wtorek, 17 października 2017

SMERFETKA - ostatni wpis

Nieco ponad trzy miesiące temu, odchodziło od nas dwoje dzieci. Tego samego dnia, chociaż do różnych rodzin. Zaproponowaliśmy rodzicom adopcyjnym sposób, który z pozoru może się wydawać dziwny, który może wzbudzać lęk i opór przed jego wdrożeniem. Chodziło o utrzymywanie kontaktów dzieci z naszą rodziną już po zamieszkaniu z rodzicami adopcyjnymi (i to dość częstych, w krótkim okresie po rozstaniu się z nami). Pomysł może faktycznie wydawać się szalony, chociaż z psychologicznego punktu widzenia jest jak najbardziej poprawy i polecany przez wielu specjalistów zajmujących się psychologią dziecięcą.
Rodzice Gacka na to przystali. Nie wiem, czy tego nie żałują, ponieważ gościli już dwukrotnie (po kilka dni) naszego siedmioletniego Kapsla, który nie jest zbyt łatwym dzieckiem. No ale kontakty z naszą rodziną, to nie tylko z Majką i ze mną, lecz również z przebywającymi u nas dziećmi. W ciągu ostatnich trzech miesięcy, widzieliśmy się już kilkukrotnie i wydaje się, że faktycznie ma to pozytywny wpływ na chłopca. A przynajmniej nie powoduje jakichś niepokojących zachowań z jego strony.
Rodzice Smerfetki bardzo obawiali się takiego scenariusza. Ustaliliśmy więc, że pierwszy raz spotkamy się po trzech miesiącach. Tak też się stało. Jadąc do Smerfetki, nie przewidywaliśmy żadnych niezwykłych sytuacji. Nie braliśmy w ogóle pod uwagę sytuacji, że może ona płakać na nasz widok, że może nam się rzucić na szyję i chcieć wracać z nami do starego domu.
I tak właśnie było … wszystko zgodnie z naszymi oczekiwaniami. Przywitała nas uśmiechem i uśmiechem pożegnała. W czasie wizyty świetnie się bawiliśmy. Było widać, że doskonale nas pamiętała, chociaż może nie do końca wiedziała, z której bajki jesteśmy.
Było fajnie … nam było fajnie.

Uświadomiłem jednak sobie, że chyba przeoczamy pewien bardzo istotny fakt. Cały czas myślimy o tak zwanym dobru dziecka, o tym aby być jego historią (nie tylko z opowieści). Staramy się utrzymywać kontakty z dziećmi, które przebywały w naszej rodzinie. Zapraszamy je do siebie i odwiedzamy w ich domu. Nie da się ukryć, że myślimy też o nas samych, bo przecież przyjemnie jest odwiedzić dzieci, które przez wiele miesięcy przebywały w naszej rodzinie. Ale czy myślimy o rodzicach tych dzieci? Czy kiedykolwiek zastanowiliśmy się co czują Sensei i Kano (rodzice adopcyjni Smerfetki)? Czy w pewien sposób nie narzucamy im naszego sposobu myślenia, naszych standardów? Czy oni chcą tego co my?

Kano kilka razy w czasie spotkania powtórzył, że Smerfetka świetnie bawi się w naszym towarzystwie (lekko ich ignorując), bo jesteśmy tylko gośćmi, bo przyjechaliśmy tylko dla niej i tylko ona jest w centrum naszego zainteresowania … poza sernikiem, który był wyśmienity. Miał rację, tak reagują wszystkie dzieci, które odwiedzamy. Bo jesteśmy tylko przez chwilę i tylko dla nich.
Przed wyjściem zaprosiliśmy Smerfetkę z rodzicami do naszego domu. W odpowiedzi usłyszeliśmy, że zapraszają nas ponownie wiosną, ale pani psycholog z ośrodka adopcyjnego odradzała spotkania w naszym domu. W pierwszej chwili pomyślałem sobie, co ta pani psycholog mówi? Przecież wszystkie inne dzieci odwiedzają nas razem ze swoimi rodzicami i nic strasznego się nie dzieje. W najgorszym przypadku doszło do zamknięcia Furii w osobnym pokoju (gdy Hawranek się jej bał, bo zwyczajnie ją zapomniał).
Być może pani psycholog miała na myśli tylko pierwsze spotkanie? Być może nie wypowiedziała się dość jasno, albo rodzice Smerfetki zrozumieli to, co chcieli zrozumieć?

Wstępem do tego, o czym chciałbym dalej napisać, niech będzie kilka zdań rodziców adopcyjnych ze strony naszego bociana

Naszego synka poznaliśmy prawie 2 lata temu. Od początku nie mieliśmy wątpliwości, miał wtedy ponad 5 lat. I wiedziałam, że to mój syn.
Nadal tak jest - wiem , że jest mój, kocham go, akceptuję itp., ale...
Ja się czuję jak jego matka zastępcza, zawsze z tyłu głowy mam tę drugą matkę, biologiczną. Np. patrzę na niego, jestem dumna z czegoś, podziwiam jego cechy i myślę o niej, że udał jej się syn, że mi by takie udane dziecko rodzone pewnie nie wyszło itp. To jest takie dziwne, taka tymczasowość ( nie umiałam inaczej tego nazwać) mojego macierzyństwa, taka niepełność w gruncie rzeczy. Bo co ja mogę wiedzieć o dzieciach, skoro nie urodziłam, nie wychowałam go od początku. Co ja mogę wiedzieć o swoim synu...
Momentami jest to ciężkie.”

(…) wychowuję moje dziecko od kiedy się urodziło, ale mam (do tej pory, a minęło 5,5 roku) podobne do Twoich odczucia. W moim przypadku jest to pokłosie sytuacji życiowej, znajomości z MB oraz wpływu otoczenia... Nie spodziewam się zmiany w temacie.”

(…) jestem mamą ado już wiele lat. Na początku miałam podobnie do Ciebie. Niby byłam mamą, ale nie byłam. Miałam silne wrażenie, że to jest dziecko oddane mi na wychowanie. Ono przecież miało już mamę, dom, rodzinę i korzenie, a ja pojawiłam się po prostu zamiast. Długo nie umiałam o sobie mówić "mama", coś mi w tym słowie nie pasowało, nie byłam nią na 100%, bo przecież nie miałam wyłączności. Syn nie był mój od poczęcia. Dałam sobie czas na oswojenie się z tą sytuacją, uczuciami i przeświadczeniem, że trochę nie pasuję do tego obrazka. Teraz, po latach, moje odczucia się zmieniły. Patrzę na niego i myślę "matko, ale ci się super syn trafił". Wiem, że nigdy nie byłby taki, gdyby nie był mieszanką MB i moją. On jest jej, ale już i mój.”

Niedługo będzie 13 lat odkąd jestem po prostu mamą. Na początku miałam wrażenie, iż bawimy się w rodzinę. Aktualnie to jest niesamowita więź, bliskość, wzajemne oddanie i nie czuję się żadną drugą. Emocjonalnie jestem jego prawdziwa matką i to nie tylko moje, lecz i jego odczucia.”

Smerfetką opiekowaliśmy się przez ponad dwa lata, od pierwszych dni jej życia. Być może w oczach rodziców adopcyjnych, jesteśmy odbierani jako pewien odpowiednik rodziców biologicznych. W końcu to my, w początkowym okresie jej życia, wywarliśmy największy wpływ na jej rozwój. Przypuszczalnie dziewczynka nadal przejawia pewne zachowania Majki, albo robi takie same głupie miny jak ja – przynajmniej jedną z nich miałem okazję zaobserwować.
Niby podobnie jest z Gackiem. Mimo, że nie jest z mamą biologiczną od kilkunastu miesięcy, nadal ma taki sam szelmowski uśmiech jak ona (brakuje mu tylko gumy do żucia). Jednak w tym przypadku, rodzice chłopca nie znają jego mamy i nie występują jakiekolwiek negatywne skojarzenia.
Sytuacja Smerfetki wygląda zupełnie inaczej. Jej mama biologiczna stoi gdzieś w cieniu naszej rodziny. Istnieją tylko jej geny, ale nie ona, jako osoba, która kształtowała jej zachowania. Za to my możemy stanowić jakieś zagrożenie. Zapewne nie bezpośrednie, bo gdybyśmy chcieli dziewczynkę adoptować, to zrobilibyśmy to już wiele miesięcy temu. Możemy jednak powodować pewien niepokój ducha.

