sobota, 12 stycznia 2019

MESSENGER (próżnia nie istnieje).


Dzisiaj spędzamy pierwszą noc bez Messengera. Majka odwiozła chłopca do mamy biologicznej. Miał być spokojny wieczór.


"Nie wiem, czy to miłość?".
Siedzę jednak w oczekiwaniu na telefon z policji, która rozważa dokonanie interwencji w domu jednej z rodzin. Minęło zaledwie kilka godzin od pożegnania się z chłopcem, a już w zamian dostaniemy dwójkę rodzeństwa. Żeby chociaż było tak, że dzieci zostaną nam przywiezione. Nie zostaną... jedynymi uprawnionymi do odebrania dzieciaków, jesteśmy my. Policja może tylko przypilnować, aby nikt w tym czasie nie zrobił nam krzywdy. Policjant nie może nawet dotknąć dziecka. A my? My możemy dziecko zapakować do samochodu, nie mając nawet postanowienia sądu. Kurator może pojawić się w rodzinie nie później niż do dwudziestej drugiej, więc pewnie się nawet nie spotkamy. Zobaczymy za to wkur...ną matkę i płaczące dzieci, które wyrwane ze snu w środku nocy, nagle zostaną zapakowane do obcego samochodu, a później do obcego łóżka w obcym domu. Dobrze, że chociaż mają siebie.


Dlaczego ma być przeprowadzona taka akcja? Mama ucieka z dziećmi i ukrywa się w różnych zakątkach kraju. Tyle wiemy... mamy być w gotowości.
Dobrze, że chociaż miałem informację i zdążyłem posprzątać pokój, w którym planujemy dzieci umieścić. Plotka wylądowała więc w łóżeczku Messengera w sypialni Majki, a ja przeniosłem się do innego pustego pokoju (na szczęście mamy ich kilka).

Ale miało być o Messengerze.
Krótko przypomnę jego historię, ponieważ pewne jej elementy mogą być znaczące w dalszym opisie.
Oboje rodzice chłopca są upośledzeni w stopniu lekkim (jak niektórzy uważają – są nerwowi). Ojciec jest alkoholikiem stosującym przemoc w stosunku do swojej żony (mamy chłopca). Zresztą Messenger jest owocem gwałtu (jak niektórzy uważają – powinności małżeńskiej).
Sąd wydał decyzję o umieszczeniu dziecka w naszej rodzinie zastępczej, do czasu wyjaśnienia sytuacji rodzinnej (czyli na czas trwania postępowania).
Mama Messengera zdecydowała się odejść od męża i zamieszkała ze swoim ojcem. Cały czas pracowała i rozpoczęła terapię z psychologiem.
Złożyła jednak zażalenie na postanowienie sądu, co jak się okazało było dużym błędem.. Oczekiwanie na rozprawę w sądzie apelacyjnym skutkowałoby pozostawieniem chłopca w naszej rodzinie jeszcze przynajmniej przez rok (tyle mniej więcej czeka się na sprawę w sądzie okręgowym).
Ponieważ zespół opiniujący jej zachowanie po odebraniu dziecka, jednogłośnie stwierdził dużą poprawę i zaczął rozważać możliwość powrotu chłopca do niej – sprawa nabrała tempa. Mama (za namową) złożyła rezygnację z odwołania się od wyroku (czyli zrezygnowała z wcześniej wniesionego zażalenia), które dziwnym zbiegiem różnych okoliczności, nie zostało jeszcze wysłane do sądu wyższej instancji. Wydawało się jednak, że pierwotna decyzja tak czy inaczej zostanie utrzymana w mocy, co powodowało oczekiwanie na kolejną rozprawę (czyli przynajmniej trzy miesiące). Okazało się jednak, że sąd bardzo poważnie podszedł do tego przypadku. Nie dość, że znalazł odpowiedni paragraf (co paradoksalnie wcale nie jest rzeczą oczywistą), to jeszcze wydał postanowienie w trybie ekspresowym.
Pierwotna decyzja nie została uchylona, co oznacza że mamę nadal czeka rozprawa potwierdzająca jej zdolności do sprawowania opieki rodzicielskiej nad chłopcem. Zmieniony został tylko tryb zabezpieczenia chłopca na czas postępowania. Messenger może więc ponownie zamieszkać ze swoją mamą. Tyle tylko, że w mieszkaniu swojego dziadka, przy ścisłej współpracy asystenta rodzinny i kuratora sądowego oraz istnieniu jeszcze kilku warunków koniecznych, jak choćby udziału mamy w warsztatach mających na celu podniesienie jej kompetencji rodzicielskich.

