piątek, 27 maja 2016

--- Ja, taki fajny gość.

Kilka tygodni temu, pod postem, w którym opisałem Majkę, pojawił się komentarz Uli, sugerujący aby teraz to ona napisała coś na mój temat. Maja zdecydowanie stwierdziła, że jeszcze nie jest na takie zwierzenia gotowa.
Jakież więc było moje zdziwienie, gdy dwa dni temu znalazłem na komodzie kopertę z wielkim napisem PIKUŚ. W środku była zapisana kartka. Już po przeczytaniu pierwszego zdania wiedziałem, że jest to opis mojej osoby. Zresztą nietrudno było się zorientować, skoro zaczynało się ono od mojego imienia.
Po przeczytaniu całego opracowania, od razu przyszedł mi do głowy tytuł dzisiejszego posta, który zapożyczyłem z piosenki jednego z moich ulubionych zespołów. Wprawdzie cała moja charakterystyka nie jest jakoś przesadnie obszerna, jednak jest bardzo uczuciowa. Nie przypuszczałem, że dla kogoś mogę być kimś aż tak ważnym, że jest ktoś, kto potrafi kochać bezgranicznie i bezwarunkowo.

Oto znalezione studium Pikusia:

Pikuś jest najważniejszą osobą w moim życiu. Kocham go wyjątkową miłością i wiem, że mogłabym oddać za niego życie. Mocno wierzę, że on również darzy mnie takim bezinteresownym uczuciem, mimo że wprost mi tego nigdy nie powiedział (nie wiem dlaczego, ale woli używać innych czułych słów, niż wyrazić to zwyczajnie: „kocham cię”). Jednak jest między nami bardzo silna więź i na dobrą sprawę słowa nie są potrzebne.

Pamiętam jak wiele lat temu, po przeprowadzce do nowego domu, Pikuś przez jakiś czas pracował w sypialni (bo jeszcze nie miał dokończonej swojej pracowni). Klawiaturę trzymał na niskim stoliczku, a sam siedział na podłodze „po turecku”. Przychodziłam wówczas do niego, siadałam mu na kolanach i wtulałam się w jego ciało. Mimo, że często mu przeszkadzałam, wcale się nie złościł. Głaskał mnie czule po szyi – czułam się fantastycznie. Później, gdy „wyprowadził” się z sypialni do pracowni, wiele się zmieniło.
Tęsknię do tych chwil, chociaż nadal są inne przyjemności. Latem, gdy jest ładna pogoda, Pikuś wstaje rano, robi kawę i wychodzi na taras. Mamy tam taką zdezelowaną kanapę, na której siadamy obok siebie i wygrzewamy się na słońcu. Wprawdzie obecnie Pikuś rzadko przebywa w ogrodzie, bo dzieci i praca zabierają sporo czasu, to jednak często wracam myślami do okresu, w którym kosił trawnik prawie co tydzień. Cały czas mam w pamięci ten zapach świeżo skoszonej trawy … Turlaliśmy się w tym sianie jak dzieci – bezcenne wspomnienia. Teraz praktycznie nie mamy trawnika, ale dziką łąkę, co też ma swój urok. Leżenie w pokrytej rosą trawie i patrzenie w niebo daje mi tylko odrobinę mniej radości niż kulanie się na sianie. Szkoda, że Pikuś jakoś nie lubi wilgoci i rzadko mi towarzyszy w tej przyjemności.

Mieliśmy też okres, w którym biegaliśmy po lesie. Jednak pewnego dnia spotkaliśmy w nim myśliwego. Tą sytuację zapamiętam do końca życia. Spojrzał mi prosto w oczy i zapytał, czy się nie boimy? Przecież możemy zostać pomyleni z dzikiem – i co wtedy (zwłaszcza, że najczęściej biegaliśmy tuż przed zmierzchem)? Od tego czasu dobiegałam tylko na skraj lasu i wracałam do domu. Jednak Pikuś jest odważny, biegł dalej, nie zważając na pogróżki myśliwego. Teraz dałam sobie już spokój z bieganiem – niestety kondycję mam coraz słabszą.

Mam też pewien lęk – panicznie boję się zastrzyków. Jednak gdy jest to konieczne, Pikuś zawsze towarzyszy mi w tym przykrym zabiegu. Jest tuż obok mnie i wspiera jak może. Ufam mu.

Parę lat temu, gdy pojawiły się w naszym domu dzieci, wiele rzeczy uległo zmianie. Chociaż w zasadzie z czystym sumieniem mogę stwierdzić, że uwielbiam te dzieciaczki. Wprost przepadam za tymi chwilami, w których się nimi opiekuję i z nimi bawię. Na dobrą sprawę są to bardzo długie chwile, po kilka a nawet kilkanaście godzin dziennie. Jednak mi to nie przeszkadza, jestem bardzo cierpliwa.

Pamiętam jeszcze, jak kilka lat temu Pikuś spędzał noce w sypialni. Kładłam się wtedy obok niego, a on wyciągał rękę i delikatnie muskał dłonią moją głowę i szyję.
Teraz sypia z dziećmi na piętrze. Bierze je na rękę i zamyka mi drzwi tuż przed nosem. Chciałabym w tym momencie nacisnąć klamkę i wejść do niego. Jednak gdy spoglądam na moje łapy, to wiem, że nigdy mi się to nie uda.
A do Pikusia mam żal tylko za moje imię (Furia), przecież ono wcale do mnie nie pasuje.



sobota, 21 maja 2016

CHAPIC 4

Doszedłem do przedstawienia ostatniej części historii chłopca. Większość opisów naszych dzieci udaje mi się zawrzeć w jednym, góra dwóch rozdziałach. Chapic był jednak specyficznym dzieckiem. Praktycznie od wielu miesięcy był wolny prawnie, a walka toczyła się o to aby znaleźć mu wspaniałych rodziców … a w zasadzie, aby znaleźć mu jakichkolwiek rodziców. Jego dzieje dziecka zastępczego, mimo że bardzo burzliwe (na szczęście chłopiec nie miał tego świadomości) w końcu zakończyły się szczęśliwie w rodzinie Giuseppe i …? Mama ma na imię Francesca, ale nie mam pojęcia jak to odmienić (w wersji pisanej).
W międzyczasie chłopiec był proponowany wielu rodzinom. Biorąc pod uwagę fakt, że znalazł się w bazie ogólnopolskiej, mogły to być nawet setki rodzin, a może tylko kilka. Każda rodzina decydująca się na przysposobienie, określa wstępnie pewne cechy dziecka, które chce adoptować. Dotyczy to również warunków, których nie jest w stanie zaakceptować. Z tego co wiem, słowo FAS, jest w większości przypadków warunkiem wystarczającym aby takie dziecko odrzucić bez dalszej oceny. Być może brzmi to brutalnie, jednak są to z pewnością decyzje podejmowane bardzo świadomie. Chapic, mimo że w chwili obecnej nie jest bardzo opóźniony w stosunku do rówieśników, to tak naprawdę nie wiadomo, czy nie stanie się dla swoich rodziców przysłowiową puszką Pandory. Bardzo ich cenię za podjętą decyzję, bo wiem, że mają pełną świadomość stanu medycznego chłopca. Kolejne miesiące i lata, będą pełne radości związanych z pokonywaniem przez syna kolejnych barier, ale też pełne obaw, czy przypadkiem nie dojdzie do takiej, której nie uda mu się przeskoczyć. Pół biedy, gdy będą to tylko problemy z nauką matematyki. Niestety najgorsza w wychowaniu takich dzieci jest niewiadoma. Chapic sprawia wrażenie, że sam sobie poradzi w życiu, ale pewności nie ma.

