sobota, 12 października 2019

--- Masz wiadomość cz.3


Niedawno stwierdziłem, że cykl wpisów pod wspólną nazwą „masz wiadomość...” będę jeszcze długo kontynuował. Być może dla niektórych będą to tylko ciekawostki z życia dzieci, które kiedyś z nami mieszkały i je opisywałem. Jednak dla kogoś innego, może to być obraz funkcjonowania dziecka po adopcji... tego co ono czuje, jak się rozwija. Może to być również charakterystyka rodzica adopcyjnego, którego niby nie przedstawiam bezpośrednio... ale jednak.

Wielokrotnie spotykam się z opiniami, że nie ma zdrowych dzieci idących do adopcji. Osobiście się z tymi twierdzeniami nie zgadzam, chociaż podobno w ten sposób wypowiadają się również niektórzy pracownicy ośrodków adopcyjnych. Najwięcej tego rodzaju poglądów można znaleźć na rozmaitych forach społecznościowych poświęconych adopcji, czy też pieczy zastępczej. Tutaj bardzo często się zastanawiam, kim są osoby wypowiadające się w ten właśnie sposób. Czy są psychologami, pedagogami, terapeutami? A może chociaż doświadczonymi rodzicami zastępczymi? Czy biorą na siebie odpowiedzialność za wypowiadane słowa? A może mają zupełnie coś innego na myśli, niż czytająca te komentarze rodzina, która właśnie rozważa adopcję dziecka?

Niedawno napatoczyłem się na podobną dyskusję, w której dorosła adoptowana dziewczyna próbowała udowodnić innym, że jest zupełnie zdrowym człowiekiem – zarówno fizycznie, psychicznie, jak też emocjonalnie. Dowiedziała się, że opowiada bzdury, gdyż na pewno jest zaburzona... tylko jeszcze o tym nie wie. Nie mam pojęcia, kim były osoby wypowiadające się w tak autorytarny sposób.

Dlatego w tym i następnym wpisie, spróbuję w szczególny sposób zwrócić uwagę na kwestie zdrowotne dzieci, które z nami mieszkały i w większości przebywają teraz w rodzinach adopcyjnych. Niech każdy sam spróbuje sobie odpowiedzieć na pytanie, czy uważa je za zdrowe w różnych aspektach.

Kapsel sprzed roku - nasze ostatnie wakacje.

Zacznę od Kapsla, o którym zdecydowanie mogę powiedzieć, że jest dzieckiem chorym. Fizycznie w zasadzie nic mu nie dolega... może poza coraz większą nadwagą. No, ale w jego przypadku jest to bezspornie kwestia umysłu - zresztą jak cały jego problem.

Chłopiec nadal przebywa w Domu Pomocy Społecznej i pewnie zostanie tam do końca swojego życia. Mama podarowała już sobie zupełnie starania o przywrócenie praw rodzicielskich. Wystarczają jej odwiedziny raz na kilka tygodni i zabieranie chłopca do swojego domu w czasie ferii, czy wakacji.

Jej wystarczają... Kapslowi niekoniecznie.





