niedziela, 9 grudnia 2018

--- Mój pierwszy raz.


Nie... Tym razem nie będzie o seksie.
Będzie totalny bałagan myślowy, chociaż jego podstawą jest ostatnie posiedzenie zespołu oceniającego dzieci przebywające w naszej rodzinie zastępczej.

Zacznę jednak od tego „pierwszego razu”. Do tej pory nie zdarzyło mi się, abym na takie zebranie nie przedstawił pisemnej oceny jakiegoś dziecka. Bywało, że robiłem to na ostatnią chwilę. Czasami drukowałem opisy tuż przed wyjściem Majki na zespół, co powodowało, że nie za bardzo wiedziała co tam napisałem. Tym razem wystąpił precedens.
Wyjątkowo miałem sporo czasu, ponieważ Plotkę opisałem już na spotkanie z psychologiem, a chłopaków prawie tydzień wcześniej.

Został mi tylko najmłodszy Messenger. Doszedłem jednak do wniosku, że nie za bardzo wiem, o czym mam napisać. Ja zwyczajnie go nie znam (mimo że przebywa w naszej rodzinie już dwa miesiące). Jesteśmy sobie prawie obcy, chociaż widujemy się dość często każdego dnia. Majka potrafi go uspokoić tylko przytuleniem i ciepłym słowem. Ja, nawet nosząc go na rękach, mam problemy z jego wyciszeniem. Do Majki się uśmiecha, a do mnie nie. Gdy próbuję spojrzeć mu w oczy, to odwraca wzrok.
Wydaje mi się to niemożliwe, aby chłopiec miał jakieś skojarzenia, aby odróżniał kobietę od mężczyzny. Przecież gdy do nas przyszedł, miał zaledwie miesiąc.
Tata chłopca również pojawił się na zespole, chociaż oburzony wyszedł po siedmiu minutach. Doprowadziło do tego zacytowane stwierdzenie (z postanowienia sądu), że stosował przemoc seksualną w stosunku do żony. Cóż, może lepiej, że wyszedł... chociaż kuratorka i asystentka rodziny, przed wyjściem z budynku poczuły dreszcz emocji. Przed Majką (na szczęście) były jeszcze kolejne oceny naszych dzieci, więc strach nieco opadł.
Losy Messengera będę jeszcze opisywał nieco dokładniej. Teraz tylko wspomnę, że wspólnym wnioskiem zebranej grupy osób było to, aby chłopiec wrócił do mamy. Jest tylko jeden problem. Mama skutecznie odwołała się od wyroku, na mocy którego Messenger został umieszczony w naszej rodzinie. Jeżeli sąd uzna jej zażalenie (tym samym przyznając, że odebranie nastąpiło zbyt pochopnie), to chłopak może wrócić do mamy nawet przed świętami. Jeżeli jednak skieruje sprawę do sądu okręgowego, to będziemy się jeszcze „bujać” przynajmniej rok. Co ciekawe – odradzono mamie wniesienie pozwu rozwodowego (bo taki ma zamiar). Okazuje się, że w takim przypadku chłopiec nie mógłby do niej wrócić do czasu rozstrzygnięcia sprawy o rozwód. Musi więc z tym jeszcze poczekać.

W sprawie Plotki nadal czekamy na ten „podpisik”. Wszystko jest już przygotowane. A nie jest to wcale mało dokumentów. Kiedyś w komentarzu o tym wspomniałem, ale może jeszcze raz przytoczę, co musi być złożone w Ośrodku Adopcyjnym, zanim ten rozpocznie
swoje procedury:

  • informacja o sytuacji prawnej dziecka,
  • szczegółowe informacje o dziecku,
  • odpis aktu urodzenia,
  • postanowienie o umieszczeniu w pieczy,
  • dokumentacja o stanie zdrowia dziecka, w tym karta szczepień,
  • diagnoza psychofizyczna,
  • informacja o sytuacji rodziny biologicznej,
  • opinia o zasadności przysposobienia dziecka,
  • opinia o kontaktach dziecka z rodziną biologiczną,
  • informacja o przebiegu pobytu dziecka w pieczy zastępczej.

Nasza koordynatorka Jowita opowiedziała na zespole o swoich zmaganiach z paniami sekretarkami z sądów rodzinnych. Akurat ta sprawa nie dotyczyła Ploteczki (albo był to tylko kamuflaż), ale leciało to mniej więcej tak (może parę słów przekręciłem, ale sens z pewnością pozostał niezmieniony): „ Czy pani uważa, że my tutaj nic nie robimy? Każda sprawa jest ważna. Myśli pani, że gdy tylko wyrok się uprawomocni, to natychmiast mam biec do sędziego po podpis?”

No właśnie... czasami mam wrażenie, że są tysiące światów. Ten mój jest fajny i normalny. Tyle tylko, że raz na jakiś czas zderza się z inną galaktyką i wtedy się dziwię.
Nasza pani sekretarka z sądu rodzinnego udziela wszelkich informacji, i wie że jej zasranym obowiązkiem jest pilnowanie terminów uprawomocnienia się wyroków (bo sędzia nie musi tego ogarniać). Podpis jest na czas i decyzja jest wysyłana nawet faksem, czy mailem. Na podpis w sprawie Plotki, czekamy już ponad miesiąc - ale to jest inny sąd. Nasza sędzina potrafi porozmawiać nawet z rodziną zastępczą. Potrafi wysłuchać argumentów i się nad nimi pochylić. Dla dobra dziecka, jest gotowa poświęcić swój czas, zrobić coś ponad to co musi. Kiedyś przepraszała Majkę, że daje jej trochę potłuszczoną decyzję, ale podpisywała ją w przerwie śniadaniowej (jedząc kanapkę), i już nie było czasu na ponowny wydruk.
Nasz PCPR też robi wszystko, abyśmy wspólnie stanowili zespół. Cieszę się, że nasze zdanie (jako pogotowia rodzinnego) w ocenie zasadności podejmowanych decyzji jest priorytetowe.
Tak było choćby w przypadku Plotki. Majka chciała jeszcze zorganizować pożegnalne spotkanie z mamą dziewczynki. Ja byłem temu przeciwny, uznając że niczemu to nie posłuży. Jowita dopiero przy którejś kolejnej rozmowie, gdy Maja wyłuszczyła też moje obawy, wyznała że od dawna wydawało się jej, iż jest to kiepski pomysł. Ale gdybyśmy się upierali, to pewnie do takiego spotkania by doszło. Nawet mielibyśmy zapewniony pokój i kogoś do pomocy. Gdy ostatnio Majka zdecydowała się na spotkanie z mamą Messengera w mieszkaniu jej ojca, Jowita bez wahania postanowiła jej towarzyszyć.
Jakiś czas temu czytałem o przypadku, gdy usamodzielniająca się córka zastępcza złożyła doniesienie na swoich rodziców zastępczych do sądu. Chodziło o całokształt, zwyczajnie twierdziła, że jej się nie podobało mieszkanie z tą konkretną rodziną. PCPR natychmiast rozwiązał z rodziną umowę, przenosząc przebywające u niej dzieci w inne miejsce. Myślę, że nasz PCPR stanąłby za nami murem. Być może nawet nie tylko o nas by chodziło, ale o te przebywające w naszej rodzinie dzieci.
Do naszego Ośrodka Adopcyjnego też nie mam żadnych zastrzeżeń, całkiem dobrze się dogadujemy. Owszem, jego metoda proponowania dzieci rodzicom adopcyjnym (pierwszym z kolejki) nie do końca do mnie przemawia, ale to akceptuję i widzę też pozytywy.

