wtorek, 1 października 2019

ROMULUS i REMUS 6


Twoje wspomnienie sprzed roku: "Panie sędzio, jak długo jeszcze!"

Jest mi źle. Dotarło do mnie, że nawet mając dobre intencje, bardzo łatwo jest wyrządzić komuś krzywdę.

Zacznę od początku...

Właśnie odbyło się kolejne posiedzenie zespołu oceniającego naszych chłopców, postępy ich rodziców, oraz formułującego pewne wnioski i oczekiwania w stosunku do decyzji, którą wkrótce będzie musiał podjąć sąd. Termin rozprawy nadal nie został wyznaczony, jednak wszyscy, którzy się zebrali uznali, że mimo wszystko nastąpi ona szybciej, niż ponowne spotkanie w takim gronie – czyli na następnym zespole za pół roku.

Tak jak zawsze przygotowałem naszą ocenę sytuacji (zamieszczoną poniżej) w formie papierowej, której rozwinięcie i omówienie należało do Majki. Stwierdziliśmy, że powinniśmy pokazać to co czujemy, bez owijania w bawełnę. Przełożyło się to na dość śmiałą opinię, co do której nie byliśmy pewni, czy dobrze zostanie odebrana przez zebrane gremium.
Merytorycznie miałem o czym pisać dzięki wsparciu, które odczuwałem czytając teksty  jednej z obecnych także na tym blogu osób. Nie tylko jej wiedza mi pomogła, ale również jej charyzma, nieustępliwość, dążenie do wyrażania swoich poglądów bez względu na okoliczności. Tak więc, po części jest ona współautorką tego co zostało zaprezentowane na zespole.
Aniu, dziękuję. Jeżeli znajdziesz w tej ocenie zdania wyjęte z Twoich ust (a na pewno znajdziesz), to nie traktuj tego proszę jak plagiat... zwyczajnie pewnych rzeczy nie potrafiłem wyrazić inaczej.

W zasadzie uzyskaliśmy to co chcieliśmy uzyskać, a nawet więcej. Po raz kolejny nie zawiedliśmy się na osobach, które wielu nazywa „urzędasami”. Po raz kolejny poczuliśmy się członkami zespołu.

Przejdę może do konkretów, zanim ktoś skomentuje, że wchodzę... bez wazeliny.
Jak już wielokrotnie pisałem, uważamy z Majką, że chłopcy zasługują na bezpieczną rodzinę adopcyjną. Są jeszcze mali, a jednocześnie inteligentni emocjonalnie. Jesteśmy przekonani, że dadzą radę, a my będziemy potrafili im w tym pomóc.
Opinia, którą wyraziliśmy została zaakceptowana przez strony reprezentujące PCPR i Ośrodek Adopcyjny. Po raz pierwszy w mojej historii, zostanie ona dołączona w całości jako załącznik do dokumentacji przekazywanej sądowi, a zawarte w niej myśli zostaną poparte stanowiskiem i podpisami kilku osób.
Nawet kurator nieco złagodził swój dotychczasowy osąd wyrażający się koniecznością dania mamie bliźniaków kolejnej szansy. Wprawdzie nie wycofał się ze swojej negacji adopcji chłopców, to jednak stwierdził, że byłby gotów podpisać się pod naszym stanowiskiem, gdyby Romulus i Remus byli jedynymi dziećmi w rodzinie. Przyznał więc, że w jakiś sposób rozgranicza dobro rodziców od dobra dzieci, i to drugie jest bliższe jego sercu.
Asystentka rodziny nie wyraziła jasno swojego stanowiska, a rodzina zastępcza rodzeństwa naszych bliźniaków bardziej pochyliła się nad prawem do tożsamości, do poczucia przynależności całej czwórki.

Mógłbym odtrąbić sukces, gdyż moje pierwotne utopijne dążenie do stworzenia bliźniakom bezpiecznego domu w rodzinie adopcyjnej, nagle przestało być aż tak bardzo nierealne. Tym bardziej, że teraz po naszej stronie jest jednoznaczna opinia biegłych psychologów, sugerująca umieszczenie chłopców właśnie w rodzinie adopcyjnej.

A co jeśli się mylę? Co jeżeli rację ma mama chłopców, twierdząc że dzieci nie mogą bez niej żyć, a opinia biegłych sądowych została stworzona głównie w oparciu o nasze informacje?
A może rację ma kurator, że lepszym rozwiązaniem dla wszystkich dzieci będzie rodzina zastępcza, a nawet dwie odrębne rodziny byle tylko umożliwiające kontakty między rodzeństwem?

