czwartek, 22 października 2015

--- Opinie, pytania, odpowiedzi - część 4

Dzisiaj postaram się odnieść do komentarzy z ostatniego tygodnia (w zasadzie dotyczących jednej osoby).

Ponieważ pewnie niewielu czytelników tego bloga śledzi wpisy pod poszczególnymi postami, to we wstępie „wkleję” krótką „rozmowę”, która stała się inspiracją do dzisiejszego tekstu.

Tak więc niestety „teoria chaosu” cichaczem się tutaj zakrada – pewne rzeczy powielam.
Jeżeli więc ktoś czyta komentarze, to część pierwszą może „sobie podarować”. Jednak nadal będę załączał treść tych komentarzy, do których się odnoszę, aby nikogo nie zmuszać do ich czytania pod postami.

Ponieważ wpisów (komentarzy) zaczyna pojawiać się coraz więcej, mam prośbę, aby osoby które chcą tu „bywać” częściej, wymyśliły sobie jakiś pseudonim i się nim podpisywały (mniej więcej tak jak to robi Nikola). Moja córka nazwała osobę, do której głównie kieruję dzisiejszy artykuł - Panem z Marsa. Ponieważ nie było podpisu – kolejne komentarze „zaliczyła na jego konto”. Niech sam oceni, czy chciałby się utożsamić z ich autorami.

Dzisiejszy artykuł będzie miał formę listu skierowanego do … powiedzmy „Pana z Marsa”.


Wstęp (tekst źródłowy)

Anonimowy pisze...
Bardzo przyjemnie czyta się Twoje wpisy. Ktoś kiedyś napisał, że są chaotyczne,
osobiście się z tym nie zgadzam. Być może nie każdy nadąża za Twoją myślą,
która leci z prędkością światła, he he. Bardzo mnie to rozśmieszyło.
Oczywiście żartuję, mam nadzieję, że ANONIMOWY się nie obrazi. Chcę tylko powiedzieć, że każdy ma inną wrażliwość na odbiór tekstu.
Jednemu się podoba innemu nie.
Ale interesuje mnie coś innego. Mogę zrozumieć kobietę, instynkty macierzyńskie
i te rzeczy. A Ty i inni tatusiowe zastępczy? Co musi mieć w sobie facet aby móc
wychowywać obce i często niełatwe dziecko?
19 października 2015 19:08

Pikuś Incognito pisze...
Mało testosteronu ...?
Przepraszam, to taki głupi żart po północy. Mam nadzieję, że też nie poczułaś się urażona.
Bardzo dobre pytanie, do tego bardzo trudne i niestety obawiam się, że nie jest to pytanie retoryczne. Czuję się w jakiś sposób zobowiązany, aby na nie odpowiedzieć. Jest to temat,
z którym nie raz musiałem się zmierzyć, chociaż z reguły zaczynał się od słów "jakie są twoje motywacje". Postaram się trochę go rozwinąć - może w czwartek wieczorem.
Ale na tą chwilę, mogę stwierdzić, że jestem zupełnie normalnym facetem (chociaż może tylko tak mi się wydaje). Wielokrotnie różne osoby zadawały mi podobne pytanie, chociaż czasami brzmiało ono: "co ciebie tak popierdoliło?". Jak zwał tak zwał - sens jest taki sam.

Zwracam się do Ciebie jak do kobiety, chociaż prosta analiza tego co napisałaś, nie daje jednoznacznej odpowiedzi. Jednak głębsza interpretacja tekstu pozwoliła mi stwierdzić , że jednak jesteś z Wenus.
20 października 2015 02:09
Anonimowy pisze...
Tak się składa, ze jednak jestem z Marsa, mam nadzieję, że Ci to nie przeszkadza.
Pewnie większość Twoich czytelników to dziewczyny, cóż taki temat.
Moja żona od jakiegoś czasu namawia mnie na zostanie rodziną zastępczą. Nie wiem czy tego chcę i czy jestem na to gotowy. Sporo czytam na ten temat i trafiłem też na tego bloga.
Czekam do czwartku.
20 października 2015 16:13


