piątek, 26 stycznia 2018

PLOTKA

Będzie to trochę nietypowy wpis. Po pierwsze będzie krótki, a po drugie będzie dotyczył dziecka, które jeszcze z nami nie zamieszkało. Sasetka na swój pierwszy opis, czekała ponad pół roku.

Gdy wróciłem dzisiaj z pracy, byłem świadkiem bardzo śmiesznej sytuacji. Sasetka nie poszła do przedszkola, ponieważ wczoraj zagorączkowała. Jak się jednak rano okazało, to Maruda obudził się z dużo większym kaszlem i katarem. Kapsel po powrocie z przedszkola, też nie chciał być gorszy, więc również kaszlał, aby zwrócić na siebie uwagę. Kubuś zakaszlał tylko raz (bo pewnie się zakrztusił), ale ponieważ był zmęczony zdawanymi egzaminami, położył się na tapczanie i przysnął.
No i rozpoczęły się dyskusje między Sasetką i Kapslem, w jakim stanie jest Kuba. Doszli w końcu do wniosku, że chyba czas już wzywać pogotowie.
Na to Majka stwierdziła: „widzicie... i tak się rodzi plotka”.
Od kilkunastu minut wiedziałem, że w ciągu kilku dni zostanie u nas umieszczony noworodek, ale jeszcze nie miałem okazji porozmawiać o tym z Majką. Aby nie wzbudzać sensacji, zadałem Majce ciche i krótkie pytanie: „to kiedy się urodziła?”. Nie wiem dlaczego, ale mam jakieś wewnętrzne przeczucie, że jest to dziewczynka.

Niestety nasze dzieci nie słyszą gdy się je o coś prosi, ale najbardziej cichy szept wyłapie nawet „głuchy” Kapsel.
  • Tak..., urodziła się plotka – stwierdził Kapsel.
  • Taaak? - zapytała Sasetka.
  • Łoś – podsumował Maruda
Tak więc niezależnie od tego, czy będzie to chłopiec, czy dziewczynka, będzie miał (lub miała) ksywkę „Plotka”.

Nasza wiedza dotycząca dziecka, kończy się na tym, że zostaliśmy poinformowani, iż urodziło się kilka dni temu. Nie wiemy nic na temat jego rodziców, stanu zdrowia, i jak wcześniej wspomniałem, czy jest chłopcem, czy dziewczynką. Na dobrą sprawę, może się również okazać, że wszystko zostanie odwołane i dziecko zostanie umieszczone u kogoś z rodziny. Zdarzało się tak już kilka razy, jednak dotyczyło to raczej starszych dzieci.

Niektóre Ośrodki Adopcyjne w naszym kraju, praktykują adopcje noworodków. Chociaż w zasadzie nie do końca jest to adopcja od samego początku, ponieważ mama dziecka, nawet gdy sama zrzeknie się swoich praw rodzicielskich, ma jeszcze sześć tygodni na zmianę decyzji. W takim przypadku rodzice decydujący się na adopcję tak małego dziecka, przez jakiś czas pełnią funkcję rodziny zastępczej. Istnieje nie tylko ryzyko, że mama biologiczna się odmyśli, ale również to, że wyjedzie nie wiadomo gdzie i na jak długo (zanim przed sądem zrzeknie się praw do swojego dziecka). Zgodnie z prawem, ma również dostęp do danych osobowych rodziny zastępczej (która w tym przypadku ma przecież tylko i wyłącznie motywacje adopcyjne). Kiedyś byłem bardzo przeciwny takim procedurom. Teraz jestem dużo bardziej otwarty, ponieważ z punktu widzenia dziecka, jest to najlepsze rozwiązanie... o ile wszystko pójdzie zgodnie z planem. Chociaż często chodzi mi też po głowie myśl, na ile świadomość tymczasowości może blokować pełne zaangażowanie emocjonalne rodziców adopcyjnych (przynajmniej niektórych z nich).
Jeżeli kogoś interesuje ten temat, to podaję link do bardzo ciekawej dyskusji sprzed wielu miesięcy (w której również wziąłem udział):
Zwróciłem wówczas uwagę na to, że odrębny pogląd prezentowali rodzice adopcyjni, a odrębny zastępczy. Ci pierwsi kierowali się sercem, ci drudzy – doświadczeniem. Były też różnice zdań pomiędzy rodzicami adopcyjnymi oczekującymi na dziecko lub będącymi krótko po przysposobieniu, a tymi z dłuższym stażem, mającymi więcej kontaktów z innymi rodzicami adopcyjnymi. Chociaż może jest to tylko moje subiektywne zdanie.