Na koniec zostawiłem sobie bliźniaki.
Niestety akurat tym razem , na zespole nie było ani kuratora, ani asystenta rodziny. Majka przedstawiła nasze obawy związane z powrotem do rodziny biologicznej. Przekazała obecnym osobom moje opracowanie (które zamieściłem w poprzednim wpisie). Nawet została wsparta przez psycholożkę z ośrodka adopcyjnego. Ta nawet bezpośrednio zwróciła się do taty chłopców: „proszę przeczytać ten opis nie raz, nie dwa, ale pięć razy, bo jest tam zawartych wiele ważnych myśli, wiele cytatów.” Wieczorem zadzwoniła babcia (mama taty). Powiedziała: „przyszedł, rzucił na stół cztery kartki i powiedział, że mu to dali i jak chcę to mogę sobie poczytać.” Nie wiem, czy przeczytała. Nie wiem też, czy cokolwiek dotarło do mamy bliźniaków. Krótko mówiąc, była ona zbulwersowana tym, że najprawdopodobniej dla dzieci będzie poszukiwana długoterminowa rodzina zastępcza. Była przekonana, że wrócą one do niej jeszcze w tym roku. Nie potrafiła zrozumieć, że potrzeba czasu, że nie wystarczy zaliczenie terapii i znalezienie pracy. Odebrano jej dzieci po raz trzeci. Ostatnim razem przebywały one w rodzinie zastępczej ponad półtora roku. Tym razem zapewne krócej nie będzie. Ile prawdy jest w krążących po okolicy plotkach? Tego nikt nie wie. Szkoda tylko, że kurator odwiedza ją zawsze we wtorki... jest zbyt przewidywalny.
Zespół podjął decyzję, aby pozwolić jeszcze babci na urlopowanie chłopców i spotykanie się dzieci z rodzicami. Wsparł jednak Majkę w stwierdzeniu, że nie zawaha się ograniczyć tych spotkań, jeżeli trudności będą się nasilać, a nawet gdy nie zaczną się stabilizować.
Remus, który jeszcze kilka tygodni temu był fantastycznym dwulatkiem (kiedy spotkania z rodzicami miały miejsce nie częściej niż dwa razy w miesiącu), teraz czasami jest nie do opanowania. Wrzeszczy, kopie, rzuca się na podłogę. Nawet jadąc na spotkanie z mamą nie potrafi zapanować nad swoimi emocjami. Jednocześnie tego chce i nie chce.
Romulus jest dużo bardziej stonowany. Może dlatego, że bardziej werbalizuje swoje emocje, a może dlatego, że w swojej rodzinie był „brzydkim kaczątkiem”. A może po prostu, taki jego urok.
Nie wiem co będzie zawierała notatka (ze spotkania zespołu) sporządzona dla sądu.
Z „roboczych” rozmów wiemy, że chłopcy najprawdopodobniej pozostaną u nas przynajmniej przez kolejne pół roku. A to oznacza jeszcze dwa posiedzenia zespołu, więc pewnie i kurator się pojawi i opcja adopcji wróci.

Niedawno (a dokładniej wczoraj) śledziłem pewną dyskusję na temat otwartości adopcji. Niby się zgadzam z tym, że w imię dbania o tożsamość i znajomość swoich korzeni, dużą wartością byłoby umożliwienie kontaktów dzieciom adoptowanym z ich rodzicami biologicznymi. Mogliby oni współuczestniczyć w procesie wychowywania dzieci, spotykać się z nimi, przychodzić na rodzinne imprezy, być drugą (a może pierwszą) mamą i tatą.
I wszystko to mi się układa w logiczną całość, a nawet rozumiem że w innych krajach tak jest i ogólnie jest cool. Jednak gdy spróbuję to przełożyć na rodziców biologicznych przebywających u nas dzieci, to cała teoria bierze w łeb.
Pominę fakt, że relacji z rodzicami biologicznymi nie można nawet określić terminem „szorstka przyjaźń”. Jest to tylko tolerowanie się, a jedynie kwestią czasu jest eskalacja wzajemnych animozji. Mama bliźniaków miała już do czynienia z niejedną rodziną zastępczą i tak to się kończyło – my czekamy tylko na swoją kolejkę.
Mogę pominąć malutkie dzieci, do których raz na miesiąc przychodziła jakaś pani (całując je dzióbek w dzióbek). Taka mama niewiele znaczy.
Niestety w każdym innym znanym mi przypadku, wszystko odbywało się z ogromną szkodą emocjonalną dla dziecka. Tak było w sytuacji Sztangi, Asterii, Kapsla, Sasetki, i teraz bliźniaków. Być może jest to cena, którą trzeba zapłacić, aby na pewnym etapie swojego życia udało się ułożyć wszystkie puzzle. Nie wiem.
Jednak gdy patrzę na życie Białaska, jego mamę zastępczą i tą biologiczną, która złożyła wniosek do sądu o umożliwienie spotkań we wszystkie weekendy, święta, ferie i miesiąc wakacji, to ręce mi opadają. Ale przecież takich historii są miliony. Tatuś będący po rozwodzie z mamą, zabiera córkę na zajebiste wakacje i zapewnia niezapomniane atrakcje raz w tygodniu. On jest wspaniały, a ona... łazi na wywiadówki, odrabia lekcje, bręczy że pokój nieposprzątany, albo włosy nieumyte. A jednak godzi się na te spotkania i cieszy się, że córka ma kontakt z ojcem. Tak... ten przykład chyba do mnie przemawia.