Rozważając sprawę czysto hipotetycznie, można zadać pytanie: czemu mają służyć nasze wspólne spotkania? Wiecznemu przypominaniu, że jest jeszcze ktoś, kto kiedyś istniał w jej życiu?
Być może historię należy czytać tylko w pamiętnikach, albo słuchać w opowieściach? Być może nie powinna się ona „wdzierać z butami” w życie rodzin, które adoptowały dziecko. Może zwyczajnie powinniśmy dać tej rodzinie „święty spokój”.

Rodzicom adopcyjnym Smerfetki wiele zawdzięczamy. Początkowo przysyłali nam jej zdjęcia i opisy zachowań. Był to ukłon w naszą stronę, bo przecież dziewczynka o niczym nie wiedziała i w żaden sposób nie wpływało to na proces adopcji. Teraz wszystko wygasa śmiercią naturalną.

Wiele osób zadaje nam pytanie: jak sobie radzimy z rozstaniami?
Całkiem dobrze. Jednak mogę stworzyć pojęcie „rozstania wtórnego”, które może naprawdę zaboleć i z którym (być może) będziemy musieli się zmierzyć po raz pierwszy. Może to być rozstanie, po którym pozostanie … cisza. Być może na zawsze.
Niewykluczone, że częstszy kontakt będziemy mieli z rodziną Chapicka (który mieszka we Włoszech), niż z rodzicami Smerfetki. Ta pierwsza rodzina, w nas widzi korzenie swojego dziecka, ta druga … w mojej ocenie – o tych korzeniach chciałaby zapomnieć.
Prawdę mówiąc, doskonale ją rozumiem. I z pewnością nie tylko ja. Nie tylko inni rodzice adopcyjni. Kilka dni temu wdaliśmy się w rozmowę z osobami zupełnie nie będącymi w temacie rodzicielstwa adopcyjnego, a tym bardziej zastępczego. Im, adopcja kojarzyła się z otwarciem nowego rozdziału w życiu i jednoczesnym zamknięciem dotychczasowej historii. Pewnie dla dziecka nie jest to najlepsze rozwiązanie, ale dla jego rodziców adopcyjnych, zapewne tak (przynajmniej w krótkim okresie).

Majka z pewnością nie będzie zachwycona tym wpisem. Bardzo obawia się, że nie będziemy się spotykać ze Smerfetką, tak jak z innymi dziećmi mieszkającymi kiedyś w naszej rodzinie.
Też się tego obawiam, chociaż powoli zaczynam oswajać się z tą myślą. Może być tak, że za kilkanaście lat zadzwoni do naszego domofonu jakieś dziewczę i powie „dzień dobry, ja tu kiedyś mieszkałam” … albo ślad po niej zaginie na zawsze.

Ale może też być inaczej. Nie wiem jaką decyzję podejmą rodzice Smerfetki. Gdyby zaglądali na tego bloga, to być może łatwiej byłoby im coś napisać, niż powiedzieć. Sądzę jednak, że tutaj nie zaglądają. Gdybym ja adoptował dziecko, to też chciałbym o wszystkim zapomnieć … chyba.
Za to Smerfetki na pewno nie zapomnę … c'est la vie.

Dodam na koniec ostatni opis dziewczynki, który sporządziłem dla PCPR-u.
Sensei i Kano też jeszcze nie mieli okazji tego przeczytać (chociaż od tego czasu minęło już prawie pięć miesięcy).


Ocena rozwoju dziecka na podstawie obserwacji opiekunów (25 miesięcy).

Za dwa dni nastąpi pierwsze spotkanie z rodzicami adopcyjnymi Smerfetki. Trochę nas przeraził fakt, że mieszkają oni prawie 70 kilometrów od nas, co sprawia, że czas przejazdu w obie strony, to prawie trzy godziny (nie wspominając o kosztach). Uważamy, że niestety w przypadku tej dziewczynki, czas poznawania nowych rodziców musi być długi i ze znaczną częstotliwością spotkań. Mamy nadzieję, że osoby, które zdecydowały się adoptować Smerfetkę, będą to rozumieć – w końcu chodzi o szczęście ich przyszłej córki.

Najmniejsze postępy dziewczynka robi w kwestii mowy, chociaż wypowiada już kilkanaście słów (co i tak znacznie przekracza minimum rozwojowe). Nauczyła się nawet słów, których na co dzień mało używa, bo nie są one niezbędne w komunikowaniu się z nami. Jednym z takich wyrazów jest „koło”. Za to „mamo” powtarza co chwilę. Nie wiem dlaczego, ale przestała do mnie mówić „tato”, tylko również zwraca się per „mamo”. Gdy udaję, że tego nie słyszę i nie reaguję, to po kilku próbach w końcu wydusza to „tato”. Niestety zdania, które wypowiada składają się z samych neologizmów (których nikt nie rozumie), albo przybierają formę „mamo, yyy, yyy, yyyyyy”. Na szczęście nie denerwuje się, gdy czasami nie za bardzo rozumiemy o co jej chodzi, tylko spokojnie powtarza całą kwestię kilka razy, posiłkując się dodatkowo gestami i odpowiednią mimiką twarzy.
Słucha co się do niej mówi i myśli nad odpowiedzią. Nawet po zadaniu pytania, które w pewien sposób narzuca odpowiedź „tak”, nie sugeruje się tym, tylko z pełną świadomością odpowie „nie”, gdy ma takie zdanie. Rozróżnia słowa „nad-pod”, „przed-za”, a nawet „tu-tam”.

Uczy się bardzo chętnie nowych rzeczy. Ostatnio próbowałem ją nauczyć słowa „super” z podniesionym w górę kciukiem. W zasadzie sam gest opanowała bardzo szybko, chociaż nie wiem dlaczego, kciuk po chwili opada na dół, co niestety oznacza już coś zupełnie innego. Mam nadzieję, że nie zaprezentuje tej umiejętności na pierwszym spotkaniu z rodzicami adopcyjnymi.

Są też rzeczy, których nauczyła się sama ... niestety. Wprawdzie nie sięga jeszcze do klamki, ale potrafi przysunąć sobie jakąś w miarę kanciatą zabawkę, wejść na nią i otworzyć drzwi. W związku z czym, nad ranem nie mogę już sobie pozwolić na krótkie drzemki (jak to było jeszcze kilkanaście dni temu), bo mi dziecko może uciec.
Umie również zamykać drzwi od tarasu. Kilka dni temu, gdy byliśmy z dziećmi w ogrodzie, Smerfetka weszła na chwilę do domu, po czym zamknęła się od środka. Uratowało nas to, że nasza córka była w domu, bo dziewczynka nie opanowała jeszcze sztuki otwierania tych drzwi.
Bardzo lubi wyrzucać rzeczy z szafy, po czym siada na najwyższej półce, do której może dosięgnąć.

Testy z panią psycholog (podczas robienia wywiadu) zdała na piątkę (a może i szóstkę). Na szczęście lubi się popisywać, więc wykonywała wszelkie polecenia, nawet jeżeli wydawały jej się dziwne (np. gdy miała uczesać lalkę, która nie miała włosów).

Smerfetka nadal przywiązuje dużą wagę do rozmaitych rytuałów, co jest bardzo pozytywne i bardzo ułatwia opiekowanie się nią. Kolejność czynności podczas kąpieli nie może być przypadkowa. Również początek dnia, zawsze bywa taki sam. Po przebudzeniu, dostaje mleko, dalej wychodzi z łóżeczka, wyciąga przez szczebelki swoją kołderkę i przynosi ją do mojego łóżka. Gdy po mniej więcej dwóch godzinach wspólnych zabaw pada hasło, że wychodzimy, to sama odkłada ją z powrotem do łóżeczka. Po zejściu na parter, najpierw jest jakaś drobna przekąska np. chlebek z ziarnami, albo choćby kromka zwykłego chleba. Po porannej toalecie następuje właściwe śniadanie i rytuały się kończą, aż do popołudniowej drzemki, która trwa około trzech godzin.
I o tym wszystkim będziemy musieli opowiedzieć rodzicom adopcyjnym.