Dwa dni po zespole, mama z wielką pompą urządziła urodziny Filemonowi (bratu bliźniaków). Kolejne spotkanie rodzinne i po raz kolejny to samo. Najstarsza z rodzeństwa przeglądała prezenty swojego brata, Filemon bawił się z kolegami z przedszkola, a nasi chłopcy sami z sobą. Po godzinie przyszli do Majki, że chcieliby już pojechać do domu.
Więzi rodzinne i potrzeba utrzymywania kontaktów między rodzeństwem nadal są dla mnie zagadką... a nawet coraz większą zagadką. Gdyby chłopcy poszli jednak do adopcji, to czym starsze rodzeństwo różniłoby się od tego, które być może dopiero będzie? Nie ma przecież gwarancji, że mama powiedziała już swoje ostatnie słowo w kwestii dzietności. Moim zdaniem niczym. W obu przypadkach byłaby to tylko świadomość tego, że mają jeszcze brata lub siostrę. Czy ktokolwiek decydując o skierowaniu dziecka do adopcji zastanawia się co będzie ono czuło w odniesieniu do rodzeństwa, które dopiero się narodzi? Pewnie nie... i pewnie słusznie. W tej chwili chłopcy większe przyjaźnie nawiązują z Ptysiami. Gdy od nas odejdą, to za nimi będą tęsknić, a nie za swoim bratem i siostrą. 

Tym wszystkim się jednak nie przejmuję. I chociaż jest to dla mnie przykre, to mimo uszu puszczam oskarżenia mamy, że chcemy jej odebrać dzieci, że pojechaliśmy z nimi nad morze tylko po to, aby się pochwalić tym przed PCPR-em. Niech sobie robi ponowne badanie więzi... oby się nie zdziwiła. Nie dbam też o to, że (jak sama powiedziała) gdy Romulus i Remus pójdą do adopcji, to ona „popłynie”. Tak czy inaczej popłynie... lepiej bez nich, niż z nimi. Ma przecież dwójkę starszych dzieci, o które mogłaby zawalczyć. Ale przecież na nich aż tak bardzo jej nie zależy. Dlaczego? Bo już wystarczająco spierdoliła im życie? Bo dzieci byłych partnerów są mniej ważne? Powiedziała, że chce odzyskać wszystkie dzieci, albo wcale. Co zrobi, gdy jednak bliźniaki pójdą do adopcji? 
Teraz mówi o więziach, ale wcześniej zamykała dzieci w osobnych pokojach i doskonale zadbała, aby poprawne więzi z bliźniakami nigdy się nie nawiązały.

A tata chłopców? Na zespole zrobił wywód na temat tego gdzie i dlaczego pierze swoje rzeczy. I chyba ta wypowiedź najlepiej obrazowała jego zaangażowanie w cały proces mający na celu odzyskanie chłopców. 
Czy ma rację twierdząc "wygramy, kurator jest po naszej stronie"? Zobaczymy.

Najbardziej zastanawia mnie brak jakiejkolwiek refleksji rodziców. Kilku psychologów i pedagogów wypowiedziało się jednoznacznie... powrót do rodziny nie ma sensu, będzie to ze szkodą dla dzieci. Gdyby ktoś tak powiedział o moich dzieciach, to przynajmniej bym się zastanowił, czy aby na pewno nie ma racji.

A mimo wszystko mam wątpliwości. Boję się tego, że za kilkanaście lat chłopcy zapukają do moich drzwi i zapytają „dlaczego tak zaciekle walczyłeś, skąd wiedziałeś co będzie dla nas najlepsze?”.
Nawet teraz tego nie wiem. Jak mawiał Immanuel Kant, „w każdej wiedzy jest tyle prawdy, ile jest w niej matematyki”. Tutaj tej matematyki jest tyle, co kot napłakał.


I dlatego czasami... ale tylko czasami przechodzi mi przez myśl, że wystarczyło się nie wychylać.




Romulus i Remus (bliźnięta – 3,5 roku).
Ocena dzieci na podstawie obserwacji opiekunów.


Tym razem pominę rozwój intelektualny, poznawczy i społeczny obu chłopców. Wszystko jest w normie, a nawet powyżej. Nie zauważamy żadnych niepokojących sygnałów, na które należałoby zwrócić większą uwagę.
Skupię się bardziej na rozwoju emocjonalnym i poddam ogólnej ocenie bieżącą sytuację dzieci, jak również ich rodziców.