Jaki ja byłem szczęśliwy kilka lat temu, gdy o tym wszystkim nie miałem zielonego pojęcia, .

29 komentarzy:

  1. Pikuś a nie myśleliście o piśmie do prezesa tego sądu? krótko i węzłowato, do napisania na kolanie - że w tak waznej kwestii, życiowej, być albo nie być dla dziecka wy od miesiąca nie możecie doczekać się orzeczenia z nieznanego wam powodu? Dodać, że złożycie skargę na bezczynność. To bardzo motywuje do gimnastyki dłoni i złożenia podpisiku. Na bank. co do kuratora : skoro zauważyłeś, ze to są zawsze wtorki, zrobicie z tym coś? można pogadać z kureatorem i nakłonić go do wizytyw piątek PRZED magicznym wtorkiem(nie zdąża ogarnąć).

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Z sądami to nie jest taka prosta sprawa. Owszem, możemy powołać się na Art.6 KPC o zasadzie szybkości postępowania, a dokładnie, że:
      "§ 1. Sąd powinien przeciwdziałać przewlekaniu postępowania i dążyć do tego, aby rozstrzygnięcie nastąpiło na pierwszym posiedzeniu, jeżeli jest to możliwe bez szkody dla wyjaśnienia sprawy."
      I tylko tyle. W naszym przypadku nie ma prawnie określonego wymagalnego terminu, więc można się tylko oprzeć na słowie „powinien”. Chociaż nie jest tutaj też powiedziane, że powinien podpisać. W świetle prawa wyrok jest już prawomocny, tyle że bez tego podpisu nie możemy ruszyć dalej.
      Złożenie skargi na bezczynność to już większy kaliber, a do tego paradoksalnie może jeszcze bardziej rozciągnąć sprawę w czasie. Musimy też mieć na względzie to, że z sędziną będziemy mieli jeszcze wiele razy do czynienia (choćby w przypadku bliźniaków).
      Tak więc lepsza naszym zdaniem jest metoda „gnębienia ustawicznego”, czyli Jowita dzwoni, i dzwoni, i dzwoni (a my do niej, czy już coś wie). W końcu ktoś będzie miał tej zabawy dosyć.

      Jeżeli chodzi o kuratora, to jednym z wniosków zespołu było, aby odwiedzał mamę w różne dni i o różnych porach. Zobaczymy co z tego wyjdzie.

      Usuń
  2. Ja tylko nie łapię z tym workiem. Tzn.łapię,ze odwiedziny w jeden stały dzień powodują,że mama ma czas się przygotować. Tylko nie łapie ,co sądzicie i zespół sądzi, że będzie, gdy...nie będzie przygotowana,a przyjdzie kurator?
    Może nic nie będzie. A co właściwie miałoby być? , w jakim sensie byłaby nieprzygotowana? Trzezwosciowo? , o co chodzi?...bo nie rozumiem do końca.
    Pozdrawiam.
    Nikola

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak, mama ma problem z alkoholem.

      Usuń
    2. Tak, poniedziałki to są najgorsze dni na spotkania z dziećmi i odwiedziny kuratorów, bo niedziela bywa szumna i z przytupem, nie zawsze do poniedziałku człowiek złapie pion i odzyska oddech bez spirytusowego zawiewu. Ale wtorek, wtorki są już na ogół spoko.
      Tego banalnego mechanizmu nauczyłam się w pierwszym półroczu bycia RZ i do dziś zdumiewa mnie, że niektórzy kuratorzy, jak widać, jeszcze się nie połapali.

      Usuń
  3. Piątki wieczór i soboty tez mogą być chyba szumne. ..ogólnie chyba weekend to dla niektórych niezbyt wymarzony czas na spotkania z bliskimi lub kuratora. Tak myślę. Nikola

    OdpowiedzUsuń
  4. A propo adopcji otwartej. Wczoraj pisała do nas mama biologiczna Iskierki, że chce się z nią spotkać. Wielokrotnie mówiliśmy jej, że jeżeli dojdzie do ich spotkania to tylko z inicjatywy Iskierki. Jednak chyba trudno jej przyswoić tę informację. Zaproponowała też, że mamy okłamać Iskierkę i przedstawić ją jako jakąś panią. Tylko, że ten pomysł jest chyba jeszcze gorszy, bo wiąże się z kłamstwem. Oskarżyła nas o utrudnianie jej życia i bycie niemiłym. Rozmowa (pisemna) zakończyła się zablokowaniem owej pani, bo dalsza dyskusja naprawdę nie miała sensu. Później pojawiły mi się wątpliwości czy na pewno dobrze zrobiliśmy, czy Iskierka kiedyś nie będzie miała nam tego za złe. Może jednak nie powinniśmy czekać na inicjatywę Iskierki i zgodzić się na spotkanie już teraz. Jednoznacznej odpowiedzi nie mam... Kieruję się intuicją, która podpowiada mi, że jednak takie spotkanie dzisiaj przyniosłoby więcej strat niż zysków. Mama biologiczna, kiedy tylko chce dostaje od nas zdjęcia Iskierki i informacje o niej. A, kiedy Iskierce pojawią się jakieś trudne wspomnienia albo emocje dotyczące mamy b. rozmawiamy z nią o tym i dostaje od nas dużo wsparcia. Zastanawiam się na ile jest możliwa taka adopcja otwarta, czy to rodzic adopcyjny sam ma podejmować decyzję o zainicjowaniu kontaktu, czy czekać na potrzebę kontaktu ze strony dziecka? Na ile też mamy prawo "fundować" dziecku ponowną traumę? Myślę sobie, że przecież tym rodzicom jednak z jakiś powodów odebrano dzieci albo tak jak było w naszym przypadku, matka biologiczna sama zrezygnowała z Iskierki. Wiele pytań, bez jednoznacznych odpowiedzi. Śnieżka