Smerfetka od jakiegoś czasu zaczęła wchodzić w okres lęku. Na razie nie jest to jeszcze związane ze strachem przed ciemnością, czy przebywaniem samej w pokoju podczas snu.
Dawniej dziewczynka sporadycznie oglądała bajki w telewizji. W tej chwili, w związku z tym, że opiekujemy się również sześcioletnim Kapslem, tych bajek jest trochę więcej. Niestety są takie, których się boi, jak choćby „Andy i zwierzęta”. Najciekawsze jest to, że zwierzęta lubi, za to krzyczy gdy widzi Andy'ego, bo ma lokowane włosy. Mamy nadzieję, że tata adopcyjny Smerfetki nie będzie miał loków na głowie, bo może być tragedia.

Jest bardzo temperamentna. Zawsze chce decydować o wszystkim co ma zrobić. Na szczęście potrafimy to wykorzystać przeciwko niej. Gdy nie chce dokądś pójść, to nie staramy się jej przekonywać, tylko zadajemy pytanie: „Kto idzie pierwszy, chyba Gacek?”. Odpowiedź zawsze jest jedna: „Ja”.

W kwestii zdrowia, nadal nie mamy żadnych zastrzeżeń. O ile dobrze pamiętam, to w ciągu ponad dwuletniego pobytu w naszej rodzinie, ani razu nie była na antybiotyku. Drobne infekcje przechodziła na syropkach, soku z cebuli i witaminie C.

Teraz sen z powiek spędza nam pytanie, kim okażą się jej rodzice adopcyjni? A w zasadzie nie kim, ale w jaki sposób podejdą do tego, co będzie się działo w ciągu najbliższych kilku tygodni?

Mama biologiczna, od rozprawy o odebraniu jej władzy rodzicielskiej, odezwała się raz.
Rozumie, że już nigdy nie będzie mogła spotykać się ze swoją córką, ale czuje potrzebę zapewnienia jej, że rodzice adopcyjni będą tymi, którzy sprawią że dziewczynka będzie w życiu szczęśliwa. Tak więc, pewnie jeszcze zadzwoni.
Póki co, mamy wspólne marzenia.




119 komentarzy:

  1. Ja tam w popieram tych rodzicow.
    Wizyta po 3 miesiacach ani nie pomoze dziecku ( przeciez juz tak bardzo byl zaplanowany proces przechodzenia z rodziny do rodziny, wysyarczajaco obciazajacy wszystkich...i robiony tylko i wylacznie dla dobra Smerfetki.), ani nie minelo tyle czasu aby Smerfetka jakos bardzo, bardzo urosła. Ani też moze nie laczy Was nic wiecej jak to dzieciatko.
    W czym maja niby pomoc takie szybkie odwiedziny?, bo ja nie rozumiem troche?
    Inaczej...nie zgadzam sie z jakas tam teorią, ze w czyms pomoga.
    Pamietajcie, ze rodzice Smerfetki maja prawo byc zmeczeni. Zmeczeni procedura, potem czekaniem az dziecko zabiora do domu...bo tak od razu nie mozna ( i dobrze!!!), a teraz...teraz okazuje sie, ze znow Wy gdzies w tle...
    Niech minie troche czasu, albo polubicie sie i na innej plaszczyznie bedziecie mieli wspolne tematy, albo odwiedzicie za rok, dwa, trzy...tak jak odwiedza sie dawnych znajomych...zobaczyc jak dzieci urosly.
    Jefnak po 3 miesiacach. To chyba czas by mogli nacieszyc sie sobą. I na prawde dziecku krzywda sie nie dzieje jak Was by teraz nie zobaczylo, pomoc jakos nie wierze, ze w czyms to pomoglo lub nie.
    Zwykle, towarzyskie spotkanie...
    I ja osobiscie jestem jakos przeciwna tej teorii, ze to pomaga w czyms dziecku. Takie czeste odwiedziny po 3 miesiacach.
    Nie. Przeciez proces przechodzenia z rodziny dorodziny juz byl. Daliscie sobie Wszyscy na to czas.
    Majka- pewnie, ze Ci trudno. Pikusiu Tobie tez.
    Jednak moze to jest tak, ze rodzice Gacka zapraszaja Was...bo WAS lubia???
    A naprawde nie wierze, ze to czy czesto czy malo czy rzadko czy jak widujecie dzieciaki od razu po adopcji...nie wierze, ze to w czyms tym dzieciom pomaga.
    Mysle, ze fajnie utrzymywac kontakty...ze znajomymi.
    Jednak te dzieci bez wzglefu na to, czy spotkacie je w wakacje czy teraz po 3 miesiacach...to nie ma zadnego wg.mnie znaczenia dla procesu adopcji.
    Znaczenie to ma- ale Wasz fantastyczny pomysl na przekazywanie stopniowo opieki i więzi nad dzieckiem.
    Ps. Ale to moje gdybanie. Nie adoptowalismy nigdy Nikogo, wiec moze bardzo sie mylę...
    Nikola

    OdpowiedzUsuń
  2. Nigdy nie zastanawiałem się, czy chciałbym adoptować dziecko i co bym chciał żeby było po adopcji. Aż do tego posta. Muszę się zgodzic z Nikolą, że prxeciętny człowiek chciałby zapomnieć i spotkania z dzieckiem niczemu nie służą. Mimo że was lubię, a Kasia wręcz uwielbia czytać wszystko co napiszecie, to nawet gdybyśmy adoptowali dziecko od was, to wolelibyśmy zostać tylko dobrymi znajomi z fejsa. Rozmawialiśmy o tym wczoraj i Kasia ma takie samo zdanie co ja.
    Ale podobnie jak Nikola, też sobie gdybamy. Szkoda, że nie napisał komentarza nikt, kto adoptował dziecko. Najlepiej z waszej rodziny.

    OdpowiedzUsuń
  3. Ja, jako mama córeczki, którą adoptowaliśmy gdy miała dziewięć miesięcy, mam zupełnie inną perspektywę. Proces spotkań z rodziną zastępczą trwał bardzo krótko. Właściwie po kilku spotkaniach córka była u nas. Czy to dobrze? Wtedy był to idealne rozwiązanie ale trzeba przyznać że malutka była dzieckiem bardzo pogodnym i bezproblemowym. Z perspektywy czasu wiem że to była raczej poza, reakcja na nową sytuację. Przyklejonym do buzi uśmiechem sygnalizowała fakt, że nie jest pewna czy może sobie pozwolić na płacz i grymaszenie. Stanowisko naszego OA było raczej jednoznaczne. Nowy rozdział, nowa historia. Czasem myślę o RZ, zastanawiam sie czy chcieliby wiedzieć co u małej. Czy o niej pamiętają, bo w koncu byla tylko jednym z kilkudziesieciu dzieci, ktore przewinęły się przez ich dom. Myślę, że gdzieś w głębi duszy chciałabym ich lepiej poznać, dowiedzieć się jaka mała była gdy miała miesiąc, trzy, sześć, etc. Pogadać jak matka z matką :) Nie miałabym nic przeciwko utrzymywaniu jakiejś relacji. Nie wiem, czy RZ podzielałaby mój entuzjazm, w końcu mają już inne dzieci, na głowie inne problemy z rodzicami biologicznymi i pewnie gromadkę tych niecierpliwych, wytęsknionych rodziców adopcyjnych odliczających sekundy by zabrać swoje dziecko do domu. Moja córeczka jest zbyt mała żeby jakoś pamiętać tamten czas w rodzinie zastępczej, ale dla mnie to był pierwszy dom mojego dziecka i ważny rozdział w jej historii.

    OdpowiedzUsuń
  4. Wydaje mi się, że trzeba rozróżnić dwie sprawy.
    Pierwsza, to spotykanie się z rodzicami zastępczymi (dotychczasowymi opiekunami) krótko po zamieszkaniu w rodzinie adopcyjnej. Jest to pewnego rodzaju kontynuacja procesu rozluźniania starych i nawiązywania nowych więzi, tyle że przenosi się on na nowy teren – do nowego domu dziecka. Jak niektórzy mówią, jest to domknięcie procesu adopcji. Oczywiście nie trwa to w nieskończoność. Przecież z Gackiem też nie będziemy się wciąż widywać dwa razy w miesiącu. Jeżeli jego rodzice będą mieli ochotę, to my chętnie będziemy się spotykać towarzysko raz na jakiś czas (być może tylko raz w roku, albo nawet rzadziej … albo częściej).

