sobota, 11 listopada 2017

--- Szczepić, czy nie?

Jest to pytanie, nad którym kilka lat temu wcale bym się nie zastanawiał. Należę do pokolenia, które było jeszcze szczepione na ospę prawdziwą (tak zwaną czarną ospę). Nikt  wówczas nie pytał, czy szczepienia mają sens. Odpowiedź była oczywista.
W tej chwili stoję trochę w rozkroku – jak ta żaba, która nie może się zdecydować, czy jest mądra, czy może jednak piękna.
W ostatnim czasie ruch antyszczepionkowy bardzo się nasilił. Trudno nie zauważyć argumentów osób, które w zdecydowany sposób mówią NIE, nie chcemy szczepić naszych dzieci. Ale w zasadzie, dlaczego nie?
Niestety problem (w mojej ocenie) polega na tym, że nie ma jednoznacznych przekazów dla rodziców.
Przeciwnicy mówią, że to jest szkodliwe dla dziecka, że może powodować autyzm, alergie, astmy, lęki, nadpobudliwość i inne zaburzenia. W skrajnych przypadkach jest mowa o celowym działaniu, mającym prowadzić do depopulacji ludności. Chociaż trudno jest to pogodzić z polityką prorodzinną mającą na celu zwiększenie dzietności rodzin (przynajmniej w Europie).
Przeciwnicy szczepień uważają, że to nie szczepionki ograniczyły występowanie wielu chorób, ale higiena i właściwe odżywianie się, do których to dóbr jest coraz większy dostęp.
Zwolennicy się z tym nie do końca zgadzają, zwracając uwagę na to, jak wiele chorób zostało wykreślonych z rejestru zagrożeń dla zdrowia i życia człowieka, właśnie tam, gdzie wprowadzono szczepienia ochronne. .
To ostatnie zdanie z pewnością jest prawdziwe. Jakiś czas temu pojawiło się u nas (nawet w naszym przedszkolu) kilka przypadków, których lekarze nie potrafili zdiagnozować. Odra to, czy nie odra? Dawno (a może nawet nigdy) nie mieli z nią do czynienia.

Podobno wszystko rozpoczęło się od pracy badawczej doktora Wakefielda, który w 1998 roku zasugerował związek szczepionki MMR (przeciwko odrze, śwince i różyczce) z występowaniem u dzieci autyzmu i choroby przewodu pokarmowego. Lekarz został pozbawiony praw wykonywania zawodu za nieetyczne zachowanie i sfałszowanie swoich badań. Odcięli się też od niego koledzy, którzy pierwotnie wspierali jego działania.
Niestety na tym skończyły się informacje, które mogą uchodzić za pewnik. Przeciwnicy szczepienia uważają, że miał miejsce ponowny proces, w którym dr Wakefieldowi przywrócono prawo wykonywania zawodu i uznano jego wyniki badań. Zwolennicy szczepionek o czymś takim nie wspominają, a dokładniej wskazują, że dotyczyło to przełożonego doktora, który miał również swój udział w opublikowanej pracy naukowej.

W sytuacji, gdy dochodzą do mnie sprzeczne informacje, zaczynam zwyczajnie myśleć.
Doktor Wakefield podobno wykazał, że w grupie dzieci, które zachorowały na autyzm, większość miała zmutowane wirusy, co jednoznacznie wskazuje na ich poszczepienny charakter. Może się mylę, ale podejrzewam, że w populacji dzieci zdrowych, sytuacja wyglądałaby podobnie. W końcu był to okres, w którym szczepionka ta była w powszechnym użyciu.
Jednym z argumentów przeciwników szczepień jest twierdzenie „czym się martwisz, skoro zaszczepiłeś swoje dziecko, to jemu nic nie grozi”, albo że „są choroby, które trzeba przechorować”. I tutaj pojawiają się moje wątpliwości.
W pewnym sensie mogę się zgodzić z jedną i' drugą tezą. Dziecko zaszczepione, albo nie zachoruje, albo przebieg choroby będzie bardzo łagodny (podobnie jak w przypadku naturalnej szczepionki w postaci przechorowania danej choroby). Sam jestem przykładem osoby, która mimo takiego naturalnego szczepienia zachorowała drugi raz na świnkę. Teoretycznie jestem przypadkiem bardzo rzadkim, ale jak widać prawdopodobnym. Na szczęście skutków ubocznych nie było.

Są jednak dzieci, które nie zostają zaszczepione. I nie dlatego, że ich rodzice mają taki a nie inny pogląd na ten temat. Była kiedyś w naszej rodzinie dziewczynka, która nie została zaszczepiona przeciwko żadnej chorobie. Jej układ odpornościowy był tak nieprzewidywalny, że nasz lekarz rodzinny nie wyraził zgody na żadne szczepienie.
Teoretycznie kontakt z jakimś wirusem, mógł mieć dla niej bardzo poważne konsekwencje.

