niedziela, 9 czerwca 2019

--- Prokurator


Trzy lata temu, gdy mieliśmy same niemowlaki, całkiem przyzwoitych rodziców biologicznych i nasze życie było bezproblemowe, zacząłem się zastanawiać, jakie właściwie są moje kompetencje do sprawowania funkcji rodzica zastępczego. Doszedłem do wniosku, że przydałoby się nam jakieś trudne dziecko, abym mógł ocenić, czy jestem właściwą osobą na właściwym miejscu. Po kilku tygodniach, gdy zawitał do nas Kapsel, zacząłem żałować swoich myśli.
Niedawno, gdy czytałem o rozmaitych perypetiach rodziców zastępczych (ich problemach z sądami, rodzicami i wszelkimi urzędami), stwierdziłem że nasza rodzina ma dużo szczęścia. Przez ponad pięć lat, nikt nigdy się na nas nie skarżył, nikt nie kładł nam kłód pod nogi... mogliśmy spokojnie zajmować się opieką nad naszymi dziećmi zastępczymi. Wydaje się to takie normalne, że rodziny zastępcze należy wspierać, aby nie wyginęły jak te mamuty. A jednak słyszałem, że można nawet mieć problemy z lekarzem rodzinnym, który stwarza fikcyjne przeszkody przy wystawieniu zaświadczenia o zdolności do pełnienia funkcji rodzica zastępczego. No bo przecież on nie wie, czy ktoś nie jest uzależniony, nie leczy się psychiatrycznie, albo czy nie choruje na zatoki, skoro przyszedł zakatarzony. Czasami się zastanawiam, czy moja prawie pusta kartoteka i widywanie lekarza tylko przy okazji wizyt z dziećmi, w którymś momencie nie okażą się podejrzane.
Niestety takie moje rozważania po raz drugi ściągnęły na nas kłopoty, więc dochodzę do wniosku, że myślenie nie popłaca – chyba więcej nie będę.

Niedawno zostało złożone zawiadomienie do Prokuratury przeciwko nam i rodzinie zastępczej, w której przebywa Bill, czyli najstarszy z Ptysi.
Zażalenie to wystosował Helmut. W zasadzie, w toczącym się postępowaniu, jest on nikim. Jest tylko partnerem mamy biologicznej Balbiny, Ptysia i Billa. No ale jemu chyba wydaje się inaczej.
Ciekawy jestem, jak to się wszystko skończy, ale za bardzo się tym nie przejmuję. W zasadzie, to mogę się nawet czuć zaszczycony, ponieważ zawiadomienie o przekroczeniu swoich uprawnień dotyczyło również dwóch babć dzieci, trzech kuratorów i Prezesa Sądu, w którym toczy się postępowanie.

Dzień po tym fakcie, Helmut wystosował notatkę (drogą mailową) do naszego sądu rodzinnego. Stąd wiemy, że coś takiego miało miejsce i jakie są nam stawiane zarzuty.
Żałuję, że nie mogę tego zrobić, bo chętnie bym ją tutaj zaprezentował. Jest ona jedyna w swoim rodzaju. Mógłbym powiedzieć, że jest perełką literacką, a nawet porównałbym ją do poezji nonsensu, w której króluje bezład semantyczny, a wszelkie opisy w sposób płynny poddają się różnego rodzaju deformacjom i przekształceniom. Tyle chyba wystarczy, jeżeli chodzi o kunszt wypowiedzi Helmuta.

Wszyscy próbowali dociec, o co właściwie facetowi chodzi.
Ja zrozumiałem, co następuje:

Rodziny zastępcze:
Zadaniem prokuratury ma być natychmiastowe zainteresowanie się nami, w celu skrócenia koszmaru dzieci i jej mamy. Podobno dopuszczamy się psychicznego łamania dzieci, które stają się uległe, pierzemy im mózgi i robimy im wodę z mózgu. Do tego bezprawnie (co jest oczywiście bzdurą) pozwalamy babci spotykać się z wnukami.

Babcie, zwane przez Helmuta „pseudobabciami”:
Ponad trzy lata temu biły dzieci pasem i opiekowały się nimi tylko dla korzyści finansowych w postaci 500+. Teraz składają do sądu zawiadomienia z zemsty i dla korzyści materialnych. Niestety chłopak zapomniał, że w tym czasie nie było jeszcze 500+, Balbina odchodząc z domu babci miała zaledwie pięć miesięcy, a do tego babcie wcale nie kwapią się, aby zostać w tej chwili rodziną zastępczą dla dzieci.

Kuratorzy:
Wprowadzali sąd w błąd, poświadczając nieprawdę. Szczegółów brak.

Prezes Sądu:
Wraz z policją i rodzinami zastępczymi, przygotowuje dzieci do adopcji dla bogatych ludzi, którzy od lat składają bezpodstawne donosy na mamę dzieci (no i na niego zapewne też, bo przecież razem mieszkają). Chociaż pewne fakty mu się chyba trochę mieszają, ponieważ wspomniał o jakimś „nocnym telefonie Prezesa” (tematu jednak nie rozwinął).

Do zawiadomienia (zarówno do sądu jak też Prokuratury) została dołączona rozmowa telefoniczna z Billem, która miała posłużyć za koronny dowód potwierdzający oskarżenia Helmuta. Za chwilę jeszcze wrócę do tego wątku.