    I to jest właśnie ta druga sprawa. Dzieci, które odwiedzamy, często nas nie kojarzą (bo są zbyt małe). Nasze spotkania w żaden sposób nie mają im w niczym pomóc (przynajmniej w danej chwili). Zwyczajnie jesteśmy jednymi z cioć i wujków, pojawiających się co jakiś czas w ich otoczeniu. Często jest to faktycznie typowe spotkanie przy kawie.
    Jednak przyjdzie kiedyś taki dzień, gdy dziecko zacznie zadawać pytania. Być może ciocia Majka, która przychodzi w odwiedziny raz na kilka miesięcy, będzie wówczas łatwym wytłumaczeniem pewnego okresu z życia dziecka.
    Małym dzieciom niewiele potrzeba, aby zaspokoić ich ciekawość. Starsze, w takich sytuacjach nie będą stawiane przed problemem, którego nie zrozumieją.
    Bardzo fajnie podeszli do sprawy rodzice adopcyjni Iskierki. Dziewczynka wie, że ma „mamę z brzuszka” (biologiczną), „mamę z serduszka” (adopcyjną) i ciocię Majkę, u której spędziła kilka miesięcy. Iskierka w jakiś sposób żyje też naszym życiem, a w zasadzie życiem dzieci, którymi się opiekujemy … no i oczywiście życiem Furii. Sądzę, że to, iż wzajemnie się odwiedzamy, oraz że dziewczynka ma świadomość istnienia „mamy z brzuszka”, jest ogromną wartością na przyszłość.

    Uważam więc, że spotkania z naszymi byłymi dziećmi zastępczymi (które prawdę mówiąc odbywają się mniej więcej raz w roku), mimo wszystko mają sens. Być może inicjatywa powinna wypływać od rodziców tych dzieci. W większości przypadków tak jest, ale nie zawsze. Czasami Majka wysyła sms-a: co u was słychać? Czy jest to narzucanie się? Sądzę, że potrafilibyśmy to zauważyć.
    Mam też nadzieję, że rodzice, którzy chcieliby zerwać z nami wszelkie kontakty, zwyczajnie by nam o tym powiedzieli.

    Bardzo cieszy mnie powyższy komentarz mamy adopcyjnej. Być może w wielu przypadkach pojawiają się pytania „wypada, czy nie wypada?”, chociaż obie strony chciałyby, aby relacje między nimi nie zamierały. W naszym przypadku mogę stwierdzić bez ogródek, że gdyby Majka miała inną naturę, to wielu dzieci bym już nie widywał.

    OdpowiedzUsuń
  5. napiszę nie czytając odpowiedzi, bo chcę się odnieść wyłącznie do słów Pikusia, bez korygowania swojej opinii powstałą już, jak widzę po ilości komentarzy, dyskusją.

    powiem tak:

    po pierwsze zgadzam się z psycholożką odnosnie spotkań w domu RZ. Miejsce ma znaczenie. RZ spotykająca się z dzieckiem w jego nowym domu, wpisuje się w ten nowy pejzaż, przychodzi w roli gościa i to dziecko ma tutaj bezpieczną pozycję: jest gospodarzem, jest na swoim terenie, może być dla RZ niejako przewodnikiem we własnej przestrzeni, a nie odwrotnie. Dziecko odwiedzające RZ w ich domu (który był też kiedys jego domem) jest w sytuacji przeciwnej: wraca do miejsca, z którego kiedyś odeszło, a które nadal, jak się okazuje, istnieje i wciąż są w nim dzieci. Jakie emocje może to budzić w małym dziecku? Lęk z powodu niejasności tego ustawienia, które jest intuicyjnie zupełnie nieklarowne: to taki dom, z którego się odchodzi do nowej rodziny, więc dlaczego mnie znów do niego przyprowadzono?
    Zostawiam to refleksji i dodam na koniec, że w systemie zastepczym w Wielkiej Brytanii, gdzie bardzo dba się o kontakty poadopcyjne, obowiązuje zasada: odwiedziny tylko w nowym domu dziecka, gdzie to ono trzyma talię kart, a nigdy odwrotnie. RZ odwiedzają dzieci, ale dzieci nie odwiedzają RZ.

    druga sprawa czyli przemyślenia ludzi, którzy nie wiedzą wiele o adopcji i zastepczości. Rozumiem, że czasem pojawia się pokusa, aby czytać w ich refleksjach okołoadopcyjnych przebłysk intuicji mędrcow, którzy nie znając tematu, widzą go trafniej i przenikliwiej niż my, ludzie "ze środka pralki".
    Moje doświadczenie jest dokładnie odwrotne. Pracując od lat w temacie adopcji już dawno zorientowałam się, że dla tzw, ogółu adopcja jest zbiorem mitów, w najlepszym razie nieszkodliwych, z reguły jednak szkodliwych i głupich. Wynika to nie z głupoty tych ludzi, a z tego, że temat pieczy i adopcji jest tematem bardzo mało pogłębionym w debacie publicznej. Generalnie krązymy cały czas wokół taniego sentymentalizmu ("sierotki", "wielkodusznośc rodziców adopcyjnych", "rodzice zastępczy to święci ludzie"), a na drugą nóżkę wokół lekceważenia praw dziecka. Spytajcie w ramach testu 10 osób niezwiązanych z problematyką adopcyjną, jak sądzą, czy dzieciom adoptowanym powinno się mówić o adopcji?
    Inne zagadnienia wywołujące pustkę w oczach: prawo dziecka do tożsamości; istnienie więzi między dziecmi i RB; prawo do utrzymania więzi między dzieckiem i RZ; ciągłość biografii dziecka.
    Fantazja o 'nowym życiu i zamknięciu furtki do poprzedniego" jest dominująca, choć od strony psychologicznej i pedagogicznej w żadnym razie się nie broni. Że nie kumaja tego laicy to się nie dziwię (choć imo każdy wrazliwy człowiek, a rodzic zwłaszcza) powinien to rozumiec, ale że mantrują to pracownicy OA to jest już zatrważające od strony jakości ich kompetencji zawodowych.
    Trzecia najwazniejsza kwestia czyli 'prawo do niewtrącania się w życie RA" niżej, bo mi blogspot komentarza nie przepuści ;)

    bloo

    OdpowiedzUsuń
  6. i trzecia sprawa, czyli postawa rodziców adopcyjnych, którzy życzą sobie wymazać RZ z obrazu ich rodziny. Mają do tego prawo w sensie KRiO. Etycznie, życiowo i wychowawczo jest to bardzo wątpliwe.
    Niestety mam tak, że stawiam rodzicom wysoką poprzeczkę. Wszystkim. Świadomość, że nie każdy rodzic jest idealny wcale nie powstrzymuje mnie przed mówieniem, że każdy powinien się starać być dojrzałym, przyzwoitym rodzicem. Bo powinien. A jesli nie jest to plakać będę raczej nad jego dziecmi, niz nad nim. W związku z tym mam niski próg tolerancji wobec usprawiedliwiania ludzi, którzy na miejscu pierwszym stawiają swoje potrzeby, chęci i niechęci, zaś na miejscu drugim (o ile w ogóle) poświęcają mysl temu, jakie potrzeby emocjonalne ma ich dziecko.

