sobota, 23 grudnia 2017

--- Magia Świąt.

Okres Świąt Bożego Narodzenia jest bardzo specyficzny. Ich niezwykłość udziela się chyba każdemu, niezależnie od wieku, wykształcenia, a być może nawet wyznania.
Pewną tradycją dotyczącą naszej rodziny zastępczej jest obdarowywanie przebywających u nas dzieci (a czasami również nas), prezentami zbieranymi w ramach akcji „Świąteczna paczka”. Jej inicjatorem jest Komendant Gminny Straży Pożarnej. Odwiedził nas jakiś czas temu, pytając przy okazji: „jakie macie potrzeby?”. Trochę czujemy się w takich sytuacjach niezręcznie, bo w końcu my otrzymujemy pieniądze na utrzymanie przebywających u nas dzieci i na dobrą sprawę niczego im nie brakuje. Zawsze staramy się zwrócić uwagę na osoby, którym bardziej przydałaby się pomoc. Sęk w tym, że podobno doświadczenia w obdarowywaniu rodzin będących pod kuratelą pomocy społecznej w naszej gminie, nie są dobre. Stwierdziliśmy zatem, że być może przydałyby się naszym dzieciom jakieś puzzle, albo gry – ponieważ właśnie są na takim etapie. Wprawdzie mamy tego rodzaju zabawek też sporo, to jednak w większości brakuje już jakiegoś elementu. To co zobaczyliśmy, zwyczajnie wprawiło nas w osłupienie.
Mnóstwo rozmaitych zabawek, nie tylko puzzli i gier. Przybory szkolne, ciastoliny, samochody, kolejki, lalki.
Jak tu nie wierzyć, że są na świecie dobrzy ludzie?


Majka i ja, też dostajemy prezenty. I nie są to podarunki przypadkowe, ale związane z naszą … pasją. Ostatnio na facebooku krążył taki wpis, pozbawiony fajerwerków, mający na celu sprawdzenie, kto takie nudne teksty czyta do końca. Taki trochę jak na moim blogu. Sentencją było skłonienie do napisania w komentarzu „jednego zdania o mnie” (czyli autorze tekstu), czegoś z czym najbardziej on się kojarzy – przedmiotem, miejscem, chwilą. Majka najczęściej miała wpisywane słowo „dzieci”, odmienione w rozmaitych przypadkach.
Ja nie mam facebooka, więc nie wiem co ktoś o mnie myśli. I dobrze, bo to w sumie dość ryzykowna zabawa.
Wracam jednak do tych prezentów dla nas. Dostaliśmy od dziewczyny, która pomaga nam opiekować się kilka razy w miesiącu naszymi dziećmi, książkę pod tytułem „Nieznane więzi natury”. Okazało się, że poza zwrotem „więzi”, niewiele ma ona wspólnego z dziećmi. Chociaż może się mylę, ponieważ czytamy ją sobie razem z Marudą (gdy jesteśmy sami). Na razie przebrnęliśmy przez jeden rozdział. Dowiedzieliśmy się, że wytrzebienie wilków powoduje wzrost populacji jeleni, które nie dość, że wyjadają całą roślinność, to jeszcze zmniejszają pogłowie bobrów, które nie budując tam (powodujących naturalne rozlewiska), przyczyniają się do zagrożeń powodziowych. Jest to dla mnie ciekawa lektura i cieszę się, że również podoba się Marudzie, ponieważ co jakiś czas mówi „oooooo!”. Zresztą sporo na ten temat już wiedzieliśmy. Od czasu, gdy nie mamy psa przy budzie, sarny zjadły nam cały ogród. Maruda jest tego świadkiem.
Jest jednak ciekawsza pozycja, która wprawdzie jeszcze nie dotarła, ale jest w drodze. Jedna z osób udzielających się tutaj w komentarzach, wysłała nam książkę swojego autorstwa na temat in vitro. Pewnie nie trudno zgadnąć o kogo chodzi. Jestem ogromnie ciekawy tej lektury, zwłaszcza w konfrontacji z zupełnie przeciwstawnym światopoglądem przedstawionym w podręczniku „Wobec in vitro”, o którym wspomniałem ostatnio.