Jednak najbardziej zaciekawiła mnie reakcja sądu.
Helmut wysłał swoją notkę rano. W południe został powiadomiony PCPR i dostał dobę na ustosunkowanie się do tematu. Przed końcem dnia pracy (na szczęście PCPR-u, a nie naszego) dostaliśmy polecenie, aby się odnieść pisemnie zarówno do notatki, jak też nagranej rozmowy telefonicznej. My dostaliśmy już tylko nieco ponad dwanaście godzin, bo przecież przed przesłaniem do sądu należało się jeszcze z tym zapoznać i być może dokonać jakichś poprawek.
Przesłuchałem nagranie, zjadłem obiad, i właśnie zabierałem się do opisania swoich spostrzeżeń, gdy do drzwi zapukał kurator sądowy. Wyspowiadaliśmy się ze wszystkiego, co jest nam wiadome, chociaż kuratorka zapisywała tylko informacje sprawdzone, odrzucając te, które znamy choćby od babć, pracownika socjalnego ośrodka pomocy społecznej, czy kuratora innego sądu... chociaż te były znacznie ciekawsze. Pani kurator też nie była zachwycona tempem prac, bo przecież ona również musiała się wyrobić z opisaniem przeprowadzonego wywiadu do dnia następnego.
Przy okazji przejrzała wszystkie pomieszczenia, bo przecież mogłoby się okazać, że pędzimy bimber, hodujemy marihuanę, albo jesteśmy „dziuplą” i przerabiamy samochody na części zamienne.

Następnego dnia punkt siódma, pisma z obu pogotowi leżały na biurku naszej koordynatorki. Pani dyrektor nie miała zastrzeżeń do zawartych tam uwag. Stwierdziła, że widać, iż pisały to dwie różne osoby (bo style bardzo odbiegały od siebie), a do tego we wszystkich spostrzeżeniach byliśmy zgodni. Tak więc nasze opinie zostały dołączone do całej dokumentacji wysłanej do sądu, bez najmniejszej korekty cenzorskiej. Poza tym znalazło się tam jeszcze jedenaście innych pism dostępnych PCPR-owi, w tym opinia na nasz temat (ale w to już wglądu nie mieliśmy).

A mawiają, że sądy działają opieszale...

Bo działają. Od tego dnia minęło już kilka tygodni i cisza jak makiem zasiał. Nie mam pojęcia, czy postępowanie zostało umorzone jako bezzasadne, czy też mogę spodziewać się wizyty panów w czarnych kominiarkach o szóstej nad ranem.

Rozwinę jeszcze temat dołączonej rozmowy telefonicznej. Przede wszystkim dowiedzieliśmy się, że jesteśmy podsłuchiwani i nagrywani. A przecież nie wyraziliśmy na to zgody. Próbowaliśmy zgłębić ten temat od strony prawnej, i okazało się, że mama dzieci ma prawo nagrywać rozmowy i wykorzystać je na rozprawie w swojej sprawie. Natomiast Helmut jest osobą postronną i bez problemu moglibyśmy go skarżyć z powództwa cywilnego.

A cóż takiego było na tym nagraniu, co tak bardzo zbulwersowało Helmuta? Wszyscy, którzy odsłuchali tę rozmowę, zgodnie twierdzą, że mogłaby być ona materiałem dowodowym na rozprawie mamy o psychiczne znęcanie się nad synem. Bo faktycznie to ona, a nie rodzina zastępcza, przez kilkanaście minut próbuje złamać psychicznie Billa. W końcu jej się to udaje. Jedyną rzeczą, do której osobiście mógłbym się przyczepić, jest pozwolenie mamie na tak długie dręczenie chłopca. Chociaż może teraz łatwo mi oceniać innych, a sam postąpiłbym dokładnie tak samo. Jednak nauka nie idzie w las. Z tego co wiem, to teraz jest krótko i na temat. Z kolei nasze rodzeństwo samo kończy rozmowę po mniej więcej trzydziestu sekundach. 

Niestety Helmut jest bardzo zaborczy i każdego traktuje jak swojego potencjalnego wroga. Rodzina to dla niego tylko on i ci, którzy zasłużyli, aby do niej należeć. Niestety lista jest bardzo krótka. Szkoda, że nie potrafi zrozumieć, że dzieci jego partnerki mają jeszcze babcie, ciocie, wujków... mają swoją historię, którą on za wszelką cenę chce wymazać. Do tego w tej chwili istnieją jeszcze inne osoby, traktowane przez dzieci jak rodzina. Do tej rodziny należy nawet jeż mieszkający w naszym ogródku. I ta świadomość chyba najbardziej Helmuta przeraża, bo nie ma nad tym żadnej kontroli.

Na koniec załączę moją ocenę sytuacji, która została przekazana do sądu. Ostatecznie jest to mój tekst i nikomu nie podpisywałem, że nigdzie go nie upublicznię.

Odnosząc się do notatki pana Helmuta Foxa skierowanej do sądu, chciałbym rozpocząć od stwierdzenia, że jednak dzieci u nas przebywają. Nie wiem dlaczego pan Helmut poddaje to w wątpliwość, bo przecież często do nas dzwoni i był okres, gdy również przychodził na spotkania z dziećmi swojej partnerki (mimo, że nie jest ojcem żadnego z nich).
Osoba ta w mojej ocenie sprawia wrażenie bycia fanem teorii spiskowych, czego pewnym dowodem jest fakt nagrywania wszelkich rozmów (nie tylko telefonicznych, ale podobno również podczas spotkań dzieci z mamą)... na co zresztą nie wyraziliśmy zgody.

