niedziela, 17 stycznia 2021

STOKROTKA 3


Mam wrażenie, że im jestem starszy, tym czas pędzi coraz szybciej. Jeszcze tylko kilkanaście dni (może ciut więcej) i będziemy wyprawiać roczek Stokrotce. A początkowo wydawało się, że wszystko może się zakończyć po kilku miesiącach.

W tej chwili sprawa stała się już tak skomplikowana, że wszystko może się wydarzyć. Trudno przewidzieć nie tylko decyzję sądu, ale również czas, w którym zechce ją podjąć.

Stokrotka jest dziewczynką, która potrafi ująć za serce każdego. Właściwie nie wiem dlaczego, ponieważ oceniając ją w swojej kategorii wiekowej, i porównując choćby do Paprotki czy Calineczki (nie wspominając o weteranach typu Plotka, albo Smerfetka), wypada zdecydowanie blado. Jest trudna do ogarnięcia... a jednak potrafi unieść, zawładnąć uczuciami. Wczorajszej nocy prawie nie zmrużyłem oka. Stokrotka odzywała się co kilkanaście minut. Gdy już zaczynałem odpływać w błogą nicość, wyrywało mnie z niej „e,e,e,e”. Dziewczynka właściwie niczego ode mnie nie chciała. Na proponowane mleko zaciskała wszystkie trzy zęby i wykrzywiała głowę, a smoczek już sama potrafi odnaleźć, więc jego podanie zupełnie jej nie satysfakcjonowało. Patrzyła na mnie i tego samego wymagała ode mnie. Czegoś chciała. Nie potrzebowała pogłaskania. Nie potrzebowała podania ręki. Nieee... na nocne oberki jest już za stara. Nawet nie próbowałem. Majka mówi, że wychodzą jej zęby, a to że Paprotka ma już prawie pełną gablotę i nigdy z tego powodu nawet nie zakwiliła – nic nie znaczy. Mam nadzieję, że to wychodzenie zębów zakończy się po jednej nocy. W tej chwili jest cisza.

Czym więc zauroczyła również mnie Stokrotka? Mam pewną teorię, która nabiera coraz realniejszych kształtów. Być może już do tego wątku kiedyś nawiązywałem, ponieważ więzi są czymś, co w pewien sposób mnie fascynuje. Jednak nie próbuję zgłębiać ich tajemnic poprzez zapoznawanie się z literaturą. W tym względzie zatrzymałem się na podstawach i Bowlby w zupełności mi wystarczy. Staram się jednak być wnikliwym obserwatorem. Dużo przyjemniej jest samemu odkrywać nawet to, co już dawno zostało odkryte.

Stokrotka od kilku miesięcy spędza noce razem ze mną. Chociaż wszystko rozpoczyna się od kąpieli, którą dziewczynka bardzo lubi. Nie sposób pominąć tego elementu, nawet jeżeli czasami zdarza nam się skądś wrócić nieco później. Trudno też zastąpić mnie w roli kąpiącego. Myślę, że chodzi o powtarzalność, a nawet kolejność wykonywania pewnych czynności. Dlatego Majka unika kąpieli jak ognia. Ale ja to doskonale rozumiem, bo ją trudno podmienić jako czytającego bajki przed kolacją.

Łóżeczko Stokrotki przylega do mojego łóżka, a dwa wystawione szczebelki pozwalają podać sobie ręce. Dziewczynka na ogół budzi mnie raz w ciągu nocy. Gdy wychodzę zrobić jej mleko, to się uspokaja... cierpliwie czeka. Czasami jednak budzi się bezdźwięcznie i sprawdza czy jestem. Przez kilka minut wpatruje się we mnie i ponownie zasypia. Na wszelki wypadek udaję, że śpię. Nad ranem domaga się zainteresowania sobą. Jednak wystarczy jej gdy wezmę ją do swojego łóżka razem z kilkoma ulubionymi zabawkami. Nie muszę nic do niej mówić. Nawet mogę się jeszcze chwilę zdrzemnąć.
Czy to jest przepis na nawiązanie silnych więzi? Paprotka nie jest tak bardzo do mnie przywiązana, chociaż też się lubimy. Jednak gdy znikam z jej pola widzenia to nic się nie dzieje. Stokrotka w takiej sytuacji natychmiast mnie woła swoim „e,e,e,e”.

Pytanie o to, do jakiej rodziny może trafić Stokrotka jest tak szerokie, że nawet trudno cokolwiek przewidywać. Pewne jest to, że dziewczynka nie będzie na zawsze mieszkać z nami. Prawie pewne, że nie zamieszka ze swoją mamą.

Mama Stokrotki jest osobą bardzo tajemniczą. Kilka razy próbowała zasugerować Majce, że być może wie więcej, niż ona myśli... że może czyta tego bloga.

Ale dlaczego jej prawnik jeszcze tego nie wykorzystał? Być może za bardzo anonimizuję całą sytuację, a może jest to jego as w rękawie... chociaż nie wiem w jakim celu i w jakiej sytuacji mógłby tę wiedzę wykorzystać.

Niech będzie... powiem „sprawdzam”. Poniższa wiadomość (przesłana przez mamę Stokrotki) jest znana tylko jej i nam. Nietrudno będzie udowodnić, że ona, to rzeczywiście ona. 


Zapewne coś to oznacza

Mama dziewczynki nie raz twierdziła, że znalazła się w sytuacji, w której wszystko jest już ustalone za jej plecami przez niezdefiniowanych „onych”. Uważa, że istnieją rodzice adopcyjni Stokrotki, którzy nie tylko czekają na decyzję sądu, ale nawet spotykają się z jej córką.

Ciekawe jest to, że nie tylko ona tak myśli. Bardzo podobne opinie wyrażają różne osoby, które spotykamy na swojej drodze... ludzie, którzy są jakby z zewnątrz tego systemu. I wcale nie chodzi tylko o Stokrotkę. Wielu osobom się wydaje, że dziecko już w momencie umieszczenia w naszej rodzinie ma dobieranych rodziców adopcyjnych, którzy podejmą się opieki nad nim w przypadku odebrania praw rodzicielskich jego rodzicom biologicznym.
Tak oczywiście nie jest. Byłoby to nieludzkie w odniesieniu do tych rodziców.

