sobota, 7 maja 2022

--- Dla dobra dziecka

Coraz trudniej mi się pisze. Przez pewien czas szukałem pretekstu, aby zakończyć tego bloga. Czułem się trochę jak mamy biologiczne naszych dzieci, które mówią: „Ja bardzo chciałam, ale odebrano mi prawa”. Mi jakoś nikt prawa nie odbiera. A nawet wprost przeciwnie, dowiaduję się, że mogę pisać – w zasadzie o wszystkim. Istnieje coś takiego jak klauzula prasowa, która powstała po to, aby pogodzić wolność wypowiedzi i informacji z ochroną danych osobowych. Długo się zastanawiałem, jak to jest możliwe, że redaktor jakiegoś artykułu, może zamieścić w gazecie tekst typu: „Karolina P. z podwarszawskich Łomianek, znana bliżej jako 'Gabrycha', została oskarżona o fizyczne i psychiczne znęcanie się na swoim trzyletnim synem...”, po czym ze szczegółami opisuje historię rodziny. Dlaczego on niby może, a ja nie. Tym bardziej, że jego bohaterów może zidentyfikować większość mieszkańców takich Łomianek, a moich najwyżej moi dobrzy znajomi, którzy i tak nie znają ich osobiście. Okazuje się, że działalność dziennikarska, literacka i artystyczna, nie podlega ustawie o ochronie danych osobowych (art.2 ust.1, ustawy z 1 maja 2018). Dotyczy to również treści zamieszczanych w internecie, choćby w postaci bloga. Jestem zatem jednocześnie dziennikarzem, jak i literatem. Artystą może też. Nie muszę pytać o zgodę osoby opisywanej, ani informować jej, że ją opisałem. Ponadto, takiej osobie nie przysługują prawa do sprostowania danych, czy sprzeciwu wobec przetwarzania danych osobowych. A tak w ogóle, to zanonimizowane dane osobowe nie są danymi osobowymi o ile ich ilość i układ nie pozwalają na ponowną identyfikację. W przypadku tego bloga, nie pozwalają. Bo przecież nie jest tak, że jakaś pani w sklepie czytająca opisy naszych dzieci, jest w stanie powiedzieć: „O! Przyszła do mnie mama biologiczna Einsteina”. Zresztą na ostatnim szkoleniu dotyczącym ochrony danych osobowych dowiedziałem się, że jako ojciec zastępczy (nawet niebędący opiekunem prawnym) mam prawo do wizerunku dziecka.

Przyczyna mojego zniechęcenia jest zatem zupełnie inna. Zaczynam dostrzegać mechanizmy, które nie pozwalają mi pisać o pieczy zastępczej lekko i przyjemnie. Majka wciąż prosi o jakiś optymistyczny wpis. Będzie dopiero za jakiś czas, gdy zbiorę więcej informacji o Einsteinie. Chłopiec robi ogromne postępy, mimo że jest obciążony chorobą alkoholową swojej mamy. Ale jest jeszcze młody i to daje mu ogromną przewagę choćby nad trzyletnimi bliźniakami. Jednak mimo tego, teraz widzę już jedynie szklankę do połowy pustą, bo przecież uszkodzenia mózgu nigdy się nie naprawią. Do tego zaczynam tracić z oczu światełko w tunelu zwanym systemem. Dobro dziecka przestało być dla mnie tym określeniem, jakim było jeszcze kilka lat temu. Teraz jest tylko sloganem, który często skrywa niekompetencje rozmaitych osób i instytucji, albo usprawiedliwia nawet najbardziej absurdalne decyzje. System pieczy zastępczej jest nieprecyzyjny. Opiera się na dobrej woli pojedynczych osób, które prędzej czy później trafiają na mur nie do przejścia. Mopik nadal z nami mieszka (już półtora roku), chociaż jest to najbardziej oczywista sprawa z jaką mieliśmy do czynienia. Mirabelce minął rok pobytu w naszej rodzinie i sędzia zdecydował się na razie na ograniczenie władzy rodzicielskiej. Dał szansę rodzicom, którzy wcale o nią nie prosili. Nawet nie przyszli na ostatnią rozprawę. Może zmieni zdanie za rok, może za dwa. A Mirabelka poczeka. Może u nas, może w innej rodzinie.

Piszę też pod presją bohaterów moich opowieści, którzy niekoniecznie chcą nimi być. Majka kiedyś obiecała, że będzie sprawdzać teksty przed opublikowaniem i tak robi. Zakreśla mi zdania z adnotacjami typu: „Ten się może obrazić”, „Od razu będzie wiadomo, kto to powiedział”, „Tak tego nie możesz nazwać”, „Idziesz na wojnę”. I niestety tak jest, że jeden się obraża, inny jest zły, a jeszcze kolejnemu jest przykro. Niektórzy są źli, choć wcale nie czytali co o nich napisałem. Usłyszeli coś od kogoś, nie próbując nawet poznać mojego zdania. A przecież nie będę każdego pytać o zgodę, żeby napisać tylko tyle, że do nas przyszedł. To ostatnie zdanie pewnie też zostałoby zakwestionowane przez Majkę. Znowu miałbym dopisek: „Będzie wiedział, że to o nim i może się obrazić”. Jednak tym razem, Majka będzie mogła to zrobić dopiero w komentarzu. Nie będzie cenzury przed publikacją. Inaczej mogłoby się skończyć jak poprzednim razem, gdy cały tekst wylądował w śmieciach, gdyż po ewentualnych korektach całkowicie zatraciłby swój sens.

Nie będę już zatem opisywał kuluarów towarzyszących pewnym sytuacjom – ze względu na wrażliwość niektórych osób. Dwie najmłodsze dziewczynki nadal z nami mieszkają i tyle. Decyzją sądu. Nie wpisują się w żaden typowy schemat, który pozwoliłby im zamieszkać w docelowej rodzinie. A nietypowy nie wchodzi w grę. Nie, bo... Znowu się zagalopowałem.

Odniosę się jednak do zasłyszanych tu i ówdzie zarzutów, że niepotrzebnie tak dokładnie opisuję historie i zachowania przebywających u nas dzieci – zwłaszcza tych starszych, trudniejszych, czy bardziej zaburzonych. Zamykam im drogę do szczęśliwej przyszłości i sprawiam, że kiedyś będą mogli przeczytać o sobie coś, co powinno pozostać tajemnicą na zawsze.

Problem polega na tym, że ze zwykłej przyzwoitości nie mogę pomijać pewnych zachowań naszych dzieci i mojego ich odbioru. Jeżeli jakiś rodzic zainteresowany przebywającym u nas dzieckiem odpowie: „Mnie to nie przeraża”, to bardzo dobrze. Ale będzie miał jakiś punkt odniesienia, jakąś perspektywę. Czasami z przerażeniem obserwuję poszukiwania rodzin dla dzieci, które powinny znaleźć się w rodzinach specjalistycznych. Poszukiwania, które powinny skupić się na kręgu osób świadomych, doświadczonych i odpowiednio przeszkolonych, a nie dokonywane wśród ludzi dobrego serca. „Ma FAS i RAD, ale jest cudownym dzieckiem” i późniejsze skargi rodziców: „Nikt nam o tym nie powiedział”, „Zataili to przed nami”, albo niewinne i tajemnicze: „Jest hardcore, ale dajemy radę”.
Dlatego staram się również opisywać trudne sytuacje, kiedy dzieci próbują dyktować rodzicom swoje sposoby postępowania. Starają się ich sobie podporządkować w celu zaspokojenia swoich potrzeb funkcjonowania w znanym zestawie zachowań. Miesiącami budują chaos, który pamiętają z pierwszych lat życia i wcale nie pragną się zbliżyć emocjonalnie do rodziców. Zdarza się bowiem, że witamina „M” (bezgraniczna i bezwarunkowa miłość) niczego nie naprawia, a kolce jeżyka nie zaczynają odpadać. Bywa, że planowana radość z macierzyństwa powoli przekształca się w bezradność i zwątpienie.

Niektórzy sugerują, że chociaż przedstawiam rzeczy ważne i przydatne wielu osobom, to robię to kosztem opisywanych dzieci, które za kilka lat mogą odnaleźć tutaj swoją historię.

Z ostatnią częścią tego zdania się nawet zgadzam. Ktoś, kto wie, w jakim okresie swojego życia przebywał w pieczy zastępczej i znane mu są pewne fakty z tego czasu, a do tego będzie zdeterminowany w poszukiwaniu własnej tożsamości – może dojść do wniosku, że jest to opis jego życia. Być może pozna szczegóły, o których nowa rodzina, z jakichś powodów, nigdy mu nie powiedziała. Jednak z uporem maniaka będę twierdził, że ma do tego prawo. I skoro włoży tyle wysiłku, aby dotrzeć do opisu swojej osoby, to będzie to znaczyć, że jest na to gotowy i tej wiedzy potrzebuje. Nie jest przecież wykluczone, że któreś z moich dzieci będzie kiedyś chciało rozpocząć psychoterapię. Historia rozpoczynająca się dopiero w piątym, trzecim, a nawet w drugim roku życia, z pewnością sytuacji nie ułatwi.

Chyba tylko z tego powodu będę dalej pisał. Chociaż pewnie nieco rzadziej. Ale taka jest moja definicja dobra dziecka.



9 komentarzy:

  1. Niełatwo czyta się takie posty-osobiście chciałbym żebyś pisał jak najwięcej i jak najczęściej. Ale z drugiej strony rozumiem twoje zniechęcenie, "rozczarowanie"(?) systemem. Kandydaci na RZ,RA powinny widzieć pełen obraz, mieć świadomość na co w wielu przypadkach się decydują. Nie, w niektórych / wielu (?) przypadkach nie wystarczy kochać, dać wszystko to czego dziecko nie miało, nie wystarczy zrobić z dziecka centrum swojego życia i jeździć od specjalisty do specjalisty. W przypadku niektórych dzieci pewnie potrzeba nie tygodni a miesięcy, może nawet lat? I to jest pewnie cholernie trudny czas. Kandydaci muszą to wiedzieć, mieć świadomość, że często to nie historia jak z bajki będzie ich udziałem.
    Dzięki za ten wpis, każdy taki głos się liczy. Pozdrawiamy

    OdpowiedzUsuń
  2. i bardzo dobrze. A my będziemy czytać. Tak, dziecko ma do tej wiedzy prawo. Szczególnie to zdeterminowane i szukające - niech znajdzie. Pisz.

    OdpowiedzUsuń
  3. Wielkie dzięki, że pisałeś i piszesz. Przeczytałem tego bloga od deski do deski i dużo mi poukładał w głowie. Lata temu myślałem, że terapeuta robi sobie jaja tłumacząc różne moje zaburzenia sytuacjami z najwcześniejszego dzieciństwa, które znam tylko z opowieści, ale wygląda na to, że jednak miał drań trochę racji.
    Życzę dużo zdrowia i powodzenia w zmaganiach z systemem pieczy!

    OdpowiedzUsuń
  4. Pisz, pisz koniecznie. Robisz wspaniałą rzecz, wyłaniasz "z morza mgły" wyobrażeń, konkret pracy z takimi dziećmi. Domyślam się, że osoby, które potencjalnie mogłyby się obrazić, są osobami decydującymi o losie dzieci. Nie masz lekko, oj nie... Dużo zdrowia dla Was!!!

    OdpowiedzUsuń
  5. Co parę dni wchodzę i zerkam czy nie pojawiło się tutaj coś nowego. Uważam, że piszesz bardzo "wprost" i to właśnie znakomicie - szczery opis rzeczywistości to najlepsze na co mogą liczyć RA. Przeciętny obywatel zupełnie nie ma pojęcia o tym jak wygląda system i na co narażone są dzieci w Polsce. Rozbrajanie cukierkowych wyobrażeń to bardzo ważna sprawa. I podejrzewam, że ten blog jest również dla Ciebie istotny, żeby część rozczarowań dnia codziennego przelać na papier, aby oczyścić głowę i dzięki temu z trochę lżejszym sercem nadal kontynuować ciężką pracę bycia RZ. Bardzo podziwiam Ciebie i Maję.

    OdpowiedzUsuń
  6. Ja tez bardzo czekam na Twoje wpisy.
    Jak dla mnie jest ich stanowczo za malo.
    Myslalam o zostaniu rodzina zastepcza ale na razie biologiczne chyba na to za male

    OdpowiedzUsuń
  7. Bardzo proszę o nowe wpisy:)) Ten blog wciąga i uzaleznia:) chyba ta trudna prawda opisana w lekki sposób pozwala jednak postrzegać waszą pracę jako coś pięknego chociaż niełatwego

    OdpowiedzUsuń
  8. mam obok siebie rodzine zastepczą...5 dzieci maja...jedno musieli umiescic w osrodku bo bylo nie do ogarniecie ale...brat tej dziewczyny dorosl- zostal przez nich adoptowany- i pomimo fas- pracuje, usamodzielnia sie... reszta tez jakos idzie ku dobremu. pisze to Pikusiu bys zobaczyl swiatlo w tunelu... czesto to co sie robi wydaje sie nie przynosic rezultatu ...ale...zawsze przynosi.
    ja na swieta dalam paczke dziecku ze szkoly bo potrzebowalo byc zauwazone. zostalam za to objechana...ale dziecko sie do mnie usmiecha..jest na lekcji ze mna odwazne i odnosci sukcesy mimo ograniczen...wiec ogolnie dobrze wyszlo..tylko mnie ktos nie lubi. cóż...zawsze ktos sie znajdzie. ale czasem trzeba tupnac nogą w obronie siebie i rodziny i tak mysle że wy to wlasnie powinniscie zrobic...

    OdpowiedzUsuń
  9. Pikuś, trafiłam na Twój blog całkiem przypadkiem, nawet nie mam nic wspólnego z dziećmi, nie mam własnych ani tym bardziej w RZ, nawet niewiele dzieci znam osobiście i nie mam z nimi kontaktu. Jednak w Twoim blogu odnalazłam troszkę siebie, w tych wszystkich dzieciach, które opisujesz. Byłam takim dzieckiem z takich rodzin, niestety to nie były czasy na tak zorganizowaną pomoc takim dzieciom. Utożsamiam się z tak wieloma Twoimi dziećmi....Jakoś na ludzi wyszłam, ale to co czytam na Twoim blogu uświadamia mi coraz więcej, byłam dzieckiem, nie mogłam nic, nie miałam pomocy, nie ttrafiłam na takich ludzi jak Ty i Maja. Pomaga mi czytanie Twojego bloga, nie przestawaj, dziękuję i pozdrawiam bardzo serdecznie całą waszą wspaniałą rodzinkę i wszystkie dzieciaki :-) Anna

    OdpowiedzUsuń