Może właśnie od tej rozmowy rozpocznę, ponieważ nie do końca wiem czemu przesłanie tego nagrania do sądu ma służyć. W mojej ocenie raczej świadczy ono o tym, jak sprawnie pani Isaura (mama dzieci) potrafi manipulować Billem. Obarcza go winą za to, że rozmawiał przez telefon z panem Tobiaszem (tatą Balbiny). Mówi: „ale przecież on was bił”, „pamiętasz, jak mnie bił?”, „chcesz się z nim spotykać?”, „przecież wiesz, że sprawiasz mi tym przykrość”. Po kilkunastominutowej rozmowie w taki właśnie sposób chłopiec na pytanie: „Chcesz się jeszcze z nim spotkać?”, odpowiada: „nie, nigdy”, i za chwilę słychać jego płacz. A przecież jeszcze dzień wcześniej, po rozmowie telefonicznej z tatą Balbiny, wrócił rozpromieniony: „Ciociu, kiedy przyjedzie do nas Tobiasz i pójdziemy na basen?”
Zresztą podobnie wygląda sprawa z jedzeniem. Mama przekonuje chłopca, co jadł gdy mieszkał razem z nią.

  • W naszym domu też dostawałeś na śniadanie kakao.
  • Tak?
  • Nie pamiętasz? A na kolację były płatki z mlekiem.
  • Ciociu! Mama mówi, że w domu też dostawałem płatki z mlekiem.

Biedny, zapomniał po czterech miesiącach.

Za to jego rodzeństwo przebywające w naszej rodzinie zastępczej (czyli Balbina i Ptyś), na podobnie zadawane pytania odpowiadają:

  • Co jedliście na śniadanie?
  • Bułę z dżemem.
  • A na obiad?
  • Bułę.
  • No, a na kolację?
  • Nic.
Tyle mojego komentarza dotyczącego nagranej rozmowy telefonicznej.

Mogę jeszcze tylko dodać, że dzieci przebywające u nas, sprawiają wrażenie, jakby miały zaprogramowane, co wolno im powiedzieć, a co nie. Czasami bawimy się wspólnie, śmiejemy się, rozmawiamy. Gdy nagle próbujemy wtrącić jakieś pytanie dotyczące ich przeszłości, to następuje konsternacja. Dzieci milkną. Balbina zaczyna się dziwnie uśmiechać, a Ptyś nieruchomieje. Bardzo trudno jest „wyciągnąć” od nich jakiekolwiek informacje.

Próbujemy odgadnąć tę historię po symptomach. Balbina na samym początku nie pozwalała się dotknąć, nie pozwalała zrobić sobie kitek. Zresztą jej mama zwróciła nam na to uwagę, że ona taka jest i nie mamy próbować, bo i tak niczego nie przeforsujemy. Nie robiliśmy niczego na siłę, a jednak dziewczynka bardzo lubi teraz różowe sukienki, kitki i ozdoby we włosach... lubi być dziewczynką.

Balbina nie pozwalała na wykonanie jakichkolwiek zabiegów pielęgnacyjnych. Bała się obcięcia paznokci. Sprawiała wrażenie, jakby nie wiedziała, do czego służy szczoteczka do zębów, a nie pozwoliła sobie umyć zębów. Potrafiła skorzystać z toalety, ale nie myła rąk, nie spuszczała wody, nie wiedziała do czego służy papier toaletowy. Zwyczajnie opuszczała się po desce sedesowej (brudząc ją za każdym razem) i podciągała majtki.

Na początku Balbina przejawiała też pewne niepokojące zachowania seksualne. Będąc w pokoju z Ptysiem, potrafiła rozebrać się do naga, a nawet kładła się na nim symulując akt miłosny.
PCPR o tych dziwnych zachowaniach był informowany i nawet zorganizował nam terapię w ramach fundacji „Dziecko w centrum”, którą rozpoczynamy już w przyszłym tygodniu.
Z kolei Ptyś sprawia wrażenie, jakby raz na jakiś czas nagle cofał się do czasu i miejsca w przeszłości. Może sprzed kilku, kilkunastu miesięcy... a może i wcześniej. On nie przypomina sobie tego co było, on jakby nagle przenosi się w zupełnie inne miejsce. Zdarzył mi się kiedyś bardzo dziwny przypadek. Było to coś, co na zawsze utkwiło w mojej pamięci, ponieważ chłopiec jest bardzo grzeczny, posłuszny, lubi współpracować. Jest bezkonfliktowy (również w kontaktach z innymi dziećmi). Odbieraliśmy dzieci z przedszkola (mamy ich teraz czwórkę). Ponieważ Ptyś ubrał się jako pierwszy, to stwierdziłem, że pójdziemy już do samochodu, a reszta dojdzie razem z mamą zastępczą. Była to pierwsza sytuacja, gdy byliśmy sam na sam w samochodzie – najczęściej są jeszcze inne dzieci. Ptyś wszedł do środka i nagle zaczął krzyczeć, kopać w drzwi. Gdy je otworzyłem, rzucił się pędem wprost na ulicę. Na szczęście go dogoniłem, wziąłem na ręce i wsadziłem do fotelika samochodowego. Niestety żadne słowa do niego nie docierały. Krzyczał, rzucał się, okładał mnie pięściami. Trwało to, dopóki nie przyszli pozostali. Po jakimś czasie dowiedzieliśmy się, że Ptyś za karę był zamykany w samochodzie. Do tego w jakiś dziwny sposób miał przykręcane nogi boczną szybą, aby nie narobił większych szkód. Nie jest to informacja sprawdzona. Pozwoliłem sobie ją jednak przytoczyć, ponieważ pan Helmut w swojej notce jest jeszcze mniej wiarygodny. W zasadzie opiera się tylko na przypuszczeniach, żeby nie powiedzieć – pomówieniach.