Ale jakieś ziarno prawdy w takich rozmyślaniach można znaleźć. Pod koniec lata Stokrotka spędziła nieco ponad tydzień w rodzinie Marlenki. Była tam razem z Bliźniakami. Ponieważ Marlenka ma szerokie grono znajomych, to nietrudno było o rodzinę (akurat trafiło na sąsiadów), która zafascynowała się Stokrotką. Dziewczynka była zapalnikiem do poznania tematu pieczy zastępczej. Szybko przyszła decyzja o zapisaniu się na jesienne szkolenie na rodziców zastępczych i pozostanie naszą tak zwaną rodziną zaprzyjaźnioną... rodziną która nie istnieje w sensie prawnym. Stokrotka spędza w jej domu przynajmniej trzy dni w miesiącu. Staje się dla niej coraz ważniejsza. W rodzinie jest też dwójka rodzeństwa, dla której Stokrotka jest coraz bliższa. To trwa już prawie pół roku.

Często się zastanawiam, czy powinniśmy do takich sytuacji dopuszczać. Czy nie patrzę tylko i wyłącznie przez pryzmat dobra dziecka, które z nami mieszka.

Jeżeli sąd stwierdzi, że nie widzi powodu do odebrania praw rodzicielskich mamie Stokrotki i zdecyduje o umieszczeniu jej w rodzinie zastępczej, to dla naszej dziewczynki będzie to idealne rozwiązanie. Brak ukończonego szkolenia i kwalifikacji na rodzica zastępczego nie będzie problemem. Sąd tylko zobowiąże rodziców do dopełnienia wszelkich procedur.

A co, jeżeli prawa rodzicielskie zostaną odebrane? Żegnaj rodzino zaprzyjaźniona.

Majka mi dzisiaj powiedziała, że jestem mało empatyczny, usłyszawszy „gdybyś tak łapami nie machała, to...”. Może tak, choć łapki i rączki zostawiam na zupełnie inne stany swoich emocji. Może tak, ponieważ nie za bardzo przejmuję się osobami dorosłymi. One jakby wiedzą na co się piszą. Ale co z ich dziećmi? Jak to wpłynie na ich psychikę?

O pozostanie rodziną zastępczą dla Stokrotki stara się także jej babcia.

Pragnie tego, czy chce sprostać żądaniom swojej córki adopcyjnej? Chce coś naprawić, a może jeszcze coś utrzymać przez jakiś czas?
Czy zlecone przez sędzinę badanie przez biegłych psychologów na to odpowie?
Czy istniejąca w tle pomoc społeczna, niebieska karta, wniosek o ubezwłasnowolnienie, będą miały jakikolwiek wpływ na podjętą decyzję sądu?
Czy ja coś mogę zrobić?

Czasami w chwilach słabości dochodzę do wniosku, że powinienem sobie odpuścić jakiekolwiek zaangażowanie w najbliższą przyszłość Stokrotki. Nie wiem co będzie dla niej najlepsze. Miotam się pomiędzy rozmaitymi światopoglądami, teoriami, koncepcjami.

Mama Stokrotki jest teraz niemal idealna... rozumiejąca, kochająca. Znajduje się w apogeum sinusoidy, realizuje program swojego prawnika, czy może pewne sprawy zaczyna rozumieć? Kiedyś powiedziała do Majki: „Pani próbuje mi powiedzieć, że Stokrotka nie wie, że ja jestem dla niej najważniejszą osobą?”."Tak, właśnie to próbuję pani powiedzieć" - odpowiedziała Majka. Teraz już chyba to rozumie.

W zasadzie powinienem kibicować babci. Stokrotka miałaby dobrą opiekę i jednocześnie wzrastałaby w otoczeniu swojej rodziny. Nigdy nie pojawiłoby się pytanie „kim jest moja mama?” I pewnie tak by było (z moim kibicowaniem) gdyby nie wątpliwości babci, do których nigdy nie przyzna się przed sądem, czy biegłymi. Lęk przed potrójnym obciążeniem Stokrotki jest ogromny. Czy może on w jakiś sposób determinować proces wychowania dziewczynki?

Mama Stokrotki twierdzi, że dopiero w szpitalu psychiatrycznym (do którego zgłosiła się na własną prośbę) zrobili z niej wariatkę. Może jej mama biologiczna popełniła ten sam błąd. A tata Stokrotki? Może tylko pracował w tym szpitalu jako hydraulik, lekarz, albo też sam się tam zgłosił bo potrzebował L4.

Sąsiadka Marlenki nie ma takich obaw. Może dlatego, że nie ma takich doświadczeń jak babcia Stokrotki.

No to jeszcze dołączę opis Stokrotki sprzed prawie dwóch miesięcy. Wiele rzeczy jest już nieaktualnych. Między innymi poprosiliśmy jednak Nataszę (naszą zaprzyjaźnioną rehabilitantkę), aby fizycznie pojawiła się w naszym domu i swoim fachowym okiem spojrzała na nasze dzieci. Telefony do znanych nam poradni rehabilitacyjnych cały czas są głuche... a dokładniej, nikt nie odbiera. Natasza zaproponowała nam przyjazdy swojej studentki. Jak to się wszystko powtarza – kiedyś Natasza była taką studentką.

Stokrotce właściwie nic nie dolega z medycznego punktu widzenia. Nawet ma prawidłowe odruchy, które już dawno powinna wykorzystać do raczkowania, czy siadania. Może zwyczajnie nie czuje takiej potrzeby. Dziewczynka bardzo przypomina Gacka, który kilka lat temu też tylko siedział. Wówczas uważałem, że była to wina jego mamy, która zapewne sadzała go na podłodze, obstawiała poduszkami i miała święty spokój. Jednak w przyszłości muszę być bardziej rozważny przy formułowaniu tego typu tez.


Stokrotka – 10 miesięcy

Ocena na podstawie obserwacji opiekunów.