W naszym przypadku sytuacja wygląda tak, że ani nasz PCPR, ani Ośrodek Adopcyjny nie zamierzają od razu umieszczać noworodków w docelowej rodzinie adopcyjnej, nawet gdyby decyzja rodziców biologicznych była jednoznaczna: „chcemy oddać nasze dziecko do adopcji”. Naszym zadaniem (jako rodziny zastępczej) jest przede wszystkim zaopiekowanie się nim, stworzenie dla niego rodziny, ale również wykonanie szeregu konsultacji medycznych (będących zaleceniami w wypisie ze szpitala, lub pojawiających się w trakcie wizyt u lekarzy). W pewien sposób monitorujemy również aktywność rodziców biologicznych dziecka - czy się nim interesują, a jeżeli tak, to w jakim zakresie? W tym czasie PCPR zbiera wszelką dokumentację dotyczącą rodziców i dalszej rodziny dziecka. Rozpoczyna się współpraca z kuratorami sądowymi i asystentami rodzin (o ile tacy zostali ustanowieni). Chodzi o to, aby rodzice decydujący się na adopcję za kilka miesięcy, mieli bardzo szerokie spektrum przy podejmowaniu decyzji.
Rodzice chcący adoptować noworodka zwracają uwagę, że umieszczenie dziecka na tych kilkanaście tygodni w rodzinie zastępczej, pozbawia ich najpiękniejszych chwil przebywania z dzieckiem. A co do ewentualnych zaburzeń i chorób, to zdarzają się przecież również u dzieci biologicznych i nikt z tego powodu nie przestaje ich kochać. Trudno się z tymi argumentami nie zgodzić, chociaż trzeba brać pod uwagę to, że prawdopodobieństwo wystąpienia rozmaitych nieprawidłowości w rozwoju u dzieci kierowanych do adopcji jest dużo większe. Wiele rodzin decydujących się na przysposobienie, stawia warunek, że chce adoptować dziecko zdrowe, ewentualnie z niewielkimi deficytami (w domyśle – takimi, które da się w krótszym, czy dłuższym okresie, zniwelować poprzez terapię, rehabilitację, leczenie). Gdybym w swoim życiu stanął przed podjęciem decyzji o przysposobieniu dziecka, to byłbym właśnie takim rodzicem. Wydaje mi się, że jest to zupełnie normalne zachowanie. Nie każdy jest gotowy podjąć się opieki nad dzieckiem upośledzonym (w takiej, czy innej postaci). Nie każdy też jest gotowy zmierzyć się psychicznie z możliwością rozstania z dzieckiem, które już pokochał. Przecież mama biologiczna dziecka, nie tylko może w ciągu sześciu tygodni podjąć decyzję o powrocie dziecka do niej, ale może również nie zrzec się w sądzie praw rodzicielskich. Rozpocznie się postępowanie, mające na celu pozbawienie jej tych praw. Nawet gdy do tego dojdzie, mama może się odwoływać od wyroku, składać wniosek o przywrócenie praw rodzicielskich – taka sytuacja może trwać latami. Dlatego uważam, że adopcja noworodka nie jest dla wszystkich... jest dla ludzi o silnych nerwach, chociaż z punktu widzenia dziecka, jest niewątpliwie korzystna. Zwolennicy tego rodzaju postępowania zwracają uwagę na fakt, że do takiej adopcji kierowane są dzieci, przy których istnieje prawie stuprocentowa pewność, że mama zupełnie nie jest zainteresowana swoim dzieckiem i będzie szczęśliwa jeżeli pozbędzie się problemu. Pewnie tak..., tyle tylko, że jest to jakaś interpretacja sytuacji, na podstawie wewnętrznych przekonań kilku osób z danego Ośrodka Adopcyjnego.