Jest więc wielki „happy end”. Ploteczka zrobiła „brawo-brawo”, bliźniacy przybili piatkę, a wszelkie urzędy ucieszyły się, że sprawa jest zamknięta... a przynajmniej na jakiś czas wyciszona.
Jest tylko dwoje malkontentów. Jednego nazywają Pikuś, a drugą osobą jest Basia logopedka. Nie rozmawiałem z Basią, więc nie wiem jakie ma przemyślenia. Dotarło do mnie tylko tyle, że jest jej żal, iż chłopiec musi wrócić do swojej mamy.

Jednak swoje zdanie mogę przedstawić.

Moją przewagą nad innymi osobami jest to, że nie znam osobiście mamy Messengera. Wizualizuję ją sobie wyłącznie w oparciu o docierające do mnie rozmaite opinie. Nie wiem więc jak wygląda, w jaki sposób przedstawia swoje racje, nigdy nie spojrzałem jej prosto w oczy. Opieram się więc tylko na spostrzeżeniach innych osób (głównie Majki).

Nie chcę umniejszać postępów mamy chłopca. Jej determinacja w chęci odzyskania syna jest faktycznie imponująca (przynajmniej w porównaniu z innymi mamami naszych dzieci zastępczych).
Jest jednak pewne „ale”.
Mama Messengera w chwili obecnej może liczyć przede wszystkim na wsparcie swojego taty. Jest to faktycznie człowiek twardo stąpający po ziemi, mający świadomość wszelkich konsekwencji związanych z przyjęciem córki i Messengera pod swój dach. Tyle tylko, że jest on sporo starszy ode mnie (a przecież z mojej półki już też biorą).
Co będzie gdy go zabraknie?
Majka bardzo broni tej dziewczyny. Ja analizuję tylko to co słyszę, próbując spojrzeć w przyszłość. Co będzie za lat pięć, dziesięć, czy piętnaście?
Mama Messengera jest typowym przykładem dużego dziecka. Ona ma już prawie czterdzieści lat, a nadal nie potrafi podejmować decyzji, wziąć odpowiedzialności za siebie i za swojego syna. Cechuje ją typowa roszczeniowa postawa, której ja zupełnie nie akceptuję. Uważa, że jej się wszystko należy, że ktoś powinien objąć ją swoją opieką. Wie, że jest dorosła, ale cały czas traktuje siebie jak małą dziewczynkę.
Majka kiedyś zaproponowała jej przyjazd do lekarza. Chyba chodziło o poradnię preluksacyjną. Była to okazja, aby mama spędziła jakiś czas z chłopcem, aby poznała przychodnię, do której być może wielokrotnie będzie uczęszczać. Maja nawet zaproponowała, że sprawdzi o której wyjeżdża tramwaj (prosto spod jej domu) i na którym przystanku musi wysiąść. Nie była tym zainteresowana. Twierdziła, że nie zna tego miejsca, więc nie dojedzie.
Dwa dni temu miała przyjechać na rehabilitację Messengera. Dostała od Majki proste polecenie:”proszę wsiąść w tramwaj numer 14 spod swojego domu o 13.46 i wysiąść na dziewiątym przystanku na placu Powstańców Warszawy – tam będę na panią czekała”.
Proste, prawda?
Nie powiedziałem tego Majce, ale byłem przekonany, że nie dojedzie. Zorganizowaliśmy jednak całą wyprawę. Miałem zostawić Majkę na przystanku i dalej pojechać z Messengerem na rehabilitację. Pół godziny wcześniej zadzwoniła asystentka mamy, że jednak mama nie dojedzie bo ma sprawy do załatwienia.
I to jest właśnie znamienne - te mamy mają swoje asystentki. Gdybym ja chciał mieć asystentkę, która wykona za mnie kilka telefonów, wypełni ileś tam formularzy i napisze parę pism, to musiałbym ją zwyczajnie zatrudnić za przyzwoite pieniądze. A mama Messengera mówi do Majki: „Wie pani... ta moja asystentka w ogóle o mnie nie dba. Wcale do mnie nie dzwoni. Jak coś chcę, to muszę ja zadzwonić do niej”. Albo: „Muszę zadzwonić do mojej asystentki, aby dowiedziała się w sądzie, czy już wysłali do mnie orzeczenie”.
Pewnie gdy Messenger będzie już chodził do szkoły i mama dostanie zaproszenie na rozmowę od dyrektora, to też zadzwoni do asystentki. Na tę chwilę, pani asystent rodziny zobowiązała się pojechać z mamą i Messengerem na pierwszą rehabilitację. Nie jest wykluczone, że będą to dla niego ostatnie zajęcia.

