niedziela, 19 maja 2019

--- Historia prawdziwa


Od czasu gdy zostałem pogotowiem rodzinnym dużo rzeczy się zmieniło, sporo moich poglądów uległo przewartościowaniu, okazało się, że o wielu sprawach nie miałem dotychczas pojęcia.
Opiszę dzisiaj pewną historię, która wydarzyła się kilka lat temu. Dostałem pozwolenie od rodziców zastępczych na opublikowanie jej na moim blogu (oczywiście przy zachowaniu pełnej anonimowości). Rodzice ci, są obecnie opiekunami prawnymi dzieci, więc można się domyślić jak wszystko się skończyło.

Majka zadała mi pytanie, dlaczego chcę opisać te wstrząsające wydarzenia. Czy przypadkiem nie chodzi mi o wzbudzanie taniej sensacji.
Wydaje mi się, że tak jak moje życie zmieniło się, gdy zostałem rodzicem zastępczym, tak samo życie rodziców decydujących się na adopcję ulega wielkiemu przeobrażeniu. Na początku wielu z nich nie zastanawia się jakie mogą być losy dzieci, które za jakiś czas do nich trafią. Niektórzy mówią, że są to biedne sierotki, które na nich czekają. Może jest to tylko przenośnia, bo przecież wiadomo, że sierotek do adopcji nie ma. Każde z tych dzieci ma swoich rodziców biologicznych i swoją historię. Czasami bardzo mroczną – tak jak ta dzisiejsza. Na szkoleniach dla rodziców adopcyjnych zapewne wiele się mówi o traumach, rozmaitych zaburzeniach, o tym, że dzieci mogły być bite, czy molestowane. Ale to są tylko ogólniki. Dlatego zdecydowałem się na ten wpis. Bo to jest konkretny obraz, który przemawia do wyobraźni. Tak może wyglądać przeszłość dziecka i wynikające z niej późniejsze jego zachowania w rodzinie adopcyjnej.

Jest to historia prawdziwa, jednak aby było ciekawiej, przedstawię ją w postaci scenki. Teksty wypowiadane przez poszczególne postaci są wymyślone przeze mnie (bo przecież nie byłem na rozprawie). Niestety to o czym jest mowa, miało miejsce w rzeczywistości.
Bohaterami jest Marta, Sędzia, Starszy, Młodszy i Gwiazda.
Marta jest dwudziestoparoletnią dziewczyną, mającą trójkę dzieci w wieku od czterech do sześciu lat, której dzieci odebrano i umieszczono w rodzinie zastępczej.
Akcja rozgrywa się w sądzie rodzinnym. Marta stara się o odzyskanie dzieci.

Sędzia: Pani celem jest powrót dzieci do pani. Jednak, żeby to nastąpiło, musi pani wykazać, że potrafi sprawować opiekę nad dziećmi, że ma pani jakieś mieszkanie i pracę, która jest podstawą utrzymania rodziny.

Marta: Wynajmuję teraz mieszkanie dwupokojowe, zamierzam wkrótce podjąć pracę.

Sędzia: To z czego się pani teraz utrzymuje?

Marta: Mieszkam z partnerem, który mnie utrzymuje.

Sędzia: Ale nie jest on ojcem dziecka?

Marta: Nie.

Sędzia: Każde z pani dzieci ma inne nazwisko.

Marta: Tak, każde ma innego ojca.

Sędzia: W ciągu ostatnich kilku lat, wielokrotnie zmieniała pani miejsca zamieszkania.

Marta: Mam do tego prawo.

Sędzia: A może te zmiany wynikały z presji opinii społecznej? Może zmiana miejsca zamieszkania miała służyć otwarciu nowej karty, rozpoczęciu wszystkiego od początku?
Pamięta pani, jak przyprowadziła do sklepu Starszego w samej piżamie? Albo gdy Młodszy z Gwiazdą bawili się na zewnętrznym parapecie okna w mieszkaniu na drugim piętrze... pani wówczas spała. Albo, gdy same chodziły po ulicy, a pani spała w mieszkaniu. Mogę jeszcze wspomnieć okres, gdy waszym domem był samochód. Mieszkaliście nad jeziorem i bywało, że dzieci (przypomnę, że miały wówczas dwa, trzy i cztery lata) same bawiły się w jeziorze – bo pani również spała.

Marta: To są tylko pomówienia.

Sędzia: Nieprawda, przecież to wszystko jest w notatkach służbowych policji, która była wzywana przez osoby postronne.

Marta: Ale przecież nie zawsze da się upilnować dzieci. Gdy wyszły przez okno, to ja byłam w sklepie. Chodziły po ulicy i kąpały się w jeziorze, bo Starszy potrafił już otworzyć drzwi. Ja pracowałam na nocki, więc musiałam odespać to rano. A Starszy poszedł do sklepu w piżamie, bo tak chciał.

Sędzia: A gdyby chciał pójść nago, to też by mu pani pozwoliła? Ponadto nigdy nie mieszkała pani sama, zawsze był przy pani jakiś partner, bywało że nawet ojciec któregoś dziecka. Jaką rolę ci mężczyźni pełnili w opiece nad dziećmi?

Marta: Też się nimi opiekowali... tak jak potrafili.

Sędzia: Ale chyba nie bardzo potrafili, bo dzieci często były bite, nawet za rozrzucone chrupki. Zresztą pani również nie oszczędzali.

Marta: Niektórzy byli mili.

Sędzia: Tylko że ten jeden miły, gdy przyłapał panią na zdradzie, to popełnił samobójstwo.

Marta: To jego problem, niczego mu nie obiecywałam.

Sędzia: Zatrzymajmy się jednak na pani partnerach i życiu, które pani prowadziła.
Jak pani wytłumaczy to, że Gwiazda spała z pięćdziesięcioletnim, zupełnie obcym mężczyzną, w jednym łóżku. Przecież on ją mógł molestować.

Marta: To było niemożliwe. On był całkowicie pijany.

Sędzia: A jednak bywały sytuacje, gdy Gwiazda kładła się na Młodszym i symulowała ruchy frykcyjne.

Marta: To była tylko zabawa.

Sędzia: A gdy łapała dorosłych mężczyzn za krocze i pytała „masz dużego chuja?”, to też była zabawa? Albo gdy Starszy, wśród stosu psującego się jedzenia, znalazł na stole zużytą prezerwatywę, po czym ściągnął majtki i próbował ją sobie założyć na członka – to też była zabawa? Przecież oni musieli to gdzieś widzieć.

Marta: (milczenie)

Sędzia: Mamy zeznania jednej z osób, która podsłuchała rozmowę telefoniczną pani znajomego. Jak stwierdziła: „obleśnego pięćdziesięciolatka poznanego na facebooku”, który miał się wyrazić słowami: „wszystko jest na dobrej drodze, mam młodą dziewczynę i córeczkę”.

Marta: Nie wierzę w te słowa.

Sędzia: Może tylko dlatego, że zanim przyjechała policja, mężczyzna zdążył uciec i więcej się już nie pojawił.
Wróćmy do obecnej sytuacji. Mieszka pani z kolejnym partnerem. Kim jest ten człowiek, czym się zajmuje?

Marta: Pracuje w Anglii na budowie. Planujemy wziąć ślub.

Sędzia: Ale ostatnio jakoś często jest widywany w pani obecności. Wydaje się, jakby kontrolował wszelkie pani poczynania. Nawet nie opuszcza pani podczas spotkań z dziećmi w rodzinie zastępczej, chociaż w zasadzie nie ma żadnych praw do dzieci... nie jest przecież ojcem żadnego z nich.
A może odpowie pani na pytanie, dlaczego pani partner pozwala, aby uprawiała pani seks z innym mężczyzną. Mamy film, na którym widać jak przebywa w pokoju z pani dziećmi, po czym te biegną do sąsiedniego pokoju. Na nagraniu słychać jego krzyk: „natychmiast wracajcie” i odgłosy tego, co działo się obok.

Marta: Może to tak wygląda na tym nagraniu, ale ja tylko oglądałam film w drugim pokoju.

Sędzia: To przejdźmy do pani kompetencji rodzicielskich. Podobno dzieci ciągle chodziły głodne i brudne, w mieszkaniu panował bałagan, w wannie była mieszanka zużytych pieluch, psującego się jedzenia i robaków... które akurat w takim środowisku świetnie się czuły. Natomiast dzieci jadły resztki, które spadły na podłogę. Młodszy mając już ponad rok miał przykurcze, ponieważ był ubierany w kaftaniki dla niemowląt? Czy to prawda?

Marta: Nie to nie jest prawda, dzieci zawsze były zadbane i najedzone.

Sędzia: Ale to są opinie pracownika socjalnego z pomocy społecznej. Może właśnie dlatego tak często zmieniała pani miejsce zamieszkania?
Przejdźmy do kolejnego wątku. Młodszy był najczęstszym obiektem przemocy fizycznej. Był bity przez panią, pani partnerów, a nawet przez Gwiazdę... na co przymykała pani oko. A może nawet ją pani zachęcała.

Marta: Młodszy jest upośledzony, jest dzieckiem z gwałtu dokonanego na mnie przez osobę chorą psychicznie. Być może z tego to wynikało.
Ale gdy go straciłam, to teraz wiem, że go kocham.

Sędzia: Ale z wywiadu przeprowadzonego przez pracownika pomocy społecznej wynika, że nie wie pani kto jest ojcem Młodszego. 

Marta: (milczenie)

Sędzia: Podobno kiedyś zawiozła pani dzieci do swojej mamy stwierdzając, że albo się nimi zaopiekuje, albo odda je pani do domu dziecka.

