sobota, 11 sierpnia 2018

--- Wakacje 2018

Najpierw był strach przed wodą...

Spędziliśmy kolejne wakacje z naszymi dziećmi zastępczymi. Jak co roku, pojechaliśmy nad morze do Mielenka. Tym razem było to nieco większe wyzwanie, bo nie dość, że czwórka dzieci, to jeszcze była to bardzo absorbująca obsada. Tylko z Ploteczką nie mieliśmy problemów. Bliźniacy po raz pierwszy zobaczyli wielką wodę i wielką piaskownicę. Było wielkie „WOW” i wielkie pilnowanie, aby się nie zagubili, albo fala ich nie zmyła.
później zaślubiny z morzem,



na końcu wchodzili do wody przy każdej okazji.





























No i jeszcze trzeci bliźniak, czyli Kapsel. Po pierwszym dniu i nocy zacząłem żałować, że zdecydowaliśmy się na ten wyjazd. Później było już dużo lepiej... chociaż może właściwsze byłoby określenie, że zacząłem się przyzwyczajać, albo zwyczajnie nastąpiło odprężenie i oddech od codzienności. Majka nie musiała gotować, ja nie musiałem pracować. Większość czasu spędzaliśmy na spacerowaniu, zabawach i wylegiwaniu się na plaży. Chociaż na tej plaży to tylko Ploteczka ze mną się wylegiwała. Pozostała trójka rozłaziła się na wszystkie strony i sam nie wiem, jak Majce udało się nad nią zapanować.

Tylko Kapsel wolał zabawy w piasku.


Po powrocie przeczytałem swój opis z poprzednich wakacji. W przypadku Kapsla nic się nie zmieniło. Chłopiec stoi w miejscu w każdej dziedzinie. Nawet nie urósł ani o centymetr, tylko trochę utył.
Wakacje są okresem, w którym szczególnie zauważam odmienną osobowość Majki i moją. Nie wiem dlaczego, ale zawsze jesteśmy pewnego rodzaju atrakcją. Teoretycznie wyglądamy na dziadków, którzy zabrali swoje wnuki na wakacje. A jednak ludzie nie tak nas odbierają .I my również odmiennie postrzegamy ich zainteresowanie. Ja czuję się trochę jak małpka w cyrku, za to Majka tylko czeka na okazję, aby móc opowiedzieć kim jesteśmy i na czym polega rodzicielstwo zastępcze.
O ile na plaży, ja zajmowałem się Plotką, a Majka uganiała za chłopakami, to na placu zabaw role się odwracały. Młodych fascynowało wszystko, zjeżdżalnie, huśtawki, karuzele, liny, rura strażacka. Kapsla bardziej pobudzało zainteresowanie ze strony innych osób. W pewnym momencie odwróciłem od niego wzrok na kilkadziesiąt sekund. Gdy go ponownie dostrzegłem, był już bramkarzem w meczu kilkunastolatków. Na szczęście go nie zabili, a przynajmniej nie zbili okularów (których przecież nie zdjął). Jednak dla przebywających na placu mam, frapujące było to, że chłopcy do mnie mówią „tato”, a do Majki „ciocia”. Może dobrze, że poruszyły z Majką ten temat, bo do bliźniaków to jeszcze mógłbym się przyznać... ale do Kapsla? Jednak najbardziej fascynuje mnie kreatywność osób (kobiet), które „zżera” ciekawość. Na przykład pytanie do Majki: „a pani jeszcze karmi piersią?”.

Niestety pełnienie roli ojca Kapsla, jest dla mnie trudne. Gdyby on chociaż wyglądał na niepełnosprawnego? Ale nie. Każdy kto go poznaje, uważa że jest to bardzo rezolutne dziecko... może tylko trochę wścibskie i upierdliwe – a do tego niewychowane. Niezmiennie każdemu mówi „dzień dobry” i wszystkich zagaduje. Pyta „dokąd pani idzie”, „co pan teraz będzie robił”. Zmieniło się to, że już nie każdemu prawi komplementy. Nadal ma zajawki w stylu „ale ma pan ładny samochód”, albo „ma pani piękny kapelusz”. Bywają jednak też komentarze typu „a dlaczego ma pani takie brudne nogi?”. Albo zwroty zupełnie bez sensu, na przykład „pani będzie pierwsza”. Pierwsza do czego? Co chłopiec miał w tym momencie na myśli?

Kapsel znowu poznał kilka nowych słów i znowu wszystko myli. Zapamiętał zwrot „bale słomy”. Jednak nie potrafi go odmieniać przez przypadki. Mówi: „ale tu dużo bale słomy”.
Już wie, że molo to nie gofr, ale to pierwsze usilnie nazywa mostem. Z kolei na paralotnię mówi spadochron, na huśtawkę „huźdawa”... a nawet „chuźdawa”.

Bywają sytuacje, z których wypada nam się tylko śmiać, chociaż wielokrotnie są one niebezpieczne. Pewnego razu Kapsel zobaczył paralotnię. Na szczęście byliśmy tylko na deptaku w kierunku morza, gdy nagle zaczął biec krzycząc „dogonię cię” (czyli ten spadochron). Wrócił po chwili ze słowami „za wysoko leciał, a ja jeszcze nie umiem latać”. Aż strach pomyśleć co będzie, gdy w pewnym momencie stwierdzi, że jednak potrafi.
Innego dnia rysował na stole w ogrodowej wiacie. Majka poszła na trawę się opalać. Aby nie czuł się osamotniony, powiedziała „przyjdź do mnie, weź koc, książeczka jest sztywna, więc możesz rysować na kocu”. Chłopak zapamiętał tylko ostatni zwrot. Wziął koc, położył go na stole, na nim książeczkę... i rysował dalej.
Albo innego dnia, krzyczy do mnie „wujek, wujek – to jest prawdziwa mewa!”. W zasadzie wyglądała tak samo jak inne, które widywał wcześniej. Może jednak dla niego była wyjątkowa. A może to nie była mewa? Zdaniem Kapsla, wszystkie pióra, które znalazł, należały do orła.
Cały czas uważa, że Majka jest ciocią dla wszystkich. Któregoś dnia jedna z mam, zwróciła się do swojego dziecka „Małgosiu przepuść panią”. Na to Kapsel „to nie pani, tylko ciocia”.
A tak trochę odchodząc od tematu, to muszę stwierdzić, że facetom trochę brakuje kultury. Jeździłem nad morzem wózkiem bliźniaczym. Nie zdarzyło mi się, aby któryś gdzieś mnie przepuścił. Nie chodzi mi o kolejkę po lody czy gofry, ale zwykłe powiedzenie „proszę” w przejściu, w którym nie da się minąć. Kobiety są w tym względzie dużo milsze.