Romulus i Remus mieszkają z nami już ponad piętnaście miesięcy. Oznacza to tyle, że wielkimi krokami zbliża się magiczny termin osiemnastu miesięcy, po którym według ustawy powinno nastąpić uregulowanie sytuacji prawnej dzieci przebywających w pieczy zastępczej.
Piecza zgodnie z ustawą powinna zapewnić kontakt i współpracę z rodzicami biologicznymi, aby umożliwić dzieciom powrót do rodziców, lub gdy jest to niemożliwe dążyć do przysposobienia dziecka, a w przypadku braku możliwości przysposobienia, zagwarantować opiekę i wychowywanie się w środowisku zastępczym. Kolejność celów jest tutaj nieprzypadkowa.
Teoretycznie chłopcy powinni więc już wkrótce wrócić do mamy. Byłoby to najlepszym rozwiązaniem, jeżeli rodzice biologiczni są na to gotowi, a wszelkie opinie różnych instytucji i osób pracujących z rodziną jednoznacznie wykażą, że okres przygotowawczy do odzyskania dzieci już się zakończył i rodzice są wystarczająco zmotywowani.

Ponieważ chłopcy przychodząc do nas byli jeszcze bardzo mali, przyjęliśmy postawę nastawioną na silne więzi emocjonalne. Nauczyliśmy ich siły rodziny i przynależności. Pokazaliśmy jak można bezpiecznie wzrastać w poszanowaniu prawa do autonomii i w otoczeniu miłości. Gdy chłopcy mówią o domu, mają na myśli... nasz dom.
Nasze działanie było jednocześnie świadome, jak też zupełnie naturalne. Trzymanie dystansu emocjonalnego spowodowałoby straty nie do odrobienia, ponieważ właśnie w okresie przedszkolnym najbardziej kształtuje się osobowość dziecka, świat jego myśli, dążeń i uczuć.
W chwili obecnej Romulus i Remus nas traktują jak swoich rodziców. Na spotkaniu z rodzicami biologicznymi potrafią przyjść i powiedzieć „ciociu, chodźmy już do domu”. Nie sprawiają wrażenia, aby tęsknili, rzadko wspominają rodziców.
W opinii wielu psychologów i pedagogów, to są tylko stereotypy i fantazje, że każde dziecko chce za wszelką cenę wrócić do rodziców. Niestety utrwalanie myślenia o rodzinie biologicznej, jako środowisku, dla którego nie ma dobrej alternatywy, powoduje że dzieci wielokrotnie migrują pomiędzy rodzicami biologicznymi i zastępczymi. Po kilku latach takiej tułaczki są one połamane emocjonalnie i mrzonką jest oczekiwanie, że będą zdrowo funkcjonować w społeczeństwie.

Obecnie rodzice bliźniaków się starają. Przyjeżdżają regularnie w odwiedziny, organizują dzieciom zabawy na basenie, czy placu zabaw. Sprawiają wrażenie zgodnego i udanego małżeństwa. Mają też miejsce spotkania chłopców z ich starszym rodzeństwem, czasami także w obecności mamy, a nawet aranżowane przez mamę. Dzieci spędzają też raz na jakiś czas weekendy u swojej babci i bardzo chwalą sobie te kontakty.
Podczas tych pobytów, rodzice również odwiedzają chłopców. Jednak podobno wówczas nie ma już takiej sielanki jak w czasie spotkań w naszej obecności.
Rodzeństwo na co dzień bardzo rzadko wspomina swoich rodziców. Jeżeli już, to najwyżej mamę. Nawet po spotkaniu, chłopcy nie opowiadają jak było. Ostatnio zadali pytanie „kiedy znowu pójdziemy na basen?”. Było ono o tyle dziwne, że na basen chadzają tylko ze swoimi rodzicami. Powinni raczej zapytać „kiedy znowu spotkamy się z mamą?” Gdy pewnego dnia wracając od babci zapytałem, jak było... odpowiedzieli „był koktajl bananowy”. A mama była? „Nie” - odpowiedział Remus. A tata? „Też nie” - zawtórował Romulus. A przecież dobrze wiedzieliśmy, że byli. Innego dnia Remus wracając od babci oznajmił „dostałem od babci nowe buty”. Były to buty od mamy, o czym wcześniej miał kilka razy przypominane.
Spotkania ze starszym rodzeństwem też nieco rozczarowują. Ujmując to lapidarnie – nie widać więzi. Można by wysnuć przypuszczenie, że są one zbyt rzadkie. Tyle tylko, że o Marlenkę (dziewczynkę, która mieszka z bratem i siostrą bliźniaków) pytają. Był też okres, gdy wspominali Filemona. Niestety była to tylko zbieżność imion. W innej rodzinie zastępczej, do której chłopcy często jeździli, też był Filemon – i to o niego pytali.