Ale cóż. Cieszę się, że chłopiec wrócił do mamy. W końcu to nasz pierwszy powrót dziecka do mamy biologicznej... otwierajmy szampany.
Szybko oddalam jednak od siebie myśl, że ta sama sytuacja mogłaby spotkać Ploteczkę.

Messenger mieszkał z nami zaledwie trzy miesiące. Jego odejście było dla mnie jak pstryknięcie palcem. Był impresją, przelotnym wrażeniem. Nie zdążyłem się z nim bardziej związać, i myślę że była to relacja zwrotna.
Nie wiem, czy jest to tylko moja cecha, ale zawsze potrzebuję trochę czasu, aby wykorzystać nabyte wcześniej umiejętności. Niedawno, gdy wychodziłem z samochodu, ktoś zapytał mnie po angielsku, jak dojść do Ronda Piłsudskiego. Odpowiedziałem: „eeeeee, I don't speak English”. A na wakacjach w Maroku potrafiłem wykłócać się o jakieś głupie parasolki na plaży. Podobnie jest z naszymi dziećmi zastępczymi. Potrafię nawiązywać więzi, potrafię angażować się emocjonalnie. Wiem, że dla dzieci jest to bardzo ważne. Jednak Messengera sobie odpuściłem. Był z nami zbyt krótko. O Plotkę walczyłbym pazurami... ona jest już moja (co nie przeszkodzi mi w oddaniu jej rodzicom adopcyjnym). Bliźniacy powoli też stają się moi. Gdy ostatnio pani w przedszkolu rzuciła jakimś absurdalnym zarzutem w odniesieniu do Remusa, to... jeszcze „ugryzłem się w język”... jeszcze.

Samo pożegnanie Messengera było bardzo sympatyczne. Zarówno mama jak i dziadek chłopca, zgodnie stwierdzili, że Majka będzie zawsze mile widziana w ich domu. Póki co, planujemy szybkie odwiedziny – w ciągu kilku najbliższych dni.
Przekazanie dziecka na zasadach odejścia do rodziny adopcyjnej, sobie podarowaliśmy.
Będę szczery... oznaczałoby to codzienne wyjazdy Majki do domu chłopca (bo tak wyglądały dotychczasowe spotkania). Dla mnie wiązałoby się to z koniecznością organizowania sobie dzień w dzień kilku wolnych godzin, aby pozostać z resztą dzieci (bo chyba tylko na takie rozwiązanie byłaby gotowa przystać mama). Do tego, chłopak ma dopiero cztery miesiące i jakby nie było, raz w tygodniu swoją mamę widział. Zresztą Majka twierdzi, że ma on jakąś pamięć pierwotną i wyczuwa mamę, gdy tylko znajdzie się w jej objęciach. Może Maja ma rację.