Marta: Byłam wówczas pod ścianą, musiałam wyjechać do Anglii. Ale potem wróciłam i je zabrałam do siebie.

Sędzia: Podobno pani komentarz brzmiał: „bo mi zabrali zasiłek na dzieci”.
Ale dobrze, podsumujmy tę naszą rozmowę. Uważa pani, że dzieci powinny do pani wrócić i jest pani dobrą matką?

Marta: Tak

Dzieci wiele rzeczy wypierały ze swojego umysłu. Nie chciały pamiętać, że były bite, że ich mama też była bita. O domniemanych czynnościach seksualnych świadczyła tylko niechęć przed dotykiem, chociaż po pewnym czasie to również minęło. Ich wspomnienia były bardzo wybiórcze. Często jeden mówił „tak”, a drugi „nie”.
Przedstawię jeszcze fragment rozmowy psychologa z dziećmi.

Psycholog: Słuchajcie, mieszkaliście kiedyś w samochodzie. Pamiętacie to?

Starszy: Tak, to było nad takim jeziorem.

Psycholog: A gdzie wtedy robiliście siku?

Starszy: Na trawie.

Psycholog: A jak była zima i był śnieg?

Starszy: To na śniegu.

Psycholog: A gdzie się wtedy myliście?

Starszy: Tam gdzie się leje benzynę.

Psycholog: A co jedliście na śniadanie?

Gwiazda: Bułę z dżemem.

Psycholog: A na obiad?

Młodszy: Bułę.

Psycholog: A na kolację?

Młodszy: Nic.

Psycholog: A pamiętacie, jak mieszkaliście w takim długim domu, gdzie było wiele pokoi.
Byliście tam z mamą i wujkiem. Wszyscy mieszkaliście w jednym pokoju?

Starszy: Nie, tata miał jeden, mama jeden i my jeden.

Psycholog: Ale tam już była łazienka i mogliście się kąpać w wannie?

Starszy: Nie.

Psycholog: To gdzie robiliście siku?

Starszy: No też na trawie.

Psycholog: A macie jakąś babcię?

Młodszy: Nie.

Psycholog: Ale kilka miesięcy temu u niej byliście. Był tam taki fajny piesek, miał na imię Burek. Pamiętacie?

Gwiazda: Nie.

Psycholog: A czy ktoś was bił?

Młodszy: Nie.

Psycholog: A mamę?

Młodszy: Nie.

Psycholog: To dlaczego miała wybite dwa zęby?

Młodszy: Nie wiem, ale jej urosną. Starszemu też urosły.





52 komentarze:

  1. Jesteście nadal w takim samym składzie?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak, nic się nie zmieniło i chyba jeszcze przez długi czas nic się nie zmieni.

      Usuń
  2. Straszna historia...
    I pomyśleć, że kilka lat dzieci żyły w piekle...
    I takich historii jest więcej.
    A niestety często sądy stają po stronie rodziców biologicznych (lub samej matki biologicznej), na szczęście nie w tym przypadku. I mam nadzieję, że szybko zostaną jej odebrane prawa rodzicielskie.

    Znam przypadek matki biologicznej, która czwarte i piąte dziecko oddała do adopcji zaraz po urodzeniu (dobrowolnie zrzekła się praw rodzicielskich),a PCPR zainteresował się ową mamuśką dopiero po drugim oddaniu, a odebrano jej starsze dzieci dopiero po 3 latach (i po 2 kolejnych latach ma nadal tylko ograniczone, a nie zabrane prawa)...

    Nie rozumiem tego systemu...
    Szkoda tylko tych dzieci.

    Kasia

    OdpowiedzUsuń
  3. Nie wiem co napisać. Tak strasznie mi przykro, że te dzieci musiały przez to przejść. Pozdrawiam MS - stała czytelniczka

    OdpowiedzUsuń
  4. Biedne dzieci.
    Faktycznie mroczna historia.

    Straszne to...

    Pamiętam jak na kursie adopcyjnym czytaliśmy i słuchaliśmy historii dzieci i ich rodziców (a najczęściej tylko matek i ich rodzin), na samą myśl, że były to historie prawdziwe włos się na głowie jeżył...

    No i śmiem twierdzić, że znikąd się to nie bierze, tzn. pewne zachowania przekazuje się z pokolenia na pokolenie, a czasem wręcz pogłębia gorsze zachowania...

    Maria Magdalena

    OdpowiedzUsuń
  5. Jednocześnie ja jestem przeciwna uważany,że z pokolenia na pokolenie zachowania się przekazuje.
    Nie zawsze. Oj nie zawsze. Na szczęście.
    Są też i pozytywne historie.
    Są też i takie,gdy ktoś z super rodziny,sam funkcjonuje fatalnie
    Nikola

    OdpowiedzUsuń
  6. Wiadomo, że nie zawsze, ale często jednak tak jest (oczywiście nie jest to reguła).
    Chodziło mi przede wszystkim o to, że często takie właśnie matki, same w życiu wiele lepiej nie miały i nie potrafią (i często nie chcą) żyć inaczej.
    I żeby nie było, że usprawiedliwiam takie zachowania- absolutnie nie (bo nie jest to zachowanie w żadnym przypadku dopuszczalne), ale to w jakimś stopniu wyjaśnia postępowania takich osób...
    Tyle.

    Maria Magdalena

    OdpowiedzUsuń
  7. Ale rozumiem ze MB ma odebrane prawa, a dzieci czekają na adopcje? Bo jeśli po czymś takim ma tylko ograniczone to nadal aktualne pytanie o to czym kierują sie sędziowie dając piętnasta szanse?
    Lui

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jeśli ma ograniczone, biorąc pod uwagę,że historia miała miejsce kilka lat temu,no to pewnie więzami krwi i chęcią rodziców biologicznych,się kierują.
      Do bycia RZ chęci nie starczą,a do bycia biologiczną często niestety w takich sytuacjach,starczą.
      Nikola

      Usuń
  8. a no bo ludzie maja różne poglądy. Jest mnóstwo osób prezentujących pogląd inny niż ten, który zdaje się dominować na tym blogu. Jest to pogląd, że MB jest zawsze tą pierwszą, lepszą i każde odebranie dziecka to jednak jakaś porażka ,a celem jest utrzymanie RB. Nie każdy mysli tak samo. Ja jestem teraz z opcji - odebrać. Ale znam wiele osób myślacych, że lepiej jest wesprzeć MB/RB i utrzymać tę pierwotną, biologiczną więź.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dokładnie. Zgadzam się Agata .Nikola.

      Usuń
  9. Ale dlaczego uważają ze lepiej? Bo wiedza ze per saldo deficyty sie wyrównają i traumy zaleczą lepiej przy więzi biologicznej jak już w końcu MB sie ogarnie? No bo przecież na jakiejś podstawie musza uważać ze lepiej czekać i dawać szanse?
    Lui

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. bardzo szerokie pytanie.
      Niektóre kraje prą w kierunku biologiczności (wspieranie RB, odebranie dziecka jako ostateczny krok, dążenie ku reintegracji, a jak się już zupełnie nie da to prędzej RZ niż adopcja) z powodu zaszłości historycznych. Tak robią Kanada i Australia, oba kraje mają nieciekawe karty dotyczace ludności rdzennej i siłowego zabierania jej dzieci, więc obecnie są społecznie [nad]wrażliwe wobec uprzywilejowywania białych mieszkańców (i ich kultury) kosztem ludności rdzennej.
      Polska ma inny zupełnie kontekst, ale sądzę, że u nas ważnymi czynnikami były 1. instytucjonalizacja pieczy (odebranie dziecka kojarzy się raczej z bidulem i poniewierką 'u obcych') 2. zjawisko odbierania dzieci z biedy (ono już się obecnie nie dzieje, ale przetrwało w pamięci zbiorowej).
      Stąd przekonanie, że lepiej w chłodzie i głodzie, ale we własnym domu, niż iść do obcych.
      Ważne są też konteksty kulturowe: Polska jest krajem mocno katolickim, nawet jeśli coraz mniej na poziomie praktyk, to wciąż deklaratywnie te wartości są wazne. Rodzina jest jedną z centralnych wartości chrześcijańskich i jest to rodzina biologiczna. Odbiło się to w ustawie o wspieraniu rodziny (to też ważne: nasze ustawy mówią o RODZINIE, (KRiO, Ustawa o wspieraniu rodziny i systemie pieczy zastępczej), a nie o dziecku) i w jakimś sensie mocno wytycza kierunek myślenia: najpierw rodzina biologiczna, potem ewentualnie rodzina naturalizowana (adopcyjna), a jako opcja trzecia i najgorsza: środowisko zastępcze, bo nawet nie 'rodzina zastępcza'.

      Pewnie ważny jest też szeroki kontekst europejski czyli lęki sporej częsci społeczeństwa wobec przyznania dziecku większych praw niż mają rodzice (Norwegia, Niemcy). Myślę, że to właśnie te lęki w dużej mierze hamują polskie prawo/obyczajowość przed wzmocnieniem pozycji dziecka (wciąż evergreenem jest tekst 'prawa dziecka? pogadajmy o obowiązkach').