Pikuś Incognito pisze...
No to sytuacja się komplikuje. Nie dlatego, że jesteś z Marsa (w końcu ja też jestem), ale
że będę się musiał bardziej "przyłożyć" do odpowiedzi na Twoje pytanie - więc mogę się nie
"wyrobić" na czwartek, chociaż spróbuję.
Jak możesz, to napisz o jaką rodzinę zastępczą chodzi (do której przekonuje Cię Twoja żona), bo może to być zwykła rodzina zastępcza (gdzie możesz zając się jednym dzieckiem), rodzina zawodowa (przynajmniej 3 sztuki), rodzina specjalistyczna (tak samo), rodzinny dom dziecka (tutaj chyba już minimum 7 dzieci) lub tak jak my pogotowie rodzinne. Każda forma to zupełnie inna specyfika pracy i potrzebne są różne predyspozycje rodziców zastępczych.
Jeżeli nie chcesz pisać tutaj na forum, to mój adres mailowy pikusincognito@gmail.com jest do dyspozycji.
A jeżeli chodzi o podejrzewanie Ciebie o bycie dziewczyną, to teorię tą wysnułem na podstawie stwierdzenia, że rozumiesz kobiety.
Ja Majkę znam już prawie trzydzieści lat i wprawdzie potrafię przewidzieć pewne jej reakcje i zachowania, to chyba nie mógłbym powiedzieć, że ją rozumiem. Ale może to i dobrze, gdyby wszyscy byli tacy sami, to życie byłoby nudne.
21 października 2015 01:11
Rozwinięcie

No i zaczęły się „schody”. Na dobrą sprawę nie wiem co mam napisać, aby zostać dobrze zrozumianym. Na etapie szkolenia na rodzinę zastępczą pojawiło się pytanie „dlaczego?”.
Jakie są moje motywacje? Wówczas też nie wiedziałem co mam powiedzieć. I wcale nie chodziło o to, jak to „ubrać w słowa”, ale powiedzieć tak, aby stać się wiarygodnym. Bałem się, że gdy powiem to co myślę (tak bezpośrednio), to nie zostanę zrozumiany.
Swoje opinie wypowiadaliśmy w rozmowie z psychologiem, ale głównie pytania tego rodzaju pojawiały się w tak zwanych „księgach życia” - byliśmy szkoleni metodą Pride.
Być może niektóre osoby z naszej grupy mówiły, że „opieka zastępcza” (pomoc dzieciom w taki czy inny sposób porzuconym) jest ich powołaniem, że czują potrzebę pomagania. Bardzo nie lubię tego słowa - powołanie. W tym momencie cisną mi się na usta sentencje typu: „nie chcem ale muszem”.
Majka mówiła, że jest to jej pasją. Podobało mi się to stwierdzenie, ponieważ wówczas moją pasją był ogród i widziałem pewne analogie (swoją pracą i zaangażowaniem wpływasz na to jak rozwija się życie – czy to człowieka, czy rośliny). W tej chwili mój ogród żyje „własnym życiem” (niestety zaangażowanie w opiekę nad dziećmi zajmuje mnóstwo czasu). Ale paradoksalnie stał się pewnym ekosystemem (jakiego nie ma żaden z naszych sąsiadów). Jest w nim mnóstwo ptaków, jaszczurek, owadów i jeszcze mniejszych stworzeń. Na dodatek codziennością stały się sarny – cała rodzina po prostu tutaj mieszka. Wprawdzie wiele drzew i krzewów jest poobgryzanych do wysokości około jednego metra, ale widok sarny na tarasie robi wrażenie na każdej osobie, która zawita do naszego domu. Tylko nasz kot tutaj nie pasuje – zabija wszystko co jest w stanie dopaść. Kiedyś myślałem, że zwierzęta zabijają aby się najeść. Nasz kot zabija dla przyjemności. Może jak Chapic będzie odchodził do Włoch, dostanie kota jako ulubionego przyjaciela (chociaż tak nie jest).
Z Turynu tak szybko nie wróci (kot oczywiście).

Jak „widzisz” robię rozmaite dygresje, bo cały czas myślę nad w miarę prostym przekazaniem moich refleksji dotyczących pytania, które mi zadałeś – drogi „Panie z Marsa”.

