czwartek, 24 sierpnia 2017

KAPSEL na ściance.


Kapsel jednak trafił na ściankę. Wprawdzie ta z załączonego zdjęcia nie jest wysokiego lotu (chociaż nawet z takiej niewielkiej chłopiec czasami spada), to portal w internecie, na którym zamieściliśmy informację, że poszukujemy rodziców adopcyjnych, jest z górnej półki.

Na stronie Nasz Bocian siłą rzeczy w sposób skrócony przedstawiłem historię Kapsla. Uznałem jednak, że już tyle napisałem o nim tutaj, że żal tego nie wykorzystać, aby maksymalnie przybliżyć jego postać zainteresowanym rodzicom.

Zatem spróbuję trochę usystematyzować wszystkie wpisy, aby nikt nie musiał czytać całego bloga.

Na początku, a było to równy rok temu, z ogromnym entuzjazmem zabraliśmy się do pracy z Kapslem. Wydawało nam się, że jego lekkie opóźnienie w rozwoju (bo tylko takie ma orzeczenie w „papierach”) jest tylko kwestią zaniedbań ze strony jego mamy, która (jak sama przyznawała) zbyt wiele czasu mu nie poświęcała. Przekonanie to wypływało głównie z faktu, że chłopiec był bardzo rezolutny i otwarty. Potrafił porozmawiać z każdym i na każdy temat, chociaż najczęściej nie do końca wiedział o czym mówi. Wydawało mi się, że skoro zna niektóre trudne i dziwne słowa (jak choćby „recycling”, „podnośnik hydrauliczny”), to nauczenie się liczenia do dziesięciu, będzie „bułką z masłem”. Niestety z każdym tygodniem to przekonanie coraz bardziej słabło.

Pierwszą wzmiankę poczyniłem, wstawiając jego ocenę, po trzech tygodniach naszej znajomości:


Nieco więcej o naszym pierwszym etapie napisałem tutaj:


Mieliśmy świadomość, że ewentualne szanse na adopcję stają się coraz mniejsze. Siedmioletni i nie do końca rozgarnięty chłopiec, niestety nie jest „kąskiem”, po który rodzice adopcyjni ustawiają się w kolejce. Zaczęliśmy więc coraz bardziej wspierać jego mamę, która spotykała się z nim regularnie i sprawiała wrażenie, że będzie w stanie ułożyć sobie swoje dotychczas beztroskie życie.
Wielkim zaskoczeniem był więc fakt odebrania jej praw rodzicielskich.
Więcej na ten temat napisałem w poniższym tekście:


Kapsel z każdym miesiącem stawał się coraz bardziej niesforny. W pewnym momencie zaczęliśmy się zastanawiać, czy w ogóle nadajemy się na rodziców. Przyszło do nas grzeczne dziecko, a my w trzy miesiące rozpuściliśmy je "jak dziadowski bicz”. Czasami bezradnie rozkładaliśmy ręce, bo żadne argumenty do niego nie trafiały, robił co chciał (albo wrzeszczał, że mu na coś nie pozwalamy). Gdybym wówczas wiedział, kiedy chłopak od nas odejdzie, to kupiłbym sobie miarę krawiecką i (niczym w wojsku) z każdym dniem odcinał jeden centymetr. Naprawdę momentami mieliśmy go już dosyć.
Jak ktoś ma ochotę, to może przeczytać rozwinięcie tego tematu:


W którymś momencie coś zaczęło się zmieniać – zaczęliśmy coraz lepiej się rozumieć.
Gdy czasami z Majką sobie wszystko wspominamy, to wydaje nam się, że na samym początku chłopiec był grzeczny, bo mógł się nas obawiać. Nie znaliśmy się, więc nie wiedział na co może sobie pozwolić i czy przypadkiem nie dostanie za coś w skórę. Ostatecznie nie wiemy, jakie miał wcześniejsze doświadczenia.
Z biegiem czasu poczuł się u nas bezpiecznie, więc zaczął testować naszą cierpliwość. W końcu zrozumiał czego od niego oczekujemy, i że wszelkie formy buntu nie przynoszą zakładanego skutku. Niestety nauka tego, też zajęła mu kilka miesięcy:


Aż przyszedł moment, gdy nastała prawdziwa sielanka. Pomysł z miarą krawiecką poszedł już w zapomnienie:


Niestety coraz bardziej zaczęła nas dręczyć myśl związana z przyszłością chłopca. Wprawdzie w pewnym momencie zaświtała iskierka nadziei, to niestety z każdym dniem płomyczek jest coraz słabszy:



Czas dopisać ciąg dalszy i jakoś wszystko podsumować.
Kapsel jest dzieckiem, które wymaga ciągłego zainteresowania i ciągłego przypominania mu o takich, czy innych zasadach. Wówczas jest fantastyczny. Potrafi współpracować, pomagać w rozmaitych pracach. Najgorszą rzeczą jest pozostawienie go samemu sobie. Nadal nie potrafi bawić się samodzielnie, nie mówiąc o kolorowankach, wycinankach, czy innych jeszcze bardziej skomplikowanych rozrywkach. Bardzo chętnie w nich uczestniczy, ale musi być „prowadzony za rączkę”.
Ostatnio mieliśmy przez dwa tygodnie pod opieką trójkę dzieci z innego pogotowia rodzinnego (co powodowało, że samemu Kapslowi poświęcaliśmy mniej czasu niż zazwyczaj). Być może niewłaściwie założyliśmy, że towarzystwo innych dzieci mu to w jakiś sposób zrekompensuje. Dodatkowo chłopiec trzy dni spędził w szpitalu (planowany zabieg), będąc ciągle w towarzystwie mamy lub babci. Trudno powiedzieć, która z tych dwóch rzeczy ma na to większy wpływ, ale Kapsel cofnął się w swoich zachowaniach o kilka miesięcy. Wrócił do okresu, gdy rzucał się z krzykiem na podłogę, gdy chodził po pokojach (wyciągając z szaf nie swoje rzeczy), gdy nie chciał sprzątać, pomagać…, gdy chęć jedzenia zaczęła przysłaniać wszelkie racjonalne myślenie.
Sądzę jednak, że tym razem powrót do normalności zabierze mu dużo mniej czasu, bo już teraz widać, że jest coraz lepiej.