Chapic jest jedynym naszym dzieckiem, którego impreza pożegnalna trwała trzy dni.
Rozpoczęła się w niedzielę. Była na niej nasza rodzina, na czele z ciociobabcią Hanią, która jak zawsze zasponsorowała tort (biorąc pod uwagę zarówno finanse jak i robociznę). Była też „przyszywana” prababcia Chapicka, czyli mama Majki (w końcu Maja bardziej zasługuje już na miano babci zastępczej niż mamy zastępczej), oraz siostrzenica Majki (dla której chyba będę musiał wymyślić jakiś pseudonim, ponieważ z racji niedalekich narodzin drugiego dziecka i przeprowadzki w nasze okolice, pewnie będzie częstym naszym gościem). Była też ciociobabcia Ela, która przede wszystkim dla naszych dzieci zastępczych jest kimś wyjątkowym.
Jednak najważniejszymi osobami w tym dniu (na pewno dla nas, ale myślę że również dla Chapicka ) była Malwina i Jeremi z córką Oleńką. Nie będę wracał do ich historii, bo wspominałem o nich wielokrotnie w poprzednich opisach. Jestem jednak przekonany, że to im, Chapic zawdzięcza najwięcej. Spędzając z nimi każdy weekend nauczył się, że rodzina to nie tylko ciocia, która spędza z nim większość dnia, ani wujek, którego widzi tuż przed snem i chwilę po obudzeniu. Rodzina, to również ktoś, kto zabiera z domu, organizuje zabawy, daje miłość być może w zupełnie inny sposób niż ta, w której się wyrasta. Myślę, że znajomość z Malwiną i Jeremim, bardzo ułatwiła chłopcu pokochanie nowych włoskich rodziców.
Co na mnie zrobiło największe wrażenie tego pierwszego dnia? Łzy wzruszenia w oczach mężczyzny. Do tego, że Majka płacze przy każdym pożegnaniu, już się przyzwyczaiłem. Mój smutek trwa dosłownie kilkanaście sekund, bo mimo wszystko ważniejsza jest świadomość, że dziecko rozpoczyna nowy, lepszy okres swojego życia.
Doszedłem do wniosku, że więź między Chapickiem a Jeremim musiała być bardzo silna.
Chłop jak dąb, który wielokrotnie ma do czynienia z sytuacjami bardzo drastycznymi, wymagającymi silnego charakteru – płacze … Piękne.
Kolejne dwa dni były już mniej nostalgiczne, chociaż Majka i Francesca „beczały” wielokrotnie. Najszczęśliwszy był chyba Chapic, bo tylu ciastek, ile w tych ostatnich trzech dniach, nie zjadł chyba przez całe życie.
Nowi rodzice przyjechali wypasionym minivanem (który potrafi zmieścić więcej niż dwa nasze samochody razem wzięte) wypełnionym po brzegi rzeczami dla Chapicka (głównie zabawkami). Gdy Majka dołożyła wyprawkę, którą dla niego przygotowała, to okazało się, że na tylnym siedzeniu pozostała tylko 40 centymetrowa przestrzeń na krzesełko dla chłopca. Niestety nie było to dla niego czymś, o czym marzył, więc po kilkunastu minutach przesiadł się na przednie siedzenie, na którym (przypięty jednym pasem ze swoją mamą) dojechał do tymczasowego domu w Polsce. Bardzo mu się taki wariant podobał, jednak na wyjazd do Włoch, będą musieli coś wykombinować.
Od tego dnia otrzymaliśmy już przynajmniej kilkadziesiąt zdjęć. Francesca bez przerwy pisze coś do Majki i na odwrót, oczywiście każda w swoim języku. Nie przypuszczałem, że najważniejszymi słowami zarówno w języku polskim jak i włoskim są: SUPER i OK.
Chłopak radzi sobie rewelacyjnie, ma świetny apetyt (śmiać nam się chce, bo na większości zdjęć, na których coś je - tym czymś jest spagetti). Gdy był u nas, uwielbiał jeść samodzielnie. Cieszymy się, że dalej to kontynuuje – w jednej ręce trzyma widelec, a drugą nakłada jedzenie do dzióbka.

Tydzień temu pisałem, że Chapic będzie miał spotkanie z psychologiem w ośrodku adopcyjnym. Trochę powątpiewałem w sens tych badań, mając na względzie krótki okres, w którym chłopiec przebywał w nowej rodzinie. Ale z drugiej strony, wiedząc, że jest „super i ok” oraz widząc uśmiechniętą buźkę Chapicka na zdjęciach, wierzyłem, że powali na tych badaniach wszystkich na kolana. Miałem rację (a wiemy to bezpośrednio ze źródła, czyli ośrodka adopcyjnego).
Przede wszystkim, mały doskonale już wie, kto jest dla niego najważniejszy. Zdecydowanie faworyzuje Francescę i Giuseppe.
Pani psycholog była zachwycona tym, że chłopiec potrafi już po włosku powiedzieć: mamma, papa i ciao. Nie wiedzą jeszcze, że zna słowo „buongiorno”. Wprawdzie jest ono zbyt trudne do wypowiedzenia, ale gdy tylko je usłyszy, to natychmiast wyciąga rękę na powitanie.
Trochę zdziwiła nas wypowiedź pani psycholog, która stwierdziła, że chłopiec świetnie rozumie, co się do niego mówi po włosku.
Mama powiedziała: „przynieś samochodzik” - przyniósł,
potem: „przynieś misia” - przyniósł,
przynieś bucik” - przyniósł.
Nie wiem, czy pani psycholog zna język włoski, ale ja bym raczej podejrzewał, że Francesca cały czas mówiła: „Chapic, przynieś wreszcie tą piłkę bo nam nie zaliczą”.

Myślę, że pewne akcenty dotyczące dalszych losów Chapicka będą co jakiś czas się pojawiać na tym blogu. Jego włoscy rodzice są bardzo sympatyczni i skoro w tej chwili aż tyle czasu poświęcają rozmowom z nami i przesyłaniem zdjęć chłopca, to pewnie w przyszłości też znajdą trochę czasu na krótką informację choćby raz na kilka miesięcy. Będzie to dla nas bardzo miły gest.