Moja odpowiedź dotycząca motywacji bycia rodzicem zastępczym (na szkoleniu) była taka, że traktuję to jak wyzwanie. Tak jak kiedyś zrezygnowałem z pracy na etacie (zakładając własną firmę), później „zbudowałem” dom, tak teraz postanowiłem zaopiekować się dziećmi, które na jakiś czas potrzebują ciepła i zainteresowania sobą.

Podobnie jak w obu poprzednich przypadkach, tutaj też jest ogrom pracy, ale jeszcze więcej satysfakcji.
Wówczas (na szkoleniu) jeszcze tego nie wiedziałem (miałem tylko nadzieję, że tak jest), ale co miałem powiedzieć... , że robię to dla Majki – bo ją kocham. Wątpię, czy taka motywacja byłaby odebrana pozytywnie.

Ale tak prawdę mówiąc podszedłem do sprawy (ustanowienia nas rodzicami zastępczymi) trochę egoistycznie. Mając na względzie determinację Majki, wiedziałem że „dopnie swego”.
A zadowolona żona, to dobra żona.
Jedna z podstawowych zasad judo mówi: „ustąp aby zwyciężyć”. Stosuję ją we wszystkich sferach życia i jak do tej pory zawsze wygrywam. Jest to pewien odpowiednik biblijnej „złotej reguły”, którą można sparafrazować słowami :„nie czyń drugiemu co tobie niemiłe”. Majka też stosuje tą zasadę, chociaż może nawet o tym nie wie. Pewnie niektórzy myślą, że owinęła mnie sobie koło palca (niech sobie tak myślą).

Ustąp aby zwyciężyć … Niesamowite, ja to stosuję i Majka też. Jak to możliwe, że oboje zwyciężamy? Muszę to przemyśleć.

Wiem, że to co piszę nie jest odpowiedzią na zadane przez Ciebie pytanie, ale musisz czytać między wierszami – gotowa odpowiedź nie istnieje.

Wczoraj ktoś napisał w komentarzu, czy naprawdę jestem aż tak stary (przynajmniej taki był sens tej wypowiedzi) skoro znam Majkę już trzydzieści lat. Ktoś inny sugerował grę w szachy zamiast treningu judo. Największym problemem w moim przypadku jest „doczłapanie” do maty – a potem wstępuje we mnie „młody duch”. Majka też „doczłapała” do swojej "maty", a ja zrobię wszystko aby długo z niej nie zeszła.

Nie odpisałeś mi o jakiej formie rodziny zastępczej myślicie. Nie wiem czy macie własne dzieci, czy nie. Dalej napiszę więc trochę „w ciemno”.
Moja Majka (w przeszłości) też co jakiś czas wracała do chęci bycia rodziną zastępczą dla jakiegoś dziecka lub bycia choćby „rodziną zaprzyjaźnioną”. Kilka lat temu nawet poczyniła pewne kroki w tym kierunku. Znalazła jakąś dziewczynkę w domu dziecka, planowała „zabierać” ją na weekendy, wakacje. Nie podobało mi się to. Wiedziałem, że może to zaburzyć życie naszej rodziny.
Właściwie „w grę” wchodziły dwie możliwości. Albo w oczach naszych dzieci (które były jeszcze małe) stanie się dla nich konkurencją, albo wszyscy ją tak pokochają (ten wariant wydawał mi się mniej prawdopodobny), że jedynym wyjściem będzie adopcja. Na czwarte dziecko nie byłem już gotowy (ani w sensie emocjonalnym, ani finansowym). Na szczęście Maja „poszła” do pracy i na ponad dziesięć lat sprawa ucichła. W tym czasie nasze dzieci (przynajmniej w większości – 2/3) stały się dorosłe. Temat powrócił, co było dalej – wiesz z postów, które napisałem.
Być może narażę się w tej chwili wielu osobom, ale jeżeli masz dzieci, to je chroń. Nie znam przypadku, aby dziecko zastępcze było „kumplem” dla własnego dziecka – zawsze jest konkurencją (chyba, że mówimy o niemowlakach lub różnica wieku jest duża).
Natomiast jeżeli nie masz dzieci, to mogę powiedzieć tylko tyle, że dzieci nie kocha się za geny. Te, które u nas były kochaliśmy jak własne. W takim przypadku możesz „walić jak w dym” (niezależnie od formy w jakiej chcecie funkcjonować).