Sprawa zainteresowanej rodziny adopcyjnej przycichła. Podjęliśmy więc z Majką decyzję o umieszczeniu go „na ściance” - takiej pewnego rodzaju tablicy ogłoszeń, do której mają dostęp również rodzice, którzy ukończyli kurs i mają kwalifikacje, aby przysposobić dziecko.
Napisałem (głównie tutaj) jak się sprawy mają, niczego nie ukrywając, nikogo nie wybielając, ani nadmiernie krytykując. Daleki jestem od prób wzbudzania litości, sugerując że chłopak kiepsko skończy w domu dziecka (gdzie nie będzie miał kontaktu jeden-na jeden z podstawowym opiekunem). Istnieje duże prawdopodobieństwo, że tak właśnie się stanie, jednak nie może to być ważnym kryterium, na podstawie którego, jakaś rodzina podejmie decyzję. Nie mogę też pisać, że chłopiec jest bezproblemowy, bo tak nie jest (chociaż w ostatnim czasie nastąpił ogromny postęp związany z moczeniem się). Nie chcę też rodziców, którzy zainteresują się Kapslem tylko dlatego, aby nie trafił do adopcji zagranicznej (bo ta opcja cały czas istnieje i dla nas nie jest to problemem … a dla Kapsla też z pewnością by nim nie była).

Kogo więc szukamy dla chłopca?
Kogoś, kto nie ma potrzeby wychowania swojego dziecka na geniusza. Kogoś, komu radość sprawia dawanie, a nie branie. Kogoś, kto ma dużo cierpliwości. Kogoś, kogo nie irytuje … „głupota”. Kogoś, kto chce mieć dziecko i być rodzicem dla niego i dla siebie (a nie dla sąsiadów, znajomych, czy nawet dalszej rodziny).
A przede wszystkim kogoś, kto będzie chciał z tym dzieckiem być na co dzień, dając mu głównie siebie, a nie w zastępstwie opiekunki i mnóstwo zajęć dodatkowych. Kapsel to lubi, nawet bardzo… ale jako dodatek.

Ktoś mógłby powiedzieć: adoptuj sam. Ja na przysposobienie takiego chłopca nie jestem gotowy, nigdy nie byłem i pewnie nigdy nie będę. Mogę poświęcić Kapslowi swój czas, mogę się z nim pobawić, pobiegać, poskakać na trampolinie. Mogę być dla niego fajnym wujkiem przez jakiś czas … nawet długi, ale nie na zawsze. Ja jestem typowym ojcem, który lubi się chwalić swoimi dziećmi. Nie szukamy dla Kapsla rodziców typowych, którzy zainteresują się nim tylko dlatego, że nie mają lepszych ofert. Kapslowi są potrzebni rodzice nietypowi. Są tacy ludzie. Nawet sami takich znamy.
Czy Kapslem nie można się chwalić? Owszem można, ale w wąskiej grupie osób, które go znają. Cały czas robi postępy, chociaż otoczenie może tego nie zauważać. Najprawdopodobniej w dorosłym życiu będzie mógł samodzielnie funkcjonować. Problem polega tylko na tym, aby znaleźć właściwych ludzi, którzy go do tej dorosłości doprowadzą.

I jeszcze kilka słów o mamie chłopca. Cały czas planuje złożyć wniosek do sądu o przywrócenie praw rodzicielskich. Parafrazując słowa Hamleta, napiszę „plany, plany, plany”.
Niczego nie zrobiła kiedyś, kiedy były ku temu podstawy, niczego nie zrobi i teraz (zwłaszcza, że jej sytuacja coraz bardziej się komplikuje). Owszem, przedstawia nam swoje plany, sugeruje pewne rozwiązania, które chciałaby zrealizować. Czasami nawet coś w tym kierunku zrobi. Jednak ja, na każdy jej nowy pomysł na życie, robię coraz większe oczy.
Przypomniał mi się pewien stary dowcip, który akurat w tym przypadku bardzo do mnie pasuje.
  • Czym się różni żaba od faceta?
  • Ta pierwsza czasami „kuma”.









niedziela, 13 sierpnia 2017

GACEK 2

Gacek to był „chłopak na opak”. Z innymi dziećmi, przebywającymi w naszej rodzinie zastępczej łączyły go tylko dwie rzeczy. Pierwsza sprawa, to typowa rodzina biologiczna, a druga – czas pobytu u nas (rok i kilka dni).
Cała reszta wymyka się ze znanych mi dotychczas standardów.
Chłopiec trafił do naszej rodziny w wieku dziewięciu miesięcy. Kilka pierwszych (a czasami kilkanaście) dni, jest bardzo trudnych. Dzieci nagle zostają przeniesione do obcej rodziny (czyli do nas) bez jakiegokolwiek przygotowania. My nie znamy ich, one nie znają nas. Uczymy się siebie nawzajem. Z Gackiem było zupełnie inaczej. Sprawiał wrażenie, jakbyśmy się znali od urodzenia. Nie płakał, niczego od nas nie chciał. Lubił siedzieć w łóżeczku (albo na dywanie) otoczony dużą ilością zabawek. Był bezproblemowy w obsłudze. Jednak takie zachowanie nie jest normalne. Prawdopodobnie jego mama sadzała go w ten sposób i chłopak się do tego przyzwyczaił. Nie domagał się niczego, bo wiedział, że na zbyt wiele liczyć nie może. Kilka tygodni zabrało nam uczenie go zgłaszania swoich potrzeb – choćby przytulania się.
Taki sposób bycia powodował, że chłopiec był rozmaicie odbierany przez różne osoby. Majkę pominę, bo ona kocha wszystkie dzieci. Gacek był ulubieńcem Kubusia (naszej córki). Czasami odwzajemniał to uczucie, czasami nie. Dla mnie był on przez długi czas, „obcy”. Nie jest to właściwe słowo, ale trudno mi znaleźć jakieś określenie dla dziecka, którym tylko się opiekuję. Myślałem nawet, że tak będzie do końca, ponieważ w przypadku innych dzieci, po jakimś czasie zawsze czułem, że one są moje.
Gacek też w końcu stał się mój … i to w najmniej spodziewanym momencie.
Od wszystkich innych dzieci z naszego pogotowia, coraz bardziej się oddalam, gdy zaczynają się one spotykać z rodzicami adopcyjnymi. Nie rozumiem tego mechanizmu, ale zaczynają mnie drażnić ich zachowania, które jeszcze kilkanaście dni wcześniej, były dla mnie czymś normalnym.
Z Gackiem było inaczej. Gdy Lassie i Barry (rodzice adopcyjni) zaczęli do niego przyjeżdżać, to nagle poczułem, że chcą mi go odebrać. A przecież tak naprawdę nigdy nie uważałem go za swoje dziecko. A może tylko tak mi się wydawało?
Gdy teraz się odwiedzamy (z Gackiem), to jest taka chwila, gdy spotyka się nasz wzrok i pojawia się uśmiech. Jest to zupełnie inny uśmiech niż w przypadku pozostałych dzieci, które widuję. Trwa on chwilę, ale nie da się go nie zauważyć. To może nawet nie jest uśmiech, ale taki błysk w oku - „jesteś”.

