niedziela, 4 listopada 2018

--- Skóra do skóry.

Skóra do skóry z Plotką.


Po moim ostatnim wpisie, a zwłaszcza komentarzach do niego, zacząłem się zastanawiać, co ja tak naprawdę wiem na temat procesu wychowywania i opiekowania się dzieckiem. Niby jestem rodzicem zastępczym. Otrzymałem kwalifikację do pełnienia tej funkcji, bywam na rozmaitych szkoleniach i warsztatach. Ba... jestem rodzicem biologicznym trójki dorosłych córek.
Jednak moje życie to jak czytanie książki od tyłu. Może jak kiedyś zostanę dziadkiem, to będę już dobry w teorii również.
Majkę moje teksty czasami bawią. Nie dlatego, że są śmieszne, ale dlatego że piszę o czymś, o czym doskonale powinienem wiedzieć, a jednak wygląda to trochę jak "rozważania ślepego o kolorach". Tak było na przykład, gdy próbowałem wgryźć się w temat szczepień, albo zachwycałem się metodą montessori, o której wszyscy wiedzą od kilkudziesięciu lat (z wyjątkiem mnie). Tym razem było podobnie. Chyba tylko z litości dla mnie, Maja nie napisała komentarza: „dla ciebie policzek przyłożony do nagiej piersi, to już jest skóra do skóry”.
W sumie tak... nawet do mojej nagiej piersi. Ale cóż, jedni kończyli liceum medyczne, i potem akademię medyczną, a drudzy tylko jakieś metody numeryczne i programowanie.

Spróbuję jednak przedstawić moją prywatną definicję pojęcia „skóra do skóry”. Nie ma ona wiele wspólnego z kangurowaniem, czy jak inaczej jest to zwane STS (skin to skin). Postaram się opisać, jak daleko jestem gotowy zaangażować się emocjonalnie w życie dziecka zastępczego. W pewien sposób, sam sobie będę chciał odpowiedzieć na pytanie, czy jestem świadomy konsekwencji swojego postępowania.

W dużej mierze oprę się na przykładzie Plotki. Dziewczynka jest z nami od urodzenia i niedawno skończyła dziewięć miesięcy. Jej przyszłość zaczęła jawić się w różowych kolorach, co oznacza, że w ciągu kilkunastu tygodni zamieszka w rodzinie adopcyjnej.
Gdybym chciał stworzyć jakąś skalę mojego emocjonalnego odbioru dzieci, które przebywały w naszym domu, to na początku są moje córki, i niemal w tym samym punkcie Królewna i Plotka. Potem trochę przerwy, i dopiero Smerfetka.
Bardzo trudno będzie mi się rozstać z dziewczynką, chociaż wiem, że jest to nieuniknione. Wiem też, że tego chcę. Kiedyś moja szwagierka mnie zapytała, co czuję, gdy kolejni chłopcy odbierają mi moje córki. Odpowiedziałem, że cieszę się ich szczęściem. I mniej więcej tak samo podchodzę do tego, co mnie czeka za dwa albo trzy miesiące.