      Usuń
  10. Historia, którą opisałem miała miejsce w czasach, gdy nie było jeszcze takiego parcia na powroty do rodzin biologicznych jak teraz. Aczkolwiek, zanim odebrano mamie prawa rodzicielskie, minęły prawie trzy lata. Dzieci w tym czasie przebywały w rodzinie zastępczej niezawodowej. Gdy zostały one uwolnione prawnie, ruszył proces adopcyjny. Chociaż w zasadzie nie ruszył. Nie wiem dokładnie, kto poprosił o przeprowadzenie badania więzi z rodzicami zastępczymi. W każdym razie, okazały się one na tyle silne, że dzieci nie zostały zakwalifikowane do adopcji. Nikt nie wymuszał na rodzicach zastępczych, aby przysposobili dzieci. Nie byłoby ich na to stać, bo mieli też swoje dzieci biologiczne.
    Teraz wiele rzeczy się zmieniło i ciekawy jestem, jak taka historia zakończyłaby się, gdyby te dzieci znalazły się w naszej rodzinie zastępczej. Odnoszę jednak wrażenie, że do całego systemu zaczyna powoli wkradać się polityka.
    U nas w powiecie, póki co nie jest jeszcze najgorzej. Gdy patrzę na nasze bliźniaki (chociaż jest to historia zupełnie inna), to zarówno my, jak też asystent rodziny, psychologowie i PCPR, przyklasnęlibyśmy, gdyby sąd podjął decyzję o odebraniu praw rodzicielskich. Jednak w tych instytucjach pracują jeszcze „stare wygi”, mające ogromne doświadczenie. Trudno mi powiedzieć, jak będą się zachowywać młode osoby przychodzące prosto po szkole i być może naładowane zupełnie inną wiedzą.
    Niestety zawsze wszystko zależy od sędziego. Bardzo jestem ciekawy, jak zakończy się historia bliźniaków. Wszystkie strony (poza kuratorem) zgodnie twierdzą, że reintegracja z mamą biologiczną nie może się udać. Wydaje mi się jednak, że każda z osób przedstawiająca swoją opinię ma o tyle dobrze, że jest to właśnie tylko opinia. Sędzia podejmuje decyzję na całe życie rodziny. No i właśnie to jest to, co często podkreśla bloo. Nie tyle liczy się dobro dziecka (chociaż jest to zwrot bardzo często powtarzany), ale dobro rodzica. Dobro dziecka jest często tożsame z dobrem całej rodziny. Naprawimy rodzinę, to i dziecku będzie dobrze. Dlatego sędziowie są często bardzo zachowawczy. To mniej więcej tak, jak sędzia uważa, że facetowi należy się kara śmierci. Jednak może coś zostało przeoczone... to na wszelki wypadek niech będzie dożywocie. Tutaj jest podobnie. W zasadzie dziecku najlepiej byłoby w rodzinie adopcyjnej, ale może istnieją jakieś przesłanki, które nie zostały dołączone do materiału dowodowego (myśli sędzia), to może na wszelki wypadek umieszczę dziecko w rodzinie zastępczej. I niestety takiej decyzji spodziewam się w przypadku bliźniaków.

    Co do wątku wspierania rodzin biologicznych. Też znam wiele osób, które uważają, że rodzina to podstawa, to świętość. Nawet jeżeli nie funkcjonuje zupełnie poprawnie, to dziecku i tak w niej będzie najlepiej.
    Trudno się z takimi osobami rozmawia. One najczęściej nie mają większej wiedzy na temat więzi. Dla nich więź, to więź. Ale przecież nie każda więź jest bezpieczna. Między ofiarą a oprawcą w przemocy domowej też istnieje więź. Czy ktoś w nieskończoność daje szansę przemocowemu mężowi, licząc że może w którymś momencie zmieni swoją mentalność? Pewnie, że można spróbować jakiejś terapii rodzinnej... jeżeli ofiara wyrazi chęć i będzie miała taką potrzebę.
    A co z dziećmi? Czy ktoś pyta je o zdanie? Może faktycznie trudno byłoby oczekiwać od dziecka deklaracji: „tak ja chcę odejść od mamy i nigdy się już z nią nie spotkać”. Tyle tylko, że dzieci wyrażają swoje zdanie ciałem, potrzebą miłości, stabilności. One chcą być szczęśliwe. I te swoje potrzeby są w stanie realizować w dowolnej rodzinie. Każde przeciąganie stanu zawieszenia, albo powroty do mamy biologicznej i ponowne odbiory powodują, że te dzieci stają się coraz mniej emocjonalnie otwarte na świat. My to widzimy po starszym rodzeństwie chłopców.
    Często się zastanawiam, jak można tego nie rozumieć. Ale być może zupełnie inaczej to wygląda, gdy patrzy się na wszystko z zewnątrz.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. ja się mocno zniuansowałam jeśli idzie o adopcję. Generalnie jestem na 'tak' w przypadku dzieci małych (do 2 rż? do 3 rż?) i tych starszych, które są w stanie jasno powiedzieć, że chcą nowych mamy i taty. Ustawowo dzieci dostają to prawo (wyrażenia zdania, które powinno zostać wzięte pod uwagę przez sąd) w wieku 13 lat, ale to ma się często nijak do rzeczywistości, tj. znam co najmniej 10 przypadków dzieci młodszych (od 5 rż), które nie tylko potrafią sformułować swoją opinię na ten temat, ale jest to opinia p r a w d z i w a. W sensie: idzie za nią emocjonalna dojrzałość i rozpoznanie własnej sytuacji, czasem jest to zresztą bardzo głęboki wgląd.
      Widzę to we własnym domu, mam pod opieką pięciolatka o wyjątkowej ostrości umysłu i dojrzałości metrykalnej, który bardzo wiele wie i rozumie, choć nikt go nie wprowadził ze szczegółami w złożoność jego sytuacji prawnej.
      Co więcej, obserwując go i słuchając jego opinii wiem, że jego stanowisko nie jest inspirowane opinią OB, nie jest też inspirowane naszą opinią; to jest tak, jakby ten mały, doświadczony już życiowo mózg, przeanalizował opcje i wybrał samodzielnie wariant, który będzie najmniej kosztowny emocjonalnie.
      Gorzej, że on jest w związku z tym na etapie pytań, czy mogę powiedzieć panu sędziemu, że chciałby się z nim spotkać. Mój pięciolatek wierzy, że w Polsce system wygląda tak, że 'miły pan sędzia' spyta go o zdanie. I że to zdanie będzie rozstrzygające, skoro chodzi o jego własne życie i kształt jego rodziny.
      Sytuacja szarpie mi serce, nie ukrywam, bo dzieciak nie zdaje sobie kompletnie sprawy z tego, że jego zdanie, uczucia i opinie nie będą mieć żadnego znaczenia (tj. dla nas mają, ale my przecież nawet nie jesteśmy stroną w postępowaniu).

      Piszę o tym, bo ta wiara i sytuacja konkretnego pięciolatka wydają mi się soczewką, w której odbija się polski system rodzinny. Dzieci nie mają żadnego znaczenia jako podmioty, wyłącznie jako pojęcia. W praktyce są walizkami, którymi się zarządza w duchu ściśle ustawowym - walizka powinna wrócić do właściciela (RB), a jeśli nie ma już zupełnie żadnej opcji, bo właściciel jej nie chce bądź jest 'w Polsce' [czyt. szukaj wiatru w polu] to wtedy trzeba poszukać nowego właściciela, tj. rodziny adopcyjnej. Nikt natomiast nie pyta się walizki o to, do kogo chciałaby należeć. Nic w tym dziwnego, walizki nie są ostatecznie obdarzone prawami, są tylko walizkami.

      Wracając więc do mojego zniuansowanego odczucia na temat adopcji - nie uważam jej za rozwiązanie uniwersalne korzystne dla dzieci. Ten system działa tak opieszale, że dla wielu dzieci należałoby otworzyć długoterminowe rodziny zastępcze, ponieważ w przypadku tej grupy dzieciaków okno adopcyjne już się zamknęło, czas nie stoi w miejscu. Nie wierzę w powodzenie adopcji po 2 latach pobytu dziecka w RZ, jeśli zaistniały tam silne więzi. Nie wierzę wtedy w 'przygotowywanie dziecka do adopcji', czego się oczekuje od rodziny zastępczej, bo taki proces będzie de facto łamaniem dziecka i manipulowaniem jego/jej stanowiskiem w taki sposób, aby finalnie zgodziło się na adopcję. Jedyne wyjątki to te, w których to dziecko jest inicjatorem i mówi, że chce nowej mamy i taty (znam takie sytuacje, dzieci potrafią to powiedzieć nawet po 4 latach pobytu w RZ) i wtedy to stanowisko dziecka powinno być potraktowane śmiertelnie poważnie.
      Jestem w tym momencie pewna, że o powodzeniu adopcji w przypadku dzieci 3+ decyduje nie system, nie rodziny i nie pracownicy tego systemu, a same dzieci - to one na poziomie emocjonalnym podejmują decyzję, czy adoptują nową rodzinę czy będą wypowiadać jej posłuszeństwo (na bardzo wielu poziomach i będzie to rozłożone w czasie). Złamanie autonomii dziecka nigdy nie jest bezkarne, co najwyżej efekty ujawnią się po latach.

      Usuń
    2. Bloo jakie widzisz rozwiązanie? odbieramy dziecko, idzie do RZ i tam zostaje? Czy obciecie terminów i błyskiem odbierać dzieci i od razu do adopcji?