Cały proces zapoznawania się Gacka z nowymi rodzicami też był inny niż zazwyczaj. Przyjeżdżali oni do chłopca prawie codziennie przez miesiąc. Zabierali go na spacery i zapewniali rozmaite atrakcje. Pod koniec zaczął spędzać pojedyncze dni, a nawet weekendy, w ich domu. O ile ten schemat miał już miejsce przy innych dzieciach, o tyle nowością były spotkania krótko po zamieszkaniu w nowej rodzinie. Chłopiec nie jest z nami niewiele ponad miesiąc. W tym czasie widzieliśmy się już trzy razy. Byliśmy w jego domu, on był u nas. Spotkał się z przebywającymi u nas dziećmi, zwłaszcza z Kapslem, który był dla niego bratem przez prawie rok. Zresztą z Kapslem spędził kilka dni w swoim domku nad jeziorem.
Lassie i Barry są bardzo otwarci na spotkania z nami. W pewien sposób wspólnie testujemy taki sposób przejścia dziecka do nowej rodziny. Gdy ostatnio odjeżdżaliśmy (po spędzonym razem dniu w plenerze), to Lassie stwierdziła, że chyba będzie chciał pojechać z nami. Nie chciał … jego dom jest już gdzieś indziej. My jesteśmy już tylko historią, ale może historią, którą warto pamiętać. Jesteśmy w końcu ciągłością jego życia.
Nie wszystkie rodziny adopcyjne są gotowe na taki model adopcji. Nawet powiedziałbym, że zdecydowana mniejszość. Nawet te rodziny rozumiem. Nawet niewykluczone, że sam chciałbym się odciąć od dotychczasowej rodziny zastępczej, rozpoczynając nowy rozdział w życiu mojego dziecka adopcyjnego.
Ale dlaczego? To jest właśnie ciekawe. Rodzicom adopcyjnym się wydaje, że są dla swojego dziecka kimś wyjątkowym, kimś na kogo czekało ono „gdzieś” przez całe swoje życie. Jednak prawda jest chyba taka, że są oni tylko kolejnym epizodem w jego życiu. Za kilkanaście lat pozna ono kogoś, kto stanie się dla niego ważniejszy – partner, jego dziecko – taka jest kolej rzeczy. Nikt nie będzie przecież od niego wymagał, aby zaprzestało wówczas spotykać się z rodzicami. Dlaczego więc urywać wszelkie kontakty sprzed adopcji?
Nie chodzi mi też tylko o nas (rodziców zastępczych), ale również rodziców biologicznych.
W dzisiejszych czasach, rodzice adopcyjni nie mają problemów z jawnością adopcji, czyli wychowywaniem swojego dziecka w świadomości, że urodziła je inna mama.
Istnieje jednak kwestia otwartości adopcji (o której coraz częściej się wspomina), polegającej na zachowaniu kontaktów również z rodzicami biologicznymi.
Osobiście uważam, że nie jest to dobre rozwiązanie, chociaż moje przekonanie nie jest już tak silne jak jeszcze kilkanaście miesięcy temu. Nie wykluczam więc, że za jakiś czas będę orędownikiem utrzymywania kontaktów również z rodzicami biologicznymi.
W przypadku Gacka, sprawa jest dość prosta. Jego mama sama przestała się nim interesować.
Nie oznacza to, że kiedyś się jeszcze nie odezwie. Wielokrotnie bywa tak, że Majka dostaje SMS-a, albo nawet telefon od mamy biologicznej dziecka, które już dawno ma nową rodzinę.
„Co u niego słychać?”, „Czy jest szczęśliwy?”, „Czy jest możliwość abym się z nim spotkała?”.
W każdym przypadku zapewniamy mamę, że z dzieckiem jest wszystko w porządku i ma szczęśliwą rodzinę (oczywiście nie ujawniając żadnych szczegółów). Nie informujemy tej rodziny o takich telefonach, aby nie burzyć jej spokoju. W jakimś sensie, bierzemy na swoje sumienie podjęcie bardzo ważnej decyzji.
Zacząłem się nad tym zastanawiać akurat w przypadku Gacka, ponieważ jego rodzice adopcyjni są tak bardzo otwarci i nie obawiają się przeszłości chłopca.
Jak jednak postąpimy, gdy mama biologiczna Gacka do nas zadzwoni? Być może jest to pytanie, które powinniśmy zadawać każdej rodzinie adopcyjnej na samym początku.
Bycie rodzicami adopcyjnymi nie jest proste. My jesteśmy gotowi zaakceptować każde ich zdanie. To ich dziecko, ich życie, to oni będą ponosić konsekwencje trafnych (lub nie) decyzji.
Czy razem z Majką możemy im jakoś pomóc? Mam nadzieję, że tak.

Wrócę jednak do tego chłopaka, który przez ostatni rok, łamał wszelkie znane mi zasady.
Jako jedyny z dotychczasowych naszych dzieci – nie lubił jeść. W większości przypadków jest tak, że dzieci są nauczone tego, że o jedzenie trzeba zawalczyć … i najlepiej najeść się na zapas. Nawet Smerfetka, która była z nami od urodzenia, zaczęła przejawiać takie zachowania (wzorując się na innych). Niby wszystko jest proste, za każdym razem jedzenie zostaje na talerzach, co niestety przekłada się na niewłaściwą dietę Furii (bo zjada resztki) … a jednak są to nawyki, z którymi często walczymy miesiącami.

A może chłopiec wcale nie jest „na opak”?
Oto ostatnie opisy jego zachowań (przekazane do ośrodka adopcyjnego), których tutaj jeszcze nie prezentowałem:

Ocena rozwoju dziecka na podstawie obserwacji opiekunów (18 miesięcy).

Gacek jest już wolny prawnie i wkrótce zostanie skierowany do adopcji. Jego mama biologiczna czasami się odzywa, czasami wpada na godzinkę go odwiedzić. Jednak trudno powiedzieć jakie są jej motywy (o ile sama jest ich świadoma). Jakiś czas temu poinformowała nas, że już więcej nie będzie się z nim spotykać, by za kilkanaście dni zadzwonić z pytaniem „kiedy mogę przyjechać?”
Jednak mamy wrażenie, że w sytuacji gdy możemy jej zaproponować dość odległy termin spotkania się z synem, to bardzo ją to cieszy.