Zastanawiam się jednak, jaka powinna być nasza dalsza rola. Majka zawiozła wraz z Messengerem cały bagażnik różnych rzeczy (na dziś, jutro i pojutrze – czyli przynajmniej na najbliższy rok) oraz pakiet startowy.
Obawiam się, że możemy stać się kimś ważniejszym niż pani asystentka, która jest tylko pomocą doraźną. Dzisiaj jest ta, jutro inna... i tylko do piętnastej. Majka jest gotowa pojechać nawet o trzeciej w nocy, gdy ktoś będzie potrzebował jej pomocy.



Pakiet startowy.
Przez tydzień nie dane mi było zjeść obiadu przy stole - Majka szykowała wyprawkę.





























Nie jestem przekonany, czy powrót Messengera do mamy był dobrą decyzją sądu. Nie tylko sądu... również naszą, również moją.
W zasadzie jest tylko jedna rzecz, która w moim przekonaniu ją uzasadnia. Razem z dziadkiem mieszka też kilkuletni chłopiec. Nie chciałem poruszać tego wątku. Za każdym razem, gdy Majka jechała w odwiedziny, pytał „Czy dzisiaj Messenger zostanie z nami już na zawsze?”. Ten chłopiec to brat Messengera.





18 komentarzy:

  1. A skąd tam ten brat? Na jakich zasadach? Dziadek yo RZ?

    OdpowiedzUsuń
  2. I jak się potoczyło? Jak początku Messengerra u mamy ?
    No właśnie, na jakiej zasadzie braciszek Messengera został u dziadka?
    Co z rodzeństwem?
    Jak rodzic jest "dużym dzieckiem", to ciężko może być..bo to nie tylko o głaskanie po głowie chodzi lecz o całą odpowiedzialność i samodzielnosc i umiejernosc szukania wsparcia, gdy potrzeba. ..
    Przecież jakby ktokolwiek z zastępczych miał taką postawę, to by przestał być taka zastępcza szybciej niż by został. ..Nikola

    OdpowiedzUsuń
  3. No i jaki los czeka Messengera?

    OdpowiedzUsuń
  4. życzę wobec tego dziadkowi zdrowia i wielu szczęśliwych lat. To chyba wszystko, co można tu napisać.

    OdpowiedzUsuń
  5. Kilkanaście godzin temu odebraliśmy dwoje dzieci. Są bardzo miłe i niewiele im potrzeba. Chociaż może jeszcze działają w „trybie przetrwania”, więc się starają.
    Majka napisała do Jowity, że wszystko przebiegło w miarę spokojnie. No to muszę stwierdzić, że ta moja żona to „ma jaja”. Cztery godziny tłumaczenia mamie i jej partnerowi, rzucanie się z pazurami, ściąganie dodatkowych zastępów policji, znajomych (chociaż może to była rodzina) w charakterze negocjatorów. Potem wielkie emocje, łzy, złość, rezygnacja, poddanie się.
    I nawet było mi tej dziewczyny szczerze żal. Przetuptałem w tym czasie kilka kilometrów, bo nie potrafię stać w miejscu . Nie nadaję się na komandosa, i branie udziału w takich akcjach zwyczajnie mnie przerasta. Majka z jednej strony jest dużo bardziej stanowcza i opanowana, a jednocześnie jest bardziej empatyczna. Nawet stwierdziła, że sama by tak łatwo nie odpuściła.