      Usuń
    3. Rozwiązania widzę dwa:
      po pierwsze skrócić ustawowo okres rozstrzygania sytuacji prawnej dziecka do 6 miesięcy (tak jest w UK) i po drugie wprowadzić jak najszerszy wachlarz możliwości sprawowania opieki nad dziećmi: od RZ krótkoterminowych, specjalistycznych, spokrewnionych i długoterminowych po adopcję klasyczną i adopcję otwartą.
      Uważam, że obecny katalog jest niewystarczający i nie odpowiada na różnorodność sytuacji dzieci/rodzin, jak również uważam, że osiągnięcie wyniku średniego pobytu dziecka w pieczy rodzinnej wynoszącego 3 lata i 7 miesięcy za absolutny, kompletny i spektakularny wstyd polskiego systemu rodzinnego.
      Po 3.7 latach nie ma moim zdaniem już mowy o adopcji, jest tylko udawanie, że celem jest dobro dziecka.

      Usuń
    4. ...w ogóle mówiąc szczerze coraz bliżej jest mi do stanowiska, że wpisywanie w ustawy tzw. rozwiązania preferowanego jest w tym konkretnym przypadku (rozstrzyganie o losie dzieci zabranych rodzicom) chybione. Wiem dobrze, że intuicja temu przeczy, bo ustawodawstwo działa co do zasady własnie tak: przyjmujemy jakiś cel i staramy się go realizować instrumentami prawnymi. W przypadku dzieci moim zdaniem jest inaczej i tym, co nas gubi, jest myślenie uniwersalistyczne, które być moze sprawdza się w innych dziedzinach życia społecznego, ale tutaj się nie sprawdza.
      Dam przykład: dwoje trzylatków zabranych rodzicom, jeden ze Szczecina, drugi z Ustrzyk. Rodzice jednego mają chorobę alkoholową i stosują przemoc. Rodzice drugiego są po rozwodzie, ojciec ma ułożone życie, matka przeżywa psychiczny kryzys i z tego powodu zostaje zabrane dziecko. Jeden z tych trzylatków trafia do rodziny zastępczej, w której jest jeszcze ośmioro dzieci i częste rotacje. Drugi trafia do rodziny zastępczej, w której jest jedynym dzieckiem w pieczy. Jeden ma krewnych w kontakcie i są to osoby bezpieczne, drugi nie ma żadnych relacji z krewnymi. Jeden ma FAS, drugi ma zaburzenia ze spektrum autyzmu. Rodzice jednego walczą o dziecko, choć nie wprowadzili żadnej zmiany w swoje życie, rodzice drugiego też walczą, ale właśnie wyemigrowali. Jeden spędzi w rodzinie zastępczej rok, drugi cztery lata.

      Polskie prawo dla obojga trzylatków proponuje ten sam schemat postępowania: 1. reintegracja, 2. adopcja, 3. ewentualnie pozostanie w środowisku zastępczym, jeśli nic nie wyjdzie z punktów 1. i 2.
      Dla jasności: nie mam pojęcia, który z chłopców którego z powyższych wariantów doświadczył, ale chodzi mi jedynie o to, że te sytuacje wprowadzają dziesiątki ważnych zmiennych. Są to zupełnie inne zmienne dotyczące kondycji obu chłopców, ich więzi z rodzicami i opiekunami, czasu przebywania w pieczy, relacji z rodziną, doświadczeń z przeszłości, również rokowań rodziców i ich motywacji, ale także w końcu opinii samych dzieci.
      Logika nakazuje rozpatrywać każdy z przypadków indywidualnie i po wzięciu pod uwagę każdej z tych zmiennych (oraz skutków długofalowych). Gdybyśmy to zrobili to pewnie wyszedłby nam jakiś wynik. Nie wiadomo, jaki. Może tym wynikiem byłaby adopcja. Może powrót do rodziców. Może piecza długoterminowa z zachowaniem kontaktu z rodzicami. Może piecza spokrewniona. A może adopcja otwarta.
      Ale my na poziomie prawa proponujemy opisany wyzej schemat, bo uznaliśmy, ze sprawy kryzysów rodzinnych da się opisać 'drzewkiem'. Opisać może się da, ale czy da się później dobrze żyć?
      Dlatego też sądzę, że jedyną rozsądną, zgodną z prawami dziecka opcją jest podejście indywidualne w miejsce uniwersalnego, i kierowanie się jednak dzieckiem w centrum, a nie przepisem w centrum.
      Bez tego działa to tak, ze oferujemy na problemy dzieci trzy leki: ibuprofen, paracetamol i ketonal uważając, że każde dziecko odnajdzie się w jednej z tych trzech terapii. Nie znam człowieka, ktoremu na gangrenę pomógłby ketonal i nie znam terapii onkologicznej opartej na ibuprofenie. Z życiem i rodzinami jest właśnie tak: nie ma uniwersaliów, bo ludzie są różni, mają przeróżne sytuacje, rokowania i problemy, więc rozwiązania tych sytuacji muszą wychodzić poza trzy schematy i być dobierane na miarę, a nie na ustawę.

      Usuń
    5. Ale to nie jest realne niestety. Słabym punktem zawsze będzie człowiek. A co z Twoimi maluchami , jak widzisz ich dalszy los?

      Usuń
    6. Blok, ja obawiam się jednego.
      Zindywidualizowac pewnie do końca się nie ,ale ja myślę,że to ciągle będzie działało wg.zasady np., aha ,to u nas w powiecie mamy 4 pogotowia,zero specjalistycznych, 6 zawodowych zwykłych,ale już pełnych i 3 niezawodowe,ale Oni 12 latka nie chcą lub nie wezmą dziecka z autyzmem, no...o jest jedną,albo jak nie ma,to placówka.
      To chyba tak działa,że realnie patrzy się na to co jest,jednocześnie nie zwiększając jakoś bardzo liczby ani długoterminowych ani specjalistycznych. Niektóre powiaty zwiększają liczbę pogotowia i super,ale nadal to nie rozwiązuje problemu,o którym tu mówimy...Nikola

      Usuń
    7. Bloo oczywiście. Przepraszam,za Blok,telefon mi wstawił,a ja nie mam już opcji edycji tu. Nikola

      Usuń
  11. Bloo, masz rację pisząc o rozwiązaniach na miarę. Tylko do tego trzeba nie tylko dobrze napisanego prawa, ale przede wszystkim ludzi, którzy mogliby podejmować kompetentne decyzje i nie bali sie ich podejmować.
    Ale mam jeszcze ważne pytanie jako osoba czekająca na adopcje: jak rozpoznać, czy proponowane mi dziecko rzeczywiście chce i jest gotowe na „nowych rodziców”? Bo zgadzam sie, ze to dziecko musi zdecydować, ze chce. I pytanie drugie: skoro nie ma długoterminowych RZ, to czy da sie przeprowadzić adopcje tak, żeby dziecko jeśli nie chce, nie musiało sie odcinać emocjonalnie od RB, bo pewnie zdarzają sie rodzice adopcyjni, którzy maja mniejsza presję na „wyłączność” niż standardowo?
    Czy jest sens, adoptując dziecko starsze, mówić mu, ze nie musi mówić do nas tato i mamo jeśli nie chce? Czy to nie jest kolejne wprowadzanie stanu niepewności u dziecka?
    Pozdrawiam
    Lui

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Uważam, że nie jest możliwe jednoznaczne określenie czy dziecko jest gotowe na adopcję, czy też nie... nawet jeżeli mówi „tak, ja chcę mieć nową mamę”. Tutaj jest zbyt wiele zmiennych, które należałoby wziąć pod uwagę. Zgadzam się, że dojrzałość emocjonalna nie zawsze idzie w parze z wiekiem. Są jednak pewne granice. Nie wydaje mi się, aby pięciolatek był na etapie trzynastolatka (prędzej w drugą stronę). Ważne jest też to, gdzie dziecko przebywa, jaki zna model rodziny, czego oczekuje po adopcji, jak wyobraża sobie nową mamę i nowego tatę.
      Podam cztery przykłady starszych dzieci.
      Nasza pięcioletnia Sasetka nie mogła doczekać się nowej mamy. Gdy już niemal pewne było odebranie praw rodzicielskich, rozpoczęliśmy ją przygotowywać do adopcji. Opowiadaliśmy, jak będzie wyglądała jej przyszłość, jak ważna będzie dla swoich nowych rodziców. W pewnym momencie trochę się przeraziliśmy, bo dziewczynka zaczęła wizualizować sobie mamę adopcyjną. Mówiła jakie będzie miała włosy, jakie oczy. Wszystko w tym przypadku przebiegło bardzo sprawnie i bez komplikacji. Jednak do samego końca nie byliśmy pewni, czy Sasetka wie o czym mówi. Okazało się, że wiedziała.
      Pewne małżeństwo chciało adoptować dwójkę dzieci – 8 i 10 lat z domu dziecka. Znam tę historię tylko dlatego, że wybrali drogę poprzez bycie najpierw rodziną zastępczą. Teraz się zastanawiam, że może chodziło o to, że w przypadku niepowodzenia, łatwiej takie dzieci oddać do systemu. I niestety ten scenariusz powoli zaczyna się ziszczać. A była to wielka miłość (z obu stron). Wszyscy nie mogli się doczekać, kiedy wreszcie na stałe zamieszkają razem. Niestety okazało się, że oczekiwania obu stron były zupełnie inne.
      Nasz siedmioletni Kapsel emocjonalnie nie był bardzo opóźniony. Zdarzył się jednak pewien okres w jego życiu, że bardzo pragnął nowej mamy. Takiej, dla której będzie jedynym, a nie jednym z wielu. I nagle mu się odmieniło, zapragnął wrócić do mamy biologicznej.
      Aktualnie przebywa z nami prawie pięcioletni Ptyś. Jest w wieku Sasetki. Jemu jest dobrze wszędzie tam, gdzie go nie biją. Nie sądzę, aby był gotowy na stwierdzenie, że chciałby mieć nową rodzinę. Może jednak się okazać, że za kilka miesięcy będzie wolny prawnie. Nie jestem w stanie ocenić, czy wówczas będzie gotowy do adopcji, czy będzie tego chciał. Raczej trzeba będzie podjąć decyzję za niego.

