niedziela, 3 grudnia 2017

--- Więzi.

Nie będę się wymądrzał w temacie, którym zatytułowałem dzisiejszy wpis. Jestem zbyt „cienki”, aby spojrzeć na sprawę w sposób kompleksowy. Bardziej przedstawię moje spostrzeżenia i wątpliwości, które pojawiły się w związku z pobytem szóstki dzieci zastępczych, o czym pisałem ostatnio. Po tygodniu funkcjonowania już tylko z trójką dzieci, powoli wszystko wraca do normy. Najgorzej radzi sobie Kapsel. Cały czas jest jakiś pobudzony, panie w przedszkolu się na niego skarżą … może potrzebuje jeszcze kilku dni.

Francis Fitzgerald napisał kiedyś: „Im więcej wiesz, tym więcej pozostaje do poznania i wciąż tego przybywa”. Niby to tylko taka złota myśl, którą można wpisać komuś do pamiętnika, a jednak w moim przypadku stała się ona całkiem prawdziwa – przynajmniej w zakresie budowania więzi.
Czym właściwie są więzi? Pewnymi relacjami z innymi ludźmi, czymś co chętniej nazwałbym przywiązaniem, przyjaźnią, miłością.
Trzy tygodnie temu przyszła do naszej rodziny trójka dzieci, które znały się od kilkunastu miesięcy. Ich wzajemne relacje były bardzo silne. Nawet gdy się kłóciły między sobą, było to inne niż gdy kłóciły się z naszymi dziećmi. Najczęściej jest tak, że przychodzi do nas jedno dziecko, które wtapia się w naszą rodzinę zastępczą. Stopniowo staje się jednym z nas – być może dlatego, że nie ma innego wyjścia. Jednak w naszym ostatnim przypadku stanęła trójka przeciw trójce. Podział na „my i wy” był do samego końca.
Jednak zdarzyło się coś, czego nie potrafiłem zrozumieć. Próbowaliśmy razem z Majką sobie wszystko wyjaśnić, chociaż nie mam pojęcia czy dobrze.
Pierwsze dni pobytu nowej trójki wyglądały tak, że trzyletni Dennis rozrabiał niezależnie od tego, pod czyją opieką przebywał. Nieco starszy Cezar wiecznie tęsknił za wujkiem, nie potrafił się bawić z innymi dziećmi, stał i powtarzał „kiedy przyjedzie wuja?”. Zakreślaliśmy na kartce z kalendarza każdy przebyty dzień. Cezar na palcach pokazywał ile dni dzieli go jeszcze do powrotu do wujka. Dziesięcioletnia Landryna wydawała się być pogodzona z losem. Wiedziała, że musi z nami spędzić dwa tygodnie.
Jednak ostatnie dni były dość specyficzne. Być może takie zachowania dzieci nie powinny nas dziwić … a jednak.
Najpierw Landryna przy obiedzie zapytała mnie, czy musi wrócić do wujka. Niestety zbyłem ją jakimś głupim dowcipem, czego do teraz żałuję (bo mogłem pociągnąć temat). Później pytała Majkę, czy jeszcze będziemy się spotykać, czy będzie mogła do nas przyjeżdżać.
Cezar przestał odliczać dni do spotkania z wujkiem. Stał się większym rozrabiaką niż Dennis, po prostu zaczął czuć się u nas dobrze. Tylko ten drugi (czyli Dennis) był cały czas taki sam. Wprawdzie zdarzyło mu się raz wejść mi na kolana i się przytulić, ale był to chyba przypadek.

Czy to oznacza, że tylko czas określa siłę nawiązywania więzi? Jakie znaczenie mają więc kilkutygodniowe spotykania się z rodzicami adopcyjnymi?
Gdy wujek przyjechał po dwóch tygodniach, Dennis natychmiast do niego podbiegł. Cezar natomiast przytulił się do mnie i nie chciał odejść. A przecież przez dwa tygodnie czekał na to spotkanie. Jednak to właśnie jego zachowanie raczej świadczyło o prawidłowym rozwoju emocjonalnym. Tak samo reagowały nasze dzieci, gdy odbieraliśmy je po wakacjach w innej rodzinie zastępczej. Początkowo wydawało mi się, że takie zachowanie wynika z faktu, że nas zapomniały. Z kolei gdy pierwsze dzieci przebywające u nas na wakacjach nie ucieszyły się na widok odbierającej je cioci, to byłem zdumiony. Nawet postawiłem tezę, że być może w tej rodzinie nie ma żadnych silniejszych więzi. Bardzo się wtedy myliłem.
Owszem, czas jest sprzymierzeńcem w toku nawiązywania więzi. I właśnie dlatego ważne jest, aby ten proces rozpoczął się przy adopcji jeszcze na etapie mieszkania dziecka w rodzinie zastępczej.

