wtorek, 9 kwietnia 2019

--- Otwarta furtka


Tytuł tego wpisu zaczerpnąłem z komentarza pod ostatnim postem. Idealnie pasuje do tego, o czym chciałbym napisać. A zamierzam nieco rozwinąć to, o czym wspomniałem tydzień temu.

Opiszę moją furtkę. Chociaż w zasadzie mam ich trzy.

Pierwsza dotyczy otwartości na pozostanie rodzicem adopcyjnym. Jest ona zamknięta na klucz, który wyrzuciłem daleko w pole i nigdy nie będę w stanie go odnaleźć. Ten drugi zapasowy Majka też zgubiła.
Na dobrą sprawę, to mógłbym w tej chwili być szczęśliwym ojcem adopcyjnym Smerfetki i Plotki. Szczęśliwym? Z pewnością tak. Ale czy ojcem? Bardziej dziadkiem. Czasami zastanawiam się, co tak naprawdę dadzą dzieciom podstarzali tatusiowie opisywani w mediach... kustosze wina, byli sportowcy. Pewnie zapewnią im najlepsze szkoły, najlepsze opiekunki, najwyższe kieszonkowe i samochód w wieku szesnastu lat (o ile dożyją). Tylko czy tym dzieciom o to chodzi?
Mi ostatnio coś „strzyknęło” w kręgosłupie i ledwo chodzę. Opuściłem ostatni trening, nie mogę wejść z dziećmi na trampolinę, nie mogę robić z nimi ich ulubionych fikołków i innych zabaw gimnastycznych. A przecież jestem jeszcze sporo młodszy od niektórych „młodych” tatusiów. Niestety przychodzi taki wiek, że nawet przed wyjściem na wywiadówkę należałoby się dobrze rozgrzać. Trzeba się z tym pogodzić, a przede wszystkim zaakceptować to, że od pewnego momentu można być już tylko dziadkiem. I właśnie dlatego, ta furtka jest zamknięta na klucz, którego nie ma.

Druga furtka dotyczy rodziców biologicznych dzieci, które u nas przebywają. Kiedyś była ona dość szeroko otwarta. W tej chwili coraz bardziej się zamyka.
Zacytuję w oryginale wiadomość, którą dzisiaj Majka otrzymała od mamy Kapsla:
Gdzie jest hulajnoga Kapsla, gdzie są jego wszystkie zeczy i zabawki kture dostał odmnie i od mojej babci”. Odpowiedź jest prosta – zniszczył. Ale Majka nie zamierza z nią konwersować. Może przyjechać po zardzewiałą (od samego początku) hulajnogę, która czeka na złomiarza.
Niedawno zastanawialiśmy się z Majką, z którymi rodzicami bylibyśmy gotowi utrzymywać kontakty, jako rodzice adopcyjni. Zapewne z mamą Irokeza, ale ona sama zrzekła się praw rodzicielskich i postanowiła o wszystkim zapomnieć. Drugą mamą była ta od Foxika. Było to bardzo młode dziewczę, trochę nierozgarnięte, otwarte i szczere... tylko nieradzące sobie z emocjami, z opieką nad dzieckiem, z ogarnięciem samej siebie.
I na tym nasza lista się skończyła.
Rodzice biologiczni nie są przyjaciółmi zastępczych i prawdopodobnie adopcyjnych też by nie byli. Pewnie mogą być wyjątki. Jednak mama Bliźniaków też do nich nie należy... chociaż do Majki mówi „bardzo pani dziękuję za wszystko, co pani robi dla moich dzieci”. Tylko ona jest inteligentna i rozgrywa partię w pokera. Jej partnerami są: kurator, ojciec Bliźniaków, babcia dzieci i Majka. Sędzina w mojej ocenie tańczy tak, jak zagra jej kurator, a ja jestem tylko obserwatorem tej rozgrywki (chociaż jestem chyba jedyną osobą, która jeszcze wierzy, że chłopcy mają szansę na adopcję). Niestety mama ma asa w rękawie – wynajęła prawnika, który będzie ją reprezentował.
Niedawno jechałem do klienta nad morze. Stwierdziliśmy z Majką, że zabierzemy wszystkie dzieci. Jakiś czas temu Majka zarezerwowała pobyt na wakacje i zaczęła opowiadać dzieciom, co to jest morze. Gdy dowiedziały się, że tam jadę, to koniecznie chciały pojechać ze mną. Zabraliśmy też naszą sąsiadkę Elę, która jest dla nas nieocenioną pomocą. Mama dzieci nam tego nie powiedziała wprost (dowiedzieliśmy się z innych źródeł), ale była zbulwersowana faktem, że męczyliśmy bliźniaki jednodniową podróżą. A przecież one były takie szczęśliwe. Pogoda dopisała (jak na marzec), zjadły rybkę i lody. W drodze powrotnej tak się wyspały, że następnego dnia pobudka była już o piątej.
Ale jest jak jest... to jest poker, a nie brydż.
Zespół Boys w piosence "Jesteś szalona".