W tej chwili właśnie w takim kontekście patrzę na całą sprawę.
Jest to trochę podobne do badania technicznego samochodu. Pewnie niejedna osoba powiedziałaby: po co takie badania, jak będę miał niesprawne auto, to ja ryzykuję swoim życiem i nikomu nic do tego. Ale chyba nikt nie ma wątpliwości, że nie jest to prawdą.
Rodzice myślą sobie – nie zaszczepię, bo istnieje ryzyko jakichś komplikacji. Trudno się nie zgodzić z takim tokiem rozumowania. W końcu szczepionka jest dla organizmu pewnego rodzaju trucizną. Przecież gdyby tak nie było, to nie zwracano by uwagi na to, że dziecko w momencie szczepienia powinno być zupełnie zdrowe (bo to zdecydowanie obniża ryzyko wystąpienia niepożądanych reakcji poszczepiennych, włącznie z wystąpieniem ciężkich powikłań). Nawet czytając składy szczepionek włos jeży się na głowie: tiomersal (pochodna etylortęci, chociaż tak naprawdę nie ma nic wspólnego z rtęcią metaliczną), sole glinu (czyli aluminium), 2-fenoksyetanol, formaldehyd, neomycyna i wiele innych. Część z tych składników jest faktycznie pozostałością po procesie produkcyjnym, jednak zadaniem większości jest zapobieganie skażeniu preparatu przez bakterie czy grzyby oraz stabilizacja antygenów lub wirusów, tak aby zachowywały one przez cały czas optymalne właściwości. I tutaj znowu przeciętny człowiek musi się zmierzyć ze skrajnymi tezami. Z jednej strony twierdzenia naukowców, że są to tylko śladowe ilości trucizn (które nie mają większego wpływu na zdrowie dziecka), a z drugiej, że ci sami naukowcy dbają tylko o finanse koncernów farmaceutycznych. Owszem te koncerny zarabiają (w końcu opracowanie jakiejś szczepionki to lata pracy i poniesione koszty), ale przecież nie one ustalają schematy szczepień.
Być może są przypadki (myślę nawet, że na pewno są), gdy konsekwencje szczepienia wymykają się wszelkim regułom.
Czytałem o grypie hiszpance z początku XX wieku, która pojawiła się nagle w wielu miejscach na świecie i dziwnym trafem zbiegła się z rozpoczęciem zmasowanych szczepień. Na ogół bywało tak, że epidemie miały jakieś ognisko, z którego wszystko się rozprzestrzeniało. W tym przypadku hiszpanka pojawiła się niemal na całym świecie w ciągu kilku miesięcy, a przecież ruch lotniczy nie był tak rozwinięty jak teraz.
Czytałem o krajach, w których nigdy nie było polio, do czasu rozpoczęcia szczepień przeciw tej chorobie.
Były przypadki wycofywania rozmaitych szczepionek. Jako przyczynę zawsze podawano małą skuteczność preparatu, bo przecież żaden koncern nie przyznałby, że jego specyfik ma negatywne działanie na ośrodkowy układ nerwowy.
Jednak z drugiej strony patrząc, pozbyliśmy się wielu chorób, które kiedyś dziesiątkowały ludzkość. Jak wspomniałem na początku, ja jeszcze byłem szczepiony na ospę prawdziwą, bo wówczas zdarzały się jej przypadki w naszym kraju. Teraz jest ona tylko wspomnieniem, podobnie jak polio, krztusiec, błonica.
Może istnieją dzieci autystyczne, które byłyby zupełnie zdrowe, gdyby nie zostały zaszczepione. Może alergie faktycznie są czkawką poszczepienną. A może to wszystko jest tylko skutkiem tego, w jakim świecie przyszło nam żyć. Słyszałem dzisiaj, że stężenie smogu w Chinach jest tak duże, że oddychanie takim powietrzem można porównać do wypalenia kilkunastu papierosów dziennie. W Polsce jest dużo lepiej, ale gdybyśmy nawet zmniejszyli tą ilość do dwóch papierosów … to jaki to może mieć wpływ na organizm niemowlaka? A jaki wpływ może mieć sposób odżywiania? Istnieje wiele pytań i mało odpowiedzi.

Można też zająć się całym zagadnieniem szczepionkowym trochę od tyłu. Załóżmy, że nie istnieją szczepienia, albo są one zupełnie dobrowolne, ale większość dzieci nie jest szczepiona. Choroby oczywiście się pojawią. Istnieją przecież przykłady z innych krajów, w których tak właśnie jest (lub było). Przykładem może być epidemia krzuśca w Szwecji w latach 70-tych lub błonicy w Rosji około 20 lat później. Jeżeli zrezygnowalibyśmy ze wszystkich szczepień, to choroby zaczęłyby wracać. Pominę już tak skrajne przypadki jak czarna ospa, której niektóre szczepy powodowały 80% śmiertelność. Zastanawiam się jak zareagowałyby organizmy małych dzieci w kontakcie z dużo mniej zjadliwymi wirusami. Te z dużą odpornością doskonale by sobie poradziły. Być może byłoby dokładnie tak samo jak w przypadku dzieci szczepionych... te ze słabym mechanizmem immunologicznym nie dawałyby rady. Czy zanim pojawiły się szczepionki, nie było dzieci autystycznych? A może zwyczajnie nikt tego jeszcze wówczas nie nazywał po imieniu? Albo alergie … nie ulega wątpliwości, że jest ich coraz więcej. Czy jednak trudno znaleźć innych winowajców, niż lekarzy fundujących szczepionki? Postęp medycyny też powoduje, że rodzą się dzieci, które jeszcze kilkadziesiąt lat temu nie miałyby szans na przeżycie. Do tego dochodzi szybkość przemieszczania się informacji. Jesteśmy bombardowani tysiącami przypadków tylko dlatego, że mamy dostęp do internetu.
Zmiennych jest tak wiele, że trudno samodzielnie wyznaczyć jakąś wypadkową. Chociaż z drugiej strony – komu można zaufać?