Są to wszystko bardzo miłe prezenty, świadczące o tym, że ktoś nas lubi, docenia to co robimy dla naszych dzieci.
Jednak jest coś, co ma dla nas dużo większe znaczenie, jest o wiele lepszym prezentem.
W ostatnim miesiącu odezwało się do nas wielu rodziców dzieci, które kiedyś u nas przebywały. Gdyby nie epidemia ospy, to z wieloma z tych rodzin byśmy się spotkali. Niestety nasze dzieci spowodowały wręcz jakąś gminną pandemię ospy. Wczoraj u Kapsla w przedszkolu było tylko osiem osób, a u Sasetki jedenaście. Ale chociaż panie przedszkolanki, trochę przed świętami odpoczęły.
Wracając do naszych byłych dzieci zastępczych. Chciał do nas wpaść Białasek (z którym mamy chyba najmniejszy kontakt), Iskierka odpuściła (chociaż jak się później okazało również zachorowała na ospę – chyba zaraziła się przez telefon). Gacek przed wyjazdem do ciepłych krajów też nie zaryzykował, za to dzisiaj przysłał swojego tatę z prezentami i zaproszeniem na swoje chrzciny. Mamy pojechać z całą ferajną i jeszcze Kubusiem (naszą najmłodszą córką, z którą chłopiec był mocno związany). Oczywiście pojedziemy. Tyle tylko, że ja na siebie mogę wziąć Marudę i Sasetkę. Majka niech się ugania za Kapslem.

A' propos tego ostatniego. Dwa dni świąt spędzi w domu swojej mamy. Mimo odebranych praw rodzicielskich, sąd wyraził zgodę na to spotkanie. To też pewnego rodzaju prezent. Wszyscy to przeżywają. Zwłaszcza mama, która od prawie dwóch lat, nie spędziła z chłopcem więcej niż godzinę przy jednym spotkaniu. My zastanawiamy się co będzie po powrocie i musimy być w ciągłej gotowości (choćby dlatego, że mama w każdej chwili może zacząć rodzić). Tylko Kapsel jest spokojny … bo o niczym nie wie. W przeciwnym wypadku już od tygodnia byłaby niezła jazda.

Mamą Królewny (w sensie opieki prawnej) nie jest już Majka. Funkcję tę przejęła Natasza, która od pierwszych dni życia dziewczynki, była jej rehabilitantką. Dla dziewczynki to też jest prezent od życia … życia, którego sam nie chciałbym przeżywać (na żadnych warunkach). Królewna wymaga korzystania z wielu specjalistycznych sprzętów. Aktualnie potrzebny jest pionizator, którego NFZ nie refunduje w całości.

Ostatnia noc w naszym domu.
Niedawno pisałem o Tymku, który jest już w Stanach. W ciągu tygodnia udało się zebrać niewiarygodną kwotę dwóch milionów złotych.
Królewna potrzebuje dużo mniej. Może się uda. Podam namiary. Nie ukrywam, że ta dziewczynka była i nadal jest mi bardzo bliska (chociaż widujemy się teraz rzadko).

Trzy lata później (czyli teraz).












Numer KRS 0000387207
Cel szczegółowy: Elwira Ciesielska
Darowizny:
Bank Milenium 85 1160 2202 0000 0001 9214 1142
Tytułem: Magdalena Ciesielska




Za to Maruda i Sasetka są bardziej prezentem dla nas. Ich zachowanie sprawia, że wierzymy w sens naszej pracy (zwłaszcza gdy patrzę na chłopca w odniesieniu do swojej osoby). Na początku, przez długi czas nie chciał nawiązać ze mną jakichkolwiek relacji. Liczyła się tylko Majka. Teraz, gdy wstaje rano z łóżeczka i przychodzi do naszego łóżka, to liczę się tylko ja. Jest tak bardzo o mnie zazdrosny, że nie mogę nawet przytulić Majki, bo krzyczy: nie, nie ,nie. Chce przytulać się tylko do mnie. Gdy w ciągu dnia wchodzę do pokoju, to biegnie „na łeb, na szyję”, krzycząc „czeeeeść!” (nawet po pięciu minutach nieobecności). Czasami się zastanawiam, czy tak silne więzi są czymś dobrym, poprawnym (w kontekście czekającego nas niedługo rozstania)... ale "było już kiedyś tak, było i będzie znów".
W okresie przedświątecznym uczyliśmy dzieci śpiewania kolęd. Nawet Kapsel nauczył się refrenu „Chwała na wysokości”. Za to Maruda wyciągał ręce do góry i leciał swoje „Hallelujah” - Cohena. Oporny jakiś, ale ma swoje zdanie i za to go lubię.