Pomyślałem sobie, że na przykładzie Ploteczki, spróbuję spojrzeć na tę kwestię zarówno z punktu widzenia rodzica zastępczego, jak też adopcyjnego. Tym pierwszym jestem. Bycie tym drugim, mogę sobie tylko wyobrazić.

Aktualnie wiadomo, że Plotka to w miarę zdrowy noworodek, który został skierowany do pieczy zastępczej. Jako pogotowie rodzinne, wyraziliśmy zgodę na umieszczenie dziecka u nas, bez drążenia tematu.
Rodzice adopcyjni na tym etapie też zbyt wiele więcej informacji by nie dostali. Prawdopodobnie dowiedzieliby się, jaka jest płeć dziecka, ile miało punktów w skali Apgar i zostaliby zaproszeni na rozmowę.

Czas pokaże, co będzie dalej.




20 komentarzy:

  1. wow, pierwszy noworodek przed Wami :) Ciekawe, jak będzie

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Drugi, Smerfetka miała dwa dni gdy do nas przyszła.
      Jeżeli Ploteczka nie będzie miała żółtaczki i dzisiaj ją odbierzemy ze szpitala, to będzie niewiele starsza.

      Usuń
    2. Oj Pikuś, skleroza 😄oprócz Smerfetki, Irokez 6 dni i takie prawie noworodki prosto ze szpitala to Królewna 7 tygodni i wcześniaczek Foxik 2 miesiące ale skorygowane 0. Potem już starsze Hawranek i Białasek 3 miesiące i Chapic 5 miesięcy ale wagowo i rozwojowo jak noworodek. Trochę tych maluszków już było ale ostatnio blisko 3 lata temu. Trochę już tęskniłam za tym specyficznym zapachem. 😉

      Usuń
  2. Nie odebraliśmy. Akcja wstrzymana do poniedziałku

    OdpowiedzUsuń
  3. no dobrze, ja wszystko rozumiem - kąpanie, karmienie, obowiązki i tak dalej, ale CZY PLOTKA JEST CHŁOPCEM CZY DZIEWCZYNKĄ? ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. ha, i tak już wiem! Ale nie będę wyręczać autora bloga. Za to teraz mogę spokojnie iść spać w poczuciu, że zagadka płci Plotki rozwiązana :)

      Usuń
    2. Hej, ja też jestem ciekawa!:)

      Usuń
    3. Majka już zdążyła się pochwalić na FB.
      Moja intuicja mnie nie zawiodła - Ploteczka jest dziewczynką. Jest pięknym, zdrowym noworodkiem i przebywa w naszej rodzinie od kilku godzin... może kilkunastu.
      Najgorzej zareagował Maruda - jest strasznie zazdrosny.

      Usuń
    4. Dzięki:) To powodzenia dla wszystkich :)