Gdybym miał wszystkie moje spostrzeżenia przenieść na swoje podwórko, to muszę powiedzieć, że szczepiliśmy nasze dzieci biologiczne i szczepimy wszystkie dzieci zastępcze, według kalendarza szczepień. Zresztą jako rodzina zastępcza, pewnie nie mamy większego wyboru. Nie podchodzimy jednak do tematu bezrefleksyjnie. Bywa, że mamy kilkumiesięczny poślizg, bo dziecko nie jest idealnie zdrowe, albo niedawno miało inne szczepienie. Jeżeli jest to możliwe, unikamy szczepionek skojarzonych, czy też wykonania kilku szczepień jednocześnie.
Szczepień nieobowiązkowych nie robimy. Jeden powiedziałby, że szczędzimy pieniędzy, a drugi, że jednak nie do końca ufamy szczepionkom. Ja powiedziałbym, że mam do nich ograniczone zaufanie. Kropla drąży skałę … być może jedno, dwa, czy nawet dziesięć szczepień nie stanowi dla organizmu większego problemu. Nikt jednak nie zagwarantuje, że nie istnieje jakaś wartość graniczna (do tego różna dla każdego dziecka), po której wszystko traci sens. Zastanawiam się więc nad szczepieniami przeciwko chorobom, które istniały od zawsze i jak niektórzy mówią trzeba było je przechorować, uzyskując naturalną odporność. Choćby taka odra. Dlaczego szczepienie jest obowiązkowe? W porównaniu do grypy, to pikuś. Dlatego z pewnym niepokojem obserwuję niektóre propozycje zwiększania ilości szczepień obowiązkowych (chociaż nie neguję bardzo szczytnych zamiarów). Uważam, że biorąc pod uwagę istniejący i proponowany kalendarz szczepień bezpłatnych, do pewnego momentu należałoby oddać decyzję rodzicom dziecka. Nie wiem tylko gdzie jest ta granica. Ale przecież wszystko co napisałem, to są tylko medytacje wiejskiego ojca zastępczego.



18 komentarzy:

  1. Z perspektywy mojego wiejskiego podwórka to ja to tak widzę, gdy nie było internetu to każdy szczepił i się nie zastanawiał.
    Teraz gdy przepływ i dostęp do informacji jest bardzo szybki łatwiej jest sterować ludźmi.
    Może komuś bardzo zależy by nie szczepić, bo tak naprawdę to i tak zarobi na tym koncern farmaceutyczny, albo na szczepionce, albo na leczeniu dzieci nie szczepionych.
    Zgadzam się z Pikusiem że kiedyś była naturalna selekcja i rodziły się dzieci zdrowsze i bardziej odporne, więc pewnie i szczepionki takim dzieciom mniej szkodziły.
    Myślę też że dziś ludzie łatwo ulegają manipulacji, wierzą w to co jest napisane i w to co wysłuchają w TV.
    Łatwo też ulegają modą na różne produkty czy zwyczaje.
    Moim zdaniem to lekarz powinien podejmować decyzje o szczepieniu, ale powinien też brać w jakimś stopniu odpowiedzialności za ewentualne powikłania.
    Mam jeszcze pytanie do rodziców którzy nie ufają lekarzom i nie szczepią dzieci, czy jak Wasze dziecko zachoruje z powodu braku szczepionki to gdzie szukacie pomocy, na Facebooku? ??

    OdpowiedzUsuń
  2. Majka właśnie przeczytała posta i stwierdziła, że lepiej abym się wypowiadał w tematach, na których się znam. Faktycznie, cała moja wiedza dotycząca szczepień opiera się na tym co gdzieś usłyszę lub przeczytam. Jest więc dokładnie tak, jak napisał Gregors. Łatwy dostęp do informacji (często nieprawdziwych lub zmanipulowanych) może prowadzić do wyrabiania sobie niewłaściwych opinii. Majka, jako była służba zdrowia, podchodzi do tematu szczepień (czy też nie szczepień) z dużo większym dystansem. Inaczej mówiąc, ma ogromne zaufanie do specjalistów (naukowców, lekarzy).
    Myślałem, że napisze jakiś komentarz, ale nie chce. Być może chce mi oszczędzić tekstu: „Pikuś, ale bzdury piszesz”. Pewnych rzeczy, o których pisałem nie jest w stanie zweryfikować ad hoc. Zwróciła jednak uwagę, że przynajmniej krztusiec wcale nie jest w naszym kraju chorobą nieistniejącą (jak to zasugerowałem). Wręcz przeciwnie, jest jedną z chorób, które zaczynają powracać. I nawet nie dlatego, że dzieci przestają być szczepione, ale że te zaszczepione wiele lat temu, zaczynają tracić odporność.
    Nie będę jednak usuwał posta, ani go modyfikował. Niech pozostanie jako przykład pewnego poglądu, być może poglądu statystycznego ojca.