Na koniec zamieszczę oficjalne listy i życzenia, które zostały napisane przez różne osoby. Jeżeli ktoś lubi coś takiego czytać, to zapraszam.
Jest w nich kilka odniesień do imienia chłopca. Według aktualnego mojego stanu wiedzy, imię nie ulegnie zmianie (poza jedną literką – bo tak jest w języku włoskim – zamiast Chapic będzie Chapis)

List rodziców włoskich do nas:

"Szanowni Państwo,
mamy nadzieję, że u was wszystko dobrze. Dowiedzieliśmy się dziś, że możemy przyjechać po Chapicka 10 maja, a 23 maja będzie rozprawa w sądzie. Jesteśmy z tego powodu bardzo szczęśliwi, bo to już niedługo!!! Myślimy o Chapicku każdego dnia. Wieczorem, kiedy jemy kolację rozmawiamy o nim, o rzeczach, które będziemy razem robić. Cała nasza rodzina (dziadkowie, wujkowie, ciocie, kuzyni) już na niego czekają. Marzymy już od dawna o powiększeniu naszej rodziny i o dziecku. Rozpoczęliśmy starania o adopcję dwa lata temu, ale już dużo wcześniej byliśmy gotowi w naszych sercach by zostać rodzicami. Chcielibyśmy bardzo Wam podziękować, że tak wspaniale się zajmujecie Chapickiem. To, że jest on takim pogodnym dzieckiem to tylko i wyłącznie zasługa Waszej miłości. Wiemy, że nie będzie Wam łatwo powierzyć go nam, po tym jak troszczyliście się o niego przez tyle czasu i po tym jak patrzyliście na jego uśmiech i na pierwsze kroki. Chcielibyśmy, żebyście mu powiedzieli, że na niego czekamy i że zrobimy wszystko by pomóc mu być szczęśliwym i rozwinąć wszystkie jego możliwości. Do zobaczenia wkrótce.
Mama Francesca i tata Giuseppe"


List Majki do rodziców włoskich:

Kochani!
Oddajemy w Wasze ręce Wielki Skarb – Chapicka.
Pokochaliśmy go bardzo, więc trudno nam się z nim rozstawać, ale jesteśmy pewni, że będziecie o niego dbać i obdarzycie go wielką miłością.
Życzymy Wam wiele radosnych chwil i wspólnej zabawy. Bądźcie jego przewodnikiem w odkrywaniu i poznawaniu świata, a jesteśmy pewni, że on odpłaci Wam uśmiechem, miłością i przywiązaniem. Jeżeli zechcielibyście czasem napisać nam parę słów i przysłać jakieś zdjęcie z Waszego wspólnego życia, będziemy bardzo wdzięczni.
Majka i Pikuś
PS. Na Wasze ręce przekazujemy listy dla Chapicka. Prosimy, przeczytajcie je i sami zadecydujcie, kiedy mu je pokażecie.”


List ciociobabci Hani do Chapicka:

Piszę Kochany Chapicku, bo nie wiem, jak teraz masz na imię. Jesteś cudownym i pięknym chłopcem. Wierzę, że wyrośniesz na mądrego, dobrego człowieka i obdarzysz Twoich rodziców wszystkim co najlepsze, a oni będą z Ciebie dumni i szczęśliwi.
Pamiętaj, że daleko w Polsce jest ciocia, która bardzo Cię kocha i nigdy o Tobie nie zapomni.
Bądź szczęśliwy i radosny. Mocno Cię całuję.
Ciociobabcia Hania”


List od nas do Chapicka:


Kochany Chapicku!

Na początku mego listu, serdecznie Cię pozdrawiam, chociaż prawdę mówiąc nie wiem, kiedy go przeczytasz i czy w ogóle go przeczytasz. Nie wiem też jak masz na imię w dniu, w którym dostałeś go do ręki. Twoi włoscy rodzice zastanawiali się kiedyś, czy masz nadal pozostać Chapickiem, czy też dostaniesz nowe imię w jakiś sposób zbliżone, albo zupełnie inne. Mi na przykład podoba się imię Carlo. Nie wiem dlaczego, ale mam wrażenie, że do Ciebie pasuje. Oczywiście nie mi o tym decydować, ale mam nadzieję, że kiedyś je poznam.
Jestem niemal pewny, że Twoja sympatyczna buzia jak dawniej jest uśmiechnięta i jak kiedyś masz dobry humor. Chciałbym, abyś wiedział, że razem z ciocią Majką wkładaliśmy całe serce, aby dać Ci podwaliny do bycia dobrym człowiekiem. Pewnie, że na naszej drodze pojawiały się czasami jakieś wyboje w postaci zakazów i nakazów (jak choćby w sytuacji gdy chciałeś skakać „na główkę” z parapetu na podłogę), jednak staraliśmy się, aby każde nasze działanie było dla Twojego dobra. Zresztą nie tylko my byliśmy dla Ciebie w tym okresie najważniejszymi osobami w życiu. Była też druga rodzina, która dawała Ci równie tyle samo ciepła co my. Przez wiele miesięcy spędzałeś u niej weekendy, mając zapewniane liczne atrakcje – basen, place zabaw, festyny. Wóz straży pożarnej chyba znałeś jak własną kieszeń.
Naszym wspólnym celem chyba nie tylko było nauczenie Cię dobrych manier, co przychodziło Ci z dużą łatwością (wszystkie kobiety, które całowałeś w rękę na powitanie, były Tobą oczarowane), lecz postawiliśmy sobie zadanie, aby nauczyć Cię, że na miłość trzeba odpowiadać miłością, na uśmiech – uśmiechem, a na miłe słowo – miłym słowem. Chyba nam się to udało, ponieważ naszym zdaniem taki właśnie byłeś w dniu, w którym się rozstaliśmy. Jednak to co my zrobiliśmy było tylko pewnego rodzaju wstępem do tego co czekało Cię w przyszłości. Zdawaliśmy sobie sprawę z tego, że zarówno przed Tobą jak i Twoimi włoskimi rodzicami jeszcze długa droga do poznania i kochania.
Mogę się tylko domyślać co teraz czujesz. Nic nie jest już takie samo jak kiedyś, na wszystko patrzysz inaczej. W końcu pewnie Twoje wspomnienia z pobytu w Polsce są bardzo mgliste, o ile w ogóle cokolwiek pamiętasz. Każdy dzień spędzony we Włoszech, w nowej, kochającej Cię rodzinie, dla której byłeś tym jedynym, wymarzonym – był coraz pełniejszy, bardziej wyrazisty i bardziej intensywny. W naszej rodzinie byłeś jednym z kilkorga dzieci. W pewien sposób musiałeś dzielić się z nimi naszą miłością. Jednak takie współistnienie też daje wymierne korzyści, rozwija inne zdolności – empatię, współdziałanie w grupie. Zawsze było Ci bardzo przykro, gdy któreś dziecko płakało. Byłeś bardzo opiekuńczy w stosunku do Smerfetki, a jednocześnie doskonale jednoczyłeś się z Luzakiem gdy trzeba było coś zbroić.
Mocno wierzę w to, że czytając ten list, jesteś kimś wyjątkowym. I wcale mi nie chodzi o to, że masz świetne stopnie w szkole, albo być może już wspaniałą pracę … lub piękną dziewczynę.
Myślę, że „masz w sobie coś” (bo to „coś” było widać w Twoich oczach niemal od urodzenia).
Być może masz jakąś pasję, może marzenia, cel do którego zmierzasz? Bo to właśnie daje w życiu szczęście.