Jest jeszcze jedna rzecz, którą mogę Ci zasugerować. Pamiętaj, że to Twoja żona pragnie być rodziną zastępczą. Twoim zadaniem jest tylko jej pomagać i ją wspierać. Tylko tyle, a może aż tyle.
W każdym razie musicie ustalić „reguły gry” i się ich trzymać.
Niedawno mieliśmy badania psychologiczne (to takie rutynowe sprawdzanie – co dwa lata – czy rodzina zastępcza jeszcze jest „normalna”, a dokładniej mówiąc – czy sama nie potrzebuje jakiejś pomocy). Podczas rozmowy powiedziałem, że opiekę nad dziećmi w nocy rozwiązaliśmy w ten sposób, że ja śpię w pokoju ze starszymi dziećmi (oczywiście, gdy są to już dzieci kilkuletnie, które nie budzą się do karmienia, to śpią same w jeszcze innym pokoju), a Majka „ogarnia” te najmłodsze. Stwierdziłem, że w zasadzie nie jest to dla mnie specjalnie uciążliwe, bo dzieci „dopasowują” się do siebie i na dobrą sprawę muszę do nich w nocy wstać tylko ze dwa razy. Pani psycholog zadała mi pytanie, co bym zrobił, gdyby jednak trafiło do mnie (do mojego pokoju) dziecko, które nie chciałoby się „dopasować”? Odpowiedziałem, że zniósłbym je piętro niżej (do Majki). Takie mamy ustalenia. Ja w naszym pogotowiu jestem tylko do pomocy. Mimo, że poświęcam dzieciom bardzo dużo czasu, to nic nie muszę.

I jeszcze jedna sugestia (jednak trochę się tego uzbierało). Jeżeli chcecie zostać jakąkolwiek formą rodziny zawodowej, to nie pozwólcie się obciążyć nadmierną ilością dzieci. Pewnie znowu się komuś narażę, ale są pogotowia, które mają po 7-8 (a nawet więcej) dzieci. Jeżeli do tego dodać własne dzieci (które często też są w wieku, w którym potrzebują opieki) to przestaje to być przyjemne. Nie da się spać po 3-4 godziny na dobę i cieszyć się życiem. My tylko raz mieliśmy siódemkę dzieci, ale tak naprawdę tylko piątkę (bo były to wakacje i dwójka była urlopowana do przyszłych rodzin zastępczych), a i tak był „sajgon”. Zresztą jest to też ze szkodą dla dzieci. Nawet mając osobę do pomocy, masz w takim przypadku czas tylko na „opiekę techniczną” (karmienie, przewijanie, jak chodzą to dbanie aby się wzajemnie nie pozabijały). Stajesz się domem dziecka, a przecież nie o to chodzi.

Obawiam się, że nie za bardzo Ci pomogłem (a może wręcz przeciwnie). Decyzję i tak musisz sam podjąć, ale może teraz będziesz miał trochę więcej danych do analizy.


Zakończenie

Artykuł miał mieć formę listu, a wyszedł jak odpowiedź na maila. Szkoda,że pewne formy pisania "wychodzą z mody".
Kiedyś napisałem list do córki. Wprawdzie było to „zadanie domowe” na szkoleniu dla rodzin zastępczych, jednak był on prawdziwy i do tego pierwszy po dwudziestuparu latach (od czasu gdy pisałem listy z wojska do Majki). Może kiedyś go tu przedstawię – jeżeli będę miał zgodę córki.


9 komentarzy:

  1. O co tu chodzi?
    Miało być raz w miesiącu, więc wchodzę po miesiącu, a tu 9 nowych postów.
    Przecież zanim to przeczytam, to moja rodzina z głodu poumiera.