    OdpowiedzUsuń
  3. Szczepienia szczepieniami- ale haslo " medytacje wiejskiego ojca zastepczego"- to brzmi klimatycznie....
    Ksiazke pod takim tytulem moglbys wydac.
    Z tym wiejskim ojcem...to " na calego" zaszalales...krowe tam ojciec macie?������, to mleko przyslijcie mi na prowoncje moją...������.
    Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
  4. Krowa??? Słyszałem od starszych ludzi że kiedyś na wsi były takie zwierzęta ;)

    Ojciec wiejski. ....

    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  5. Pikus pisze w komentarzu...że jest " ojcem statystycznym".
    W norce- ze ojcem zastępczym wiejskim...Pikusiu! zastepczy to na pewno nie statystyczny.
    Bedac zastepczym jyz nie jest sie stattsttcznym... A wiejski zastepczy...to typ Smerfa?? Tak??? Czy ufoludka? Bo statystyczny o nie . To jakis ciekawy typ.
    Czym charakteryzuja sie statysttczni wiejscy ojcowie zastepczy???
    Ktos wie?
    A przynajmniej ojcowie zastepczy? O matkach sie mowi sporo.
    O ojcach zastepczych prawie nic.
    A o wiejskich zastepczych...to peawie w oogole...bo to jakis nowy typ.
    Ps. Gregors- DZIEKI! Tak mi sie wydawalo, ze to z mlekiem w kartonie to zwierze ma zwiazek. Podobno to wlasnie krowy rozlewaly to mleko do kartonikow kiedys? Dobrze slyszalam? Co starsi ludzie z Twojej wsi ? Kojarza cos w temacie ��

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Widzę Nikola że słowo ,,wiejski" wywołuje u Ciebie uśmiech, a ,,wiejski ojciec zastepczy" to pewnie swego rodzaju ekscytacje :)
      Aż do dziś nie zastanawiałem się nad tym, czy jest różnica pomiędzy miejskim a wiejskim, zastępczym a bilogicznym, dla mnie ojciec to ojciec, ma być ojcem i tyle.

      Wieś jest bardzo git :)

      Usuń
  6. no statystycznym ojcem zastępczym na pewno nie Jesteś, a co do obaw wobec szczepionek to podzielam zdanie Majki, choć nie mam nic wspólnego ze służbą zdrowia.
    Dawno temu naczytałam się dużo Internetów i podjęłam mężną decyzję, aby nie szczepić młodszego syna, a wobec starszego zawiesić szczepienia. Wydawało mi się, że jest to decyzja przemyślana i oparta na lękach idących mniej wiecej tak, jak już to tu opisaliście: skoro nikt nie da mi gwarancji, że nie wydarzy się NOP, to spadówa. Oraz, że mam prawo do tych lęków.
    Tu zauważę ważną rzecz: panika szczepionkowa to nie jest cecha rodziców naszych dzieci. Oni owszem, mogą nie trzymać się kalendarza szczepień, ale raczej dlatego, bo "nie złożyło się' dotrzeć do przychodni, a nie dlatego, bo naczytali się stron stowarzyszenia Stop NOP i mają teraz naukowe obawy (czy raczej "naukawe"). Ta panika jest cechą klasy średniej, którą ładnie opisał Gregors: tu czytam, tam czytam, jestem dobrego zdania o swojej inteligencji, uważam za swój obowiązek rozpinać parasol ochronny nad dzieckiem, bo je kocham. W trakcie tego wszystkiego zapominam, że dyplom mam z inżynierii wodnej (czy czegoś tam innego), a nie z wakcynologii. Dzięki uniwersytetowi YouTube szybko dochodzę do wniosku, że zdobycie ekspertury w danym temacie jest tak naprawdę kwestią wielu godzin nad komputerem, i że tę eksperturę już mam. Im bardziej specjaliści w danym temacie mówią mi, że nie rozumiem np. algorytmu wyszczepialności czy mechanizmu odporności populacyjnej, tym bardziej dochodzę do wniosku, że chcą coś przede mną ukryć, bo moje własne dociekania doprowadziły mnie do przeciwnych wniosków. I tak to leci.