Trzymaj się,
wujek Pikuś

PS.
Dodam jeszcze parę słów od siebie.
Gdy zagościłeś w naszym domu, byłeś małym okruszkiem. Z dnia na dzień obserwowaliśmy jak rośniesz, jak się rozwijasz. Przytulaliśmy Cię, kołysaliśmy, a w zamian otrzymywaliśmy pierwsze spojrzenia w oczy, uśmiechy. Każdy krok do przodu, nowa umiejętność, była dla nas wielką radością.
Pokochaliśmy Cię całym sercem, ale nasza rodzina była tylko krótką przystanią w drodze do portu. Wiedzieliśmy, że gdzieś, może na drugim końcu świata, jest KTOŚ kto na Ciebie czeka. Że są tam ludzie gotowi Cię pokochać – Twoi rodzice.
Choć w dniu rozstania bez łez się nie obejdzie, to jednak cieszymy się, że zaczynasz nowy etap swojego życia. Wierzymy, że w dniu gdy czytasz ten list, jesteś szczęśliwym, radosnym człowiekiem, a przy Tobie są Twoi kochający rodzice.
Ale pamiętaj, że tu, w dalekiej Polsce, my nadal myślimy o Tobie i mamy Cię w sercu na zawsze.

Ciocia Majka







sobota, 14 maja 2016

CHAPIC 3

Kilka dni temu rozstaliśmy się z Chapickiem.
Jak do tej pory, był to najdłuższy pobyt dziecka w naszej rodzinie zastępczej – ponad półtora roku. Oczywiście tak długi czas powoduje, że dzień, w którym trzeba sobie powiedzieć „pa-pa” jest bardzo trudny. Wiedzieliśmy, że włoscy rodzice adopcyjni nie będą mogli na etapie pobytu chłopca u nas, nawiązać z nim jakichś szczególnych więzi. Na dobrą sprawę, były tylko cztery spotkania, a w zasadzie dwa po dwa dni.
Już w czasie, gdy jego szanse na adopcję krajową coraz bardziej malały, zastanawialiśmy się, jak chłopaka przygotować do dosyć brutalnego rozstania z nami. Wchodziły bowiem w grę dwie opcje: albo trafi do rodziny adopcyjnej zagranicznej, albo niestety do jakiejś placówki (najpewniej domu pomocy społecznej). W obu przypadkach praktycznie nie ma czasu na lepsze zapoznanie się z nowymi opiekunami. Udało nam się jednak wykorzystać sprzyjającą sytuację, która na dobrą sprawę pojawiła się samoistnie. W ubiegłym roku Chapic spędził miesięczne wakacje w rodzinie Malwiny i Jeremiego (oczywiście wcześniej dobrze ich poznając). Bliskość, która w tym czasie się rozwinęła, miała swoją kontynuację również w późniejszym okresie (aż do teraz). Na dobrą sprawę, chłopiec był zapraszany do ich domu w każdy weekend. I był to czas spędzany bardzo aktywnie – basen, place zabaw, rozmaite festyny. Dla małego było to doskonałe rozwiązanie. Mimo, że Majkę traktował jako głównego opiekuna (mimo wszystko z nią przebywał najczęściej), to nauczył się funkcjonować równolegle w dwóch rodzinach. Wiedział, że po dwóch dniach wspaniałej zabawy wróci do nas, bo tutaj jest jego dom (mam nadzieję, że tak myślał).
Trochę się tylko obawialiśmy o Malwinę i Jeremiego. Mimo, że byli świadomi tego, że naszym wspólnym celem jest umieszczenie chłopca w rodzinie adopcyjnej, to jednak na pewnym etapie zdaliśmy sobie sprawę z tego, że jeżeli nie znajdą się chętni zagraniczni rodzice adopcyjni, to oni są skłonni wziąć go w opiekę zastępczą. Wprawdzie temat ten nigdy nie został poruszony, to jednak „mowa ciała” czasami jest bardziej sugestywna niż słowa.
Rozpoczął się okres, w którym rozum zaczął walczyć z sercem (zarówno w ich rodzinie, jak i naszej). Z jednej strony bardzo chcieliśmy, aby znalazła się jakaś zagraniczna rodzina chcąca pokochać chłopca, jednak oznaczało to, że dzień, w którym wyjedzie, będzie naszą ostatnią, wspólnie spędzoną chwilą. Gdzieś w podświadomości pojawiała się myśl: „a może nikt go nie będzie chciał?” Rozum odpędzał takie zamysły, jednak serce było trochę „upierdliwe”.

Zanim przejdę do opisania całego procesu adopcji zagranicznej oraz emocji związanych z odejściem chłopca, przedstawię ostatnią charakterystykę Chapicka, którą sporządziłem na potrzeby kwartalnej oceny dzieci w PCPR-rze.



Ocena rozwoju dziecka na podstawie obserwacji opiekunów (ukończone 21 miesięcy).

Najprawdopodobniej jest to ostatnia ocena chłopca w naszej rodzinie. Za dwa tygodnie będzie miało miejsce pierwsze spotkanie Chapicka z jego nowymi rodzicami. Jest to rodzina z Włoch.
Nowy tata ma firmę budowlaną, a mama zajmuje się rekrutacją osób do pracy (taki łowca głów).
Jeżeli „zaiskrzy”, w co bardzo wierzymy, to od tego momentu sprawy mogą się już potoczyć bardzo szybko. Złożenie wniosku do włoskiego ministerstwa wraz z otrzymaniem zgody, to nieco ponad dwa tygodnie, a później wszystko będzie zależało od szybkości naszego sądu. Podobno w takich przypadkach jest to kwestia kilku dni, plus trzy tygodnie na uprawomocnienie się wyroku. W tym czasie nowi rodzice będą mieli czas na zapoznanie się z chłopcem. Chapic jest dzieckiem bardzo otwartym na inne osoby. Nie jest dla niego większym problemem spędzenie dnia, a nawet nocy w innym domu w towarzystwie innej rodziny.
Wprawdzie pierwsi potencjalni rodzice włoscy po namyśle zrezygnowali z ubiegania się o adopcję, to jednak istnieją dwie ważne przesłanki, które upewniają nas w tym, że ci którzy wkrótce przyjadą, się nie odmyślą. Pierwsza sprawa to fakt, że są podobno już na obecnym etapie zafascynowani chłopcem, ciągle oglądają zdjęcia i filmiki z jego udziałem oraz dopytują o wszelkie postępy, które robi. Wprawdzie nie mamy bezpośredniego kontaktu, ale informacje przekazywane są przez osobę koordynującą cały proces adopcji zagranicznej. Ważniejsze jest jednak to, że ostatnie badania psychologiczne, które wykonaliśmy, potwierdziły ogromne postępy rozwojowe dziecka. Został on przebadany międzynarodowym testem Bayley III w pięciu skalach – poznawczej, mowie biernej, mowie czynnej, motoryce precyzyjnej oraz motoryce dużej. W każdej dziedzinie był tylko nieco poniżej normy, a w mowie nawet przekraczał minimalny poziom o kilka punktów. Wnioski były takie, że Chapic wymaga stymulacji motoryki oraz rozwoju w sferze poznawczej. Prawdopodobnie przynajmniej w ciągu pierwszych kilku lat życia będzie miał pewne problemy natury emocjonalnej, może być impulsywny, może mieć trudności z koncentracją. Ale czy to aż taka wielka wada, biorąc pod uwagę fakt, że nie chciała go adoptować żadna polska rodzina?