      Usuń
  4. Pikusiu, to ja Ci trochę namieszam, mogę?
    Jak wiesz, zostałam mamą adopcyjną noworodka. I u nas wyglądało to nieco inaczej, niż opisałeś.
    Po pierwsze - nie ustanowiono nas rodziną zastępczą. Sędzia od razu wydał postanowienie o preadopcji, formalnie nazywało się to bodajże przyznaniem pieczy tymczasowej. Zapewne w świetle prawa to to samo (albo prawie to samo) co RZ, ale jednak takie sformułowanie nigdzie nie padło - w przeciwieństwie do terminu "przysposobienie". Nie mieliśmy też kontaktu z PCPR ani żadną podobną instytucją (poza OA rzecz jasna).
    Po drugie - rodzina biologiczna nie otrzymała żadnych naszych danych, może właśnie dlatego, że od początku byliśmy traktowani jako RA, a nie RZ.
    Zgadzam się natomiast co do reszty. Zostaliśmy z mężem poinformowani, ze mama biologiczna ma 6 tygodni na zmianę decyzji, więc w jakimś stopniu liczyliśmy się z taką ewentualnością - jak również z tym, że może dokądś uciec i nie dopełnić formalności, co wydłuży procedurę. Na szczęście dla nas nic takiego się nie wydarzyło.
    Z mojego punktu widzenia (pre)adopcja noworodka jest prawdziwym błogosławieństwem. Od pierwszych dni życia maluszka rodzina uczy się siebie, nawiązuje więź. Rodzice adopcyjni nie czują, że tracą cokolwiek z rozwoju swojego malucha. Oczywiście, tak jak napisałeś, przysposobienie takiej kruszynki niesie ze sobą ryzyko, że mogą pojawić się jakieś deficyty, których nie wykryto zaraz po porodzie. Tylko moim zdaniem tego się nigdy nie da wykluczyć, ani w rodzinie biologicznej, ani adopcyjnej. Starsze dziecko podczas adopcji też jest niewiadomą, tylko z innych powodów, w innym sensie. Oboje z mężem jesteśmy wdzięczni i naszemu ośrodkowi, i odpowiedniemu sądowi, że dopuszczają taką praktykę, jaka stała się naszym udziałem.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wasze poglądy (i innych rodziców decydujących się na adopcję noworodka) są mi coraz bliższe i coraz bardziej skłaniam się ku twierdzeniu, że taka forma powinna być dostępna nie tylko w niektórych Ośrodkach Adopcyjnych w Polsce. Uważam jednak, że powinien być stworzony jakiś program pracy z rodzicami decydującymi się na tę formę adopcji. Coś, o czym nie decyduje pani psycholog z danego OA. Tutaj gra idzie o wielką stawkę -szczęście rodziny.
      Wydaje mi się, że to o czym napisałaś na wstępie, raczej nie stoi w sprzeczności z moim wpisem, a jedynie go uzupełnia. Przejrzałem kilka decyzji sądu, które otrzymujemy. Generalnie jest tam stwierdzenie, że sąd postanawia umieścić dziecko w … Niektórzy sędziowie dodają „na czas trwania postępowania” albo „w pieczy zastępczej”. Najczęściej jest „w rodzinie zastępczej państwa Incognito”. Kluczowe znaczenie ma decyzja podjęta przez sąd. Może więc umieścić dziecko w rodzinie zastępczej (podlegającej pod PCPR), albo zupełnie innej (na przykład oczekującej na adopcję). „Przepuszczanie” przyszłych rodziców adopcyjnych przez PCPR nie miałoby sensu. Dodatkowa biurokracja oraz konieczność wypłacenia świadczenia na dziecko zastępcze (choćby przez te 6 tygodni). Nikomu na tym nie zależy, a nawet zwłaszcza rodzicom adopcyjnym.
      Jeżeli chodzi o dane osobowe, to również wszystko zależy od sędziego. W przypadku Ploteczki, w decyzji nie ma naszego adresu. Nie ma więc obawy, że któregoś dnia, mama stanie przed naszymi drzwiami. Jednak, gdy zadzwoni do PCPRU, to jest on zobowiązany podać namiary na nas (choćby numer telefonu), a my musimy umożliwić mamie spotkanie z dzieckiem. W przypadku drogi preadopcyjnej jest podobnie. Tyle tylko, że rodzice nie bardzo wiedzą do jakiej instytucji zadzwonić. Dlatego tutaj wybierane są sytuacje beznadziejne (z punktu widzenia zainteresowania rodziny biologicznej), co powoduje że prawdopodobieństwo nagłego uaktywnienia się mamy, jest znikome. Trzeba jednak mieć świadomość tego, że mama biologiczna dostała taką samą decyzję sądu, jaką dostają rodzice, u których dziecko jest umieszczane.