Wracam do Kapsla.
Nasza pani Dorotka schowała tym razem hulajnogę (być może pamiętając wybryki sprzed roku). Niestety zabraliśmy dla bliźniaków rowerki. Rok temu Kapsel krzyczał „już mnie nie dogonisz”, tym razem „ja tobie ucieknę”.
Chłopiec jest dzieckiem, za które nieustannie trzeba się wstydzić. Choćby dlatego, że sika byle gdzie. Do tego ściąga wszystko i świeci gołym dupskiem. Nie potrafi zrozumieć, że istnieje coś takiego jak rozporek. Któregoś dnia poczuł potrzebę na środku chodnika. Majka chciała go lekko popchnąć, aby chociaż wszedł na trawnik. Był już chyba w stanie lekko niestabilnym, bo wyrżnął się jak długi na beton. Na szczęście „ptaszka” sobie nie uszkodził, a jeszcze większe szczęście, że nikt z przechodniów tego nie skomentował.
Chłopak jest nieustannie głodny, chociaż je dużo więcej niż ja. Musimy go pilnować, bo nie dość że próbuje wylizywać talerze (również nie swoje), to łupem staje się dla niego także jedzenie leżące pod stołem (które komuś wypadło na podłogę).
Wybraliśmy się też na spacer drogą rowerową. Co chwilę przejeżdżał jakiś rower, gokart, elektryczna hulajnoga, a nawet quad. Kapsel nie wie, która to strona prawa, a która lewa. Dla uproszczenia powiedziałem, że ma iść po tej stronie, po której idę ja. Chłopak co chwilę wybiegał na środek, albo przechodził na drugą stronę (twierdząc, że chciał kogoś przepuścić).
Gdy w którymś momencie ponownie wyszedł na środek i usłyszałem dzwonek roweru z tyłu, to wydarłem się na niego: „na lewo, czego nie rozumiesz!!!”. Wyszło na to, że ostatecznie ja dostałem „zjebkę” od rowerzystki: „nie krzyczeć, nie krzyczeć” i od Majki: „zachowuj się chociaż przy ludziach”.
I pomyśleć, że kiedyś byłem oazą spokoju.

Życie wakacyjne Kapsla było identyczne jak rok temu. Wstawał między szóstą a siódmą i nie potrafił zająć się sam sobą. Odpalałem więc laptopa i próbowałem połączyć pracę zawodową z wypoczynkiem. On w tym czasie robił wszystko, aby zwrócić na siebie uwagę. Śpiewał, mówił do siebie, przestawiał meble, podnosił i opuszczał żaluzje, kilka razy chodził do toalety. Zapalał i gasił nocną lampkę, mówił do siebie szeptem, używając niezrozumiałych słów, niczym szaman voodoo. Nawet próbowałem wspólnie z nim coś zrobić – nic z tego nie wychodziło. Starałem się podążać za jego umysłem, rozmawiać, opowiadać, odpowiadać na jego pytania. Pewnego ranka stwierdził „to ciebie urodził wujek Jarek”. Gdy zrobił coś źle, to mówił, że jego ręka się denerwuje.

Dla Kapsla cały czas ideałem jest mama. Ona ma wszystko... rower, gokarta, paralotnię.
Tylko ona go kocha, tylko ona się o niego troszczy. Z nami nie ma prawie żadnych więzi. Bez problemu zostałby dalej nad morzem... sam, z byle kim (nawet z panią, z którą zamienił kilka słów na plaży).
Chłopak jednak dysocjuje. Czasami mówi, że mama na niego krzyczy. Majka przez jakiś czas myślała, że chodzi mu o nią, bo przecież mama na spotkaniach zachowuje się całkiem przyzwoicie. A jednak... Kapsel idąc do swojego pokoju, wchodzi do innego świata. Wchodzi do świata, w którym jest jego mama, w którym jest jego wujek, w którym przeżywa to, co było kilka lat temu. Twierdzi, że jego mama krzyczy na niego, gdy jest w pokoju na piętrze. Patrzy na Majkę, a widzi swoją mamę i jej zachowania sprzed kilku lat.
W tej chwili mamy już orzeczenie o niepełnosprawności, zapewnione miejsce w Domu Pomocy Społecznej (który dla niego wybraliśmy) i decyzję sądu o natychmiastowym umieszczeniu chłopca w tej placówce. Mama Kapsla zupełnie nie kojarzy pewnych faktów. Trzeba jej tłumaczyć to samo po kilka razy, a i tak zapewne zada te same pytania jeszcze wielokrotnie. Czasami się zastanawiam, kto tu jest „umiarek” - Kapsel, czy ona.
Majka chyba faktycznie wchodzi w okres żałoby. Ja, póki co, cieszę się, że za kilka dni chłopiec przestanie być naszym dzieckiem zastępczym. Nie wiem co będzie, gdy do tego dojdzie, ale na tę chwilę chciałbym o nim zapomnieć. Kilka lat temu nie sądziłem, że będę mógł o jakimś dziecku napisać takie słowa.

Ale miało być o wakacjach.
Romulus i Remus są w trudnym momencie swojego życia. Dwa i pół roku...
Jednak to jest normalne, że chcą zaznać wszystkiego, że chcą poznać cały świat.
Porównujemy chłopców do Marudy, bo przecież są mniej więcej w tym samym wieku.
Przepaść. Z Marudą niedawno rozmawiałem przez telefon. Z bliźniakami często trudno się porozumieć będąc twarzą w twarz. Jednak są to dzieci, o których za rok pewnie będę pisał tak jak o Marudzie. Potrzeba jednak czasu, aby chłopcy nauczyli się pewnych zasad.
Chociaż nad morzem byli przeciętnymi dwulatkami... może nawet jednymi z bardziej „wychowanych”. Fajni byli. Do tego mają duży potencjał. Zwłaszcza Remus jest wybitnie uzdolniony muzycznie. Nauczył się śpiewać kilka piosenek, choćby „Panie Janie”. Kapsel z tego „kawałka” zna tylko „bim, bam, bom”, a najczęściej śpiewa „ooo!, oooooo!, oo..oo!” .
Pobyt nad morzem spowodował też to, że Romulus coraz bardziej zaczął się otwierać, zaczął się zmieniać. Do tej pory zachowywał dystans (chociaż potrafił się przytulać). Był złośliwy, rzadko się uśmiechał, gryzł, szczypał, wyrywał zabawki, uderzał. Być może dopiero na wakacjach poczuł, że jest równoprawnym członkiem stada... takim samym jak Remus.