    Wracając do naszej historii: nie szczepiłam chłopaków i pewnego razu, kiedy otrzymałam już wezwanie z sanepidu, przeglądałam internet, aby umocnić swoje argumenty. W ten sposób w liście wyszukiwań wyskoczył mi pewien blog: blogdebart. Autor pastwił się nad zjawiskiem uwiedzenia klasy średniej przez szeroko rozumiany altmed, w tym skłonność do nieszczepienia dzieci, i rozpracowywał to statystycznie, naukowo oraz dowcipnie. Z blogiem barta były połączone inne blogi, tak znalazłam bloga Sporothrix, wakcynolożki piszącej o szczepieniach, przy okazji polecam notkę o odrze własnie:
    https://sporothrix.wordpress.com/2011/05/11/plynie-odra-plynie/

    Sporothrix jest jedyną polskojęzyczną blogerką (obok blogera prowadzącego blog archeologiczny), której blog został wciągnięty na prestiżową listę 100 najlepszych blogów naukowych świata, a to nie jest błaha rzecz, bo aby się na tej liście znaleźć trzeba przede wszystkim być wiarygodnym pod względem wykorzystywanych źródeł i ich interpretacji.
    Sporothrix skłoniła mnie do wczytania się w badania nad szczepionkami, to znaczy poczytania samych tych badań, a nie ich opisów zamieszczanych przez antyszczepionkowców, co przy okazji doprowadziło mnie do zdumiewającego wniosku, że antyszczepionkowcy jednak nie tłumaczą ich uczciwie, tzn. np. wybierają jedno zdanie i pomijają cztery kolejne, więc polska publiczność dostaje info, że "szczepionka X ujawniła wysoką ilość powikłań", ale nie dostaje już kolejnego zdania, które brzmi "dane do tego badania były zbierane za pośrednictwem ankiet internetowych, więc nie byliśmy w stanie zweryfikować ich wiarygodności, ani dotrzeć do żadnego potwierdzonego przypadku takich powikłań".
    To ostatecznie rozwiało moją wiarę we własna inteligencję antyszczepienną, przywróciło mi pokorę i powoli, powoli doprowadziło mnie do momentu, w którym uzupełniłam wszystkie szczepienia u swoich synów. Spoko, żaden nie zachorował na autyzm ;)

    Dziś mogę powiedzieć tyle: szczerze żałuję, że znalazłam się kiedyś w grupie ludzi uwiedzionych internetowymi głupotami, za to cieszę się, że ta choroba mi minęła.

    OdpowiedzUsuń
  7. i jeszcze notka wpisała się ładnie w moją sobotę, bo mielismy dziś rodzinną imprezę, na której byli młodzi rodzice (typowa klasa średnia plus duża doza "ja mam swój rozum, ja potrafię interpretować fakty"), którzy OCZYWIŚCIE nie szczepią swojego dziecka. Normalnie nie wtrącam się w takie rozmowy w myśl zasady: dziewczyno, trzymaj się swoich specjalizacji i tam gardłuj, a szczepienia zostaw wakcynologom.
    No ale czasem i mnie się ulewa. Jak usłyszałam jeden z koronnych argumentów o przeciążeniu polskiego kalendarza szczepień w porównaniu z takim na przykład duńskim (bo kto to słyszał, aby noworodki szczepić p/ko gruźlicy? A nie można z tym zaczekać? Albo takie polio - prawie już nie wystepuje) to nie zdzierżyłam.
    Dania to jest taki miły kraj, który graniczy terytorialnie z Niemcami, a przez cieśninę ze Szwecją, w których sytuacja epidemiologiczna jest bardzo dobra, zaś Polska to jest taki kraj, który graniczy z Białorusią i Obwodem kaliningradzkim, gdzie zachorowania na gruźlicę są niestety jednym ze sporych problemów epidemiologicznych, to samo dotyczy polio. Ludzie mają zaś do siebie to, że granice przekraczają swobodnie, i ich choroby również to robią, po czym nie pytają "przepraszam, czy pan może jest w trakcie chemioterapii i ma obniżona odporność? Bo jak tak to nie zaatakuję".
    Wiec jeśli kiedyś ktoś umieści Polskę na wyspie to sądzę, ze jest spora szansa, aby nie obarczać noworodków i niemowląt wyładowanym kalendarzem szczepień, ale dopóki tak się nie stanie to porównywanie kalendarza polskiego i duńskiego jest dość ryzykowne.
    Tak własnie wygląda interpretowanie faktów przez dwoje fajnych i młodych ludzi, z których żadne nie ma do czynienia z medycyną, statystyka, ani - aby być precyzyjną - z geografią.

    OdpowiedzUsuń
  8. A jednak w opisie (jako całości) jest coś wartościowego, na co warto zwrócić uwagę.
    Tym czymś jest powyższy komentarz. Przejrzałem Sporothrixa (na razie tylko pobieżnie, bo jest tam mnóstwo odniesień do innych stron) i szczerze polecam tę lekturę.
    A swoją drogą, to bardzo ciekawe jest, że przeglądając rozmaite witryny (na tematy ogólne), jeżeli już pojawi się jakiś artykuł dotyczący szczepień, to zawsze jest on im przeciwny (chociaż konkretów za dużo w nim nie ma). Do tych wartościowych informacji trzeba dokopywać się samemu. Chociaż może to ja zaglądam na niewłaściwe strony?