Kapsel dzisiaj - po powrocie z wakacji u mamy.
Niby chłopiec czuje się dobrze w tym domu pomocy. Jest jednym z bardziej błyskotliwych mieszkańców i nie ma niebezpieczeństwa, że będzie przez kogoś gnębiony i wykorzystywany. Z tego powodu kiedyś bardzo staraliśmy się, aby jego docelową placówką nie był dom dziecka (również patrząc perspektywicznie, co będzie gdy chłopak stanie się pełnoletni). Jednak Kapsel wielokrotnie powtarzał (i robi to nadal), że nie chciałby tam zostać na zawsze. Tęskni do zwyczajnej rodziny, chociaż niekoniecznie za mieszkaniem ze swoją mamą. Pod koniec wakacji Majka chciała odwiedzić Kapsla z całą naszą ferajną. Nie wyszło, bo chłopiec jeszcze był u mamy, a później jakoś nie było już okazji. Zadzwoniła jednak do niego kilka dni później. Był smutny. Nic dziwnego, w końcu trzy dni wcześniej był jeszcze u mamy. Majka starała się go pocieszyć, a on na to: „ale ja nie tęsknię za mamą, tylko za tobą”.
Czy byłby szczęśliwszy, gdyby jednak jakaś rodzina (czy to adopcyjna, czy zastępcza) zechciała go kiedyś przygarnąć? Ja po dwóch latach wspólnego mieszkania, miałem go szczerze dość... zresztą Majka też. Czy ktoś może czuć się szczęśliwy w rodzinie, która ma go już dosyć?
Najsmutniejsze w jego historii jest to, że gdy do nas przyszedł mając sześć lat, wydawał się tylko dzieckiem zaniedbanym. Takim, któremu wystarczy poświęcić nieco więcej czasu i zainteresowania. Gdyby został odebrany swojej mamie kilka lat wcześniej (choćby w wieku dwóch lat), to poszedłby do adopcji natychmiast. Nic nie wskazywało na to, że jego opóźnienie w stosunku do rówieśników coraz bardziej będzie się powiększać. Na końcu była to już niemal przepaść. Kapsel aktualnie skończył już dziewięć lat, a nadal nie potrafi sprawnie liczyć do dziesięciu (a dokładniej... policzyć), mylą mu się dni tygodnia, nazwy miesięcy, pór roku. Do dzisiaj rzuca się na podłogę, krzyczy i wali głową w ścianę, gdy coś mu nie pasuje. Żaden specjalista nie stwierdził nigdy u niego żadnego konkretnego zaburzenia. Był tylko... niezbyt mądry.


Chapic kiedyś
Zupełną przeciwnością był Chapic. Przyszedł do naszej rodziny w wieku kilku miesięcy. Niewiele się ruszał, nie za bardzo uśmiechał. Nic nie mówił, tylko leżał i patrzył w sufit. Już w wypisie ze szpitala było określenie „podejrzenie zespołu FAS”. I tak to zostawiliśmy do końca. Zrobiliśmy mu szereg specjalistycznych badań, uczęszczał na rozmaite terapie. Nie zrobiliśmy tylko tej jednej, najważniejszej diagnozy. Wiele osób w późniejszym czasie twierdziło, że to był błąd, że to było nie fair w stosunku do rodziców adopcyjnych, którym był proponowany. Uważaliśmy jednak (i nadal tak uważamy), że byłaby to tylko stygmatyzacja chłopca, tak naprawdę niewiele o nim mówiąca. W aktach przekazanych Ośrodkowi Adopcyjnemu nie było napisane, że dziecko jest zdrowe. Wręcz przeciwnie, rodzice mogli zapoznać się z całą dokumentacją medyczną i szczegółowym opisem zachowań chłopca. Mogli przeczytać, że ma dysmorfię twarzy, niską masę, oraz że jego mama była wieloletnią alkoholiczką, która nawet na porodówkę przyszła narąbana. Ale też mogli zapoznać się z ogromnymi postępami, które miały miejsce w ciągu roku pobytu w naszej rodzinie.
A mimo to, chłopcem nikt nie chciał się zainteresować. Być może wszelkie opisy były zbyt wnikliwe, zbyt trudne do zaakceptowania. Być może łatwiej jest uznać diagnozę FAS, której kryteria diagnostyczne raczej nie należą do zbyt wyszukanych... a potem liczyć, że jakoś to będzie.
Chapic przeszedł wszystkie szczeble adopcyjne, aż dostał się do bazy zagranicznej.


Chapic dzisiaj
W chwili obecnej mieszka we Włoszech i jest wielkim szczęściem swoich rodziców. To oni zdecydowali się na badania diagnostyczne, chociaż nie tyle chodziło o samą diagnozę, ile o dalsze postępowanie z synem – proponowane terapie i leczenie. I co wyszło? Że jednak nie ma FAS. Żeby jednak nie było zbyt różowo, to ma ARDN – neurorozwojowe zaburzenia zależne od alkoholu, wchodzące do grupy określanej mianem FASD. Natomiast ogólnie jest w normie rozwojowej, również w mowie. A przecież języka włoskiego musiał się nauczyć mając już ponad dwa lata.
Mama chłopca bardzo często informuje nas co u nich słychać. Z Chapickiem sobie już niestety nie porozmawiamy, bo póki co zna tylko włoski. Ale za to w tym języku pięknie zaśpiewał dla Majki „Happy Birthday”.