W krajach, w których prowadzi się badania nad sytuacją dzieci po reintegracji z rodziną biologiczną (w Polsce tego się nie robi), specjaliści doszli do niemal identycznych wniosków, niezależnie od prowadzonej przez te kraje polityki społecznej, przeznaczonych nakładów finansowych, czy historii narodowych. Rodziców, którym ograniczono prawa do dziecka poprzez tymczasowe umieszczenie w pieczy zastępczej, podzielono na trzy kategorie.

  • Rokujący reintegracyjnie. Do nich należą rodzice przeżywający nagły i krótkotrwały kryzys, jak choćby epizod depresyjny, hospitalizację, kryzys związany z utratą pracy, mieszkania, czy rozwodem.
  • Nieokreśleni.
  • Nierokujący reintegracyjnie. Do tej grupy należą rodziny, których problemy są przewlekłe i utrwalone latami. Chodzi głównie o uzależnienia, zaniedbania, przemoc i deficyty intelektualne rodziców.
Istnieje wiele algorytmów i metod (jak choćby SBC – Solution Based Casework) określających możliwości i zasoby rodziców biologicznych oraz poziom rokowań. Na tej podstawie tworzone są plany pracy z rodziną, wytyczające metody wsparcia i rodzaje terapii.

Niestety wszelkie badania pokazują, że trwała zmiana zachowań i nawyków osoby dorosłej jest bardzo mało prawdopodobna. Najgorszy wskaźnik nieudanych powrotów dzieci do rodziców (wynoszący 81% wszystkich powrotów – wg J.Wade'a) dotyczy uzależnień od alkoholu i (lub) narkotyków. Jest to odsetek rodziców, którzy zawalczyli o dziecko, przeszli terapię przeciwuzależnieniową, a pomimo tego w okresie pięciu lat dzieci ponownie wróciły do systemu. W przypadku mamy naszych bliźniaków jest to już trzecia próba, co oznacza że prawdopodobieństwo niepowodzenia jeszcze bardziej wzrasta.

W ogólnej grupie, obejmującej wszystkie przypadki reintegracji, jest tylko nieco lepiej. Dla aż 63% dzieci, które wróciły do rodziców, był to tylko przystanek w podróży. W ciągu pięciu lat one również zostały ponownie odebrane.

Dokonano porównania trzech grup osób, które w dzieciństwie wychowywały się w rodzinie adopcyjnej, zastępczej lub biologicznej. Za bazę posłużyły tylko te dzieci, które wcześniej zostały odebrane swoim rodzicom, co oznaczało, że wszystkie miały za sobą rozmaite traumy i deficyty wczesnego rozwoju. Wyniki raczej nie były trudne do przewidzenia. Najlepiej radziły sobie dzieci adoptowane, najgorzej zreintegrowane z rodziną biologiczną.
Ostatnia grupa znacząco odbiegała od reszty w aspekcie skłonności do uzależnień, integrowania się ze społeczeństwem, podatności na zaburzenia psychiczne, depresje, stopień wchodzenia w konflikt z prawem, czy niskie wyniki w edukacji.

Rodzice Romulusa i Remusa w zasadzie nie rozumieją dlaczego w ogóle odebrano im dzieci. Nie rozumieją co oznaczają sformułowania „chwiejność emocjonalna i uczuciowa”, „niska wrażliwość na uczucia i potrzeby dzieci”, „nieczytelność i nieprzewidywalność”, „zaniedbywanie emocjonalne dzieci”. Gdyby tak nie było, to pewnie nie podważaliby opinii biegłych z OZSS. Krzywdzenie to nie tylko przemoc fizyczna... to również krzywdzenie emocjonalne.

Nie chciałbym występować w charakterze wroga rodziców naszych dzieci. Nie o to chodzi. Nie rozumiem tylko dlaczego wszyscy zakładają powinność dania szansy dorosłym, a nie dzieciom? Dlaczego więcej empatii okazuje się rodzicom? Dlaczego wreszcie dziecko ciągle jest postrzegane jako własność rodziny, a jego dobro jest tożsame z dobrem rodziców? Być może należałoby zacząć od ponownego zdefiniowania dobra dziecka. Czy jest ono tylko prawem do bycia w rodzinie, czy jednak prawem do prawidłowego rozwoju psychospołecznego?
W naszym kraju nie ma kogoś (jak to jest na przykład w Anglii), kto prawnie reprezentuje dziecko i dba o jego interes (niezależnie od tego, w jakiej rodzinie się ono wychowuje). Pewnie dlatego, tym opisem, nieco zuchwale wychodzę przed szereg, twierdząc że najlepszym rozwiązaniem dla chłopców byłoby przysposobienie.