    Dla mnie wymazywanie przeszłości jest jednoznacznym wskazaniem na to, że adopcja jest tematem drażliwym i wrażliwym. Moje zdanie: nie powinna taka być, bo proces preadopcyjny służy własnie dojrzeniu kandydatów na rodziców, którzy - jakkolwiek mogli pragnąć ciąży i opłakali fakt, ze nie urodzą biologicznego dziecka - w momencie przyjęcia adoptowanego dziecka mają być jego fundamentem, opoką i przewodnikami. I ich zadaniem jest osadzić się jak najmocniej w tym rodzicielstwie po prostu dlatego, że tylko oni w tej nowej rodzinie są dorośli, a dziecko - nie. Czas na żal z powodu niepłodności, czas na żałobę po nieurodzonych dzieciach biologicznych, czas na opłakiwanie niesprawiedliwości losu - ten czas już minął i przyszedł czas rodzica. A rodzic to jest najbardziej odpowiedzialna rola w życiu i nie ma tu ekskjuzów.
    W to się w sposób naturalny włącza koniecznośc przepracowania adopcji w swoim własnym życiu i dojście do punktu, w którym adopcja nie jest porażką własnej prokreacji, a powodem dumy z własnej rodziny. Tak samo: przeszłość naszego dziecka jest również naszą sprawą, szacunek dla korzeni i trwających więzi dziecka wynika bezpośrednio z odpowiedzialnej miłości do tego dziecka, a dobro dziecka jest wartością najwyższą. Nawet jesli jego realizacja może być dla nas trudna (jako osoba mająca dziecko z poprzedniego małżeństwa wiem coś o tym) to nie zmienia to faktu, że rodzic kochający dojrzale podąża śladem potrzeb swojego dziecka, a nie śladem własnych traum i lęków.
    Na te ostatnie miejsce jest w gabinecie psychologicznym, gdzie imo każdy z nas powinien przynajmniej raz w życiu trafić (choćby po to, aby żyć bardziej świadomie, co zawsze jest fajne). Ale po wyjściu z tego gabinetu znów wracamy do codzienności.

    Niestety, ale zupełnie nie przekonuje mnie taki twór jak 'prawo rodzica'. Prawa rodzica w polskim systemie prawnym realizują się poprzez OBOWIĄZKI (nawet władza rodzicielska opiera się na obowiązkach własnie), natomiast to dziecko jest tym, które ma prawa, i są one określone jako "prawa" własnie.
    Tak więc narracja o tym, że chciałabym zacząć mojemu dziecku życie od nowa; ze kontakt z RZ wywołuje u mnie poczucie niepewności; że najlepiej będę się czuła odcinając dziecko od przeszłości - to są wszystko opowieści o potrzebach rodzica, a nie o potrzebach (i prawach) dziecka.
    Chcę to podkreslić, ponieważ wymienione wyżej potrzeby rodzica zawierają się w terminie 'egoizm' i nie ma powodu, aby tego nie nazwać wprost, nawet jeśli jest to nieprzyjemne zdanie.
    Na koniec zwrócę uwagę na jedną rzecz (bo już doczytałam komentarze): zwróćcie, proszę, uwagę, ile razy w tych wpisach pojawiła się odmiana czasownika "chcieć" w odniesieniu do dorosłych: ja bym nie chciał, rodzice nie chcą, chciałabym, nie chciałabym.
    A czego chce dziecko? I ważniejsze: czego potrzebuje dziecko?

    czyż nie jest zabawnym, że w kraju deklarującym powszechną miłość do dzieci i stawiającym rodzicielstwo (adopcyjne zwłaszcza) na piedestale, koniec końców w dyskusji o dziecku okazuje sie, że rozmawiamy o dorosłych i ich potrzebach?

    bloo

    OdpowiedzUsuń
  7. Ja nie mowie, ze odwiedzanie jest zle. Jestem ZA. Tylko nie od eazu, po 3 miesiacach.
    Mowie, ze ono jest super jako " ale uroslo dziecko, bycia , cieszenia sie, ze jest w nowym domu. Takie odwiedziny, jak do znajomych.
    Bardziej mi chodzi o to, ze nie rozumiem odwiedzin tu po adopcji. Tego, w czym to ma pomoc?
    Tylko tyle. Odwiedzanie innych a goszczenie jest bardzo bardzo miłe.
    Nikola

    OdpowiedzUsuń
  8. Mi chodziło TYLKO o te spotkania TUZ po adopcji.
    Spotykanie sie późniejsze jest czyms bardzo dobrym ( tak mysle,jako osoba z zewnatrz tematu).
    To tak pisze, bo nie wiem Pikusiu, czy nie zinterpretowales przypadkiem moich słów na opak, bo sie niejasno wyrazilam.
    Nikola

    OdpowiedzUsuń
  9. Nie zgadzam się z Tobą bloo, że dorośli mają zapomniec o swoich potrzebach.
    Owszem, doroslosc zaklada, że to moje dziecko jest dzieckiem, a ja w sposob odpowiedzialny mam byc jego rodzicem.
    Jednak mi wcale brak odwiedzin 2 eazy w tygodniu tuz po adopcji jakos nie jest brakiem dbalosci o potrzeby dziecka.
    Naprawde mozna z tymi odwiedzinami poczekac.
    Rodzic , ktory zapomina ZUPELNIE o sobie nie bedzie dobrym rodzicem. W rodzinie prawa ma i dziecko i rodzic.
    Rodzic ma prawo cos chciec. I zaproszenie rodziny zastepczej po pol roku, a nie od razu- po DOBRZE przezytym, rozlozonym w czasie procesie przechodzenia do dziecka do nowej rodziny jest wystarczajace
    Krzywdy nikt tu dziecku nie robi, a wlasnie moze taka potrzebę maja rodzice. I to tez jest wazne.
    Rodzina to nie dwoje ludzi zapominajacych CALKOWICIE o sobie i dziecku.
    Krzywda to jest wtedy, gdy rodzice oszukuja dziecko. Ze nie bylo zaadoptowane. Ze nie opowiadaja mu historii. Ze nie pokazuja zdjec.
    Pikus- a widzicie roznice, ze jakos bardziej , lepiej sensowniej jest w tym modelu czestych odwiedzin tuz po adopcji?
    Nie zakladajcie jednak, ze kazdy rodzic adopcyjny takbardzo po tych 3 miesiacach musi spotykac sie z rodzina zastepcza. Po co???
    I to nie uest egoizm.
    To dbanie tez o potrzeby rodzicow. A te w rodzinie tez musza byc zaspokojone, by Ci mogli byc dobrymi rodzicami.
    Dziecku nic sie nie stanie.
    Moze czasem lepiej poczekac? Dac im sie nacieszyc dzieckiem i dopiero odwiwdzic?
    A nie stawiac w sytuacji, kiefy wmawia sie im, ze musza nas widziec po 3 miesiacach co tydzien( w domysle...bo inaczej robicie krzywfe dziecku)... i wtedy dopiero hest ryzyko...ze beda sie chcieli od rodziny zastepczej odciąć zupełnie.
    Jedni beda chcieli kontaktu, drudzy nie.
    Jednak co ma to dawac? Co mowia psychologowie?
    Ja tej teorii nie rozumiem.
    I dawac CALEJ nowej rodzinie. Bo rodzina to nie tylko potrzeby dziecka.
    Rodzic z zaspokojonymi potrzebami to nie jest egoista, chociaz wiadomo ze potrzeby dzieci sa wieksze.
    Wystarczy model zwyklego przekazywania dziecka stopniowego do nowej rodziny.
    I odwiedziny raz do roku.
    Tak to mozna przeciagac to ciagle...i nigdy, nigdy nie oddac tego dziecka nowym rodzicom.
    A ani w jedna ani w druga strone to nie jest dobre. Ani za szybko ani zbyt dlugo.
    Odwiedzic. Byc. Raz na rok.
    Ale to jakis kosmos...miesiac przekazywanie , oswajanie dziecka z rodzicami CO MA SENS...i potem jeszcze 3 miesiace Ci gdzies w tle...w chwili gdy buduje sie nowy dom, nowa rodzina.
    Nie kazdy bedzie za tym.
    I brak tych wizyt w pierwszym okresie nie oznacza tego, ze dziecku dzieje sie krzywda.
    Odwiedziny potem...super sprawa.
    Podziwiam Pikusiu i Majka, ze macie sily i czas...by jezdzic do tych wszystkich dzieciaczkow.
    Absolutnie nie rozumiem jednak odwiedzin tuz po adopcji. Co to wnosi do tego procesu???
    Kiedy ludzie sie polubili, jest to fajne.
    A co zrobicie, kiedy spotkacie rodzine, ktora w sercu tego nie chce w ciagu 3 miesiecy?
    A ktora za pol roku przyjmie Was jak przyjaciol, ? Gdy ochlonie jako rodzina?
    Strzelam, ale wtedy pewno Ci nowi rodzice adopcyjni beda sie z Wami spotykac tuz po adopcji...bo im wszyscy wmowia " ze to dla dobra ich dziecka"... a beda odliczali dni, kiedy juz nie beda tego dla dobra dziecka musieli robic...
    A wtefy za pol roku, rok przyjma Was z radoscia.
    Dla mbie tuz po adopcji to takie przymuszanie troche tych rodzicow, by jeszcze cos zrobili w imie dobra swojego dziecka.
    Myslicie, ze Wam o tym powiedza? Oczywiscie, ze nie.
    Przetrwaja.
    Mowie o tych, ktorych spotkacie, ktorzy Was nie polubia, ktorzy prejda juz dlugi sensowny proces " przejmowania opieki nadz dzieckiem".... i ktorym skladacie propozycje...odwiedzin za 2 tygodnie.
    Zamiast za pol roku. Rok.
    Niech mnie ktos oswieci...jaka krzywda dzieje sie dziecku- gdy po rozlozonym w czasie procesie przechodzi do rodziny i przez pierwsze pol roku nie widuje rodziny zastepczej?
    bo ja tego nie rozumiem.
    I uwazam, ze nie dzieje sie zadna Wiec niech mi ktos kto sie na tum zna.
    Naprawde. Czakam na info..
    Nikola