No i Ploteczka.
Nie wiem, czy dziewczynka zauważyła, że byliśmy nad morzem. Za chwilę znowu tam pojedziemy. Jest jedynym dzieckiem, które będzie z nami przez większą część urlopu Majki. Tylko na czas naszego wyjazdu w góry, pójdzie na wakacje do innej rodziny zastępczej. Nawet rozważaliśmy możliwość zabrania jej z sobą, ale chyba byłoby to dla niej dużo bardziej męczące.
Dziewczynka na szczęście nie weszła jeszcze w okres lęku separacyjnego.
Jest fantastyczna i gdybym był młodszy, to pewnie zostałaby moją czwartą córką. Jednak trzymam się ustalonych z Majką zasad. Plotka zasługuje na młodych rodziców, którzy jeszcze będą w stanie poskakać z nią na trampolinie, pojeździć rowerem i rozwiązać równanie różniczkowe.






33 komentarze:

  1. początkowo chichotałam czytając, a teraz przestałam. Kapsel. Ech. :( Agata.

    OdpowiedzUsuń
  2. och, czyli nasza droga do rozmyślań nad byciem z naszymi dzieciakami jednak dłużej jest trwale zamknięta... Nigdy nie wytłumaczę nikomu równania różniczkowego :(
    A serio to pozdrawiamy z ostatniego dnia włoskich wakacji - nasze zastępcze dzieciaki cud, miód i orzeszki. Wprawdzie Myszka się parę razy podtopił i raz zgubił, ale ponieważ przygotowałam się w myślach na oba te scenariusze to nic nie było w stanie wytrącić mnie z równowagi. Wakacje sa super!
    Pikuś, napiszesz coś wiecej o Marudzie i siostrzyczce? Jak adopcja?
    A nawet jak nie napiszesz to i tak wydobędę z Was tę historię już za parę dni, ha!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. O Sasetce i Marudzie nie chcę jeszcze pisać, ponieważ sprawa jest cały czas rozwojowa. A nieco bardziej uściślając – Majka jeszcze nie skompletowała pudełka wspomnień (nie może się zebrać, aby posegregować i wywołać zdjęcia).
      Mogę tylko nadmienić, że kilkanaście dni po odejściu do rodziny adopcyjnej, Majka spędziła z dziećmi całą dobę (w ich domu). Były to bite 24 godziny, które z pewnością nie podważyły słuszności utrzymywania (w większym lub mniejszym zakresie) kontaktów z byłą rodziną zastępczą.
      Do zobaczenia za kilka dni. Jesteśmy z Majką podekscytowani tym spotkaniem. Nowe rodziny, nowe historie...

      Usuń
  3. o, to co czytam i mnie cieszy bardzo, mówię o Sasetce i Marudzie i utrzymywaniu więzi. Mam nadzieję, że przekona to nieprzekonanych, jak Nikola, a przede wszystkim - że to pójdzie w dużej mierze dzięki wam - w "świat" i wejdzie do standartów.

    OdpowiedzUsuń
  4. Ja nie będę tu za dużo komentować. Raczej nic.
    Tym razem jednak napisze, bo coraz bardziej mnie to wkurza, mianowicie:
    Absolutnie nie zgadzam się z tym, by traktować mnie i moje zdanie, jako osobę dbając JEDYNIE o DOBRO RODZICOW adopcyjnych!
    I Ty Pikusiu ostatnuo i( teraz Agata poniekąd), to chcecie mi wmówic juz od dawna na tym blogu.
    Mianowicie-nie zgadzam się z opcją, by standardem było to, że w pierwszych tygodniach i miesiącach po adopcji, rodzina adopcyjna MUSIALA byc odwiedzana przez zastępcza. Bo inaczej to conajmniej rodzice adopcyjne powinni mieć poczucie winy, jaką to robią krzywdę dziecku. A w ogóle to powinni być rodzice adopcyjne najlepiej standardami do tego zmuszeni. I traktowanie każdego rodzica, który tego nie chce dla swojego dziecka, a chce w tym czasie budować z nim więź bez kontaktów z zastepczymi-jako potencjalnego krzywdziciela, niedbajacego o dobro dziecka jest mocno nie w porządku. Tak jak jest wiele nurtów pedagogicznych, tak samo nie zgadzam się na jeden model przechodzenia dziecka do nowej rodziny . Najechaliscie na rodzinę Smerfetki, Najechaliscie na mnie...bo jestem za tym,by to rodzice adopcyjne mogli podjąć te decyzje. I by MOGLI NIE CHCIEĆ.
    Ostatnio Pikusiu , jeden czy dwa wpisy poprzednio, napisałeś, że musisz przyjąć to, że tak jak Nikola stajesz w czymś tam po stronie rodziców. ..jakoś to tak było. ..
    A to nie tak. Nie życzę sobie stawiania mnie jako przykładu tej, która chce krzywdy dziecka a dobra TYLKO rodziców, bo TAK nie jest.
    Ja po prostu uważam, że większa krzywda może stać się tej rodzinie po tym, jak JEST ZMUSZANA, w tym pierwszym okresie po zamieszkaniu dziecka w rodzinie,do kontaktów , niż jak tych kontaktów nie ma.
    Nie dajecie im wyboru na tym blogu.Nie wiem jak w życiu. Może tak...może. ..bo rodzina rodzina adopcyjne ZROBI WSZYSTKO byleby te dzieci mieć!
    Nie dajecie wyboru tu na blogu...nawet myśleć inaczej...bo od razu jest mowa o tym, że to brak troski o dobro dziecka a troska o dobro rodziców tylko.
    NIE. Dla mnie to jest troska o rodzinę.
    W tym początkowym momencie. I współczuję tym, którzy zostaną do takiej opcji...ZMUSZENI.
    I jeszcze raz powtarzam: Dla mnie żadna krzywda się tam nie dzieje.
    Poza tym NIGDY nie byłam za tym, by całkowicie zerwać kontakty, jeśli ludzie chcą się kontaktować ze sobą.
    Ale dajcie prawo zerwać tym, którzy nie chcą.
    I odczepcie się od tych rodzin,które nie zechcą widzieć Was tydzień po tym, gdy dziecko będzie ich dzieckiem. ...
    Poza tym ja cały czas zakładam, że okres poznawania rodziców jest dluhi-trwa miesiąc czy ileś tam, u rodziny. ..
    wiec proszę nie traktować mnie tu, jak kogoś, kto jest za przestawianiem dziecka jak paczki z dnia na dzień.
    A poza tym jakoś dzieci, które oddaliscid Pikusiu wcześniej, rozwijają die normalnie.
    Mi się wydaje, że może byc tez tak, to Wam coraz trudniej rodziny zastepcze te dzieci oddawać? ??a cała ta teoria...ma tylko być racjonalizacja tego, by jeszcze choć troszkę. ..były Wasze...???
    Nie zgadzam się na to, by rodziny musiały mieć na głowie rodzinę zastępcza tuż po adopcji.
    I uważam, że to dziecka nie krzywdzi.Fakt, że uważacie inaczej, nie jest powodem, by wciskać mi , że nie dbać o dzieci a tylko o ich rodziców.
    Mam inne spojrzenie na sprawę, wcale nie jest faktem, że te odwiedziny są konieczne i ta teoria jest jedyną słuszna. Na tym blogu nie ma szans, by myśleć inaczej niż większość. I serdecznie współczuję tym, którzy zostaną zmuszeni do odwiedzin w domu. Ich dzieciom tez...bo nie wpłynie to dobrze na wszystkich. Chyba ze, chcą tych odwiedzin...ale to inny temat. Życzę wszystkim adopcyjne, by nie był to kolejny obowiązek procedury...bo za chwilę wymyślili, że konieczne są odwiedziny do 18 roku życia. Bo czemu nie???? Nikola

