niedziela, 18 listopada 2018

--- Ojciec zastępczy.


Dzisiejszy wpis poświęcę rodzinom zastępczym zawodowym, a przynajmniej takim, które mają pod opieką kilkoro dzieci, a jeden z opiekunów musi pracować
Tytułowy ojciec zastępczy, będzie więc trochę bezpłciowy, ponieważ może on być również kobietą. Myślę nawet, że żeńska forma ojca zastępczego, ma dużo bardziej przechlapane.


Rodziny zastępcze, których obowiązkiem (z definicji) są kontakty z rodzicami biologicznymi przebywających u nich dzieci, często spisują regulamin. Jest to pewnego rodzaju zbiór zasad obowiązujących w ich domu i w relacjach z odwiedzanymi dziećmi. Z takim regulaminem zapoznają się rodzice biologiczni, podpisują go i... czasami się do niego stosują. Bywa, że z biegiem lat, punktów w regulaminie przybywa i zaczyna on przypominać umowę kredytową z bankiem. Nie wykluczam, że w którymś momencie też coś takiego będzie obowiązywało w naszym pogotowiu rodzinnym. Póki co, albo jeszcze nie zdarzyli nam się naprawdę upierdliwi rodzice biologiczni, albo Majka od pierwszego spotkania trzyma ich na krótkiej smyczy i nawet nie śmią podskoczyć.

Jednak wydaje mi się, że ważniejszą rzeczą byłoby spisanie regulaminu obowiązującego rodziców zastępczych. Taki dokument powinien powstać na samym początku, zanim zostanie podjęta ostateczna decyzja o pozostaniu rodziną i zanim rozpoczną się jakiekolwiek szkolenia. Tak... problem tylko jest taki, że wówczas jeszcze nie wiadomo, co w takim regulaminie powinno być zawarte. I na dobrą sprawę, nie za bardzo wiadomo nawet wtedy, gdy pierwsze dzieci zostaną umieszczone w rodzinie zastępczej.
Wszystko przychodzi z czasem i najczęściej ojciec zastępczy zaczyna robić coraz większe oczy. Słyszy na przykład tekst „mógłbyś robić więcej”, albo „zrobiłbyś coś pożytecznego, a nie tylko czytasz książkę”, tudzież „ja nie mam na nic czasu, na fryzjera, kosmetyczkę – czuję się zaniedbana”. Nie są to teksty Majki, ale może tylko dlatego, że mam pracę określaną mianem „wolnego zawodu”. Ktoś mi kiedyś powiedział, że pracuję kiedy chcę i ile chcę. Może nie do końca jest to prawdziwe, ale faktycznie umawiam się z kalendarzem Majki, a nie swoim. Nawet gdy wczoraj dzwoniłem w sprawie wymiany opon na zimowe, to musiałem to skonsultować z Majką.

Pomysł pozostania pogotowiem rodzinnym był Majki. Myślę, że w wielu przypadkach jest tak, że osoba zafascynowana wizją niesienia pomocy dzieciom, taka która zachłysnęła się ideą rodzicielstwa zastępczego, czasami zaczyna oszukiwać samą siebie. Zaczyna obiecywać temu przyszłemu ojcu zastępczemu coś, co może nigdy nie nastąpić. Wielokrotnie pewnie jest też tak, że ma ona zbyt mało danych, aby wszystko racjonalnie ocenić i zobowiązać się do takich, czy innych rzeczy.
Pamiętam nasze pierwsze rozmowy z Majką. Wydawało jej się, że wszystko będzie wyglądało tak, jak kilka lat wcześniej, gdy nasze dzieci były jeszcze małe. Mieliśmy ich trójkę, więc teoretycznie sytuacja identyczna jak w pogotowiu rodzinnym. Owszem, przewidzieliśmy to, że prawie zawsze będziemy mieć malutkie dzieci. Nie będzie więc dorastania, wyrastania z pieluch... zawsze będziemy tkwić niemal w tym samym punkcie. Dlatego, gdybyśmy wówczas spisali jakiś regulamin, to moim obowiązkiem byłaby nocna opieka nad całą gromadką w soboty (aby Majka mogła odespać nieprzespane noce z całego tygodnia) oraz spędzenie z dziećmi dwóch do trzech dni w miesiącu, bo przecież któreś może zachorować, albo trzeba będzie pojechać do sądu. W naszym przypadku ustne ustalenia tak właśnie wyglądały.