    OdpowiedzUsuń
  10. kiedy tracimy bliską osobę z pola widzenia, co pomaga nam bardziej w uporaniu się z poczuciem straty i poukładaniem świata od nowa: spotkanie się z nią po dwóch tygodniach i przekonanie, że nadal istnieje, czy zobaczenie jej po roku?

    to jest nawiasem mówiąc ten punkt, którego nigdy nie rozumiałam w praktykach wokół pieczy zastępczej, gdzie spotykam się z zasadą (nie wiem, czy u Was, Pikusiu, też tak to działa), aby pierwsze spotkanie dziecka w pieczy z jego rodzicami biologicznymi, odbyło się co najmniej po miesiącu, optymalnie później, aby 'dać dziecku szansę osadzić się w rodzinie zastępczej'.
    Ta logika jest dla mnie absurdalna, właściwie to wcale jej nie ma.
    Wszyscy wiemy, że pierwsze noce w nowym domu potrafią być dla dzieci prawdziwym koszmarem, bo z reguły dzieci naprawdę nie rozumieją, co się dzieje i dlaczego zabrano je od rodziców. Sama możliwość usłyszenia głosu rodzica przez telefon byłaby moim zdaniem cenna. Nie mam pojęcia, co dzieje się w głowie malucha, który nagle traci całą stabilność, ale wiem, że kiedy wyjechałam raz na dwa tygodnie z mężem, a mój trzyletni syn został pod opieką babci, dopiero po czasie okazało się, że on był przekonany, że zginęliśmy w katastrofie lotniczej i wszyscy boją mu się o tym powiedzieć - po prostu byliśmy, potem pożegnaliśmy się i nagle nas nie było. Dla trzylatka ta nieobecność była wstrząsająca i niewytłumaczalna.
    A nas nie było raptem 14 dni.
    Logika, że usunięcie rodziców poza pole widzenia pozwoli się dzieku 'lepiej osadzić' jest jakimś przeintelektualizowanym, dorosłym racjonalizmem, który w ogóle nie bierze pod uwagę emocji dziecka i jego dziecięcej logiki - zobaczenie po 3 miesiącach opiekunów, z którymi dziecko spędziło trzy lata swojego życia (sic!), jest być może fajne dla dorosłych i mieści się w ich logice, ale w logice dziecka, obawiam się, nie mieści się wcale.
    Kontakty mają sens, jeśli - jak napisałam - podążają za potrzebami dziecka, a nie za potrzebami jego opiekunów. Analogicznie wcale mnie nie dziwią decyzje starszych dzieci, aby nie spotykać się z RZ - to inna sytuacja, to starsze dzieci, które już sobie samodzielnie układają własną historię i jeśli zdecydują, że chcą się odciąć to jest to ich prawo. Ale przekładanie tego na dwu- czy czterolatki jest grubym nieporozumieniem.

    bloo

    OdpowiedzUsuń
  11. Przepraszam wszystkich za błędy. Pisze na telefonie, a ja niezbyt umiem obslugiwac ten sprzet w takim celu. Niewuczalny troche typ techniczy ze mnie.
    Tak wiec błedy nie są celowym działaniem.
    Przepraszam raz jeszcze.
    Nikola

    OdpowiedzUsuń
  12. To przeciez dlatego proces przechodzenia dziecka u Was Pikusiu trwa MIESIAC albo i dluzej.
    To po co jeszcze tużpo adopcji go przedłużać?
    W tym modelu miesiacznego przechodzrnia jest wystarczajaco czasu.
    Dajcie potem pozyc rodzinie.Nacieszyc sie soba. Odwiedzie za pol roku.
    A moze to jest lęk nas doroslych, czy wszystko w tej nowej rodzinie jest " po naszemu, tak jak my bysmy chcieli?...taksobie hipotetycznie gdybam.
    Absolutnie karygodne to jest nagle zabranie dziecka.
    Ale w tym Waszym modelu Pikusiu...te rodziny maja wystarczajaco czasu...
    Tak to mozna i 5 lat przekaxywac dziecko...

    OdpowiedzUsuń
  13. I jeszcze cos.
    Rodzina adopcyjna ZAWSZE będzie te nowa rodzina.
    Adopcja zaklada nowosc. Oczywiscie, może być kolejną rodziną.
    Przecież to nie jest tak, że bierzesz i przestawiasz do nowego domu. Stopniowo. Pomału. Miesiąc lub dłużej.
    Kiedys ten trudny moment i tak dziecka nie ominie. A forma stopniowego przekazywania dziecka jest chyba wystarczająco rozłożona w czasie. I wystarczająca.
    Pikus- jak to ma sie do wczesniejszych dzieci, ktore przekazywaliscie bez " tego dziwndgo modelu"( wg mnie)? Jakis glos?
    Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
  14. serio, nikt nie ustalił arbitralnie optymalnego czasu przekazania dziecka. I nie zrobi tego, bo dzieci, rodzice, sytuacje i potrzeby są różne. Wierzę, że są rodziny, w ktorych dzieci zostały umieszczone po tygodniu od spotkania i poszlo wszystko ok. I wierzę, że są takie, które 10 lat po adopcji mają ze sobą kontakt i służy on dziecku.
    W sprawie Smerfetki jest jednak jeden dodatkowy czynnik: to dziecko spędziło 3 lata w rodzinie zastępczej i nie ma żadnych innych bliskich relacji poza tą jedną - ta z rodzicami adopcyjnymi jest docelowa i najważniejsza, ale wciąż jest druga.
    Chciałabym namówić do prostego ćwiczenia: wyobraźcie sobie własne biologiczne dziecko, które w wieku lat trzech oddajecie na wychowanie babci. Po miesięcznym wprowadzaniu babci w życie Waszego trzylatka. Jak brzmi Wam wówczas komentarz, że jeśli spotkacie się z nim za rok to wszystko powinno grać i z pewnością rozpoznaliscie właściwie jego potrzeby?
    Trzylatki, jak sądzę, nie rozumieją przymiotników zastepcza, biologiczna, adopcyjna. One znają jedynie własne emocje.

    OdpowiedzUsuń
  15. bloo☺...jestem pewna, ze po tym dlugim procesie przechodzenia dziecka do nowej rodziny, jaki Pikus z Majką zapewniaja dzieciom...te dzieci za rodziców uznaja juz rodzicow adopcyjnych...wiec to nie jest iddzielenie i niewidzenie" rodzicow"o ktorych mowisz...
    Nie po tym procesie. On jest BARDZO profesjonalnie przeprowadzany przez autora tego bloga i jego małżonkę.
    Nie pamietam go, ale kiedys opowiadała mi o tum Majka. Na wiosnę.

    OdpowiedzUsuń
  16. Tak. Dzieci są bardziej elastyczne niz my.
    Tak. Ja uwazam, ze ten miesiac czy ile ram, wystarczy.
    Coraz bardziej wydaje mi sie, ze to potrzeba doroalych pojechac i tuz po adopcji odwiedzic dziecko.
    Ona juz czuje ze jego mama i tata sa adopcyjni.
    Po co te odwiedziny tuz po?????
    Nie rozumiem. Mysle, ze mimo wszystko one sa potrzebne doroslym. Tak samo jak ich brak.

