niedziela, 20 marca 2016

"PARSZYWA DWUNASTKA" cz.2

Dzisiaj przedstawię kolejnych kilkoro dzieci z doborowego towarzystwa, dla których (będąc rodzicem zastępczym) stałem się fragmentem ich życia. Tak się składa, że tym razem będą to dzieci bardzo małe, które w przyszłości ewentualnie będą znały Majkę i mnie tylko z opowiadań. Jednak z mojej strony mogę powiedzieć, że bardzo było mi miło chociaż przez chwilę być ich tatą

FOXIK
Dziewczynka urodziła się z wodogłowiem. Na szczęście wszystko skończyło się na obserwacji (nie było konieczne wykonanie zastawki), jednak sam fakt wystąpienia choroby mógł prowadzić do pojawienia się rozmaitych opóźnień rozwojowych i konieczności rehabilitacji. W przypadku dziewczynki mieliśmy do czynienia z lekkim opóźnieniem ruchowym. W sferze psychicznej i emocjonalnej była w normie. Foxikiem zainteresowali się Aretha i Joy, którzy najpierw zostali jego rodzicami zastępczymi, a od jakiegoś czasu są jego rodzicami adopcyjnymi.
Tak więc dziewczynka ma nowe imię i nowe nazwisko. Jeżeli chodzi o imiona dzieci przebywających w naszej rodzinie zastępczej, to w większości przypadków mają one również (poza swoim imieniem) jakąś ksywkę. Określenia, którymi posługuję się na tym blogu, są w większości prawdziwe – mówiąc krótko, dzieci na nie reagowały, gdy się do nich w ten sposób zwracaliśmy.
Do dziewczynki odzywaliśmy się używając zarówno jej dotychczasowego imienia, jak też mówiąc Foxik. Prawdę mówiąc często się zastanawiamy nad etymologią pseudonimów, które nadajemy dzieciom i kto pierwszy coś takiego wymyślił. Ponieważ wielokrotnie cała nasza rodzina (ciocie, babcie) i inne zaprzyjaźnione osoby przejmują te określenia, to mają one „wielu ojców”.
Zmierzam jednak do tego, że dzieci potrafią reagować na wiele imion, co powoduje, że kolejna jego zmiana nie stanowi dla nich większego problemu. Tak więc Foxik ma teraz na imię zupełnie inaczej, ale dla mnie pewnie na zawsze zostanie „Foxikiem”.

Ponieważ Aretha i Joy są osobami, z którymi razem kończyliśmy kurs na rodziców zastępczych, to Majka ma trochę więcej śmiałości i częściej do nich dzwoni, a nawet upomina się o jakieś zdjęcia dziewczynki. Oczywiście nie mamy żadnych praw domagać się jakichkolwiek kontaktów z nową rodziną naszych byłych podopiecznych, jednak w tym przypadku traktujemy rodziców Foxika nieco inaczej. Chociaż … jak się dobrze zastanowić, to podobne relacje mamy z większością rodziców naszych „byłych” dzieci.
Majka zawsze się żaliła, że Aretha rzadko wysyła jej nowe zdjęcia dziewczynki, ale … gdy mała skończyła dwa lata, dostaliśmy książkę (nie miałem pojęcia, że coś takiego można zrobić) z opisami i zdjęciami dotyczącymi dotychczasowego życia Foxika. Również my (czyli Majka i ja) znaleźliśmy się w tej książce. Coś niesamowitego. Będzie ona dla nas pamiątką, dzięki której do historii Foxika będziemy wracać wielokrotnie.

Aretha i Joy mieszkają stosunkowo niedaleko i raz na jakiś czas dziewczynka razem z mamą nas odwiedza. Foxik bardzo lubi inne dzieci, więc te spotkania pewnie sprawiają mu sporo przyjemności. Dawniej dziewczynka wyrażała swoje emocje w sposób bardzo ekspresyjny. Pamiętam, jak chciała przytulać i głaskach Luzaka (który wówczas jeszcze był u nas). Biedny uciekał pod stół, bo czułości wyrażane w takiej formie go przerastały. Było to krótko po odejściu dziewczynki z naszej rodziny. Czyżby to oznaczało, że u nas panuje „prawo dżungli”? W zasadzie tak to wygląda, ponieważ aktualnie Foxik jest bardzo delikatny. Nawet dużo mniejsze dzieci czują się zupełnie bezpiecznie w momencie przytulania, czy też głaskania przez dziewczynkę. Rozwiązania są dwa, albo to Aretha nauczyła Foxika dobrych manier, albo po prostu mała podrosła i pewne jej zachowania uległy zmianie w sposób naturalny. Mam nadzieję, że mamy do czynienia z tym drugim przypadkiem.
Rodzice Foxika zapraszają nas na urodziny dziewczynki. Za pierwszym razem byliśmy trochę zestresowani (przynajmniej ja), ponieważ nie chcemy za bardzo uczestniczyć w życiu rodzin dzieci, które były w naszej rodzinie zastępczej. Miło jest się spotkać, ale można to zrobić przy „małej czarnej”, a nawet na placu zabaw.
Jednak urodziny Foxika są niezwykłe, to typowe „amerykańskie party” z mnóstwem innych dzieci, połączone ze „szwedzkim stołem”, „japońskimi tatami” i „polską gościnnością”. Na drugie urodziny szedłem już zupełnie wyluzowany (co nie znaczy, że zapraszam się na trzecie).