 


Trzecia furtka jest otwarta na oścież. Jest ona związana z kontaktami z rodzicami adopcyjnymi. Tutaj Majka pilnuje, abym jej nie przymknął nawet o milimetr.

Właśnie sobie uświadomiłem, że jest jeszcze czwarta, chociaż nad nią nie mamy pełnej kontroli. Jest to furtka dotycząca rodzin zastępczych. Dla bliźniaków prawdopodobnie będzie poszukiwana jakaś rodzina. Dopóki nasze pogotowia rodzinne nie są przepełnione, dzieci pozostaną u nas. Tyle, że to może się zmienić w każdej chwili. Były dwie chętne rodziny zastępcze dla chłopców. Tylko, że miały one motywację adopcyjną. Jedna z rodzin sama zrezygnowała (ze względów emocjonalnych). Druga chyba ma przymykaną furtkę (chociaż są to tylko moje odczucia). Prawdopodobieństwo odejścia Bliźniaków do rodziny adopcyjnej jest minimalne. Ale do mamy też nie mogą wrócić. Teraz nie mogą wrócić... ale może za rok, może za dwa, a może jednak nigdy. Gdzie mają w tym czasie przebywać? Gdzieś czytałem, że prawdopodobieństwo wyjścia z alkoholizmu oceniane jest na pięć procent. A to jest tylko jeden z elementów odebrania dzieci. Szósta terapia podobno zakończona sukcesem. Najstarszy z braci po raz trzeci odebrany mamie, średni po raz drugi. Strasznie mi żal naszych bliźniaków. Są tak fajni, tak ufni. Gdy spotykają się z mamą, to po pewnym czasie mówią do Majki „ciociu, chodźmy już do domu”. Oni jeszcze potrafią komuś zaufać, potrafią uwierzyć w dom, są otwarci na nową rodzinę. Jak długo? Ile razy jeszcze będą zmieniać miejsce zamieszkania? O kogo dba system? O dzieci, ich mamę... a może o siebie?
Tylko czym tak naprawdę jest system? Są to zwyczajni ludzie, mający swoje poglądy, uczucia. Ale też mający zadania. Niedawno zadzwoniła do nas dziewczyna, która kiedyś była mamą zastępczą (nawet jej dzieci były u nas na wakacjach), a teraz pracuje w charakterze asystenta rodziny. Zadzwoniła, bo sprawa dotyczyła jednego z naszych byłych dzieci. Jej zadaniem jest naprawić mamę, pomóc jej stanąć na nogi i doprowadzić do powrotu dziecka... dziecka, które od ponad dwóch lat przebywa w rodzinie zastępczej, która tylko czeka na to, aby mogła je adoptować. Co czuje prawie czterolatek, który pamięta tylko aktualną rodzinę? Nawet nas traktuje już jak dalszą ciocię i wujka. A mamę, która niedawno wyszła z więzienia... bardziej jak opiekunkę.

I to są często takie emocje, które czasami nawet mnie przerastają. I pewnie kiedyś nadejdzie dzień, gdy zatrzasnę piątą furtkę – furtkę od wszystkiego co dotyczy pieczy zastępczej.



9 komentarzy:

  1. Hej, ja od czasu zostania rodzina adopcyjna otwieram coraz więcej furtek:)

    OdpowiedzUsuń
  2. Dziś jest taki dzień, w którym rozumiem ostatnie zdanie Twojego wpisu. I nie, spoko, to nie dzieci dały mi w kość, dzieci są super, dzieci są tak naprawdę jedynym powodem, dla którego warto uprawiać pieczę. Dziś po prostu spędziłam cały dzień na konferencji o rodzicielstwie zastępczym, z której dowiedziałam się, że jest ekstra, jest znakomicie, jest gites. Wszyscy dbamy o dzieci, dzieci są w centrum systemu. No poza tym, że oczywiście najważniejsza jest rodzina biologiczna, ale to na to samo wychodzi, bo nie można rozpatrywać dziecka w oderwaniu od rodziny biologicznej, to są te same interesy.