    OdpowiedzUsuń
  9. Sporothrix jest kobietą i nawet raz udzieliła wywiadu Naszemu Bocianowi :)

    http://www.nasz-bocian.pl/node/55301

    OdpowiedzUsuń
  10. Miło czytać o dylematach szczepionkowych w wyważonym tonie. Też mam mnóstwo wątpliwości, a jednak szczepię. Ale bardzo bym chciała móc porozmawiać o swoich wątpliwościach z lekarzem. Niestety, jak tylko uzewnętrzniam się z nimi, jestem traktowana jak matka histeryczka i namawiana do szczepienia w sposób natarczywy i poparty wątpliwymi argumentami ("miałam pacjentkę, która miała bardzo poważne powikłania..." - no i co z tego? Mówimy o moim dziecku, a nie o tamtej pacjentce). Jeśli chodzi o argument odporności całej populacji, to też do mnie nie przemawia. Uważam, że działanie na dobro ogółu kosztem jednostki to praktyki systemu totalitarnego. Przy czym te totalne działania na całych populacjach skutkują sztucznym utrzymywaniem w obiegu chorób, które mogłyby już odejść w niepamięć, np. polio.
    Może i jest tak, że nie szczepią ludzie, którzy się naczytali internetów, nie wiem. Wiem, że jest wielu ludzi, którzy tak jak ja mają wątpliwości i są wrzucani do jednego wora z "oszołomami".
    Od Danii różnimy się nie tylko sytuacją epidemiologiczną. Różnimy się też poszanowaniem praw pacjenta i człowieka. Chciałabym, aby mój kraj uznawał moje prawo do decydowania o sobie. Chciałabym móc wybrać swojego ubezpieczyciela, chciałabym mieć wpływ na to, czego uczy się moje dziecko w szkole i chciałabym aby mój lekarz uznawał moje prawo do podejmowania decyzji i pomagał mi je podejmować, zamiast nakazywać z wyżyn swojego lekarskiego stołka.
    Dzięki za post. Bardzo dobrze wreszcie usłyszeć spokojny głos w sprawie szczepień.

    OdpowiedzUsuń
  11. "Przy czym te totalne działania na całych populacjach skutkują sztucznym utrzymywaniem w obiegu chorób, które mogłyby już odejść w niepamięć, np. polio."

    przeciwnie - polio nie zostało eradykowane własnie z powodu niedostatecznego poziomu wyszczepialności w konkretnych populacjach, nas najbardziej interesuje sytuacja sąsiednia, czyli ukraińska, bo z nią graniczymy. Polecam ten wpis Sporothrix, który to dokładnie objaśnia:
    https://sporothrix.wordpress.com/2015/09/03/od-polio-chce-miec-ukraine-wolna/

    zatem z faktu braku epidemiologicznej solidarności pomiędzy rządami różnych państw wynika - już na polu skutków doświadczanych przez jednostkę - konieczność mierzenia się z ryzykiem zachorowania na groźną chorobę, którą jeszcze niedawno WHO ogłosiło "drugą w kolejce do całkowitej eradykacji po czarnej ospie, która już została eradykowana".
    Ten scenariusz, jak widac, nie sprawdził się, również z powodu coraz liczniejszych wątpliwości idących tak jak napisałaś: "argument o odporności całej populacji też do mnie nie przemawia".
    Eradykacja czarnej ospy stała się możliwa wyłącznie dzięki temu, że do globalnych polityk zdrowotnych przemówił własnie argument o odporności całej populacji (tj. o wyszczepieniu jej do bezpiecznego poziomu). Dzięki temu wirusy czarnej ospy są dziś aktywne jedynie w laboratoriach, pod ścisłym nadzorem, bo w naturze już nie występują.

    i jedna historia z życia, a propos odporności populacji. Kiedy mój starszy syn chodził do przedszkola, jedna z mam jego kolegów była w wysokiej ciąży. W tym samym czasie inne dziecko zachorowało na ospę. Było to dziecko rodziców wierzących w ideę zarażania chorobami, aby dzieci zyskały naturalną odporność. Dlatego posłali swoją córkę (zarażającą) do przedszkola uważając, że no big deal. Mój syn się wtedy zaraził i przechorował ospę, co nie było specjalnym wydarzeniem, ale niestety na ospę zachorowała też wspomniana mama będąca tuż przed porodem, a wraz z nią zachorował płód, chwilę potem noworodek - dziecko przeżyło cudem. Z tego co pamiętam opóźniano poród, aby leki miały szansę zadziałać, a i tak zakończyło się potężnymi powikłaniami u malucha.
    Nie będę pisać o beztrosce ludzi, bo to oczywiste, co mam do powiedzenia, ale od zawsze zadziwia mnie to, że myśląc o odporności populacji tak łatwo zapominamy o tych, którzy z różnych powodów jej nie mają (np. są w trakcie leczenia onkologicznego, są wcześniakami, są osobami starszymi) i dla których ten parasol ochronny rozkładany przez innych ludzi jest kwestią życia lub śmierci. Ta grupa nie jest wcale mała - spośród znanych mi dzieci znam co najmniej dwoje, które nigdy nie otrzymały żadnego szczepienia i to nie dlatego, bo ich rodzice są antyszczepionkowi, ale dlatego, bo nie mogą zostać zaszczepione (jedno ma przeciwwskazania neurologiczne, drugie ma rzadką postać choroby autoimmunologicznej i nie można go szczepić). Te dzieci są jak gąbki i ich zdrowie w całości zależy od decyzji rodziców innych dzieci, w tym tego, czy ci rodzice będą swoje dzieci szczepić i czy będą posyłać zarażające dzieciaki do placówek. A więc od tego, czy ci rodzice uwierzą w istotność utrzymywania odporności populacyjnej czy jednak nie.
    Bez tego zostaje im nauczanie domowe.