      Usuń
    2. żadna sytuacja nie jest beznadziejna - to tylko i aż ocena pracowników systemu. I tak samo zawodna jak tzw. czynnik ludzki. Znam historię z Wrocławia, gdzie w identycznych okolicznościach umieszczono noworodka w 'preadopcji', ale sprawa nie skończyła się po 6 tygodniach, a trwała ponad cztery lata. Na jej ostatnim etapie rodzice wywalczyli osobistą styczność i regularne kontakty, więc dziecko było wożone na spotkania z dwójką ludzi, o których nie wiedziało, że są matką i ojcem, bo od maleńkiego miało mamę i tatę. Absolutnie chora sytuacja, która otarła się bardzo realnie o przywrócenie praw rodzicielskich, do czego na szczęście finalnie nie doszło, ale co przez 4 lata przeżyli rodzice i dziecko to ich.
      Różnica jest taka, ze o takich kejsach mówi się cicho, bo nikt się nimi nie chce chwalić - przyszli RA nie chcą zapeszać ani dawać komukolwiek argumentów (świat jest mały jak wiemy), a ośrodki adopcyjne nie mają zamiarów nikogo zniechęcać, poza tym prawdopodobnie chcą wierzyć w swoją zdolność do oceny 'beznadziejnych sytuacji'.

      Owszem, ja też zmieniłam swoje początkowe zdanie (absolutnie żadnych preadopcji) w kierunku otwarcia na tę formę pieczy, tyle że powinna ona być praktykowana formalnie i jawnie, wraz z pełnym zabezpieczeniem praw wszystkich stron, kursami specjalistycznymi i tworzeniem grup wsparcia dla rodziców podejmujących się preadopcji. Teraz tak nie jest i ryzyko krzywdy jest wysokie.

      To nie jest uwaga do kandydatów na RA, a do systemu i ośrodków praktykujących tę formę adopcji, które igrają z ogniem, ale nie własnymi rękami, a rękami oczekujących par oraz - nie zapominajmy o tym - również RB, nie mówiąc o samych dzieciach.
      Więc to nie miła pani z OA się poparzy jakby co, bo zupełnie czymś innym jest wyobrazić sobie oddanie dziecka po dwóch miesiącach (co, wierzę, wiele rodzin preadopcyjnych potrafi sobie wyobrazić, że zniesie i pogodzi się z kosztem), a czym innym - oddać to dziecko po trzech latach.

      Usuń
  5. Pikusiu - dlatego napisałam, że mieszam, a nie, że neguję ;) Jak najbardziej podzielam Twoje zdanie, że rozbudowanie biurokracji nic by tu nie dało, zwłaszcza jeżeli chodzi tylko o te osławione 6 tygodni.
    Bloo - w takich przypadkach jak preadopcja szczególnie łatwo jest skrzywdzić którąś ze stron. Nie mam właściwie pomysłu, jak można by było zminimalizować to ryzyko, nie rezygnując z samej formy preadopcji. Akurat przypadek naszej córki zaliczał się do tzw. "beznadziejnych" (w jak najbardziej potocznym rozumieniu); prawdopodobieństwo powrotu małej do RB oczywiście istniało, ale powiedzmy, że było niewielkie. Natomiast moi znajomi adoptowali noworodka ze zwyczajnego zrzeczenia, tzn. MB zostawiła dziecko w szpitalu po porodzie, już wcześniej deklarując, że to zrobi. I dla nich faktycznie te 6 tygodni to był psychicznie bardzo trudny czas, bo formalnie nic nie stało na przeszkodzie, żeby MB po prostu zmieniła zdanie. Dlatego mówię, że to jest sytuacja trudna do jakiegokolwiek zunifikowania, bo nie da się ludzkich emocji podpiąć pod paragraf. Pikuś proponuje osobną pracę z rodzicami decydującymi się na preadopcję - tylko pytanie, jak taką grupę wyselekcjonować. W trakcie standardowych szkoleń OA przecież jeszcze nie wiedzą, jakimi dziećmi (z jakimi historiami) będą dysponować. Chyba że mówimy o wsparciu psychologicznym już w trakcie samej preadopcji. U nas wsparcia nie było, była za to kontrola ;)