Jesteśmy razem z dziećmi już ponad cztery miesiące. Mimo, że cały czas się jeszcze poznajemy, to jednak stanowimy już rodzinę, zaczynają się nawiązywać silniejsze więzi. Jest to zupełnie naturalne i dla dobra dzieci trzeba te więzi pielęgnować. Panu Helmutowi najwyraźniej się to nie podoba. Kiedyś na spotkaniu Balbina podeszła do mamy zastępczej i powiedziała „mamo”. Zwyczajnie się przejęzyczyła, ponieważ na co dzień mówi „ciociu”. Zresztą my o sobie też mówimy ciocia i wujek. Pan Helmut był bardzo zbulwersowany. Nawet pofatygował się poinformować o tym PCPR. Dziwne tylko, że nie uważa za niestosowne mówienie o sobie „tata”.

Opiszę jeszcze krótko zachowania dzieci na przestrzeni tych czterech miesięcy.
Gdy odbieraliśmy rodzeństwo z domu mamy biologicznej, dzieci były nieco podenerwowane, ale trudno się dziwić, skoro mama raz po raz wpadała w histerię. Jednak w końcu udało się je przekonać, aby same wsiadły do samochodu. Już w drodze powrotnej emocje zaczęły opadać.
Pierwsze półtora miesiąca było w zasadzie bezproblemowe. W tym czasie rodzeństwo spotkało się raz ze swoją mamą i zaczęło uczęszczać do przedszkola. Emocjonalnie dzieci przeżyły to bardzo dobrze.
Nadszedł jednak dzień, w którym w życiu naszych dzieci zastępczych ponownie pojawił się pan Helmut. Niby nic szczególnego się nie wydarzyło, ale po tym spotkaniu Balbina zrobiła kupę w majtki, a do tego bała się nam o tym powiedzieć . Zdarzyło się to po raz pierwszy, ponieważ dziewczynka kontrolowała już swoje potrzeby fizjologiczne. . Dostawała tylko pieluchę na noc, która najczęściej i tak była sucha. Zresztą dowiedzieliśmy się od rodziców zastępczych Billa, że chłopiec posiusiał się w spodnie po drugim spotkaniu z panem Helmutem (a ma przecież prawie siedem lat).
Spotkania odbywały się raz na dwa tygodnie, a do tego rodzeństwo spotykało się razem przynajmniej raz w tygodniu. Nie były to tylko krótkie odwiedziny, ale również pobyty kilkudniowe (weekendy, długi tydzień majowy). Młodsze rodzeństwo nie chciało rozmawiać z mamą przez telefon. W zasadzie miało to miejsce tylko jeden raz, właśnie gdy Bill spędzał weekend w naszej rodzinie. Dzieci mieszkające z nami, nie wspominały mamy na co dzień. Przypominało im się, gdy druga para rodzeństwa udawała się na spotkanie ze swoją mamą.

Trudno powiedzieć, aby dzieci darzyły pana Helmuta jakąś wylewną miłością. Bardziej tą miłością darzyły prezenty, które razem z mamą przywoził. Dwa, trzy dni po spotkaniu z mamą i panem Helmutem, dzieci były rozbite emocjonalnie. Balbina zaczęła być krnąbrna, robiła siku w majtki w przedszkolu. Ptyś stawał się nieposłuszny, w przedszkolu rzucał się na podłogę, wchodził pod stoły, ławki i nie chciał wyjść. Po kilku tygodniach sprawy poszły dwutorowo. Ptyś zaczął panować nad swoimi emocjami, natomiast Balbina rozjechała się kompletnie. Zaczęła robić siku w majtki z taką częstotliwością (w przedszkolu nawet trzy zmiany w ciągu dnia), że panie przedszkolanki zaczęły rozważać zakładanie jej pieluchy.
Dzieci od początku uczęszczania do przedszkola były pod stałą opieką psychologa tej placówki. Wspólnie podjęliśmy decyzję, aby ograniczyć kontakty dzieci z panem Helmutem, chociaż faktycznie nie ma pewności, że to jego osoba spowodowała regres w zachowaniach dzieci. Jednak gdy zapytaliśmy Ptysia: „Czy chcesz się spotykać z Helmutem?”, odpowiedział: „Chcę, żeby przychodziła tylko mama”.

