poniedziałek, 8 lipca 2019

--- Masz wiadomość cz.2



Co słychać u naszych byłych podopiecznych?

Messenger li to, czy wczesny Białasek?






















Zacznę od Messengera, ponieważ nasze ostatnie spotkanie z chłopcem bardzo wpisuje się 
w tytuł tego posta. Pożegnaliśmy się pół roku temu, i jak do tej pory, jest to jedyny powrót dziecka z naszej rodziny do mamy biologicznej. Majka w tym czasie odwiedziła Messengera w jego domu trzy razy. Wprawdzie za każdym razem to ona się wprosiła w gości (pod pretekstem posiadania jakichś rzeczy dla małego), to jednak zawsze była bardzo miło przyjmowana i nigdy nie poczuła się jak intruz. Ja nie widziałem się z chłopcem ani razu, co zapewne było mu zupełnie obojętne... w końcu gdy się rozstawaliśmy, miał zaledwie cztery miesiące. Nie sądziłem, że kiedykolwiek jeszcze go zobaczę. A tu nagle... telefon od mamy. Majka usłyszała w słuchawce pytanie, czy bylibyśmy skłonni zaopiekować się Messengerem przez dwa dni i dwie noce. Mama dziecka razem ze swoim ojcem została zaproszona na wesele i nie za bardzo miała co zrobić ze swoim dziećmi. Starszego synka „upchnęła” u jakiejś znajomej, ale z młodszym miała problem. Nie dociekaliśmy, czy nikt nie chciał się podjąć opieki nad dziesięciomiesięcznym szkrabem, czy też mama nie do końca miała zaufanie do swoich znajomych lub dalszej rodziny. Było nam miło, że do nas to zaufanie miała.
Majka pojechała po chłopca późnym popołudniem. Wszystko było dobrze, dopóki Messenger nie zorientował się, że ma zostawić mamę i pojechać gdzieś z ciotką, którą nie za bardzo pamięta. Było więc trochę łez, ale już w samochodzie chłopak się uspokoił i przez ponad półgodzinną jazdę, nawet lekko zdrzemnął. Najgorsze było, gdy Majka weszła do domu i chłopiec nagle ujrzał mnie. Był taki ryk, że nawet Ptysie i Bliźniaki zaczęły się zastanawiać, czy aby one też nie powinny się mnie bać. Już wiedziałem, że lekko nie będzie. Nawet bez oporów przyjąłem do wiadomości, że na dwie noce mam wypad z naszej sypialni, bo moje miejsce zajmie dużo młodszy model.
Obawiałem się tylko tego, że następnego dnia miałem spędzić z Messengerem całe przedpołudnie. Balbina i chłopcy szli do przedszkola (czego jak dotąd po raz pierwszy żałowałem), a Majka jechała do PCPR-u na posiedzenie zespołu. Jak się następnego dnia okazało, posiedziała sobie dość długo, bo wróciła dopiero na obiad, odbierając po drodze przedszkolaki.
Cofnę się jednak do samego rana. Gdy Majka szykowała naszych „Odkrywców” i „Mądrale”, Messenger jeszcze spał. Niestety nie zdążyła dobrze przekręcić zamka w drzwiach, gdy usłyszałem ciche kwilenie. Odnosiłem wrażenie, jakby chłopiec coraz bardziej zbliżał się do mnie, bo dźwięk stawał się coraz głośniejszy, głośniejszy i głośniejszy. W końcu wziąłem głęboki oddech i wszedłem do sypialni. Mały leżał w mojej pościeli, z wielkimi oczami wlepionymi wprost we mnie. Gdy nie ujrzał spodziewanej mamy, a przynajmniej cioci – zaczął wydzierać się jeszcze bardziej. Zacząłem się zastanawiać, jak powinien się zachować zupełnie obcy facet, będąc sam na sam z zupełnie obcym i wydzierającym się wniebogłosy niemowlakiem. Logika podpowiadała mi, że najwłaściwszym rozwiązaniem byłoby wezwać policję, jednak tę wersję szybko odrzuciłem. Stwierdziłem, że najlepiej jak będę sobą i zajmę się tym, czym w takich sytuacjach jeszcze kilka miesięcy temu bym się zajmował w przypadku Plotki, czy jeszcze wcześniej z samym Messengerem. No ale wówczas on miał tylko niecałe cztery miesiące, więc zapewne nic nie pamięta.
Majka po odwiezieniu maluchów do przedszkola, stwierdziła że ma jeszcze trochę czasu. Doszła jednak do wniosku, że zamiast puścić się w regały, wróci do domu, bo być może potrzebuję wsparcia... albo może bardziej Messenger. Otwierając drzwi, była pewna, że usłyszy rozwrzeszczanego malca w towarzystwie wujka, któremu opadły już wszystkie ręce. A tu niespodzianka...
Nie wiem co było tego przyczyną (na pewno nie zmiana pieluchy), ale w chwili gdy rozpoczęliśmy poranną gimnastykę, jakby stopiły się wszystkie lody. Messenger najpierw przestał płakać, potem zaczął lekko się uśmiechać, aż w końcu rechotał już w głos. Czy zaczął coś sobie przypominać? Podobno niemowlęta mają bardzo dobrą pamięć węchową i głosową (w przeciwieństwie do wzrokowej), która potrafi utrzymać się przez całe życie. W każdym razie od tego momentu wszelkie marudzenia i płacze poszły w niepamięć.
Rozstanie z Messengerem po tych dwóch dniach było dla mnie chyba bardziej smutne, niż gdy pół roku temu Majka odwoziła go do mamy. Cały czas niepokoi mnie pytanie, co będzie dalej? Zgadzam się ze wszystkimi będącymi w temacie, że mama Messengera, jak żadna inna, zasługiwała na to, aby synek do niej wrócił. Gdy przyjeżdżała go odwiedzać, to całe spotkanie poświęcała jemu. Była w niego wpatrzona, zapominając o wszystkim, co dzieje się dookoła. Inne matki często w takich przypadkach siadają obok Majki i zaczynają plotkować, albo się nudzą i wyciągają smartfona lub prowadzą rozmowy przez telefon. Ta była inna. Była opiekuńcza, realizowała wszelkie zalecenia (łącznie z koniecznością porzucenia przemocowego partnera), a przede wszystkim była sobą. Nie próbowała grać, udawać kogoś, kim nie jest. Tyle tylko, że nie do końca jest normalna. Nie potrafi napisać SMS-a, ogarnąć komunikacji miejskiej... jest taką starszą wersją Kapsla. Nad wszystkim panuje dziadek Messengera, który pełni dla niego rolę ojca zastępczego. Chłopiec jest już jego trzecim dzieckiem (i jednocześnie wnukiem) zastępczym.

W przypadku, gdy dzieci są umieszczane w rodzinach adopcyjnych, wiele uwagi przywiązuje się do świadomości dziecka o swoim pochodzeniu. Dzieci te bardzo często chcą dotrzeć do swoich korzeni, odszukać swoich rodziców, a jeszcze częściej rodzeństwo. Bywa, że dzieci adopcyjne nie potrafią sobie radzić ze swoimi emocjami. Czasami pojawia się konflikt lojalnościowy, czasami dzieci tłumią swoje potrzeby i z pozoru sprawiają wrażenie idealnych. Być może jest to jeden z elementów skłaniających co niektórych ku teorii, że dziecku najlepiej jest w rodzinie biologicznej. Dziadek Messengera bardzo dobrze wywiązuje się ze swojej roli (zarówno dziadka, jak też ojca zastępczego). Asystentka rodziny, która od wielu już lat monitoruje całą sytuację, ma o nim jak najlepsze zdanie. A jednak dzieci wychowujące się w takich rodzinach nie zawsze do końca są szczęśliwe. One cały czas mają w świadomości, że ich życie jest bardzo kruche. One wielokrotnie zachowują się przeciwnie, niż dzieci adoptowane... one chcą zapomnieć swoją historię, chcą się wyrwać i zacząć wszystko od początku, na własny rachunek. Tak jest w przypadku dorosłej już siostry Messengera i tak było ze Sztangą, która kiedyś mieszkała razem z nami. Z kolei brat Messengera ma traumę rozstania. Myślę, że zarówno z mamą (która czasami była w jego pobliżu, a czasami nie), jak też z rodzeństwem. Gdy Majka zabierała Messengera, kilka razy się upewniał, pytając „ale na pewno nam go pani odda?”.
W przypadku mamy Messengera, nigdy nie będzie pewności, czy nagle znowu nie zapała jakąś miłością do kolejnego faceta i się nie wyprowadzi. Czy można zmienić swoje podejście do życia mając czterdzieści lat? Do tego dziadek chłopca jest już wiekowy. Jak długo jeszcze da radę opiekować się dziećmi? Jak długo pożyje? A przecież przed Messengerem jeszcze całe życie. Czy jego mama będzie w stanie się nim zaopiekować, gdy zabraknie dziadka? Czy ogarnie kwestie medyczne, edukacyjne? Czy zapanuje nad chłopcem w okresie dojrzewania?
Ta historia trochę przypomina rosyjską ruletkę. Jeden strzał i być może chłopiec znowu będzie musiał zmienić rodzinę.

To, jak wiele może się zmienić w życiu dziecka w sposób nagły, uzmysławia mi historia Białaska. Jeszcze trzy miesiące temu wspominałem o chłopcu. Mama biologiczna po wyjściu z więzienia nadal nie potrafi uporządkować swojego życia, co nie zmienia faktu, że cały czas deklaruje chęć odzyskania chłopca. Niestety mój optymizm, objawiający się tym, że odebranie jej praw rodzicielskich jest tylko kwestią czasu, zaczyna niepokojąco topnieć.
Cios przyszedł ze strony, po której najmniej się tego spodziewałem. Mama biologiczna dostała zielone światło od biegłych z Opiniodawczego Zespołu Sądowych Specjalistów. Nie stwierdzono wprawdzie, że jej kompetencje rodzicielskie w sposób cudowny się naprawiły i można oddać jej syna pod opiekę, ale wniosek był taki, że powinna dostać kolejną szansę. Jest jeszcze młoda i ma prawo błądzić. Uznano, że przecież ma potencjał, może się zapisać na kurs z podnoszenia kompetencji rodzicielskich. A to, że co chwilę zmienia pracę, to... przecież taki mamy rynek. Nie wymagam od psychologów przesadnej wiedzy z zakresu ekonomii, ale nie trzeba być orłem, aby wiedzieć, że pracy (przynajmniej w miejscu zamieszkania mamy) jest w bród. Można wybierać w ofertach, nawet nie mając skończonej żadnej szkoły. Problemem jest to, że trzeba umieć ją utrzymać. Być może byłoby warto zadać sobie pytanie, co jest przyczyną ciągłych zmian, i jak może się to przełożyć na opiekę nad dzieckiem. Może dobrze byłoby się zastanowić, dlaczego nie zagrzała długo miejsca nawet w firmie swojego ojca, który od samego początku deklarował jej pomoc. Stawiał jednak pewne warunki. Nie wiemy jakie, ale jak widać poprzeczka była podniesiona dużo wyżej. Jeżeli sędzina na najbliższej rozprawie podzieli zdanie psychologów, to mama biologiczna Białaska będzie mogła widywać się z synkiem osiem razy w miesiącu oraz mieć prawo go urlopować na kilka dni.
Zacznie się zatem typowa żonglerka dobrem chłopca i może dojść do bezpardonowej walki o dziecko pomiędzy mamą biologiczną, a mamą zastępczą (która tylko czeka, aby móc Białaska adoptować). My w tej rozgrywce z pewnością będziemy po stronie Ani (czyli mamy zastępczej). Będzie ona mogła liczyć nie tylko na nasze wsparcie, ale również pewne sugestie. W chwili obecnej mama biologiczna się stara, wymyślając dla syna rozmaite atrakcje po drugiej stronie miasta. Mama zastępcza jedzie więc ponad godzinę na spotkanie. Chłopiec bardzo lubi swoją mamę biologiczną, bo kojarzy mu się ona z czymś przyjemnym. Gdy jednak zaczyna być zmęczony i marudny, to mama przybija piątkę i mówi „to nara do przyszłego razu”. Kolejna godzina powrotu nie jest więc już tak przyjemna.
Jakie rady mamy dla Ani?
Przede wszystkim powinna opisywać dokładnie każdą sytuację, każde spotkanie, każdą rozmowę telefoniczną, czy wiadomość tekstową. Taki dziennik w oczach sądu uwiarygodnia rodzinę zastępczą i daje podstawę do wysnuwania pewnych wniosków. Można w ten sposób choćby określić, w jaki sposób zmienia się aktywność mamy (na przykład wzrost zainteresowania przed rozprawą lub badaniem więzi).
Ania nie powinna przystawać na propozycje mamy dotyczące miejsca spotkań. To mama ma być atrakcją dla dziecka, a nie ciekawe otoczenie i prezenty, które przynosi. Przecież codzienne życie nie polega na wiecznym spędzaniu czasu w wesołym miasteczku, ogrodzie zoologicznym, czy klubie malucha. Dlatego to rodzic zastępczy określa termin i miejsce, odpowiednio argumentując swoją decyzję. Nie jest to trudne, wystarczy powiedzieć, że chłopiec źle znosi dłuższą podróż samochodem. Mama zastępcza określa też czas przeznaczony na każde spotkanie (sądy najczęściej wyznaczają tylko ich ilość). Z własnych doświadczeń możemy podpowiedzieć, że spotkanie nie powinno przekraczać dwóch godzin. Przy dłuższym już wszyscy zaczynają się nudzić. Jeżeli mama biologiczna będzie się upierała co do lokalizacji, to można powiedzieć, że czas dowiezienia dziecka w określone miejsce przez rodzica zastępczego wlicza się do tych dwóch godzin. To rodzic biologiczny ma się starać i wykazywać dobrą wolę. Jeżeli mu się nie podoba, może złożyć odpowiedni wniosek do sądu. W zależności od odpowiedzi, postępowanie będzie trzeba na bieżąco modyfikować.
Ania powinna też trzymać się twardo ustalonego harmonogramu. Jeżeli mama biologiczna z jakichś powodów odwołuje wizytę, to nie jest ona przekładana, tylko zwyczajnie wypada.
Mama musi też mieć do czynienia z sytuacjami, w których dziecko nie jest idealne. Czasami jest zmęczone, czasami ma ochotę na coś, czego mama nawet nie jest w stanie się domyślić. I nawet nie chodzi o to, aby nie powiedzieć jej, że chłopiec musi mieć pieroga przekrojonego wzdłuż, a nie w poprzek, ale o to aby poznać jej reakcje na rozmaite sytuacje. Jeżeli sąd wyrazi zgodę na urlopowanie (w orzeczeniu najczęściej jest dodawane sformułowanie, że za zgodą rodziny zastępczej), to nie warto się przed tym bronić. Niech mama pobędzie z synem dzień, czy dwa. Niech jej aktualny partner zrozumie, co będzie oznaczało odzyskanie dziecka przez jego dziewczynę.

Wszystko, o czym powyżej napisałem, ma służyć budowaniu wizerunku mamy biologicznej, na podstawie którego, sąd będzie musiał wydać jakąś decyzję. Niestety czasami stosowane metody są bardzo brutalne, bo dziecko staje się narzędziem. Staje się przedmiotem, a nie podmiotem.

Czy cel uświęca środki? To Ania musi podjąć decyzję, na ile chce chronić Białaska w tej chwili. Zawsze może powiedzieć, że chłopiec nie jest gotowy na spędzenie choćby jednej nocy w obcym domu z niemniej obcymi sobie osobami. W zasadzie wystarczyłoby oprzeć się na fakcie, że Białasek zupełnie nie zna faceta mamy. Nie wiadomo też jak reagowałby na mamę biologiczną w miejscu, gdzie nie byłoby Ani. Bo to ona jest jego mamą i do niej tak właśnie się zwraca. Za to mama biologiczna jest tylko ciocią zapewniającą mu rozmaite atrakcje i wali jej „na ty”. Jest to skomplikowane, prawda?

Można spróbować odpowiedzieć sobie na pytanie, czy chłopiec po ponad dwóch latach mieszkania w rodzinie, która jest dla niego jedyną rodziną, którą pamięta, i z którą się utożsamia – dałby emocjonalnie radę zamieszkać ze swoją mamą biologiczną? Wydaje mi się, że tak. Przy wdrożeniu w życie odpowiedniego procesu, rozłożonego w czasie i przy dobrej woli obu stron -zdecydowanie tak. Pytanie tylko, czy należy do tego dążyć, w imię zasady, że zawsze najlepsza jest rodzina biologiczna. Tutaj odpowiem – zdecydowanie nie.
Pamiętam jeszcze mamę biologiczną Białaska z czasu, gdy chłopiec mieszkał w naszej rodzinie. Pamiętam jej wzloty i upadki. Pamiętam jak potrafiła zniknąć na kilka tygodni, by pojawić się jako idealna mama, która nie może wytrzymać kilku dni bez zobaczenia synka. Pamiętam jak odwróciła się od niej cała rodzina, gdy odrzucała wszystkie wyciągane do niej ręce. Na końcu nikt nie chciał jej już wspierać, nikt nie zdecydował się na pozostanie rodziną zastępczą dla chłopca, chociaż takie możliwości też były brane pod uwagę.

Czy od tego czasu coś się zmieniło? Nie za bardzo wierzę w socjalizacyjną funkcję zakładów karnych. Nie za bardzo wierzę w zmiany oparte tylko na chceniu. Mama chłopca tak naprawdę nie zna dzieci. Idealizuje swojego syna, bo spotykają się w sytuacjach komfortowych dla obu stron. Jeżeli podniesie swoje kompetencje rodzicielskie poprzez nieopuszczanie zajęć, na które zostanie skierowana (a z pewnością potrafi na krótki czas się zmobilizować), to decyzja sądu może być różna. Trzeba zatem zrobić wszystko, aby pokazać sądowi jej prawdziwe oblicze... zwłaszcza, że ta potyczka nie jest równa. Mamę biologiczną wspiera asystent rodziny i prawnik (chociaż tego drugiego nie jestem pewny). Ich zadaniem jest „naprawienie” mamy, udowodnienie tego przed sądem i przywrócenie jej pełnych praw do opiekowania się synem. Wtedy zostanie odtrąbiony sukces.

Chciałem dzisiaj opisać jeszcze co słychać u Plotki, Sasetki i Maludy, Kapsla, Gacka...
Może następnym razem.
Historia Białaska od jakiegoś czasu nie daje mi spokoju i powoduje, że dokonuję ponownej analizy i oceny niektórych znanych mi wydarzeń. Kiedyś na jednym z forów  rozpocząłem dyskusję na temat sensu adopcji poprzez rodzinę zastępczą. Zdania były bardzo podzielone. Jedni uważali, że jest to alternatywna droga do adopcji, inni – że jest to jej obchodzenie i wciskanie się w kolejkę. Wówczas byłem raczej zwolennikiem pierwszej opcji, bo przecież umieszczając dziecko w rodzinie zastępczej z motywacją adopcyjną, ogranicza mu się kolejną przesiadkę z jednej rodziny do kolejnej. W tej chwili mam coraz bardziej mieszane uczucia. Czasami się zastanawiam, jak funkcjonuje dziecko, które musi się zmierzyć z niepewnością i lękiem swoich rodziców zastępczych, pojawiających się w obliczu możliwości powrotu do rodziny biologicznej. Mama Białaska sprawia wrażenie osoby bardzo opanowanej. Nie wiadomo, czy chłopiec ma takie same odczucia, a jeżeli nie, to jakie ma to przełożenie na jego zdrowie psychiczne.

Wspominałem jakiś czas temu o rodzicach, którzy bardzo chcieli zostać rodzicami dla naszych bliźniaków... najpierw zastępczymi, ale docelowo adopcyjnymi. Nie byli jednak gotowi na rozstanie, na porażkę... chociaż deklarowali, że są. W tej chwili zostali rodzicami dla innego chłopca – o bardziej przewidywalnej przyszłości. Reszta się nie zmieniła. Jak postąpią, gdy jakimś trafem znajdą się w sytuacji Ani?

Kim właściwie są rodzice zastępczy z motywacją adopcyjną? Czym różnią się od tych wybierających tradycyjną drogę do adopcji? Samo szkolenie i materiał, z którym trzeba się zapoznać, są raczej zbliżone. Zdecydowanie krótszy jest czas oczekiwania na dziecko, nieco niższe wymagania (choćby wiek, staż małżeński i konieczność bycia w związku)... ale też ogromne ryzyko. Czy warto je podejmować?

Zawsze interesowało mnie pytanie o motywacje, zarówno jeżeli chodzi o rodziców adopcyjnych jak też zastępczych. „Pragnę mieć dziecko”, „czuję taką potrzebę”, „nie potrafię żyć bez dziecka” - dla obu tych grup rodzin, są to błędne odpowiedzi, chociaż jakże normalne w przypadku osób zakładających rodzinę i myślących o dziecku biologicznym. Majka też na samym początku naszego związku (kiedy jeszcze nie byliśmy małżeństwem) mówiła, że chciałaby już być mamą, później że chciałaby już być babcią. Raczej jest to wewnętrzna potrzeba (a nawet egoizm), niż dojrzała decyzja (zwłaszcza w przypadku babci). W tej chwili jej potrzeby posiadania małego dziecka, zostały zaspokojone (a przynajmniej zamortyzowane) opieką nad dziećmi zastępczymi.

Jakie więc były nasze motywacje jako kandydatów na rodziców zastępczych? Wyzwanie, pasja, nadanie naszemu życiu większego sensu, czerpanie radości z wyprowadzenia dziecka z rozmaitych zaburzeń. Nie wiem, czy były to odpowiedzi pożądane, bo przecież trudno tutaj doszukiwać się choć krztyny altruizmu.
Dlaczego więc rodzice, którzy chcą adoptować dziecko, mają mówić że traktują przysposobienie jak misję, posłannictwo, poświęcenie? Tylko dlatego, że będą musieli zmierzyć się z historią swojego dziecka?

Wrócę jednak do prawdziwych motywacji rodziców wybierających drogę do adopcji poprzez pieczę zastępczą. Czasami nie są one tak oczywiste jak w przypadku mamy zastępczej Białaska, która jako osoba samotna nie miałaby większych szans na tradycyjną adopcję. Nam się jeszcze tacy rodzice nie zdarzyli (i mam nadzieję, że można ich porównać do kropli w morzu), ale bywają przypadki bardzo cynicznego podejścia do sprawy. W przypadku pieczy zastępczej, nie ma zakazu zobaczenia wcześniej dziecka, zapoznania się z nim, a nawet spotykania przez jakiś czas. Lecz nie to jest takie bulwersujące. Zdarzają się rodzice, którzy wybierają tę drogę, ponieważ doskonale wiedzą, iż w przypadku gdy nie zaiskrzy, to rodzinę zastępczą dużo łatwiej jest rozwiązać.





8 komentarzy:

  1. ostatnie zdanie. bardzo mocne. Muszę pomysleć. Dzięki za post.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Trochę jeszcze ten temat rozwinę na przykładzie naszych bliźniaków. Chłopcy są z nami już ponad rok i jakoś nie zanosi się na to, aby wkrótce ich sytuacja prawna została uregulowana. W zasadzie powinniśmy naciskać, aby ich pobyt u nas już się zakończył, ponieważ coraz bardziej stanowimy dla siebie rodzinę. Dzieci potrzebują kogoś, dla kogo byliby tymi jedynymi, wyczekiwanymi. Z kolei Ptysie też potrzebują docelowej rodziny, która rozpoczęłaby z nimi niezbędną terapię. Tyle, że aby miała ona sens, należałoby maksymalnie zacieśniać z nimi więzi, wchodzić w głębsze relacje, co z kolei z punktu widzenia pracy pogotowia, nie jest za bardzo wskazane w przypadku dzieci z traumą.
      W normalnej sytuacji trwałyby poszukiwania rodziców zastępczych z motywacją adopcyjną. Tak zresztą było choćby w przypadku Iskierki, Foxika, Luzaka, czy wspomnianego wyżej Białaska. Jednak gdyby istniała pewność, że sąd po tych ustawowych 18 miesiącach podejmie konkretną decyzję, to lepszym rozwiązaniem byłoby pozostawienie ich u nas. Gdyby sąd musiał za niecałe pół roku określić, czy dzieci wracają do mamy, idą do adopcji, czy na stałe do rodziny zastępczej (z praktycznie żadną szansą na powrót do mamy), to spokojnie byśmy czekali. Niestety sąd nic nie musi, a zapis w ustawie jest praktycznie martwy. PCPR też nie naciska. Tak więc czekamy co przyniesie los. Nie wiem jakie doświadczenia ma nasz PCPR, ale nas zraziła historia pewnej rodziny zastępczej, która podjęła się opieki nad dzieckiem z myślą o adopcji, po czym po odebraniu mamie biologicznej praw rodzicielskich, stwierdziła że jednak nie... nie to dziecko.

      Usuń
    2. No to się nie dziwię waszemu zrażeniu...

      Usuń
    3. Pikuś, aż mnie zmroziło.:( Jaki był powód rezygnacji z adopcji? Czy dziecko znalazło innych rodziców?
      Pozdrawiam,
      Agnieszka

      Usuń
    4. Nie znamy aż tak dokładnie tej sprawy, ale chyba nikt się specjalnie nie tłumaczył. Przynajmniej takie wnioski można wyciągnąć na podstawie ogólnego zdziwienia po uwolnieniu prawnym dziecka. Rodzice zastępczy zwyczajnie nie skorzystali z prawa pierwszeństwa do przysposobienia, chociaż wcześniej nie ukrywali, że taki jest ich cel. Pewnie teraz oczekują na umieszczenie u nich kolejnego dziecka zastępczego.
      Dziewczynka została skierowana do Ośrodka Adopcyjnego i skoro już z nimi nie mieszka, to można wnioskować, że znalazła rodziców adopcyjnych. Czasami się zastanawiam, co by się stało, gdyby sąd latami nie zdecydował się odebrać rodzicom biologicznym ich praw do dziecka. Rodzice zastępczy zdecydowaliby się rozwiązać rodzinę zastępczą (wówczas dziewczynka poszłaby do kolejnej rodziny zastępczej), czy męczyliby się z niekochanym dzieckiem do jego pełnoletności? I tak źle, i tak niedobrze.

      Usuń
  2. i to Messenger, urósł! Messengera historia chyba jednak ok, cieszę się, ciesze się takze, że w razie "W" oni zwracają się do Was. To świadczy o tym, jacy jesteście wspaniali. Szacunek ode mnie ogromny.