Wykaz umiejętności dziecka:

  • W związku z przygotowywaniem wszelkiej dokumentacji dla Ośrodka Adopcyjnego, chłopiec przeszedł badania psychologiczne w Poradni Psychologiczno-Pedagogicznej. Mimo, że opinia, którą otrzymaliśmy jest bardzo lakoniczna (w zasadzie jest tam tylko stwierdzona norma rozwojowa), to chłopiec w wielu sytuacjach podczas badania wykazał się umiejętnościami ponadprzeciętnymi. Pani psycholog była zaskoczona choćby tym, że Gacek odróżnia kształty i kolory (np. potrafi wskazać rzecz, czy obrazek, który jest koloru czerwonego).
  • Cały czas jest bardzo „przytulaśny”. Od jakiegoś czasu, dręczy nas chęcią dawania buziaków. Jednak jest nieufny w stosunku do obcych. Nawet na badaniach psychologicznych, przez długi czas nie chciał zejść z kolan mojej żony (czyli mamy zastępczej). Podobnie jest w sytuacjach, gdy pojawiają się w naszym domu osoby, których nie zna, albo nie widział ich przez dłuższy czas. Zachowanie to dotyczy również jego mamy biologicznej – w końcu z jego punktu widzenia, jest to zupełnie obca kobieta.
  • Od niedawna staje się coraz większym rozrabiaką. Prawdopodobnie jest to związane z rozwojem fizycznym, a dokładniej umiejętnością sprawnego chodzenia (a nawet biegania) oraz wchodzenia i schodzenia z czego tylko się da. Coraz częściej zaczyna walczyć z innymi dziećmi o swoje prawa, mimo że swoją posturą im nie dorównuje. Najczęściej jest to zauważane w trakcie zabawy, gdy jakaś zabawka nagle staje się przedmiotem pożądania dla wszystkich dzieci, albo rozpoczyna się bój, kto pierwszy wejdzie nam na kolana, czy też zostanie przytulony.
  • Dużo rzadziej dochodzi do walki o jedzenie. Gacek jest coraz większym niejadkiem. Na dobrą sprawę, tylko kaszkę z mlekiem wypija chętnie i nigdy jej nie odmawia. Owoce i deserki zjada, ale sprawia wrażenie jakby robił to dla towarzystwa (gdy jedzą inne dzieci). Nawet rarytasy, które uwielbiają pozostałe dzieciaki (ciasteczka, chrupki, różnego rodzaju płatki), najczęściej oddaje psu – mimo że początkowo wyciąga po nie ręce. Najgorzej jest z jedzeniem obiadu i chleba z obkładem (wyłączając suchą bagietkę). Kawałek mięsa potrafi „memlać” godzinę, zanim go w końcu połknie.
  • Od jakiegoś czasu Gacek przestał lubić się kąpać. W czasie gdy pozostała dwójka świetnie się bawi (wylewając połowę wody z wanny na podłogę) … on stoi. Umycie głowy bez płaczu, graniczy z cudem. Ciekawe jest tylko to, że gdy starsza o 4 miesiące Smerfetka, wylewa mu z kubeczka wodę na głowę, która leje mu się po oczach – to wtedy rechocze ze śmiechu.
  • Biorąc pod uwagę kwestie zdrowia, to chłopiec nie nastręcza żadnych problemów. Czasami jakiś katarek i to wszystko. Wprawdzie jego mama biologiczna uważa, że jest on dzieckiem schorowanym, to tak naprawdę wszystko skupia się na utrzymywaniu odpowiedniej higieny (ale też bez przesady) i smarowaniu jego skóry (mającej tendencję do przesuszania się i chropowatości) różnymi kremami i maściami oraz podawaniu raz dziennie leków przeciwalergicznych. Jego policzki są prawie zawsze zaczerwienione (co niektórzy odczytuję jako oznakę zdrowia). Niestety jest to najprawdopodobniej reakcja uczuleniowa (chłopiec jest pod opieką alergologa). Ale powoduje to, że dla osób niewtajemniczonych, Gacek wygląda zdrowo i pewnie miałby zagwarantowany udział w programie „Rolnik szuka żony”.
  • Do tej pory nie zaznajamialiśmy go z nocnikiem. Trochę więc go pod tym względem zaniedbujemy, ale próba „łapania kupy” przy pozostałych dzieciach byłaby bardzo trudnym przedsięwzięciem. Niech to będzie wyzwaniem dla rodziców adopcyjnych.
  • Natomiast staramy się przybliżać mu funkcję szczoteczki do zębów. Póki co bez pasty, bo zostaje ona natychmiast zjadana. Zresztą szczoteczka pełni rolę zabawki (i do tego przechodniej, bo cała trójka maluchów, którą aktualnie mamy pod opieką, korzysta z niej naprzemiennie – ponieważ kąpią się razem w wannie). Jednak, aby pokazać do czego ona służy, w czasie kąpieli myję zęby razem z nimi.
  • Niestety najgorzej sytuacja wygląda w kwestii mowy. Wprawdzie Gacek rozumie co się do niego mówi i często wykonuje rozmaite polecenia, to jednak ilość wypowiadanych słów nie przekracza dziesięciu. Najczęściej wypowiada „aaaaaaaaaaa” (z radości). W sumie bardzo nas to cieszy, ponieważ porównując jego aktualnie zachowanie, do stoickiego spokoju sprzed dwóch, czy trzech miesięcy, wydaje nam się, że stał się wulkanem energii.
Przed chłopcem pewnie jeden z najtrudniejszych w życiu egzaminów.
Uważamy, że emocjonalnie Gacek jest zdolny to zamieszkania z nowymi rodzicami adopcyjnymi, nie ponosząc przy tym większego uszczerbku na swoim zdrowiu psychicznym.
Mamy nadzieję, że nowi rodzice (podobnie jak dotychczasowi rodzice adopcyjni dzieci, które od nas odeszły) będą rozumieć, że rozstanie z nami powinno być procesem rozłożonym w czasie … albo inaczej – poznawanie ich przez Gacka powinno być rozłożone w czasie.

Ocena rozwoju dziecka na podstawie obserwacji opiekunów (21 miesięcy).

Gacek od kilku dni spotyka się z rodzicami adopcyjnymi.
Ponieważ brakuje im jeszcze jedno zaświadczenie, aby złożyć wniosek do sądu o przysposobienie (czyli mamy jeszcze trochę czasu na poznawanie siebie), to na razie nie naciskamy na kontakty „jeden na jeden”. Oznacza to, że chłopiec raczej nie zauważa jeszcze powagi sytuacji. Uważa ich za osoby, które przychodzą się z nim pobawić – jak również ze Smerfetką i Kapslem.