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Współistnienie z mamą biologiczną Iskierki, to mniej więcej jak życie z waszym Gusto, czy naszym Kapslem. Ktoś, kto nigdy z takimi chłopcami nie mieszkał, może snuć teorie, mówić co jest lepsze, a co gorsze... dopóki nie zetknie się bezpośrednio z taką osobą.
      Pamiętam mamę Iskierki. To ta, która czule przywitała się z Hawrankiem, bo nie poznała swojego dziecka. Zaufajcie Iskierce. To mądra dziewczynka... sama się upomni gdy przyjdzie na to czas (co już nie raz udowodniła).

      Usuń
    2. Z tego co piszesz, Śnieżko, już obecnie realizujecie model adopcji półotwartej: MB dostaje od Was zdjęcia i informacje o dziecku. To jest i tak o niebo więcej niż ma standardowa rodzina adopcyjna i standardowy rodzic biologiczny po odebraniu praw.
      Uważam, ze adopcja otwarta jest wspaniałą opcją, ale - jak już pisałam tu wiele razy i również w tej dyskusji, do której odnosi się Pikuś - bardzo wiele zależy od okoliczności tej adopcji. Klasyczna adopcja otwarta, ta amerykańska, zaczyna się jeszcze w momencie ciąży MB, kiedy to MB zgłasza się do agencji adopcyjnej i wybiera kandydatów na RA. Dochodzi do spotkania, obie strony ustalają, jakie ramy będzie mieć otwartość. Ale punkt początkowy jest kompletnie inny niż w Waszej historii (i niemal wszystkich historiach, którym my towarzyszymy jako RZ): rodzic biologiczny sam podejmuje decyzję o adopcji, podejmuje ją dobrowolnie i co więcej, podejmuje ją w momencie, kiedy dziecka jeszcze nie ma na świecie. Czyli od samego początku projektuje życie i wychowanie tego dziecka przez osoby trzecie, nie przez siebie. Nie ma tam przestrzeni na wizję siebie samej jako mamy wychowującej, przewijającej, noszącej i tulącej.
      Wklejam tu poglądowy blog opisujący pytania i kwestie, przed którymi staje potencjalna matka biologiczna decydująca się na adopcję otwartą; sądzę, że warto porównać to z sytuacją polską i ocenić przepaść dzielącą oba systemy:

      http://blog.lifetimeadoption.com/birthmothers/10-questions-to-ask-before-an-open-adoption

      Brak tej przestrzeni wiele porządkuje dla przyszłych relacji między RB i RA, ponieważ nie zostaje wprowadzony element konkurencji i walki o dziecko. Ta walka nie zostaje po prostu podjęta.
      Jeśli idzie o adopcję dzieci, które zostały swoim rodzicom zabrane przez system, sytuacja może układać się bardzo różnie, ale element krzywdy i walki niemal na pewno w nich wystąpi. Nawet RB, który ostatecznie decyduje się na dobrowolne potwierdzenie przed sądem zgody na adopcję dziecka, wcześniej musiał przejść proces rezygnacji z dziecka poprzedzony jednak przekonaniami, że dałby/dałaby radę to dziecko wychować samodzielnie. Bo gdyby tego przekonania tam nie było to dziecko nie zostałoby przy rodzicu, a zostało oddane w szpitalu przez adopcję blankietową.
      Czyli nawet późniejszy moment stanięcia przed sobą w prawdzie i powiedzenia "nie, jednak nie dam rady i przyznaję, że dla mojego dziecka będzie lepiej w innej rodzinie" jest poprzedzony rodzajem psychicznej, społecznej i systemowej walki. To zaś rodzi większe ryzyko, że taki rodzic jednak w sytuacji kontaktów może mieć inklinację do konkurowania z RA, "upominania" się o dziecko.
      Wydaje mi się, że to też nie musi przesądzać o fiasku takiego otwarcia adopcji, ale na pewno wprowadza do niej element ryzyka.
      Jest to w zasadzie sytuacja, z którą na co dzień stykają się rodziny zastępcze, bo my ustawowo towarzyszymy dzieciom w takim rozdarciu, ALE nas jednak chroni system. Chroni w tym sensie, że mamy swojego koordynatora/rkę, mamy dostęp do szkoleń i jest zbudowana jakaś baza wsparcia, na które teoretycznie (część rodzin całkowicie praktycznie, jeśli ich powiaty podchodzą do pieczy serio) możemy liczyć.
      Rodziny adopcyjne z reguły tej bazy nie mają, bo w Polsce wciąż dominuje podejście "gratulujemy, zostaliście rodzicami tego uroczego maleństwa. Do widzenia". Wydaje mi się (i chciałabym się mylić), ze rodzina zdecydowana na otwieranie adopcji nie ma zbyt wielu możliwości uzyskania profesjonalnego wsparcia w prowadzeniu tego procesu, bo nie ma ludzi, którzy by taki proces dobrze znali, umieli zabezpieczać interesy stron, znali się na temacie. Czyli koniec końców tacy rodzice będą zdani na siebie samych i własną intuicję, odczucia, ewentualnie wiedzę zagraniczną, jeśli zdecydują się ją zdobyć.

      Dlatego zgadzam się z Pikusiem w tym, że zasadniczo jest jedna dobra droga w każdym rodzicielstwie, czy to biologicznym, adopcyjnym, czy zastępczym: podążaj za dzieckiem i jego/jej potrzebami. To chyba jedyne podejście, które może dziecko i rodziców bezpiecznie przeprowadzić przez wyboiste ściezki.

      Usuń
    3. Być może nadejdzie taki czas bloo, że będę tego bloga prowadził już tylko dlatego, aby przeczytać Twój komentarz.