Rozmyślając dzisiaj na temat przeszłości Foxika, naszła mnie jeszcze jedna refleksja. Dotychczas staraliśmy się nie mówić o sobie „mama, tata” tylko „ciocia, wujek”. Te drugie określenia są bardzo trudne do wymówienia przez dzieci kilku-kilkunastomiesięczne. Tak więc nasze dzieci zastępcze przez długi czas nie potrafią wypowiedzieć słowa „mama” czy „tata”, ponieważ ich tego nie uczymy. Kiedyś nawet pewna pani psycholog stwierdziła, że Foxik jest trochę opóźniony, ponieważ jeszcze nie mówi „mama”. Nawet tłumaczenie Majki, że nie mówi, bo tego słowa po prostu nie zna, jakoś nie było wystarczającym argumentem. Jak się jednak okazało, po tygodniu pobytu u Arethy i Joy-a, Foxik „biegle” mówił „mama, tata”.
Tak więc dzisiaj postanowiłem, że dla maluchów (nie mówię o starszych dzieciach), będę tatą a nie wujkiem. Majka jak chce może zostać ciocią. Ciekawe jest to, że w którymś momencie dzieci same zaczynają tak do nas mówić (widocznie biorą przykład z naszych „starych” dzieci), jednak następuje to dużo później. Wydaje mi się, że na etapie malutkiego dziecka, może ono mieć wiele mam i tat(usiów). Luzak nie pytany o zdanie, w którymś momencie zaczął na mnie mówić tata, Chapic mówi na mnie raz tata, raz mama. Tak więc dzisiaj zacząłem uczyć Smerfetkę słowa „tata”.

FILEMON
Chłopiec spędził u nas mniej niż trzy miesiące. Został przeniesiony do innego pogotowia rodzinnego, w którym przebywał jego brat Maurycy. To rozstanie było dla mnie bardzo przykre (mimo stosunkowo krótkiej znajomości), ponieważ bardzo się polubiliśmy (… przynajmniej ja jego). Rozumiałem jednak celowość takiej decyzji. Istniała szansa na to, że chłopcy (nawet jeżeli nie będą mogli wrócić do mamy) zostaną adoptowani razem.
Okazało się jednak, że starszym bratem zajęła się jego babcia (jako rodzina zastępcza), a Filemon aktualnie oczekuje na zakwalifikowanie do adopcji.
Niestety historie dzieci, z którymi mamy do czynienia są bardzo powikłane. Filemon i Maurycy mieli wspólną mamę, ale innych ojców. Sąd musiał więc podjąć decyzję co jest ważniejsze, więzi braterskie czy inne więzi rodzinne (babcia Maurycego). Nie zazdroszczę takich dylematów.
Do tego mama chłopców jest w kolejnej ciąży. Może z kolejnym partnerem jej się uda. Bardzo byśmy tego chcieli, ponieważ nie była to zła dziewczyna. Miała dobre chęci, ale gdzieś się zagubiła. Być może na jej życie miało wpływ mieszkanie w rodzinie cioci (albo babci, dokładnie nie pamiętam), która stanowiła dla niej rodzinę zastępczą.Może gdyby kiedyś została przysposobiona (czyli zaadoptowana) przez zupełnie obcą rodzinę, to jej życie wyglądałoby teraz inaczej.
Być może Maurycy nie powinien pójść do babci, ale do rodziny adopcyjnej razem z Filemonem?
Są to zagadki, których rozwiązanie będzie znane za kilkanaście lat.
Z prawnego punktu widzenia priorytetem jest aktualna rodzina – dziadkowie, rodzeństwo, może jakaś ciocia. Wielokrotnie bywa, że jest to wybranie lepszego zła.
Ale też z drugiej strony, przecież nie każda rodzina adopcyjna daje gwarancję tego, że dziecko będzie szczęśliwe.
Czasami nawet nie o te rodziny chodzi, lecz może bardziej o to, czy potrafią one tak wpłynąć na osobowość dziecka, aby w wieku dorastania potrafiło w miarę obiektywnie spojrzeć na swoje życie i w miarę obiektywnie podejmowało decyzje.
Jeszcze kilka lat temu wydawało mi się, że najważniejsze jest to co czuję – tu i teraz.
Nie przypuszczałem jak ważne dla życia każdego człowieka są „korzenie”.