Wprawdzie okazali się bardzo sympatycznymi ludźmi i miło jest nam wspólnie z nimi spędzać czas, to jednak coraz bardziej będziemy się musieli wycofywać, aby chłopiec wszystko sobie uporządkował, bo wcale się nie dziwię, że czasami nie wie o co nam chodzi. Na przykład, gdy powiedziałem „idź daj tacie buziaka”, to nie bardzo wiedział, dlaczego ma go dać „temu panu” (bo przecież dla niego tata to ja). Wprawdzie zawsze mówimy o sobie „ciocia” i „wujek”, to jednak prawie wszystkie nasze dzieci zastępcze na pewnym etapie swojego rozwoju zaczynają mówić mama i tata (najprawdopodobniej wzorując się na naszych dzieciach biologicznych).
Rodzice adopcyjni Gacka (podobnie jak rodzice naszych poprzednich dzieci zastępczych) przechodzą przez kolejne kręgi wtajemniczenia. Czasami się zastanawiam, czy takie dozowanie wiedzy ma jakiś głębszy sens. Może ma, bo się przeciwko temu nie buntują … albo wychodzą z założenia, że Majce nie warto się sprzeciwiać.
Tak więc rytuały związane z kąpielą i układaniem do snu, są dopiero przed nami.

Gacek zaczyna sobie coraz lepiej radzić w życiu. Wyrasta z bycia „ciapciusiem” ustawianym do kąta przez Smerfetkę. Wprawdzie w ciągu dnia trzyma fason, zgrywając dżentelmena, to nad ranem (gdy wydaje mu się, że nikt go nie widzi), często zdarza się mu walnąć Smerfetkę jakąś zabawką. Ma świadomość tego, że ma raczej mizerną posturę i w konfrontacji siłowej raczej nie ma z nią szans. Dlatego szybko ucieka. Do tego często zabiera jej wcześniej smoczek, wiedząc że to znacząco opóźni rozpoczęcie pogoni (Smerfetka bez swojego atrybutu jest dużo mniej pewna siebie).

Jest „gadżeciarzem”. Krótko mówiąc: fura i komóra … dodałbym może jeszcze „balon”. Zabawki liczą się tylko te, które mają kółka (pluszaki mogłyby nie istnieć). Telefon woli taki, po którym można przesuwać palcem, chociaż moim też nie gardzi i doskonale wie, że w tym przypadku trzeba naciskać na klawisze. Niestety telefon zabawka (który nie dość, że jest kolorowy, to jeszcze świeci, gra i „gada”) zupełnie go nie interesuje. Jednym z kilku słów, które wypowiada, jest „alo-alo”.

Niestety w kwestii jedzenia niewiele się zmieniło. Gacek nadal jest niejadkiem. Będzie to dużym wyzwaniem dla rodziców adopcyjnych. Ale z głodu nie umrze, bo spaghetti zjada zawsze, lubi też niektóre owoce i bez marudzenia wypija mleko z kaszką. Całą tą wiedzą oczywiście dzielimy się z nowymi rodzicami.

Chłopiec coraz częściej zaczyna też mieć swoje zdanie (żeby nie powiedzieć „humory”). Tak jak rewelacyjnie zdał test psychologiczny przed zgłoszeniem go do Ośrodka Adopcyjnego, tak przy spotkaniu z panią psycholog robiącą wywiad, zupełnie się nie popisał – bo nie chciał. Musiała się więc zadowolić wiedzą przekazaną jej przez nas.

Chłopiec nadal jest milczkiem, chociaż są chwile, gdy się otwiera. Potrafi wówczas wypowiedzieć kilka całkiem długich zdań. Jednak „konia z rzędem” temu, kto potrafiłby to przetłumaczyć. Cieszę się, że najczęściej wypowiada je w mojej obecności (bo albo przy kąpieli, albo nad ranem, gdy jest pod moją opieką), chociaż może niesłusznie, bo w końcu nie wiem co chce mi przekazać.
Jednak mimo ograniczonego zasobu słów, wszystko jest w normie – według testu wystarczy znajomość więcej niż trzech wyrazów, a taką posiada.

Intelektualnie wszystko jest bez zarzutu. Chłopiec rozumie większość poleceń. Kojarzy pewne fakty. Nie jest mu obce myślenie przyczynowo-skutkowe. Gdy o poranku mówię „wychodzimy”, to Gacek biegnie po moje spodnie i mi je podaje. Jeżeli wcześniej nie został rozebrany przez Smerfetkę, to kładzie się, aby go „wypuścić” ze śpiwora.
Czasami się zastanawiam, czy przetrzymywanie dzieci w śpiworach do momentu wyjścia z sypialni, nie jest trochę nieludzkie. Można jednak przyjąć, że jest to pewnego rodzaju rytuał, który nie jest odbierany jako coś krzywdzącego. Chodzić mogą (chociaż znacznie wolniej), a co najważniejsze - są w stanie wgramolić się najwyżej na drugą półkę w szafie.

W sprawach zdrowotnych zrobiliśmy co się dało (chociaż zbyt wiele robić nie było trzeba). Chłopiec cały czas jest na lekach przeciwuczuleniowych, co powoduje, że jego skóra wygląda całkiem przyzwoicie. Na ewentualne testy alergiczne, podobno jest jeszcze za wcześnie, ponieważ nie byłyby one miarodajne.

Fizycznie Gacek jest bardzo dobrze rozwinięty. Biega, skacze, jeździ jeździkiem wokół kominka. Na placu zabaw uwielbia huśtawki, zjeżdżalnie, karuzele. Bardzo dobrze współżyje (a nawet współpracuje przy brojeniu) z psem, co niewątpliwie cieszy rodziców adopcyjnych (mają dwa psy).

Parafrazując, powiedziałbym że przekazujemy nowym rodzicom bardzo dobrze utrzymany egzemplarz, mający tylko drobne zarysowania i stłuczenia. Widząc nasze przywiązanie, obiecali że będą nas informować o postępach chłopca, a nawet nas odwiedzać. A tak poważnie, to długi proces „przekazywania” dziecka rodzicom adopcyjnym jest dobry nie tylko dla samego dziecka, jego nowych rodziców, ale również starych rodziców (czyli zastępczych).

Dodam na koniec, że mama biologiczna Gacka odezwała się jakiś czas temu (gdy chłopiec był już zgłoszony do adopcji). Wstępnie wyraziła chęć spotkania się z nim po raz ostatni, jednak drugi raz już nie zadzwoniła … aż do dnia dzisiejszego. W dzisiejszej rozmowie stwierdziła, że więcej już nie przyjedzie, ale życzy mu dużo szczęścia. Zapytała o nasze odczucia względem jego rodziców adopcyjnych i tym sposobem zakończyła pewien epizod w swoim życiu. Moim zdaniem, w sytuacji jaką mamy, jest to bardzo dojrzałe zachowanie (chociaż Majki ocena mamy chłopca jest nieco inna).





niedziela, 6 sierpnia 2017

Czy KAPSEL zostanie "kotem"?

Kolejna odsłona historii Kapsla.
Niestety wszystko coraz bardziej się komplikuje i zaczynam obawiać się realizacji najgorszego scenariusza … chociaż wczoraj pojawiło się kolejne światełko w tunelu.