    Więc owszem, dziś mam ochotę zatrzasnąć tę furtkę tak, aby wyleciała z zawiasów.

    OdpowiedzUsuń
  3. Czytając ten wpis jakoś posmutniałam��

    OdpowiedzUsuń
  4. dobra, skoro nie piszesz, Pikuś, nic nowego (ale mam nadzieję, ze w ten weekend to się zmieni) to chciałabym rozszerzyć się na temat 'system' i 'ludzie w systemie' oraz 'dzieci'.
    Ostatnio doświadczyłam potężnego dysonansu poznawczego, bo spotkałam wielu niegłupich ludzi, którzy często mówili bardzo głupie rzeczy. I nie zdawali sobie sprawy z tej kolizji. Ukułam w sobie nawet przekonanie, że jeśli idzie o rodzinną pieczę zastępczą to w Polsce można powiedzieć dowolną głupotę pod warunkiem, że okrasi się ją cytatem z Jana Pawła II (to jest zresztą chyba ulubiony autor, nawet Korczak jest drugi).
    Więc garść luźnych reminiscencji.
    1. rozmawiam z osobą decyzyjną jesli idzie o zarządzanie losami dziecmi w pieczy i ta osoba mi opowiada historię dziecka, które trafiając do RZ miało 6 dni, a w chwili uwolnienia prawnego (pozbawienie praw) miało 6 lat. To dziecko zostało adoptowane przez RZ, co skwitowałam słowami, że w sumie wielkie szczęście, że ta RZ miała w ogóle gotowość adopcyjną. "Nie miała" - odpowiada moja rozmówczyni - 'w sumie jak teraz z panią rozmawiam i pani mi zadaje różne pytania to wychodzi mi, że myśmy ich do tej adopcji zmusili".
    To, co mówiłam i pytania, jakie zadawałam, dotyczyły bardzo ogólnie tego, czym jest rodzina i kto w ogóle decyduje, czym jest rodzina: prawo? urzędnicy? a może sami ludzie, którzy w tej rodzinie żyją?
    Kilka lat temu ukazały się bardzo duże i ciekawe badania polskiej socjolożki, Agaty Stanisz, o polskich rodzinach. Zbadała ponad 1000 rodzin w 3 lokalizacjach i były to pogłębione wywiady. Gigantyczne dane. Co się okazało? Że więzi krwi sobie, a ludzie sobie. Polacy swobodnie włączają do rodzin ludzi niespokrewnionych i wyłączają z nich osoby spokrewnione, bo rodzina - co za sensacja - nie opiera się na krwi, a na relacjach i wymianie emocjonalnej. Albo te relacje są, albo ich nie ma. Relacje można zaś mieć z przyszywaną ciocią, stryjem siódmej wody po kisielu lub przyjaciółką, a nie mieć ich z biologiczną matką, bratem czy ciotką.
    I tak, serio, to co mówiłam było dla wielu osób odkryciem, choć to są tematy rozkminione przez antropologię rodziny mniej więcej od 1970 roku.
    To wiele wyjasnia, moim zdaniem. Wyjaśnia na przykład to, dlaczego zaczynamy w pewnym momencie powtarzać jak papugi absolutne bzdety o 'priorytetowej rodzinie biologicznej' i dawaniu jej siódmej szansy. Wielu z nas w to tak naprawdę nie wierzy i ma dowody na słuszność tej niewiary, ale sami przed sobą udajemy, że to ma głęboki sens. I nie wypowiadamy na głos tego, ze to się nie trzyma kupy, że ludzie wcale nie funkcjonują w oparciu o wspólne DNA, bo tak głęboko zostaliśmy nauczeni tego, że to musi być prawda.

    cdn.

    OdpowiedzUsuń
  5. 2. w nawiązaniu do punktu drugiego. Słucham ludzi, którzy na co dzień zajmują się wspieraniem rodzin zastępczych i biologicznych. Aktualnie robią ćwiczenie dotyczące wykrycia przemocy seksualnej wobec dziecka i prawidłowej reakcji na to odkrycie. Oto pytania, jakie ci ludzie zadają ekspertowi:

    I. jesli mam już pewność, że doszło do wykorzystania seksualnego dziecka to co powinnam zrobić najpierw? Bo rozmawiamy tu w grupie i nie mamy jasności, ale wydaje nam się, że najpierw porozmawiać ze sprawcą?