    OdpowiedzUsuń
  2. To jeszcze raz ja, ta z komentarza z powyżej albo poniżej, już nie wiem jak to się układa. Tak napisałam bez sensu. To nie znaczy, że masz pisać raz na miesiąc. Pisz często, tylko ja będą musiała wchodzić co tydzień, bo widzę że jesteś takim weekendowym blogerem.

    OdpowiedzUsuń
  3. Dziękuję i przepraszam.
    Przepraszam, że nie odpowiedziałem na Twój komentarz i pytanie o jakiej rodzinie myślimy. Miałem dość trudny okres w pracy, po prostu nie zaglądałem na Twojego bloga.
    Dziękuję za wyczerpującą odpowiedź. Trochę mi wstyd, bo tak dokładnie mi wszystko opisałeś, a my myślimy tylko o byciu rodziną zastępcza dla jednego dziecka. Mamy jednego synka. Z tego co napisałeś jesteśmy niewiele młodsi od Was (a przynajmniej od Ciebie, bo do wieku Majki chyba się nie odniosłeś). Na adopcję w zasadzie już nie mamy szans. Cały czas boję się wziąć dziecko w opiekę zastępczą, ale wiem, że albo zrobię to teraz albo nigdy.
    Przeczytałem Twojego posta wczoraj w nocy. Chciałem napisać coś ładnego, ale nie potrafię "polecieć do gwiazd" tak jak Ty w swoich artykułach.
    Dzięki,
    PAN Z MARSA
    Nie podpisałbym się w ten sposób, bo ktoś mógłby pomyśleć, że "Narcyz się nazywam".
    Ale skoro Twoja córka tak o mnie mówi, to nie mogę zrobić inaczej.

    OdpowiedzUsuń
  4. Jestem wychowawczynią-opiekunką w domu dziecka. Staram się aby nasi wychowankowie byli szczęśliwi. Zarówno ja, jak i moje koleżanki i koledzy przychodzimy do pracy nie po to aby odsiedzieć 8 godzin, ale staramy dać dzieciakom radość, nauczyć ich wiary w siebie, bo to są dobre dzieci tylko trochę zagubione.
    Zabolało mnie, że uważasz, że bycie w domu dziecka jest najgorszą rzeczą, która może spotkać małego człowieka. Nie napisałeś tego bezpośrednio, ale tak to odebrałam. Ale i tak będę tu zaglądać, bo mi się podoba.

    OdpowiedzUsuń
  5. Właśnie na takie opisy czekam.
    Panie z Marsa, ODWAGI!!!
    Tylko ci co nie mają wątpliwości się nie nadają.
    Pozdrawiam wszystkich
    KAROLA

    OdpowiedzUsuń
  6. Do "Pana z Marsa"
    Jak napisała Karola - życzę odwagi.
    Dzieci, które "idą" do rodziny zastępczej są często w jakiś sposób obciążone historią swoich rodziców. Czasami jest to bezpośrednie odziedziczenie jakiejś choroby, czasami problemy będące konsekwencją niewłaściwego "prowadzenia się" mamy w czasie ciąży a czasami hipotetyczna możliwość wystąpienia zaburzeń w późniejszym okresie (np. jakieś choroby psychiczne).
    Powiem krótko, małe dzieci które są przeznaczone do opieki zastępczej, albo są w jakiś sposób chore (i mimo, że są zgłoszone do ośrodka adopcyjnego, nie można znaleźć dla nich rodziców adopcyjnych), albo nie są przeznaczone do adopcji.
    W tym drugim przypadku rodzice biologiczni cały czas mają szansę na powrót dziecka do nich.
    Powroty do rodzin biologicznych nie są częste, ale się zdarzają.
    Jeżeli więc chcielibyście zaopiekować się takim dzieckiem, to jest ryzyko, że wróci do mamy.
    Są jednak dzieci starsze, których nikt nie chce (brzydko mówiąc), mimo że są zdrowe i marzą o rodzinie. Jednak w tym przypadku musielibyście zainteresować się domami dziecka.
    Dzisiaj "odezwała się" Agnieszka83 - może ona miałaby jakieś sugestie - zapraszam do dyskusji.

    P.S. Anię Wyszkoni też bardzo lubię.