Wykaz umiejętności nabytych w ostatnim kwartale.

  • Od nowego roku ograniczyliśmy rehabilitację w sferze ruchowej. Krótko mówiąc zakończyliśmy wyjazdy na Walecznych, ponieważ w opinii lekarza tego ośrodka, dalsza pomoc dziecku nie jest już potrzebna Nadal kontynuujemy zajęcia na Obuwniczej, gdzie poza stymulacją sensoryczno-motoryczną, spotykamy się również z psychologiem i logopedą. Chłopiec zaczął sprawnie chodzić. Chociaż może słowo sprawnie jest trochę „na wyrost”, bo gdyby nie pielucha to pewnie miałby siną pupę. Kiedyś jeden z naszych rodziców adopcyjnych rozważał zakupienie kasku ochronnego dla swojego nowego dziecka. Wówczas trochę się z tego podśmiewałem, ale jak patrzę na Chapicka podczas kąpieli (kiedy to po zmyciu brudu, moim oczom ukazują się siniaki i guzy), to zastanawiam się, czy nie byłby to dobry pomysł.
  • Ostatnio pisałem, że jest bardzo ostrożny i nie ryzykuje życiem. Od tego czasu sporo się zmieniło. Wchodzi wszędzie, gdzie tylko się da. Wprawdzie potrafi zejść, przekręcając się na brzuch i opuszczając nogi, jednak bywa, że szkoda mu na to czasu i trzeba go łapać w locie.
  • Nadal operuje niewielką ilością wyrazów. Mówi mama, tata, zna alfabet od „a” do „d” oraz „f”. Nie chce powiedzieć „e”, chociaż świetnie mu wychodzi „eeeeeeeeee”. Mówi też „papa”, co po włosku oznacza „tata”, jednak w niewłaściwym miejscu akcentuje i prawdopodobnie nowi rodzice będą rozumieli, że mówi „papież”. Posługuje się całą gamą wyrazów dźwiękonaśladowczych. Między innymi za to uzyskał ponadprzeciętny wynik „w mowie” przy badaniu psychologicznym.
  • Bardzo dużo rozumie. Praktycznie mogę stwierdzić, że jeżeli czegoś nie rozumie, to tylko dlatego, że nie chce tego zrozumieć (ale jest to normalne dla dziecka w jego wieku). Niestety spowoduje to, że początkowy okres w nowej rodzinie może być dla niego bardzo trudny. Zawsze w takich sytuacjach próbuję się „wczuć” w rolę i patrzeć oczami takiego małego człowieczka. Też byłoby mi ciężko, gdybym znalazł się w rodzinie, która ciągle mówi do mnie po włosku i jedyne słowo jakie znam to „papa”. I mimo że wiem, że trzeba wówczas pomachać ręką (i to robię), to wszyscy mówią „non-non”, mimo że inni do tej pory się cieszyli i też mi machali.
  • Chapic jest dzieckiem bardzo uczuciowym. Chętnie się przytula, rozdaje „buziaki”, kobiety całuje po rękach, a psa byle gdzie, unikając tylko pocałunku „z języczkiem”. Akurat taka czułość w psim wykonaniu nie jest dla niego przyjemnością (mimo, że bywają dzieci, które to uwielbiają). W pewien sposób przekłada się to też na jego stosunek do 10 miesięcznej Smerfetki. Nie jest w żaden sposób agresywny, nie próbuje jej uderzyć zabawką (mimo, że byłoby to całkiem normalne zachowanie). Za to często do niej podchodzi, mówi „aja-aja” i całuje.
  • Bardzo lubi naśladować dorosłych, chociaż może jest to już próba bycia samodzielnym. Uwielbia posługiwać się sztućcami, ubierać się i przekładać „z pustego w próżne”. Zwłaszcza tej ostatniej czynności chyba się nauczył od swojej cioci (a mojej żony), która ciągle przekłada jakieś ubrania dzieci z jednego pudła do innego.
  • Od kilku dni zaznajamiamy go z nocnikiem. Niestety nie daje się przekonać, że to nie jest „brum-brum”. Nawet czasami chwilę posiedzi, po czym wstaje i robi siku na podłogę.

Pewne zaburzenia natury emocjonalnej Chapicka dają się zauważyć głównie w momencie gdy jest on zmęczony lub śpiący. Wówczas jest bardziej impulsywny, krzyczy, płacze bez powodu. Jednak nie jest agresywny, nie próbuje robić krzywdy ani sobie, ani innym.
Mocno wierzę, że za kilka lat będzie całkiem dobrze funkcjonował w grupie rówieśników.

P.S. Moja żona po przeczytaniu powyższego tekstu miała jedną uwagę. Okazuje się, że Chapic jednak lubi całować się z Furią „z języczkiem” i podobno istnieje potwierdzenie tego faktu w postaci nakręconego filmiku.
Cóż, z twardymi dowodami nie będę polemizował. Być może w mojej obecności, chłopiec jest bardziej powściągliwy.


Od tego opisu (a było to dwa miesiące temu), chłopak stał się jeszcze bardziej żywiołowy. Praktycznie przestał już chodzić „na czworaka”. Sprawnie chodził, a nawet biegał, co niestety powodowało, że trzeba było mieć przynajmniej dwie pary oczu. Mimo, że pokój dzienny, w którym w większości przebywają nasze dzieci w ciągu dnia, jest w miarę przystosowany do obecności kilkulatków, to jednak trudno jest zrezygnować z kanapy, stołu, krzeseł … a nawet parapetu.
Chapic w ostatnim okresie, w ułamku sekundy potrafił znaleźć się na stole albo parapecie. Wprawdzie chyba nie miał skłonności samobójczych, bo nigdy nie skoczył z tej wysokości na podłogę, jednak wielokrotnie testował naszą wytrzymałość, siedząc wysoko, machając nogami i szelmowsko się uśmiechając.