    To jest problem nas doroslych, by to dziecko moglo byc szczesliwe z ta babcia. Rodzicow, ktorym wydaje sie, ze dziecko jest tam nieszczesliwe.
    Dziecko kochane przez ta babcie bedzie tam szczesliwe. Odwolujac sie do przykładu.
    Nikola

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. no więc nie, kompletnie nie wiemy, czy miesiąc wystarczy i czy dziecko czuje się szczęsliwe z babcią. Za to wiemy z licznych relacji dzieci i RA (czasem ujętych w formę badań, a czasem po prostu świadectw), że miłość ma, hm, jakby to ująć? zawsze charakter narracji subiektywnej: możesz kogoś strasznie kochać, a ten ktoś może o tym nie wiedzieć, albo może tego zwyczajnie nie odwzajemniać, albo może nawet to widzieć, ale czuć inaczej niż Ty.
      Bardzo mnie uderza ten rodzaj interpretacji, który odbieram jako siłowy: że skoro dorosły arbitralnie stwierdza, że coś się zadziało w jego uczuciach, to dziecko automatycznie czuje podobnie. Przecież tak nie jest i myślę, że doświadczenie każdego z nas to potwierdza.
      Prawdę mówiąc nie chcę się rozpisywać na ten akurat temat, bo dla mnie kwestia przekazywania dzieci, które spędziły w jakimś otoczeniu całe swoje życie (i nie ma znaczenia, czy jest to rz, czy babcia, czy wujek z ciocią - ważne, aby to było dobre otoczenie i dziecko funkcjonowało w nim dobrze) jest po prostu problematyczna sama w sobie.
      Tak, ja wiem, że gdyby nei pogotowia i RZ to te dzieciaki lądowałyby w domach dziecka i tam kiblowały trzy lata (jak w przypadku Smerfetki). Ale mam w sobie niezgodę na neutralizowanie takiej sytuacji i mówienie, że ojejku, no nic się nie stało, trzylatka ma nową rodzinę, poznawała ją aż miesiąc (jeden miesiąc to jest jedna trzydziesta szósta jej całego dotychczasowego życia, więc...) i NA PEWNO czuje, że jest docelowa (guzik wiemy, co ona czuje; guzik wiemy, jaki rachunek kiedyś za to ta trzylatka wystawi).

      to też trochę dotyka sprawy adopcji otwartej, ale rozumianej szeroko - skąd w nas taka potrzeba przecięć i zamknięć? Dlaczego tak trudno nam rozmawiać o życiu dzieci jako kontinuum, gdzie relacje nie muszą się kończyć, gdzie może istnieć różnorodność, gdzie może być wiele kochających osób o różnych statusach? Gdzie zamiast sztywnych ram są płynne granice i elastyczność dorosłych?

      bloo

      Usuń
    2. " skąd w nas taka potrzeba przecięć i zamknięć?"

      No halooo... To sobie wyobraź, Bloo, że Twoje dzieci nie są tylko Twoje, ale też 2 par innych ludzi. I nie tworzysz rodziny Ty+mąż+dzieci, ale w tę rodzinę włączasz jeszcze mamę X, tatę X, mamę Y i tatę Y. I oczywiście, uczucia, potrzeby i opinie WSZYSTKICH muszą być uwzględnione. Tj., nie Ty decydujesz o wychowaniu Twoich (??) dzieci, ale bierzesz pod uwagę opinię rodziców X oraz Y. Jak długo wytrzymasz w takiej schizofrenii? A dziecko? Wie, że jesteś Ty+ tato oraz mama X, tato X, mama Y i tato Y. Jak szybko dziecko zacznie manewrować między Wami wszystkimi? Jak szybko zacznie forsować swoje pomysły wykorzystując niespójności w postawie rodzicielskiej? I od razu powiem - nie, nie da się inaczej. Bo nawet jeśli rodzice X oraz Y będą "w tle" i będą powstrzymywać się od komentarzy, jest przekaz niewerbalny. Więc albo tworzymy Rodzinę - jedna mama, jeden tata, albo umawiamy się na komunę. Piszesz się na to?
      Pozdrawiam. K

      Usuń
    3. Chciałabym sie do tego odnieść, ale nie potrafię, ponieważ to, co napisałaś jest oczywiście barwną fantazją, ale niespecjalnie przystaje do modeli, jakie opisywałam.
      Przede wszystkim dziecko ma zawsze określonych rodziców i w sytuacji adopcji są nimi rodzice adopcyjni. Dla ułatwienia przyjmijmy po prostu, ze rodzicem jest ten, kto ma aktywną władzę (w sensie prawnym) i prawną odpowiedzialność, aby nie wikłać się w biologiczność i niebiologiczność.
      Zatem zawsze jest zdefiniowany rodzic bądź rodzice. Poza tymi osobami konstelacja rodzinna może zawierać dziesiątki osób o różnych statusach, i nigdzie w tym watku nie padło, że rodzice zastępczy pozostają po adopcji 'rodzicami' w jakimkolwiek sensie. Nazwałabym ich raczej osobami życzliwymi, osobami bezpiecznymi etc., które pozostają w kontakcie z dzieckiem w takiej formie i przez taki okres, jaki jest potrzebny dziecku.
      Jak napisałam na końcu dyskusji - moja rodzina żyje własnie w modelu patchworkowym, w którym są rodzice oraz ojczym i macocha, a rodzeństwa (w różnych układach pokrewieństwa) jest czworo plus dwójka w pieczy zastępczej. Nie jest to schizofrenia i nie jest to niespójność, jak również nie jest to komuna - jest to rodzina w szerokiej konstelacji. Żyjemy tak ponad 13 lat.

      Zbliżają się właśnie Zaduszki, nie wiem, jak obchodzi się je w Waszych regionach, ale u mnie są to pielgrzymki po cmentarzach, na ktorych spotyka się kupę pociotków i idzie z nimi potem na bigos ;) Wiekszość z tych pociotków spotykam własnie raz w roku na cmentarzu, chyba że trafi się jakieś wesele albo pogrzeb, wtedy widzimy się częściej. Moi pociotkowie mają ciepłe relacje z dziećmi, ale nie wychowują moich dzieci ani nie są ich rodzicami, niemniej wierzę, że dzieci zapytane (a przynajmniej najstarszy) o to, kim jest osoba X, umiałyby odpowiedziec, że jest to córka drugiej żony dziadka albo brat stryjeczny babci.

      No i przekładając te Zaduszki na temat wiodący - w utrzymywaniu kontaktów nie chodzi ani o to, aby RA i RZ wspólnie omawiali adaptację Joasi w pierwszej klasie, ani zastanawiali sie, czy za nastukanie na telefonie rachunku za 300 zł z powodu gierek internetowych nalezy się szlaban czy oddanie kasy z kieszonkowego, a o to, aby RZ miała swoje miejsce w tej konstelacji, jako życzliwi ludzie z przeszłości dziecka, których obecność w tle jest naturalna. Jeśli RA mają potrzebę skonsultowania się w konkretnej sprawie (adaptacja w pierwszej klasie może wcale nie jest złym przykładem jednak) to super, myslę, że RZ może być tu pomocna. Ale jeśli nie mają i woleliby się napić tej kawy raz na jakiś czas, podczas gdy dzieciaki się bawią, to też ekstra.
      Serio, nie traktujmy tego 'napinkowo'. Kupa ludzi, których znamy, ma w naszym życiu rozmaite funkcje, z niektórymi widzimy się raz w roku, z innymi raz na kwartał, i raczej nie uruchamiamy wobec nich myślenia, że koniecznie musimy taki kontakt zerwać, bo jesli się z nimi raz w roku spotkamy na cmentarzu to dzieciom się pomylą z rodzicami. Nie pomylą się. Ale dla wielu dzieci może być czymś cennym, że uczy się ich bycia w różnych relacjach, w różnych stopniach bliskości i oddalenia, i że nie stosuje się cięć nożyczkowych, a raczej płynność.