    OdpowiedzUsuń
  6. uważam, że przede wszystkim 'preadopcyjna rodzina zastępcza', bo tak się to formalnie powinno nazywać, powinna zostać wyodrębniona ustawowo wraz z opisaniem jej praw i warunków zaistnienia, w tym systemu dodatkowych szkoleń i kwalifikacji. To jest pierwszy i konieczny krok, bo klaruje sytuację.
    Pomoc psychologiczna dla tych rodzin jest w mojej opinii absolutną koniecznością, a nie ukłonem czy łaską.
    Co więcej jasne określenie zakresu praw tych rodzin i oficjalne przyznanie, że istnieją (a nie każdy OA to praktykuje, co pokazuje mętną wodę, w jakiej pływamy) pozwoliłoby sędziom rodzinnym na większe pole manewru w przypadkach trudnych: obecnie taka preadopcyjna rodzina po 3 latach wychowywania dziecka, jest traktowana jako rodzina zastępcza, bo taką w świetle prawa pozostaje. Skutek bywa taki, ze będąc w praktyce jedynym rodzicem i osobą posiadającą więź z dzieckiem, jest się traktowanym jak figurant, często nawet nie strona w postępowaniu, bo sprawa toczy się pomiędzy rodzicem biologicznym i dzieckiem, i to argumenty RB są traktowane priorytetowo, a nie argumenty opiekuna. Rodzice z Wrocławia, o których wspomniałam, nie byli nawet zapraszani na rozprawy, bo formalnie byli rodzinną pieczą zastępczą. Wobec dziecka, które wychowywali i kochali od pierwszych dni jego życia. Cóż, DNA dla sądu rodzinnego jest najważniejsze, bo tak stanowią przepisy, ktore nie dają rodzinom preadopcyjnym żadnych szczególnych praw z uwagi na wyjątkowość ich sytuacji.
    Uważam, ze to jest całkowity nonsens - po trzech latach preadopcji nie ma już (moim skromnym zdaniem) takiej postaci jak 'matka biologiczna posiadająca ograniczone prawa rodzicielskie', bo matka została wskazana trzyletnią praktyką życiową i zbudowaniem więzi z dzieckiem, i jest nią matka adopcyjna.

    OdpowiedzUsuń
  7. Tak, ewidentnie mamy do czynienia z luką prawną, co wiąże się nie tylko ze wspomnianymi konsekwencjami, ale także z utrudnieniami mniejszego kalibru, jednak wpływającymi na codzienne funkcjonowanie rodziny. My np. walczyliśmy z jedną przychodnią specjalistyczną. Mimo pilnego skierowania długo nie mogłam zarejestrować dziecka, bo formalnie nie byłam opiekunem(!). Kiedy wreszcie udało nam się jakoś tę sprawę załatwić, to okazało się, że w trakcie oczekiwania na wizytę zdążyło się uprawomocnić postanowienie o przysposobieniu, co z kolei skutkowało tym, że moja córka nie widniała w rejestrze pacjentów, bo skierowanie otrzymane od neonatologa było wystawione na stare dane. W praktyce wyglądało to tak, że lekarz rodzinny musiał wystawić nowe skierowanie z datą wsteczną - na nazwisko dziecka, które formalnie jeszcze wtedy nie istniało.
    Co do tej historii z Wrocławia, mam wrażenie, że podobnych będzie coraz więcej. Nie chcę wchodzić w dywagacje polityczne, na Bocianie już chyba wszystko na ten temat zostało powiedziane. Słyszałam natomiast (z zaufanego źródła) o odgórnych naciskach na OA, dotyczących konieczności zmniejszenia liczby kandydatów na RA i samych adopcji...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A z jakiego powodu są te naciski?

      Usuń
    2. z paru powodów połączonych w dość przedziwny galimatias. Jednym z nich jest fakt, że kraje tzw. Zachodu istotnie bardzo zredukowały liczbę adopcji krajowych na rzecz pieczy rodzinnej, a zrobiły to w uproszczeniu w myśl idei "raczej wspierać, ochraniać i monitorować rodzinę niż karać trwałym odebraniem dziecka". To nie jest tak zupełnie głupia idea, choć ja nie jestem jej entuzjastką - to jednak temat na osobną dyskusję. Realizacja tej idei ma jednak parę ciemnych stron, wymienię tylko dwie: erupcja adopcji zagranicznych (które, jak się okazuje, wcale nie są do końca adopcjami legitnymi, a tym bardziej nie do końca są 'ratowaniem biednych dzieci z krajów rozwijających się') oraz erupcja dzieci trwale zawieszonych między dwoma domami. Tego ostatniego nie umiem ocenić, myslę że odpowiedź przyjdzie z czasem od samych młodych dorosłych, którym zaproponowano długoterminowe piecze w zmieniających się domach.