      Usuń
    4. mam nadzieję, że ten czas nigdy nie nadejdzie

      Usuń
    5. Pikuś, trafne porównanie. Już Dawid kiedyś stwierdził, że mb Iskierki funkcjonuje w pewnych obszarach podobnie do Gusto czy Kapsla. Bloo, zainspirowałaś mnie. Dziękuję. Śnieżka

      Usuń
  5. Śnieżka,a czyj to był pomysł?, bo 2 ogóle niestandardowe jest to,że mama biologiczna ma z Wami kontakt. W sensie ,że po odebraniu praw i adopcji w Polsce,rodzic biologiczny nie jest informowany o np.numerze telefonu adopcyjnych...wiec u Was to trochę nietypowa sytuacja.
    Bloo-ten wybór przez mamę przyszłych rodziców, w USA,rozumiem jest dokonywany przy wsparciu tejże agencji? Tzn.agencja proponuje np.3 pary,a mama wybiera?, czy to taki zupełny luz...ze mama wybiera,tak hakby ze wskazaniem... ( nie mowie tu o nadużyciach,o handlu dziećmi! ), ale o tym mechanizmie...ze to całkowicie rodzic wybiera i 8szoe do agencji. Jaka tam rola agencji jest?
    My,jako kobiety mamy chyba zakodowane walkę o dziecko,jeszcze to społeczne przekonanie,ze matka jest ta, która urodziła.
    Jakiś czas temu powiedziałam komuś, że jedno dziecko z placowki" nie ma mamy", starsza Pani się obruszyładnie mowiac-ale ma przecież. Ja na to,ze i owszem ,ze użyłam skrótu myśliwego, bo mamę biologiczna,która się Nią nie zajmuje i nie odwiedza. Usłyszałam od tej pani-no ale JEST matką. To mówię, że wg.prawa odebrano kobiecie prawa rodzicielskie, jak by chciała może przyjeżdżać, odwiedzać, a nie robi tego. No wiesz, usłyszałam. ..ale NA PEWNO kocha....bo TO MATKA.
    Tak. Zgadzam się. Matka biologiczna. Dla dziecka obecnie obca osoba w sensie emocji.
    Przy takim założeniu społecznym trudno jest mamom biologicznym,nawet jak w sercu wiedzą, że powinni odpuścić. ...trudno im to zrobić. ..bo czcimy wręcz macierzyństwo biologiczne. I jak masz za dużo dzieci źle. Jak za mało źle. Jak adopcyjne źle. Powinnaś być matką 2 dzieci. Biologiczna. Wtedy jest wg.mnie,społecznie najlepiej to widziane...a że chowasz-a nie wychowuje, a ze nie nasz żadnej zaradnosvi czy jesteś alkoholikiem...luz....jesteś matka...bo urodziłas... Nikola

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nikola, najpierw przez dwa lata byliśmy dla Iskierki rodziną zastępczą, a to siłą rzeczy narzucało kontakt z mb. Odbyły się nawet dwa spotkania, jedno z nich musiało zostać przerwane bo Iskierka zaczęła mocno płakać i nie można było jej uspokoić. Obecnie mb nie ma naszego numeru telefonu, bo zgubiła. Skontaktowała się z nami przez Facebooka. Odezwała się w czerwcu po roku ciszy, teraz kontaktuje się z nami średnio co dwa miesiące. Po ostatniej dyskusji na temat spotkania z Iskierką, a nawet chęci spędzenia z nią całego tygodnia (?) zablokowaliśmy ją, bo ta propozycja jest dla nas dowodem na kompletny brak zrozumienia obecnej sytuacji naszej i Iskierki. Po odmowie zostaliśmy niemile potraktowani...

      Usuń
  6. Aha,jak byliście wcześniej zastępcza, no to tak...stąd raka sytuacja.
    Tygodnia???, może matka biologiczna nie złapała różnicy pomiędzy adopcja a Rz.
    Nikola

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No tak, mb napisała nam, że chce spędzić z Iskierką cały tydzień. Niestety często bywa tak, że rodzice biologiczni żyją trochę w takim alternatywnym świecie, wiele rzeczy widzą zupełnie inaczej, po swojemu.
      Śnieżka

      Usuń
  7. Tylko gdzie sens,gdzie logika...z jednej strony prosba-o przedstawienie Jej przez Was,jako obcej kobiety...z drugiej strony prośbą o tydzień sam na sam z Iskierka. Absurd.
    ZwlqsXza, że sama to dziecko kiedyś oddala,z tego,co piszesz.
    Nikola

    OdpowiedzUsuń
  8. Nie chce oceniać rb, wkładać wszystkich do jednego worka, jednak trudno by było pewnie dogadać się rodzinie adopcyjnej i biologicznej. To zazwyczaj zupełnie inne światy wartości itp. Obawialabym się bardziej rb, ich roszczeniowej postawy, ich wielkiej miłości z do skoku, żalu, że system ich tak potraktował. Nie za bardzo widzę w tym wszystkim dziecko. Z drugiej strony także ośrodki ado są często przeciwne takim kontaktom, sugerują przecinanie więzi także z innymi,którzy mogli być bliscy dziecku, którzy pojawiali się w życiu takiego dziecka podczas pobytu z rz. Strach w takim przypadku, bo przecież autorytety ostrzegają, sprawia, że ra woli dmuchnąć na zimne i nie mieć potem poczucia, że sama jest sobie winna. P.