    Co do Messengera, to też życzę dziadkowi długich lat życia. Brat chłopca mieszka z nim od urodzenia (w charakterze dziecka zastępczego) i bardzo dobrze funkcjonuje. Jest mądrym, rezolutnym i uczuciowym dzieckiem. Trudno w słowach opisać atmosferę oczekiwania na powrót Messengera. Może nie było to czekanie na przyjście Mesjasza, ale... prawie. Nie jestem przekonany, że ten powrót był najlepszym rozwiązaniem. Mam tylko taką nadzieję.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. myślę, że mało kto z piszących tu jest przekonany, ze to najlepsze rozwiązanie, ale...
      Jakiś czas temu opowiadałam w gronie znajomych o przypadku mojej innej znajomej, która jest RZ. Trafiło do niej małe dziecko, tuż po urodzeniu i - jak to w Polsce bywa - zostało dwa lata. Po dwóch latach sytuacja prawna dziecka się rozwiązała, zostało uwolnione do adopcji. RZ postanowiła je adoptować. Wtedy też okazało się, że dziecko ma jeszcze rodzeństwo. Konkretnie dwójkę i ta dwójka została już adoptowana przez państwa X. Państwo X decydując się na pierwszą adopcję zadeklarowali, że jeśli pojawi się rodzeństwo ich syna, również je przyjmą. Dlatego po adopcji syna, rok później adoptowali też jego siostrę. A teraz wyrazili gotowość adopcji tego dwuletniego dziecka, które przebywało w RZ. Tak naprawdę już na początku procesu adopcyjnego wyrazili gotowość przyjęcia do czwórki dzieci (rodzeństwa), co jest całkowicie realne, bo matka tych dzieci ma obecnie 24 lata, więc sytuacja jest bardzo rozwojowa reprodukcyjnie.
      Doszło do konfliktu - kto ma większe prawo adoptować dwulatka? Rodzice adopcyjni jego rodzeństwa, których dziecko nie zna, jak również nie zna swojego rodzeństwa, czy jednak RZ, w której przebywa od urodzenia i kojarzy jako swoją jedyną rodzinę? Prawo mówi o tym, że RZ ma pierwszeństwo adopcji ze względu na wytworzone więzi z dzieckiem.
      Ale prawo mówi też o tym, że pierwszeństwo ma zasada łączenia rodzeństw.
      Skonfliktowały się więc dwie równorzędne prawnie zasady.

      Opowiadając tę historię znajomym zwróciłam uwagę na absurd, który się dzieje: waga biologicznego pokrewieństwa między rodzeństwem jest przez nas oceniana tak wysoko, że kompletnie ignorujemy fakt, że a) te dzieci się nie znają b) dwulatek ma już zbudowaną więź z opiekunami, którą chcemy zniweczyć w imię przyszłej więzi z nieznanym rodzeństwem i nieznanymi rodzicami adopcyjnymi c) za chwilę i tak pojawi się czwarte, piąte, i szóste rodzeństwo, którego ta rodzina adopcyjna już nie przyjmie, więc tak czy inaczej dojdzie do rozdzielenia rodzeństwa. Pytanie tylko, na którym dziecku się to zatrzyma: na trzecim czy na piątym? To zaledwie kwestia kolejności i czasu, bo matka niemal na pewno będzie rodzić dalej. Skoro więc i tak będzie rozdzielenie, czemu trzymać się tak kurczowo idei łączenia rodzeństw akurat przy tym maluchu, który od dwóch lat jest w rodzinie zastępczej i ma już stabilizację?

      moi znajomi odpowiedzieli:
      tak, to wszystko prawda, ale wiemy, że dorosłe dzieci adoptowane w pierwszej kolejności szukają właśnie rodzeństwa, a nie rodziców. Być może jest też tak, że to, na czym my, dorośli, się najbardziej koncentrujemy (rodzice dla dziecka) nie jest wcale ważniejsze od innej więzi, jaką się ma/może mieć z rodzeństwem? Bo więź z rodzeństwem jest dożywotnia. Odebranie jej może się położyć cieniem na całej przyszłości. Jakie mamy prawo decydować, ze dwa lata spędzone w RZ są ważniejszym argumentem niż niepoliczalna liczba lat spędzonych w przyszłości z bratem i siostrą? A co, jeśli to nie kapitał rodziców, ale kapitał rodzeństwa jest ważniejszy biograficznie?

      nie wiem, czy zostałam przekonana tą argumentacją. Ale jakoś mnie ona zainspirowała, uderzyła.
      Może i dla Messengera ten starszy brat jest/będzie większą życiową wartością, kapitałem i ostoją, niż rodzina adopcyjna? Może - paradoksalnie - właśnie ten wariant mniej mu skomplikuje życie i wyprostuje więcej ścieżek? Nawet mimo nieudolnej mamy?
      Nie wiemy tego, ale ja się jakoś skłaniam do myśli o tym, że więzi między rodzeństwem (również te przyszłe) są mocno niedoceniane mimo deklaracji. I może to jest nasz błąd, kto wie.