Mieszkała też z nami Królewna, która była bardzo chora. Była niewidoma, miała porażenie mózgowe, padaczkę i parę innych przypadłości. Do dzisiaj nic się nie zmieniło. 

Królewna kilka lat temu
Dziewczynka tylko leży, niewiele rozumie i nie mówi. Zawitała do nas w drugim miesiącu swojego życia. Wówczas uchodziła jeszcze za całkiem zdrowego niemowlaka. Lekarze tylko wspominali, że mamy zwrócić uwagę na wzrok, ponieważ słabo reaguje na światło. Chyba tylko tak im się wydawało, gdyż później okazało się, że Królewna ma tylko jakieś strzępy siatkówki, które nie dawały najmniejszych szans na widzenie czegokolwiek.
Gdyby jacyś rodzice zdecydowali się na adopcję noworodka (bo takie sytuacje też są możliwe), to nie wiadomo czy daliby radę udźwignąć emocjonalnie taki ciężar. Wszystkie problemy zaczęły wychodzić dopiero po trzecim miesiącu życia.
Z Królewną spotykamy się coraz rzadziej. Majka czasami wpada do DPS-u, w którym dziewczynka mieszka i zabiera ją na spacer, albo chociaż trochę jej poopowiada. Ja nie widziałem jej od ubiegłorocznego wspólnego wyjazdu nad morze.
A przecież jest to dziewczynka, która była bardzo bliska mojemu sercu. Kiedyś zdarzało mi się ją odwiedzać nawet samemu, gdy byłem w pobliżu wracając od jakiegoś klienta. Czas wszystko zmienia... pozostają tylko wspomnienia. Mam nadzieję, że dotyczy to obu stron.

Tym sposobem wyczerpałem moją listę dzieci „niezdrowych”. Jak na prawie trzydziestkę innych, nie jest to chyba wynik uprawniający do twierdzenia, że nie ma dzieci zdrowych zgłoszonych do adopcji.
Wiele osób rozszerza swoje widełki, uznając że chore dziecko, to również to z problemami natury emocjonalnej, z zaburzeniami więzi i mające za sobą traumy z powodu krzywd, jakich doznało. W zasadzie słusznie.

Rozszerzę więc i moją listę.