Wrócę jednak do procedury adopcji zagranicznej, opierając się na tym konkretnym przypadku (adopcji do Włoch). Być może adopcje do innych krajów wyglądają nieco inaczej, jednak wydaje mi się, że różnice są niewielkie. Formalności z nimi związanych jest tak dużo, że niestety wszystko trwa, trwa i trwa. Chociaż może to i dobrze, ponieważ zdarzało mi się usłyszeć opinie, że jest to alternatywna droga do dziecka, dla bogatych obcokrajowców. Łatwiejsza i szybsza (bo wystarczy wyłożyć trochę gotówki), mimo że do dziecka jest ustawiona kolejka polskich rodziców adopcyjnych, a nawet bezpodstawnie są one odbierane rodzicom biologicznym. Zbyt dużo podmiotów bierze udział w takiej adopcji, aby mogło dochodzić do jakichś nieprawidłowości. Pewnie, że może coś być przeprowadzone lepiej lub gorzej, ale we wszelkie teorie spiskowe nie wierzę.

Od momentu, gdy chłopiec stał się wolny prawnie (czyli jego mamie, która nigdy nie wykazała choćby najmniejszego zainteresowania synkiem, zostały odebrane prawa rodzicielskie), do momentu skierowania go do adopcji zagranicznej, minęło prawie pół roku. W tym czasie przechodził on kolejne szczeble adopcji krajowej, najpierw był proponowany rodzinom z naszego ośrodka adopcyjnego, później krąg został poszerzony o miasto, powiat, województwo, w końcu całą Polskę. Brak zainteresowania powoduje rozpoczęcie poszukiwań rodziców adopcyjnych za granicą. Zajmują się tym już odrębne agencje adopcyjne (w naszym przypadku z Włoch), których zadaniem jest koordynowanie wszelkich działań różnych instytucji biorących udział w całym procesie, jak choćby odpowiednich ministerstw w obu krajach, sądów, ośrodków adopcyjnych w Polsce. Przedstawiciele tych agencji czuwają też nad prawidłowym przekazaniem dziecka w ręce rodziców adopcyjnych. Jest to proces długotrwały. Mimo, że nowi rodzice nie mają jeszcze bezpośredniej styczności z dzieckiem, to poznają je na podstawie wywiadów przeprowadzanych z dotychczasowymi rodzicami zastępczymi, dostają zdjęcia lub filmiki z udziałem ich przyszłej pociechy (w przypadku starszych dzieci, mogą to być rozmowy, albo bardziej kontakt wzrokowy, poprzez internet), a przede wszystkim mają tłumaczoną wszelką dokumentację związaną z dzieckiem, będącą w posiadaniu ośrodka adopcyjnego. Widziałem teczkę Chapicka – mała encyklopedia.
Pierwsza wizyta odbyła się dwa miesiące temu. Włoscy rodzice mieli już oczywiście ukończone niezbędne kursy, przygotowujące do pozostania rodzicem adopcyjnym. Mieli też zgodę swojego ministerstwa na adopcję dziecka z Polski (jednak na tym etapie nie było jeszcze mowy o konkretnym dziecku) oraz zgodę naszego ministerstwa na styczność z istniejącym dzieckiem (znanym z imienia i nazwiska, czyli Chapickiem). Spędzili z w naszym domu dwa dni (chociaż na noc pojechali do hotelu).
Po powrocie do Włoch, musieli złożyć wniosek do swojego ministerstwa o zgodę na adopcję Chapicka. W tym czasie w Polsce zostały złożone dokumenty w sądzie, mające na celu ustalenie terminu rozprawy celem przysposobienia chłopca. Realizację tego wzięła na siebie osoba będąca przedstawicielem włoskiej agencji adopcyjnej. My jako opiekunowie prawni, musieliśmy podpisać mnóstwo formularzy, w których wyrażaliśmy zgodę na adopcję zagraniczną. W międzyczasie otrzymaliśmy z sądu bardzo szczegółową informację o włoskich rodzicach. Wiemy więc czym się zajmują, ile zarabiają, znamy ich drogę do adopcji oraz ocenę psychologiczną. Znamy ich dotychczasowe losy oraz plany na przyszłość. Być może nawet ich rodzice, nie wiedzą o nich tyle ile my (przynajmniej w pewnych kwestiach). W przypadku adopcji krajowych, taki ekshibicjonizm rodziców adopcyjnych nie jest wymagany, a przynajmniej my jako opiekunowie prawni, tak szczegółowej opinii nie dostajemy. Aktualnie chłopiec będzie przebywał z nowymi rodzicami w Polsce kilka tygodni (mając wsparcie przedstawicieli włoskiej agencji adopcyjnej – tłumaczy, psychologów i innych osób pomocowych). Wymagana jest też pozytywna opinia macierzystego ośrodka adopcyjnego – jutro (a właściwie dzisiaj, bo północ już minęła) dojdzie do oceny psychologicznej w naszym ośrodku adopcyjnym. Wprawdzie trochę mnie dziwi fakt, że następuje to tak szybko (po tygodniu pobytu z nowymi rodzicami), jednak w przypadku Chapicka nie mam wątpliwości, że badanie wypadnie pozytywnie. Właśnie Majka kilka minut temu pokazała mi zdjęcia chłopca, które przysłała Francesca. Jest uśmiechnięty, zadowolony – po prostu szczęśliwy. Wierzyłem w to, że nawet jeżeli wyjeżdżając kilka dni temu z nowymi rodzicami, myślał, że jedzie na wycieczkę i za kilka dni wróci, to po tych kilku dniach zapomni o tym, że tak właśnie myślał. I tak się chyba stało. Dobrze go znam, więc oglądając zdjęcia, wiem że czuje się fantastycznie.
Teraz potrzeba jeszcze trochę czasu. Poza rozprawą w sądzie o przysposobienie i oczekiwaniem na uprawomocnienie się wyroku, trzeba jeszcze wyrobić chłopcu nowy akt urodzenia, paszport … może jeszcze jakieś inne dokumenty.
Mam nadzieję, że opisując powyższe procedury adopcji zagranicznej, niczego nie pomieszałem.
W każdym razie mogę tylko stwierdzić jedno – rodzice zagraniczni, decydujący się na adopcję dziecka z Polski, muszą wykazać się ogromną cierpliwością i być strasznie zdeterminowani do podjęcia takiej decyzji.

Emocje związane z trzema ostatnimi dniami pobytu Chapicka w naszym domu, opiszę w przyszłym tygodniu.








sobota, 7 maja 2016

--- Takie-tam-stożki

Do napisania dzisiejszego tekstu skłonił mnie pewien blog, prowadzony przez osobę mającą nick Lady Makbet, mający dokładnie taki tytuł jak dzisiejszy mój post. Wprawdzie zdarza mi się zaglądać na rozmaite strony związane zarówno z rodzicielstwem zastępczym jak też adopcyjnym i wiele artykułów, które przeczytałem jest niezwykle ciekawych (do tego pisanych z ogromnym kunsztem i charyzmą), to jednak ten blog jest w pewnym sensie niezwykły. Jego autorka bardzo sprawnie posługuje się piórem (chociaż nie wiem, czy tak można powiedzieć o kimś, kto stuka w klawiaturę). Nawet zaryzykowałbym stwierdzenie, że w tej materii jest dużo lepsza ode mnie. Jednak nie to decyduje o jego niezwykłości (w mojej opinii).