    OdpowiedzUsuń
  3. Hmm. Cieszę się, że poruszyłeś temat motywacji rodzin zastępczych. Jesteśmy z mężem a początku swojej drogi (dziś mieliśmy drugie spotkanie na kursie) ale motywacje i oczekiwania na tę chwilę mamy jasno sprecyzowane. Nie ukrywaliśmy przed nikim, że zawsze chcieliśmy mieć więcej niż dwójkę dzieci i myśleliśmy właśnie o adopcji. Jednak zupełnie nie w ten sposób podchodzimy do pieczy zastępczej. To o czym piszesz - głęboka motywacja adopcyjna i bardzo duża niepewność losu dziecka przy pozostawaniu przez dłuższy czas w rodzinie zastępczej w której "nie iskrzy", jest straszne. Według mnie to wygląda po prostu jak droga na skróty, i to bardzo dokładnie przemyślana ale kompletnie nietrafiona. Być może moje motywacje ktoś też określi jako bezduszne, ale muszę przyznać, że bardzo ważna dla mnie jest taka "próba" rodzicielstwa przed ewentualną adopcją. I będę chwalić rodziców zastępczych i przyszłych adopcyjnych, którzy idą podobną drogą. Ja, jeśli podejmę się pieczy zastępczej to głównie ze względu właśnie na możliwość udzielenia dzieciom pomocy, jakiej w danej chwili potrzebują. Wypełnienie czymś jeszcze swojego życia. Nie wykluczam możliwości adopcji ale w życiu nie rozwiązałabym rodziny zastępczej tylko dlatego, że nie chcę danego dziecka adoptować. W założeniu przecież rodzina zastępcza jest swego rodzaju "przechowalnią" przed powrotem do biologicznej rodziny. Dla mnie jest to super opcja, że mogę się z dzieckiem zapoznać przed ewentualną adopcją, ponieważ wolę po prostu się na nią nie zdecydować niż później abo męczyć siebie i dziecko albo co gorsza rozwiązywać adopcję. Natomiast w życiu nie potraktowałabym tego jako nadrzędny argument do starania się o pieczę zastępczą.

    OdpowiedzUsuń
  4. Czytam ten wpis już po raz kolejny... też jestem taką mamą i nie mamą. Od 3 lat wychowuję mojego syna i uczę go miłości której wcześniej nie zaznał. Uczę chociaż Panie w mopr powiedziały, że nie mam prawa mówić, że Go kocham. Tylko, że to nie one zmagają się z brakiem więzi, wiary w siebie i rozumienia co znaczy kocham. Młody się tego uczy jak inni tabliczki mnożenia a ja za każdym razem gdy mi mówił, że mnie kocha to liczę, że nie zapyta na tym samym wdechu czy teraz dostanie czekoladę. Od jakiegoś czasu mamy psychoterapeutę. Pracuje z małym a mi pomaga zrozumieć, że mały kocha jak umie a czy kiedyś poczuje tego nie wie nikt. Otoczenie mnie wspiera a ja na każdym kroku szukając nowego sposobu na pokazanie oświata odbijam się od informacji o tym jak ważne są pierwsze 3 lata dziecka. 3 lata która mój chłopaczek spędził w sposób trudny nawet dla dorosłych. A teraz najlepsze mam do odebrania 2 awizo a w sądzie są założone 2 sprawy... o ustalenie kontaktów i przywrócenie władzy rodzicielskiej... założone przez ojca, który właśnie wyszedł z zk, a którego Mały widział ostatni raz mając 4m-ce. Popiera go "prawdziwa" mamą która jest idealną kopią b.m. Białaska tyle że przez 3 lata zadzwoniła do mnie 3 razy ostatnio 1,5 r. temu. Czytam o decyzji sądu nad Białaskiem, ryczę i liczę na większą rozwagę u nas.

    OdpowiedzUsuń