piątek, 11 grudnia 2015

--- Opinie, pytania, odpowiedzi - cz. 10


               PROBLEMY RODZIN ZASTĘPCZYCH (część 2)
                               „DOM OTWARTY”

Rodziny zastępcze są w pewien sposób pozbawione prywatności. Oczywiście dużo zależy zarówno od specyfiki funkcjonowania (rodzina niezawodowa lub zawodowa) jak też cech osobowościowych rodziców zastępczych oraz ich dzieci (zarówno biologicznych, jak też tych będących w opiece zastępczej).
Im więcej dzieci (zastępczych) znajduje się pod opieką oraz im częstsza jest wymiana tych dzieci, tym problem staje się poważniejszy i w niektórych przypadkach może mieć wpływ na prawidłowe funkcjonowanie rodziny (zwłaszcza dotyczy to rodzin zastępczych o charakterze pogotowia rodzinnego).
Omówię może tą kwestię, dzieląc ją na pewne kategorie.

Rodzice biologiczni dzieci.

Rodzice biologiczni dzieci przebywających w opiece zastępczej mają prawo do ich odwiedzin. Niestety często rodzina ta jest w głębokim kryzysie i wielokrotnie takie spotkania powodują cofnięcie procesu socjalizacji dziecka i jego aklimatyzacji w rodzinie zastępczej. W przypadku niemowlaków nie ma to większego znaczenia ale już dzieci kilkuletnie bardzo przeżywają takie spotkania. Nie oznacza to, że dzieci te rzucają się swoim rodzicom na szyję i chcą z nimi wrócić do domu. Niestety takie odwiedziny są dla nich najczęściej „powrotem do przeszłości”. Przez kilka tygodni (bo mniej więcej takie są odstępy pomiędzy poszczególnymi spotkaniami) dzieci próbują ułożyć sobie nowe życie i nagle wracają wspomnienia, często ubarwiane opowieściami nie mającymi nic wspólnego z rzeczywistością, w której te dzieci aktualnie funkcjonują. Do tego wielokrotnie muszą one „stać się” częścią życia swoich rodziców, choć wcale nie mają na to ochoty. Przykładem może być opisana jakiś czas temu Asteria. Dziewczynka zaczęła unikać rozmów telefonicznych z rodzicami, a gdy już do nich dochodziło, sprawiała wrażenie, że chce je jak najszybciej zakończyć. Trudno powiedzieć czy świadomie, czy też nie, ale nie chciała brać udziału w „rozgrywkach” swoich rodziców, w które była wciągana.
Naszym zadaniem, jako rodziców zastępczych jest nadzorowanie spotkań z rodzicami biologicznymi. Zdarza się, że po kilku wizytach nabywamy zaufanie do tych rodziców i pozwalamy na odwiedziny w osobnym pokoju. Wielokrotnie nie są to ludzie źli, a tylko zagubieni, niepotrafiący poradzić sobie z samym sobą.
Bywają też rodzice nieprzewidywalni, często agresywni. Nam zdarzyło się raz, że byliśmy straszeni TVN-em, mimo że Majka miesiąc wcześniej dostała prezent (figurkę aniołka) w podziękowaniu za opiekę nad dzieckiem. Niestety takie huśtawki nastrojów są często na porządku dziennym.
Sytuacje takie mają miejsce w przypadku ludzi zupełnie zdrowych psychicznie, ale są też rodzice cierpiący na choroby psychiczne (mieliśmy taką mamę). Gdy są na lekach, są całkiem normalni, można z nimi porozmawiać, ustalić pewne sprawy. Bywa jednak, że leki odstawią lub opuszczą ośrodek, w którym są na terapii i w tym momencie ich zachowania mogą być zupełnie nieoczekiwane.
Niestety każdy rodzic zna adres zamieszkania rodziców zastępczych, u których znajduje się jego dziecko.
W kontaktach z rodzicami „naszych” dzieci odgrywamy rolę „dobrego i złego policjanta”. Czy jest to moralnie uzasadnione?... W każdym razie jest skuteczne. W przypadku opisanym powyżej to ja otworzyłem drzwi i nie wpuściłem mamy do domu (przyszła niezapowiedziana i z tego co wiedzieliśmy, w danym momencie była poza kontrolą jakichkolwiek lekarzy). Majki akurat nie było w domu. Uznałem, że ryzyko, że wejdzie do domu i nie będzie chciała wyjść było zbyt duże. Przyniosłem tylko na chwilę jej córkę, aby mogła ją przytulić, pocałować (aż tak wrednym „policjantem” nie jestem, chociaż obiektywnie rzecz biorąc, również ta decyzja była obarczona pewnym ryzykiem).
Za to w tym przypadku Majka została „dobrym policjantem” (w oczach mamy dziewczynki wręcz przyjaciółką).
Na ogół sytuacja jest odwrotna. Majka ustala reguły i jest bardzo konsekwentna. W przypadku młodych rodziców (a takich jest większość) mówi im po imieniu (oczywiście tylko pro forma zadaje pytanie „czy może?”, ale jeszcze się nie zdarzył ktoś, kto nie wyraziłby zgody). Ja zwracam się do nich w formie grzecznościowej, nie stawiam warunków, potrafię wysłuchać, poradzić.
Rodzice mają do wyboru dwie różne osobowości i jeżeli chcą się „otworzyć” to mogą to zrobić albo przed Majką albo przede mną, a to co mają do powiedzenia jest często bardzo ważne.
Oczywiście informacji, które nam przekazują nie chcemy wykorzystywać przeciwko nim (często są osobami sympatycznymi, czasami młodszymi od naszych dzieci – trudno w takiej sytuacji ich nie lubić). Jednak gdy na przykład dowiadujemy się o prawdopodobnym molestowaniu seksualnym mamy „naszego dziecka” przez jej brata (z którym mieszka), to jest to sprawa bardzo poważna.