Nie wzbraniam się przed bliskością z dziećmi – żadnymi dziećmi. Przytulanie się (nawet nagich ciał) jest czymś zupełnie normalnym. Żeby nie być posądzonym o pedofilię, z góry zaznaczę, że najważniejsze części mojego ciała mam zawsze zakryte – krótko mówiąc, zawsze mam majtki. Zdarza mi się kąpiel w wannie, zdarza mi się spanie z dzieckiem w swoim łóżku.
Coś takiego miało miejsce całkiem niedawno. Plotka sypia w swoim łóżeczku. Moje łóżko jest nieco z tyłu, jednak gdy dziewczynka bardzo chce, jest w stanie mnie dostrzec. Po raz pierwszy w swoim życiu zachorowała. Chociaż jest to może stwierdzenie na wyrost, bo nawet nie miała gorączki. Męczył ją jednak kaszel i okropny katar. Nie mogła spać, wyginała się w tym łóżeczku jak „piąty paragraf” i wciąż patrzyła mi w oczy. Nie krzyczała, nie płakała. Jej oczy mówiły „weź mnie, proszę”. Nie mogłem odmówić.
I to był właśnie (jak mówi Majka) taki „policzek do skóry”.
Od lat nie śpię w piżamie. Zresztą mam tylko jedną, którą Majka kupiła na wypadek, gdybym musiał pójść do szpitala. Jednak z biegiem lat, coraz bardziej oddalam od siebie taką ewentualność, bo odnoszę wrażenie, że tę piżamę mogły już zjeść mole, na które bliźniaki mówią „haloptery”.
Niedawno mieliśmy inwazję moli. Założyły gniazdo w spiżarni i rozleciały się po całym domu. Romulus z Remusem mieli wielką frajdę. Biegali po wszystkich pokojach i krzyczeli „łapiemy haloptery”. Nie wiem, czy było to wychowawcze. W każdym razie, nie uświadamiałem ich, że są to żywe stworzenia.
Wracając do Ploteczki... Spędziliśmy przytuleni do siebie całą noc... potem drugą i trzecią (czwartej wszystko wróciło do normy). Dziewczynka spała bardzo dobrze. Nawet gdy budził ją kaszel, albo ja – wycierając jej smarki, to natychmiast zasypiała ponownie. Zapewne te noce spowodowały, że jeszcze bardziej zacieśniły się więzi między nami. Czuliśmy bicie swojego serca, swój oddech. Ona ciepło mojego ciała i zapach mojej skóry. Ja niestety tylko wstrętny zapach mleka... a może tylko mi się wydaje, że wstrętny.
Czy spowoduje to trudniejsze rozstanie? Myślę, że nie. Jeżeli wszystko będzie rozłożone w czasie, to Plotka poradzi sobie tak samo, jak inne dzieci. A ja? Tłumaczę sobie, że byłem tylko substytutem smoczka, albo butelki z mlekiem.

Przytulanie się jest naturalną potrzebą wszystkich dzieci. Bliźniaki też przychodzą nad ranem do mojego łóżka i się przytulają. Od czasu gdy nie ma już upałów, zakładamy dzieciom na noc skarpetki. Wprawdzie potrafią przykryć się kołdrą, to jednak najczęściej śpią na niej. Do tego, z niewiadomych przyczyn ściągają w nocy skarpetki. Rano mamy więc akcję „grzejemy nogi”.
Tak więc moje pojęcie „skóra do skóry” rozszerza się już przynajmniej na „policzek do skóry” i „stopy do skóry”. Chociaż bezpośrednia bliskość ciał też ma miejsce. Chłopcy zaraz po wyjściu z kąpieli krzyczą „tulić, tulić”. Teraz miewam już na sobie jakieś odzienie, ale latem, moim strojem domowym były jedynie krótkie spodenki.

Skieruję tytułowe sformułowanie, jeszcze na nieco inne tory... na nieco wyższy poziom abstrakcji. Mam na myśli umiejętność porozumiewania się, uczenie się swojego języka. Nie tylko chodzi mi o to, że dzieci uczą się języka swoich rodziców, ale też odwrotnie.

Nie o tym będę dalej pisał, ale przywołałem tą myślą pewne wspomnienie. Niedawno kilka dni spędziłem w towarzystwie grupy osób, których dzieci są dwujęzyczne. Byłem w szoku, gdy rodzic mówił po polsku, a dziecko odpowiadało po angielsku. Wydawało mi się to niemożliwe. Ja w danym momencie potrafię mówić (i słuchać) tylko jednym językiem. Pamiętam sytuację sprzed roku, gdy na wakacjach Majka kazała mi się wykłócać z panią recepcjonistką, że nie został otwarty sektor z leżakami na plaży. Oczywiście miałem to zrobić w języku angielskim, którego przecież nie znam. Gdy już w końcu się jakoś dogadałem i chciałem powiedzieć coś do Majki, to... zabrakło mi języka (polskiego) w gębie. Ale dokończę tę myśl, chociaż teraz nijak ma się to do tematu wpisu. Gdy już zrobiłem aferę, pani recepcjonistka ściągnęła pracownika (który może później dostał „po premii”), poszliśmy na tę plażę i gdy Majka zobaczyła rozłożone leżaki i parasole, to stwierdziła „wiesz co, a może pójdziemy na basen?”.