Sytuacja zdrowotna

Stokrotka w zasadzie nie choruje, ale czasami zdarza się, że pojawi się drobny katar, czy też niewielki kaszel. Dwa tygodnie temu umówiliśmy się do lekarza pediatry, aby nadrobić dwa brakujące szczepienia. Niestety tego dnia, od samego rana Stokrotka zaczęła kichać, pokaszliwać, a smarki wylatywały niemal przez cały czas. Wprawdzie osłuchowo wszystko było w porządku, to jednak lekarka stwierdziła, że ponieważ jest to nowa infekcja, to szczepienie sobie odpuścimy.

Jednak dobrze ją przebadała i obejrzała od strony ruchowej. Od jakiegoś czasu zaczęliśmy się zastanawiać, czy nie powinniśmy zacząć z nią uczęszczać na zajęcia z terapii ruchowej, gdyż wydawało nam się, że nieco odbiega od normy w stosunku do rówieśników. Okazało się, że póki co, nie ma jeszcze żadnych powodów do zmartwień, a nasze obawy wynikają z porównywania Stokrotki do dziewczynki, która również z nami mieszka i jest tylko niecałe trzy tygodnie starsza. Tyle tylko, że to ta druga dość znacznie wychodzi przed szereg.

Funkcjonowanie dziecka w domu

  • Rozwojem fizycznym Stokrotki za bardzo pochwalić się nie możemy. Dziewczynka niechętnie przewraca się z brzucha na plecy i odwrotnie. Nie raczkuje i nie potrafi sama usiąść. Staramy się ją motywować na tyle, na ile pozwala nam na to nasza wiedza terapeutyczna (konsultowana na czacie wideo z zaprzyjaźnioną rehabilitantką). Niestety Stokrotka nie jest skora do współpracy.

  • Od czasu, gdy poznała dobrodziejstwa związane z siedzeniem (a było to mniej więcej miesiąc temu), to w tej pozycji chciałaby spędzać każdą chwilę, w której nie śpi. Przy próbie dotarcia do jakiejś zabawki, udaje jej się trochę przemieścić. Jest to jednak bardzo powolne, ponieważ w stosunku do innych znanych nam dzieci, stosuje dziwną technikę, polegającą na poruszaniu górną częścią ciała w przód i w tył, które to zachowanie kojarzy nam się z „chorobą sierocą”... ale oczywiście nie o to chodzi.

  • Wszystko to, dziewczynka nadrabia rozwojem psychicznym. Zaczyna myśleć dedukcyjnie, a jej działania są coraz bardziej celowe – na przykład gdy pociąga za koc, na którym leży jakaś zabawka.

  • Posługuje się tak zwanym chwytem pęsetowym (używając kciuka i palca wskazującego), co umożliwia jej podnoszenie nawet małych okruszków.

  • Uwielbia zabawki wydające rozmaite dźwięki. Bardzo szybko uczy się, gdzie trzeba nacisnąć, aby pojawił się głos, albo zapaliło jakieś światełko. Potrafi trzymać zabawki w dwóch rączkach, wkładać je i wykładać z pojemnika.

  • Zaczyna mieć świadomość swojego ciała. Intensywnie okazuje uczucia swoim opiekunom, przytulając się, chwytając za rękę, czy gładząc po twarzy.

  • Jest bardzo związana ze mną, czyli ojcem zastępczym. Upatruję ten stan rzeczy w fakcie spania w nocy w jednym pokoju. Jej łóżeczko jest tuż obok mojego łóżka, i to na mnie może liczyć, gdy ma ochotę na mleko, albo zagubił się jej smoczek. Bywają sytuacje, gdy budzę się w środku nocy i widzę dwoje wpatrzonych we mnie oczu. Dziewczynka nie płacze i chyba wystarcza jej sama moja obecność.

  • Stokrotka jest w okresie lęku separacyjnego. Nie za bardzo lubi obcych, a jeżeli chodzi o mężczyzn, to w bezpośredniej bliskości toleruje tylko mnie i jeszcze jednego, który spędza z nią całkiem sporo czasu. W okresie kiedy Stokrotka przebywała dwa razy po tygodniu w rodzinie wakacyjnej (gdy my mieliśmy urlop), pojawiła się pewna rodzina. Pomagała tej pierwszej, zabierając na kilka godzin do siebie jakieś dziecko, albo wychodząc z którymś na spacer. Gdy dzieci wróciły do nas, to stała się ona pewnego rodzaju rodziną zaprzyjaźnioną, która na zasadzie wolontariatu, często do nas przyjeżdża i bawi się z dziećmi. Stokrotka jest ich ulubienicą, więc może stąd ta dość ciekawa i niezwykła więź... chociaż na tę chwilę to chyba tylko przyjaźń.

  • Dziewczynka bardzo lubi słuchać muzyki, chociaż jeszcze bardziej (niestety) programów w telewizji. I jest jej wszystko jedno, czy jest to TVP, TVN, czy inny kanał z bajkami. Staramy się nie włączać zbyt często telewizji, ale wykorzystujemy to zainteresowanie Stokrotki przy naszej porannej kawie. Jednak w tym czasie kształci się tylko w dziedzinie gospodarki i polityki.

  • Stokrotka reaguje na swoje imię, jak również niektóre słowa częściej wypowiadane w jej obecności np. idziemy na spacer, idziemy spać. Wymawia parę sylab, ale mistrzem konwersacji nie jest.

  • Z zachowań wyuczonych poprzez powtarzanie, potrafi się przywitać, zrobić pa-pa (chociaż przypomina to wkręcanie żaróweczki) i jak bardzo chce, to brawo-brawo.

  • Jest dzieckiem filigranowym. I chociaż waży w dolnej granicy normy dla swojego wieku (8 kg), to wcale nie wygląda na dziecko wychudzone. Jest śliczna, chociaż być może uroku dodaje jej to, że jest kompletnie łysa. Trochę przypomina Zgredka z kultowej baśni. Ale to też nie zaniepokoiło lekarki... leku na porost włosów nie przepisała.

  • Jej główne menu opiera się na mleku modyfikowanym (Bebiko), chociaż dostaje również obiadki, deserki mleczne z jogurtem, deserki owocowe. Z twardych rzeczy, jej jedyne dwa zęby pozwalają tylko na zjedzenie biszkopta, albo jakiegoś herbatniczka zbożowego. Niestety powinniśmy podawać jej zupki i dania z kawałkami wymagającymi gryzienia, gdyż to stymuluje mięśnie twarzy i przekłada się na rozwój mowy. Tyle tylko, że jak znajdzie choćby kawałek ryżu, albo marchewki, albo czegokolwiek większego od ziarna maku, to natychmiast grymasi, krzywi się, krztusi i wypluwa. Chociaż być może akurat ta reakcja, mięśnie twarzy rozwija.