    OdpowiedzUsuń
  5. Ależ Nikola to nie RODZINA ADOPCYJNA ma być odwiedzana, tylko dziecko, dziecko ma się spotykać i móc utrzymać dobrą więź z dotychczas kochającymi ją osobami, ma ich NIE TRACIĆ. Ma zyskiwać kolejne kochające osoby - rodziców - i jednocześnie już nigdy więcej NIE TRACIĆ. i tak, jeśli rodzic adopcyjni pozbawia dziecko kochajacych opiekunów, którzy kochali dziecko a dziecko kochało ich - to tak, KRZYWDZI. Właśnie tak! Piszesz: "tego nie chce dla swojego dziecka, a chce w tym czasie budować z nim więź bez kontaktów z zastepczymi" - właśnie o to chodzi, ze ma tego nie chcieć, zupełnie NIE PRZESZKADZA w budowaniu ich nowej więzi istnienie STARYCH więzi. Na Bobra - Ty tego nie rozumiesz? Ty się skupiasz na tym, co teraz chce rodzic adopcyjny, a on ma być EMPATYCZNY i wczuć się w potzreby tego DZIECKA a nie swoje, egoistyczne potrzeby . i nie nie mogą NIE CHCIEĆ, bo to dziecko ma swoje prawa - ma prawo do swoich więzi, do ich utrzymania, do swojej przeszłości. To dziecko ma do tego prawo! a jeśli rodzice adopcyjni tego nie chcą - najwyraźniej nie mogą byc rodzicami adopcyjnymi. Bo adopcje nie są po to, by rodzice adopcyjni zaspokajali swoje potrzeby. Piszesz : "większa krzywda może stać się tej rodzinie po tym, jak JEST ZMUSZANA, w tym pierwszym okresie po zamieszkaniu dziecka w rodzinie,do kontaktów , niż jak tych kontaktów nie ma." Really? Piszesz o swoich, dorosłych potrzebach rodzica i w nosie masz potrzeby np rocznego dziecka, które kochało i ma prawo kochać NADAL. Ono nie rozumie aktu adopcji, jego nikt o zdanie nie pyta. Ty piszesz o swoich potrzebach i zasłaniasz się "potrzebami rodziny" a my tu mamy potrzeby DZIECKA. i nie, żadna krzywda sie tym dorosłym nie dzieje, jeśli pozwolą dziecku kochać DODATKOWO inne osoby. Piszesz : "Nie dajecie wyboru tu na blogu...nawet myśleć inaczej...bo od razu jest mowa o tym, że to brak troski o dobro dziecka a troska o dobro rodziców tylko." No nie. Bo to tak jak z biciem dziecka jako metodą wychowawczą. Co do pewnych rzeczy sprawa jest - powinna być - i wierzę, ze będzie - oczywista. Piszesz : "Dla mnie to jest troska o rodzinę. W tym początkowym momencie". A co ta rodzina może stracić? Bo tu z kolei ja nie rozumiem. Spotykanie się z innymi ludzmi jest dosyć normalne, czyżby zazdrosć o dziecko chęć zawłąszczania? Egocentryzm? zazdrośc o uczucia? Naprawdę nie mozna tego zrozumieć? Dla dziecka ci rodzice zastępczy są akurat tymi właściwymi rodzicami, taka Smerfetka lat dwa tak czuła(myślisz, że rozumiała /czuła inaczej?) I to zabieranie jej odkochających rodziców zastępczych w taki sposób, ze więzi sie zrywa jest okrutne i niepotrzebne, wcale nie jest okazaniem miłości temu dziecka, jest po prostu tego dziecka krzywdzeniem. Piszesz : "NIGDY nie byłam za tym, by całkowicie zerwać kontakty, jeśli ludzie chcą się kontaktować ze sobą.
    Ale dajcie prawo zerwać tym, którzy nie chcą. " a jak ustalisz, czy to dziecko chce tych kontaktów, czy nie? bo to nie o KONTAKTY DOROSŁYCH chodzi. O dziecko! Na Boga to o nie chodzi!"dajcie prawo zerwać" - jak Smerfetka będzie miała na tyle lat, ze będzie umawiała precyzyjnie sprecyzować swoje potrzeby i powie: mamo, wiesz, ja to tej cioci i wujka nie lubię , nie chcę do nich jeździć, moze ja w domu zostanę " to to jest znak, że ok, koniec. Ale to ma być dziecka, świadoma decyzja. Realizacja jego potrzeb! A NIE RODZICÓW! Piszesz" "i odczepcie sie od tych rodzin..." - mam nadzieję, że to będzie w standartach i przepisach, że da się jeśli nie wyperswadować to wymóc realizację praw dziecka . Piszesz : "A poza tym jakoś dzieci, które oddaliscid Pikusiu wcześniej, rozwijają die normalnie." wiesz, co mi to pzrypomina? Argumenty bijących dzieci : mnie bili i proszę, jaki porządny ze mnie człowiek wyrósł. Wybacz. A ta teoria - nie, nie jest autorską teorią Pikusia, z racji niemożności pogodzenia się z jego prywatną tesknotą. To twoja złośliwość i ona zupełnie się nie obroni, - vide materiały Bloo.