Jednak nawet tysiąc puzzli nie przebije prezentu, którym był dla mnie wpis, zamieszczony niedawno przez Francescę – mamę Chapicka. Być może powinienem w tym momencie poprosić ją o zgodę na użycie tutaj jej tekstu. Niestety z moim angielskim za bardzo się z nią nie dogadam, a Kubuś na czas epidemii ospy wyprowadził się do naszej starszej córki. Pamiętam jednak, że kiedyś Francesca napisała, że mogę na blogu wykorzystywać historię Chapicka. Włosi są bardziej otwarci na sprawę adopcji. Myślę, że wszyscy ich znajomi doskonale orientują się w całej sytuacji i bardzo wspierają rodziców … jak i chłopca, który podobno niedawno zaliczył testy w zakresie mowy (oczywiście włoskiej).
Najsmutniejsze jest to, że gdyby Chapic urodził się dwa lata później, to pewnie czekałby na swoich wspaniałych polskich rodziców w domu pomocy społecznej. I pewnie by się ich nie doczekał. Nie chcę krytykować polskich rodziców. Może dlatego, że sam nie zdecydowałbym się na jego adopcję. Znałem go niemal od urodzenia, a jednak …
Chapic potrzebował młodych rodziców, w pełni mu oddanych. Ale nie tylko kochających, również z dużymi możliwościami wspierania go w kwestiach medycznych. Na szczęście takich znalazł.
Załączony tekst jest tłumaczeniem wujka Googla (z języka włoskiego), ale i tak jest piękny:


"Dwa lata temu, w naszym życiu, przyszedłeś. W ciszy, przez światło twoich oczu, które na tym zdjęciu, pomimo tego, co było. Guz w gardle, nasze bity się zatrzymał, a potem zaczął biec szybko. Miałeś twarz, historię. To byłeś ty, mój synu. A czekanie było i Boisz się, że nie będziesz na twoim wzroście. Zmieniłeś nasze życie, nasze dna, dzięki Tobie jesteśmy silniejsi. Masz dużo rozsądku, Cię sól w naszych czasach. Wziąłeś nasze ręce, kiedy mieliśmy zawroty głowy, Cię wszystko i nauczyłeś nas jak potężne uściski są i jak silna miłość jest."


Kończę na tym, od czego powinienem zacząć … czyli od życzeń.
Takich uniesień (jak opisałem powyżej), spełniania się w swojej pasji, poczucia robienia czegoś dobrego.
Tego wszystkim życzę … zdrowia też.


2 komentarze:

  1. Życzenia dla Was Pikuś i dla Majki.
    Dobrze, że Madzia będzie miała pionizator. Zdjęcia mocno mnie poruszyły....tak,trudne to... Dobro jednak idzie dalej... Madzi życzymy też radosnych Swiat.
    W jakiej fundacji jest zbiórka? Pozdrawiam świątecznie wszystkich.Nikola

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dodałem link do fundacji. Nie mogę tam znaleźć Magdy, ale być może jest to jeszcze zbyt świeża sprawa. Wczoraj chcieli od Nataszy zdjęcia, więc pewnie jeszcze wszystko na stronie nie ruszyło.
      Ciekawe, że występuje tam pod swoim drugim imieniem Elwira. Ale co tam, nie o to chodzi.
      Również serdecznie Was pozdrawiamy. Spokojnych Świąt i wszystkiego dobrego w Nowym Roku.

      Usuń