      Usuń
    2. Bloo i jak sie to skończyło?

      Usuń
    3. Jeszcze się nie skończyło. Sama jestem ciekawa rozstrzygnięcia sądu.
      Ale... na drugą nóżkę znam podobną historię, tyle że dzieci starsze i jedno w RZ, powiedzmy, w Rzeszowie, a drugie w Szczecinie. To starsze jest już nastolatkiem, a to młodsze
      trafiło jako maluch do RZ na drugim końcu kraju, bo matka biologiczna się przeprowadziła właśnie tam. Sytuacja trwa kilka ładnych lat, aż ktoś z PCPRu nagle się budzi i bije na alarm, że trzeba połączyć rodzeństwo w jednej RZ. W tym czasie to młodsze dziecko ma 5 lat.
      I też absurd - starsze mówi 'nigdzie nie idę, proszę mnie nie przenosić, ja chcę zostać z ciocią i wujkiem". Ciocia i wujek pracują nad tematem, udaje się pogadać z tamtą drugą RZ i doprowadzić do spotkania rodzeństwa. Może to skłoni starsze dziecko do zmiany zdania?
      Skądże znowu, starsze dziecko przyjmuje do wiadomości istnienie młodszego rodzeństwa, to fajnie że ma siostrę i w ogóle, ale mówi "ciociu, to jest dla mnie mimo wszystko obcy człowiek. Walcz, żeby mnie nie przenosili".
      Bywa więc i tak.

      Usuń
    4. Chyba dużo zależy od okoliczności czasowych i czy dzieci w ogóle kiedykolwiek razem mieszkały, a nawet czy się znały.
      A z drugiej strony dorośli adoptowani poszukują swoje rodzeństwo, z którym się nie wychowywał nawet.
      Bloo-a czy wiesz może, jak często dzieci są rozdzielaNe?
      I czy wiesz może, jak często dorośli adoptować poszukują rodzeństwa, którego nigdy ba oczy wcześniej nie widzieli, bo rozdzielono ich, gdy jedno miało np.13 a drugie 2 miesiące? Pozdrawiam
      Nikola

      Usuń
    5. nie znam twardej odpowiedzi na żadne z tych pytań, ale kierując się chłopskim rozumem sądzę, że na rozdzielanie rodzeństw większy wpływ ma zwyczajnie liczebność tych rodzeństw, niż państwowa polityka. Tzn. jeśli polityka jest zła to może być jeszcze gorzej, ale nawet jeśli jest dobra (tj. zakazuje rozdzielania rodzeństw, jak obecnie) to i tak kijem rzeki nie zawróci. Ta rzeka płynie tak, że przecież nie mamy żadnej reprodukcyjnej opcji dla kobiet ze środowisk trudnych, nie? Nie dostają gratisowej antykoncepcji, aborcja jest nielegalna, edukacji seksualnej też nie ma. Przy czym ja nie twierdzę, ze statystyczna matka 8 dzieci zabranych do adopcji rodziła każde z nich pod przymusem i już by pędem leciała przerywać ciążę albo brać tabletki... pewnie by tak nie zrobiła. No ale kto wie? Może część z nich jednak by wyhamowała z rodzeniem, ostatecznie 9 miesięcy ciąży to nie jest znów taka fajna sprawa.
      Na pewno wiadomo, co się dzieje, kiedy nic nie proponujemy ludziom, którzy niemal na pewno nie powinni mieć kolejnych dzieci - dzieje się właśnie liczna dzietność, a potem nieuchronne rozdzielenie rodzeństwa, bo prawie nikt nie adoptuje piątki, a umieszczanie ósemki w RDD to też (dla mnie) kontrowersyjny temat.
      Z drugiej mańki powiem Wam, że to wprawdzie nie jest nasza bajka, bo Pikuś z Majką mają maluchy, i my z męzem też mamy maluchy, ale mnie od pewnego czasu dość dręczy kwestia, czemu dzieciaki wychowywane w RZ, i o których wiadomo, że nie powinny pchać się w pieluchy (bo np. mają orzeczenia i z trudem ogarniają same siebie) jednak w tych pieluchach lądują? A potem historia zaczyna się od nowa, czyli RZ szuka jakiegoś rozwiązania - pomagać matce czy jednak ukierunkowywać ją do dania dziecku szansy adopcyjnej?
      Ok, ja rozumiem, że dziewczyna z trudnego domu zalicza wpadkę i dalszy ciąg jest nam znany, i tu można mówić, że państwo nawaliło, że brak edukacji seksualnej, że brak antykoncepcji. Ale nastolatki z RZ chyba powinny ten brak mieć uzupełniony, czy nie?
      [i spoko, nie jestem idealistką, która wierzy w to, że jak się dziecku da pakiet informacji to one zadziałają antykoncepcyjnie - takich cudów nie ma, a dzieciaki z trudną przeszłością też mają predylekcję do wczesnych ciąż, bo szukają bezwarunkowej miłości, której nie dało im życie]