Bywają też rodzice potencjalnie niebezpieczni. Tata Filemona (opisanego kilka tygodni temu) też przyszedł niezapowiedziany i znowu w momencie gdy Majki nie było w domu. Jak zobaczyłem go w okienku drzwi wejściowych, to ciarki przeszły mi po ciele. Nie musiałem pytać kim jest.
Otworzyłem drzwi. Okazało się, że przyszedł ze swoją mamą (babcią Filemona). Pewnie uznał, że kobieta „łagodzi obyczaje”. W tym przypadku zdecydowałem się na spotkanie i zaprosiłem ich do domu (zostałem „dobrym policjantem”) - nawet zrobiłem im kawę.

Odwiedziny rodziców mogą też stanowić problem dla innych dzieci (dlaczego jego odwiedzają a mnie nie). Również naszym dzieciom biologicznym takie wizyty nie sprawiają przyjemności. Zanim zejdą na parter zawsze muszą się upewnić, czy „teren jest bezpieczny”.

Podsumowując kontakty z rodzicami biologicznymi, powiedziałbym że należy przede wszystkim ustalić twarde zasady „współpracy” (czyli spotykania się z dzieckiem), będąc jednocześnie „człowiekiem”. Ważne, aby rodzice uwierzyli w to, że nie jesteśmy ich wrogami (bo faktycznie nie jesteśmy) ale jednocześnie wiedzieli do jakich granic mogą się posunąć.


Osoby pomocowe i zainteresowane (mniej lub bardziej).

Przez nasz dom przetacza się fala różnych osób, pomagających nam w prowadzeniu naszego pogotowia rodzinnego. Poza „Aniołkami Charliego” (które kiedyś opisałem) i „Ciociobabciami” (które niedługo opiszę) odwiedzają nas rodziny, które interesują się dziećmi będącymi pod naszą opieką. Niektóre mają w planach adopcję lub opiekę zastępczą długoterminową, inne „wpadają” na kawę – porozmawiać, pobawić się z dziećmi. Odwiedzają nas również (co nas bardzo cieszy) dzieci, które u nas były. W większości przypadków mamy bardzo dobry kontakt z ich nowymi rodzicami.
Co jakiś czas przychodzą na praktyki ludzie, którzy kończą kurs na rodziców zastępczych.
Wpadają” też kuratorzy sądowi (tych opiszę za tydzień), pielęgniarki środowiskowe, pani Jowita (dla tych, którzy nie pamiętają - nasza koordynatorka z PCPR-u), osoby z ośrodków adopcyjnych, czasami z opieki społecznej, koleżanki, koledzy naszych dzieci (głównie biologicznych, ale bywało, że starsze dzieci zastępcze również zapraszały swoje koleżanki i kolegów).
Obecność tak wielu i tak różnych osób sprawia, że czasami można poczuć się gościem we własnym domu. Niektórzy domownicy lubią taki ciągły „ruch w interesie”, na przykład Majka, inne się przyzwyczajają – jak ja. Staramy się jednak, aby piętro domu było enklawą, do której nie zagląda żadna obca osoba, w której nasze dzieci mogą się czuć zupełnie „bezpiecznie”.