Zastanawiam się co może być dalej, zakładając że sąd stwierdzi, iż to jeszcze nie ten moment, aby dzieci wróciły do rodziny, ale też nie podejmie decyzji o odebraniu praw rodzicielskich i skierowaniu dzieci do adopcji.
Teoretycznie może pozostawić chłopców w naszej rodzinie na bliżej nieokreślony czas, licząc że rodzicom już wiele nie brakuje. Już nie raz się przekonałem, że zapis o 18 miesiącach (o którym wspomniałem na początku) jest tylko martwym prawem, a spędzanie przez dzieci maksymalnie 8 miesięcy w pogotowiu rodzinnym jest kolejną fikcją.
Tyle tylko, że nie jestem pewien, czy to ja jestem gotowy emocjonalnie. Bo co będę miał powiedzieć chłopakom za rok, czy dwa? Że to była tylko rodzina na niby, albo taka zabawa w rodzinę? Nie jestem też gotowy na adopcję (choćby z racji wieku i postawionych sobie zasad), gdyby założyć że jednak na końcu drogi naszych chłopców będzie odebranie praw rodzicielskich ich rodzicom.
Jedynym rozwiązaniem pozostanie rodzina zastępcza długoterminowa, która będzie kolejną przesiadką w życiu bliźniaków. I być może za kilka kolejnych lat sytuacja się powtórzy. Być może ci rodzice zastępczy zostaną postawieni przed ponownym wyborem: albo sami adoptują, albo podejmą decyzję o rozstaniu i przekazaniu chłopców do jeszcze innej rodziny. Czy będą chcieli adoptować? Może będą mieć swoje dzieci i nie będą chcieli ich kosztem (choćby kosztem ich bezpieczeństwa finansowego) ratować stabilności emocjonalnej bliźniaków.
No to dzieci pójdą do nowej rodziny i nikt nawet nie zwróci większej uwagi na to, że w tym wieku i po raz kolejny nie da się już zmienić głównej figury przywiązania.
A może jednak pozostaną w tej rodzinie do pełnoletności. Będą żyć na dwie rodziny. Nauczą się funkcjonować w ciągłej niepewności i stanie zawieszenia, a potem będą próbować się usamodzielnić. Niestety ta droga też nie wygląda zbyt optymistycznie, ponieważ według badań NIK z 2015 r osoby te często powiększają kolejki dla bezrobotnych i pobierają zasiłki z pomocy społecznej. Według wspomnianego źródła z grupy badawczej tysiąca osób, 23% korzystało ze świadczeń pomocy społecznej, 31% zarejestrowało się w urzędach pracy, 14% przerwało proces usamodzielniania, a 14% wróciło do patologicznego środowiska, z którego wcześniej trafiło do pieczy.

Na drodze do takiego rozwiązania jest starsze rodzeństwo Romulusa i Remusa... przynajmniej siostra. W chwili obecnej bezpieczeństwa emocjonalnego dziewczynki prawdopodobnie nie przywróciłby nawet powrót do „naprawionej” i kochającej mamy – zbyt wiele przeszła, zbyt wiele razy migrowała pomiędzy rodziną biologiczną, a zastępczą.
Chłopcy jeszcze mają szansę. Są na tyle mali, że w ciągu kilku tygodni udałoby się przygotować ich emocjonalnie na rozstanie zarówno z nami, jak też rodzicami biologicznymi.





                                                                                                       Pikuś Incognito
                                                                                                       ojciec zastępczy





Tekst opracowano między innymi w oparciu o dostępne materiały autorstwa Anny Krawczak i Marty Daneckiej.

Anna Krawczak - badaczka i członkini Interdyscyplinarnego Zespołu Badań nad Dzieciństwem Instytutu Etnologii i Antropologii Kultury Uniwersytetu Warszawskiego.

Marta Danecka – szefowa Zakładu Przemian Społecznych i Instytucjonalnych w Instytucie Studiów Politycznych PAN w Warszawie.


Brytyjski raport dotyczący pieczy zastępczej:
Mary Baginsky, Sarah Gorin and Claire Sands (2017), The fostering system
in England: Evidence review. Research report.

Jim Wade, Opieka nad dziećmi wykorzystywanymi i zaniedbywanymi:
Wade, J., Biehal, N., Farrelly, N. and Sinclair, I. (2011) Caring for Abused and Neglected Children: Making the Right Decisions for Reunification or Long-term Care. London: Jessica Kingsley Publishers.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz