czwartek, 15 października 2015

--- Opinie, pytania, odpowiedzi - część 3

Jutro przedstawię historię chłopca, który był u nas najkrócej.

Jest ona jednocześnie radosna jak też smutna. Szczęśliwie zakończyła się dla „małego”, natomiast dla jego mamy nie będzie miłym wspomnieniem, mimo że podjęła bardzo mądrą decyzję.

Zdaję sobie sprawę z tego, że pierwszym wrażeniem czytającego może być pytanie: „dlaczego?”.
Dlaczego nikt jej nie pomógł, gdzie w tym wszystkim jest pomoc Państwa – instytucji mających wspierać rodzinę?

Dlatego najpierw chciałbym przedstawić swoje zdanie w kwestii wspierania rodzin, które sobie ukształtowałem na podstawie historii dzieci, które u nas były.

Pewnie każdy wielokrotnie spotkał się z opinią, że trzeba pomagać rodzinom, a nie odbierać im dzieci – przekazując rodzinom zastępczym. Rodziny zastępcze dostają pieniądze na utrzymanie tych dzieci, a przecież można by je dać rodzicom (rodzinie, w której te dzieci się wychowują).
Pierwsze pytanie – na co ci rodzice wykorzystaliby otrzymane pieniądze?
A drugie – jak taki precedens wpłynąłby na rodziny, które nie korzystają z opieki społecznej?

Obserwując perypetie rodziców „naszych” dzieci muszę stwierdzić, że odebranie dziecka rodzicom w Polsce nie jest łatwe. Paradoksalnie, pewnie duży wpływ ma na to fakt, że nie jesteśmy bogatym krajem (bardziej opłaca się Państwu gdy dziecko jak najdłużej pozostaje w rodzinie biologicznej).

Czy gdyby sytuacja finansowa była inna (mielibyśmy lepszy „socjal”), to dzieciom, które w tej chwili trafiają do rodzin zastępczych by się polepszyło? Zostałyby we własnej rodzinie, która byłaby wsparta finansowo przez Państwo?
Podejrzewam, że wręcz przeciwnie, wiele dzieci, które aktualnie przebywają w swoich rodzinach, trafiłoby do rodzin zastępczych. Wystarczy spojrzeć jak ta sprawa jest rozwiązywana w innych (bogatszych) krajach, choćby w Szwecji.
Dzieci, które do nas trafiają (przynajmniej dotychczas) nie mogą dłużej pozostać w swoich rodzinach, bo albo te ich zwyczajnie nie chcą, albo są bite, głodzone lub zaniedbywane w inny sposób, albo nie mają gdzie mieszkać.

Wielokrotnie słyszałem w mediach (zwłaszcza czytałem w internecie), że dzieci są zabierane rodzicom, bo ci są biedni. Może był gdzieś w Polsce jakiś precedens, ale od każdego wyroku można się odwołać.
Na pewno w naszym powiecie taki przypadek nie miał miejsca.
Myślę, że w takich opowieściach zawsze jest „drugie dno”, które się przemilcza, a ewentualne sprostowanie jest napisane druczkiem, który trzeba czytać przez lupę.

Aktualnie w Polsce opieka społeczna wspiera rodziny, które ledwo „wiążą koniec z końcem”, nie mają środków na życie. Może nie są to wielkie pieniądze (i kwota dochodu na osobę w rodzinie uprawniająca do tego zasiłku jest niewielka) , to poza „rybą” (zarówno w postaci gotówkowej, jak też przekazywaniem środków spożywczych, ubrań, opału), rodziny te dostają też „wędkę” - propozycję nauki, pracy.

Problemem jest to, że rodzice „naszych” dzieci nie bardzo chcą wziąć „wędkę”.
Mieliśmy „mamę”, która mogła mieszkać razem ze swoim dzieckiem w „Domu samotnej matki”.
Jednak warunkiem przebywania w takim domu jest praca „na dobro wspólne” - sprzątanie, pomoc w kuchni i inne drobne prace gospodarcze. Czuła się wykorzystywana – uciekła.

Odrębnym problemem jest to, że rodzice dzieci, które są u nas umieszczane, w większości powielają zachowania swoich rodziców. Nie widzą potrzeby zmiany i nie chcą „wyrwać się” z tego „matrixa”, w którym funkcjonują. W zasadzie trudno ich za to winić. Każdy z nas jest spadkobiercą pewnych zachowań i poglądów swoich rodziców. Próba zmiany siebie jest często „walką z wiatrakami”.
W momencie odebrania dziecka rodzicom, najpierw poszukuje się rodziny zastępczej wśród najbliższej rodziny – dziadków, rodzeństwa, kuzynostwa, wujków, cioć i tak dalej.
W większości przypadków taka opcja jest niemożliwa. I czasami nie dlatego, że ktoś nie chce - ale nie może zostać opiekunem, bo na przykład ma odebrane prawa do wychowywania własnych dzieci, miał konflikt z prawem (wymagane jest zaświadczenie o niekaralności) albo nie ma warunków mieszkaniowych (te nie są wygórowane – wystarczy aby było w domu ciepło i z kurka płynęła woda – no i było jakieś miejsce dla nowego lokatora).