      Wydaje mi się, że nie ma większego znaczenia, czy dziecko adopcyjne mówi do rodzica mamo, ciociu, czy jeszcze jakoś inaczej. W przypadku dzieci szkolnych, często one same chcą mówić „mamo”, bo przecież inne dzieci też mówią „mamo”. Tak było w przypadku przebywającej u nas dziewięcioletniej Asterii, chociaż dziewczynka wiedziała, że jest u nas tylko „na chwilę”.
      W moim odczuciu, forma zwracania się do rodzica, w żaden sposób nie wpływa na wzajemne relacje, na budujące się więzi. Nasze bliźniaki bardzo lubią spotykać się ze swoją mamą. Jednak Majka zawsze musi być w zasięgu wzroku, a gdy tylko wyjedzą wszystkie smakołyki, które mama im przywiozła, to idą do Majki i mówią „ciociu, chodźmy już do domu”.

      Co do adopcji otwartej, cały czas mam mieszane uczucia. I wcale nie chodzi tutaj o dziecko, bo ono doskonale by sobie z tą sytuacją poradziło. Problem polega na tym, że w Polsce, w większości przypadków dzieci się odbiera. Taki rodzic biologiczny zawsze będzie wnerwiony na cały świat i nie zobaczy sprzymierzeńca w rodzicach adopcyjnych. Będzie się wybielał, będzie buntował dziecko, nie będzie skłonny do współpracy... a po pewnym czasie pewnie jeszcze będzie robił uwagi w kwestii wychowywania. Moim zdaniem jest to bardzo ryzykowne posunięcie.

      Usuń
    2. Tak, no własnie, tu nie ma uniwersaliów, jak napisałam i jak mi się nieustająco wydaje. Dlatego to jest bardzo specyficzna działka życia społecznego, a pracują w niej zarówno ci, którzy się w tej płynności z powodzeniem odnajdują, jak i ci, którzy chcą mieć na wszystko podkładkę przepisową.
      Stąd nie znam odpowiedzi na Twoje pytania, Lui.

      "Ale mam jeszcze ważne pytanie jako osoba czekająca na adopcje: jak rozpoznać, czy proponowane mi dziecko rzeczywiście chce i jest gotowe na „nowych rodziców”? Bo zgadzam sie, ze to dziecko musi zdecydować, ze chce."

      myślę, że tej odpowiedzi trzeba szukać już w kontakcie, w rozmowie i w praktykach. To, co napisał wyżej Pikuś jest prawdą: czasem dziecko mówi jasno, czasem nie mówi jasno, a czasem mówi coś innego niż czuje. I tu też nie ma gotowego skryptu poza uważnością, aby zorientować się, co jest czym (i dlaczego).

      "I pytanie drugie: skoro nie ma długoterminowych RZ, to czy da sie przeprowadzić adopcje tak, żeby dziecko jeśli nie chce, nie musiało sie odcinać emocjonalnie od RB, bo pewnie zdarzają sie rodzice adopcyjni, którzy maja mniejsza presję na „wyłączność” niż standardowo?"

      długoterminowe RZ istnieją, a że istnieją obok ustawy to inna sprawa. Ale istnieją, po prostu jest to właśnie ta trzecia opcja 'środowiska zastępczego' i trafiają w tę niszę dzieci starsze, z licznymi rodzeństwami, orzeczeniami itd. Z reguły, bo na pewno są wyjątki.
      Co do prowadzenia adopcji - można wszystko, nawet jeśli nie przewiduje tego prawo. Są takie rodziny adopcyjne, często są to przekształcone zastępcze, bo one i tak mają dane RB (i odwrotnie). Nie zawsze to 'wszystko' warto. Kiedy będziesz mieć już konkretną sytuację i będziesz jej częścią to te puste pola zaczną się wypełniać i zorientujesz się, co wchodzi w grę, co nie wchodzi, czyim to będzie kosztem i jakie mogą być korzyści. Chyba nie da się tego zaplanować na sucho.

      Usuń
    3. Nie wiem, jakoś wątpię czy pieciolatek moze być do końca świadomy tego, co się dzieje i tego, czego chce. On bardzo często nawet nie wie do końca co to mama i tata, a raczej bezpieczna więź z nimi. Nowe budzi i lęk i ekscytację. Wiele dzieci jest w pogotowiach, to nie jest długoterminowe, choć w polskich realiach takie często się staje i rok to minimum. Co wtedy? W jaki sposób dziecka słuchać? Lepiej mu zafundować zmianę do kolejnej długoterminowej pieczy niż adopcję? Zakładając, że więzi z pogotowiem się wykształciły? Jestem może głupia i naiwna, ale moim zdaniem, przy wsparciu np. terapii, czujnych rodzicach adopcyjnych, to się może udać, nawet jeśli dziecko nie chce. Ostatnio usłyszałam od dziecka : "ja nie chciałam nawet z Wami mieszkać", bo było wkurzone, zatesknilo może za ciocią, może za mama bio, za kimś kto je wyrwie od tych głupich rodziców. Ale wiem, że to było blefem, bo nikt go na siłę nie wyrywał. Poza tym uważam, że do starszych dzieci może czujniej powinno dobierać się rodziców. Takich, którzy nie będą roscic sobie praw do wyłączności, w razie czego nawet z miłości będą gotowi do kontaktów z biologicznymi. Bo tak jest, że z czasem gotowość rośnie, bo przestajemy się liczyć my rodzice, a szczęście dziecka. Nie wiem czy ktoś jest w stanie to stwierdzić przed adopcją? Dla mnie rozwiązanie typu rodzina zastępcza długofalowe jest ostatecznościa jakby. Zależy właśnie od konkretnego przypadku. Jednak przy tych odebranych dzieciach, gdzie powrotów nie będzie i w miarę bezpiecznych kontaktów, o stokroć bardziej popieram opcje adopcji.

      Usuń
    4. ja zaś niczego nie popieram stokroć bardziej, ani nawet dwa razy bardziej. Ale przyznaję, że polskie prawo (i co za tym idzie: społeczne myślenie o rodzinie) ukształtowało właśnie przekonanie o prymarności więzów biologicznych. Kiedy ich kontynuacja nie jest możliwa, wybiera się n a t u r a l i z a c j ę czyli adopcję. Ale i tutaj chodzi w gruncie rzeczy o odtworzenie pokrewieństwa, tyle że na poziomie zobowiązań prawnych. Dlatego własnie nazywa się to rodziną naturalizowaną.
      Jednak z faktu, że istnieje jakaś praktyka kulturowa wcale nie wynika, ze ma ona sens uniwersalny. Bo nie ma.
      Rodzina nie musi mieć nic wspólnego z biologią ani nawet z naturalizacją. Rodzina to są relacje, a te się tworzą na przeróżnych stykach; prawdopodobnie najczęściej faktycznie na styku krwi i prawa, ale to wcale nie jest reguła. Myślę, że niemal każdy ma doświadczenie relacji rodzinnej z osobą niespokrewnioną (np. powinowatym), który genealogicznie i lineażowo NIE JEST rodziną, natomiast jest nią emocjonalnie i praktycznie. Analogicznie - zapewne każdy ma w swoim drzewie wujka, ciotkę, kuzyna, a nawet krewnych wstępnych, których za boga chińskiego nie uznaje za rodzinę mimo istnienia wspólnoty krwi.
      Jak to ma się do rodzin zastępczych?
      Bardzo się ma. A dokładnie tak, że lekceważone jest to wszystko, co napisałam powyżej, co jest doświadczalną prawdą dla większości z nas i co jest nawet opisane i nazwane w literaturze (teoria relatedness), ale kiedy przychodzi do myślenia o dzieci uregulowanych prawnie to nagle jest blank, ślepa uliczka, tylko adopcja, bo 'stokroć razy lepsza'.
      Nieprawda.
      Najlepsza jest dobra rodzina oparta na dobrych, trwałych i pracujących obustronnie relacjach. To, jaki będzie mieć ona przymiotnik (biologiczna, adopcyjna, zastępcza, spokrewniona, przyszywana) jest całkowicie wtórne. Nie o ten przymiotnik sprawa się rozchodzi.
      Dlatego rozwiązanie 'długoterminowa rodzina zastępcza' nie jest i nie powinno być nigdy traktowane jako ostateczność, bo to nos jest dla tabakiery, a nie tabakiera dla nosa.

      I prawdę mówiąc to właśnie ten wątek jest dla mnie jednym z bardziej załamujących w polskim systemie - to, że ludzie wyłączają swoje doświadczenia i codzienną logikę, ponieważ hasło 'adopcja' przysłania im od pewnego momentu wszystko; rodzina zastępcza staje się znienacka magicznym 'środowiskiem zastępczym, z założenia gorszym od rodziny naturalizowanej'; a finalnie decyzja o przyszłości dzieci nie jest podejmowana z myślą o ich aktualnym i przyszłym dobrostanie, ale na bazie definicji rodziny sprzed 70 lat.

      Usuń
    5. jedyne, co jest bardziej niepokojące w "środowisku zastępczym" to jego niestałość, w sensie braku pewności tego, co bedzie jutro, czy za 5 lat. czy za 17 lat w przypadku maluszka. Rodzi to jednak stres. Adopcja daje poczucie stałości i tym samym większego bezpieczeństwa.