  • Śpi bardzo ładnie. Około dwunastu godzin w nocy z jedną przerwą na mleko. W ciągu dnia jej przedpołudniowa drzemka zaczyna się o jedenastej. Czasami trwa nawet cztery godziny, a jeżeli tylko dwie, to konieczna jest poprawka około szesnastej.

Kontakty z rodzicami biologicznymi

W ciągu ostatnich dwóch miesięcy miały miejsce tylko trzy spotkania na placu zabaw, na które pani Anna (mama Stokrotki) przyjeżdżała w towarzystwie swojej mamy, albo mamy i taty. Wcześniej odbywały się one raz w tygodniu, chociaż też nie było ich zbyt wiele. Jednak przy zaostrzonych rygorach związanych z pandemią, postanowiliśmy te kontakty nieco skrócić i zmniejszyć ich częstotliwość (a w pewnym momencie zawiesić je czasowo do końca listopada).
Początkowo pani Anna przyjęła to ze zrozumieniem.
Wszystko zmieniło się kilka dni później, gdy mama Stokrotki jakby zapomniała o ustaleniach, znowu domagając się spotkań.
W mojej ocenie pani Anna zupełnie nie rozumie zaistniałej sytuacji, a cała jej działalność opiera się na egoistycznej potrzebie zaspokojenia swoich potrzeb. Trudno bowiem zakładać, że dziewięciomiesięczna Stokrotka traktuje ją jak swoją mamę, a dwugodzinne spotkania sprawiają, że między mamą, a dziewczynką nawiązują się jakiekolwiek więzi. Tego stanu rzeczy nie zmieniłoby nawet zwiększenie częstotliwości spotkań, czy wydłużenie czasu ich trwania. Dla tak małego dziecka ważna jest ta osoba, która jest przy nim cały czas. Ta, którą widzi gdy idzie spać, i ta którą widzi gdy się przebudzi. Ta, która karmi, kąpie i czuwa nad bezpiecznym snem.
A nie ta, która je budzi, bo przyjechało na spotkanie z mamą i nie czas na spanie. Nie ta, która w czasach epidemii nie potrafi zachować bezpiecznego dystansu. Nie ta, która ściąga maseczkę. Nie ta, która całuje przez maseczkę, na której są miliony bakterii i wirusów przytarganych nie wiadomo skąd.
Pani Anna zupełnie nie przestrzega ustalonych zasad. Jej dniem, w którym otrzymuje zdjęcia i informacje dotyczące Stokrotki jest wtorek. Niemal codziennie wypisuje rozmaite treści, w których czegoś żąda, domaga się przeprosin i delikatnie mówiąc jest niegrzeczna. Wysyłane przez nią co jakiś czas znaki zapytania, sformułowania typu „halo”, „a zdj.” w zasadzie można już traktować jako nękanie. Chociaż po ostatniej rozprawie nieco się to poprawiło.
Mama Stokrotki nie rozumie, że jesteśmy rodziną. Nie rozumie, że mamy pod opieką również noworodka, o którego musimy szczególnie dbać. Nie rozumie, że nie po to czasowo zrezygnowaliśmy z posyłania starszych dzieci do przedszkola, aby narażać się na kontakty z osobą, która przejechała przez pół miasta w środkach komunikacji miejskiej, a potem zaczęła tulić i całować swoją córkę.
Nie jesteśmy w stanie zapewnić pomieszczenia zamkniętego z przegrodą z pleksiglasu, a mama dziewczynki ma nawet problemy z zachowaniem dystansu w terenie otwartym. Ostatnio przywróciliśmy możliwość spotkań raz w tygodniu, licząc na zrozumienie ze strony pani Anny i przestrzeganie ustalonych procedur. Liczymy również, że poprawią się nasze relacje (rodzina biologiczna, a zastępcza), gdyż rozmaite insynuacje, a nawet teorie spiskowe, zdecydowanie im nie służą. Mama dziewczynki uważa, że Stokrotka ma już przygotowanych rodziców adopcyjnych, co zapewne oznacza, że w zmowie są sędziowie, pracownicy ośrodków adopcyjnych, pracownicy organizatora pieczy zastępczej, psycholodzy i oczywiście my... rodzice zastępczy. Pewnie tylko niewiedza, nie doprowadziła jej do stwierdzenia, że to my chcemy Stokrotkę adoptować.
Staramy się wyciągać do pani Anny swoją dłoń. Przykładem może być sytuacja sprzed dwóch miesięcy, gdy mama zadzwoniła, że nie zdąży dojechać na spotkanie. Zostało ono przesunięte o dwie godziny. Biorąc pod uwagę, że bierze w nim udział również osoba z PCPR-u, oraz że mamy pod opieką jeszcze czwórkę innych dzieci zastępczych (którym na czas spotkania trzeba zapewnić opiekę), to takie niewinnie wyglądające przesunięcie o dwie godziny, jest sporym wyzwaniem logistycznym.
Albo sytuacja, gdy dziewczynka zagorączkowała i już powiadomiliśmy mamę, że z jutrzejszego spotkania nic nie wyjdzie. Jednak rano temperatura minęła. Mogliśmy przecież nie dzwonić, skoro mama już wiedziała, że Stokrotka jest chora. A jednak spotkanie się odbyło.
Zdaję sobie sprawę z tego, że pani Anna pewnie wolałaby, aby jej dziecko przebywało w domu dziecka. Mogłaby je częściej odwiedzać. Każdego dnia ktoś odebrałby telefon i opowiedział o dziewczynce. Dla pani Anny, teoria więzi jest tylko teorią... do tego nieznaną. Świadczy też o tym zdanie, w którym podważa zasadność umieszczenia dziewczynki w naszej rodzinie... bo przecież w szpitalu mogła pozostać nawet 90 dni. Nie jest ważne to, że w tej kwestii zupełnie mija się z prawdą, ale to że nie ma pojęcia jak ważna jest rola opiekuna podstawowego i jak bardzo poranione emocjonalnie może być niemowlę, które pierwsze trzy miesiące swojego życia spędzi samo w szpitalu.
Trudno jest z tą dziewczyną rozmawiać. Ciekawy jest na przykład fragment jej wypowiedzi, w którym stwierdza, że nie mamy pisać tylko tyle, że ze Stokrotką jest wszystko dobrze, bo gdyby było wszystko dobrze, to mieszkałaby ze swoją mamą. Zupełnie nie przemawia do mnie jej przekaz. Ona naprawdę nie rozumie, że tu chodzi o nią, że to z nią nie jest wszystko dobrze.
Jeżeli pani Anna będzie zadawała merytoryczne pytania, to będziemy na nie odpowiadać. Na pytanie „i co u Stokrotki?” odpowiadamy „dobrze”. Informujemy ją o sprawach ważnych np. przeziębienie, choroba, pierwszy ząbek. Zapewne dowie się od nas, gdy dziewczynka zacznie raczkować, siadać, zrobi pierwszy krok. Nie zamierzamy codziennie opisywać jej ile razy spała, jak długo, ile mleka wypiła, czy była uśmiechnięta, a może marudna.
Pani Anna rzadko pyta o konkretne rzeczy dotyczące rozwoju jej córki. Raczej skupia się na podważaniu zasadności tego, że dziecko zostało umieszczone w naszej rodzinie. Szuka dziury w całym, zadając na przykład pytanie, z jakimi obcymi osobami spotyka się Stokrotka?
Jakie to ma znaczenie?
Mama Stokrotki nie jest wyjątkiem wśród innych mam biologicznych, których dzieci mieszkały w naszej rodzinie. One wszystkie uważają, że między matką a dzieckiem jest jakaś niewidzialna nić porozumienia, która sprawia że na spotkaniu dziecko wie, że to jego mama, a mama wie co dla tego dziecka jest najlepsze i zna je dużo lepiej, niż rodzina w której mieszka ono od urodzenia.
Przykład? Pani Anna domaga się zdjęcia zrobionego teraz (bo to przesłane jej sprzed czterech dni uznaje za archiwalne). Nie ma dla niej znaczenia, że dziewczynka właśnie śpi i wejście do pokoju może ten sen przerwać. Ona doskonale wie, że się nie obudzi, bo w wózku na spacerze śpi jak zabita. Ona zna ją lepiej.
Rozmowy (głównie w formie pisanej) z panią Anną wyglądają bardzo różnie. Najczęściej nie są one przyjemne, wielokrotnie bardzo dziwne. Często przez cały dzień wylewa swoje żale. Czasami posługuje się jakimś szyfrem. Często domaga się czegoś, co zostało już uzgodnione w zupełnie innej formie.
Ale są też rozmowy krótkie i konkretne. Wprawdzie mama dziewczynki wciąż pyta o to samo, jak choćby o szczepienia, o ilość zębów, o to jakie pije mleko i jakie pokarmy lubi – to jednak są to pytania, do których można się jakoś odnieść i coś odpisać.
Pani Anna już wiele razy podkreślała, że Stokrotka ma też ojca. Zapewne ma rację. Tyle tylko, że bycie ojcem to nie tylko przywileje, ale również (a może przede wszystkim obowiązki). Ojciec Stokrotki nie zaopiekował się mamą przed porodem, nie był z nią w jego trakcie, nie zainteresował się swoim dzieckiem, gdy zostawało one umieszczane w naszej rodzinie. Na dobrą sprawę, to oficjalnie nie wiemy kim on jest, i gdzie przebywa.
W chwili obecnej mamy piątkę dzieci, a przez krótki okres mieliśmy siódemkę. Wszystkie inne mamy biologiczne doskonale rozumiały, że czasowe zaprzestanie bezpośrednich kontaktów, ma na względzie dobro ich dzieci i wszystkich innych przebywających w naszej rodzinie. Rozumiały, że gdy my (rodzice zastępczy) wylądujemy w szpitalu, to ich dzieci zostaną bez opieki i będą się tułać nie wiadomo po jakich rodzinach, czy placówkach.

Dla pani Anny liczy się tylko jej dobro. Ona ma prawo, więc żąda.



14 komentarzy:

  1. Zapewne pytanie, na jakim etapie jest postępowanie o pozbawienie władzy rodzicielskiej jest pytaniem retorycznym. Szlag mnie trafi zaraz :(

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Odpowiem na to pytanie, chociaż jest retoryczne.
      Mama, babcia i dziadek dostali dwa miesiące na realizację kilku pozycji wskazanych przez sędzinę. Miedzy innymi chodzi o opinię biegłych psychologów. Biorąc pod uwagę choćby czas, który mają biegli na wydanie opinii, i ponowne wyznaczenie terminu rozprawy... delikatnie liczę cztery miesiące. Ale to już chyba będzie decyzja ostateczna... oczywiście nie licząc ewentualnego odwołania.
      Czasami się zastanawiałem, dlaczego sędzia nie wyznacza terminu kolejnej rozprawy dając rodzicom choćby te dwa miesiące na zrealizowanie pewnych rzeczy. Chyba już wiem. Sędzia Paprotki był zbyt ambitny. Założył, że mama przyjdzie na badanie psychologiczne, a biegli wyrobią się w określonym prawem terminie. Mama jednak na badanie się nie stawiła. Wyznaczona przez niego rozprawa zakończyła się po 5 minutach.
      - Dlaczego pani nie przyszła do OZSS?
      - Byłam chora... zresztą nadal jestem.
      - A co pani jest?
      - Jak to co? Mam katar i kaszel.

      Usuń
  2. Jestem pod wrazeniem twojej pracowitosci w opisach. Biedna ta Stokrotka z genami. Moi przyjaciele adoptowali dziewczynke z fatalnymi genami- w sensie mama wszystko co wymyslisz to ma i chyba jest 3 pokoleniem- i niestety maja bardzo ciezko. Na poziomie 12 lat nie do powstrzymania- zainteresowana jedzeniem i chlopcami i tyle.No ale ona bardzo zle rokowala od poczatku. Życze Stokrotce lepszego startu i scenariusza. Mysle ze ma szanse. Dodam że kiedys lekcewazylam kwestie genow ale pracujac w szkole widze że okreslone rodziny maja okreslone mozliwosci i raczej wyjatkow nie ma. No coz dla pocieszenia mialam kolezanke- oboje rodzicow ze schizofrenia- ona byla normalna. Powodzenia i oby Stokrotka znalazla rodzine jak najszybciej.
    Jeszcze mam pytanie: jak wy sobie radzicie z nerwami? w sensie ze jak jest zmeczenie, dzieci sie wsciekaja , stres, mnostwo rzeczy jak sobie radzicie by w pewnym momencie nie rozwrzeszczec sie na calego i kogos nie zamordowac? ja mam trudnosc z dwojka wlasnych czasami i chetnie bym znalazla jakies dobre sposoby...pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Magda a ja mam taką wybitna koleżankę. Typ naukowca.przeczyta i wie. Taki geniusz. Oboje rodzice tępawi i oboje alkoholicy. Brat alkoholik popełnił samobójstwo. Dzieci brata mocno średnie. A ta moja koleżanka taki geniusz. Jest nadzieja ;)

      Usuń
    2. Majka mawia, że żadne dziecko nie jest niegrzeczne, wściekłe, czy rozwrzeszczane dlatego, że chce nam zrobić na złość (chociaż w przypadku Balbiny miałem co do tego wątpliwości). Trzeba więc odnaleźć przyczynę, albo zrobić coś, aby dziecko wyciszyć. Najlepszym naszym sposobem jest spacer, albo wypuszczenie dzieci do ogrodu. Uwielbiam te chwile spokoju, gdy Majka wychodzi z naszą sąsiadką Elą i wszystkimi dziećmi na dwie godziny do lasu. Wszyscy są zadowoleni. Ja mam ciszę, Majka może sobie poplotkować, a dzieci tracą energię (chociaż niestety po powrocie szybko się regenerują).
      To też nie jest tak, że my nie krzyczymy na dzieci. Czasami musimy się wydrzeć, choćby po to, aby zostać usłyszanym. Wydaje mi się, że ważną rzeczą jest pokazać dzieciom różne stany naszych emocji. Dlaczego mam się uśmiechać, gdy jest mi smutno? Dlaczego mam do dziecka mówić ciągle tym samym tonem, skoro ono zapewne widzi, że jestem wściekły?
      Bywa, że musimy dzieci rozdzielić, bo wzajemnie tak się nakręcają, że nie docierają już do nich żadne słowa. Najczęściej propozycja zabawy w swoim pokoju jest kierowana do Romulusa. Aby jednak nie traktował tego w kategorii kary, staramy się, aby pokój chłopców był miejscem, w którym jest dużo ciekawych zabawek i w którym dzieci spędzają czas również z własnej woli. Jeżeli chłopiec ma wypad do tego pokoju, to tłumaczymy mu, że ma tam pójść bo na przykład Calineczka chce spać, a nie że mamy już dość jego bezsensownych zachowań.
      Pewnie najlepszym rozwiązaniem byłoby ciągłe organizowanie ciekawych zajęć i wysłuchiwanie propozycji dzieci. Ale tak się na da. Zresztą nawet wspólne robienie wafelków może zakończyć się nie lada awanturą.
      Maluchy są bardziej przewidywalne. Jak marudzą, to znaczy że są zmęczone i należy położyć je spać. No chyba, że wychodzą im zęby. Wówczas trzeba zacisnąć swoje i jakoś przetrwać trudne chwile.
      Ale to chyba nie do końca o to chodzi jak sobie radzić z dziećmi. Tolerancja ich zachowań jest wprost proporcjonalna do naszego wyluzowania się... chyba tak bym to określił. Majka czasami mówi do mnie „co robisz we wtorek popołudniu bo mam klub książki”. Odpowiadam „idź, zajmę się dziećmi”. Chociaż powinienem to napisać w czasie przeszłym. Teraz wszystko odbywa się zdalnie. Majka siada przed komputerem na piętrze i przenosi się do klubu książki, na grupę wsparcia, na szkolenie, jogę, aerobic i bóg wie co jeszcze. Ale przez drzwi słyszy tę rozpierduchę na parterze. Kiedyś wsiadała do samochodu, a gdy wracała po trzech, czy czterech godzinach, to dzieci (najedzone i wykąpane) smacznie spały. W pokoju był porządek, chociaż często sam sprzątałem zabawki, bo jak najszybciej chciałem położyć je spać. Komu to przeszkadzało?

      Usuń
    3. Magda, jesteś nauczycielem? Sorry, ale oby dzieci z różnymi dysfunkcjami, nie trafiały na takich nauczycieli..

      Usuń
  3. A i w jej rodzinie jest adoptowana dziewczynka lat ok 40. Adoptowana jako niemowlę że znanej mym bliskim rodziny. Dziewczynka ma obecnie doktorat z fizyki jakiejś tam. Trudnej. A rodzina biol skrajna Patola. Ona była chyba 10tym dzieckiem poczętym w pijackim widzie

    OdpowiedzUsuń
  4. Magda, Twój wpis jest krzywdzący w stosunku do dzieci pochodzących z rodzin dysfunkcyjnych, czy jak ktoś woli tzw. patologicznych. Geny mają wpływ na nasz charakter, osobowość, określone predyspozycje. Jest mi znana epigenetyka. Natomiast dużą rolę odgrywa środowisko, w którym wychowuje się dane dziecko. Na bezpieczne środowisko składa się dom, otoczenie społeczne i szkoła. Dzieci są różne, mają rozmaite problemy. Nie wolno dzieci dzielić na „lepsze” i „gorsze”. Cóż szkoła woli dzieci dostosowane. Nie każde dziecko może się dostosować. Trzeba wydobywać z dzieci talenty i wzmacniać ich poczucie własnej wartości. W większości przypadków szkoła „kasuje” dzieciaki, które nie są dostosowane do podstaw programowych, szkolnej procedury. Osobiście znam wspaniałych pedagogów i nie chcę wszystkich wrzucać do jednego worka. Zachęcam do lektury opracowań poruszających problem traumy rozwojowej, dysocjacji. Rodzic zastępczy, adopcyjny, również pedagog powinien mieć dużą wiedzę i najpierw przyjrzeć się sobie. Kolejny krok to zapewnienie pomocy dziecku. Mam na myśli jego wsparcie, które polega na wzmacnianiu poczucia własnej wartości. Dziewczynka lat 12, która interesuje się chłopcami, nie jest „przypadkiem odbiegającym od normy”. Ucieczka w jedzenie może świadczyć o trudnościach emocjonalnych. Warto zastanowić się jak mądrze wesprzeć dziecko i rodziców. Nie można wszystkiego zrzucać na geny. W większości przypadków trzeba nauczyć dziecko regulować emocje. Najpierw trzeba samemu umieć się wyregulować i rozpoznawać własne emocje.
    Jestem rodzicem adopcyjnym. Moja córka nie ma doktoratu, ale jest wspaniała i świetnie radzi sobie w życiu.
    Sabina

    OdpowiedzUsuń
  5. Ej...no może nie krzywdzący ale generalizujacy.. dziewczyna o której mówię ma również kilka stwierdzonych chorób psychicznych, obniżona inteligencję i kiedy trafiła do rodziny lekarze twierdzili że nie będzie chodzić mówić itd. obecnie kończy podstawówkę ale na podstawie szeregu orzeczeń. I słowo interesuje się chłopcami nie odzwierciedla sytuacji. Moi inni przyjaciele mają adoptowanego syna z fas I obecnie już pracuje , kończy zawodówkę. Mają jeszcze 4 innych dzieci zastępczych...i wiem że dzieci i historie są różne... jednak jak historia jest fatalna to i skutki na ogół też. Wyjątki są. I oby jak najwięcej. Zaś w szkole widzę rezultaty problemów rodzinnych w kolejnych dzieciach z rodziny...jak rodzice umysłowo opóźnieni to dzieci też... najpierw pierwsze potem drugie.. trzecie...szkoda dzieci... serce boli jak nie może się nauczyć liczyć do 10 przez lata...trzymam kciuki za stokrotkę

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To, że rodzice mają niepełnosprawność intelektualną nie tyle znaczy, że dzieci będą też ją mieć, a bardziej to, że dzieci bez stymulacji i dobrych warunków rozwojowych - których rodzice nie są w stanie im dac - będą się rozwijały na poziomie najniższego progu swoich możliwości. Co oznacza, ze też z czasem, z dużym prawdopodobieństwem, dorobią się orzeczenia, jednak nie sposób zgadnąć, czy stało się tak z powodów środowiskowych czy biologicznych. Ilustracją tego, co napisałam, jest rodzina, która miała 6 dzieci, rodzice mieli niepełnosprawność intelektualną. Dwójka z tych dzieci z różnych przyczyn losowych wychowywała się u krewnych (nie była to piecza zastępcza), natomiast czwórka w domu rodzinnym. Dziś wszyscy są dorośli, większość założyła własne rodziny. Z czwórki, która była wychowywana przez rodziców: wszyscy skończyli szkoły specjalne, wszyscy mają orzeczenia, dwoje spośród nich ma własne dzieci zabrane przez sąd, jedno przebywa w DPSie, jedno zalożylo rodzinę z osobą wyżej funkcjonującą i jakoś sobie radzi. Dwójka wychowywana przez krewnych: obie osoby mają wykształcenie średnie, założyły rodziny i są w pełni samodzielne (również w znaczeniu niekorzystania z pomocy społecznej).
      Geny były te same.
      Jesli pracujesz w szkole i masz styczność z takimi historiami to sugerowałabym popatrzeć szerzej, bo od szkoły również dużo zależy, w tym zawiadomienie sądu rodzinnego. Często w ten sposób można uratować dziecko i kolejny ludzki los. Rodzi niepełnosprawny intelektualnie to żadna tragedia dla dziecka, ale jeśli dwie nisko funkcjonujące osoby założą rodzinę i nie mają wsparcia w otoczeniu to na ogół 'brak dostatecznej stymulacji' nie jest jedynym zagrożeniem dla dzieci, a podążają za nim zaniedbanie i głód (w wersji light, bo często dołącza również uzależnienie). I to już zdecydowanie sytuacja, której nie należy się przyglądać, a działać.

      Usuń
  6. Taka moja refleksja dotycząca Stokrotki i jej dziadków. Wydaje mi się, że dziadkowie muszą szczerze odpowiedzieć sobie na pytanie: dlaczego chcemy zostać rz dla Stokrotki? Bo kochamy ją bezwarunkowo i jej dobro jest dla nas najważniejsze? Chcemy uzdrowić relacje z naszą córką Anną? Jest w nas poczucie winy? Dziadkowie muszą mieć świadomość, że bycie rz dla Stokrotki nie będzie dla nich łatwym zadaniem. Nie mam tutaj na myśli sprawowania opieki nad dzieckiem. To się da ogarnąć. Jest Anna, w której jest „Mała Ania” i ta Ania krzyczy: ja chcę. Ania tupie nogami, wpada w histerię, być może grozi, może w rodzinie jest przemoc……….. Jaka jest relacja pomiędzy rodzicami adopcyjnymi a Anną? Czy ta relacja jest? Czy oparta jest na strachu? Czy rodzice boją się zachowań Anny, czy je rozumieją, czy potrafią się ogarnąć w sytuacji wybuchów i jazd Anny? Czy ta relacja rodzi przemoc? Tutaj jest wiele pytań…… Jedno jest pewne, że Stokrotka nie może być „narzędziem”, które ma posłużyć do naprawy czy budowy relacji z Anną, czy może „odkupienia winy”. Stokrotka jest najważniejsza. Nie można na nią patrzeć przez pryzmat Anny, czy raczej tego czego domaga się „Mała Ania”. Dla „Małej Ani” Stokrotka to „zabawka”. Będzie krzyczeć: Ona jest moja. Potrzeby pierwotne Anny nie są zaspokojone. Być może podświadomie chce je zaspokoić przez Stokrotkę. Rola dziadków wydaje się kluczowa. Ich sytuacja trudna. Nie można patrzeć na te relacje na zasadzie: coś jest czarne, coś jest białe. Wiem, że poczucie winy nie jest to dobry doradca. Jednak zawsze można głowę posypać popiołem i zastanowić się co można na danym etapie zrobić dla Stokrotki i tym samym dla Anny. Poczucie winy, bo przypuszczam, że jest, powoduje, iż do głosu dochodzą emocje, niekiedy skrajne i wtedy człowiek uskutecznia emocjonalny taniec, tylko z tego tańca nic konstruktywnego nie będzie wynikać. Podkreślam raz jeszcze: dziadkowie są w trudnej sytuacji i mogę im współczuć. Ale teraz dobro Stokrotki jest priorytetem. I dobro wnuczki powinno być dla nich drogowskazem. Jeśli Stokrotka będzie u nich to Anna pewnie będzie musiała zostać odseparowana, kontakty Anny z dzieckiem uregulowane sądownie. I wtedy „mała Ania” będzie głośno krzyczeć, będzie usiłowała wywierać presję na rodzicach i wzbudzać w nich poczucie winy. Z drugiej strony, jeżeli Anna i jej rodzice będą mieli chęci uczestniczyć w terapii, to po pewnym czasie ta relacja zostanie zbudowana / naprawiona i Anna będzie mogła uczestniczyć w życiu córki. Pytań jest wiele, scenariusze mogą być różne.
    Sabina