Ciekawe jest to, że mimo iż rodzice najczęściej „walczą” o odzyskanie swoich dzieci, to jest to walka „słowami” - niepoparta czynem.
A czymś, co mnie wprowadza w zdumienie jest fakt, że w momencie, gdy sąd podejmie decyzję o odebraniu praw rodzicielskich - rodzice „odpuszczają”. Sprawiają wrażenie jakby czuli się rozgrzeszeni (nastąpił jakiś reset i mogą zacząć życie od nowa).Nie odwołują się od wyroku, czasami tylko zadzwonią lub wyślą do nas SMS-a (czy mamy jakieś nowe wiadomości o ich dziecku).
Jednak po kilku tygodniach ta aktywność ustaje.
Mamy wrażenie, jakby „walka o dziecko” była sprawą honoru, a nie własnym „chciejstwem” (to taki neologizm, ale trudno mi dobrać odpowiednie słowo).


Kiedyś zadałem sobie pytanie:
Gdybym teraz dowiedział się, że nie jestem dzieckiem rodziców, którzy mnie wychowywali, ale zostałem „odebrany” moim rodzicom biologicznym - jak bym zareagował?

Tyle wyszło z moich przemyśleń (w skrócie):

BYŁO:
Kochałem i byłem kochany. Otrzymałem od rodziców wiedzę „jak żyć”, kim być , jak traktować innych ludzi. Miałem szczęśliwe dzieciństwo – grałem z chłopakami w piłkę, zakochiwałem się w koleżankach, obserwowałem świat – miałem marzenia...
Otrzymałem dobre wykształcenie, dzięki temu zdobyłem dobry zawód, założyłem szczęśliwą rodzinę, było mnie stać na jej utrzymanie, nawet na zbudowanie domu (tylko samochody zawsze miałem jakieś „kiepskie”).

MOGŁO BYĆ:
Byłem „przypadkowym” dzieckiem mojej mamy. Bardziej wolała towarzystwo innych ludzi , niż moje.
Źle się uczyłem, bo mama nie pomagała mi „w lekcjach”.
Zawsze byłem gorszy od innych – nie jeździłem na wycieczki (bo nie było pieniędzy).
Ale byłem silny, więc pokazałem kto jest najważniejszy w klasie. Miałem problemy (mama je bagatelizowała – w końcu chłopak „ma prawo komuś dołożyć”).
W szkole pojawił się „dealer” - dlaczego nie spróbować (podobno z tego jest niezła kasa).
Znalazłem się w "świecie", z którego nie ma ucieczki.
W tej chwili mam wyrok bez zawiasów 14 miesięcy.
A mój tata? – nie znam.

KTÓRE ŻYCIE BYM WYBRAŁ?

Oczywiście druga sytuacja jest trochę przejaskrawiona, ale w dużej mierze prawdopodobna.

Osobom, które uważają, że dzieci za wszelką cenę powinny wychowywać się w rodzinach, w których się urodziły, proponuję zadać sobie podobne pytanie.



2 komentarze:

  1. Sądzę, że dziecko powinno być mądrze kochane w troskliwej rodzinie.
    Tyle, że nie każdą grupę ludzi połączonych więzami krwi można nazwać rodziną.Rodzina to relacje miłości.
    Są niestety ludzie, którzy nie potrafią mądrze kochać dziecka. I Oni mogą się nauczyć tego choć trochę, problemem jest, gdy nie chcą się nauczyć.
    Brak środków do życia jest ogromnym problemem.
    Tylko, że to jest problem do pokonania.
    Znam rodziny z 4 czy 5 dzieci, gdzie im bardzo ciężko finansowo, ale to tak dobrzy, uczynni i kochający swoje dzieci ludzie, że nikt z ich otoczenia oraz z pomocy społecznej nie wątpi w to, że warto im pomóc. Nikt nie wątpi też w to, że dzieciom nie dzieje się krzywda.Nikt nawet nie abmyśli o tym, by im dzieci zabierać.
    Ludzie im ufają, że dobrze wykorzystają pomoc. Oni ufają ludziom, że im pomogą.
    Dramatem zaś jest, gdy rodzice są sami " dużymi dziećmi" i nic z tym nie robią. Stąd bywa, że mówią:
    Piję alkohol, po co mam się leczyć....kumple się nie leczą
    Biję dziecko....mnie bito i żyję
    Mam coś dać dziecku....przecież to Ono powinno mi pomagać
    Kochac je?....mnie nie kochano i żyję. Też da radę
    Oczywiście są dramaty typu choroba, utrata pracy itd. Jednak w kochających się rodzinach, takich wspierających się te problemy jakimś " cudem" są przezwyciężane. Bo jest chęć pomocy sobie nawzajem.
    Więc nie brak pieniędzy, nie uteata pracy, nie choroba ale dramat " dużych dorosłych dzieci" odpowiedzialnych za małe dzieci jest tym, co powoduje, że dzieci powinny być zabierane.
    Dziećmi powinny zajmować się dorośli a nie " dorośli ludzie myślący jak dzieci".
    Dzieci zabrane wtedy mają szansę by w przyszłości być dojrzałymi dorosłymi, a nie " dużymi dorosłymi dziećmi".Szansa by przerwać ten dziwny krąg, by nie spędzać potem 10 lat na terapiach, by żyć dobrymi wzorcami
    Nikola



    OdpowiedzUsuń
  2. Nikola, dziękuję za uzupełnienie mojego artykułu.
    W pełni się z Tobą zgadzam.

    OdpowiedzUsuń