Niewykluczone, że rodzice adopcyjni Dennisa, będą nim zauroczeni na pierwszym spotkaniu. Przyjdzie do nich jak gdyby znali się od dawna. Zaprosi do zabawy, pokaże swoje zabawki, a może nawet się przytuli. Jednak gdy będzie mu smutno, będzie liczył głównie na siebie.

Nie tak dawno temu poruszyłem temat, funkcjonowania rodziców zastępczych w świadomości dziecka adoptowanego. Gdy spotykamy się raz na kilka, czy kilkanaście miesięcy z dziećmi, które kiedyś z nami mieszkały, a teraz mają po kilka lat, to w zasadzie są to głównie spotkania z ich rodzicami (chociaż z samymi dziećmi też dobrze się bawimy). Po dawnych więziach prawie nie ma już śladu. Jedne dzieci mają większą świadomość kim dla nich jesteśmy (a właściwie byliśmy), inne mniejszą.

Kilka dni temu zostaliśmy zaproszeni na chrzciny Luzaka, chłopca którym opiekowaliśmy się przez prawie rok … no właśnie opiekowaliśmy się, czy byliśmy jego rodzicami. Ja przynajmniej czuję się ojcem, nawet jeżeli trwa to tylko chwilę. Nie staram się w jakiś specjalny sposób przygotowywać dzieci do adopcji, nie rozważam w myślach jak moje zachowanie i postępowanie wpłynie na ich rozwój. Jestem sobą, jestem taki sam, jakim byłem gdy nasze córki były małe. Majka bardziej się zastanawia nad rozmaitymi deficytami przebywających u nas dzieci i pod tym kątem dobiera odpowiednie zajęcia. Ja jestem dużo mniej kreatywny, więc angażuję dzieci w to co sam mam do zrobienia. Wczoraj obierałem z Marudą ziemniaki. Obierki odkładał na jedną kupkę, a resztę na drugą. Dzisiaj Kapsel kroił owoce. Pewnie Ameryki nie odkryję, gdy stwierdzę, że najlepszą zabawą dla dzieci jest możliwość uczestniczenia w codziennych obowiązkach. Gdy kiedyś wyjeżdżając samochodem sam otworzyłem bramę, Kapsel zmroził mnie swoim wzrokiem... bo przecież jest to jego obowiązek.
Dlaczego Landryna chciała u nas zostać? Może dlatego, że pozostawiamy dzieciom dużą swobodę w podejmowaniu wielu decyzji. Mamy zasady, których trzeba bezwzględnie przestrzegać, jednak ich ilość bardziej przypomina dekalog niż kodeks drogowy. Niby dlaczego nie mieliśmy wyrazić zgody na spędzenie wieczoru u koleżanki? Dlatego, że nie mielibyśmy wówczas nad nią kontroli? Dlatego, że gdyby coś się wówczas wydarzyło, to z urzędu wszedłby prokurator? Trudno.
Staramy się budować relacje ze wszystkimi naszymi dziećmi na bazie zaufania. Nawet Kapslowi dajemy szansę za szansą. Dzisiaj wystąpił na scenie z okazji przedstawienia mikołajkowego. Była to wielka impreza w hali widowiskowej i nawet panie przedszkolanki uczulały rodziców, że nie będą w stanie zapanować nad wszystkimi dziećmi, więc odpowiedzialność za nie spoczywa tylko na nich (czyli na nas - rodzicach). No ale jak tu zapanować nad Kapslem będącym na scenie? Chłopak starał się jak mógł, chociaż program artystyczny w krótkim czasie przestał go interesować. Zaczął od zagadywania gości honorowych. Uciął sobie pogawędkę z wójtem, zagadał do konferansjera prowadzącego imprezę, przepytał lokalnych polityków. Jednak gdy jego obiektem zainteresowania stała się pięknie przystrojona choinka … Majka musiała wkroczyć na scenę.

Przez taki właśnie pryzmat patrzę, gdy pojawia się temat tworzenia więzi.
Jakiś czas temu miał przyjść do naszej rodziny chłopiec, z którym nie mogła sobie poradzić jego dotychczasowa rodzina zastępcza. Był trudny, buntowniczy. Ostatecznie poszedł do jeszcze innej rodziny, w której znalazł wspólną pasję z nowym ojcem zastępczym. A przecież facet mógł powiedzieć, że to jego pasja i z nikim nie zamierza jej dzielić.