Otoczenie.

Mieszkamy w małej miejscowości, co oznacza, że pewnie wszyscy nas znają. Jesteśmy zatem osobami (jak mówi Majka) „na świeczniku”. I tutaj znowu podobna sytuacja jak poprzednio, jedni członkowie rodziny to lubią, inni mniej. Majka uwielbia jak podczas spaceru ktoś się zainteresuje i może się wypowiedzieć. Ja z kolei nie za bardzo lubię wdawać się w takie pogawędki.
Zwłaszcza nie przepadam za rozmowami z zupełnie obcymi ludźmi, bo ile można opowiadać o tym samym.
Czasami zdarza się, że ktoś zagaduje
  • O!!! Trojaczki?
  • Tak
  • Ale takie różnej wielkości?
  • No bo jedno niedonoszone, drugie przenoszone a tylko jedno urodzone o czasie.

Widzę wówczas zdziwienie na twarzy . Jedni myślą „jakiś wariat”, ale niektórzy się nabierają. W każdym razie zaskoczenie jest tak duże, że zanim taki przechodzień „ochłonie” by zadać następne pytanie, ja już jestem kilka metrów dalej.

Chociaż czasami obserwacja reakcji różnych osób, które spotykam, wprowadza mnie w "zabawowy" nastrój.
Bywają na przykład takie teksty:
  • Oj!, ale to dziecko ma taką „inną” buzię.
  • Tak, ono jest poalkoholowe.
  • Aaaaaaa...

I cisza ... Zostawienie takiej osoby bez komentarza sprawia mi "dziką frajdę"

Podsumowując dzisiejszy temat chciałbym podkreślić, że moim zdaniem najważniejszą rzeczą dla wszystkich rodzin zastępczych jest dążenie do zapewnienia maksimum  prywatności zarówno własnym dzieciom biologicznym, jak też tym zastępczym. To rodzice decydując się na założenie rodziny zastępczej, podejmują decyzję o byciu w pewnym zakresie osobami publicznymi. Trzeba pamiętać, że dzieci niekoniecznie mają ochotę być „małpkami” w tym „cyrku”.
Mam nadzieję, że tym ostatnim stwierdzeniem nikogo nie uraziłem, ale czasami mam wrażenie, że niektórzy robią z tego pewnego rodzaju przedstawienie, afiszując się „wszem i wobec”.
A ma to być przede wszystkim rodzina.

P.S. Wyrażone tutaj treści są indywidualnymi opiniami autora.
Pikuś nie bierze za nie odpowiedzialności prawnej.
Za tydzień opiszę problemy z instytucjami.





5 komentarzy:

  1. Z tym uwielbianiem spacerowych pogawędek to Pikuś trochę przesadził, ale prawdą jest, że zachowuję się jak taka dumna mama, która o swoich dzieciach, ich postępach i osiągnięciach może mówić godzinami. Jest to czasem trudne,bo ludzie są zainteresowani również historiami dzieci i muszę lawirować, aby nikogo nie urazić ale jednak chronić dzieci i ich rodziny biologiczne. Pikuś jak większość facetów gubi się w takich sytuacjach, więc na wszelki wypadek unika takich pogawędek. Osobny temat to intencje, z którymi ludzie zaczepiają. Czasem życzliwe zainteresowanie(to rozumiem, bo sama oglądam się za maluchami na ulicy), chęć pomocy, wsparcia ale czasem niestety tylko poszukiwanie sensacji. W takich sytuacjach zbieram moje małpki i cyrk na kółkach odjeżdża.
    p.s.Całe ostatnie zdanie oczywiście należy wziąć w cudzysłów.