Iskierka 
Zacznę od Iskierki. Jest to dziewczynka, z którą spotykamy się najczęściej spośród wszystkich naszych byłych dzieci zastępczych.
Gdy kilka tygodni temu wracała z rodzicami znad morza, to oczywiście zatrzymała się po drodze na przysłowiową kawę. Dziewczynka w pewien sposób żyje również życiem naszej rodziny zastępczej. Zna wszystkie mieszkające z nami dzieci i cieszą ją spotkania z całą naszą zastępczą bandą. Gdy mówiliśmy sobie przed płotem „do zobaczenia”, to rodzice Iskierki rzucili na pożegnanie „może jakiś grill za dwa tygodnie?”. Uznałem, że było to coś w rodzaju kurtuazyjnego „no to wpadnijcie kiedyś”.
Dwa tygodnie później jechaliśmy z Bliźniakami i Ptysiami do jakiegoś parku rozrywki. W połowie drogi dostaliśmy sms-a: „co lubicie na grillu, bo wybieram się na zakupy?”. Zupełnie o tym zapomniałem, a do tego bardzo mi to nie pasowało, bo wiedziałem że dwa dni później będę musiał tłumaczyć się klientowi z niewywiązania się z obietnicy.
Ale Iskierce się nie odmawia... nie jej.
Dziewczynka jest bardzo inteligentna i ma bardzo dorosłe przemyślenia... choć przecież chodzi jeszcze do przedszkola. Doskonale zna swoją historię, z którą mimo młodego wieku, próbuje się zmierzyć. Mamę biologiczną akceptuje jako osobę, która ją urodziła... chociaż nie zawsze chce już o niej mówić „mama”. Problem zaczyna się później. Zanim zamieszkała z nami, Iskierka przebywała w innej rodzinie zastępczej.
Myślałam, że z tamtą mamą będę już na zawsze... ale musiałam się rozstać. Potem byłam u cioci Majki. Też myślałam, że będę z nią do końca życia... i też musiałam się rozstać. Teraz jestem z wami...”. Tak Iskierka mówi do swojej mamy, zastanawiając się co będzie dalej. Co można na to odpowiedzieć?
Pomagamy rodzicom dziewczynki na ile się da w uporządkowaniu jej samej siebie. Chociaż jedyne co możemy zrobić, to pokazać, że wcale jej nie porzuciliśmy, że wciąż jesteśmy obok. Jeżeli sobie to wszystko poukłada teraz, to może w przyszłości będzie już dużo łatwiej.
Jednak ta historia skłania mnie do dwóch refleksji. Pierwszą sprawą jest sama Iskierka. Czy jest ona aż tak inteligentna i aż tak wyjątkowa, że tylko ona dochodzi do wyrażanych przez siebie tak dojrzałych myśli, czy też inne dzieci mają podobne przemyślenia, tylko o tym nie mówią? Co za jakiś czas pomyślą Bliźniaki, co pomyślą Ptysie... co teraz myśli Plotka?
Jest jednak i druga odsłona medalu. Rodzice Iskierki odwiedzili ją w naszej rodzinie zaledwie trzy razy. Gdy kilka lat temu opisywałem jej historię, to napisałem "trzy, albo cztery razy". To były tylko trzy razy, dokładnie pamiętam. Dodałem to „albo”, ponieważ już wówczas wydawało mi się, że coś jest nie tak, że to zbyt krótko. Nie miałem jednak takiej wiedzy i doświadczenia jak dzisiaj. Teraz powiedziałbym „sorry, ale to jest zbyt wcześnie”. Teraz tak samo powiedziałaby Majka. Teraz zapewne tak samo powiedzieliby rodzice Iskierki.
Nie mam pojęcia, czy w jakiś sposób wpłynęłoby to na dzisiejsze wątpliwości Iskierki. Może nie... a może właśnie w tym tkwi cały problem.

Białasek
Tak jak w przypadku Iskierki, jestem w stanie wziąć na siebie całą winę (bo przecież zostałem odpowiednio przeszkolony, a przynajmniej powinienem zostać), tak w przypadku Białaska wszystko wygląda zupełnie inaczej.
Opisuję chłopca po raz trzeci w serii „masz wiadomość”. Zmieniło się sporo. Mama biologiczna ma prawo nie tylko spotykać się z synem dwa razy w tygodniu, ale również zabierać go na weekendy, święta i wakacje. Tyle tylko, że chłopiec wcale tego nie chce. Wzbrania się przed byciem z mamą sam na sam. Mama zastępcza go zachęca... mówi spróbuj (bo przecież sąd tak kazał). No to spróbował.... raz, drugi, trzeci. W końcu się zbuntował i powiedział nie chcę, ty jesteś moją mamą. Czy sąd to zrozumie? A może jego decyzja spowoduje, że Białasek będzie kolejnym przykładem dziecka, o którym będzie można powiedzieć, że nie jest zdrowe? Może już ta obecna decyzja spowodowała traumy rozstaniowe, z których nie tak łatwo będzie się pozbierać.