Na koniec wrócę jeszcze do tego nieszczęsnego spotkania dzieci z babcią, które było katalizatorem zachowań pana Helmuta. Babcia dzieci ma decyzję macierzystego sądu, umożliwiającą jej spotykanie się z Balbiną. Nam, jako rodzicom zastępczym, daje to gwarancję, że nie jest to osoba niebezpieczna i nie istnieją przesłanki, które by nam zabraniały spotkań z pozostałą dwójką rodzeństwa. Zresztą dzieci pomieszkiwały u babci. Najdłużej Bill, który ją pamięta i ucieszył się na jej widok. Gdy się wyprowadzali, Balbina była jeszcze niemowlakiem, więc dla niej babcia jest tylko babcią o charakterze świadomościowym, a dla Billa o charakterze emocjonalnym. I to jemu to spotkanie sprawiło największą przyjemność.
Jako rodzice zastępczy, nie mamy obowiązku zgłaszać do PCPR-u każdej osoby, z którą nasze dzieci zastępcze mają się spotkać. A już na pewno nie robimy dzieciom „wody z mózgu”... jak twierdzi pan Helmut.







15 komentarzy:

  1. Pikuś milczenie prokuratury to jak najbardziej dobry znak. Normalny i zgodny z przepisami. Dopóki nie jesteście "stronami" dopóty nie dostaniecie żadnej info. "Stroną"w tej sytuacji moglibyście być, gdyby prokurator uznał, ze zawiadomienie daje podstawy do przyjęcia, iż coś jest na rzeczy i trzeba wam przedstawić zarzuty. Jeśli natomiast reakcją prokuratury na to zawiadomienie będzie odmowa wszczęcia lub umorzenie w fazie in rem - was sie o tym nie informuje.

    OdpowiedzUsuń
  2. Najbardziej zdumiewa mnie,że ktoś,kto sam krzywdzi dzieci,innych o to oskarża...
    Nikola

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Maja Incognito9 czerwca 2019 12:56

      Helmut w jego ocenie nie krzywdził dzieci.Rodzina wszystko może bo to rodzina. Rodzina jak wszyscy wiemy jest najważniejsza��Krzywdą jest zabranie dzieci z domu do obcych ludzi☹️

      Usuń
  3. Tak,tak...rodzina to rodzina... wiadomo...tyle,że Helmut to ani rodzina,a to,że sądzi,że nie krzywdził,to obiektywnie ma tyle wspólnego,co ja ze stwierdzeniem,że jestem Misiem Uszatkiem.
    Rodzina. Krew,ta sama krew...wyznacznik w tym kraju wszystkie go.
    Ja też żałuję,że nam i Landrynce,nie płynie ta sama krew i ani jednego genu wspólnego nie mamy. Życie byłoby dla Niej i dla Nas prostsze. Dużo.
    Nikola

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. no właśnie, to jest ta paradoksalna część opowieści - rodzina biologiczna to świętość, tyle że Helmut nie ma legitymacji krwi, więc?
      Zdumiewa mnie powaga (i pośpiech), z jaką potraktowano jego pieniackie skargi.
      A co do trudności w sprawowaniu funkcji RZ to są chyba z grubsza trzy ich rodzaje: trudności związane z samym dzieckiem (o czym wspomniałeś przy okazji Kapsla), trudności związane z systemem (tych szczęśliwie nie doświadczacie, ale wiele rodzin zastępczych - tak) i trudności związane z RB.
      Do tej ostatniej kategorii (żebyście nie czuli się samotni w tym szaleństwie) dorzucam perypetie znajomej RZ, którą najpierw oskarżono o bicie dzieci, pranie im mózgów i wszystko, co możliwe; następnie dzieci wróciły do RB (choć RB miała fatalne opinie i papiery, jednak nieugiętą wolę walki o dzieci), a po dwóch tygodniach od powrotu RB zadzwoniła do RZ z pytaniem, czy jednak mogą z powrotem zabrać dzieci, bo doceniają jakość opieki i miłość, jaką dzieci były obdarzane, a poza tym... RB właśnie idzie do więzienia i musi się stawić za dwa dni, więc chciałby dzieci zabezpieczyć na dwa lata odsiadki.
      Serio, nie dziwi nic.
      To znaczy nic poza tym, że rodziny zastępcze muszą się rekrutować z błogosławionych idiotów, skoro są gotowe znosić to wszystko w imię dzieci, w dodatku cudzych.

      Usuń
  4. Bloo nie powonno cię dziwić tempo. Jest zgłoszenie, że krzywdzone są dzieci. To właściwa reakcja. I tempo też. Tak akurat być powinno. I kończyć się odmowa wszczęcia.ale sprawdzic trzeba

    OdpowiedzUsuń
  5. Zgadzam się co do zasady, że w przypadku gdy zagrożone jest bezpieczeństwo dziecka, sąd powinien działać szybko. I faktycznie tak jest. W trybie interwencyjnym potrafi wydać decyzję w ciągu dwóch-trzech godzin i dziecko zostaje zabezpieczone poprzez umieszczenie u kogoś z rodziny, albo w ostateczności w rodzinie zastępczej.
    Jednak w sytuacji, gdy istnieje podejrzenie długotrwałego krzywdzenia dziecka (bicie, niedożywienie, brak należytej opieki), do takiej rodziny udaje się pracownik socjalny z ośrodka pomocy społecznej. Jeżeli przypuszczenia się potwierdzą, rozpoczyna się (trwająca często wiele tygodni, a nawet miesięcy) praca z rodziną.