    OdpowiedzUsuń
  6. NIKOLA i jeszcze -wiesz, z czym można porównać twoje stanowisko? z tym , co mówią osoby (generalnie matki) po rozwodzie, które mają dziecko. otóż spora, ogromna część takich rodziców takze neguje prawa i uczucia dziecka. Oto oni będą teraz tworzyć nową rodzinę (powiedzmy, ze pojawia się nowy partner) i dla dobra tej rodziny zapomnijmy o poptrzedniej. I po co mój syn/córka ma się spotykać ze "starym tatą?" on teraz ma nowego, kochającego tatę. Po co zmuszać nową rodzinę do kontaktów z ojcem dziecka? Wszak matka chciałaby o tym zapomnieć , TO I DZIECKO NA PEWNO TEGO CHCE. No i można powołać argument, że sąsiadka też tak zrobiła i jakoś jej dzieci są normalne. Widzisz analogię? Rozumiesz? znam wiele rodzin po rozwodach i niewiele wśród nich takich, które rozumieją, jak ważne jest porzucenie myślenia o MOICH prawach(ukrytych pod płaszczykiem "praw mojej rodziny") i myślenie o prawach dziecka. Wszak matka po rozwodzie swego0 exa nie kocha i NIE CHE go spotykać. ale otóż MUSI i są instrumenty by ja do tego pzrymusić. Szkoda tylko, że nie rozumie, że to dziecko nic nie traci mając kochajacego "starego tatę" a tak wiele zyskuje.

    OdpowiedzUsuń
  7. Ta dyskusja już się w sumie toczyła. A ja się modle(mimo, że moje dziecko ma kontakt z rz), żeby nigdy te kontakty nie były narzucone prawnie. Niech obrońcy dzieci lepiej swoją energię spozytkuja na regulację związane z rb. Bo co się dzieje w tej kwestii, jest szalenie przygnebiające. Niestety, obawiam się, że za jakieś 10 lat nie będzie już tajności adopcji i Ra będą zmuszone do kontaktów z rb. I przy tym to kontakt z rz to będzie (bez urazy:) mały pikuś.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Myślę, że trudno byłoby prawnie wymóc na rodzinach wspólne kontakty. Zresztą czemu miałoby to służyć? Jak wyglądałyby nasze spotkania ze Smerfetką, gdybyśmy wiedzieli, że jej rodzice wewnętrznie są temu przeciwni?. Albo jak wyglądałyby takie spotkania z rodzicami zastępczymi, którzy nie mieliby na to czasu, ani ochoty? Bardziej szedłbym tutaj w kierunku informowania jednych i drugich rodziców, że to ma sens.
      A co do otwartości adopcji... Nie z naszymi (polskimi) rodzicami biologicznymi. Taki wymóg prawny zabiłby adopcję. Chyba, że właśnie na tym komuś zależy.
      Tata biologiczny bliźniaków, na spotkaniu wyciąga telefon i fotografuje wszelkie zadrapania, guzy, siniaki. Gdzie tu jakaś współpraca, zaufanie? Inni nie są lepsi.
      Aktualnie większe zagrożenie widzę w permanentnych powrotach do rodzin biologicznych.
      Jak najstarszy brat naszych bliźniaków, po raz trzeci wróci do mamy to...? No właśnie nie wiem. W wieku kilkunastu lat, albo wróci, albo pójdzie do domu dziecka. No tak, ale jak nasze bliźniaki będą jeszcze dwa razy wracać, to też będą miały kilkanaście lat. To są moje obawy.

      Usuń
    2. to chyba nie kwestia narodowości tychże rodziców. Skoro te dzieci są odbierane, to chyba z jakiegoś powodu, czyli siłą rzeczy nie są to osoby łatwe we współpracy. A co do fotek - dziwisz mu się? ja nie, ma takie a nie inne doświadczenia. Niech robi.

      Usuń
    3. Pikusiu..Da się prawnie wymóc. Tak samo jak kontakty rodzin zastępczych z rodzicami biologicznymi. .masz obowiązek i tyle...jak każdy prawny obowiązek rodzica, za którego nieprzestrzeganie jest jakaś sankcja.
      Pikusiu, wystarczy na etapie procesu adopcji, ze będzie to standard...i już tacy rodzice Smerfetki musieliby...bo to byłby element procedury.
      Dobranoc. Nikola

      Usuń
    4. A jeszcze...a Tata biologiczny bliźniaków. ...hmmm...chciałoby się rzec, że niech się facet cieszy,ze zadrapania i siniaki dzieci sobie nie zrobiły. ..gdy imprezka była...a uczestnicy byli pijani....właśnie dlatego ich wtedy nie miały, że trafiły do Waszej rodziny zastepczej...sorry, ale to akurat o tym pisałeś Pikusiu skąd bliźniaki u Was, a to akurat mnie irytuje strasznie...sam taki nie zadbał o dzieci...ale za to siniaki szuka....no, ale" On ojcem jest przeciez, a w tej rodzinie krzywdzące JEGO dzieci moze", okropne!Nikola

      Usuń
  8. jakie regulacje związane z rb masz na myśli?

    OdpowiedzUsuń
  9. Agato,właśnie o tym był mój post-ze każde inne zdanie uznane jest za krzywdę dzieci. Dla mnie , żadna krzywda dziecku się nie dzieje, tylko dlatego, że pierwsze tygodnie czy miesiące będzie budował relacje tylko z nową rodzina.
    Dla Ciebie jest to krzywda taka sama jak bicie dzieci, rozwód i inne takie sytuacje.
    WŁAŚNIE NIE. Właśnie inaczej rozumiemy dobro dziecka. I w Twoim modelu to jest egoizm rodziców, a dziecko powinno wszystkich kochać i najlepiej mieć relacje ze wszystkimi wyjątkowe, w moim nie.
    Po to jest ten miesiąc czy ileś ram, że dziecko idzie do nowego domu z nowymi juz rodzicami traktując ich jako swoich i nie uważam za potrzebne tych całych odwiedzin tuż po adopcji. To, że jakiś psycholog tak dziś mówi. ..to za 5 lat lat przyjdzie inny i powie coś innego. I każdy z nas, każda teoria, każdy psycholog, będzie mówił, że inna teoria, inne zachowania są tymi złymi, krzywdzacymi i niedbajacymi o dobro dziecka.
    Dla iebie rodzice adopcyjne powinni postępować tak, bo inaczej nie dbają o to dobro dziecka, krzywdza je, są egoistyczne, nieempatyczni. Dla mnie w ogóle nie muszą tak postępować i wcale egoistyczne i nieempatyczni nie są. I mam prawo tak myśleć ja i rodzice adopcyjne również. Złośliwa nie jestem. Naprawdę uważam, że są rodziny adopcyjne, które wcale nie będą zachwycone tym, że po kilkunastu dniach rodzina zastępcza odwiedzi ich kilkakrotnie. Zgodzą się, bo będą musiały.