Majka czytając niektóre moje wpisy, czasami zadaje mi pytanie „co właściwie chciałeś powiedzieć?”. Być może tym razem też tak będzie.
Uprzedzę jej pytanie i powiem wprost.  Uważam, że dziecko proponowane rodzicom adopcyjnym, wielokrotnie jest połamane emocjonalnie na skutek działania systemu. Czasami nawet jest to skutkiem postępowania rodziny zastępczej. Często są to zachowania nieświadome, albo wybory „lepszego zła”.
Za niecałe dwa miesiące rozpoczynamy urlop, który przysługuje zawodowym rodzinom zastępczym. Gdy Majka go planowała, byliśmy przekonani, że Bliźniaki już z nami nie będą mieszkać, a Ptysie pojawiły się u nas dużo później. Niestety jest jak jest... cała czwórka będzie musiała gdzieś się podziać.
No ale halo? Jak to musiała?
Rodziny takie jak my, mają do wyboru trzy opcje. Zgłosić termin urlopu i zupełnie nie martwić się tym, w jakiej rodzinie zostaną umieszczone przebywające u nich dzieci zastępcze (w skrajnym przypadku mogą nawet pójść na chwilę do domu dziecka), nie korzystać z przysługującego prawa do urlopu, lub próbować w maksymalny sposób złagodzić skutki czasowego rozstania. Pierwszą opcję pomijamy. Drugą też odrzucamy, gdyż prowadzi to do szybkiego wypalenia, co oznacza albo konieczność rezygnacji z bycia rodziną zastępczą, albo godzenie się z faktem, że jest się złą rodziną zastępczą... a przynajmniej nie tak dobrą, jaką można być.

Dobra rodzina zastępcza, to... szczęśliwa rodzina
Właśnie rozpoczęliśmy przygotowanie Bliźniaków do zamieszkania w rodzinie zastępczej, którą wydawało się, że dobrze znają. Spędzili u niej nasz ubiegłoroczny urlop. Po powrocie okazało się, że tak bardzo zżyli się z jej wszystkimi członkami, że jeszcze przez kilka tygodni byli tam zawożeni na parę godzin co kilka dni. Teraz już wszystko zapomnieli. Na dobrą sprawę nasze przygotowania wyglądają podobnie jak w sytuacji przekazania dzieci rodzicom adopcyjnym. Będą więc częste odwiedziny, planowany jest weekend (albo dwa) razem z noclegiem. A po powrocie liczymy się z tym, że być może chłopcy nie będą chcieli wrócić do nas. Wówczas to my będziemy musieli się wcielić w rolę rodziców adopcyjnych. Czasami się zastanawiam, czy nie jest to pewnego rodzaju zabawa emocjami dzieci (w negatywnym znaczeniu). Dla nich pewnie lepiej byłoby, gdybyśmy nawet w taki sposób (i na tak krótki czas) się nie rozstawali i nie korzystali z urlopu. Jednak z drugiej strony uświadamiam sobie, jak łatwo dzieci w wieku naszych chłopców potrafią zapominać... z jaką łatwością udaje im się operować umiejętnością budowania więzi. A może są to tylko pozory? Może za każdym razem dokładamy chłopcom traumatycznych przeżyć, które gdzieś się kumulują?