Wracając do języka bliźniaków. Nie wiem, jaki hormon mi się wydziela, ale gdy rozumiem co oni do mnie mówią, a nawet próbuję powiedzieć do nich ich językiem, i oni mnie rozumieją, to jest to radość nie do opisania. Na przykład, gdy Remus mówi do mnie „chujek, jejejat”, to wiem że wieje wiatr. Kultura to klawiatura, halopter to helikopter, a hapotam to hipopotam. Albo słyszę nad ranem: „chujek pomocy!”. Patrzę, a ten wychodzi z łóżeczka. „Jak schodzisz głową w dół, to tak masz”- odpowiadam. „Nie mam chujek, nie mam... pomocy!”
Chociaż do dzisiaj nie wiem,co to jest „łejo adelaska”, mimo że to sformułowanie pojawia się dosyć często. Bliźniaki droczą się ze mną i nie chcą wytłumaczyć o co chodzi.

Nigdy nie wzbraniałem się przed zabieraniem dzieci do swojego łóżka, chociaż mam świadomość tego, że konsekwencją jest coraz większe przywiązywanie się (z obu stron).
Z punktu widzenia dziecka, jest to zapewne korzystne. Nabywa ono umiejętności, które ułatwią mu stanie się członkiem rodziny adopcyjnej. I zupełnie nie zgadzam się ze stwierdzeniem, że dziecko musi zachować swoją miłość na potem, a rodzic zastępczy musi chronić siebie. Uważam, że to rodzic zastępczy musi nauczyć się rozstawać. To też jest sztuka... ale można ją opanować.

Nie będę powielał całego komentarza. Zacytuję tylko fragmenty, które są według mnie najważniejsze.
Reszta jest pod moim poprzednim wpisem:

Jednym ze specjalistów był Paweł Zawitkowski, który poradził mi, abym ćwiczyła z nią w wannie - miałam brać Małą (wówczas równo roczną) i po prostu bawić się z nią w wannie: turlać, kłaść na nogach, obmywać wodą, głaskać, podtrzymywać by sie unosiła. W tej wannie znalazłyśmy się obie raz - pierwszy i ostatni. Jak wiadomo człowiek wchodzi do wanny nagi, dziecko też. A to sprawiło, że Mała znalazła się ze mną w sytuacji pełnego kontaktu skóra do skóry i leżała na moich piersiach. Każdy, kto ma dziecko, wie co to oznacza, nawet jeśli nie zna fachowego terminu na opisanie tej sytuacji. A jest nim pobudzenie oksytocyny i rozpoczęcie jej wyrzutów do organizmu. To właśnie dlatego światłe położne nalegają na kontakt skóra do skóry po porodzie, i z tego również powodu pobudza się laktację u młodych matek - robi to dokładnie oksytocyna, która odpowiada za coś, co inna dyscyplina nazywa 'budowaniem więzi'.
(…)
Z tego płyną dwa wnioski. Pierwszy jest ważny dla rodziców adopcyjnych. Po adopcji dbajcie o kontakt skóra do skóry i o fizyczną bliskość.
(…)
Drugi wniosek powinien być taki, że opiekunowie zastępczy powinni robić dokładnie odwrotnie, skoro ich cel jest inny, prawda? No właśnie. Tu się zaczynają schody.
Wydaje mi się (...), że również RZ powinna to robić. Tyle że, jak widać, nie każdy ma takie umiejętności, aby dawać dzieciom 'skórę do skóry' i się przy tym samemu jakoś ochronić.

