piątek, 29 kwietnia 2016

MAJKA

W ostatnim czasie Majka skarżyła się na niskie ciśnienie (chociaż nie wiem, czy przypadkiem nie miała na myśli pogody, bo ciągle padało i nie mogła wychodzić na spacery). Tak czy inaczej , postanowiłem że jej pomogę, pisząc dzisiejszy artykuł. Sądzę, że już samo przeczytanie tytułu tego posta sprawi, że ciśnienie jej podskoczy i poczuje się lepiej. Jednak aby nie przeholować w drugą stronę, od razu zaznaczę, że żadnych pikantnych szczegółów z naszego życia nie będzie. W końcu cały opis musi się wkomponować w tematykę tego bloga, czyli przynajmniej w większości dotyczyć dzieci i naszej pracy jako rodziny zastępczej.

Majka od czasu jak sięgam pamięcią była „zarażona miłością do dzieci”. Prawdę mówiąc nie wiem, kto ją tym zaraził (bo chyba taka cecha nie jest przekazywana genetycznie), ani też na jakiej zasadzie poszukiwała sobie faceta na dalsze lata życia. W początkowej fazie naszej znajomości, temat „dzieci” praktycznie się nie pojawiał. Dopiero gdy na dobre zaczęło między nami iskrzyć, zaczęła testować mój pogląd na życie w tej kwestii. Pomimo tego, że na którymś etapie naszego związku stwierdziła (w swoim umyśle), że jednak się nadaję na kogoś kto podtrzyma gatunek (bo może niekoniecznie piękny, to chociaż odpowiedzialny), to prawdę mówiąc nie pamiętam czy też miałem już wówczas jakieś „ciągoty” do dzieci, czy też to ona mnie tym po prostu zaraziła w późniejszym okresie. Ta druga opcja, z jednej strony jest przerażająca (bo sugeruje w pewien sposób nieuchronność losu – co z kolei jest radykalną postacią wiary w przeznaczenie), ale z drugiej strony jest dowodem na istnienie szczególnej nici porozumienia pomiędzy osobami będącymi w związku. Wprawdzie nie ja to wymyśliłem, ale (patrząc z perspektywy prawie trzydziestoletniego bycia z Majką) mogę potwierdzić, że osoby przebywające z sobą, się do siebie upodabniają. Wydaję mi się, że z biegiem lat coraz bardziej zaczynamy siebie naśladować. I nie chodzi tu tylko o pewną mimikę, gesty, czy też sposób wypowiadania się, ale również zaczynamy podobnie myśleć, mieć wspólne marzenia, podobnie postrzegamy życie i otaczający nas świat. Mamy też wspólne powiedzonka, żarty, które na dobrą sprawę tylko nas śmieszą i tylko my je rozumiemy. Nawet nasze dzieci czasami patrzą na nas jak na wariatów, ale chyba im to za bardzo nie przeszkadza.
Znamy się z Majką już tak dobrze, że doskonale wiemy, jaka będzie reakcja drugiej osoby na daną sytuację. Tak więc, jeżeli chcemy się gdzieś z kimś umówić na spotkanie, to nie potrzebujemy akceptacji drugiej strony. Dawniej Majka bacznie zwracała uwagę na to, czy słucham tego, o czym do mnie mówi. Nawet udało mi się przez to nabyć umiejętność, polegającą na tym, że podświadomie zapamiętywałem ostatnie wypowiedziane przez nią zdanie. Dzięki temu, gdy nieoczekiwanie zadała jakieś pytanie, to przynajmniej mniej więcej wiedziałem do czego mam się odnieść. Z biegiem lat stawała się coraz bardziej tolerancyjna i nawet jak zdarzyło mi się przysnąć, gdy o czymś opowiadała, to nie miewaliśmy „cichych dni”. Chociaż chyba byłaby to większa kara dla niej, ponieważ Majka jest skrajną ekstrawertyczką i nie potrafi wytrzymać bez mówienia. Ja z kolei jestem introwertykiem, zupełnie na drugim końcu skali – sam nie wiem jak taki związek miał szansę na przetrwanie. A może właśnie o takie skrajności chodzi?
Zauważyłem też, że nasz pies (Furia), też w pewien sposób się do nas upodobnił. Jest bardzo opiekuńczy w stosunku do dzieci, opanowany, szczeka tylko wówczas, gdy sytuacja tego wymaga. Nie wiem tylko dlaczego tak bardzo szaleje z radości, gdy przychodzą do nas goście … tą cechę chyba ma po Majce.

Ale wracając do naszych młodzieńczych lat. Wówczas podrywałem Majkę na różyczkę, albo na lody w kawiarni lub spacer po ogrodzie zoologicznym. Nie mogę narzekać, w końcu przyniosło to odpowiedni skutek.
W tej chwili śpię w jednym pokoju z Chapickiem i Smerfetką, więc mogę zaobserwować, jak w dzisiejszych czasach robi to młodzież. Gdy się obudzą (niestety czasami już przed szóstą) a ja jeszcze dosypiam, to Chapic odstawia „popisówkę”. Czaruje Smerfetkę jak może: robi „pa-pa”, bije jej „brawo-brawo”, mówi „brum-brum”, ejo-ejo”, „chał-chał”. Smerfetka w tym momencie kwiczy z radości.
Gdybym te kilkadziesiąt lat temu wiedział, że wystarczy po prostu zaszczekać … to zaoszczędziłbym sporo pieniędzy.