      Drugim powodem jest wrażliwość społeczna rozumiana w taki sposób, że człowiek wykluczony (a takimi na ogół są rodzice bio) nie powinien dostawać kolejnego wykluczenia w postaci zabrania mu dzieci, a raczej więź biologiczna powinna być otoczona szacunkiem i wzmocniona przez system opieki, co ma byc też działaniem na rzecz dobra dziecka, któremu nie odbiera się w ten sposób opiekuna pierwotnego.
      Tyle teoretycznego zarysu.
      Przekładanie tych założeń na Polskę jest jednak dość problematyczne, ponieważ żyjemy w kraju, w którym w 92' roku zakazano aborcji i w zamian za to postanowiono namawiać kobiety w niechcianych ciążach do adopcji. Prawo się od tego czasu nie zmieniło, co więcej nie uczyniono żadnego ruchu w sprawie edukacji seksualnej i refundacji antykoncepcji, a od 2016 dodatkowo odebrano refundację in vitro, więc w naszym przypadku ograniczanie liczby adopcji jest kompletnie inną sytuacją niż w Wielkiej Brytanii czy Holandii.
      Wygląda więc na to, że wysiłki na rzecz wspierania rodzin zagrożonych wykluczeniem mają sie zamknać w programie 500+, ale już nie w próbach ograniczania dzietnosci, nawet jesli ktoś nie chce mieć dziecka. Z kolei ci, którzy dzieci chcą mieć, ale nie mogą z powodu niepłodnosci, zostają na lodzie, bo wcale nie oczekuje się od nich adopcji. Pozostaje też pytanie, co z tymi rodzinami, które dzieci mają, a zupełnie mieć ich nie powinny - ich też powinniśmy wspierać?
      ale w sumie nie chce mi się o tym pisać, bo krew mi wrze na samą myśl o tym bezmyślnym bagnie, ktore się gotuje.




      Usuń
  8. Dokładnie tak, jak pisze a. Naciski są spowodowane dążeniem do wspierania rodzin biologicznych za wszelką cenę, nawet wbrew samym zainteresowanym.