      Usuń
    6. Agata, dokładnie o to mi chodzi. Rodzina zastępcza daje mniejszą pewność. W rodzinie adop też może być różnie, jednak z założenia jest ona na zawsze.Wiadomo, nie można uogolniac, ale jednak.

      Usuń
    7. przecież znów na to odpowiedzią jest relacja i jakość rodziny - pewność daje ta relacja, która rokuje. Wiem oczywiście, że to się w ogóle nie będzie odnosiło do blankietówek i adopcji 'gładkich', czyli - w pewnym uproszczeniu - adopcji dzieci, które nie są szczególnie obciążone i nie spędziły w RZ połowy życia. Ale też początek tej nitki dyskusji to jest kejs, gdzie dzieci jednak mają więź z RZ i wtedy trzeba zdecydowac, co dalej maturzysto.
      No więc ja mówię, ze dla mnie większa pewność tkwi w stabilnej relacji (jeśli ona jest) niż w wypuszczaniu dziecka przetrzymanego w RZ do adopcji tylko dlatego, bo ona jest teoretycznie nierozwiązywalna. Jeśli oglądaliście wczorajszą Uwagę (o której huczy pół Internetu adopcyjnego) to stanowi ona doskonały komentarz. Jaka jest wyższość takiej rodziny adopcyjnej nad stabilną (albo: specjalistyczną, terapeutyczną, doświadczoną) RZ mającą więzi z dzieckiem? Żadna.
      Co więcej ja twierdzę z mocą, ze część dzieci w ogóle nie powinna być do adopcji wypuszczana, szczególnie dzieci po dużych traumach.
      Adopcja stała się fetyszem (tzn. pierwszym fetyszem jest biologiczna, wiadomo), co jest o tyle zdumiewające, że mówimy o pracownikach systemu, którzy jednak wiedzą coś o życiu. Więc może pewna ilustracja: na niegłupiej konferencji pani z PCPRu opowiada o dzieciach, ktore były wielokrotnie gwałcone przez rodziców i ich znajomych. Dzieci są obecnie w RZ, ale własnie się uregulowały prawnie "i jest dla nas oczywiste, ze muszą iść do adopcji". Pani z PCPRu mówi to z dobrą wolą, w tym nie ma drugiego dna, zresztą jej zasadnicze pytanie dotyczy czegoś innego, a ta 'oczywistość adopcji' jest wpleciona jako potwierdzenie intencji ludzi z PCPRu, którzy chcą tym dzieciom nieba przychylić i dać szansę na normalną przyszłość.

      - zaraz, jaka adopcja?! - mówi przytomnie ekspertka od seksualnych nadużyć nieletnich - czy pani sobie zdaje sprawę, że mówimy o dzieciach tak skrzywdzonych, że w ich przypadku po pierwsze specjalistyczna rodzina zastępcza i to bardzo gruntownie wyszkolona i doświadczona, a po drugie intensywna i profesjonalna terapia? I jeśli te dwa czynniki zadziałają to MOŻE dzieci będą mieć szansę na w miarę poprawne funkcjonowanie. A pani chce ładować jakąś rodzinę adopcyjną na minę, z której rozległości nawet nie zdaje sobie sprawy? To się skończy dramatem.


      jednak nie wiem, czy pani z PCPRu w ogóle dało to coś do myślenia, więc jest dość możliwe, że gdzieś w Polsce ktoś właśnie adoptuje dziecko - ofiarę wielokrotnych gwałtów i jest w tej decyzji wspierany 'pewnością i docelowością rodziny adopcyjnej'. A ośrodek adopcyjny i PCPR ocierają łzy wzruszenia.
      Pytanie nie brzmi, kiedy to pier...lnie, tylko 'kiedy'. I jakie pomyje się wtedy wyleją na głowy rodziców adopcyjnych, którzy najwidoczniej nie dali z siebie wszystkiego, skoro adopcja się nie powiodła.

      ale może jestem pesymistką

      Usuń
    8. Myślę pewnie stereotypami itd. Tu masz rację. Tylko, że tak szczerze rz może się rozwiązać, choć nie znam statystyk jak często. Adopcja też, wydaje mi się że rzedziej. Choć pewnie wiele dzieje się w zaciszu Ra, nikt nic nie wie, a kto wie co kipi w środku. Odnośnie sprawy, o której piszesz, tylko czytałam nie oglądałam Uwagi. Jak dla mnie ten system należałoby po prostu zrewolucjonizowac. Wiele ra szuka pomocy, na ślepo. Psycholog czasem narobi więcej szkody niż pożytku, a śmietankę spijaja rodzice. Może pora skończyć z bajeczką o wdzięcznych dzieciach, sierotkach. Czytałam na jakimś forum opinie, że strasznie, ze pójdzie fama, że dzieci adopcyjne zabijają.. U nas jakby brakuje informacji, że adopcja to nie tylko cud miód i orzeszki. Ze trauma robi szkody i odbija się na wszystkich dziedzinach życia. Nawet sędziowie chcą usłyszeć bajkę o tym jak to po miesiącu kocha się dziecko do utraty tchu i bujamy się w obłokach. Może mam krzywy obraz. Ośrodki też są ślepe na wszystko pod przykrywką misji.wrrr. Niemoc. I wkurza mnie to, bo nieraz byłam świadkiem jak dobrem dziecka wycierano sobie gęby. Przepraszam za chaos. Co do dzieci, o których piszesz. Przerażające. I przerażający stan wiedzy osób, które decydują o ich losie i przy okazji losie wszystkich naokoło.

      Usuń
    9. Uważam, że naprawienie całego systemu dotyczącego wszystkiego co jest związane z adopcją nie musiałoby być żadną rewolucją, chociaż może też nie zabiegiem kosmetycznym. Przede wszystkim należałoby określić pewne standardy, które byłyby spójne, przejrzyste, a przede wszystkim obowiązywały we wszystkich Ośrodkach Adopcyjnych. To mniej więcej tak jak z nauczaniem w szkole. Można korzystać z rozmaitych podręczników, ale wiadomo, jaką wiedzę należy uczniowi przekazać. W tej chwili wszystko zależy od takiej, czy innej pani, która ma jakąś wizję. Najgorzej, jak wizję ma dyrektor ośrodka. Była powyżej mowa o tym, że dzieci się wybiela, że zataja się pewne ich niedomagania, żeby nie powiedzieć zaburzenia, traumy, a nawet ich historię. Ale są też ośrodki, które mówią wprost „nie ma zdrowych dzieci, które idą do adopcji”. Być może takie mówienie ma na celu otrząśniecie przyszłych rodziców adopcyjnych z euforii, że przygarną sierotkę, która za kilka miesięcy odwdzięczy im się swoją miłością. Może takie jest założenie... ale przecież jest to wierutna bzdura. Niedawno byłem świadkiem krótkiej dyskusji, w której przyszła mama adopcyjna jest na skraju załamania nerwowego, szuka pomocy specjalisty i poważnie zastanawia się nad rezygnacją ze szkolenia. Właśnie dlatego, że jej powiedziano w ośrodku, że wszystkie dzieci mają FAS, RAD, albo coś jeszcze innego, i trzeba przyjąć do wiadomości, że adopcja jest misją.
      W naszym ośrodku wiele zmieniło się po jednym (kilkudniowym) szkoleniu dotyczącym głównie więzi, autonomii, otwartości na historię dziecka. Nie jest to tylko moje zdanie, ale również mamy adopcyjnej Plotki, dla której jest to druga adopcja po trzech latach.
      Należałoby też zmienić wymagania w stosunku do rodziców zastępczych. Wprawdzie odbywają się teraz co kwartał (lub co pół roku dla starszych dzieci) tak zwane posiedzenia zespołu, na których omawia się bieżącą sytuację dziecka, to jednak główna uwaga skupiona jest wówczas na rodzicach.
      Nasz ośrodek ciągle powtarza, że rodzice przychodzący do dziecka z naszego pogotowia, mają pełny wgląd w jego historię, zachowania, rozwój, przeprowadzone konsultacje medyczne, rehabilitacje, terapie. Poza ocenami dzieci, które załączam też na tym blogu, dołączamy również tabelę, w której wyszczególnione są wszelkie wizyty (dokładna data, miejsce i nazwisko specjalisty) oraz wizyty zaplanowane. Oczywiście jeżeli dzieci są zdrowe, to drobiazgów (typu kaszelek i podwyższona temperatura) nie odnotowujemy, a wszystkie szczepienia są w książeczce zdrowia.
      Okazuje się, że do ośrodka często zgłaszane jest dziecko, o którym prawie nic nie wiadomo. Trudno zatem się dziwić, że tylko to „prawie nic” jest przekazywane rodzicom adopcyjnym. Uważam, że pełna sprawozdawczość dotycząca zachowań dzieci i ich stanu zdrowia, powinna być wymogiem obowiązującym rodziców zastępczych.
      Już widzę, jak w tej chwili podnoszą się głosy „ale przecież nie ma na to czasu”. Ja mam na to jedną odpowiedź „jeżeli ktoś ma szóstkę, czy siódemkę dzieci, a do tego jeszcze troje własnych... to rzeczywiście nie ma na to czasu”. Rozumiem, że brakuje rodziców zastępczych, że PCPR-y nie mają czasami ani jednego miejsca, aby umieścić dziecko i często wymuszają przyjęcie kolejnego ponadplanowego. Ale zdarzało mi się już słyszeć komentarz „ale co mam zrobić, tego maluszka nikt nie chce, bo nie ma miejsca – muszę go przyjąć”.Rozumiem, że można mieć serce na dłoni, ale czasami trzeba umieć być asertywnym. Po czasie może się okazać, że ta pomoc przynosi więcej szkody, niż pożytku. Cierpią na tym pozostałe dzieci (bo nie ma dla nich czasu), a rodzice w pewnym momencie mają ochotę walnąć to wszystko w diabły. Zwyczajnie czują się wypaleni.
      cdn