CHAPIC
Wprawdzie chłopiec cały czas jeszcze przebywa w naszej rodzinie, to jednak nasze wspólne dni są już policzone. Kilka dni temu mieliśmy odwiedziny rodziców adopcyjnych z Włoch.
Były to duże emocje. Ja sam byłem tak podekscytowany, że do Eli (jednej z ciociobabć) zacząłem mówić Krysiu. Nie potrafię sobie tego wytłumaczyć. Przez kilka minut byłem przekonany, że ma na imię Krysia, mimo że znamy się od wielu lat i często się spotykamy.
Nawet nie potrafię sobie wyobrazić, co musieli czuć rodzice, którzy przyjechali kilka tysięcy kilometrów, aby zobaczyć dziecko, które prawdopodobnie będzie z nimi do końca ich życia.
Są fantastyczni. Byli tak naturalni, jakbyśmy znali się od lat, mimo że w spotkaniu brało udział szereg osób. Była pani z naszego ośrodka adopcyjnego, przedstawicielka włoskiej organizacji sprawująca nadzór nad całym procesem przysposobienia dziecka, w „przelocie” pani Jowita (nasza koordynatorka z PCPR-u), tłumaczka i my. I wszyscy „patrzyli im na ręce”. Ja w takiej sytuacji chyba bym … nie potrafił wypowiedzieć ani jednego słowa. Jednak oni nie dość, że bawili się z chłopcem, wychodzili na spacery, to jeszcze chcieli wykonywać wszelkie czynności pielęgnacyjne. Nie przeraziła ich nawet „kupa”. Nawet wydawało mi się, że bardziej byli zdziwieni wyglądem pieluchy. Nie sądzę, aby włoskie pampersy wyglądały inaczej. Po prostu nie mieli dotychczas do czynienia z pieluchami, a jednak ich to nie przestraszyło. Przez dwa dni karmili Chapicka, kąpali, układali do snu, witali go gdy się obudził. Pewne rzeczy ich dziwiły, jak choćby to, że sypia w śpiworze. Dopiero jak zobaczyli w jakim tempie potrafi rozebrać się z piżamy (do naga, łącznie z pieluchą), uznali zasadność używania śpiwora (chociaż naszym zdaniem jest to tylko jedna z funkcji, które on pełni). Skoro już jestem przy tym temacie, to przedstawię krótką instrukcję obsługi śpiwora dla dzieci. Są ich dwa rodzaje (przynajmniej mi znane), na zamek błyskawiczny i na napy. Ten drugi typ po kilku miesiącach nie zdaje egzaminu, bo dzieci z niego wychodzą (po prostu się rozpinają). Te na zamek, który rozpina się od góry – nadają się dla niewiele starszych dzieci. Najlepsze są śpiwory rozpinające się od dołu. Chapic jeszcze ich nie rozpracował, ale mieliśmy dziewczynki, które nawet w takim śpiworze, trzeba było zaszywać na noc nitką (bo z niego wychodziły i rozbierały się do naga).
Ale wracając do Włochów. W naszej ocenie byli zachwyceni chłopcem. Wprawdzie aktualnie mają czas do namysłu i sami stwierdzili, że wszystko jeszcze muszą „przespać” i przedyskutować nim powiedzą „tak”, to ich oczy mówiły wszystko (a zwłaszcza płacz przy pożegnaniu). Jesteśmy więc prawie pewni, że nasz Chapic zamieszka gdzieś koło Werony.
Martwi nas tylko to, że chcą pozostać przy imieniu chłopca. Włosi zwracają dużą uwagę na korzenie, co w pewien sposób przekłada się również na zachowanie imienia. Niestety w języku włoskim imię to brzmi prawie tak jak inne bardzo brzydkie włoskie określenie. Tłumaczka nie miała odwagi wypowiedzieć tego słowa, ale powiedziała, że zaczyna się na „ch”. Może więc lepiej będzie jak Chapic będzie miał na imię choćby Carlo. Chyba jeszcze podrążę ten temat.