      Mimo wszystko mnie to zastanawia, tak samo jak zastanawia mnie nieobecność tematu seksualności dzieci wśród RZ. I śmiem podejrzewać, że tego tematu w wielu RZ zwyczajnie nie ma.
      Myślę, że to się gdzieś wszystko wiąże - wprawdzie nie wiadomo, na ile realne prawa reprodukcyjne wpłynęłyby na liczbę dzieci zabieranych przez państwo; i na ile wpłynęłyby na obniżenie odsetka ciąż u wychowanków RZ; i na ile też wpłynęłyby na zmianę mentalności opiekunów, którzy może wtedy poczuliby się uprawnieni/zmuszeni do włączania tej kwestii w wychowawczy grafik, ale raczej na pewno nie robienie z tym niczego nie poprawia sytuacji.

      Usuń
    6. Co jest ważniejsze, więzi czy więzy krwi? Zastanawiam się, czy kiedykolwiek ktoś odpowie na takie pytanie. Czy w ogóle jest możliwe przeprowadzenie tego rodzaju badań i postawienie jednoznacznej tezy?
      Gdybym ja miał jakąś siłę sprawczą (na przykład byłbym sędzią sądu rodzinnego), to jednak stawiałbym na więzi i mądrość rodziców zastępczych (adopcyjnych). Dzieci mogą mieszkać w różnych rodzinach, a jednocześnie się kontaktować, spędzać wspólnie weekendy czy wakacje. Tak przecież funkcjonują rodziny po rozwodzie i dzieci jakoś wpisują się w ten schemat.
      Jednak w przypadku dzieciaków odbieranych rodzicom, często jest totalny bałagan dotyczący zarówno sfery emocjonalnej, jak też więzi biologiczno-prawnej. Najczęściej dzieci te mają różnych ojców i różne nazwiska. Być może to (a może jeszcze coś innego) powoduje, że one się często zwyczajnie nienawidzą. Najstarszy brat naszych bliźniaków mówi to wprost, chociaż mieszka przecież w innej rodzinie zastępczej. Dorosła już siostra Messengera (która też wychowywała się w rodzinie zastępczej) zupełnie odcięła się od swojej rodziny biologicznej. Nie chce znać ani swojej mamy, ani swoich braci.
      Ostatnia decyzja sądu, zdecydowanie najwięcej dobra przysporzyła bratu Messengera.

      Nie chciałbym się wypowiadać w kwestii edukacji seksualnej w rodzinach zastępczych, bo nie mam żadnych doświadczeń. Wydaje mi się jednak, że większe znaczenie może odegrać środowisko, w którym dziecko zastępcze znajdzie się po opuszczeniu rodziny zastępczej. Mogę podać przykład bardzo młodej mamy trójki dzieci, która para się najstarszym zawodem świata. Ma nawet swojego opiekuna. Dzieci mają różnych ojców, a (jak sama mówi) jedno z nich jest następstwem gwałtu. Zupełnie nie potrafię tego zrozumieć. Nawet w tym przypadku jestem gotowy zacytować powiedzenie, że „żadna praca nie hańbi”. Trzeba jednak wykonywać ją profesjonalnie.

