata. Przychodząc do nas, jest bardzo sympatyczny i sprawia wrażenie ojca, dla którego los syna nie jest obojętny. Potrafi się z nim bawić i pielęgnować (np. zmienić pieluchę). Rodzice mają w planie wystąpić do sądu z wnioskiem o możliwość zabierania dziecka do swojego domu 2-3 razy w tygodniu. Chłopiec reaguje na ich obecność bardzo pozytywnie, więc jeżeli zostaniemy poproszeni o wyrażenie opinii, to z pewnością nie będziemy mieli nic przeciw temu.


Wykaz umiejętności dziecka:

  • W stosunku do stanu sprzed trzech miesięcy, Białasek stał się dużo bardziej ruchliwy. Potrafi już pełzać, a nawet kilka razy przyjął pozycję startową do czworakowania. Nie wiem co „siedzi” w tym momencie w jego główce, ale wydaje mi się, że gdyby ktoś kazał mi skoczyć na spadochronie, to miałby mniej więcej taką minę jak on. Jednak ponieważ chłopiec nie jest dzieckiem strachliwym, to wkrótce z pewnością odważy się na zrobienie pierwszego kroku.
  • Posadzony, siedzi pewnie bez podparcia. Jednak sam nie próbuje jeszcze siadać i najpewniej czuje się w pozycji na brzuchu, której jeszcze niedawno bardzo nie lubił.
  • Nadal jest dzieckiem bardzo towarzyskim, a do tego po powrocie z wakacji (był u rodziny pomocowej) stał się małym wymuszalskim. Na samym początku nie wystarczył mu kontakt wzrokowy ani nawet siedzenie na kolanach. Zadowalał się tylko noszeniem na rękach. Teraz jest już dużo lepiej. Radość potrafi mu sprawić nawet zabawa w grupie innych dzieci.
  • W stosunku do obcych, początkowo zachowuje dystans, jednak już po kilku minutach, na „zaczepki” z ich strony reaguje śmiechem i chętnie idzie do nich na kolana. Uważamy, że jest to bardzo pozytywne zachowanie.
  • Białasek cały czas wkłada przedmioty do buzi, jednak robi to coraz rzadziej. Częściej stara się je poznawać wzrokiem i dotykiem. Przekłada się to również na badanie twarzy innych osób. Lubi łapać za nos, uszy, wkładać palce do oka. Niestety najbiedniejszy jest Gacek, ponieważ bardzo takich czułości nie lubi, tyle tylko, że zamiast uciekać (bo przecież potrafi), to siedzi i wrzeszczy. Białasek posługuje się już ruchem pęsetowym. Zwłaszcza gdy któreś z dzieci rozsypie na dywanie jakieś ciastka lub chrupki, to bardzo sprawnie zbiera wszelkie okruszki.
  • Bardzo lubi grające zabawki. Coraz rzadziej „wali” w nie rączką, aby się odezwały, za to próbuje naciskać palcem odpowiednie przyciski.
  • Chłopiec potrafi już artykułować kilka sylab. W większości przypadków, bawi się słowotwórstwem i nawet gdy mówi „da”, to tak naprawdę wcale nic nie chce. Chociaż „ta-ta”, chyba kojarzy z mężczyzną. Gdy go kąpię, to wielokrotnie powtarza to słowo, a nawet potrafi go użyć w stosunku do swojego prawdziwego taty, podczas odwiedzin.
  • Zaczyna naśladować dorosłych, zwłaszcza lubi marszczyć nos.
  • Białasek bardzo lubi się kąpać. Od jakiegoś czasu kąpie się w dużej wannie. Uwielbia zabawę w tsunami. Nie przeraża go nawet to, że czasami zaleje go jakaś większa fala.
  • Je coraz bardziej urozmaicone posiłki, które już od kilku miesięcy, nie zawsze mają konsystencję papki, na przykład uwielbia spagetti. Zapoznaje się też z owocami w formie naturalnej: malinami, borówkami, winogronami, jabłkiem, bananem i innymi. Wprawdzie sam smak, często nie powinien mu być obcy, bo przecież kaszki, które dotychczas jadał, też smakują owocami, to jednak wielokrotnie bardzo się dziwi, wyciąga je z buzi, ogląda – chodzi więc chyba również o formę.
  • Noce przesypia bardzo ładnie.
Gdybym miał jakoś podsumować Białaska, to musiałbym stwierdzić, że jest chłopcem bezproblemowym, w normie rozwojowej.
Wprawdzie cały czas próbuje absorbować sobą naszą uwagę, to mimo że jest to czasami trochę męczące, wiemy że tak właśnie być powinno.