    Mnie w całej opisanej sprawie kilka rzeczy zdziwiło. Przede wszystkim zastanawiałem się, czy nie próbowano zabić komara z armaty.
    W notatce Helmuta, w zasadzie trudno jest znaleźć jakieś rzeczywiste zarzuty stawiane komukolwiek. Już nawet sam fakt, ile osób mu się nie podoba, powinien dać do myślenia. Ale przede wszystkim, tutaj brak jest konkretów, brak jest jakichkolwiek podstaw, aby wszcząć jakieś oficjalne procedury. Jedynym faktem, rzucającym światło na potencjalne krzywdzenie dzieci jest to, że spotykają się one z babcią i miała miejsce rozmowa telefoniczna dzieci (a właściwie tylko Billa) z tatą Balbiny.
    Nie jest niczym niezwykłym, że dzieci przebywające w pieczy zastępczej, spotykają się ze swoją rodziną. Nawet jeżeli sąd uznałby racje Helmuta, że babcie były przemocowe i nie wiedział, że babcia która przyjechała na spotkanie ma zgodę sądu na odwiedzanie Balbiny, to wystarczyło wykonać dwa telefony – do PCPR-u i sądu, w którym toczy się postępowanie, aby wyrobić sobie właściwy pogląd na sprawę.

    Mogę zrozumieć, że istnieją przypadki krzywdzenia dzieci przebywające w pieczy zastępczej i takie potencjalne zagrożenie należy sprawdzić. Tyle tylko, że tutaj była mowa, aż o dwóch rodzinach zastępczych i tylko hipotetycznym krzywdzeniu emocjonalnym. Z całym szacunkiem dla sądu, ale jego interesują głównie rzeczy, które da się sprawdzić w sposób naoczny (dziecko jest posiniaczone, wychudzone, brudne, nie ma chęci do życia, jest wyobcowane w grupie, jest lękliwe itd). Już niejeden psycholog kierował nasze myśli na krzywdzenie emocjonalne, abyśmy zwracali w swoich opiniach na to uwagę, bo sąd te sprawy bardzo często pomija. Interesuje się tym, jak dziecko zachowywało się w trakcie spotkania z rodzicami, a to że później wpadało w szał, było kładzione na karb tego, że tęskni za rodzicami.

    Uważam, że w tym przypadku wszystko zostało zrobione pochopnie i niepotrzebnie zajęło czas wielu osobom. Przypuszczalnie nikt nawet nie raczył się zastanowić, jaki cel mogłyby mieć dwie rodziny zastępcze w tym, aby wpływać na postrzeganie i ocenę emocjonalną kogokolwiek z rodziny dzieci... bo chyba nie współpraca z policją i prezesem sądu, w celu przekazania dzieci do adopcji bogatym rodzinom (jak sugerował Helmut).
    Kuratorka, która do nas przyszła, wiedziała tylko tyle, że ma dokonać wywiadu w związku z panem Helmutem Foxem. Dopiero będąc u nas, po raz pierwszy przeczytała notkę przesłaną do sądu, nie mówiąc o odsłuchaniu nagrania z rozmowy telefonicznej.
    Po przeczytaniu stwierdziła: „to jakiś bełkot”. Nie sądzę, aby sąd nie doszedł do podobnego wniosku. A jednak ktoś podjął decyzję o nadaniu sprawie bardzo oficjalnego toku. Początkowo pomyślałem, że sąd poszedł na łatwiznę, gdyż wydając swoją decyzję zrzucił brudną robotę na innych. Ale jednak nie. W efekcie nie tylko, że musiał dokładnie odsłuchać godzinną rozmowę telefoniczną, to jeszcze przekopać się przez kilkadziesiąt (a może i kilkaset) stron rozmaitych opisów, opinii i orzeczeń, które otrzymał w odpowiedzi. No chyba, że miała to być tylko podkładka pod nicnierobienie w tej sprawie.

    cdn

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Najciekawsze w tym temacie jest to, że my nie możemy wykonać tutaj żadnego ruchu. Natomiast Helmut może słać podobne pisma do woli... czas pokaże czy faktycznie tak będzie i jakie będą kolejne reakcje sądu.
      Z naszej strony nic się nie zmieni. Dokładniej - chodzi tylko o nas, bo rodzice zastępczy Billa już powiedzieli, że więcej nie będą go zabierali na spotkania z babcią. Tyle, że tutaj sprawa jest prosta. Chłopiec nie będzie wiedział, że takie spotkanie miało miejsce. Natomiast my nie wyobrażamy sobie zabrania na spotkanie z babcią tylko Balbiny i powiedzenie Ptysiowi (dla którego jest to duża przyjemność), że on zostaje w domu. Dla chłopca, który ma bardzo małą wiarę w siebie, byłoby to z pewnością krzywdzeniem emocjonalnym. Dla nas nie ma znaczenia, że babcia genetycznie jest spokrewniona tylko z Balbiną. Babcia to babcia (ta która kocha i która przez jakiś czas się opiekowała i wychowywała), podobnie jak ojcem jest nie tylko ten biologiczny. Jeżeli dzieci zaczęłyby źle na nią reagować, to spotkania te też zostałyby ograniczone... podobnie jak miało to miejsce w przypadku Helmuta, gdy dzieci zaczęły się moczyć i przypominać sobie, że były przez niego bite.
      Zresztą rozumowanie Helmuta jest bardzo pokrętne. Toleruje to, że z babcią spotyka się Balbina (bo babcia ma zgodę sądu). Za to niedopuszczalne jest widzenie się z pozostałymi wnukami. Moim zdaniem to zwyczajny pieniacz, szukający dziury w całym.