      Usuń
    10. Wrócę jeszcze do tego, jak ważne w mojej ocenie są bezpośrednie oceny rodziców zastępczych (a nie te przetworzone przez PCPR). Kapsel (którego dość szczegółowo opisywałem przez dwa lata) był przez krótki czas w bazie dzieci przeznaczonych do adopcji. Chyba nawet nadal jest, chociaż w momencie złożenia przez mamę wniosku o przywrócenie praw rodzicielskich, nie jest nikomu proponowany. Nikt nie był chłopcem zainteresowany (ani jako rodzic adopcyjny, ani zastępczy), być może właśnie przez to, że tak szczegółowo przedstawiłem opisy jego zachowań i umiejętności. Gdyby ich nie było, to może chłopiec przebywałby w jakiejś rodzinie adopcyjnej, a rodzice byliby u kresu sił. Ja miałem go już dosyć. A przecież zostałem świetnie przeszkolony, byłem na wielu wykładach, warsztatach, mam możliwość konsultacji z psychologiem. Rodzice adopcyjni tego nie mają... chociaż druga strona medalu jest taka, że oni często wcale tego nie chcą. Nasz ośrodek co jakiś czas organizuje jakieś spotkania, warsztaty z psychologiem. Nie ma zbyt wielu chętnych. Kiedyś byliśmy u jednego z naszych byłych podopiecznych i tak mimochodem zapytaliśmy o ostatnie konsultacje z psychologiem w ośrodku. W odpowiedzi usłyszeliśmy: „tak dzwonili, ale po co nam to”.
      Odniosę się jeszcze do powyższej dyskusji o wyższości adopcji nad pieczą zastępczą. Uważam, że każda ze stron ma rację. Owszem, adopcja jest bezpieczniejsza, daje większe prawa zarówno dziecku, jak też jego rodzicom. Dlatego gdybym miał wybierać, czy bliźniaki mają pójść do adopcji, czy znaleźć się w rodzinie zastępczej, to bez wahania wybrałbym pierwszy wariant. Jednak gdyby cała czwórka (a nawet parami w odrębnych rodzinach) mieszkała już dwa, trzy, albo więcej lat w jakiejś rodzinie zastępczej, to nawet po uwolnieniu prawnym, optowałbym za pozostawieniem dzieci w tej rodzinie. Wydaje mi się, że zupełnie inaczej funkcjonuje pogotowie rodzinne, a zupełnie inaczej typowa rodzina zastępcza (nawet bym nie rozróżniał, czy to zawodowa, czy nie). Dla rodziny niepogotowiowej, zawsze istnieje możliwy scenariusz, że dzieci mimo wszystko zostaną na zawsze. Być może ta świadomość jest zgubna zarówno dla rodziców, jak też dla dzieci. Dla naszych bliźniaków, jest chętna rodzina zastępcza, która chciałaby się nimi zaopiekować. Rodzice doskonale rozumieją, że dzieci za dwa-trzy lata mogą wrócić do mamy biologicznej, albo zostaną skierowane do adopcji. Jednak zaraz dodają: „ale sobie czegoś takiego nie wyobrażamy, to byłaby tragedia”.
      I po tym niezbyt optymistycznym zakończeniu, dochodzę do wniosku, że należałoby rozpocząć od modyfikacji prawa. Osiem miesięcy od odebrania dzieci rodzicom i wóz, albo przewóz. W tej chwili jest taki zapis o 18 miesiącach... ale jest to tylko martwy zapis. Sąd nic nie musi.

      Usuń
    11. No właśnie, 18 miesięcy.W naszym pogotowiu dzieciaki przekroczyły już ten okres a końca sprawy nie widać.�� Mama chce żeby dzieci wróciły do niej, ale tylko chce nic poza tym. Nawet nie dzwoni, nie mówiąc już o spotkaniach. A sędzia nie widzi podstaw do pozbawienia. Czas biegnie nieubłaganie a gdzie tu dobro dzieci???

      Usuń
  12. Mam takie pytanie, jakie są Wasze doświadczenia z sądami, jeśli w rodzeństwie po środku jest jedyne zdrowe dziecko, a reszta zaburzona? Więź istnieje. W takim przypadku dzieciom pozostaje albo adopcja, jeśli znajdą się tacy rodzice albo rodzina zastępcza? Jak to wygląda?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Czy w realiach naszych wszystkie dzieci prędzej czy później trafia do placówki?

      Usuń
    2. Nie znam osobiście takiego przypadku, ale trochę już poznałem pracę sądów rodzinnych. Tutaj nieodparcie rządzi „więź”. Jak zostało to wyżej powiedziane, po odebraniu praw rodzicielskich, dzieci najpierw zostaną skierowane do Ośrodka Adopcyjnego. Czy znajdą tam rodziców? Trudno jest takich znaleźć dla trójki dzieci (nawet zdrowych). Musieliby być to rodzice bardzo świadomi. Dziecko idące do adopcji zawsze ma jakiś bagaż doświadczeń, o którym czasami niewiele wiadomo. Dlatego zawsze trzeba się liczyć z możliwością wystąpienia jakichś problemów. W tym przypadku mogłyby to być problemy razy trzy. Do tego nie napisałaś nic o wieku dzieci i stopniu zaburzenia dwójki z rodzeństwa.
      W dalszej kolejności będzie szukana rodzina zastępcza. Oby się znalazła.

      Chociaż może trochę się zagalopowałem. Zacząłem od momentu, w którym rodzicom biologicznym odebrano prawa rodzicielskie. A przecież to następuje wiele miesięcy po ograniczeniu rodzicom ich praw, co ma miejsce poprzez odebranie im dziecka. W tym czasie dziecko musi gdzieś przebywać. Jeżeli nie jest to zabranie w trybie interwencyjnym, to najpierw przeprowadzany jest wywiad, czy ktoś spokrewniony z dzieckiem nie mógłby zostać dla niego rodziną zastępczą. Ten ktoś nie musi mieć ukończonego szkolenia dla rodziców zastępczych. Może je ukończyć nawet za kilka miesięcy, a jeżeli jest spokrewniony w linii prostej (w tym przypadku wchodzą w grę tylko dziadkowie lub pradziadkowie), to jest ono zbędne.
      Jeżeli taka chętna rodzina (do tego spełniająca wszelkie wymogi bycia rodzicem zastępczym) nie istnieje, to dziecko jest umieszczane w takim pogotowiu jak nasze, rodzinie zastępczej (nazwijmy ją długoterminową), a w ostateczności w placówce. Pogotowie jest tymczasowe, więc po jakimś czasie dziecko musi je opuścić. Natomiast dwie kolejne opcje, umożliwiają dziecku pozostanie aż do pełnoletności (oczywiście, o ile nie wróci ono do rodziców biologicznych, albo nie zostanie skierowane do Ośrodka Adopcyjnego). Sąd po odebraniu praw rodzicielskich, nie musi kierować dziecka do adopcji, może również pozostawić je w dotychczasowej rodzinie zastępczej. Może też być tak, że sąd skieruje dziecko do Ośrodka Adopcyjnego, ale ten go nie zakwalifikuje (na przykład ze względu na silne więzi z rodzicami zastępczymi) i sprawa wróci do ponownego rozpatrzenia, co raczej na pewno poskutkuje pozostawieniem dziecka w rodzinie zastępczej.
      Ale wrócę do tego konkretnego przypadku. Wydaje mi się, że sąd miałby duże opory, przed rozdzieleniem dzieci i skierowaniem tylko tego środkowego do adopcji. Uważam, że byłby nawet skłonny umieścić całą trójkę w domu dziecka, w pewien sposób poświęcając tego zdrowego.
      Ja w tej chwili patrzę na sprawę więzi trochę inaczej niż kiedyś (nawet wtedy, gdy byłem tuż po szkoleniu dla rodziców zastępczych). Więzi są materią bardzo plastyczną. Potrafią się rozluźniać, potrafią się zacieśniać. Jeżeli rozluźniają się powoli, i nie zostaną nagle zerwane, to nie pozostawią w dzieciach (każdym z trójki) większej traumy. Dzieci bardzo szybko potrafią zaakceptować to, że „ja mieszkam tu, a mój brat tam... ale fajnie, że się co jakiś czas spotykamy”. Osobiście szedłbym tą drogą.
      Dzieci są bardziej elastyczne niż dorośli, łatwiej potrafią się dostosować do danej sytuacji. Patrzę teraz na siebie. Z moją siostrą widuję się trzy-cztery razy w roku. Raz na jakiś czas rozmawiamy przez telefon. Ale wiemy, że jak byśmy potrzebowali siebie nawzajem, to zwyczajnie wsiadamy w samochód. Dzieciom też by to wystarczyło. Właśnie ta świadomość, że ten mój brat, czy siostra – gdzieś tam jest i jak będzie mi smutno, to mogę zadzwonić, albo się spotkać. Myślę, że sąd mógłby zawrzeć taką klauzulę (o wzajemnych kontaktach) w swoim postanowieniu... przecież sąd może wszystko. Albo tylko się łudzę... że mógłby.

