środa, 13 lipca 2022

--- Apa

 



Opiszę sytuacje, które pojawiają się zawsze. Tym razem wybrzmiały w szczególny sposób, ponieważ w krótkim czasie mieliśmy kilka odejść dzieci do nowych rodzin.

Już po drugim, trzecim spotkaniu z rodzicami adopcyjnymi, każde z dzieci się zmienia. Ja mógłbym powiedzieć, że na gorsze. Psycholog zapewne powiedziałby, że na lepsze. A patrząc na wszystko bez zbędnej ideologii i emocji, pewnie należałoby stwierdzić tylko tyle, że się zmienia.

Właśnie jesteśmy na etapie, gdy Mopik wciąż chodzi za nami krzycząc: „Apa, apa, apa”. Dokładnie tak samo robiła Mirabelka miesiąc temu i Blanka cztery miesiące temu. Cóż, chwilowo ulegamy tym prośbom, chociaż noszenie dzieci na rękach nie jest normą w naszej rodzinie. Przyczyn jest kilka. Do mniej ważnych zaliczyłbym zbytnie obciążanie kręgosłupa. Gdybyśmy mieli nosić na rękach wszystkie maluchy, to po dziewięciu latach takiego dźwigania, pewnie bylibyśmy stałymi klientami ortopedy.

Maluchy są noszone przez nas przez kilka pierwszych miesięcy ich życia. Jest to okres, w którym zaspokajamy jedną z najważniejszych potrzeb dziecka – tulenie, kołysanie, bezpośrednią bliskość. Gdy dziecko zaczyna interesować się otoczeniem, noszenie na rękach staje się rzadsze, a w momencie kiedy potrafi się przemieszczać, jest ono już tylko przez nas przenoszone. Potrzebę bliskości zaspokaja wspólną zabawą, wdrapywaniem się na kolana, przytulaniem się. Wiecznie żywym obrazkiem w mojej pamięci jest Majka siedząca na podłodze z wiszącymi na niej winogronkami. 
W każdym razie, w pewien sposób zmuszamy dziecko, aby samo zadbało o swoją potrzebę, co w naturalny sposób wymusza rozwój. Chęć bycia noszonym na rękach ewoluuje zatem w inne formy zaspokajania potrzeby bliskości i jeszcze nie zauważyliśmy, aby któreś z naszych dzieci nie chciało poddać się temu – wydaje się naturalnemu – procesowi.

Zastanawiałem się już kiedyś, jakie mechanizmy zaczynają działać w momencie pojawienia się rodziców adopcyjnych. Czy jednak odradzają się w dziecku stłumione wcześniej potrzeby (co podważałoby wszystko co napisałem powyżej), czy być może mamy do czynienia z potrzebami rodziców. W większości przypadków nie mieli oni nigdy innych dzieci. Kto wie, czy noszenie na rękach nawet dużego dziecka, albo spanie z nim w jednym łóżku, nie jest namiastką tego, co nigdy się nie wydarzyło, tęsknotą za czymś, co jest udziałem większości innych ludzi.

Znane nam psycholożki zalecają tego rodzaju formy nawiązywania więzi i powroty do minionych zachowań, a dzieci oczywiście w to idą. Czteroletnia Ziuta (dziewczynka, która odeszła z naszej rodziny mniej więcej miesiąc temu), niedawno poprosiła nowych rodziców o zakładanie pieluchy, a na noc o butelkę z mlekiem i smoczek. Zdziwieni i zaniepokojeni rodzice zadzwonili do nas, licząc na jakąś pomoc. Tym razem Majka weszła w rolę psychologa, bo doskonale wiedziała jaka byłaby jego rada. „Pozwólcie jej na to. Tak czasami się zdarza.” – odpowiedziała.
Rzeczywiście bywa, że dzieci chcą wrócić do tego, czego nigdy nie przeżyły, albo chcą przeżyć coś ponownie, z kimś kto staje się dla nich ważny.
Ale są też przypadki (chyba zdecydowana większość), że dzieci nie oczekują od nowych rodziców niczego więcej. Mają w miarę poukładany świat i całkiem dobre relacje z dotychczasowymi rodzicami – czyli z nami. Ten świat jest wystarczająco bezpieczny. Podam przykład Paprotki, która odeszła z naszej rodziny dokładnie rok temu. Ośrodek adopcyjny wręcz nalegał, aby rodzice usypiali dziewczynkę do snu - bo to buduje więzi. Zapewne jest to prawda. Ale dziewczynka lubiła zasypiać sama, w ciszy i nigdy nie domagała się niczego więcej. Czy należało to zmieniać, skoro cały pozostały czas spędzała w towarzystwie mamy? W tej chwili Mopik również sam zasypia, śpi spokojnie przez całą noc, a o szóstej nad ranem przychodzi do mojego łóżka. I wtedy jest czas na więzi. Rodzice adopcyjni sami będą musieli podjąć decyzję, co dalej zrobić z takim przepisem na życie.