    OdpowiedzUsuń
  9. Jeszcze a propos otwartości adopcji, to ja odnoszę wrażenie, że cały problem tkwi w tym, że rodzice biologiczni nie myślą o dobru dziecka. Z różnych powodów. Czasami jest to spowodowane upośledzeniem umysłowym, środowiskiem, ale też rodzice tacy zupełnie nie są przygotowywani na to, aby zrozumieli swoją rolę w momencie gdy dziecko zostanie już adoptowane. Bo przecież u nas robi się wszystko, aby dziecko wróciło do domu rodzinnego. Taki jest cel pomocy społecznej i taki rodzin zastępczych. Ja nie mogę porozmawiać z mamą i przedstawić jej swojego punktu widzenia. Nie mogę uzmysłowić jej, że rodzina adopcyjna będzie lepszym rozwiązaniem niż powrót do niej. Na ostatnim zespole, wszystkie strony uznały, że Messenger powinien wrócić do mamy. Bo dziewczyna się stara, bo podjęła już pewne kroki, bo będzie miała wsparcie swojego ojca. W zasadzie nie można się do niczego przyczepić, poza tym, że dwoje starszego rodzeństwa przebywa w opiece zastępczej. Jaką daje ona gwarancję, że historia się nie powtórzy za kilka miesięcy, albo kilka lat? Czy potrafi się zmienić? W przeciwieństwie do wielu innych mam, to nie jest już młode dziewczę.
    Ale wrócę jeszcze do Iskierki. Faktycznie mama biologiczna zrezygnowała z niej. Poszła do OPS-u, z prośbą o umieszczenie w rodzinie zastępczej, bo nie daje sobie rady. I chwała jej za to. Tyle tylko, że jest to typowa „nasza mama”, która uważa, że dziecko pobędzie w tej rodzinie jakiś czas – aż ona sobie nie uporządkuje życia, nie znajdzie dobrej pracy, albo jakiegoś lepszego faceta, który zostanie ojcem dla tego dziecka. To się wydaje niemożliwe, ale tak jest. Te mamy mają plan rozłożony na lata, a rodzina zastępcza jest w ich mniemaniu przechowalnią. Uważają, że po trzech, czterech, czy pięciu latach, dziecko z uśmiechem wróci do mamusi, bo przecież to ona jest prawdziwą mamusią, prawda? Najgorsze jest to, że niektóre sądy rodzinne myślą tak samo.
    Mieliśmy w swojej historii jedną mamę, która sama zrzekła się praw rodzicielskich. Była to świadoma mama. Dlatego ona się zrzekła, a nie zrezygnowała z opieki (jak mama Iskierki, decydując się na umieszczenie dziecka w rodzinie zastępczej). Ta mama w mojej ocenie była jedyną , która zasługiwałaby na adopcję w stylu otwartym... ale nie chciała. Nawet taka myśl nie przyszła jej do głowy. Nie sądzę, aby miała pojęcie o otwartości adopcji, o tym że gdzieś taka forma istnieje (że nawet w naszym kraju są takie przypadki). Jednak chyba nie z tego powodu wybrała inne rozwiązanie – chciała zapomnieć.
    I teraz jak wygląda w tej konfrontacji mama Iskierki? Ona poczuła się urażona, dotknięta, to jej dobro ucierpiało.
    Nie zazdroszczę Śnieżce i Dawidowi. My też czasami bijemy się z własnymi myślami i podejmujemy trudne decyzje. Nie wiem, czy dobrze zrobiliśmy rezygnując z walki o rodzinę zastępczą dla Kapsla. Ale był to wybór poparty argumentami.
    W przypadku Iskierki tych argumentów jest aż zbyt wiele. Może nie powinienem tego pisać, bo w zasadzie nikt mnie nie pytał o zdanie, ale ja bym w tej chwili uciął wszelkie kontakty z mamą – żadnych zdjęć, żadnych opisów. Pewnie, że istnieje możliwość, że Iskierka w wieku dorastania będzie miała żal, może wykrzyczy, że została odcięta od swoich korzeni, swojej historii (chociaż przecież to nie będzie prawdą, bo o wszystkim wiedziała). Na szczęście dzieci kiedyś dorastają i patrzą wówczas na rozmaite sprawy z zupełnie innej perspektywy.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak, ale też rodzice biologiczni nie są trenowani do myślenia o dobru dziecka idącego do adopcji. To jest trochę tak, jakbyśmy stawiali zarzut jakiemuś Sławkowi, ze z niego to dupa, a nie stolarz, ale wcześniej nie otworzyliśmy w kraju żadnej zawodowej szkoły stolarskiej.
      Myślę, że w pełni zgadzamy się w tym, że postawy polskich RB odnośnie ewentualnych planów adopcji otwartej, są co najmniej wątpliwe. Różni nas jednak szukanie powodów. Otóż ja sądzę, że oczekiwanie od ludzi, że będą opowiadać swoim dzieciom o adopcji i 'mamie Justynce, która cię urodziła" jest dość nierealistyczne, jeśli nie wpisaliśmy w program kursu preadopcyjnego punktu "szkolenie kandydatów o prawie dziecka do wiedzy o swojej historii', a wcześniej jeszcze nie przeszkoliliśmy trenerów, nie zapisaliśmy w prawie takiego przepisu, nie rozpoczęliśmy dyskusji krajowej (a przynajmniej w środowisku specjalistycznym) i nie zaczęliśmy się nad tym wszystkim zastanawiać.
      Więc sądzę, ze trochę jest też tak, że RB nie ma pola manewru, bo temat nie istnieje, zatem nie ma na czym, kim i z kim budować.
      Nie jestem jasnowidzką więc nie wiem, czy gdyby możliwość otworzenia adopcji została przewidziana w prawie i w związku z tym pojawiłyby się zasoby (wyszkoleni trenerzy, prawnicy, materiały, superwizorzy, zmodyfikowany plan pracy z RB, w którym znalazłoby się miejsce na rozmowę o adopcji otwartej i wynikające z niej prawa oraz obowiązki) sytuacja pozostałaby równie zła jak obecnie, czy jednak postawy mogłyby się zmienić. Dojrzeć. Zacząć rozwijać w kierunku odpowiedzialnego myślenia o dobru dziecka.
      Ostrożnie sądzę, że to prawdopodobne, bo ostatecznie w USA rodzice biologiczni to nie jest inna jakościowo grupa cudownych ludzi, takich dojrzałych i refleksyjnych, tyle że jakimś cudem pozbawionych praw do dzieci (lub rezygnujących z dzieci, choć przed domem basen, w portfelu złota karta kredytowa, a na wizytówce profesor habilitowana). Nie. To jest społeczny, ekonomiczny i edukacyjny odpowiednik polskich RB ze wszystkimi nałogami, deficytami, zatargami z prawem itd. A jednak tam to działa i obie strony w większości stają na wysokości zadania.
      Dlaczego? Czy to wpływ atlantyckiej bryzy albo suchego powietrza pustynnych rejonów USA? No przecież nie.
      Myślę więc, że należy wrócić do początkowej, banalnej diagnozy: jeśli coś działa to znaczy, że ktoś musiał w to zainwestować stwarzając system i dając ludziom narzędzia.
      Sam przecież wiesz, że powodem, dla którego nie działa powszechnie 'łagodne przenoszenie dzieci' z RZ do RA nie jest obojętność obu stron, ograniczenie czy coś tam jeszcze złego. Większość tych ludzi jest sensowna, myśląca i czująca, ale zwyczajnie myśl o procesie przenosin i podtrzymywaniu więzi nie została w nich zasiana, wzmocniona, ani podlana. Czyli system się tą działką nie zajął, toteż nie zbiera teraz owoców (a konkretnie nie zbierają tych owoców, niestety, same dzieci, bo to o nie chodzi).
      Tak więc myślę, ze tu jest bardzo podobnie i MB Iskierki być może totalnie by się nie sprawdziła w otwieraniu adopcji, a może jednak totalnie by się sprawdziła, gdyby o tym wiedziała, rozmawiała z asystentem, dostała wsparcie merytoryczne i prawne, miała przykłady i miała jasne wskazówki działań (to dotyczy oczywiście tak samo RA, szczególnie kontrakty prawne).
      Dlatego napisałam, że w tym samym stopniu, w jakim jestem zwolenniczką adopcji otwartej, jestem sceptyczką wobec robienia tego w Polsce, bo w Polsce należałoby to robić wyłącznie na własną rękę. I serio nikt w tym nie pomoże, głównie dlatego, że nie umie (i też: nie istnieją mechanizmy zabezpieczające prawnie).
      Akurat uważam, że adopcja otwarta jest takim kawałkiem, którego nie da się (tzn. da się, ale: ryzyko) praktykować oddolnie, pomalusiu, niczym lokalne Siłaczki i Siłacze. To jest rozwiązanie, które musiałoby wejść prawnie, jako jedna z możliwości, bo to jest już taki poziom zarządzania interesami stron, bezpieczeństwem, warunkami kontaktów, że stronom potrzebna jest realna ochrona.
      cdn.