      Usuń
    7. Muszę sprostować. Siostra Messengera odwiedzała jego brata i teraz chce odwiedzać małego. Poprawiają się też relacje między nią a mamą. W niej też widzę jakąś szansę na powodzenie Messengera. Wydaje się że rzeczywiście całym złem tej rodziny był tata. Bez niego a przy wsparciu rodziny i instytucji może mama da radę. Muszę tak myśleć żebym mogła spać spokojnie.

      Usuń
    8. moim zdaniem nie ma odpowiedzi na pytanie, czy ważniejsza jest więź krwi czy więź emocjonalna. Nawet gdyby zrobiono takie badania (choć nie umiem sobie wyobrazić ich metodologii) to ich wyniki niespecjalnie by coś wniosły: dla grupy X więź krwi pewnie okazałaby się kluczowa, dla grupy Y - więź emocjonalna, a do tego część badanych wykazywałaby wynik niejednoznaczny. Ludzie są różni, mają inne potrzeby, inne obciążenia, inne czynniki wchodzą w grę, to wszystko jest mocno pokomplikowane i do tego jeszcze nakłada się na to jakiś tysiąc zmiennych pewnie.
      Uważam, że z tej matni istnieją jednak w miarę uniwersalne wyjścia, a jedno z nich sam opisałeś - nie wszystko musi być zero jedynkowe, można rozdzielić rodzeństwo (czasem i tak nie ma innej opcji), ale zachować między nim regularny kontakt.
      I tutaj - podobnie jak w naszej innej gorącej dyskusji o zachowywaniu kontaktu między RZ i dzieckiem - złoty środek wyłania się w banalny sposób: jeśli w centrum jest dziecko i to za jego potrzebami się podąża, to wiadomo, co należy robić.
      Jeżeli tylko za punkt odniesienia przyjmie się dziecko i zrobi to uczciwie, to wtedy na naszych oczach selekcjonują się rozwiązania dla różnych dzieci:
      - jedno dziecko wybierze połączenie z rodzeństwem
      - inne będzie wolało zostać w RZ/być adoptowane, ale pod warunkiem kontaktu z braćmi i siostrami
      - jeszcze inne powie 'chcę nową rodzinę, chcę się odciąć' (są i takie dzieci)
      - inne zdecyduje "kontakt z Asią tak, ale Bartka nie chcę widywać' - i tak się wtedy stanie


      serio, o ile lepszy, przyjaźniejszy i sprawniej działający byłby ten system, gdybyśmy wreszcie przyjęli układanie konstelacji rodzinnych wokół potrzeb dziecka, a nie odwrotnie.
      To jest przecież tak logiczne, że aż trudno uwierzyć, że wciąż tego nie robimy :(

      Usuń
  6. Pytanie,czemu mamie odebrano te dzieci. I co z tata?,bo od tego może czują się mniej lub bardziej nieszczęśliwi.
    Zreszta trudno wymagać, by ktokolwiek, oddał dzieci ot tak sobie.
    Jednak z jakiegos powodu ktoś je zabrał, więc to wszystko trudne.
    Nikola

    OdpowiedzUsuń
  7. TRZYMAM MOCNO KCIUKI ZA DZIADKA I BRATA MESSENGERA ;) oby całej rodzinie udało się wyjść na prostą!

    Pozdrawiam MS

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. My też trzymamy kciuki. Majka kilka dni temu była odwiedzić chłopca (przy okazji dowiezienia jakichś dokumentów). Cała rodzina jest bardzo otwarta i chętna do współpracy, zarówno ze swoim PCPR-em (bo to już nie nasz) jak też asystentem rodziny i kuratorem.

      Usuń
    2. Super wieści, oby to były pierwsze jaskółki "wyjścia na prostą"! :)

      MS

      Usuń