Okres przejścia do nowej rodziny jest w mojej ocenie czasem, w którym trzeba sobie pozwolić na wiele. Jest fragmentem życia, w którym przestają obowiązywać dotychczasowe zasady. Dotyczy to nie tylko odchodzącego dziecka i jego rodziców, ale również nas i przebywające u nas dzieci. Gdy Mopik chce „apa”, to oczywiście tego samego życzy sobie Einstein, a nawet Omen z Dagonem.

Tak samo jest, gdy tą nową rodziną jesteśmy my. Kiedy na samym początku Einstein domagał się siedzenia obok mnie na blacie podczas robienia kolacji, to też mu na to pozwalałem. Nawet w stosunku do obecnych bliźniaków, ograniczyliśmy początkowo nasze zasady do minimum – zabronione było tylko to, co niebezpieczne.

Mopik, jak pewnie już pisałem, jest świetnym piechurem. Potrafi przejść kilka kilometrów przez las, po rozmaitych wertepach. Jednak, gdy wraca ze spaceru z nowymi rodzicami, wygląda jak wyszykowany na imprezę urodzinową – żadnej plamki, brudnych rąk, czy umorusanej buzi. Rodzice nawet nie zabierają wózka. Przez dwie godziny zapewne przechodzi z jednych rąk do drugich. A może dla niepoznaki, w trakcie spaceru przebierają go w ciuchy robocze?

Czas, w którym z naszej rodziny odchodzi dziecko jest specyficzny. Wszyscy są podekscytowani. Wszyscy funkcjonujemy na innym poziomie emocji i tolerancji wzajemnych zachowań. Mopik już doszedł do etapu, w którym przyszło mu spędzić pierwszą noc w nowym domu. Jeszcze wrócił, bo jeszcze nie jest gotowy na odejście na zawsze. Pozostali chłopcy (może poza Einsteinem) wciąż pytali: „Gdzie jest Mopik?”. Dało nam to dużą przestrzeń do rozmowy – o przyszłości. Od kilku tygodni funkcjonujemy w jakimś dziwnym trybie wakacyjnym. Każdemu wolno więcej.

Nie jest to jednak okres, który dzieci rozpuści, rozpieści, zepsuje – jakkolwiek by to nazwać. Za dwa, może trzy tygodnie, wrócimy do starych norm funkcjonowania i nikogo to nie zdziwi. Znowu pojawią się dawne zasady i zabawa w kotka i myszkę, kto kogo przechytrzy. Zabawa w przekraczanie granic i testowanie odporności psychicznej rodzica. Staramy się tak nią pokierować, aby była to zabawa edukująca, socjalizująca, otwierająca drogę. Omen z Dagonem niedawno zaczęli chodzić do przedszkola. Nawet jeżeli jest to tylko miesiąc miodowy, to nie jest źle.

Chociaż dzisiaj przypomniał mi się Kapsel. Z samego rana usłyszałem kilkadziesiąt identycznych pytań powtarzających się co kilka minut: „Dokąd jedziemy?”.


4 komentarze:

  1. Czyli Mopik już na wylocie? To dobrze. A napisz, proszę, więcej o Einsteinie. I miłego urlopu.

    OdpowiedzUsuń
  2. Jak dobrze, że mogę to czytać. Dziękuję, to dodaj sił do zmian i dalszej "walki".

    OdpowiedzUsuń
  3. Drogi Pikusiu, jestem bardzo ciekawa, co u Was słychać i jednocześnie się martwię, bo mam wrażenie, że powoli opadają Ci witki :-(
    Beza

    OdpowiedzUsuń
  4. Ja też czekam cierpliwie. Nie traćcie siły!

    OdpowiedzUsuń