      Usuń
    2. Znam mimo to polskie adopcje otwarte, są to dawne adopcje ze wskazaniem, i one mają bardzo banalne (co nie znaczy, ze błahe) problemy. Banalne, bo właśnie absolutnie rozwiązywalne zwykłymi kontraktami i mechanizmami zabezpieczającymi, tyle że takich kontraktów i mechanizmów nie było. Dlatego teraz RA się zastanawia, ile razy w roku powinna odpowiedzieć na wiadomość RB i, czy jeśli zrobi to raz w miesiącu, to to będzie za często? Wyśle sygnał, ze dziecko wciąż jest w 'emocjonalnej relacji' z MB? A czy jeśli pójdzie z MB na kawę to nie przekroczy granic już zbytniego bratania się? A wysłanie zdjęcia dziecka? A co z urodzinami, na których kiedyś MB była, ale jeśli znów zostanie zaproszona to może pomyśli sobie, że daje jej to jednak prawa do traktowania siebie samej jako mamy [tej podstawowej]? I jak to wyjaśnić szkole, jeśli dziecko się sypnie?

      Każdy z tych problemów mógłby zostać wpisany w kontrakt, a wcześniej 'przerozmawiany' i przenegocjowany. I teraz obie strony wiedziałyby, na czym stoją i gdzie są ich granice. Ewentualnie zadzwoniłyby do psychologów z OA z prośbą o konsultację, spytały prawnika. Ale nie mogą tego zrobić, bo AZW istniała przecież bez wsparcia systemu, a pracownicy OA się co najwyżej obruszali na samą wzmiankę. I z tego wdupiemienia urodził się taki obraz, jaki jest obecnie.
      To jest bardzo smutne, bo takie wątpliwości RA po adopcjach otwartych mogą być podnoszone jako jeden z kontrargumentów, tymczasem te wątpliwości nie wynikają z samej otwartości adopcji, a z faktu jej niezabezpieczenia przez system.

      Usuń
  10. Bloo, a czemu uważasz ,ze adopcja otwarta jest dobra drogą?
    Pytam tak ogólnie.
    Rozumiem, że są różne jej oblicza. Różny poziom kontaktów RA z RB.
    Jak to jest rozwiązywane w tych rodzinach,które znasz?
    Parę przykładów podała, ale takie nieproblematyczne przykłady możesz też podać?
    Pytać ot tak.
    Nikola

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. uważam tak, bo takie są wyniki badań. A badania nie są robione w gabinetach, a wśród dzieci i rodzin począwszy od (mniej więcej) lat 80-tych, więc mamy całkiem spory zbiór relacji, opowieści, doświadczeń i wieńczących je statystyk.
      Ostatnio rozmawiałam z Amerykanką, szefową organizacji zajmującej się m.in. adopcją i prywatnie adopcyjną mamą (zdaje się, że do tego wpisu własnie się odwoływał Pikuś), która sama ma adopcję pół-otwartą, bo adoptowała z zagranicy. Jej syn ma 17 lat i w ich przypadku pół-otwartość to zdjęcia. Powiedziała mi, że żałuje, że u nich OB jest nieznany i syn nigdy go nie pozna, a ten element jest odczuwalnie brakujący dla jej dziecka. Gdyby cofnęła czas, zadeklarowała, że wybrałaby pełną otwartą adopcję, ponieważ jej perspektywa zmieniła się z czasem: od traktowania adopcji jako dziwactwa (jeszcze przed procedurą) do zrozumienia, jak ważne jest poczucie 'kompletności' dla jej syna (już po adopcji). Bardzo fajnie mówiła w ogóle o osadzaniu się w poczuciu bycia rodzicem i o tym, że jeśli czujesz się tym rodzicem w pełni to konflikt lojalności sam się rozwiązuje: przestajesz się zastanawiać, na ile kontakt z RB może zachwiać twoją pozycją rodzicielską, bo centrum staje się twoje dziecko i jego potrzeby.
      Opowiadała mi również o swojej przyjaciółce, matce 2 dzieci, która spędza wakacje z dziećmi i ich MB.
      Co do rodzin polskich to wydaje mi się, że żyją bardzo normalnie i to się nie różni od rodzin klasycznie adopcyjnych, tyle że problemem jest to, co opisałam wyżej. Również brak podobnych historii w otoczeniu, więc nie ma się do czego/kogo odwołać, matki po AZW czują się dość egzotycznie, bo dla większości RA jest absolutną normą, że o rodzinie pochodzenia nie wie się nic, kontakty - apage satanas, w ogóle nie ma tego tematu.