Skoro już jestem przy temacie adopcji włoskiej, to trochę opiszę jak to wygląda u nich.
Zadaliśmy naszym gościom pytanie, dlaczego rodziny włoskie decydują się na adopcję polskich dzieci z zaburzeniami, które to zaburzenia są barierą nie do przebycia dla polskich rodzin. Okazuje się, że we Włoszech jest bardzo mało dzieci, które można adoptować. Tam nie ma ośrodków adopcyjnych, a o ewentualnej adopcji decyduje sąd. Przede wszystkim rodziny włoskie (zwłaszcza z południa) są bardzo „rodzinne”. Jeżeli rodzice z takich czy innych względów nie mogą zajmować się swoim dzieckiem i sąd ogranicza im władzę rodzicielską, to w większości przypadków opiekę tą przejmuje ktoś z rodziny. W naszych realiach często całe rodziny są dysfunkcyjne, czego osobiście miałem „nieprzyjemność” doświadczyć.
We Włoszech nie istnieje pojęcie „rodziny zastępczej”. Są tylko domy dziecka. Natomiast istnieje coś, na kształt rodziny pomocowej. Są to rodziny, które w charakterze wolontariatu, zajmują się dziećmi mającymi problemy. Nie jest to opieka całodobowa, ale na przykład zajmowanie się dzieckiem w weekend, zapraszaniem na obiady, sponsorowaniem zajęć dodatkowych (korepetycje, basen, sport) i tak dalej. Tamtejsze sądy niemal w nieskończoność dają szansę rodzicom (być może mając na względzie to, że dzieciom nie stanie się krzywda, bo w razie sytuacji podbramkowej ktoś z najbliższego otoczenia zareaguje).
Konsekwencją takiego stanu rzeczy jest to, że do domów dziecka trafiają dzieci już kilkunastoletnie, mające za sobą bagaż doświadczeń w postaci kontaktów z takimi rodzinami pomocowymi, i jednocześnie ciągłym zaniedbywaniem przez własne rodziny biologiczne. Tych dzieci już nie chce adoptować żadna rodzina.
Jest też kolejny problem. Włoscy rodzice adopcyjni przez pierwsze dwa lata funkcjonują tak jak rodzina zastępcza w Polsce. Jeżeli w tym okresie znajdzie się jakakolwiek osoba z rodziny dziecka, która podejmie się nad nim opieki, to temat zostaje zamknięty. Przysłowie mówi, że „lepszy wróbel w garści, niż gołąb na dachu”. Dlatego nasz chłopiec z podejrzeniem zespołu FAS wkrótce przestanie być „dzieckiem”, a stanie się „bambino”.
Niestety taki sposób funkcjonowania rodzicielstwa zastępczego jest we Włoszech krytykowany. Bardziej odpowiada im nasz model i nawet coś powoli zaczęło się dziać aby to zmienić.



Chyba na dzisiaj już skończę. Wprawdzie chciałem jeszcze opisać czwarte dziecko, ale losy Chapicka okazały się być dla mnie tak ciekawe, że trochę się rozgadałem.
Na koniec poruszę tylko jeszcze jedną sprawę. Jak wspomniałem wyżej, podczas wizyty włoskich rodziców, odwiedziła nas również pani Jowita z PCPR-u. Zadzwoniła, czy może przyjechać, bo nie może się doczekać informacji jak przebiegło spotkanie Chapicka z nowymi rodzicami. No to przyjechała i ich poznała. Mam wrażenie, że uciekła z pracy, bo takie spotkania raczej są ustalane dużo wcześniej (a do tego przyjechała autobusem, a nie samochodem firmowym).
Kiedyś pisałem maile do pani Jowity, co się u nas dzieje. Teraz nie nadążam, bo wie wszystko wcześniej. Nawet chadza z Majką do teatru – nie wiem czy zauważa, że powoli staje się kolejną „ciociobabcią”








3 komentarze:

  1. Jeszcze raz ja-Anka- i jeszcze raz nie na temat :-) ale do rzeczy..dziekuję za telefon od Szanownej Małżonki ktory pomogł nam podjać ostateczną decyzję dot.bycia ZRZ.W zasadzie to nie pomogl ale otworzył oczy i sprawil ze podjelismy najlepszą z możliwych decyzji na dzien dzusiejszy o zostaniu tylko/aż;-) niezawodową RZ..póki co.Co bedzie kiedys czas pokaze. Dziekuję bardzo za pomoc i pozdrawiam! Anka

    OdpowiedzUsuń
  2. Nie dosyć, że odwalacie kawał dobrej roboty, to jeszcze zarażacie tym innych. Wielki szacun.

    OdpowiedzUsuń
  3. Anka. Cała przyjemność po mojej stronie.Trzymam kciuki za pomyślność Waszej nowej rodziny zastępczej. Daj znać jak pojawi się jej nowy, mały członek.

    OdpowiedzUsuń