    OdpowiedzUsuń
  10. faktycznie ta dyskusja tu nie ma sensu. Okopałaś się, Nikola i nie odpowiadasz na argumenty, a starałam się je podkreślać i wyłuszczać. Szkoda.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja napisałam juz 1000 razy swoje zdanie i argumenty. Wszystko można wytłumaczyć dobrem dziecka. Każda teorie. Każde postępowanie. I moja teoria i to teorie, tego jakiegoś psychologa. I każda inna. Juz to napisałam, że nie dajecie prawa myśleć rodzinom inaczej. Krzywda dziecku się nie dzieje . A porównywanie tego, że rodzina adopcyjne nie zechce zobaczyć w swoim domu zastępczej tydzień po adopcji, do sytuacji bicia i innych dramatów dla mnie nie ma sensu. Dobro całej rodziny jest ważne. To jest czas na budowanie nowej więzi.I oby to nie był standard.
      Kończę.

      Usuń
  11. Czyli jednak spotkania do 18????- bo wtedy dziecko moze sensownie zdecydowac...
    Zmuszanie dziecka do kontaktów i rodziny tez jest narzucaniem w imię dobra dziecka, bo jak napisałaś, Ono nie może się w tym temacie wypowiedzieć. Właściwie W PEŁNI świadomie rozważając za i przeciw może wypowiedzieć się jako dorosłe. ..bo bycie dzieckiem polega właśnie na tym m.innymi, że nie mamy w pełni wglądu do końca co jest słuszne dla nas.
    Za dziecko wiele decyzji podejmują dorośli i to jest dobre, bo ktoś musi ją podjąć. I w tym sęk, że dobro każdy rozumie inaczej.
    Nowa rodzina adopcyjne, już poza wszystkim, ma prawo być ta jedyna i dbać o to, by zwlaszcza w tym początkowym okresie nie wchodził nikt w rolę mamy i taty poza nimi. I wlasnie nie-dziecko w początkowym okresie budowania nowej rodziny, właśnie i przede wszystkim wtedy rodzina ta, nie musi" dzielić się tym dzieckiem ze wszystkimi", od czasu adopcji właściwą rodzina Smerfetki jest ta adopcyjne, która ma prawa i obowiązki budować te relacje i decydować, co jest dla dziecka dobre. Jeden rodzina uważa, że np.wiara katolicka jest właściwa, a inny, że ateizm lub islam...tak samo jedna będzie zgadzał się na te kontakty, a inne ich nie zechce. Jednak zgodzi się, bo uzna to za element procedury.
    W początkowym okresie rodzice mają budować więź z dzieckiem, a ja osłabiać . I bzdura jest, że rodzice, którzy dbają w początkowej fazie o RODZINĘ, a nie tylko o dziecko nie nadają się na adopcyjnych. Rodzice zastępczy tez mogą mieć wielki problem z oddawaniem dzieci i tez mogą racjonalizacji, w imię dobra dziecka, by jeszcze trochę z tym dzieckiem pobyć, slusznosi takiej czy innej teorii.
    Poza tym każdy rodzic chce by jego więź z dzieckiem była ta wyjątkowa i nienormalne to jest to, jakby te dzieci miały być takie "wszystkich", bo akcent nie może padać tylko na korzenie i na przeszłość. .a powinien na teraźniejszość bardziej...
    Jakoś dzieci oddane wcześniej przez Pikupią i Majka i tysiąc innych rodzin normalnie, tez są szczęśliwe w swoich rodzinach.
    Agata, najlepiej wszyscy razem zastępczy, biologiczni i adopcyjne razem do 18 powinni chodzić na spacerki...a i na święta. ..no bo inaczej to egocentryczni są ci adopcyjni.
    A może jest tak, że rodzice adopcyjni niektórzy nie chcą tych kontaktów, a zastępczy nie chcą oddać dzieci i troszkę przedłużają ten moment oddania? Może jedni chcą zbyt szybko a drudzy zbyt wolno? A może zastępczy wy uczeni przez system kontaktów z biologicznymi wymagając tego od adopcyjnych-kontaktów po adopcji-tez lepiej się poczują?
    Może tak. Może nie.
    Jedno jest pewne dla mnie. Inne stanowisko nie oznacza krzywdy dziecka.
    A dobro RODZINĘ ( mama tata dziecko rodzenstwo), jest ważne. Nie tylko dziecka.
    CAŁEJ rodziny.
    A teoria? Dziś taka. Jutro przyjdzie ktoś inny i powie co innego. Oby to nie był standard. Kolejny krok procedury.
    Dziś jeden psycholog. Jutro inny powie inne zdanie...
    Nikola

    OdpowiedzUsuń
  12. i tak bez końca. Nowa RA będzie ta jedyna, bo nie będzie adopcji przez dwie rodziny. Każdy ma swoje miejsce. Jak mam dziecko , a ono kocha ciocię to mnie ma szlag trafić, bo ja jestem matka i mam byc ta jedyna?