Są dwie rzeczy, które powodują, że chętnie tam zaglądam.

Sprawa pierwsza, to fakt, że Lady Makbet opisuje swoją drogę do adopcji krok po kroku. Wiele innych opisów związanych z tym tematem, na dobrą sprawę rozpoczyna się od dnia, w którym dziecko pojawia się w danej rodzinie. Retrospekcja jest bardzo krótka i w większości skupia się na trudnościach drogi adopcyjnej, biorąc pod uwagę głównie elementy proceduralne oraz emocjonalne. Nigdzie nie spotkałem się z opisem rodziny, u której przebywało dziecko, zanim trafiło do rodziny adopcyjnej (chociaż może akurat nie trafiłem na tego rodzaju artykuł).
Ze wszystkich wpisów, które czytałem, Lady Makbet jako pierwsza zastanowiła się nad tym, że przecież dzieci, które idą do adopcji – nie biorą się znikąd. Jest to więc dla mnie bardzo cenne źródło wiedzy, bo liczę na to, że będą też opisy pierwszych spotkań z dzieckiem, pojawi się ocena procedur niezbędnych w procesie adopcji oraz pewnego rodzaju charakterystyka dotychczasowych opiekunów (może nawet nie tyle w zakresie ich zachowań, czy też umiejętności, ale bardziej „kim oni są dla mojego dziecka?”).

Często się zastanawiam, co czują rodzice adopcyjni, którzy przychodzą na spotkanie z dziećmi będącymi w naszym pogotowiu. Są zawsze bardzo mili i nigdy nie zdarzyły nam się jakieś nieporozumienia. Jednak … co tak naprawdę myślą, czy nie traktują nas jak pewien element nieczułej machiny, której zadaniem jest tylko tymczasowe „przechowanie” dziecka?
Za każdym razem staram się spojrzeć ich oczami, żeby zrozumieć co czują. Ogrom emocji przed pierwszym spotkaniem z dzieckiem, może powodować, że gdy już do niego dojdzie, to widzą tylko to dziecko (które w pewien sposób wyłania się z jakiejś otchłani). Kolejne spotkania jeszcze bardziej mogą potęgować jakiegoś rodzaju frustracje. Jest to chyba takie dziwne odczucie, że dziecko niby jest, ale go nie ma, że nic nie zależy ode mnie, na nic nie mam wpływu, mogę liczyć tylko na dobrą wolę osób, u których przebywa, bo to one decydują jak często i jak długo mogę cieszyć się jego obecnością. Do tego często dochodzi okres uprawomocnienia się wyroku (w którym rodzice biologiczni jeszcze mogą się odwoływać). Pojawiają się więc wątpliwości, czy na pewno to dziecko będzie moje?
Doskonale też widzę, że rozstania z dzieckiem (po wizycie u nas) są trudne. Staramy się gdzieś tam, między wierszami, przekazać nowym rodzicom, że takie stopniowe nawiązywanie więzi z nimi (a jednoczesne ich rozluźnianie z nami) ma sens. Chociaż sami to doskonale wiedzą (w końcu po to między innymi są szkolenia). Jednak czy nie pojawia się poczucie bezsilności, jakieś okropne uczucie, że trzeba czekać?

Lady Makbet jest taką wirtualną znajomą, mieszkającą gdzieś w Polsce. Liczę więc na to, że opisze wszystkie swoje odczucia również wówczas, gdy zacznie odwiedzać swoje dziecko – być może w takiej rodzinie jak nasza.
Aktualnie przedstawia kolejne etapy szkolenia, które jest wymagane, aby zostać rodziną adopcyjną. Wprawdzie wplata również artykuły zupełnie oderwane od swojej „drogi adopcyjnej”, to jednak w każdym znajdzie się choćby drobny element nawiązujący do kluczowego tematu.

Zresztą jej aktualne wpisy są dla mnie również niezmiernie ciekawe, ponieważ mam pewne porównanie szkoleń dla rodziców adopcyjnych i zastępczych. Okazuje się, że tematy wielokrotnie się powtarzają (na dobrą sprawę my nie mieliśmy tylko zajęć związanych z pielęgnacją dzieci).
Też rysowaliśmy nasz genogram (który wbrew pozorom może wiele o nas powiedzieć) oraz naszą linię życia … Gdy o tym napisała, z chęcią sięgnąłem do zapisków z okresu naszego szkolenia (były to tak zwane „księgi życia”), ponieważ sam byłem ciekawy na co wówczas zwróciłem uwagę (co moim zdaniem było najważniejsze w moim życiu). Zaznaczyłem więc dzień, w którym się zakochałem, potem ten, w którym „dostałem kosza”, oraz kiedy wróciła. Były tam też dni urodzin wszystkich moich córek, oraz dzień, w którym zacząłem, a właściwie po wielu latach powróciłem do trenowania judo. Inne (wydawałoby się) ważne rzeczy jakoś pominąłem. Zdanie matury i uzyskanie dyplomu studiów, uznałem jako jeden z wielu egzaminów w życiu, a ślub był tylko pewnym usankcjonowaniem tego co miało miejsce już od jakiegoś czasu. Czy o to chodziło osobom nas szkolącym? Do dzisiaj tego nie wiem.
Szkolenia, to również rozmaite testy psychologiczne. Jako rodzice zastępczy przechodzimy je co dwa lata i chyba właśnie dlatego, że mają ocenić nasze zdrowie psychiczne, to ciężko się do nich przygotować – jakoś się nie powtarzają. Pamiętam, że na szkoleniu dostaliśmy polecenie narysowania drzewa owocowego. Oczywiście chciałem być nieszablonowy (co tam będę rysował jabłoń), więc postanowiłem narysować leszczynę (w końcu orzechy to też owoce). Nie wiem jak to zostało zinterpretowane, ale (jak później doczytałem) kwiatki na drzewie oznaczają skłonności narcystyczne (a moje zdolności artystyczne raczej mogły wskazywać na to, że właśnie je narysowałem). Ale i tak się cieszyłem, że nie narysowałem na tym drzewie ptaszka, wiewiórki i dziupli … na szczęście.

Jest też druga rzecz, która powoduje, że z ciekawością zaglądam na bloga Lady Makbet.
Dziewczyna ta, według moich pobieżnych obliczeń, mogłaby być moją córką (gdybym się dobrze postarał). Dzieli więc nas prawie różnica jednego pokolenia. A jednak tak wiele nas łączy. Mamy podobny pogląd na życie i co najciekawsze podobne wspomnienia. Gdyby nie pewne szczegóły, to pomyślałbym, że tego bloga prowadzi moja Majka. Ale jednak są pewne różnice, na przykład nie znamy takiego emerytowanego pana E. o bardzo dziwnych poglądach. Jednak już taki gość jak M. (obiekt nastoletnich westchnień) też był (nawet miał podobne inicjały – ale w moim przypadku już go nie ma, co mnie cieszy).
I do tego ta Krajka śpiewana na przyczepce zdezelowanego malucha. Ja jeszcze pamiętam Krajkę śpiewaną na wozie zaprzęgniętym w dwa konie. I pamiętam Krajkę śpiewaną trzy miesiące temu (bo nadal spotykamy się co jakiś czas w starym gronie z obecną drużyną harcerską).