    II. Jakie ma pan doświadczenia z pracy terapeutycznej z rodziną, w której sprawcą przemocy seksualnej była osoba bliska? Na przykład ojciec? Czy te reintegracje udają się często czy rzadko?


    I teraz tak. Jeśli komuś wysadziło własnie mózg to ja się nie dziwię, bo mnie też wysadziło mózg, kiedy tego słuchałam. Ale ci ludzie nie byli głupi. Oni częściowo pewnie byli niedouczeni, ale głównie byli oczadzeni właśnie tym smrodem ideologicznym, o którym napisałam wyżej: rodzina biologiczna uber alles, wbrew faktom, wbrew dowodom, wbrew logice i wbrew dzieciom. Bo tak nas uczy system i na każdej konferencji powtórzymy sobie ze trzy razy, co JPII mówił o rodzinie, więc wyjdziemy utwierdzeni w przekonaniu, że rodzina jest najważniejsza i jest to rodzina biologiczna.
    To, że człowiek zajmujący się zawodowo pracą z dziećmi z trudnych miejsc NAPRAWDĘ może na serio myśleć w pierwszym rzędzie o rozmowie ze sprawcą, a nie o pomocy ofierze, jest być może przerażające, ale wcale nie jest dziwne w świetle tego, o czym piszę. Jest to cholernie logiczne.
    I to, że pierwszą myślą po potwierdzeniu przemocy seksualnej wobec dziecka jest wciąż fantazja o reintegracji, również nie jest od czapy - jest dokładną konsekwencją tego, jak zdefiniowaliśmy rodzinę. Oślepiamy samych siebie, aby nie widzieć rzeczywistości - nie tego, co ludzie mówią, ale tego, co robią, jak praktykują rodziny, jak się zachowują, jakie mają relacje. Dlatego prędzej uwierzymy, że dobrą matką jest ta, która urodziła i wraca z siódmego odwyku niż ta, która nominalnie jest ciocią, ale od pięciu lat tuli, karmi, pociesza i kocha.
    Bo ta druga nie może być matką, ona jest zaledwie 'środowiskiem zastępczym'. Natomiast matka adopcyjna jest w sumie spoko, ale dopiero w drugiej kolejności, o ile rodzice biologiczni jednak nie wykorzystają jedenastej szansy (boję się pomysleć, ile w Polsce może być osób, które naprawdę podejmą się reintegracji rodziny, gdzie sprawcą molestowania był ojciec). Tyle że po tej jedenastej szansie, jak wiemy, dziecko nie nadaje się już do niczego, bo jest tak głęboko skrzywdzone i zaburzone tym, co uczynili mu dorośli, że zostają jedynie MOSy i MOWy.

    ...ale wciąż uważam, ze warto być RZ. Niesarkastycznie. Po prostu dzieci i tak wynagradzają to całe bagno, które jest dookoła.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Postaram się wkrótce coś napisać, ale najpierw muszę wypełnić kilka PIT-ów i wystawić faktury z datą pierwszego kwietnia.
      A co do molestowania, to podam pewien przykład. Mamie zostaje zadane pytanie: "Dlaczego pani trzyletnia córka spała w jednym łóżku z pięćdziesiecioletnim (zupełnie obcym) mężczyzną? Przecież on mógł ją molestować." Odpowiedź jest rozbrajająca: "To niemożliwe, on był zupełnie pijany."
      Prawdopodobieństwo, że dziewczynka wróci do swojej mamy, jest bardzo duże.

      Usuń
    2. W takiej sytuacji...czy można zgłosić przestępstwo? Wytoczyć sprawę karną? Zrobić COKOLWIEK? Zanim to dziecko wróci...

      Usuń
    3. Myślę, że trzeba zgłosić przede wszystkim.

      Usuń
  6. Ale przecież i tak na końcu są sędziowie. Czy naprawdę oni maja w głowie to samo? Na te same szkolenia jeżdżą?
    Ciekawa jestem jak by odpowiedzieli na propozycje oddania pod opiekę takiej RB z jedenastą szansą swoich własnych dzieci�� Nie, nie na zawsze, choćby na godzinkę ...
    Pozdrowienia wiosenne dla wszystkich
    Lui

    OdpowiedzUsuń