      Reasumując. Uważam, że całe to zamieszanie mogłoby się zakończyć na dwóch telefonach, krótkiej opinii PCPR-u i może naszym opisie zachowań dzieci. Nawet mógłby przyjść do nas przygotowany do tematu kurator. Ale bez pośpiechu, bez stawiania wszystkich na baczność. Może to nieładnie brzmi, ale jesteśmy cząstką tego systemu. Mamy nad sobą nadzór PCPR-u. Również dla sądu nie jesteśmy nikim. Czy bycie elementem pewnego mechanizmu, członkiem zespołu, nie daje podstaw ku temu, aby można było wszystko spokojne wyjaśnić? I nawet nie o sobie myślę, bo my zostaliśmy grzecznie poproszeni o ustosunkowanie się do sprawy. Natomiast PCPR został potraktowany jak smarkacz, do którego nie można mieć zaufania, bo być może nie panuje nad powierzonymi mu obowiązkami. I tak dobrze, że stanął on za nami murem, a nie (jak bywa w innych powiatach) wypiął się na wszystko, mówiąc „to nie ja”.
      A jeszcze z innej strony. Tak się zastanawiałem, jak postąpiłby sąd, gdyby dostał notatkę mailową od ojca po rozwodzie, w której napisałby „moja była żona robi moim dzieciom wodę z mózgu, pozwala im spotykać się ze swoim nowym partnerem, proszę skrócić ich koszmar”. Czy nie zostałby poproszony o jakieś szczegóły?

      Usuń
    2. a ja tego sędziego/tę sędzie rozumiem. Uznał/a, że lepiej zrobić więcej, niz mniej. Uwierzyłbyś kiedyś w lekarzy i ratowników - łowców skór? Uwierzyłbyś? Jest sygnał i trzeba go sprawdzić, bo w 1 wypadku na 100 okaże się, że był zasadny, ze bełkot bełkotem, ale coś na rzeczy było. pamiętam sprawę jakiejś RZ , nie jednej nawet, krzywdzącej dzieci. Uwierzyłbyś? Tak normalnie nie, ale ludzie są różni. A o te dzieci dbać trzeba szczególnie, już są wystarczajaco skrzywdzone. Imo lepiej raz za dużo zbadać, niż raz za mało. Ja tę sytuację rozumiem. A kolejna sgarga Helmuta zostanie potraktowana już z odpowiednim podejściem. Chyba.

      Usuń
    3. mówimy o subtelnościach, tzn, jesteśmy już na subtelnym poziomie rozważań. Tak, podejrzenie krzywdy dziecka należy każdorazowo sprawdzić, więc w tym sensie sąd uczynił słusznie. Nie, zawiadomienia o potencjalnej krzywdzie dziecka nie są traktowane podobnie przez sądy, bo wiele zależy od tego, kto zawiadamia, gdzie to robi i kto rozpatruje skargę.
      Warszawski Targówek to taka dzielnica, gdzie nadzór kuratorski jest częścią pejzażu, a jedna z RZ robiących kurs razem ze mną i pochodząca właśnie z tej dzielnicy podczas praktyk słyszała od dzieci z rodzinnego domu dziecka: o, a ja panią znam! Ja też panią znam, pani mieszka na sąsiedniej ulicy, prawda?
      [spoko, nie chcę czynić z Targówka jakiegoś miejsca przeklętego, bo takie nie jest i nie do tego zresztą zmierzam]
      Znajoma streetworkerka pracująca z targowskimi dzieciakami ma swoich zbiorach pełno opowieści o dzieciach, które własnie wróciły z DD lub których rodzeństwo jest w DD, i które uczy matematyki, podczas gdy ich rodzice są nietrzeźwi, odsiadują wyroki, są 'na mieście', a w domu jest syf.
      Tak, każda z tych rodzin ma kogoś 'socjalnego' - większość kuratorów, część też asystentów rodziny.
      Kiedy moja koleżanka zaczynała tę pracę chodziła do szkół i pytała, czemu nauczyciele są obojętni - przecież widzą, że dzieciak trzeci dzień w tych samych ciuchach, głodny, zaniedbany. "Proszę pani - śmiali się - jakbyśmy mieli tak reagować to pół klasy trzeba by zgłosić".

      To jest więc moje pytanie pierwsze: dlaczego dzieci kobiety, której partnerem jest Helmut, są traktowane przez sąd inaczej, choć w ich przypadku oskarżenie jest bełkotem wygłaszanym przez średnio wiarygodnego i zupełnie obcego dla nich człowieka?
      Dlaczego dzieciaki z Targówka noszą siniaki i widzi to kurator, asystent, szkoła, różni ludzie, z których część na pewno podejmuje jednak dziwaczną decyzję o pchnięciu sprawy dalej, a mimo to moja koleżanka dalej pracuje z nimi w rodzinach pochodzenia?
      Same pytania.

      Pytanie drugie: jeżeli człowiekowi odebrano dzieci, wobec części z nich ma sądowy zakaz zbliżania się, ma też miażdżącą opinię z OZSSu stwierdzającą poważne zaburzenia, a mimo to sąd decyduje o powrocie dzieci do niego, to dzieje się tak dlatego, bo:
      a) biegli z OZSSu to neurotyczni idioci
      b) sąd ma kosę z PCPRem i chce za wszelką cenę pokazać, kto rządzi
      c) prawo rodzica biologicznego, a zwłaszcza jego wola, ma w wielu (i ta liczba rośnie) przypadkach znaczenie rozstrzygające?