Niedawno byłem z Majką w teatrze na sztuce „Seks dla opornych”. Już dokładnie nie pamiętam, czy to ja ją zaprosiłem, a ona zapłaciła za bilety, czy też było zupełnie odwrotnie. Wersja, że to ja wziąłem na siebie całe przedsięwzięcie, jest raczej mało prawdopodobna, więc pewnie było to tak, że powiedziała „idziemy do teatru” - zatem „wskoczyłem” w garnitur i poszedłem.
Świetne przedstawienie. W moim odczuciu, była to taka uwspółcześniona „Moralność pani Dulskiej” w wersji amerykańskiej. Wprawdzie czas, miejsce i akcja nijak się mają do sztuki Zapolskiej, to jednak takie skojarzenia były coraz silniejsze wraz z każdą chwilą trwania przedstawienia. Być może sztuka ta byłaby tanią farsą, gdyby nie obsada. W zasadzie było tylko dwoje aktorów, Maria Pakulnis i Mirosław Kropielnicki (czyli Alice i Henry – małżeństwo z 25 letnim stażem, trójką dorosłych dzieci i jak niektórzy mówią „ustawionych w życiu”). Z każdym wybuchem śmiechu zaczynałem sobie coraz bardziej uzmysławiać, że w zasadzie to śmieję się sam z siebie (no i z Majki oczywiście też). Różnica polegała tylko na tym, że Dulski chodził wokół stołu, Henry wokół łóżka, a ja chadzam dookoła kominka. Jednak w moim przypadku, chodzę zawsze z którymś z naszych „smerfów” na ręce i ze śpiewem na ustach. Myślę więc, że metoda, którą zaproponowała Majka na czas, gdy małżonkowie zaczynają odczuwać syndrom opuszczonego gniazda – ma sens. Ona nie gdera, ja nie narzekam, że coś mnie boli – po prostu nie ma na to czasu.

Na koniec napiszę jeszcze, że kiedyś (na samym początku), Majka była dla mnie taką Sandy z piosenki Travolty, albo dziewczyną z „Don't cry” Guns N' Roses (bo podobno to nie są słowa jego do niej, tylko na odwrót). Jednak teraz najbardziej mogę ją przyrównać do Lucy z utworu Beatlesów. Istnieje hipoteza, że w tej piosence chodzi o LSD (chociaż Lennon nigdy tego nie potwierdził). Ale nawet taka interpretacja, że jest narkotykiem mojego życia, jest jak najbardziej na miejscu. 

Zastanawiałem się, jak w krótkim zdaniu podsumować Majkę i nic mądrego mi do głowy nie przychodziło. Zupełnie w innym celu wszedłem do pokoju naszej córki i przypomniała mi się sentencja, którą wielokrotnie czytałem (bo jest wypisana u niej na ścianie):
„Przyjaciel to ktoś, kto daje ci totalną swobodę bycia sobą”. I to jest właśnie to zdanie, którego szukałem na zakończenie tego artykułu.



9 komentarzy:

  1. O kurczę...zabrakło mi słów. Trochę się zawstydziłam, że tak publicznie o nas, o mnie; ale dziękuję. Kocham Cię ☺

    OdpowiedzUsuń
  2. Mam problem.
    Kasia mnie poprosila, abym też coś o niej napisał, chociaż niekoniecznie wrzucał do internetu. Powiedziałem, że musi jeszcze poczekać dwadieścia kilka lat.
    Chyba się obraziła.
    Pozdrawiam GALL

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Pisze się dwadzieścia, a nie dwadieścia.
      Masz trzy lata,
      Kasia.

      Usuń
    2. Kasiu, niedawno skończyłem 28 lat, a ty piszesz, że 3 :)))
      Ale dziekuję za zaufanie, już zacząłem o tobie pisać, daj mi przynajmniej tydzień.
      GALL

      Usuń
    3. Gdybym miał brać pod uwagę własne doświadczenia, to takie przekomarzanie się, zawsze kończyło się bardzo sympatycznie.
      Życzę upojnej nocy.

      Usuń
  3. Piękny, wzruszający wpis :) Gratuluję Wam tej więzi. Pikusiu, u nas relacje są podobne, to znaczy ja jestem ekstrawertyczką i mogę gadać bez końca (co widać po moim blogu), a P. to z kolei typowy introwertyk, z którego czasem baaardzo trudno jest wydobyć odpowiedź na jakieś niewygodne pytanie. Myślę, że się w jakiś sposób równoważymy, dlatego jesteśmy w tym związku szczęśliwi. Pozdrawiam Was oboje :)

    OdpowiedzUsuń
  4. A jak tam ciśnienie Majki, czy nie podniosło się za bardzo, chociaż coś mi się zdaje, że po takim wpisie u was też było bardzo sympatycznie. A może teraz wpis Majki pod tytułem "Pikuś".

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Może kiedyś. Na razie nie czuję się na siłach żeby dorównać Pikusiowi barwnością opisu.😉

      Usuń
    2. No tak, z tym trzeba się chyba urodzić, ale będę czekać. Poza tym fajna z was para i to jest chyba klucz do tworzenia rodziny zastępczej bądź adopcyjnej.Pozdrawiam Was i Wasze dzieciaczki.

      Usuń