    OdpowiedzUsuń
  13. i nikt nie "wchodzi w rolę mamy i taty" tylko z niej wychodzi wchodząc w rolę cioci i wujka. A "dbanie o rodzinę" nie może być takze dbaniem o relację z dotychcas kochajacymi opiekunami? DLaczego?i nie, to dziecko nie ma być wszystkich i nie będzie, gdzie to wyczytałaś, Nikola?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dbanie o rodzinę zakłada na początku drogi budowanie relacji z ta rodzina.
      Aby nie było wszystkich, zwłaszcza w tym pierwszym momencie, tych kontaktów nie powinno z zastępcza być. A one mają być tak długo wg.Ciebie, aż dziecko nie powie w pełni świadomie i świadome swojej sytuacji-wiec sg.mnie około 18 roku życia.
      Dlatego właśnie by dziecko nie było wszystkich w pierwszych tygodniach dniach itd.kilka wizyt zastępczych rodziców, tuż po adopcji nie jest pomocne a może być szkodliwe. Dla budowania się nowej rodziny. Właśnie wtedy. Rodzina zastępcza nie wychodzi wtedy z roli mamy i taty. Chce w niej nadal być. I być może po to tak chętnie przyjmuje tę teorie jako słuszna. ..jeszcze kilka razy odwiedziny, po tygodniu, kilka wizyt w ciągu miesiąca. ..jakie to wychodzenie? To nie jest puszcze nie. Mało tego, to nie pozwala nawet w pełni stawać się rodzina adopcyjne na początku. Niech ta ciocia i wujek przyjadą za długi czas. Tyle w temacie. Ja kończę. Krzywda żadna się nie dzieje. Teorii jest milion. Jutro może być inny specjalista z inną. A Wy rodziny zastępcze dajcie tuż po adopcji pożyć adopcyjne, szanując, że ich wybór braku odwiedzin może być dobrym wyborem bez krzywdy dla dziecka. Bo wcale to nie takie oczywiste, że jakakolwiek krzywda wtedy jest. I puszczajcie te dzieci bez zbyt szybkiego wchodzenia w ich życie. Jak polubić się rodziny, to ta adopcyjne to zniesie z sympatii. A jak będzie to standardem...i trafia się tacy, co się nie polubia?- ...to kolejny element procedury. Utrudniających budowanie i tworzenie nowej rodziny. Ten proces przekazywania dziecka, można przeciągać w nieskończoność. ...Nikola

      Usuń
  14. ale w jednym sprzeciw. Kwestia wiara taka czy inna, sweter ubrać czy moze koszulkę to zupełnie nie ta brocha co zabrać kochającą osobę by poczuć sie lepiej w swej roli. To już bardzo ciężki kaliber.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tylko ze proces adopcji zakłada wlasnie to, że są nowi rodzice, miesięcy czy taki okres przed może wystarczyć, by dziecko przeszło do nowej rodziny, ktoś inny powie, że jeszcze pięć spotkań tuż po adopci jest konieczne, ktoś inny ze 3 kolejne lata...itd itd...kiedyś jest ten moment, kiedy by zyskać nowa rodzinę dziecko traci poprzednia i ma ja zabrana jakby...a jak nie ma...no to do 18 stki wspólne spacery....nawet jak rodzice jedni z drugimi nie przepadają za sobą. ..no bo byleby nikt im nie zarzucil" ze zabierają kochająca osobe". Tak. Niestety przejście do adopcji zabiera. I daje. Nikola

      Usuń
  15. No wlasnie, z drugiej -Twojej-strony tez bez konca...
    Tylko jest różnica między ciocia, a pierwszym momentem TUŻ PO adopcji, a o nim właśnie mówimy. Wcale tej cioci czy wujka nie musi oglądać w pierwszym czy trzecim tygodniu.
    Najważniejsze nie jest dziecko, a rodzina jako całość. Tak mówi tesla.
    Pozdrawiamy. Nikola

    OdpowiedzUsuń
  16. ale dlaczego, Nikola? co z tym etapem tuż po innego jest? dziecko poznaje rodziców, widzie je po kilka godzin najpierw, pierwszy spacer, pierwsza kąpiel, pierwsze uśmiechy, pierwsze poczucie, że to ktos wazny, pierwsze chwile, gdy ta oto rodząca się mama dała poczucie bezpieczeństwa, a "ciocia" z RZ nie zabrania, przyklaskuje i też nadal kocha, pierwsza kąpiel, pierwsze wyjście poza teren dotąd obchodzony tylko z RZ, poznaje dom nowych rodziców, ale wraca, jedzie i wraca, jedzie po raz pierwszy na dłuzej, nocuje - raz , kilka razy, środek cięzkości się przesuwa, zaczyna czuć się tu coraz bardziej u siebie, RZ mu nie znika, juz niej est tam na każdą noc, już się pzresuwa, powoli zaczyna być gosciem u RZ a u siebie u RA..... i tak stopniowo każdy wskakuje w nowe miejsce układanki i się w nim umacnia i osadza, czemu to urywać, czemu ma służyc ta dziura w kontaktach TUZ PO jak podkresliłas, to odcięcie starej, dobrej, bezpiecznej milosci? w czym to odbiera cokolwiek RA?

    OdpowiedzUsuń
  17. odpisuję Pikusiowi i Agacie w temacie adopcji otwartej - okienko z bezpośrednią odpowiedzią nie chce mi się załadować, więc muszę komentować pod spodem.