Tak więc blog Lady Makbet, jest dla mnie pod wieloma względami powrotem do przeszłości.
Ale jest też wybieganiem w przyszłość – mam nadzieję, że już niedługo będę mógł napisać w komentarzu: „Gratuluję, cieszę się Waszym szczęściem”.

Odejdę trochę od bloga Lady Makbet, jednak nadal pozostając przy temacie, o którym ona pisze.
Kilka dni temu dostałem link od pani Jowity (naszej koordynatorki z PCPR-u) do filmu ReMoved. Nie znalazłem oficjalnego tłumaczenia tego tytułu (być może nikt nie zaryzykował, bo słowo to może mieć wiele znaczeń). Ja przetłumaczyłbym to jako „Odrzucona” (przynajmniej po obejrzeniu filmu). Opowiada on o tym, jak widziana jest przemoc oczami dziecka. Dziewczynka (główna bohaterka) mówi: „Czasem ktoś krzywdzi tak bardzo, że przestaje już boleć”, albo „jestem niewidoczna, niesłyszana, niechciana”. Mimo, że jej powierzchowność może zniechęcać, to w głębi serca jest spragniona miłości i przesłaniem filmu jest zwrócenie uwagi na potrzeby takich dzieci, na to, że zasługują na nasze zainteresowanie, na to aby były szczęśliwe.
Jest to więc film skierowany do wszystkich rodzin, myślę że również biologicznych. Wydaje mi się, że powinien on zwiększać świadomość nie tylko rodzin zastępczych, ale również adopcyjnych. Te drugie najczęściej są zainteresowane dziećmi małymi i wielokrotnie zupełnie zdrowymi.
Niedawno poszukiwaliśmy rodziny dla rodzeństwa, mniej więcej w wieku bohaterki filmu. Nie było żadnych chętnych rodziców adopcyjnych, mimo że dzieci nie przejawiały tak skrajnych emocji jak w filmie (po prostu chciały tylko kochać i być kochane). Znalazła się jednak rodzina zastępcza gotowa się nimi zaopiekować, chociaż na tą chwilę ostateczna decyzja nie została jeszcze podjęta.
Rozumiem, że każdy w taki czy inny sposób chce zaspokoić własne potrzeby (bycia rodzicem adopcyjnym czy też zastępczym). Sam jestem tego przykładem. W altruizm już dawno przestałem wierzyć. Jednak może warto poszukiwać szczęścia również wśród dzieci nieco starszych?

Lady Makbet w ostatnim swoim artykule zastanawia się, czy ciągłe pytanie na szkoleniu o motywacje bycia rodzicem adopcyjnym ma sens, czy stanie się przez to lepszą kandydatką na mamę?
Też byłem pytany wielokrotnie o moje motywacje bycia rodzicem zastępczym. Też w pewien sposób irytowało mnie powtarzanie w kółko tego samego.
Ale może ma to sens?
Może na etapie szkolenia (gdy rozważane są różne sytuacje, mające spowodować, że coraz lepiej poznajemy siebie), ktoś zmieni zdanie. Może stwierdzi, że siedmioletnie rodzeństwo może dać taką samą radość jak piękna, niebieskooka dwulatka. A może stwierdzi, że zupełnie nie nadaje się na rodzica.

Na koniec, wrócę do filmu ReMoved i tematu w nim poruszonego.
Przedstawię dwie opinie załączone w komentarzach do tego filmu. Każdy może wyciągnąć z nich własne wnioski. Mam tylko nadzieję, że ta druga opinia dotyczy sytuacji sprzed trzydziestu lat i nijak się ma do czasów dzisiejszych (obym się nie mylił).

Ja bylem takim dzieckiem, dzieckiem wychowanym w domu pelnym przemocy i pogardy. Dzis mam 24 lata, od 6-8 lat jestem silnie uzalezniony, od paru lat miewam depresje i mysli samobojcze, nigdy tez nie potrafilem nawiazywac zdrowych relacji z plcia przeciwna, ba w ogole zadnych zdrowych relacji z nikim. Moze dlatego ze podswiadomie w kazdej sekundzie mojego zycia czulem sie i czuje sie kims gorszym i dlatego tez nigdy nie bylem w stanie zdjac maski za ktora sie skrylem. Ludzie czesto widza mnie jako kogos pewnego i pelnego pychy (jak takiego typowego cynicznego dupka), a to nic innego jak zaslona, jak iluzja. W rzeczywistosci boje sie zycia, boje sie ludzi, potrzebuje ludzi choc jednoczesnie nie potrafie sie przed nimi otworzyc. Mentalnie wciaz jestem tym malym bezbronnym dzieckiem. I tak ostatnie 10 lat mojego zycia spedzilem uciekajac przed tym zyciem. Zycie ucieka mi przez palca, bo nie potrafie odwrocic glowy i spojrzec w przod. Prewencja, slowo klucz w takich przypadkach. U mnie tego zabraklo. Sasiedzi ktorzy odwracali glowy i udawali ze nic sie nie dzieje. Policjanci ktorzy przyjezdzali i odjezdzali. Mama ktora trwala i trwala w tym zwiazku. Boli, wszystko moglo sie przeciesz potoczyc inaczej. Moglem byc inny...”

Przzeszlam przez to mialam 16 lat jak trafilam do rodziny zastepczej i to byl blad sadu w tej rodzinie prawie nigdy nie bylo co jesc byla tez przemoc po szkole zamiast sie uczyc musialam z zastepcza opiekunka chodzic z nia do pracy i pomagac jej sprzatac po kryjomu utrzymywalam kontakt z rodzina moja przeszlam tam pieklo nawet nie moglam sie nikomu poskarzyc bo nikt by mi nie uwierzyl mam teraz 45 lat zycie poukladane spokoj i stabilizacja ale prosze mi wierzyc to zostaje w psychice do konca zycia ktos oferuje ci pomoc a tak chodzilo naprawde o pieniadze z adopcji za te pieniadze kupili se nowe meble i wogole duzo do swojego domu juz przed 18 ucieklam od nich bo zostalam pobita bylam psychicznie teroryzowana a przed ta adopcja to byla taka mila fajna rodzina ja tylko szukalam akceptacji i milosci skonczylam szkole zawodowa i wyjechalam za granice by zmienic swoje zycie i zapomniec o tym koszmarze.....instytucje ktore daja dzieci do rodzin zastepczych powinni bardziej kontrolowac a oni licza na to ze dziecko powie jak mu jest nie to nie prawda dzieciak jest zastraszany ludzie z instytucji wyjda a ty jak powiesz prawde zaczyna sie koszmar........prawo polskie masakra.....”

Wypadałoby też podać linki do tekstów źródłowych.

Film ReMoved:




A tutaj pewne rozważania na temat rodzin zastępczych:



No i najważniejszy link, do bloga Lady Makbet: