poniedziałek, 2 września 2019

--- Indywidualne Plany Pracy

Dróg jest wiele, ale tylko jedna właściwa. Która?

W komentarzach pod poprzednim wpisem pojawił się pewien wątek, który wydał mi się na tyle ciekawy, aby go nieco rozwinąć.
Oto fragmenty krótkiej dyskusji:

Anonimowy pisze...
Rozumiem, że nigdzie się nie pojawia dowód, że jednak więzy krwi są najważniejsze i w zasadzie żadne tam bezpieczne więzi ich nie zastąpią? Typu - dziecko zabrane wcześnie, adoptowane lub pieczy długoterminowej - i tylko czeka aż skończy 18 lat żeby pognać do domu rodzinnego jak na skrzydłach? I całe dorosłe życie ma złamane, bo zabrano je od krewnych i nie może sobie z tym poradzić? 
A co sądzisz o pracach Fundacji Dziecko i Rodzina? Czy oni mają rzeczywiście jakiś patent na pracę z RB po nowemu? 

bloo pisze..
(…)
metoda SBC (solution based casework) nie jest nowością. Jest stosowana w USA i w UK (ale też w krajach nieanglojęzycznych, tam jednak nie mam dostepu do badań). Nie umiem jej skorelować z wynikami, które podawałam wyżej, ponieważ do tej pory nie trafiłam na żadne badanie longitudinalne SBC. Chodzi o to, że tak naprawdę dowolne metody reunifikacji mogą mieć bardzo dobre wyniki, jeśli mierzy się je w krótkich odstępach czasowych. Z literatury wiadomo już, że punkt pomiaru musi być ustawiony na piątym roku - jeśli rodzina przejdzie przez piaty rok po reintegracji to raczej się już nie posypie. 
(…)
Cechą tej metody jest to, że jest dość dobrze skalibrowana, tzn. ma konkretne arkusze ocen możliwości, zasobów RB itd., sprawdza się właśnie poziomy rokowań RB, RB zostaje otoczona faktycznym wsparciem. Teoretycznie jeśli się prawidłowo wypełni te arkusze (co też może być imo problematyczne) to wskaźnik sukcesu powinien być wysoki, to są tzw. rodziny wysokiej adherencji i one podobno, tzn. tak twierdzą badacze, osiągają raty sukcesu nawet rzędu 90%.
(…)
uważam, ze metoda SBC jest metodą dobrą, ale żeby działała potrzebna jest transparencja, rzetelność w kwalifikowaniu rodzin i ich późniejszy monitoring. W polskich warunkach trzecie nie istnieje, pierwszego nigdy nie doświadczyłam, a o drugim nie mam danych.

Spróbuję nieco przybliżyć poruszony temat, skupiając się właśnie na jednym fragmencie działalności Fundacji Dziecko i Rodzina, a mianowicie na proponowanej Metodzie Indywidualnych Planów Pracy z Dzieckiem i Rodziną.
Rozważając i analizując założenia tej metody, będę próbował odnieść się do własnych doświadczeń w kontaktach z rodziną biologiczną przebywających u nas dzieci zastępczych oraz krytycznie spojrzeć na naszą pracę (Majki i moją) w roli opiekunów zastępczych. Postaram się też przy okazji ocenić funkcjonowanie istniejącego obecnie systemu, którego zadaniem jest wspieranie rodzin biologicznych.
Nie chcę osądzać, czy Metoda jest dobra, czy zła. Bez wątpienia jest ona oparta na bardzo szczytnych przesłankach, a co najważniejsze, jest zgodna z celem pieczy zastępczej, czyli przywróceniem dziecka jego rodzinie, a gdy jest to niemożliwe to dążeniem do jego przysposobienia.
Oprę się na dwóch artykułach, z którymi można się zapoznać na stronie Fundacji. Jest to Metoda Indywidualnych Planów oraz rozmowa z Tomaszem Polkowskim (prezesem Fundacji) i jego żoną.
Wszelkie cytowane fragmenty będą pochodzić z pierwszego, albo drugiego opracowania.

Podstawowym założeniem Metody jest bazowanie na mocnych stronach rodziny i jej kompetencjach w przypadku konieczności opanowania kryzysu. Jest więc tutaj mowa o czymś chwilowym, czymś co daje się przezwyciężyć. Czy jednak rodzice biologiczni umieszczanych u nas dzieci przeżywają kryzys i czy czują potrzebę dokonania jakichkolwiek zmian w swoim życiu?
Taka świadomość jest najważniejszą sprawą w Metodzie Indywidualnych Planów. Rodzina nie potrzebuje kogoś, kto będzie wytyczał cele i nadzorował jak postępuje ich realizacja. Potrzebuje przyjaciela, który będzie potrafił znaleźć mocne strony rodziny, potrafił razem z dzieckiem i rodzicami nazwać przyszłość i wspólnie opracować etapy dochodzenia do założonego celu.
Pomagający nie może narzucać swojego światopoglądu, subiektywnych rozwiązań. Ma pomóc wydobyć ukryte kompetencje, skupiając się na atutach rodziny, a nie nękających ją problemach. Pomagającego ma cechować optymizm, entuzjazm, wiara w sukces nawet w przypadkach wyglądających na beznadziejne. Ma on również mieć szacunek dla indywidualności, odmienności i godności rodziny. Rodzice mają być traktowani jako partnerzy w procesie zmian.
Ważna jest również praca z dzieckiem. Trzeba odbudować w nim poczucie własnej wartości, zdolności do więzi, i dbać o wszechstronny jego rozwój.

Jedną z ważniejszych kompetencji będzie osiągnięcie równowagi pomiędzy nawiązaniem bliskiej relacji z dzieckiem opartej na empatii i akceptacji z profesjonalnym dystansem, który umożliwia rzeczową analizę narzędzi Metody i konstrukcję planu pomocy. (…) Zadanie odbudowy więzi rodzinnych jest traktowane w Metodzie IPP jako naczelne zadanie, bez którego trudno uruchomić jakiekolwiek inne zasoby i kompetencje. (…) praca z przypadkiem oznacza odbudowywanie zasobów całego systemu rodzinnego, plan powinien być zbudowany przez samą rodzinę, a specjalista jest jedynie profesjonalnym towarzyszem tego rodzaju działań.”

Na takiej bazie prowadzone są wszelkie prace Fundacji, zmierzające do wykształcenia jak największej grupy świadomych osób. Szkolenia mają miejsce zarówno z grupą asystentów rodziny, jak też z rodzicami zastępczymi. Zwłaszcza w przypadku tych ostatnich, potrzebna jest zdaniem Fundacji zmiana mentalności i dotychczasowej praktyki oderwanej od rodziny biologicznej dziecka.

Chętnie wziąłbym udział w jakimś szkoleniu prowadzonym przez pracowników Fundacji Dziecko i Rodzina, ponieważ pytań i uwag miałbym całkiem sporo. Być może zostałem niewłaściwie przeszkolony, może mam złe doświadczenia w pracy z rodzinami biologicznymi przebywających u nas dzieci, a może zwyczajnie brak mi pokory.

Niestety nie żyjemy w Holandii, czy we Włoszech, w których to krajach rodziny przeżywają tylko kryzys, a dalsza rodzina natychmiast spieszy z pomocą. Nie żyjemy w USA, czy w Anglii, gdzie po najwyżej dwóch miesiącach ustalany jest plan pracy z rodziną biologiczną, a dziecko mieszka z rodziną zastępczą nie dłużej niż 12 miesięcy... maksymalnie piętnaście.
Żyjemy w Polsce, w której dzieci latami przebywają w pieczy zastępczej, a rodzicom daje się kolejne szanse na wyjście z kryzysu.

Gdy rozpoczynały się nasze doświadczenia z pieczą zastępczą, bardzo przypominaliśmy ideał rodziców zastępczych przedstawiany na stronie Fundacji. Majka nawet rozważała, jak umieścić rodziców biologicznych przy wigilijnym stole. Chcieliśmy być otwarci, chcieliśmy wspierać rodziców naszych dzieci. Rozpoczęliśmy od spotykania się w naszym domu, chcieliśmy być przyjaciółmi. Nie mogliśmy się doczekać, kiedy wreszcie pierwsze dziecko będzie mogło wrócić do swojej rodziny biologicznej. W zasadzie do dzisiaj nie doczekaliśmy się rodziny, którą rzeczywiście chcielibyśmy wspierać, która tylko potknęła się na swojej drodze życia. Czy to możliwe, że napotykamy same beznadziejne przypadki? A jeżeli jednak mamy do czynienia ze statystycznymi rodzinami, którym odebrano dzieci, to może wymogi określające bycie w kryzysie są dość mocno zaniżone. Może to, co Fundacja określa tym terminem, najczęściej ma już małą szansę na zmianę swojej klasyfikacji.

Kim zatem są rodzice biologiczni przebywających u nas dzieci? Czy należy dawać im kolejne szanse? Czy wystarczy podać im pomocną dłoń i stanie się cud?
Rodziny Bliźniaków i Ptysi pominę, ponieważ temu tematowi poświęciłem wiele ostatnich wpisów.

Zobaczmy jednak co słychać u mamy Sasetki i Maludy. Dziewczyna jest w kolejnej (czwartej) ciąży. Cały czas ma pod opieką rocznego już teraz synka. Asystenta rodziny ma nieprzerwanie od kilku lat – od momentu gdy urodził się Maluda. Gdy wspomniana dwójka dzieci została umieszczona w naszej rodzinie, od dwóch lat trwały intensywne prace z rodziną. I nadal jest jak dawniej. Zmieniają się tylko ojcowie dzieci. Pani asystentka zagląda do mamy codziennie. Ciągle gotuje obiady, a mamie trudno jest je nawet wydać. Mama nie potrafi sensownie odpowiedzieć na pytanie co chce zrobić jutro. Czy jest gotowa wziąć udział w tworzeniu swojej przyszłości?

Mama Białaska po raz kolejny zmieniła pracę. Po raz kolejny się przeprowadziła. Po raz kolejny odrzuciła pomocną dłoń swojego ojca. Ale wciąż chce odzyskać syna. Sąd wyraził zgodę na spędzanie z nim dwóch dni w tygodniu. Niedawno odwiedziliśmy chłopca. Jego mama zastępcza zadała mi pytanie, czy Białasek da radę. Odpowiedziałem, że tak, da radę... chociaż myślałem o pojedynczych dniach spędzonych z mamą biologiczną. Jednak mama zastępcza chłopca jest już chyba pogodzona z myślą, że Białasek może odejść na zawsze. Chciałaby tylko mieć pewność, że byłby to powrót na miarę powrotów opisywanych przez Fundację. I pewnie takim będzie... odejdzie i koniec, bo nikt nie zainteresuje się tym, co będzie później. Ja jednak ciągle mam nadzieję, że tak się nie stanie i raczej trudno byłoby mnie przekonać, że reintegracja jest w tym przypadku dobrym rozwiązaniem.
Czy z tą mamą można porozmawiać? Czy można opracować wspólny plan wyjścia z kryzysu? Można. Dziewczyna mówi nawet do rzeczy... mówi to, co uważa, że chcielibyśmy usłyszeć. My – czyli strona przeciwna. Gdy chłopiec mieszkał jeszcze z nami, staraliśmy się ją wspierać. Nawet poszła po pomoc do jakiejś fundacji. Być może tej, do której odnoszę się w tym wpisie. Nic z tego nie wyszło... skończyła w zakładzie karnym. Teraz mówi do syna „powiedz do mnie mamo, to dam ci loda”. Chłopiec tak mówi... po czym biegnie do mamy zastępczej: „mamo, Marzena dała mi loda”.

Mama Foxika... Tutaj jestem na etapie dwójki kolejnych dzieci i ciągłym wspieraniu przez pomoc społeczną. To jeszcze przypadek, gdy pozwalaliśmy rodzicom spotykać się z dziećmi w naszym domu. Jest to zresztą jeden z podstawowych postulatów Fundacji: „Apelujemy, aby rodzice biologiczni (prawni opiekunowie) mogli widywać dzieci, gdy mają do tego prawo. Apelujemy, aby rodziny zastępcze stwarzały przyjazne warunki, na ile się da, bo przecież i od rodziny zastępczej zależy klimat spotkań i relacje z dzieckiem. (…) kontakty najczęściej odbywają się w Centrach Pomocy Rodzinie. To jednak sztuczne miejsce, gdzie rodzice nie mają możliwości widzenia świata, w którym ich dziecko wzrasta.”
A czy ktoś zadał sobie pytanie jakie choroby i pasożyty mogą przenosić rodzice? Pewnie nie, bo takie twierdzenie zakrawa na dyskryminację... ale tylko do czasu, gdy nie przyszło komuś walczyć choćby z pluskwami. Czy ktoś pomyślał, że rodzina zastępcza, to również dzieci tej rodziny, które niekoniecznie mają ochotę, aby ciągle ktoś obcy pałętał się po ich domu? Czy ktoś wziął pod uwagę fakt, że następnego dnia po spotkaniu, cała miejscowość może wiedzieć, że w kuchni rodziców zastępczych odkleja się tapeta? Pewnie nikt się nad tym nie zastanawia. Ważne jest, że przecież rodzina biologiczna przeżywa tylko kryzys... no a rodzic zastępczy powinien być jej przyjacielem.

Mama Iskierki – czasami się odzywa. Kilka dni temu zadzwoniła, czy nie mamy na zbyciu jakichś dzieci do adopcji, bo jej koleżanka chciałaby adoptować. Wydawać by się mogło, że osoby, którym odebrano dzieci, przynajmniej w teorii znają zasady i przepisy prawa. Okazuje się, że jednak nie. To jest chyba ta mama, która kiedyś mówiła o swojej koleżance „no tej to powinni dziecko zabrać”. Zupełnie jak w dowcipie, że jak Kali komuś ukraść krowa to być dobrze, a jak Kalemu to być źle.

Mama Sztangi i Asterii kiedyś robiła Majce laurki i darowała aniołki. Później straszyła TVN-em. Ostatecznie, po krótkim odbiciu, stoczyła się na samo dno. Czy gdyby naszym zadaniem była również praca z nią i próba bycia przyjacielem, to sytuacja potoczyłaby się inaczej?
Jeszcze jeden cytat ze stron Fundacji:

Matka dziewczynki na skutek kryzysu popadła w uzależnienie od narkotyków, było bezpośrednie zagrożenie bezpieczeństwa dziecka. Jednak matka podjęła terapię (nie pierwszy raz), którą udało się skończyć. Aktualnie kończy szkołę dla rodziców, ale wokół odbiera się do niej zaufanie. [Trudno się dziwić -przyp.], ale z drugiej strony ta kobieta włożyła tyle wysiłku.”

Mama Sztangi też tak mówiła. Jest to również tekst mamy Bliźniaków. Powstaje jednak pewne pytanie, co się dzieje, gdy te mamy przestają się starać. Bo przecież żeby nie zwariować, w pewnym momencie trzeba zacząć być sobą. Dlaczego większość z nich, w krótkim czasie ponownie wraca do nałogu? Mocno się obawiam, że Romulus i Remus wcale nie muszą być wyjątkiem potwierdzającym tę regułę. Dużo większe jest prawdopodobieństwo, że ktoś za rok czy dwa, napisze w sprawozdaniu „znowu się nie udało”.

Spoglądam w tej chwili na znane mi przypadki rodziców biologicznych i zastanawiam się, czy mógłbym być dla nich partnerem, przyjacielem, kimś na kogo te osoby mogą liczyć. Wydaje mi się, że tak, ale ci rodzice wcale tego nie chcą. Ciągle na taką osobę czekam. Na kogoś, kto faktycznie jest w kryzysie i szuka pomocy.

Przejdę na chwilę do stanu prawnego.
Obecnie istnieje dwutorowe podejście do pomocy rodzinie w kryzysie... chociaż chętniej użyłbym sformułowania „zaburzonej”. Ośrodki Pomocy Społecznej, również asystenci rodzin, podlegają pod gminy. Z kolei Powiatowe Centra Pomocy Rodzinie – pod powiaty. Ten fakt powoduje, że bardzo trudno byłoby wdrożyć w życie wspólny plan pomocy rodzinie proponowany przez Fundację. Nie bardzo byłoby wiadomo, kto ma go tworzyć, nadzorować i odpowiadać za skutki.
Zastanawiam się jednak, czy aby na pewno jest to konieczne. Czy właściwe jest, aby wszystkie osoby zaangażowane w daną sytuację,  miały dokładnie takie same poglądy i cele.  Indywidualne Plany Pracy w zasadzie zakładają, że dobro dziecka jest tożsame z dobrem całej rodziny. W ten sposób podchodzą do tematu asystenci rodzin, przynajmniej w większości znanych mi przypadków. Zupełnie inaczej patrzą na sprawę rodziny zastępcze. Ich zadaniem nie jest praca z rodziną biologiczną dziecka (mają tylko umożliwiać rodzicom kontakt z dzieckiem). Ich celem jest wejście w rolę opiekuna podstawowego dziecka. Mają za zadanie zaspokajać potrzeby opiekuńcze i rozwojowe dziecka, odbudowywać bezpieczne więzi, dbać o dziecko zastępcze, jak o własne. Dlatego w konfrontacji z rodzicami biologicznymi wielokrotnie następują rozmaite napięcia. Ci drudzy traktują rodziców zastępczych jak opiekunki do dzieci. Manipulują faktami i wcale nie są skłonni do jakiejkolwiek współpracy. Ich zamiarem jest zrobić na rodzicach zastępczych jak najlepsze wrażenie i pokazać, że są takimi, jakim ci chcieliby ich widzieć.
Często wcale nie wynika to ze złej woli, tylko z braku właściwych wzorców. Pewnie należałoby też dodać: „przekazywanych z pokolenia na pokolenie”. Niestety zmiana mentalności takich osób wymaga ogromnego wysiłku i przede wszystkim czasu – którego ich dzieci nie mają.

Gdy przychodzi do nas kolejne dziecko, to zawsze próbuję spojrzeć na jego mamę i tatę, jak na rodziców, którym powinęła się noga. Zawsze może zdarzyć się jakaś choroba, chwilowy kryzys, czy zwykła nieporadność ludzka.
Trudność polega na tym, że rodzice dzieci, które zostają u nas umieszczone, już przeszli pierwsze sito systemu. Są to rodzice, z którymi wielokrotnie od miesięcy (a nawet lat) prowadzona jest praca specjalisty (pracownika socjalnego, albo asystenta rodziny czy kuratora). Są to rodziny, w które nie wierzą już ich rodziny... za to ciągle wierzy system.
Wierzy w nich również Fundacja. Niestety lekiem na zdrowienie tych osób mają być ich dzieci, a rodzina zastępcza powinna w tym pomagać.

(...) niedopuszczalne jest, aby rodzice zastępczy mówili: 'Niech dziecko u nas pomieszka dwa miesiące i nie kontaktuje się z biologicznym rodzicem, bo wtedy się do nas przyzwyczai.' To jest maltretowanie dzieci, a tak postępują niektóre rodziny zastępcze.
(…)
Tęsknota posiadania mamy i taty mocno funkcjonuje w człowieku. A 'prawdziwa mama' czy 'prawdziwy tata' to ci, których dziecko zna – mimo że nie są idealni, ale są 'prawdziwi'.
(…)
Wychowankowie pieczy zastępczej niejednokrotnie latami chodzą na terapie, bo w ten sposób oswajają demony przeszłości. Więc separowanie ich od rodziców – to separowanie ich od prawdy. Biologiczny rodzic zawsze pozostanie w głowie, tego nie da się wykasować.”

Z pozoru trudno podważyć zasadność tych słów. Jednak jak zawsze, diabeł tkwi w szczegółach. Każda sytuacja, z którą mamy do czynienia, jest inna. A co jedna to bardziej złożona.
Gdy do naszej świadomości dotarła słuszność tezy, że w przypadku adopcji powinniśmy jeszcze przez jakiś czas pozostać w życiu dziecka, zaczęliśmy dociekać, dlaczego my również postępujemy tak jak opisani powyżej rodzice? Dlaczego chcemy, aby pierwsze spotkanie dziecka z rodzicami (po jego odebraniu) nastąpiło nie wcześniej niż po trzech, czterech tygodniach. Uzyskaliśmy odpowiedź kilku psychologów, na czym polega subtelna różnica między jednym a drugim przypadkiem. Gdy dziecko odchodzi od nas do rodziny adopcyjnej, to mamy do czynienia z bezpiecznym modelem przywiązania. Gdy przychodzi do nas, to okazuje się, że te dotychczasowe więzi z rodzicami biologicznymi nigdy nie były bezpieczne. Pierwszy przypadek jest więc kontynuacją dobrych wspomnień... drugi jest powrotem do złych.
Czy odpowiednikiem pojęcia „prawdziwa mama” jest tylko „mama biologiczna”? Też niekoniecznie. Ja sam obserwuję rzeczy, które czasami burzą mój świat pieczy zastępczej, którego model poznałem na rozmaitych szkoleniach. Dziecku wcale do szczęścia nie jest potrzebna jego dawna rodzina. Prawdziwa mama to ta, która jest teraz. Prawdziwy brat to ten, który mieszka ze mną. Ostatnio spędziliśmy cały dzień w parku rozrywki dla dzieci. Była tam również rodzina, w której mieszka najstarszy z Ptysi, czyli Bill. W tej chwili bratem dla niego jest Reflux, a nie Ptyś, a dla Balbiny bratem jest Romulus, a nie Bill. Te dzieci sprawiają wrażenie, jakby nic już ich nie łączyło. A przecież rodzeństwo widuje się w komplecie kilka razy w miesiącu. To, że tak się stało (że dzieci zostały rozdzielone do innych rodzin) jest błędem systemu... jest również naszym błędem. Ale tym razem mam na myśli zdolności adaptacyjne rodzeństwa do nowych warunków. Patrząc przez pryzmat Metody, której podstawowym założeniem jest odbudowa bezpiecznych więzi z rodzicami biologicznymi, wnioski z tej obserwacji są dość pesymistyczne. Jak częste i intensywne musiałyby być kontakty dzieci z rodzicami, aby można było utrzymać silne więzi. A przecież tu nie chodzi tylko o utrzymanie, ale o ich naprawienie. Bill częściej wspomina babcię, bo obiecała mu ochraniacze na motor, niż mamę, która sama w sobie wydaje się być dla niego marną atrakcją.
Dlatego też z nieskrywanym sceptycyzmem podchodzę do stwierdzeń niektórych psychologów, którzy odnotowują w swoich opiniach, że istnieje duża więź z mamą biologiczną, bo dziecko cieszy się na spotkanie z nią i dobrze się bawi w jej towarzystwie. To zróbcie szanowni specjaliści brutalne doświadczenie i uderzcie dziecko. Żartowałem... nie musicie tego robić, bo doskonale wiecie, do której mamy ono pobiegnie. Oczywiście, że ważna jest wiedza o rodzinie biologicznej, świadomość jej istnienia. Jednak z biegiem czasu pamięć o niej się zaciera. To mniej więcej tak jak pamięć dzieci, które kiedyś mieszkały w naszej rodzinie. Podam przykład dwóch sióstr – Sztangi i Asterii. Starsza z dziewczynek czasami coś napisze o sobie, albo zapyta co u nas słychać. Młodsza na życzenia urodzinowe odpowiada jednym słowem... albo jakąś „buźką”. A przecież kiedyś chciała do Majki mówić "mamo" i zamieszkać z nami na zawsze.

Od kilku lat mają miejsce zebrania osób zaangażowanych w proces „naprawienia” rodziny (tak zwane posiedzenia zespołu). Bierze w nich udział asystent rodziny, kurator, rodzice zastępczy, psycholog, pracownicy socjalni różnych instytucji.. i oczywiście rodzice biologiczni. Moim zdaniem, jest to wystarczający ukłon w stronę rodziców biologicznych. Mają po swojej stronie asystenta rodziny, kuratora, a często jeszcze swojego prawnika.
Majka i ja, pozostaniemy jednak „adwokatem” dziecka. Jakoś nie po drodze jest nam niańczenie jego rodziców. To są przecież dorośli ludzie.
Nie znam systemu kwalifikacyjnego do programu Indywidualnych Planów Pracy. Gdybym jednak miał kierować się obecną wiedzą, doświadczeniem i intuicją, i z rodzin, z którymi dotychczas miałem do czynienia, miał wybrać te, które mogłyby się w nim znaleźć, to zakwalifikowałbym trzy. Mamę Messengera, Białaska i Sztangi. Tylko te trzy rodziny sprawiały wrażenie bycia w kryzysie i mocno były wspierane przez różne osoby i instytucje (także przez nas). Ostatnia mama poległa na etapie starań. Środkowa również. Jeszcze jest w grze tylko dlatego, że kobiet osadzonych w zakładach karnych nie pozbawia się praw rodzicielskich. Pierwsza jest na dobrej drodze, lecz to dopiero początek. Nie minął jeszcze rok, a do tego przecież dziadek chłopca wszystko kontroluje, bo to on jest ojcem zastępczym. Jak na dwadzieścia dwie rodziny... efekt nie powala.
Gdy czasami spotykam nasze byłe dzieci zastępcze, które teraz mieszkają z rodzicami adopcyjnymi, to bardzo się cieszę, że nie zachłysnąłem się kiedyś ideą Indywidualnych Planów Pracy i póki co, nikt nie narzuca mi postaw, z którymi nie do końca się zgadzam.










Najlepsze Blogi

4 komentarze:

  1. A wszystko to "zabawa" ludzkim losem jest. Tak podstawowa kwestia i tak zaniedbana... Nie pisze o Was. Piszę o sytuacji dzieci w PL

    OdpowiedzUsuń
  2. Żałuję, że sędziowie nie odpowiadają za swoje decyzję. Podejrzewam, że nawet te, które skończyły się tragicznie są traktowane jako "wypadki przy pracy". No i stale się zastanawiam, w jakiej bajce żyją ludzie decyzyjne, którzy tak wiele lat wierzą w rb. Na tyle mocno wierzą, że skazują dzieci w imię dobra rodzica. Chyba im zazdroszczę optymizmu.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mogę prosić Anonima o rozwinięcie myśli?a może nawet o podpisanie się jakieś?

      Usuń
    2. a ja latami pracuję z młodymi i zupełnie dorosłymi osobami uwięzionymi w traumie koszmarnego dzieciństwa będącego dziełem biologicznych rodziców

      Usuń