    Uczciwie to nie mam w głowie scenariusza, który musiałby się zadziać, aby w Polsce wydarzyła się legalnie adopcja otwarta, jako jedna z opcji. Powiedziałabym nawet ostrożnie, że chyba nie chciałabym takiego scenariusza w obecnych realiach, ponieważ nie widzę dla niego gruntu merytorycznego.
    W ostatnich tygodniach miałam okazję sondować przedstawicieli OA- nie chcę wchodzić w szczegóły, aby nie czynić okoliczności identyfikującymi. Sondowałam jednak grunt pod możliwość legalizacji praktyki, o której Pikuś świetnie wie i dyskutowaliśmy już o niej na tym blogu - chodzi o preadopcyjne rodziny zastępcze.
    Absolutnie nie - brzmiała odpowiedź.
    Jak Pikuś wie (a jak ktoś pamięta moje wpisy tutaj to też się orientuje) sama przeszłam długą drogę od całkowitej negacji tej praktyki po etap, na którym uważam ją za co najmniej wartą świeczki. Jest w interesie dzieci i - przy odpowiednim wprowadzeniu zapisów plus wsparcia - mogłaby też nie nadużywać kandydatów na RA. Ale aby się tak stało, musiałaby zostać oficjalna, bo tylko dostrzeżenie jej dałoby szansę na zbudowanie systemu wsparcia wokół tego rodzaju preadopcji (np. grupy wsparcia dla rodziców, asysta psychologiczna itd.). Zdziwił mnie więc tak zdecydowany opór.
    Drugą kwestią, którą poruszyłam, była kwestia bardzo podobna, to jest kwestia adopcji ze wskazaniem. Tu również przeszłam analogiczną ścieżkę w swoich poglądach.
    I zdziwiło mnie, że OA lobbują za dalszym zaciskaniem pętli wokół AzW, tym razem w postaci prawnego zakazu adopcji dziecka współmałżonka.
    W żołnierskich słowach: chodzi oczywiście o proceder, który formalnie nazywa się "mój mąż miał romans na boku, ale jako szlachetna żona wybaczam mu zdradę i jestem gotowa adoptować pozamałżeńskie dziecko". W rzeczywistości chodzi o nielegalną umowę z matką biologiczną (niekiedy w ten sposób maskowana jest surogacja, ale częsciej są to umowy adopcji ze wskazaniem), która dogaduje się z parą, zrzeka się praw do dziecka po porodzie, wskazuje przyszłego ojca adopcyjnego jako ojca biologicznego, on uznaje dziecko, a potem przysposabia to dziecko także jego legalna żona.
    cdn.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bez względu na to, czy wydaje się to komuś akceptowalne czy nie, ten proceder jest efektem zakazu surogacji w Polsce i ograniczenia prawa do adopcji ze wskazaniem (obecnie prawo do AzW mają tylko krewni dziecka).
      Jest to sytuacja, w której życie udowadnia, że jeśli prawo nie nadąża za praktykami i odmawia ich cywilizowania, czarny rynek odpowiada natychmiast.
      Wracając jednak do tematu - uderzyło mnie, że ludzie z OA chcą walczyć o dalsze restrykcje prawne zamiast zobaczyć źródło tego problemu: nieżyciowe prawo adopcyjne, które łamane jest właśnie dlatego, ponieważ jest nieżyciowe, a nie dlatego, bo Polacy to naród kryminalistów.
      Na przykład tak prosty czynnik, jak dostrzeżenie w matce biologicznej osoby, która chciałaby zachować jakąś sprawczość wobec losów jej dziecka (btw. czy ktoś się na serio zastanawia, jaki lęk odczuwa wiele z kobiet decydujących się na zrzeczenia blankietowe? Jakie filmy wyświetlają się w ich głowach?) jest kompletnie pomijany. Matka jest de facto traktowana jak inkubator mający dostarczyć dziecko podczas porodu, a potem powinna odejść bez zadawania pytań i przekonana do nieomylności systemu. On najlepiej wie, jakiej rodziny potrzebuje jej dziecko. Ona zaś powinna o nim zapomnieć. I zaufać systemowi naturalnie.
      No nie wiem, nie umiem się postawić oczywiście w sytuacji takiej matki, ale myślę sobie, że zachowanie podmiotowości w takich okolicznościach, mogłoby być dla mnie środkiem ratującym mnie od desperacji. Spotkanie tych ludzi. Możliwość wskazania jednej z np. 3 zaproponowanych par, choćby na podstawie opisu, bez spotkania. Możliwość dostania listu ze zdjęciami dziecka, abym mogła się upewnić, że ono jest, żyje, nic mu nie jest.
      Nie wydaje mi się to rewolucją na miarę tej Francuskiej.
      A jednak jest to nie do przejścia w polskich realiach, jak widać. System adopcyjny jest niebywale hierarchiczny, a do tego nieprzejrzysty (jak wiadomo z kontroli NIK) i lubujący się w sprawowaniu władzy. Tak jak zarządza się kandydatami na RA, a niejednokrotnie ich mocno upokarza, tak w przypadku RB nie jest lepiej. Zupełnie jakby w tym systemie był tylko jeden światły element - pracownicy OA. Wszystkie pozostałe strony są omylne, niedoskonałe, wymagające prowadzenia za rękę. Dlaczego?

      Dlatego sądzę, że to nie rodzice biologiczni nie są gotowi na otwartość. I niezupełnie jest chyba też tak, ze rodzice adopcyjni stanęliby tu okoniem. Myślę, ze obie te strony faktycznie błądzą we mgle, ale nie dlatego, bo są głupie, niezdolne do innych rozwiązań itd., ale w dużej mierze dlatego, ponieważ ich przewodnicy po tym procesie są bardzo zamknięci na rozważanie innych wyjść, możliwości, indywidualnych podejść. Przekazują więc swoim klientom po obu stronach własne ograniczenia i strachy.

      Usuń
    2. pamiętam, to chyba we Wrocławiu funkcjonowało/funcjonuje

      Usuń
    3. bloo-preadopcyjne rodziny zastępcze? -dobrze pamiętam, że to chodzi o przyjęcie dziecka jeszcze przed tym ustawowym okresem zrzeczenie się przez rodzinę biologiczna-czy coś pomyliłam? -jeśli możesz przypomnij temat, bo mi umknęło. Będę wdzięczna.
      I co Ci pracownicy mówią? , czemu są przeciwni?
      Myślę, że jest spory lęk u matki biologicznej, jak nie wie nic o tu, ci z jej dzieckiem będzie się działo potem.
      Co pracownicy mówią NT. adopcji ze wskazaniem?
      Ciekawi mnie, skąd w OA taka potrzeba władzy. Może to z tego wynika.
      Co Ci mówili, napisz jeśli możesz, bo.to ciekawy wątek, jak pracownicy OA patrzą na te sprawę i dlaczego tak a nie inaczej. Z góry dziękuję. Nikola

      Usuń
  18. tak, Nikola, to o to chodzi, takie ryzyko RA, ze matka jednak zmieni zdanie i się nie zrzeknie, a oni już kochają.... no i takie ryzyko, ze w ramach tego okresu są oni RZ - zatem ich dane są znane RB

    OdpowiedzUsuń
  19. Dziękuję Agata za odpowiedź.
    A co o tym mówią pracownicy OA? Dlaczego są przeciwni?
    Teraz będzie z tym jeszcze chyba trudniej, jeśli wejdzie ustawowy zapis Nt.tego, że mama biologiczna będzie miała nie 6 tygodni a 14. Ciekawe, czy to wpłynie wtedy na liczbę rodzin chętnych mimo to, przez te 14 tygodni, by być preadopcyjnymi zastępczymi ?
    Bo to dłuższy czas, gdy RA jest objęta ryzykiem
    I na ile w ogóle to jest rozpowszechnione obecnie, no jeśli OA są przeciwne, to wnioskuję, że niezbyt, a co PCPRY na to-ktoś wie? Nikola

    OdpowiedzUsuń
  20. te 14 tygodni... co za umysl to wykombinował :(

    OdpowiedzUsuń
  21. Coś pomyliłam? Słyszałam, że ma być 14 niestety. Nikola

    OdpowiedzUsuń