Ocena rozwoju dziecka na podstawie obserwacji opiekunów
(ukończone 11 miesięcy).

Białasek pod każdym względem rozwija się bardzo dobrze. Oczywiście są rzeczy, które mógłby już robić, a jeszcze nie robi, jednak wszystko jest w normie rozwojowej.
Nie mamy problemów z jedzeniem i spaniem. Chłopiec potrafi przespać bez przerwy 12 godzin, wypić mleko i ponownie zdrzemnąć się ze dwie godziny .W kwestiach zdrowotnych musimy tylko zwracać większą uwagę na skórę, ponieważ mimo stosowania różnych balsamów i maści, często jest ona zaczerwieniona i chropowata. Jednak nie zauważyliśmy żadnych związków między pogorszeniem się skóry a tym, co dostał do jedzenia. Poza tym nie choruje (pomijając pojawiający się czasami katar, czy kaszel).

Wykaz umiejętności dziecka:

  • Białasek jest w tej chwili bardzo ruchliwy. Sprawnie czworakuje i siada. Ostatnio zaczął też stawać przy drabinkach i meblach. Bardzo lubi tą pozycję, ale cały czas boi się zrobić pierwszy krok bez trzymanki.
  • Chyba wszedł w okres, w którym wydaje mu się, że powinien o sobie decydować. Gdy tego chce, to chętnie współpracuje na przykład przy przewijaniu lub przebieraniu, ale bywają sytuacje, gdy się buntuje. Niestety niewiele jeszcze mówi, więc jego sprzeciw często polega na tym, że siada i wrzeszczy. Bywa, że nie pomaga wzięcie go na ręce, czy też próba zainteresowania go czymś ciekawym. Tak więc, czasami trzeba te kilka minut przeczekać, aż chłopiec sam się uspokoi.
  • W kwestii słownictwa, nie można powiedzieć, że jest gadułą. Wypowiada jakieś sylaby typu „ma” czy „da”, a z wyrazów dwusylabowych to najczęściej słyszę „tata”, czasami „mama”.
  • Doskonale zna obowiązujące zasady – gdy coś broi, to kątem oka zerka, czy ktoś na niego patrzy.
  • Bardzo lubi zabawki. Potrafi się nimi bawić zarówno sam jak też w towarzystwie innych dzieci. Chociaż w tym drugim przypadku najczęściej próbuje komuś coś odebrać (nie dając nic w zamian – ale do tego jeszcze dorośnie).
  • Ostatnio zaczął interesować się książeczkami. Wprawdzie kolorowe obrazki przykuwają jego uwagę, to nie potrafi jeszcze wskazywać co na nich jest. Zresztą podobnie jak ze wskazywaniem części ciała. Na dobrą sprawę tylko pokazywanie „gdzie jest oko”, sprawia mu ogromną przyjemność.
  • Jeżeli chodzi o sztuczki, które dzieci uwielbiają robić, aby przypodobać się rodzicom, to mogę powiedzieć, że Białasek bardzo ładnie robi „brawo-brawo” i potrafi się przywitać (jednak nie wiadomo dlaczego robi to dwiema rękami). Na naukę robienia „pa-pa”, „jaki jesteś duży”, „jakie dobre” i tym podobnych rzeczy, jest jakiś niepodatny.
  • Ma bardzo sprawne ręce, potrafi manipulować przedmiotami, wkładać i wykładać mniejsze z większych.
  • Doskonale zna imiona wszystkich domowników (chociaż nie potrafi ich wypowiedzieć, nawet w swoim języku).
Podsumowując – jest dzieckiem, którego nie powstydziłby się żaden rodzic.


Ocena rozwoju dziecka na podstawie obserwacji opiekunów
(ukończone 14 miesięcy).

Białasek już niedługo odejdzie do rodziny zastępczej.
Sąd nie zdecydował się na odebranie praw rodzicielskich mamie biologicznej, widząc widocznie jakieś światełko w tunelu. Jednak od czasu podjęcia tej decyzji, mama przestała się z nami kontaktować.