      Usuń
  11. Dziękuję za informacje.
    W USA, jak rozumiem,RA deklarują, czy chcą adopcji polotwartej czy otwartej?
    Istnieje tam taki model jak u nas?, klasyczny?
    Nikola

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. najpierw deklaruje się MB, potem się szuka odpowiednich RA. Nasz model nazywa się 'closed adoption' i w zależności od stanu może być nielegalny albo dopuszczalny (acz odradzany).
      Tu jest strona zbierająca prawa stanowe odnośnie adopcji:
      https://www.adoptivefamilies.com/adoption-laws-by-state/

      ogólnie są 4 podstawowe rodzaje adopcji:

      1. zagraniczna - najdroższa, obowiązuje prawo stanowe i prawo kraju, w którym się adoptuje.

      2. krajowa - równie droga, małe dzieci po urodzeniu, powierzenie pieczy preadopcyjnej w ciągu 72 godzin od urodzenia (w większości stanów), orzeczenie o adopcji po upłynięciu czasu na zmianę zdania MB (różnie w zależności od stanu, ale mniej więcej od 4 do 6 tygodni). Obowiązuje prawo stanowe, trzeba mieć kwalifikację itd., ogólnie proces kwalifikacji jest dość podobny jak u nas, adopcje odbywają się przez agencje i preferowane są adopcje otwarte oraz półotwarte

      3. krajowa, adopcja na własną rękę - tańsza, bo odpadają opłaty za pośrednictwo agencyjne, ale i tak trzeba zapłacić za szkolenie i kwalifikację. Nie płaci się jednak za 'matchowanie' z MB/RB. Głownie noworodki, ale cały proces muszą prowadzić kandydaci i nie wiadomo, ile potrwa - zamieszczają ogloszenia w gazetach, że szukają MB rozważającej adopcję, korzystają z mediów społecznościowych, angażują znajomych, często wynajmują też 'reklamodawców' czyli np. ludzi stojących przy wyjsciu z metra i rozdających krótkie ulotki opisujące daną parę kandydatów (taki CV zachęcający potencjalną MB, aby to właśnie ich wskazała i powierzyła dziecko). Ta adopcja z założenia jest jawna i otwarta, bo obie strony zawiązują porozumienie.

      4. adopcja dla ubogich czyli adopcja z pieczy zastępczej. Tu opłaty są bardzo niskie albo wcale ich nawet nie ma, reszta bardzo podobnie jak w Polsce, czyli stąpanie po grząskim gruncie, często dzieci z deficytami i starsze.

      Usuń
  12. Mnie męczy to,że kiedy postawiłem raz, drugi granicę to zostałem przez mamę biologiczną naszej córki posądzony o negatywne nastawienie, wrogą postawę i niezrozumienie. Dlatego kontakty się urwą, raczej na dłużej. Iskierka zrozumie,może i przeżyje to mocno za jakiś czas, ale zrozumie. To jest mądre dziecko.
    Dawid

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Po co ta mama biologiczna ,chciała Iskierka wziąć do siebie na tydzień?
      Jednocześnie kazać Wam mówić, że jest jakaś tam Panią.
      Przy założeniu, że to dziecko sama oddala. Chyba,ze oddala kiedyś. ...z nadzieją, że dziecko wróci. ..i ta nadzieja w niej jest.
      Tyle,że jak adopcja,to nie piecza. Może ta Pani tego nie rozumie. Nikola

      Usuń
    2. to jest mozliwe, że taka jest optyka MB (oddałam to oddałam, ale wszystko jest do odwrócenia). Kiedyś w komentarzu pod jednym z moich tekstów pojawił się wpis mamy bio o tym, że dzieci zostały jej zabrane do adopcji i prosi o pomoc, bo żyć bez nich nie może. Komentarz był podłączony do medium społecznościowego, więc poszłam sobie sprawdzić jej profil. Z profilu wynikało, że osoba bardzo słabo ogarnia rzeczywistość, powiedziałabym na oko, że na pewno jakieś orzeczenie w tle, na profilu od metra zdjęć z dziecmi (wszystkie z pokoju spotkań w pcprze) - zupełnie jakby czas się zatrzymał i ona żyła w tej bańce, a od adopcji upłynęły 2 lata.
      Wskazywało to na to, ze ta osoba naprawdę nie rozumiała procesu adopcyjnego i jego nieodwołalności w polskim prawie; ona żyła czasem minionym i nierealistyczną nadzieją, ze te dzieci do niej wrócą.
      Nie wiem, na ile ją wprowadzono do procesu i przygotowano, bo nie mam pojęcia, ale zważając na całość jej wpisów mam silne podejrzenie, ze nawet jeśli to zrobiono to nie mogło się to powieść - mama naprawdę była poniżej progu podstawowego rozumienia świata. Niestety.

      Usuń
    3. Ta Pani mocno nie rozumie. Dawid jestem pewna że macie taką uważność na potrzeby Iskierki że zrobicie tak jak dla niej będzie najlepiej. Wiesz, że jestem przekonana o zaburzeniach psychicznych jej mamy i wydaje mi się że dalsze kontakty z nią a już szczególnie ich zacieśnianie jest nie tylko niekorzystne ale może być wręcz niebezpieczne dla Iskierki. Myślę że w tym przypadku jedyną słuszną decyzją jest całkowite odcięcie. I tak, długo i z wielką cierpliwością próbowaliście to jakoś sensownie poukładać ale wydaje mi się że z tak nieprzewidywalną osobą się nie da. A Iskierka? Prędzej czy później zapyta tak jak pyta o tysiące innych spraw dotyczących jej przeszłości ale wierzę że jak zawsze odpowiecie jej prawdziwie i ona to zrozumie. Nieustannie zadziwia mnie jej mądrość 😍

      Usuń