Okazuje się, że chłopiec nie jest jeszcze w bazie adopcji zagranicznych, mimo że wszystkie materiały potrzebne do zgłoszenia, zostały już dość dawno zebrane. Sprawa trochę się przeciągnęła, ponieważ na pewnym etapie pojawili się rodzice zainteresowani dzieckiem starszym z możliwością wystąpienia pewnych deficytów (dotyczących zarówno sfery fizycznej jak też psychicznej). Otrzymali pełną dokumentację dziecka i czas na zastanowienie się. Pani Aleksandra z naszego ośrodka adopcyjnego bardzo kibicuje Kapslowi, ale niczego nie może sugerować rodzicom adopcyjnym. Może tylko przedstawiać „suche fakty”, a tych było całkiem sporo. Rodzice myśleli i myśleli … w końcu stwierdzili, że jednak nie jest to dziecko dla nich.

Przez krótki czas zacząłem żałować, że tak dokładnie opisuję zachowania przebywających u nas dzieci. W pewien sposób, zupełnie nieproszony, wysuwam się przed szereg. Makumba, który od niedawna jest związany z naszym ośrodkiem adopcyjnym i prowadził przysposobienie Smerfetki stwierdził, że tak dokładnego opisu dziecka jeszcze w swoim życiu nie widział. Rodzice zgłaszający się do ośrodka adopcyjnego, najczęściej mają możliwość zapoznać się z tym co jest zapisane w książeczce zdrowia i kartach wypisu ze szpitali. Do tego dochodzi opinia psychologa, krótka ocena sporządzona przez kogoś z PCPR-u oraz stanowisko pracownika ośrodka adopcyjnego, oparte na wywiadzie przeprowadzonym z dotychczasowymi opiekunami dziecka i jego kilkugodzinnej obserwacji, popartej rozmaitymi testami. Na tej podstawie rodzice muszą podjąć decyzję, czy jest to właśnie ich wymarzone dziecko. Pamiętam jak ostatni rodzice, którzy adoptowali Gacka i Smerfetkę, mówili że przyjeżdżając do nas po raz pierwszy, w zasadzie wszystko już o swoich dzieciach wiedzieli … z wyjątkiem tego jak wyglądają.
Kapsel w papierach ma stwierdzone tylko opóźnienie rozwoju w stopniu lekkim. Do tego jest nad wyraz rozwinięty społecznie i robi oszołamiające pierwsze wrażenie (a nawet drugie, trzecie, czwarte ...). Nam też początkowo wydawało się, że wszystko jest kwestią zaniedbań z wczesnego dzieciństwa i że wystarczy trochę pracy, aby chłopak szybko dogonił rówieśników.
Jestem przekonany, że gdyby chętna rodzina oparła się tylko na tych dokumentach i zdecydowała się zapoznać z chłopcem, to Kapsel miałby już mamę i tatę. Nawet gdyby w którymś momencie doszli do wniosku, że jednak nie wszystko idzie po ich myśli, to pewnie nie zdecydowaliby się na jakieś radykalne kroki. Kapsel daje się lubić, stara się być posłuszny i pomocny (chociaż nie zawsze mu to wychodzi). Nie jest niebezpieczny dla otoczenia.

Jednak nadal będę opisywał to co widzę i czuję, bo wydaje mi się, że tak trzeba. W końcu rodzice mogą sobie odfiltrować moje oceny, pozostawiając tylko fakty. A te mogą zinterpretować na swój sposób.

Wczoraj dowiedzieliśmy się, że zgłosiła się druga rodzina zainteresowana Kapslem (a dokładniej odbyły się pierwsze rozmowy pomiędzy ośrodkami adopcyjnymi). Wprawdzie mieszka ona na drugim końcu Polski (są to rodzice z bazy ogólnokrajowej), to w chwili obecnej nie ma to już większego znaczenia. Kapsel faktycznie odpuścił już sobie swoją mamę biologiczną. Chociaż chyba sam sobie tego nie uświadamia. Czasami mówi, że gdy od nas odejdzie, to będzie tęsknił. Jednak w jednym zdaniu wymienia nas, nasze dzieci (biologiczne i zastępcze), swoją mamę i Furię, a nawet samochód … i to niekoniecznie nasz.

Przez jakiś czas zastanawiałem się nad wrzuceniem Kapsla na „tablicę ogłoszeń”. Są strony w sieci, na których można zamieścić informację typu „dziecko poszukuje rodziny adopcyjnej albo zastępczej”. Nie jest to żaden handel dziećmi – wszystko tak czy inaczej przechodzi przez Ośrodek Adopcyjny, albo PCPR. Prawdę mówiąc ta myśl nadal „chodzi” mi po głowie.
Rozmawialiśmy z naszym ośrodkiem adopcyjnym o tym pomyśle. Nikt nie próbował nam powiedzieć, że jest to bez sensu (chociaż może dlatego, że jako opiekunowie prawni jesteśmy uprawnieni do podejmowania takich decyzji). Zwrócono nam jednak uwagę na pewne fakty, które trochę dały mi do myślenia.
Przede wszystkim chodzi o to, że zarówno adopcyjna baza wojewódzka, jak też ogólnokrajowa, to nie tylko baza danych dzieci, ale również rodziców decydujących się na przysposobienie. Jeżeli do ośrodka adopcyjnego zgłaszają się rodzice chętni adoptować takiego Kapsla, a ośrodek nie ma takiego dziecka u siebie, to powinien ich zgłosić dalej. Chociaż może słowo „powinien” nie znaczy, że chce i tak robi – tego nie wiem.
Druga sprawa to podobno fakt, że na takie ogłoszenia często odpowiadają rodziny, które wprawdzie ukończyły szkolenie, ale nie uzyskały odpowiednich kwalifikacji.
No i sprawa trzecia (chyba najważniejsza), że często pojawiają się rodzice, którzy nigdy nie odbyli szkolenia. Zwyczajnie zareagowali emocjonalnie, poczuli że są dla tego konkretnego dziecka stworzeni. Opiekunowi prawnemu nikt nie zabroni, aby dziecko spotykało się z taką czy inną osobą. Zaczynają nawiązywać się więzi, dziecko prawie ma już swoich rodziców, którzy kończą kurs dla rodziców adopcyjnych i … nie dostają kwalifikacji.
Kilka razy poszukiwaliśmy tym sposobem rodziców zastępczych – nigdy nic z tego nie wyszło. Były nawet przypadki, gdy zgłaszali się rodzice, którzy jakiś czas temu ukończyli kurs, a nawet uzyskali kwalifikację. Jednak z jakichś powodów (po latach) nie przechodzili testów psychologicznych. Nie mam powodów zakładać złej woli psychologów z naszego PCPR-u, ponieważ zdarzały się przypadki, gdy testy były przeprowadzane ponownie, tyle że inną metodą.
Niestety wyniki takich badań są tajemnicą, więc pozostaje mi tylko wierzyć w to, że oczekiwania w stosunku do rodziców nie są zbyt wygórowane.