      Też same pytania.
      Sygnały, które trzeba sprawdzać nie są wcale sygnałami, które trzeba sprawdzać, a zależą (moim zdaniem) dość ściśle od tego, jaka jest bieząca sytuacja dziecka i przede wszystkim: czy znajduje się ono aktualnie w rodzinie biologicznej czy nie.
      I na koniec: ja nie wierzę w żadną partnerską funkcję rodzin zastępczych, bo ani prawo ani praktyka nie dają nam takiej pozycji. Co najwyżej może być dobry powiat i dobre praktyki wypracowane lokalnie, ale to się nie przekłada na żaden krajowy standard - jest przyjemnością/zasługą/przypadkiem, które trafiły się akurat tej konkretnej rodzinie zastępczej.

      Usuń
    4. W zupełności się zgadzam, że do każdego trzeba mieć ograniczone zaufanie i w przypadku wątpliwości, czy dziecku dzieje się już krzywda, czy jeszcze nie – lepiej jest zrobić za dużo niż za mało. Jednak każde działanie powinno czemuś służyć, być przemyślane, logicznie zaplanowane – krótko mówiąc, powinno mieć sens.

      Gdyby Helmut w swojej notatce napisał, że dzieci na spotkania z mamą przychodzą brudne i wygłodniałe, albo skarżą się, że wujek je bije i jeszcze mają jakieś dziwne siniaki, to rozumiałbym pośpiech, bo chodziłoby o efekt zaskoczenia.
      Jednak w tym przypadku zarzutem jest pranie mózgu i łamanie psychiczne powodujące uległość. Co to właściwie znaczy? Może to, że dzieci mówią proszę i dziękuję, zamiast jak wcześniej „ja chcę”, „daj mi”. Być może należałoby się głębiej zastanowić, jaki rezultat miałaby przynieść wizyta kuratora? Może zasadne byłoby porozmawianie z dziećmi?
      Kuratorka przyszła zrobić z nami wywiad, bez żadnego przygotowania. Nie znała sytuacji, nie znała dzieci. Przyszła, gdy te były jeszcze w przedszkolu, więc nawet ich nie zobaczyła. Nawet zdążyłbym po nie pojechać, ale wcale nie chciała z nimi rozmawiać, a do tego się spieszyła, bo musiała jeszcze odwiedzić drugą rodzinę zastępczą, a potem szybko opisać swoje wnioski z przeprowadzonych rozmów.
      Czy faktycznie było to rzetelne sprawdzenie zgłoszenia potencjalnych nieprawidłowości? Przecież ona oparła się tylko na naszych wyjaśnieniach. Gdybym faktycznie prał dzieciom mózgi (cokolwiek by to znaczyło), to przecież bym jej o tym nie powiedział.
      A przecież sąd mógłby poprosić o ustosunkowanie się do stawianych nam zarzutów naszą koordynatorkę. Ona w przeciwieństwie do pani kurator, zna nasze dzieci, bo odwiedza nas średnio raz na półtora miesiąca. Ma więc jakiś punkt odniesienia. Przyjeżdża na kilka godzin i widzi jak dzieci się zachowują. Często dostrzega rzeczy, których my (będąc z nimi na co dzień) zupełnie nie zauważamy.
      Mogłaby przecież przyjechać, porozmawiać z dziećmi, poobserwować je. I takie działanie miałoby sens. Tyle, że nie dałoby się tego zamknąć w 24 godziny.
      Dlatego ja nie poddaję w wątpliwość zasadności zareagowania na zgłoszenie Helmuta. Dziwię się tylko formie, w jakiej zostało to przeprowadzone.

      Usuń
  6. Bloo bo może ten sędzia się stara a tamten yyy stara się inaczej? To też pytanie, wiem.

    OdpowiedzUsuń
  7. Przyjemnością,zasługą,przypadkiem....marzy mi się,by te słowa zamienić na standardem normą...
    Nikola

    OdpowiedzUsuń
  8. tu stała czytelniczka MS ;) wpis długi, rzeczowy, a wspomniana notatka mailowa Helmuta wiadomo... Zauważ Pikusiu, że Ty także nadałeś znaczenie temu wydarzeniu pewnie o wiele większe niż ono na to zasługuje. Ale to dobrze, bo sprawa będzie przepracowana w Waszej rodzinie i instytucjach, zajmujących się sytuacją tej trójki. Może z tego kiedyś być jakiś pozytywny wniosek... trzymam kciuki aby tak było.

    OdpowiedzUsuń
  9. Przykro tak być niesłusznie oskarżanym, szczególnie że tyle serca okazujecie z Majką ''Waszym'' Dzieciom.
    Trzymajcie się! Szybkość reakcji faktycznie zaskakuje, ale moim zdaniem negatywnie.... ''Teraz prędko, zanim dotrze do nas, że to bez sensu'' mawiał Król Julian

    https://www.youtube.com/watch?v=-nOkR7HjyO4

    Może kiedyś to pismo Helmuta będzie wzięta pod uwagę przy odbieraniu praw rodzicielskich MB....zdecydowanie jej związek z Halmutem szkodzi dzieciakom.
    Anula

    OdpowiedzUsuń