Wydawać by się mogło, że za chwilę napiszę: „tak się nie da”, że jedna osoba nie jest w stanie udźwignąć prowadzenia takiego pogotowia rodzinnego jak nasze.
Owszem, jest to możliwe, ale...

Opiszę ostatni tydzień, pod kątem mojego zaangażowania w naszą rodzinę zastępczą. Z wielu punktów mógłbym zrezygnować. Wielu elementów zupełnie nie brałem kiedyś pod uwagę. Na szczęście mam duszę kameleona i potrafię się dostosować. A jak już coś zaczynam robić, to chcę to robić dobrze (a przynajmniej być w zgodzie ze swoim światopoglądem). Do tego wolę mieć zadowoloną żonę, niż wiecznie zmęczoną i zrzędzącą.
I w gruncie rzeczy, lubię być ojcem zastępczym. Wkurza mnie tylko, jak Majka czasami pyta „a ty jeszcze coś zarabiasz?”. W sumie, biorąc pod uwagę czas, który poświęcam dzieciom zastępczym (albo bardziej... pieczy zastępczej) – nie jest to pytanie bezzasadne.

Każdego dnia do moich obowiązków należy zajmowanie się Plotką i bliźniakami między 6:30 a 9:00. Raz jest łatwiej, raz trudniej. Dziewczynka właściwie nie sprawia problemów. Chłopcy czasami bawią się bardzo ładnie, czasami czują potrzebę przytulania się i wszyscy dosypiamy pod kołdrą, a czasami przez dwie godziny tylko słyszę „abudzi, abudzi, abudzi, abudzi..." co można przetłumaczyć „kiedy się Majka wreszcie obudzi”.
Wziąłem na siebie jeszcze robienie kolacji i kąpiel dzieci, co w przypadku aktualnej czwóreczki zajmuje mi mniej więcej półtorej godziny.

A teraz opiszę to, co było dodatkowo w tym tygodniu.

Sobota
Majka rano zawiozła bliźniaki do babci (która ma zgodę sądu na urlopowanie). Teoretycznie moglibyśmy powiedzieć, że jak chce, to niech po chłopaków przyjedzie. Tyle tylko, że jest to daleko (babcia musiałaby jechać pociągiem i przesiadać się na autobus). O nią nam nie chodzi, ale o dzieci.
Przeleciały trzy godziny spędzone z Plotką i Messengerem.
Po południu zostaliśmy zaproszeni na urodziny do Foxika (dziewczynki, która przebywała w naszej rodzinie trzy lata temu).


Niedziela
Koło południa odwiedziła nas Iskierka z rodzicami (kolejna dziewczynka, która kiedyś z nami mieszkała). Jest to rodzina, która bardzo dba o nasze wspólne kontakty. Pokonali ponad 100 kilometrów (w jedną stronę), aby przyjechać na kawę. Bardzo lubię te spotkania i wydaje mi się, że są one ważne dla Iskierki. Ale minęły trzy godziny.
Wieczorem Majka miała odebrać chłopaków od babci. Okazało się, że rodzice dzieci zrobili u babci niezłą awanturę i Majka musiała pojechać trochę wcześniej, no i... trochę porozmawiać. Przeleciały kolejne trzy godziny.

Poniedziałek
Rano Majka pojechała z Messengerem na badanie bioder. Nawet wyjątkowo sprawnie poszło. Wszystko zamknęło się w niecałych trzech godzinach. Zabawy z Plotką i bliźniakami wspominam bardzo miło – ale czas leciał.
Majka próbowała umówić się dzień wcześniej z mamą Messengera, aby przyjechała do przychodni spotkać się z synkiem (zamiast wcześniej umówionej wizyty na wtorek). Niestety kobieta stwierdziła, że nie zna ulicy, przy której mieści się przychodnia (???), więc nie przyjedzie.
Po obiedzie odwiedził nas Gacek z rodzicami. Zabawa była przednia. Gdy chłopiec od nas odchodził (prawie dwa lata temu), to bliźniaków jeszcze nie było, ale dzieci dogadują się całkiem dobrze.