Potrzeba bycia rodzicem jest przeogromna. Na szczęście nigdy nie musiałem tego doświadczać na własnej skórze. Mamy bardzo dobrych znajomych, którzy kilka lat temu zaopiekowali się chłopcem, bardzo przypominającym Kapsla. Teraz ten chłopiec jest już mężczyzną i na dobrą sprawę mógłby powiedzieć: „wyprowadzam się, rozpoczynam swoje życie”. Niestety tego nie powie, bo nawet zwykłe zrobienie zakupów jest ponad jego siły. Do tego nie może pozostawać sam w domu (przynajmniej w obecności jakiegokolwiek sprzętu podłączonego do prądu). Najprawdopodobniej chłopiec zatoczy koło i wróci do placówki, z której został zabrany.
Czy rodzice zastępczy żałują swojej decyzji sprzed lat? Myślę, że nie, chociaż nigdy bezpośrednio o tym nie rozmawialiśmy. Mimo wszystko, dali mu najszczęśliwsze chwile w jego życiu. Jednak, czy gdyby mogli cofnąć czas, to podjęliby identyczną decyzję? Tutaj mam wątpliwości.
Trudno mi powiedzieć jak będzie przebiegł dalszy rozwój Kapsla, jak będzie się on zachowywał mając lat piętnaście czy dwadzieścia. Wydaje mi się, że na to pytanie nikt nie jest w stanie odpowiedzieć. Ale też wiem, że są rodziny potrafiące takie dziecko zaakceptować i żyć jego życiem. Widocznie ta, która odpuściła, nie była na to gotowa. Jakie są oczekiwania rodziny, o której dowiedzieliśmy się wczoraj? Tego jeszcze nie wiemy. W każdym razie nasz ośrodek podobno będzie się starał sugerować, aby w początkowej fazie doszło do spotkania z chłopcem. Chce, aby chętni rodzice przyjechali go poznać, aby zabrali go na plac zabaw, do lasu, do ogrodu zoologicznego (byleby tylko nie do sklepu) – niech się nim zauroczą. Być może są dla niego rodziną ostatniej szansy … a być może on dla nich również.

Gdybym w tej chwili miał odpowiedzieć na pytanie „jakie Kapsel ma szanse na adopcję zagraniczną?”, to odparłbym, że mizerne. Pomijam nie najlepszą atmosferę dotyczącą adopcji zagranicznych, bo nie mam pojęcia kto (czy w ogóle ktoś) nad tym wszystkim teraz panuje. Kapsel dostał nasze „błogosławieństwo” (co było podstawą) i jeżeli tym razem nic nie wyjdzie z adopcji krajowej, to najprawdopodobniej będzie już rozważana kwalifikacja do adopcji zagranicznej. Rozmawialiśmy z osobą, która była zaangażowana w adopcję Chapicka do Włoch. Niestety kiepsko to widzi. Prawdę mówiąc sądziłem, że nie ma już żadnych szans. Byłem bowiem przekonany, że Kapsel już od kilku tygodni znajduje się w bazie zagranicznej, a w tym czasie już dawno coś powinno zacząć się dziać. Tak było zarówno w przypadku Chapicka jak i Królewny. Teraz moje nadzieje trochę odżyły, mimo że przede wszystkim mam duże oczekiwania w stosunku do rodziców, o których dowiedzieliśmy się wczoraj.

Od kilku dni mamy pod opieką trójkę dzieci z innego pogotowia rodzinnego. Między innymi Cezara i Dennisa (oboje w granicach trzech lat). Ten pierwszy jest bardzo stateczny, grzeczny. Jest posłuszny i lubi być chwalony. Ten drugi … pierwszego dnia rozbił lustro, drugiego roztrzaskał elektroniczną nianię (na szczęście udało mi się ją złożyć). Potem było już trochę lepiej. Wszedł do kominka, wysypał sobie śmieci na głowę, omal nie udusił psa … o takich drobiazgach jak upadek z trampoliny na ziemię (mimo zabezpieczenia siatką), czy rozłożenie pieluchy na czynniki pierwsze – nie wspomnę.

Nasza aktualna "szóstka" - na szczęście chwilowa.

Cezar unika z nim bezpośredniego starcia. Zwyczajnie odpuszcza, chociaż jest nieco starszy i silniejszy. Potrafi jednak o siebie zawalczyć, tyle że robi to inteligentnie.
Chłopcy śpią jeszcze w południe. Któregoś dnia, nagle z ich pokoju zaczęły dobiegać płacze i krzyki. Okazało się, że Dennis siedzi na środku dywanu ze „sztachetą” z łóżeczka i beczy, że Cezar go pobił. A ten drugi leży grzecznie w swoim łóżeczku i udaje, że śpi. Kto dostał burę? Oczywiście Dennis, za to że wyszedł z łóżeczka i do tego wyłamał szczebelek.
Napisałem o tym, ponieważ jeszcze kilka miesięcy temu Kapslowi zdarzało się kogoś pobić, a nawet ugryźć. Nikt za bardzo nie dochodził przyczyny, tym bardziej, że Kapsel (swoim zwyczajem) plątał się w zeznaniach. Staraliśmy się wyeliminować tego rodzaju zachowania i nam się to udało. W tej chwili nawet, gdy chłopiec zostanie zaatakowany, to nie dąży do konfrontacji.
Jest jeszcze dziesięcioletnia Landryna. Dziewczynka bardzo inteligentna i jednocześnie trudna wychowawczo … chociaż osobiście wolę ją, niż Dennisa.
Tępi Kapsla niemiłosiernie, a ten jest wpatrzony w nią jak w obrazek. „Nienawidzę jak robisz mlask, mlask.”, „Jesteś wstrętny jak podwijasz język do podniebienia, gdy mówisz.”, „Nie dotykaj mnie, najpierw umyj łapy!”. A Kapsel na to nic … albo jeszcze gorzej – mówi, że to jego przyjaciółka.
Póki co nie ingeruję w sprawy bezpośrednio. Przyglądam się, jednocześnie angażując mocne strony Kapsla. Landryna bardzo boi się pająków (i pajęczyn). Zrobiliśmy więc sobie któregoś dnia wypad do paśnika (jakieś półtora kilometra biegiem). Zabraliśmy też Sasetkę, która nad morzem pokazała, że taka przebieżka to dla niej drobiazg. Samym biegiem Kapsel nie zaimponował, bo Landryna wykazała się równie dobrą kondycją. Jednak w paśniku, moim zdaniem pokazał się z jak najlepszej strony. Przede wszystkim usunął wszystkie pajęczyny, aby Landryna mogła wejść na poddasze. Nie weszła, bo już na piątym szczebelku zaczęła panicznie krzyczeć, że ma lęk wysokości. Jednak Kapsel nie zabłysnął w jej oczach (tym, że wielokrotnie wchodził i schodził po drabinie). Uznała, że dla kogoś, komu nie straszna wysokość, nie jest to żadnym wyczynem. Sprowadziła więc Kapsla „do parteru”, mimo że ja stałem za nim „murem”, próbując wymyślać inne zadania (tuż nad ziemią).
Skoro tutaj się nie udało, to postanowiliśmy urządzić spanie pod gołym niebem … a dokładniej na trampolinie. Niestety w oddali zaczęło błyskać i Kapsel jako pierwszy wrócił do domu. Landryna przyszła dopiero wtedy, gdy dobrze lunęło. Niestety porządnych grzmotów się nie doczekaliśmy, więc nie wiem kto wykazałby się silniejszą psychiką.