Wykaz umiejętności dziecka:

  • Biorąc pod uwagę umiejętności fizycznie, Białasek radzi sobie całkiem dobrze. Wprawdzie czasami mam wrażenie, że przez pokój przechodzi huragan (bo chłopak chwieje się na wszystkie strony, po czym pada na pupę), to ogólnie rzecz biorąc chodzi bardzo sprawnie. Jest dobrze zbudowany, co powoduje że nawet w konfrontacji siłowej ze starszymi dziećmi, długo potrafi utrzymać się na nogach.
  • Staramy się pobudzać go ruchowo, głównie poprzez rozmaite ćwiczenia gimnastyczne, chociaż kontakt z innymi dziećmi oraz pies (będący dla Białaska naturalną przeszkodą, którą stara się pokonać), chyba wystarczająco stymulują jego rozwój motoryczny.
  • Cały czas ma naturę buntowniczą i chce decydować o sobie. Nawet dzisiaj zdarzyło się, że chciał, abym to ja karmił go przy obiedzie. Przy każdej innej osobie wyrywał się i wrzeszczał – miał chyba taki kaprys, ponieważ zazwyczaj to nie ja daję mu jeść.
  • Często w sytuacjach, gdy inne dzieci zaczynają płakać, on wpada we wściekłość. Podam jeden przykład. Niestety jest już na tyle wysoki, że nie może bezkarnie wstawać pod stołem, czy pianinem. Często jeszcze o tym nie pamięta i nabija sobie guzy. Wówczas bierze cokolwiek, co znajdzie w pobliżu i wali tym czymś na oślep. Niebezpieczne jest to, że zdarza mu się w takiej sytuacji paść na podłogę i walić w nią głową.
  • W przeciwieństwie do innych dzieci (i niejako na przekór swojej naturze), nie używa słowa „nie”. Za to ciągle odpowiada „tak”. Jednak mówi to chyba świadomie, ponieważ gdy próbujemy trochę zabawić się jego kosztem, to szybko się orientuje.
    Jako przykład podam niedawny dialog po przebudzeniu się po drzemce południowej:
    - masz kupę? - „tak”
    - przewiniemy się? - „tak”
    - jesteś głodny? - „tak”
    - już się najadłeś? - „ … he-he”.
  • Jak każde inne dziecko w jego wieku, uwielbia zabawki rodziców: telefon komórkowy, pilota od telewizora, kluczyki od samochodu, ale również rozmaite śmieci - butelki czy puszki po napojach, torby foliowe, gazety. Czasami mam wrażenie, że im coś jest mniej kolorowe – tym bardziej atrakcyjne. Nadal ulubioną zabawą jest „taplanie się” w psiej misce z wodą, otwieranie szafek, szuflad … niestety nie minie to jeszcze przez kilkanaście miesięcy.
  • Nie mamy żadnego problemu związanego z odżywianiem. Chłopiec je dużo i chętnie (również owoce i warzywa).
  • Potrafi sam się najeść, chociaż w takim przypadku większość posiłku ląduje na podłodze, a podstawowym sztućcem jest własna ręka.
  • Zasób słów Białąska jest stosunkowo niewielki. Potrafi wypowiedzieć mama, tata, daj oraz kilka neologizmów, których znaczenia jeszcze nie rozszyfrowaliśmy … no i oczywiście „tak”.
  • Pod względem zdrowotnym nie mamy żadnych problemów. Wprawdzie chłopiec ma nieco bardziej wrażliwą skórę niż inne dzieci (zwłaszcza okresowo złuszczającą się za uszami), to jednak pielęgnacja podstawowymi kremami oraz kąpiele przy użyciu zwyczajnych płynów przeznaczonych dla dzieci, są podstawowymi środkami kosmetycznymi. Czasami tylko trzeba użyć nieco bardziej medycznego produktu.
  • Noce nadal przesypia bardzo ładnie.
Gdybym miał go jakoś podsumować, to napisałbym „ideał”.
To, że czasami pokrzyczy, albo się wścieka (może jest typem choleryka), próbując wyrazić swoje niezadowolenie, albo sprawia wrażenie egocentryka, dla którego nic nie jest ważne poza własną osobą – jest zupełnie normalne w tym wieku.
Wyrośnie z tego.