    OdpowiedzUsuń
  9. Ostatnio byłem w teatrze na spektaklu „Nine”, opowiadającym o dorosłym człowieku z poglądem na życie - dziewięciolatka. Wbrew pozorom nie chodziło o upośledzenie umysłowe.
    Czasami się zastanawiam, czy ja sam nie zatrzymałem się w rozwoju emocjonalnym odpowiadającym chłopcu kilkunastoletniemu, który z licealnej klasy zapamiętał, że „człowiek, to brzmi dumnie”. Patrzę więc przez ten pryzmat wiary w człowieka na to co się dzieje w temacie rodzicielstwa (szeroko rozumianego) i mam nadzieję, że tych rozmaitych nacisków nie ma wiele... a przynajmniej, że nie padają na podatny grunt. U nas od wielu lat niewiele się zmienia. Ośrodki Adopcyjne mają swoje zasady, PCPR – podobnie. Sądy… wszystko zależy od poglądów konkretnego człowieka. Smerfetka została u nas przetrzymana przez ponad dwa lata. Sprawę Sasetki i Marudy prowadzi ta sama sędzina i wszystko zaczyna niepokojąco przypominać poprzednią sytuację. Niestety najmłodsza Ploteczka, też podlega pod ten sam sąd. Bywają jednak sędziowie, którzy szybko kończą sprawę, której wynik zdecydowanie nie jest po myśli rodziców biologicznych.
    Rozmawiałem niedawno z kuratorem sądowym, który na moje pytanie (właśnie w tym temacie) lekko się uśmiechnął. Nie ma nacisków – stwierdził. Był to okres, gdy nasze pogotowie miało trójkę dzieci. Pozostałe po jednym, a było też jedno puste. Minęło kilka tygodni i wszystko się zmieniło. Każde z pogotowi jest przepełnione. Większość z tych dzieci zostanie adoptowanych. Przynajmniej wszystkie nasze dotychczasowe maluchy trafiały do rodzin adopcyjnych. Być może dalsze losy Sasetki , Marudy i Ploteczki, rzucą na tę sprawę jaśniejsze światło.
    A swoją drogą, to podstawowym zadaniem pieczy zastępczej, jest przywrócenie dzieci rodzinom biologicznym. Skoro jednak tak się nie dzieje (w większości), to moja osobowość „sixteen” pozwala mi stwierdzić, że nikt nikomu z byle powodu dzieci nie odbiera.
    A czy wspiera się te rodziny na siłę?
    Znam wiele osób pomagających rodzicom biologicznym z ramienia pomocy społecznej. To nie są ludzie przypadkowi. Najczęściej jednak „przychodzi kres na kres”.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. jestem daleka od snucia teorii spiskowych i między bogiem a prawdą wspomnianych 'nacisków' nie udało mi się też potwierdzić u znajomych sędziów i sędzi rodzinnych. Myslę jednak niestety, że czymś innym jest wydawanie odgórnych poleceń sędziom (co byłoby politycznie głupie, nie ukrywajmy, bo sprawa momentalnie by się rozlała medialnie), a czymś zupełnie innym - praca nad zmianą systemu jako takiego, która odbywa się na drodze nowelizacji, rozporządzeń i pomniejszych działań administracyjnych.
      W sprawie adopcji zagranicznych nie potrzeba było wydawania żadnych okólników sędziom, wystarczyło zaciśnięcie łańcucha przez ministerstwo, dobrze przygotowane komunikaty prasowe naświetlające dramat dwóch dziewczynek i pokazowe rozprawienie się z warszawskim ośrodkiem adopcyjnym.
      Wybrałam ten przykład, bo on pokazuje ładnie kilka punktów napięć:
      1. dramat dwóch dziewczynek był jasny, ale były one adoptowane do USA, które są jedynym obok Somalii krajem, jaki nie podpisał konwencji o prawach dziecka. USA nie mają też federalnego prawa adopcyjnego, a adopcje zagraniczne są tam w szczegolny sposób poza kontrolą.
      Moje pytanie: czy - mając na sztandarze dobro dzieci, o które troskę ofc podzielam - nie byłoby więc logiczniejszym zakazanie adopcji po prostu do USA? A nie wylewanie z kąpielą całości adopcji zagranicznych, w tym do Włoch, które uchodzą za dość bezpieczne i dobre adopcje?
      2. dlaczego adopcje zagraniczne procedują w tej chwili WYŁĄCZNIE ośrodki katolickie? Przypadek czy jednak działanie polityczne?
      3. dlaczego nagle stopniała o połowę liczba adopcji zagranicznych - serio momentalnie zmniejszyła się liczba 'dzieci nieadoptowalnych' czy może Polacy poczuli zew adopcji dzieci 'trudnych'? Myślę, że odpowiedź mozna znaleźć niestety w domach dziecka, bo to tam ostatecznie trafiają te dzieci
      4. i w ogóle skąd to odium nałożone na adopcje zagraniczne? Bo przekaz ministerstwa jest jasny: priorytetem jest więź etniczna i biologiczna.

      sumując - tak, myslę, że państwowe myslenie o adopcji uległo przesunięciu w kierunku apoteozy rodziny biologicznej, a jeśli na tę nie ma już co liczyc, to przynajmniej niech to będzie kiblowanie (sorry za termin) w ojczyźnie.

      dla nas, jako RZ, to nie jest zmiana na gorsze, bo ten rodzaj myślenia będzie zwiększać zapotrzebowanie na rodziny zastepcze. Ja mam to jednak w rzyci, prawdę mówiąc, bo osobiście nie zalezy mi na powiększeniu liczby rodzin zastepczych, a na tym, aby to były dobre rodziny zastępcze. Łapanki temu nie służą.

      Usuń