Powyższy opis (akurat tym razem) nie jest bezcelową dygresją.
Istnieje duże prawdopodobieństwo, że Kapsel znajdzie się w domu dziecka. Nie wiem jeszcze, jak na taką ewentualność go przygotować, ale jakoś będzie trzeba to zrobić.
Sam pobyt w placówce nie będzie dla niego czymś złym. Chłopak bardzo lubi towarzystwo innych dzieci. Nawet teraz czasami mówi, że szkoda, iż w wakacje nie chodzi do przedszkola. Być może będzie też mógł częściej spotykać się z mamą (o ile ta będzie miała na to ochotę).
Również taka Landryna może się (w placówce) okazać jedną z bardziej przyjaznych mu osób. Na tą chwilę uważam, że Kapsel jest bardzo podatny na środowisko, w którym przebywa. Gdy będzie miał kilkanaście lat, to aby zaistnieć w grupie, będzie skłonny kraść, ćpać, bić … a być może nawet zabić. Pojęcie „fali” cały czas istnieje i nie dotyczy tylko wojska. Kapsel najpierw zostanie „kotem”, a potem sam będzie dręczył „koty”. Chyba, że zostanie "kotem permanentnym".

Jeżeli nie dojdzie do adopcji (krajowej lub zagranicznej), to rozpocznie się poszukiwanie rodziny zastępczej. Czy taka się znajdzie? Jest wiele rodzin, które chciałyby zostać rodziną zastępczą (zresztą w rozmaitej formie), ale nimi nie zostają. Niestety „taki mamy klimat” i to od wielu lat. Moim zdaniem problem polega na tym, że opieka zastępcza jest finansowana przez samorządy. Te biedniejsze, pewnie nie mają pieniędzy na organizowanie szkoleń dla rodziców zastępczych, utrzymywanie pracowników koordynujących pracę tych rodzin, wspomagających je i jednocześnie kontrolujących. Łatwiej „wykupić” pobyt dziecka w rodzinie zastępczej z innego powiatu, a nawet zapłacić dużo więcej, umieszczając dziecko w placówce. Teoretycznie dziecko do dziesiątego roku życia powinno znaleźć się w rodzinnej pieczy zastępczej. Wielokrotnie tak nie jest. Co więcej, nadal są tworzone placówki dla małych dzieci. Są one nieco ładniej „opakowane”, zareklamowane, wspomagane pracą wolontariuszy – co nadaje im pewnego specyficznego charakteru.
Nasz powiat nie umieszcza małych dzieci w domach dziecka, więc jeżeli nie dojdzie do adopcji i nie znajdzie się rodzina zastępcza „na stałe”, to pewnie Kapsel spędzi z nami jeszcze trzy lata (chociaż to z kolei przeczy definicji pogotowia rodzinnego).
Może być też tak, że ktoś wpadnie na cudowny pomysł, aby oddać go do domu pomocy społecznej.
Wszak to idealne rozwiązanie (z punktu widzenia PCPR-u). W pogotowiu rodzinnym zostanie zwolnione miejsce, więc każdy sąd taką decyzję „przyklepie” - w końcu jest to zgodne z ustawą. Za utrzymanie dziecka w domu pomocy społecznej nie zapłaci już starosta, tylko nasza gmina (dla której za chwilę staniemy się „kulą u nogi”). DPS wydaje się miejscem bardziej bezpiecznym niż dom dziecka, mimo że bardziej ogłupiającym. Ale historia lubi się powtarzać. Może zawitają do tego ośrodka jacyś ludzie, którzy stwierdzą, że Kapsel się marnuje. Może przez kolejnych kilka lat znowu poczuje, że należy do rodziny – kolejnej rodziny.

Jaki to wszystko ma sens?

Póki co, czekamy co przyniesie nam czas. Z każdym dniem coraz bardziej przestaje nas przerażać myśl, że możemy spędzić z chłopcem jeszcze kilka lat, za to coraz bardziej się obawiamy, że może on nie znaleźć rodziny.

Jednak na koniec zrobię jeszcze pewną dygresję – po prostu muszę (może dlatego, że jest to scena z dnia dzisiejszego).
Kapsel od przedwczoraj przebywał u rodziców Gacka (chłopca, który jeszcze do niedawna przebywał w naszym pogotowiu), którzy mają domek letniskowy nad jeziorem.
Trochę się zdziwiłem, ale zdecydowali się zaprosić nas dzisiaj do siebie z całą naszą aktualną piątką (z Kapslem - szóstką). Pojechaliśmy więc dwoma samochodami, bo inaczej się nie dało. Spotkanie było fantastyczne. Również Dennis był nad wyraz grzeczny. Może dlatego, że upodobał sobie kosiarkę (taką zabawkę, którą zresztą na pożegnanie dostał w prezencie) i przez większą część czasu kosił nią wszystko. Nawet bardziej absorbowała nas Landryna, ponieważ nieoczekiwanie poznała tam miłość swojego życia.
Ale nie to jest ciekawe. Poszliśmy z całą ferajną na plażę … i to nie byle jaką plażę – ratownicy, pracownicy obsługi, ochrona. Do tego tłum ludzi.
Rozłożyliśmy koce, rozebraliśmy się do strojów kąpielowych (przynajmniej dzieci) i … wyciągnęliśmy piwo. Było to piwo bezalkoholowe, jednak butelki wyglądały dokładnie tak samo jak normalnego piwa (miały tylko dodatkowy napis, którego nie dało się przeczytać z odległości większej niż trzydzieści centymetrów). No i do tego nasze teksty typu: „przytrzymaj to piwo, bo ja go muszę przewinąć”, albo „weź to piwo, bo ja teraz pójdę się z dziećmi wykąpać”. Byłem przekonany, że za chwilę (w najlepszym razie) ktoś nam zwróci uwagę. A tu nic … sam nie wiem, co mam o tym myśleć.