    OdpowiedzUsuń
  7. Do "Agnieszki83"
    Przepraszam, jeżeli Cię w jakiś sposób uraziłem. Faktycznie artykuł, który napisałem dla "Pana z Marsa" jest trochę kontrowersyjny i miałem świadomość, że pewne fragmenty mogą się niektórym osobom nie spodobać. Jednak nigdy moim celem nie jest sprawienie komuś przykrości. Zawsze staram się zwracać uwagę na to, że wszystko zależy od człowieka. W każdej instytucji pracują ludzie - i to od nich zależy jak ta instytucja będzie postrzegana.
    Dom dziecka nie jest dla dzieci ostatecznością, tak jak pogotowie rodzinne nie jest swego rodzaju "katharsis". Nie wiem, czy czytałaś o Królewnie? Dom pomocy społecznej jest w moim mniemaniu na samym końcu listy, a jednak są takie ośrodki, które robią na mnie ogromne wrażenie i osoby tam pracujące są niesamowicie charyzmatyczne.
    Pogotowia rodzinne też w pewien sposób są tylko namiastką rodziny. Gdy nasze dzieci "odchodzą" do nowych rodzin, to mamy świadomość, że będą miały lepiej - dla nowej rodziny będą jedyne, nie będą musiały dzielić się miłością i zainteresowaniem z innymi.
    Pisałem też o pogotowiach rodzinnych, które mają nadmiar dzieci. Wiem, że czasami mogą być pewne naciski z zewnątrz albo dylematy moralne (albo biorę, albo dziecko trafia do domu dziecka - i znowu narażam się Agnieszce83).
    Proszę może traktować to co napisałem dla "Pana z Marsa" jako moje pobożne życzenia.
    Tak powinno być, czy też tak chciałbym aby było, jednak życie "pisze swoje scenariusze".