Wrócę jeszcze do Luzaka. W zasadzie staramy się nie uczestniczyć w imprezach rodzinnych dzieci, które mieliśmy kiedyś pod opieką. Bywają jednak sytuacje, gdy nie wypada odmówić. Chłopiec na swojej uroczystości był tak zaaferowany zgromadzonymi gośćmi i otrzymanymi prezentami, że nie zwrócił na nas większej uwagi. Z punktu widzenia jego historii, ważne było, że zostaliśmy uwiecznieni na wspólnej fotografii. Rodzicom Luzaka bardzo zależało, abyśmy byli obecni. Nie było to proste. Udało nam się jednak przesunąć o jeden dzień pobyt Landryny, Cezara i Dennisa, oraz znaleźć opiekę na te kilka godzin nad Kapslem, Sasetką i Marudą. Jednak mimo wszystko bardzo mnie ucieszyło to zaproszenie. Majkę pewnie jeszcze bardziej, bo już wszyscy zgromadzeni goście wiedzą czym jest pogotowie rodzinne. Dla mnie przekaz rodziców Luzaka jest taki: „Nic nie musimy, ale chcemy”. Pewnie tak samo jak i my, nie wiedzą w jaki sposób fakt pojawiania się dawnych rodziców zastępczych na rodzinnych fotografiach, może pomóc chłopcu (w przyszłości) w uporaniu się ze swoją tożsamością. Ale pewnie nie zaszkodzi, więc dlaczego nie próbować.


Odbiegnę na koniec zupełnie od tematu tego wpisu.
Pewnie kilka razy już wspominałem, że trenuję judo. Bywa, że spotykam na macie kolegów młodszych ode mnie o kilkadziesiąt lat. Jeden z nich potrzebuje właśnie pomocy.
Tymek chciał pójść w ślady brata i gdy już wydawało się, że wygrał z chorobą, zapisał się na treningi. Mam nadzieję, że zrealizuje swoje marzenie. Pewnie razem nie powalczymy, ale może chociaż miniemy się w szatni.

8 komentarzy:

  1. Choinka to jeszcze pikuś, interweniowałam gdy Kapsel zainteresował się złączem od nagłośnienia hali😁

    OdpowiedzUsuń
  2. Hmm... Księżniczka ma osiem miesięcy, a wszelkie kable i zasilacze woli 1000 razy od najlepszych zabawek... Mam się bać?

    OdpowiedzUsuń
  3. Dzieciaki w tym wieku tak mają...kable, kabelki, kontakty.
    Dziewczyny też. Najlepsze te od zasilaniakomputera, gdy matka albo ojciec akurat pracują na tymze komputerze.
    Jedyne konkurencyjne zabawki- metalowe i drewniane łyzki,pokrywki, garnki i inne akcesoria kuchenne. Zadne tam grające zabawki. Z takim kablem lub łyżka to mozna dzialac...a zabawka grająca pogra, pogra i nuda.
    Nikola

    OdpowiedzUsuń
  4. Kabel a więzi ;)
    Dlaczego nie, dzięki kablom mamy więź z elekrownią, internetem i prawie calym światem ;)

    Temat jest i trudny i łatwy, można nie robić nic i więź się wytworzy, a mozna stawać na głowie i nic z tego nie będzie.
    Cdn.

    OdpowiedzUsuń
  5. Dlaczego dzieci wolą bawić się kabelkami, komórkami, zasilaczami itp.? Bo uważają te rzeczy za nasze zabawki, dzieci chcą uczestniczyć w naszym życiu, chcą być z nami i żadne zabawki im tego nie zastąpią.
    Wystarczy położyć się na podłodze razem z dzieckiem i jednym klockiem można się bawić w nieskończoność, dzieciom zależy na naszej obecności, chcą nas, a nie drogie grający i świecące zabawki.

    Ale mamy też np. rodziny patologiczne, gdzie nikt dziecku czasu nie poświęca, a mimo to jest silna więź.

    Dla mnie patologia to nie tylko takie rodziny jakie znamy, ale też takie gdzie rodzice są wiecznie zapracowani i nie maja czasu dla własnych dzieci. ....bo kasa, kasa, kasa.