    Zgadzam się za to w całości odnosnie komunikacji z lekarzami i tego, że jakże często jest wygłaszana z wyżyn, bez poświęcenia rodzicowi czasu i wyjaśnienia sytuacji.

    OdpowiedzUsuń
  12. No właśnie nie przekonują mnie te argumenty. Pierwsza sprawa - polio na Ukrainie było wywołane przez szczep wirusa obecny w szczepionkach. Te szczepionki w Polsce są już wycofywane, ale widocznie na wschodzie jeszcze się je stosuje.
    Kwestia zarażenia się wirusem ospy w ciąży... Gdy urodziłam swoją córkę w szpitalu leżała ze mną kobieta, która w ciąży przeszła grypę i dziecko urodziło się z tego powodu przedwcześnie i z problemami. Czy to znaczy, że mamy się wszyscy szczepić na grypę? Osoby o niższej odporności mogą się zarazić, różnymi chorobami. Też oburza mnie posyłanie chorych dzieci do zabawy z innymi, ale w tym temacie niewiele możemy zrobić i szczepienia nie mają tu nic do rzeczy.
    Jeśli chodzi o dobro ogółu kosztem dobra jednostki, to podam przykład innej skali i wagi, niż kwestia obowiązkowych szczepień, ale pokazuje, o co mi chodzi. Otóż Związek Radziecki zlikwidował analfabetyzm wśród pierwotnych ludów Sybierii. Za pomocą przymusowego meldunku, żłobków, przedszkoli itp. Czy to jest dobra strategia? Generalnie, fajnie, że ludzie potrafią czytać i dobrze że nie mamy epidemii dzięki szczepieniom. Ale cel nie uświęca środków. Decyzja, szczepić czy nie, moim zdaniem powinna należeć do rodziców.
    Jeśli bym mogła, szczepiąc się, pomóc komuś, kto jest chory, lub którego zdrowie zależy od tego, zrobiłabym to. Ale jeśli jednocześnie ryzykowałabym zdrowiem swoim lub swojego dziecka, na pewno bym nie zaszczepiła. I fajnie by było ten bilans korzyści i ryzyka omówić z lekarzem. Niestety odpowiedzią zawsze jest albo przykład ciężkich powikłań kogoś znajomego/pacjenta albo przedstawianie korzyści dla całej populacji Polski. Mnie interesuje bardziej indywidualna kwestia: korzyści i ryzyko dla mojego dziecka, a na solidarność z ogółem kosztem naszego zdrowia się po prostu nie godzę.

    OdpowiedzUsuń
  13. Nie wszystko co obowiązkowe jest złe, gdyby nie ZUS to większość Polaków nie miała by renty lub emerytury.
    Gdyby nie OC to większość z nas po wypadku by popadło w straszne
    długi, odszkodowania na mieniu to jeszcze można ogarnąć, ale na zdrowiu???
    Mentalność nas Polaków jest taka że jak coś nie jest przymusowe to my tego nie płacimy.
    Nie można wszystkiego rozpatrywać przez pryzmat własnej osoby.
    Czasami dobro ogółu jest ważniejsze niż nasze jestestwo.

    Ciągle słyszę jak to w Polsce jest źle, a na zachodzie Europy jest cudownie, wyobraźcie sobie jak ludzie żyją w Syrii, Afganistanie? krajach Afryki i innych krajach,
    czy naprawdę tak mamy źle? ??

    Z perspektywy mojego wiejskiego podwórka Polska to wspaniały kraj. ....tylko ludzie k......