      Usuń
  13. A dla czego mają trafić wszystkie do placówki?
    Trafia te,dla których braknie miejsc w zastępczych rodzinach,jeśli nowe nie będą tworzone. A na to ma wpływ wiele czynników. Nikola

    OdpowiedzUsuń
  14. Więź.
    Na potwierdzenie Twojej teorii.
    Dzieci-jedno rok drugie 10 lat,trafiają do placówki.Ok.4 roku życia,tej młodszej udaje się uwolnić prawnie dzieci ale starsza już nie chce adopcji/czasami sama odwiedza matkę biologiczną/. Młodsza, została w wieku 5 lat zaadoptowana.Mądrzy rodzice adopcyjni docenili więzi między dziećmi i są spotkania miedzy prawie dorosłym starszym i tym młodszym dzieckiem i..więź się rozluźniła ale jest.Rodzice adopcyjni uważają, że temu starszemu dziecku zawdzięczają wiele,ta mała miała oparcie będąc w placówce.
    Na początku,po adopcji,częste kontakty osobiste i telefoniczne,po ponad 2 latach samo gdzieś wygasa,spotykają się ale już nie ma takiej potrzeby,pytań już mniej.
    Ola

    OdpowiedzUsuń
  15. Tak sobie myślę, że w przypadku zaburzonych kilkuletnich dzieci, gdzie tylko środkowe się uchowalo jako w miarę zdrowe, trudno będzie o to, by środkowe trafiło gdzie indziej. Mimo wolności prawnej. Nie wierzę, że jakikolwiek sąd o tym zdecyduje.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Sąd tak naprawdę bazuje na opiniach. Im więcej ma podkładek, tym lepiej... a już najlepiej, jeżeli ich przekaz jest zgodny z jego zamierzeniami. Opinię dotyczącą możliwości rozdzielenia rodzeństwa wydaje organizator (PCPR, Mops, Mopr), czy też psychologowie z OZSS. Pracownicy PCPR-u i Ośrodka Adopcyjnego spotykają się na tak zwanych posiedzeniach zespołu, na których starają się wypracować najlepsze rozwiązanie. Bywa więc, że w momencie zgłoszenia do ośrodka faktu odebrania praw rodzicom biologicznym (bo jest to wymóg ustawowy), wiadomo już, że dzieci mogą zostać rozdzielone, bo nie ma większych szans na to, aby zamieszkały w jednej rodzinie. Rolą Ośrodka Adopcyjnego jest wówczas znalezienie takich rodziców, którzy zadeklarują chęć utrzymywania kontaktów z pozostałym rodzeństwem. Osobiście nie miałem do czynienia z takim przypadkiem, ale o kilku takich sytuacjach słyszałem.

      Usuń
  16. mogę od czapy? bo szukam odpowiedzi, może tu mi ktoś podsunie. Matka i ojciec mają dwoje dzieci z małżeństwa. Matka, mąż i dzieci noszą jedno nazwisko - męża/ojca. Rozwód. Po rozwodzie śmierć ojca biol. Nowy partner, który wychowuje dzieci jak ojciec. Teraz planowany ślub i chęć pzrysposobienia dzieci. Wszyscy tego chcą. Tylko - dzieci nie chcą zmiany nazwiska. mama zmieni - na nazwisko nowego męża, a dzieci nie chcą i mama i pzrysposabiajacy się nie sprzeciwiają. Dzieci chcą "stare" nazwisko. Zmarłego taty. Da się?czuje, ze sie da, nie znajduję tego jednak a praktyce

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Pewnie, że się da. W naszych rodzinach biologicznych jest tak, że najczęściej każde z dzieci ma inne nazwisko, i do tego nie takie jak mamy biologicznej.
      Mieliśmy kiedyś dwie dziewczynki. Mama była przykładna, jeżeli chodzi o zamążpójścia. Starsza dziewczynka (z poprzedniego małżeństwa) pozostała przy swoim nazwisku, mimo że jej mama przyjęła nazwisko drugiego męża. Ta starsza też chciała zostać przy nazwisku swojego taty i nikt nie robił problemów.

      Usuń
    2. Ha, mam nadzieję,bo odpowiedzi art.122 krio mi nie dał. Dzięki.

      Usuń
    3. Chociaż może nie do końca się da. Problemem jest fakt przysposobienia.

      Znalazłem coś takiego z KRiO:

      Art. 122. Zmiana nazwiska i imienia przysposobionego
      Dz.U.2015.0.2082 t.j. - Ustawa z dnia 25 lutego 1964 r. - Kodeks rodzinny i opiekuńczy
      § 1. Przysposobiony otrzymuje nazwisko przysposabiającego, a jeżeli został przysposobiony przez małżonków wspólnie albo jeżeli jeden z małżonków przysposobił dziecko drugiego małżonka - nazwisko, które noszą albo nosiłyby dzieci zrodzone z tego małżeństwa.
      § 2. Na żądanie osoby, która ma być przysposobiona, i za zgodą przysposabiającego sąd opiekuńczy w orzeczeniu o przysposobieniu postanawia, że przysposobiony nosić będzie nazwisko złożone z jego dotychczasowego nazwiska i nazwiska przysposabiającego. Jeżeli przysposabiający albo przysposobiony nosi złożone nazwisko, sąd opiekuńczy rozstrzyga, który człon tego nazwiska wejdzie w skład nazwiska przysposobionego. Przepisu tego nie stosuje się w razie sporządzenia nowego aktu urodzenia przysposobionego z wpisaniem przysposabiających jako jego rodziców.
      § 3. Na wniosek przysposabiającego sąd opiekuńczy może w orzeczeniu o przysposobieniu zmienić imię lub imiona przysposobionego. Jeżeli przysposobiony ukończył lat trzynaście, może to nastąpić tylko za jego zgodą. Przepis art. 118 zgoda przysposabianego na przysposobienie lub jego wysłuchanie § 2 stosuje się odpowiednio.

      Usuń
  17. prawo rodzinne to nie moja specjalizacja, ale spróbuje :-). Problem jest z regułami ustalania nazwisk dzieci w małżeństwie, bo nazwisko dziecka przysposobionego przez jednego z małż nosi takie nazwisko jakie nosiłyby ich wspólne dzieci. Tu reguła z art 80 kro jest taka, ze jak małżonkowie maja wspólne nazwisko to dzieci maja takie samo nazwisko. Z kolei Art 122 par 1kro mówi ze dziecko jednego z małżonków przysposobione przez drugiego nosi nazwisko takie jak przewidziano dla dzieci z tego małżeństwa. Czyli jesli mama przyjmuje nazwisko męża, to dzieci z tego małżeństwa, w tym przysposobione, będą nosić takie samo. Gdyby nie było przysposobienia, to nie ma tematu- dzieci zostają przy dotychczasowym nazwisku. Opcja jest wybór przez matkę podwójnego nazwiska i dodanie dzieciom jednego członu, ale wtedy takie oświadczenie ws nazwisk dzieci dotyczy wszystkich dzieci danej pary, wiec problem w tym rozwiązaniu jest taki, ze jak sie urodzą wspólne dzieci to tez będą nosić podwójne nazwisko, tak jak ich rodzeństwo. Nie widzę przepisu, który w razie przysposobienia przez męża matki pozwalałby dzieciom zostać przy dotychczasowym nazwisku, jeśli ich matka je zmienia. Jest tylko opcja podwójnego i możliwe ze dałoby sie to zastosować tylko do tych dzieci przysposobionych skoro wyrażają takie życzenie- art 122 par 2 kro
    Mam nadzieje ze pomogłam :-)
    Pozdrawiam
    Lui

    OdpowiedzUsuń
  18. Jeszcze taki pomysł: matka nie zmienia nazwiska przy ślubie, pozostaje przy dotychczasowym. Małżonkowie składają oświadczenie, ze dzieci noszą dotychczasowe nazwisko matki.
    Potem mama zmienia nazwisko w trybie administracyjnym, ale ojciec dzieci nie wyraża zgody na to aby zmiana dotyczyła również dzieci, więc dzieci zostają przy dotychczasowym (zreszta jak maja 13 lat to i tak same musza wyrazić zgodę na zmianę) Pozostaje jeszcze kwestia później urodzonych dzieci, na razie nie mam pomysłu jak zmienić wszystko jeszcze tak żeby później urodzone dzieci nosiły nazwisko małżonków. Ale pomyślę :-)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. ojciec dzieci nie żyje. Kurcze, no bez sensu z tym nazwiskiem, jeszcze z przysposobienia zrezygnują, bo mama dzieciom na złość nie zrobi przecież :( Dotrę moze do komentarza, podzielę się wiedzą wtedy

      Usuń
    2. aaaa masz na myśli już tego pzrysposabiajacego, sorry :-). Zrobię dzisiaj podejście do a). komentarza, b). sędziego rodzinnego (który zapewne nie będzie wiedział, bo to kwestia mocna w bok). I nie wiem, co jeszcze. Telefon do USC?

      Usuń
    3. W kwestii pomysłów, to jeszcze nowy małżonek może przyjąć nazwisko żony. To by dopiero zabłysnął :)

      Usuń
    4. tak też się dowiedziałam od sędziego rodzinnego. Kolejna opcja to : dzieci przyjmują nazwisko nowego ojca jako drugi czlon a po jakimś czasie występują do sądu o zmianę nazwiska poprzez usuniecie tego drugiego członu. Agata.

      Usuń
  19. no i w tej sytuacji rezygnują z przysposobienia. Rozumiem, ze dzięki temu nie tracą też renty po zmarłym ojcu. Agata

    OdpowiedzUsuń