Wiele też pewnie zależy od samego dziecka. Od kilku dni mamy na nieco spóźnionych wakacjach ponownie Billa i Refluxa. Najstarszego z Ptysi bardzo to cieszy. Myślę, że nawet nie tyle fakt, że ma okazję przebywać ze swoim młodszym rodzeństwem, ale bardziej to, że dzieje się coś innego. Reflux za to przeszedł w tryb przetrwania. Od ponad tygodnia jest blady i prawie nie schodzi z fotela, niewiele je. Do przedszkola go nie zawozimy, bo na samą myśl o wyjeździe ma odruch wymiotny. Lekarz stwierdził, że nic mu nie jest, a Majka że pewnie szkodzi mu serwowana przeze mnie kolacja. Jednak w dni wolne od przedszkola (gdy inne dzieci też są w domu) nagle mu się polepsza. Może poza jednym razem, gdy dowiedział się, że pójdzie ze wszystkimi (ale też z naszą sąsiadką) na grzyby.
Czasami dochodzę do wniosku, że może ja mu nie pasuję. Znamy się doskonale, ale nie potrafimy się komunikować. Wszyscy mówią, że go rozumieją... a ja nie. Chociaż gdy czasami pytam Majkę „co on powiedział?”, to często zdarza się odpowiedź „nie wiem”.
A może chodzi o coś zupełnie innego? Przecież chłopiec często przybiega do mnie się przytulić, domaga się przybijania piątki (i tym podobnych gestów), a wieczorem w wannie... umycia siusiaka. Może nie chce iść do przedszkola, bo chce sobie ze mną pobyć? Majka wykorzystuje wolny czas przedpołudniowy na załatwianie różnych spraw, więc chłopak często jest skazany tylko na mnie. W zasadzie to siedzimy obok siebie (bo tak naprawdę to ja jestem wówczas w pracy), ale czasami mnie zagaduje. Przyniósł kiedyś jakąś zabawkę i stwierdził „wujek poprontok”. Innym razem zapytał „obiejemy tufe?”, albo doszedł do wniosku, że „boi fafa”. Jednak, gdy próbuję go zachęcić do jakiejś aktywności, albo zadaję mu jakiekolwiek pytanie, to najczęściej patrzy na mnie i nic nie mówi. Czasami oczekuję tylko odpowiedzi „tak” lub „nie”. Gdy mówię „kiwnij chociaż głową”, to kręci nią w kółko i wiem dokładnie tyle, ile przed zadaniem pytania.
Jednak na telefon od mamy zastępczej oczekuje. Wówczas staje się rozmowny i ze zdumieniem stwierdzam, że oni się rozumieją. Za to rozmawiając z mamą biologiczną, każdy mówi swoją kwestię. Dla przykładu on rzecze „dzisiaj byłem z wujkiem w przedszkolu”[moje tłumaczenie], chociaż wcale tak nie było, a ona na to „tak, mama musi teraz pojechać do Szczecina”. Bywa, że chłopiec odkłada głośnomówiący telefon na bok i idzie się bawić... a mama dalej nawija. W sumie to i tak dobra mama, bo niektóre dzwonią i oczekują, że to dziecko będzie je zabawiać.
Opisałem Refluxa, ponieważ on też w pewnym momencie stanie przed koniecznością opuszczenia swojej rodziny zastępczej. Jest z nią bardzo mocno związany, czego być może na co dzień wcale nie widać. Jak bardzo poraniony emocjonalnie z tego wyjdzie? Czy o nim też ktoś powie, że nie jest zdrowym dzieckiem skierowanym do adopcji? Czy ja również w pewien sposób przyczyniam się do postawienia takiej tezy?

Przetłumaczę jeszcze tylko zacytowane teksty Refluxa:
  • Wujek, to jest prostokąt.
  • Czy odbierzemy Balbinę z przedszkola?
  • Boli mnie głowa.


Następnym razem opiszę kilkoro innych dzieci. Moim zdaniem zupełnie zdrowych... których podobno nie ma.





Najlepsze Blogi

6 komentarzy:

  1. Fajnie że dajesz inny obraz dzieci w opiece zastępczej. Ja byciu rz myślę od dzieciństwa ale myśl o zaburzeniach więzi i FAS mnie przeraża...

    OdpowiedzUsuń
  2. Jestem ciekawa co u Plotki 🙂

    OdpowiedzUsuń
  3. Też słyszałam, że do adopcji nie trafiają zdrowe dzieci (w Ośrodku Adopcyjnym mówią:"my nie mamy zdrowych dzieci").
    Ale to nie prawda!!!
    Mam 2 zdrowych adoptowanych dzieci!
    I znam kilka rodzin z równie zdrowymi adoptowanymi dziećmi.
    No, więc o co tu chodzi?
    OA straszy i nastawia na najgorsze (trochę ich nawet rozumiem, ale chyba też trochę przesadzają)...
    Emilia

    OdpowiedzUsuń
  4. Mam zdrowe dziecko. Jeden problem wyszedł poźniej, jednak nie jakiś szczególnie rujnujacy. Co ciekawe - miało przemyślenia Iskierki:) B

    OdpowiedzUsuń
  5. czemu przestałeś odwiedzać Księżniczkę?

    OdpowiedzUsuń