    OdpowiedzUsuń
  14. no więc ja uważam, ze kult praw jednostki zaczyna być niebezpieczny wówczas, kiedy z kąpielą wylewa się dziecko społeczeństwa. Co ciekawe ta myśl zradykalizowała się u mnie częściowo dzięki byciu RZ, ponieważ wolnościowe prawa dorosłej jednostki łączą się z prawem decydowania o własnym dziecku, a ja jestem coraz mniej pewna, czy odpowiada mi polski model i czy jednak nie wolałabym norweskiego, opartego na interwencjonizmie. Mam jakieś takie dziwne poczucie, że z ekstremów mimo wszystko bardziej pasowałaby mi kultura, w której klaps jest karalny i traktuje się go serio, niż taka, w której można 13latkowi z białaczką zawiesić leczenie onkologiczne, a po jego śmierci napisać, że taki los był mu pisany (sąd rodzinny klepnął prawo rodziców do zarządzania losem dziecka, uprzedzę pytanie).
    tak samo nie przekonują mnie liberalne refleksje o tym, że gdyby nie podatki to wszyscyśmy żyliby jak pączki w maśle; że alternatywą publicznego szkolnictwa i opieki zdrowotnej są formy niepubliczne, i że bezpieczeństwo zakaźne populacji ma zależeć od decyzji konkretnych rodziców, którzy bynajmniej nie mają habilitacji z immunologii.
    Tyle że ja trochę czasu z rodzicami antyszczepowymi spędziłam i znam kruszec, z którego wykuta jest ich wiedza- stąd pozostaję wysoce sceptyczna, czy naprawdę jeden rodzic jest w stanie ogarnąć specjalistyczną wiedzę z tysiąca obszarów, czy jednak może powinien zdać się na ekspertów.

    OdpowiedzUsuń
  15. Ale co mają szczepionki do zusu? Osobiście uważam, że ubezpieczenie powinno być obowiązkowe, aczkolwiek chciałabym mieć swobodę wyboru ubezpieczyciela. Ale to nic nie ma wspólnego z obowiązkiem szczepień ani z podatkami. Gratuluję państwu tak altruistycznej postawy. Ja nie znajduję w sobie zgody na poświęcenie zdrowia w imię dobra ogółu. Jednocześnie zaznaczam, że nie uważam się za antyszczepionkowca, dziecko szczepię, bo bilans ryzyka wydaje mi się przeważać w stronę szczepienia.
    Jeśli chodzi o model skandynawski, to coraz bardziej się do niego zbliżamy niestety. Nie przestaje mnie zadziwiać, jak wielu jest zwolenników totalitaryzmu w kraju, który go doświadczył.

    OdpowiedzUsuń
  16. no ja nie ubolewam nad ewentualnym zbliżeniem Polski do Skandynawii, inna rzecz, że nie widzę nawet mikrej szansy, aby się tak mogło stać. Btw. nazywanie monarchii konstytucyjnej "totalitaryzmem' jest mocno przestrzelone, więc też i Twoje zadziwienie może się łatwo rozwiązać :) Raczej celowałabym w Koreę Płn jako współczesny model totalitarny.

    OdpowiedzUsuń
  17. aha, no i moja postawa nie jest altruistyczna, jest na maksa egoistyczna: chcę bezpieczeństwa zdrowotnego i super, że jednym z jego warunków jest taki banał, jak przestrzeganie kalendarza szczepień. Jakbym musiała w imię tego celu oddać nerkę na rzecz narodu to bym się mocno zastanowiła ;) To by faktycznie było poświęcanie własnego zdrowia. Ale szczepionka?
    Jestem za zachowaniem proporcji: szczepienie dzieci to nie jest bohaterstwo ani altruizm, a wymaganie spełniania tego obowiązku to nie jest totalitaryzm państwa.
    W dyskusji o szczepieniach jest w ogóle wiele emocji, takich mocno nieadekwatnych, np. podnoszenie skutków ubocznych. Oczywiście, że szczepienia mogą mieć skutki uboczne, ale tak samo mają je antybiotyki, przedawkowanie wit D czy usuwanie przerośniętego migdała (najwięcej skutków ubocznych ma jeżdżenie samochodem zresztą). Innym argumentem jest ograniczanie wolności rodziców, która jest ograniczana od ponad 50 lat powszechnym obowiązkiem edukacyjnym czy obowiązkiem opieki pediatrycznej, czego nikt nie nazywa totalitaryzmem, a to ta sama idea przecież: państwo ustala nam progi minimalne i jak nam się nie podoba, to mamy interwencję służb. Ja akurat jestem fanką edukacji powszechnej, ale jakbym miała być uczciwa to powiedziałabym, że wieloletnie i obowiązkowe formatowanie młodych umysłów w zgodzie z aktualną linią ministerialną jest o wiele istotniejszą ingerencją w wolność rodziców, niż zaszczepienie dziecka. Trzecim argumentem jest, że szczepionki to wielki interes big pharmy - ok, ale witamina C też nie jest za darmo, paracetamol również, więc niespecjalnie widzę logikę w dowodzeniu, że akurat szczepienia są podejrzane, bo nie są bezpłatne. Ten argument ma wiele wdzięku w grupie osob niepłodnych, które wydają mnogo kasy na in vitro i widzą w tym sens, ale mimo to uważają, ze spisek big pharmy najlepiej widać w szczepionce p/ko gruźlicy.
    Ale to są moje medytacje wiejskiej opiekunki zastepczej, choć mam mniejszy mandat niż Pikuś, bo mieszkam jeszcze w granicach miasta, ha! (choć ta granica kończy się 20 metrów za moim domem ;) )

    OdpowiedzUsuń