Wtorek
Majka pojechała z rana do PCPR-u na spotkanie z mamą Messengera. Cztery godziny z głowy.

Środa
Popołudniowe spotkanie w ramach grupy wsparcia w PCPR. Majka bardzo lubi na nie uczęszczać, chociaż czasami odnoszę wrażenie, że to ona tylko daje wsparcie. No ale skoro ją to kręci? Ja tam jeszcze nie byłem i prawdę mówiąc nie zamierzam. Słuchając miesiąc w miesiąc tych samych wywodów tych samych rodziców zastępczych, chyba wychodziłbym z tego spotkania zdołowany. Często na pytanie: „jak było?”, Majka odpowiada: „to samo co miesiąc temu”. A przecież na co dzień, takie odpowiedzi rzadko jej się zdarzają.
Tym razem miało być trochę więcej kombinacji, bo chciała przyjechać mama bliźniaków, aby się z nimi spotkać. Majka miała więc zabrać Romulusa i Remusa, aby pobawili się z mamą przed grupą wsparcia. Ja miałem dwie godziny później zapakować do drugiego samochodu Plotkę i Messengera, podjechać pod PCPR, włączyć światła awaryjne na środku ulicy (bo przecież nie ma tam jak zaparkować) i poczekać, aż Majka przyprowadzi mi chłopców.
Pani psycholog się rozchorowała i wszystko zostało odwołane. Mam nadzieję, że był to tylko katar - ale ile radości...

Czwartek
Majka chadza na spotkania czytelnicze. To się nazywa „świat książki”, czy jakoś tak. Dziewczyny i jeden facet mają za zadanie przeczytać w ciągu miesiąca pewną książkę (wskazaną przez lidera grupy) i potem ją omawiają. Maja bardzo to lubi, a mi nie zabiera to nawet dużo czasu. W zasadzie wychodzi tylko godzinę przed kąpielą dzieci. Tyle tylko, że muszę ogarnąć wówczas wszystko. Podobnie zresztą jak w dniu, gdy chadza na aerobic. W tym tygodniu (z racji święta) wypadł.

Piątek
Maja z samego rana wyjechała z Plotką i Messengerem na rehabilitację. Ja w tym czasie odwiozłem Romulusa i Remusa do zaprzyjaźnionej rodziny zastępczej. Dla chłopców jest to ogromna atrakcja (myślę, że dużo większa niż spotykanie się ze swoją rodziną biologiczną).
Po południu Majka wyszła z naszymi dziećmi (tymi dorosłymi) do teatru. Prawdę mówiąc, gdybym miał wybierać (chociaż nikt nie pytał mnie o zdanie), to wybrałbym wariant z dziećmi zastępczymi w domu – tak też się stało.

Dzisiaj
Luzik, nic nie musiałem. Może dlatego od rana bolała mnie głowa. Majka bardzo się przejęła. Mówiła o jakimś ciśnieniu śródczaszkowym i odwodnieniu – kazała pić dużo wody. Miałem szlaban na „wszystko”. Wszystko poza bawieniem się z dziećmi, robieniem kolacji, kąpaniem i pracowaniem przy komputerze. Tyle tylko, że na to „wszystko” czekałem od kilku dni. Już się wyleczyłem. Głowa nie będzie mnie boleć do końca życia. Nawet ból w kręgosłupie mi przeszedł... tak na wszelki wypadek.

Ale z drugiej strony, nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło. Gdyby łeb mi nie napierdalał z samego rana, to tego wpisu by nie było. A może komuś na coś się przyda?