    OdpowiedzUsuń
  7. Dostałem szlaban od Majki na umieszczanie choćby najkrótszych fragmentów wypowiedzi Anny. Tajemnica korespondencji... Nawet sąd nie dołączył do akt sprawy przesłanych mu screenów treści, które otrzymujemy od Anny. Tylko przeczytał. Być może wyrobił sobie jakieś zdanie, a być może tylko upewnił w swoim przeświadczeniu.
    Po wpisie, który tutaj komentujemy, mama Stokrotki bardzo się uaktywniła. Majka jest coraz bardziej przekonana, że dziewczyna czyta tego bloga.
    Ale może to dobrze. Bardzo bym chciał, aby zapoznała się z komentarzem Bloo i Sabiny. Chciałbym, aby wiedziała, jak ważna jest dla mnie Stokrotka, i jak bardzo bym nie chciał, aby funkcjonowała w dolnych stanach swoich możliwości.
    Nie potrafię opisać tekstów Anny nie odwołując się do źródła. Cokolwiek bym napisał, w żaden sposób nie odtworzę tych emocji, które odbijają się pomiędzy uwielbieniem a nienawiścią.
    Kilka razy w życiu spotkałem się z sytuacją, że rodzice chcieli adoptować dziecko, aby było ono „lekiem” dla ich dziecka biologicznego. Tutaj sytuacja wygląda bardzo podobnie. Nie wiem co mógłbym zrobić, aby Stokrotka nie stała się lekiem.
    Nie wiem co może zrobić system. Nie wierzę w niego, ale wierzę w konkretnych ludzi, których znam.

    OdpowiedzUsuń
  8. Z tymi skrajnymi emocjami to jest tak, iż trudno je opisać. Jak zaczynamy opisywać to przestają być skrajne. Najbardziej skrajne wydają się być w momencie ich „wypuszczenia na wolność / zewnątrz”, kiedy jesteśmy uczestnikami tej wymiany emocji (przeniesienie – przeciwprzeniesienie). Być może jest tak, że w podświadomości dziecka po przejściach, niosącego przysłowiową walizkę z traumami (odrzucenie, strata rb, nadużycia…), są dwie matki: „matka dobra” i „matka zła”. Jeden z psychoanalityków, sformułował twierdzenie, że „matka musi być wystarczająco dobra”. Nie ma matek idealnych, nie ma rodziców idealnych. Muszą być bezpieczni i zaspokajać podstawowe potrzeby dziecka. Może się zdarzyć, że nasze dziecko ma szereg potrzeb, które na określonych etapach nie zostały zaspokojone. Dziecko się przystosowało do sytuacji, warunków, w których funkcjonowało. Trafia do rodziny i po pewnym czasie te emocje / potrzeby, które nie były zaspokojone zaczynają dochodzić do głosu. Dziecko może krzyczeć, histeryzować, bić, uciekać, wyzywać, raz jest bierne, innym razem pobudzone. Taka sinusoida. W przypadku malucha łatwiej te emocje zaspokoić, wyregulować dziecko. Im jest starsze, tym robi się trudniej. Jeśli rodzic zacznie wchodzić w te klimaty, bo nie ma świadomości, nie potrafi rozpoznawać własnych emocji, to zaczyna odczuwać złość, bezsilność…… Powstaje napięcie. Jak napięcie sięga zenitu to musi być wybuch. Dziecko wybucha, rodzic wybucha i wtedy rozładowujemy napięcie w sposób patologiczny. Jeżeli schemat się powtarza to z nami zostaje i w pewnym momencie sytuacja robi się beznadziejna. Wszyscy zaczynają wymiękać. Dlatego tak ważna jest ta regulacja własnych emocji. Jeżeli nastolatka wejdzie w tryb kreacji "złej matki” i przenosi na matkę wszystkie swoje żale, ból istnienia, obwinia matkę za straty, a matka nie ma narzędzi, świadomości tego co się dzieje to wtedy przejmuje te wszystkie trudne emocje od dziecka, one mieszają się jej z własnymi trudnymi emocjami i oddaje je dziecku z nawiązką. Nikt nie jest robotem i każdy ma prawo do bycia radosnym, złym, wesołym, smutnym….. Tylko trzeba się nauczyć trudne emocje rozpoznawać i umieć je regulować. I wtedy pokazujemy dziecku, że mama jest jedna. Mama jest bezpieczna, kocha dziecko, nie jest to równoznaczne z tym, że spełnia wszystkie jego zachcianki.
    Jeśli rzeczywiście Pani Ania czyta tego bloga, to może ta refleksja innej matki adopcyjnej, pomoże jej spojrzeć na rodziców i emocje towarzyszące rodzinie z innej perspektywy. Jak jest chaos to trzeba zrobić porządek. Nie ma innej rady. Nigdy nie jest zbyt późno. Wszyscy odczuwamy te same emocje, tylko intensywność ich przeżywania jest inna. Skrajna nie jest dobra dla nas samych i naszego organizmu.
    Sabina

    OdpowiedzUsuń