    OdpowiedzUsuń
  2. Ukłony w Waszą stronę, że tak bardzo pilnujecie prywatności dzieci własnych i" pogotowiowych".
    I tak sobie myślę, że pogotowia powinny powstawać tylko u ludzi, którym warunki materialne pozwolą na posiadanie bardzo dużego mieszkania ( jakieś 5-6) pokoi, a najlepiej dom. Nie wyobrażam sobie takiej aktywności w porządnym nawet 3 pokojowym mieszkaniu. I nie o poziom dóbr mi chodzi, bo można super wychowywac 4 niemowlęta w 3 pokojach bez zadnego problemu, ale przy takim " przepływie" ludzi i np.własnym dorastającym dziecku, to w 3 pokojowym nawet mieszkaniu tylko uciekac na księżyc, albo do sąsiadki....w poszukiwaniu azylu. Nigdy nie prowadzilam pogotowia, ale myślę sobie, że posiadanie domu w takim przypadku, to wielkie dobro, które staje się " narzędziem" do tego, by wszyscy mieszkańcy w takim pogotowiu cieszyli się pełnią zdrpsya psychicznego. To nie luksus, to konieczność. Pozdrawiam, Nikola

    OdpowiedzUsuń
  3. Mam pytanie w zasadzie do Majki. Tydzień temu pisała, że napisze jakiś komentarz, ale pewnie zabrakło czasu.
    Pikuś o rozstaniach z dziećmi pisze c'est la vie (takie jest życie).
    Ja bym powiedziała c'est la gars.
    A co Ty Majka czujesz, gdy dzieci od Was odchodzą?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. W pełni się z Tobą zgadzam, tacy właśnie są faceci. Ale czy to źle?
      Rozstania są elementem życia każdego człowieka (często są to rozstania na zawsze). W tym przypadku, w większości jest to początek nowego, lepszego życia naszych dzieci. Pewnie, że jest trochę smutno, dlatego piszę c'est la vie.
      Lepsze to, niż gdybym chciał użyć tekstu cyborgów: Hasta la vista "baby".
      A wracając do pytania, to sam jestem ciekawy co Majka na to odpowie.

      Usuń
  4. Rzeczywiście, ja jestem gadułą i mogłabym pisać o rodzicielstwie zastępczym książki bo to mój konik, ale czasu mało, więc łatwiej odpowiadać na konkretne pytania.

    "C'est la vie","coś się kończy coś zaczyna","idą w nowe, lepsze życie" itd.to słowa, które podpowiada rozum, żeby łatwiej było pogodzić się z odejściem dzieciaczków.
    A co mówi serce?
    Pikuś jak to facet, przeżywa to po swojemu. Czasem bardziej,czasem mniej, ale raczej sam, w swojej głowie i sercu. Taki już jest. Ja widzę tylko napięte mięśnie twarzy, delikatne drżenie szczęki. Oficjalnie jest twardy i wspiera mnie jak skała, ale uważni czytelnicy pewnie już zauważyli, że troszkę głębiej, to jednak wrażliwy facet.
    A ja? Co czuję? No cóż mam napisać? Prawdziwie i bez ckliwości?
    W dniu odejścia łzy się leją ciurkiem. Czasem uda mi się wytrwać do samego pożegnania, ale gdy ostatni raz przytulam maluszka, daję mu buziaka na drogę to już nie mogę się powstrzymać. Apogeum następuje po ich wyjściu i zrobieniu pa-pa. Potem gdy nie mogę zasnąć lub budzę się w nocy i myślę;jak im tam jest, jak sobie radzą? Czekam na zdjęcia, informacje. Sama raczej nie dzwonię.Nie chcę się narzucać, ale wszyscy nowi rodzice od pierwszego spotkania wiedzą jak bardzo zależy mi na kontaktach. Dotychczas wszyscy to rozumieją. Regularnie dostajemy filmiki, zdjęcia, odwiedzają nas, jesteśmy zapraszani do nich. Zdarzyło się, że uczestniczyliśmy w urodzinach, a nawet w chrzcinach. Nie oczekujemy zaproszeń, do aż takiego udziału w nowym życiu naszych maluchów, ale to bardzo miłe i w miarę możliwości nie odmawiamy. Gdy widzę szczęście i radość na buziach i dzieci, i rodziców, widzę kochające się rodzinki,słyszę z jakim ciepłem, miłością i dumą mówią o swoich maluchach, to jest mi łatwiej przez to przechodzić. Widzę sens tego co robimy. Wiem, że musieliśmy pokochać te dzieci, żeby nauczyć je miłości, a potem razem przygotować się do rozstania, przejść przez to, żeby potem mogły być szczęśliwe.
    I co dalej?
    Następne dzieci, następne rozstania i następne szczęśliwe rodziny. Dopóki sił i miłości starczy.
    P.S. W moim telefonie nie mam zdjęć moich dorosłych, biologicznych córek(muszę to nadrobić)ale mam po kilkadziesiąt zdjęć wszystkich moich maluchów.

    OdpowiedzUsuń