    OdpowiedzUsuń
  6. odrzucenie opiekuna/rodzica po dłuższej nieobecności wydaje mi się bardzo prawidłowym zachowaniem wskazującym na to, że dziecko już się tak osadziło w więziach, że czuje się na tyle bezpiecznie, aby się obrazić. Trochę z innej parafii, ale przypomniała mi się sytuacja, kiedy Królowa dorwała się do glutoretki (takie glutowate coś do kąpieli, czego szczerze nienawidzę, a dzieci kochają) po czym otworzyła słoik, wysmarowała całą siebie oraz całą łazienkę (CAŁĄ). Królowa jest moją ulubienicą i zawsze jest traktowana ulgowo, ale wtedy tak się wkurzyłam, że na nią nakrzyczałam, chyba pierwszy raz. Dziecko otworzyło usta i wydało z siebie wrzask, który rozsadzał bębenki w uszach, po czym poszło do wujka wskazując oskarżycielsko na mnie palcem i denuncjując "ciocia be!". Do wieczora była na mnie obrażona.
    Ucieszyło mnie to bardzo, bo jeśli dwulatek jest w stanie obrazić się pokazowo na ciocię to znaczy, ze musi być na sto procent pewien, że może to zrobić = nie zachwieje to w żaden sposób jego światem ani relacją.

    A z innych rzeczy to donoszę, że właśnie wróciłam z dalekiej konferencji, która była super pod każdym względem, ale również pod takim, że udało mi się wyhaczyć dwie sesje poświęcone adopcji w USA. Pierwsza sesja dotyczyła re-homingu i była bardzo ciekawa, natomiast dość zastanowiły mnie komentarze ludzi siedzących koło mnie (antropolodzy ze Stanów), którzy co chwila komentowali dyskretnym szeptem wyświetlane slajdy: niemożliwe, nigdy o tym nie słyszałam/em, to się dzieje u nas?
    Nie wiem, na ile moje środowisko jest reprezentatywne, ale jak się rzuci hasło "re-homing" ludziom z Polski, również niezwiązanym z adopcją, to na ogół kojarzą o wiele więcej niż amerykańscy lokalsi. Być może jest to częścią wyjaśnienia tego fenomenu, bo skoro Amerykanie niespecjalnie wiedzą o zjawisku dziejącym się w ich kraju to nie ma przeszkód, aby mogło się ono wydarzać dalej.
    Btw. ponad 70% dzieci trafiających do re-homingu to dzieci z adopcji zagranicznych. Po pierwsze dlatego, że z założenia są 'trudniejsze', więc ryzyko problemów w rodzinie jest wyjściowo wyższe, a po drugie dlatego, ze adopcje zagraniczne nie są monitorowane postadopcyjnie. Te dzieci stają się przezroczyste w systemie i mogą dowolną ilość razy zmieniać opiekunów.
    Co dla mnie osobiście oznacza, że adopcji z Polski do USA w ogóle nie powinno się procedować z uwagi na zbyt duże ryzyko (wiąże się to też z tym, że USA obok Somalii są jedynym krajem, który nie podpisał konwencji o prawach dziecka).
    Druga sesja dotyczyła okien życia w Korei, ale tu dowiedziałam się niewielu nowych rzeczy poza tym, że fenomen okien zycia jest również pozaeuropejski. Niestety. Ideologia jest taka sama, tyle że w Korei samotne matki są piętnowane, więc to właśnie ich dzieci trafiają do okien zycia w pierwszej kolejności.
    Najciekawszy jednak był komentarz pewnego Człowieka w Kapeluszu (jak się potem okazało, profesora z Yale oraz rodzica zastepczego), który spytał zgromadzonych, jak widzą w świetle dyskryminacji mniejszości fakt, że większość dzieci trafiających do pieczy zastępczej stanowią dzieci czarnoskóre? Zgromadzeni nie potrafili odpowiedzieć, ponieważ... temat pieczy zastępczej nie był bliżej znany antropologicznie.
    Co jest sytuacją analogiczną do polskiej, gdzie piecza zastepcza również nikogo nie interesuje. Ciekawe, sądziłam, że Polska jest jednym z niewielu krajów, który tak olał adopcję i pieczę, sprowadzając oba te tematy do tematów wysoko eksperckich z jednej strony, i do tematów oddolnych (czyli opowieści samych RZ i RA), bez budowania mostów między tymi dwoma światami.
    Okazuje się, że w Stanach jest tak samo.
    Smutne.

    OdpowiedzUsuń
  7. Dużo dzieci jest teraz zaniedbywanych przez rodziców. Ciągły bieg za pieniądzem, całodniowe prace a dziecko również potrzebuje uwagi. Ja sobie nasze zabawy zapisuję w pamiętniku https://achdzieciaki.pl/pamietniki-206

    OdpowiedzUsuń
  8. Więzi rodzinne szczególnie z dziećmi są bardzo ważne. Wtedy dziecko czuje się bezpieczne i kochane. Jeszcze lepiej jak dostaje zabawki z https://modino.pl to wtedy czuje się wyjątkowe :)

    OdpowiedzUsuń