11 komentarzy:

  1. Fajny z Ciebie facet. Nie wiem, czy wystarczająco często to słyszysz.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Fajny, fajny i będę mówić to częściej❤️

      Usuń
  2. Małe sprostowanie. We wtorek Pikuś wychodzi na judo(żeby nie było że tylko ja gdzieś chadzam 😉) a poniedziałkowy aerobik jest po godzinach😊czyli Pikuś pilnuje smacznie spiacych (zazwyczaj) dzieci 😴

    OdpowiedzUsuń
  3. Maja, ale na bobra, nikt nie myśli, nikt o zdrowych zmysłach, że tylko leżysz i pachniesz. Każdemu się należy, by nie zwariować.

    OdpowiedzUsuń
  4. Dopiero raczkuje w tym temacie więc proszę się nie śmiać z mojego pytania 😉 czy Wam się nie należy tzw osoba zatrudniona do pomocy ? Co w przypadku, kiedy tata jest w pracy a mama musi iść do lekarza że soba, na wywiadowke do dzieci biologicznych, na... cokolwiek 😉😉??

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Myślę,że jest to temat, który warto omówić szerzej (a nie tylko w komentarzu). Jak mi się uda, to zajmę się tym w najbliższy weekend.

      Usuń
  5. Czekam z niecierpliwością. Zaczynam drogę do założenia pogotowia. Mam tyle pytań że nawet nie wiem komu je zadawać. Ja wiem, że należy się urlop, trzeba znaleźć rodzinę pomocowa, ja to wszystko wiem. No ale co w przypadku, kiedy macie .. Wesele w rodzinie, pogrzeb, 40ke kolegi, 18ke bratanicy...to wolno zostawić dzieci pod opieką np babci?? Ja bym się bała, jak coś się stanie, nie wiem, głupie zachlysniecie, to przecież ja odpowiadam. Nie wolno chyba zostawiać dzieci pod opieką osób nie wyszkolonych ? No nie wiem. Na marginesie zapytam - wasze życie towarzyskie poleglo??

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. W umowie, którą podpisujemy z PCPR-em co cztery lata jest zapis, że to my sprawujemy bezpośrednią opiekę nad dziećmi. Tak więc teoretycznie nie powinniśmy pozostawić ich pod opieką osób trzecich. Nawet nie powinniśmy ich pozostawiać pod opieką innej rodziny zastępczej, o ile PCPR nie wyrazi na to zgody.
      Ale jest też mowa o tym, że sprawujemy rodzinną pieczę zastępczą i w przypadku jakiegoś nieszczęścia jesteśmy traktowani jak rodzina. Bo przecież w rodzinie dzieci pozostają pod opieką babci, same chodzą do szkoły, spędzają czas (nieraz z noclegiem) w domu swojej koleżanki, czy kolegi. Do tego trzeba chodzić do sądu, na posiedzenia zespołu, brać udział w szkoleniach. A przecież współmałżonek ma obowiązek pracować. Dzieci odchodzą też do adopcji i w ich interesie jest, aby spędziły jak najdłuższy czas w towarzystwie rodziców adopcyjnych (na etapie zapoznawania się). Teoretycznie nie powinniśmy pozwolić im samym pójść na spacer z dzieckiem, a w praktyce zabierają je do swojego domu (na pewnym etapie również na noc).
      Nie da się być pogotowiem, nie podejmując ryzyka. Nie ma się też co oszukiwać, że PCPR stanie w obronie w przypadku gdy wydarzy się jakiś wypadek – nie stanie, najwyżej wyda pochlebną opinię na podstawie dotychczasowej historii.
      Życie towarzyskie nie runęło. Zmieniło się grono znajomych i częściej ktoś przychodzi do nas, niż my wychodzimy z domu. A nawet gdy wychodzimy, to staramy się być w zasięgu godziny dojazdu do domu. Chociaż zdarzały się przypadki, gdy wyjechaliśmy z Majką na dwa, albo trzy dni i dzieci zastępcze pozostały pod opieką naszych dzieci biologicznych. I nawet PCPR o tym wiedział (nieoficjalnie). Ale co tam, „żyje się tylko dwa razy”.

      Usuń