    OdpowiedzUsuń
  8. Agnieszko83
    Przeczytałam jeszcze raz zarówno komentarz skierowany do Pana z Marsa jak i do Ciebie i postanowiłam znów się wtrącić. Rzeczywiście wzmianka o Domu Dziecka zabrzmiała jakoś tak negatywnie.Rozmawialiśmy o tym i wiem, że nie taki był zamiar Pikusia. Nie wiem czy jego tłumaczenie Cię satysfakcjonuje, bo jak każdy facet, jak ma się przyznać do błędu lub przeprosić to zaczyna kluczyć i lawirować. Uwierz mi jednak, że ma złote serce i nigdy świadomie nie sprawia nikomu przykrości.
    Napiszę Ci co o tym myślimy, tak po babsku(może uda się jaśniej).
    Pracowałam kiedyś jako pielęgniarka na oddziale dziecięcym, oddawałam tym dzieciom całe serce(dodam, że były to czasy kiedy rodziców obowiązywały godziny odwiedzin, a poza nimi byłyśmy tylko my). Mimo szczerych chęci i wielkiego serca większości personelu nie zawsze udawało nam się skupić na jednym dziecku tak aby dostrzec jego indywidualne potrzeby, problemy czy po prostu posłuchać o ważnych dla niego sprawach. Nie był to brak dobrej woli lecz realia w jakich pracowałyśmy(2 pielęgniarki na 25 dzieci,brak salowych,sprzęt wielorazowy itd.) Po wykonaniu tych medyczno-technicznych czynności(zabiegi, toaleta, karmienie)niewiele zostawało już czasu choćby na poprzytulanie. Dla mnie ta sytuacja jest porównywalna do Domów Dziecka. Nie wiem jakie dzisiaj są warunki w DD, ile opiekunek na ile dzieci, ale myślę, że chyba nie jest zbyt komfortowo. W tekście, DD był wymieniony właśnie w takim kontekście, że przepełniona RZ przestaje być RODZINĄ a zaczyna być placówką. Pewnie, ktoś może powiedzieć,że można mieć osobę do pomocy czy wolontariuszy ale w przypadku małych dzieci jeden stały opiekun jest niezwykle ważny w procesie budowania więzi, a tego nie zapewni żadna placówka. Myślę, że zgodzisz się ze mną, że nawet najlepsza placówka nie zastąpi rodziny. Jeżeli Sąd kieruje maluszki do Pogotowia czy RZ to właśnie dlatego aby stworzyć im te rodzinne warunki. W naszym mniemaniu 7 czy więcej maluchów + własne czasem jeszcze małe dzieci to wyzwanie ponad miarę, ale to znów tylko nasze zdanie. Może inni są lepiej zorganizowani lub mają większą odporność na braki snu. Nikogo nie oceniamy, zresztą nie ośmielę się stanowczo powiedzieć gdzie jest moja granica, bo wszystko zależy od sytuacji i wielu czynników.
    Troszkę odeszłam od głównego tematu(jednak trudno pisać krótko, zwięźle i na temat).Agnieszko dla starszych dzieci DD może być dobrym rozwiązaniem, często lepszym niż dom rodzinny, ale także czasem lepszym niż PR czy RZ, ze wgl. na problemy z przywiązaniem, lojalnością wobec rodziców biologicznych, czy np.dla licznych rodzeństw.Nie będę się rozwijać, bo ty to wiesz najlepiej, chcę Ci tylko pokazać, że nie traktujemy DD jako najgorsze zło, ale dla maluchów chcemy RODZINY. Pikuś napisał, że nawet PR to nie jest najlepsza opcja bo u nas też nie są jedyne, dlatego chcemy szybciutko przekazywać maluchy(a głównie takimi się opiekujemy) "naprawionym" rodzinom biologicznym lub nowym rodzinom adopcyjnym czy zastępczym, a DD to jednak ostateczność.
    Wiemy, że w DD tak jak i w szpitalach, szkołach, PR czy RZ pracują wspaniali, oddani dzieciom ludzie, a Ci "wypaleni" to tylko wyjątki, ale każde dziecko potrzebuje mamy i taty(niekoniecznie tych rodzonych).
    Nie wiem czy napisałam jaśniej niż Pikuś(to jednak trudne, zamienić myśli w precyzyjne słowa,Pikuś przepraszam)ale może w ogólnym zarysie rozumiesz o co nam chodzi. Nie chcę żeby Ci było smutno. Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  9. Ja uważam, że pobyt w Domu Dziecka nie jest może najgorszą rzeczą, jaka może się przydarzyć dziecku, ale jedną z najgorszych. Oczywiście, że jest to ratunek w sytuacji zagrożenia zdrowia i życia w rodzinie biologicznej. Doceniam pracę wszystkich wychowawców, ich wielkie serce i oddanie. To powoduje, że to cierpienie dzieci jest trochę mniejsze. Jednak porzucenie i brak mamy i taty jest cierpieniem, które uleczyć może tylko posiadanie osób znaczących, mamy i taty. Najlepsi pracownicy dziś pracują, jutro z różnych względów rezygnują i nie łudźmy się, że dzieci placówkowe są tymi jedynymi, najważniejszymi w ich życiu....bo jest ich za dużo by tak było itp. Dziecko powinno mieć mamę i tatę. Jeśli nie biologiczną, to adopcyjną, zastępczą. Dziecko potrzebuje miłości. W żadnejdobrej rodzinie nie ma dużych grup. W żadnym DomubDziecka nie ma miłości, choć życzliwość oczywiście tak. Z całym szacunkiem do pracowników Domów Dziecka, ale mając wybór dobrej rodziny, a Domu Dziecka kto z nas wybrałby dom dziecka? Dramatem jest, jak tej dobrej rodziny jakiejkolwiek brak. I w tym sensie zostaje Dom Dziecka. Przepraszam, nie chce nikogo urazic, ale dla mnie Dom Dziecka nie jest miejscem, gdzie powinny mieszkać dzieci. Starsze z zaburzoną więzią mają ją zaburzoną, bo często nie było dla nich rodziny, gdy były małe,a gdzieś muszą mieszkać. Wcale to nie świadczy o tym, że Domy Dziecka są dobrym rozwiązaniem. Dla mbie nie są. Przepraszam, jeśli zbyt stanowczo, piszę co myślę. Nikola

    OdpowiedzUsuń