Pogotowie rodzinne jest specyficzną formą rodzicielstwa zastępczego. Dzieci do nas przychodzą na krótko. Chociaż to „krótko”, często oznacza dwa lata, trzy lata... a nawet dłużej. Patrząc na to z zewnątrz, można pomyśleć, że tacy rodzice po jakimś czasie i po którymś dziecku, zaczynają popadać w rutynę. Wszystko zaczyna być powtarzalne... każde dziecko staje się takie samo. Pewnie w jakimś zakresie tak jest. W pewnym sensie można powiedzieć, że „ćwiczenie czyni mistrza”. Po kilku latach, taki rodzic zastępczy wie, że nie każde dziecko rzuca na kolana, i nie z każdym jest miłość od pierwszego wejrzenia. Bywają rozstania bardzo łatwe... co wcale nie musi oznaczać, iż dziecko czuło się w jakikolwiek sposób gorsze od pozostałych.

Jednak raz na jakiś czas, pojawia się taka Plotka...






19 komentarzy:

  1. zaskoczyłeś mnie, zaskoczyłeś pozycją Smerfetki... Byłam przekonana, że była ci najbliższa, najwyraźniej źle myślałam. A z tą skórą do skóry - to chyba (znowu wydaje-mi-się), że to także kwestia płci...matki chyba mają nieco inaczej, niż ojcowie. Ale czekam, na wypowiedzi innych :-)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Majka też była zaskoczona. Myślę, że niepotrzebnie stworzyłem ten ranking. Ale cóż, mleko się wylało. Kolejność jest taka: Królewna, Plotka, Smerfetka. Królewna jest niewidomym dzieckiem z porażeniem mózgowym. Smerfetka mieszkała z nami ponad dwa lata. Nie mam pojęcia, czym urzekła mnie Plotka.
      Jednak wszystkie trzy dziewczynki zamieszkały w naszej rodzinie tuż po urodzeniu. Królewna trochę później, ale też przyszła do nas bezpośrednio ze szpitala.
      Dla mnie jest to dowód na to, że jednak adopcje noworodków mają sens. Kiedyś byłem temu przeciwny.

      Usuń
  2. Pikus-a może. ..to taka luźna myśl ot tak rzucona...Królewna i Plotka dużo przed Smerfetka...bo Królewna w placówce a była 1 dzieckiem u Was, Plotka jeszcze u Was...a Smerfetka w nowej rodzice, z którą nie macie kontaktu żadnego i w innej rodzinie, może to też ma wpływ na ranking-losy dzieci-noworodków, które od Was trafiły gdzieś, na to, jak ho teraz spostrzegasz ?
    2. Myślę, że będzie Ci trudniej oddać Plotkę. ..tak sobie racjonalizujesz. ..doskonale wiesz, moim zdaniem, że oszukuje siebie. .sam siebie. ..ze byłeś substytut smoczka...po to pewnie-by to przeżyć jakoś. ..
    Ps1 Może "lewego adidaska"?, jakie buty mają chlopcy☺.
    Nikola

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak właśnie pomyślałam że to takie uczucie chwili, bo Plotka jest z nami teraz i prawdopodobnie leżała lub siedziała obok w trakcie powstawania tego tekstu, Królewna pierwsza i w placówce, a Smerfetka? to trochę taki niedokończony ale zamknięty rozdział i emocje się trochę wyciszyły. A w ogóle nie podoba mi się robienie rankingów w takich tematach. ☹️

      Usuń
    2. Takie rankingi to ta sama kategoria co pytania rodzenstwa:Mamusiu a kogo kochasz bardziej mnie czy Jasia? lub najgłupsze pytanie świata:A kogo kochasz bardziej mamusie czy tatusia?

      Usuń
  3. Ps. Poza tematem-albo adelaska...to
    okreslenie:do łóżka... wiec może " hej i do łóżka"?, lub "prędko do łóżka".
    To tak poza tematem właściwym postu.
    Nikola

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Myślę Nikola, że możesz mieć rację. Z Królewną jakby nie było, te kilka razy w roku się spotykam. Smerfetka jest już tylko wspomnieniem. A mimo wszystko jest bliżej na tej mojej skali, niż Hawranek, którego czasami odwiedzam, a też był mi bardzo bliski.
      Nie zgodzę się tylko z tym „lewym adidaskiem”. „Łejo adelaska” jest na pewno czymś, co jeździ. Jednak nie jest to straż pożarna, policja, ani pogotowie – bo to jest „ejo-ejo”.

      Usuń
  4. Tak, ale Hawranek...nie trafił do Was jako noworodek...i nie był dziewczynka.
    Bardziej chodzi mi...o taką świadomość, że tamte dzieci mają inną rodzinę na stałe. Plotka i Królewna nie mają na stałe innej. Ma na dochodNe, ale raka świadomość, że nie jest w rodzinie na stale, widujesz się z Nią.
    A Smerfetka ma i nie widujesz się. ..może to zmienia pozycję?
    Rodzice Smerfetki w ogóle nie mają z Wami kontaktu, bez zmian?
    Vis co jeździ. ..o to ciekawe...Nikola

    OdpowiedzUsuń
  5. Może chłopcy mieli kiedyś taka dźwiękowa zabawkę? U Was, lub jak mieszkali z rodzicami biologicznymi.
    J.

    OdpowiedzUsuń
  6. Zawsze może być " zabawki jeżdżące bierzemy i do łóżka", ale koniec zgadywanek-bo to bezsensu zaśmiecać tu takim tematem.
    Nikola

    OdpowiedzUsuń
  7. "matki chyba mają nieco inaczej, niż ojcowie"
    Agata - rozwiń temat, jestem ogromnie ciekawy.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Pikuś wiesz, matki zakochują się w fasolce, w zygocie, w czymś, co będzie, gładzą po brzuchu, mają wyrzuty hormonów, czują ruchy...no inaczej (podobno) niż ojcowie, którzy (podobno) muszą to konkretne dziecko poznać. Mam podobne odczucia w mojej rodzinie. Mój B dorastał do miłości , czy może dojrzewał, dłużej niż ja. Ma lepszy kontakt z dzieckiem mówiacym, kontaktowym. Ja miałam tę więź wcześniej. Najogólniej to chyba tak.

      Usuń
    2. Chyba masz rację. Majka też zakochuje się w dziecku na sam dzwonek telefonu z PCPR-u. Ja czasami potrzebuję nawet kilku tygodni. Podobnie było w przypadku Remusa. Nie dość, że zahaczył on jeszcze o pobyt Maludy, co powodowało liczne spięcia, to do tego wyglądał jak E.T. Początkowo był dla mnie strasznie obcy. Być może dlatego zacząłem do niego mówić „Żabo”, co zresztą trwa do dzisiaj (chociaż relacje zmieniły się już o 180 stopni). Chłopiec wszedł w tę rolę do tego stopnia (i jest to zupełnie prawdziwa historia), że gdy ktoś go pytał „jak masz na imię?”, odpowiadał „Re-re-kum-kum”.

      Usuń
    3. mnie się wydaje, że to jednak bardziej zależy od osobnika i osobniczki niż od ich płci. Może jedynie w przypadku ciąży będzie inaczej, bo ciąża i połóg to realny cyrk hormonalny, tu nie ma magii (albo jest, ale tworzymy ją jednak na podstawie hormonów, choć nie lubimy tak o tym myśleć). Ale jeśli nie ma ciąży, a jest adopcja albo piecza to w sumie obie płci startują z równej pozycji. Pewnie większe znaczenie będzie mieć wtedy to, jakie mają podejście, jakie sobie zbudowali wizje rodzicielstwa bądź opieki, no i ogólnie, jakimi są osobowościami.

      Usuń
    4. Tak się zastanawiałam właśnie, czy w wypadku adopcji jest podobnie. I może jednak jest? Są mamy adopcyjne próbujące karmić piersią nawet.

      Usuń
  8. "chujek" mnie rozrechotał :-)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Pikuś rozważał już przejście z chłopakami na Ty bo nie chce być chujkiem 😜

      Usuń
    2. Może tak byłoby lepiej 😁

      Usuń
  9. dziś dziecko powiedziało do mnie "daj przytulaska" i skojarzyło mi się z waszym łejo adelaska. Może to coś w ten desen?

    OdpowiedzUsuń