      Usuń
    4. Bloo: A ja mam taka refleksje, czytajac K.i ten Twoj komentarz teraz: To jest to co mowilam, ze spotkania raz na rok moga byc, jak sie dwoe strony zgadzają.
      Jednak chyba te spotkania TUZ po adopcji...maja inny charakter, wymiar i znaczenie...one sa czesciej, rodzice adopcyjni nie sa jeszcze dobrze osadzeni w swojej roli...a na plecach co tydzien maja zastepczych...
      I wtedy to chyba nie dziala na rodzicow adopcyjnych jak spotkanie pociotkow ...
      Ja tam caly czas mowie, ze tuz po adopcji rodzina adopcyjna powinna pozyc. Pobyc. Nacieszyc sie SOBĄ.
      A potem...zapraszac jak ma ochote, ale po pol roku- roku dopiero...
      Inaczej wlasnie takie poczucie tych " drugich rodzicow" nad glowa jest. A i tak biologiczni jeszcze w pamieci ludzkiej.
      Ciezko kochac dziecko, ktore ma duzo mam. Zgadzam sie z tym zupelnie, chociaz troche refleksyjno- teoretycznie...i troche z zewnątrz

      Usuń
  17. W ogole, to swoją drogą mysle, ze rodzice adopcyjni Smerfetki mają chyba bardzo trudno.
    Zaadoptowac dziecko, które 3 lata- cale zycie- bylo w innej rodzinie to wyzwanie.
    I to bylo kochane.
    Ciekawe, co Oni sami by powiedzieli na ten temat?
    Ale chyba to nawet trudniejsze od przyjecia dziecka z placowki.
    Nie chcialabym byc na ich miejscu.
    Ciekawe, jak Oni na to payrza? Co o tum mysla?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Rodzice Smerfetki dostali dar. Tym darem jest historia ich córki, która własnie była kochana. Jeśli to ma być trudniejsze niż przyjęcie dziecka z placówki to znaczy, że gdzieś pod pokładami motywacji adopcyjnych kryje się motywacja ocalenia dziecka - i mnie się włącza alert.
      Oczywiście nie mam pojęcia, co naprawdę myślą i czują rodzice Smerfetki, ale mam nadzieję, że nie patrzą na to w taki sposób, bo gdyby jednak patrzyli to miałabym bardzo powazne obawy co do przyszłości.

      bloo

      Usuń
  18. Piszę od razu po przeczytaniu, jeszcze nie czytam komentarzy, żeby mi myśli nie uleciały.
    Z perspektywy rodzica dziecka nieco starszego, bo mającego w dniu przeprowadzki prawie 5 lat.
    Nigdy nie utożsamiałam rz z rb. To jakby inna bajka. Tym bardziej, że mieliśmy mądrą tę ciocię, która niczego dziecku nie obiecywała, nie robiła z siebie mamy.Początkowo faktycznie w tych kontaktach już po zamieszkaniu byłam nieco niepewna, pewnie dlatego, że czułam się jakby średnio kompetentna jako rodzic i chyba bałam się, że rz mnie będzie oceniać.
    Miałam pokusę zerwania kontaktów,po sprawach sądowych, badaniach więzi itp. ale… Pomyślałam o dziecku, że ciocia jest kolejną osobą, jaką ono utraciło i że wystarczy mu już tych utrat. Pierwszą wizytę mieliśmy u nas, dość szybko i myślę, że to był strzał w dziesiątkę, mała była gospodarzem, w nowym domu, z rodzicami, a ciocia jako osoba jej bliska wpadła w odwiedzimy. Przez kilka miesięcy córka nie chciała jeżdzić do tamtego domu, twierdząc , że już tam była : ) Z lekka lękiem to pewnie było podszyte. Po jakimś czasie pojechaliśmy – było ok, po godzince była gotowa wracać do domu, ale uspokojona , że tam wszystko jest ok.
    Ostatnio spotkaliśmy się z rz na neutralnym gruncie, u cioci są już inne dzieci, jakoś nie chcieliśmy tego fundować małej, tego, że nie ma starej gwardii, z którą związana była. I było zaskakująco normalnie, bez naszej spiny, bez spiny naszej córki, tylko po pożegnaniu się popłakała. Rozumiemy tęsknotę, obiecaliśmy, że jeszcze się kiedyś umówimy z ciocią i tyle.Mąż mi wytłumaczył, że to pewnie taki płacz z jakim ja kiedyś żegnałam się z babcią, troszkę żal, ale wraca się do swojego życia. Życie toczy się dalej, a nasza córka wierzy nam , że ciocię jeszcze zobaczy, że nie było to pożegnanie na zawsze.Córka nie pragnie tych kontaktów non stop, po prostu raz na kilka miesięcy ( wcześniej częściej )
    Nie demonizowałabym kontaktów z rz – tymi normalnymi, bo wiem, że bywają różne. A w przypadku starszego, świadomego dziecka uważam je za niezbędne i tyle. Dla dobra dziecka. I nawet jeśli nam bywało niezręcznie, to stwierdziliśmy, że dla nas dorosłych to jest spokojnie do przejścia.
    Poza tym myślę, że jeśli dziecko nawet od wielkiego święta wyrazi chęć kontaktu, to zmiana tematu nie spowoduje, że dziecko o tej osobie zapomni, tylko, ze przekona się, że z nami nie warto o tym gadać. A Mała ma świadomość, że ma jeszcze jedną bliską osobę, a co nam szkodzi, niech ma- bliskich , dobrych ludzi nigdy za wiele : )

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. dzięki za ten wpis

      i dzięki też za napisanie o 'dobrych rz', bo ten temat nie był tu poruszany, a jest wazny. Niestety jestem przekonana, że nie zawsze kontakt z rz jest w interesie dziecka i nie zawsze też rz będzie tu współpracować, bo są różne rodziny zastępcze, nie tylko takie jak Pikusia. Ale to osobny wątek do dyskusji.

      bloo

      Usuń
  19. Nikola, a skąd Ty wiesz, co czuje dziecko? Piszesz, że miesiąc to bardzo dużo - nie, to może być i dużo, i mało, miesiąc nie jest pojęciem zawieszonym w próżni, bo czas jest wysoce relatywny.
    Co więcej Majka i Pikuś realizują swój schemat tylko dlatego, bo RA się na to zgadzają. W świetle prawa RA może odebrać dziecko następnego dnia po ustanowieniu opieki bezpośredniej (które może nastąpić i tydzień od poznania) i rodzina zastępcza nie ma nic do gadania.
    Badania nad pieczą (zachodnie) niestety nie przemawiają na rzecz Twojej tezy o jakimś arbitralnym "bezpiecznym" okresie przekazywania dziecka, ani też o tym, że dziecko intuicyjnie czuje, że RA to rodzice, więc z ochotą zamyka stary rozdział życia i otwiera nowy, jest super i wszyscy są happy.
    Więzi nie buduje się jednego dnia i nie powinno się ich przerywać jednego dnia, nawet jeśli RA mają do tego formalnie prawo - bo mają, a kursy preadopcyjne rzadko kiedy poruszają w ogole temat emocji dziecka w momencie zabrania go z RZ, w której spędziło dłuższy czas.
    Badania pokazują same niefajne sprawy, przynajmniej niefajne dla takiego toku myślenia: po pierwsze faworyzują pieczę preadopcyjną (Pikuś kojarzy temat Wrocławia - ja tu zmieniłam zdanie na rzecz tej pieczy, a Pikuś to chyba od początku sprzyjał temu pomysłowi) jako umożliwiającą nawiązanie bezpiecznej więzi, która nie zostanie zerwana. Po drugie faworyzują długoterminową pieczę zastępczą i adopcję dzieci przez RZ (co brzmi słabo też dla mnie, bo sama jestem RZ bez planów adopcyjnych, ale jeśli mam referować badania to będę uczciwa). I po trzecie nakazują podążać za potrzebami dziecka, a nie ocenami dorosłych, ale to akurat opisałam już wcześniej.
    Praktyka brytyjska, do której się często odwołuję, powstała na bazie wielu dekad doświadczeń i ona własnie opiera się na rozłożonym w czasie przekazywaniu dziecka, przy czym nie obowiązuje żadna reguła 'jednego miesiąca', a dla każdego dziecka indywidualnie jest sporządzany plan przejścia. Ten plan przygotowują rodzice adopcyjni, zastępczy, koordynator pieczy, często też wychowawca czy dyrektor szkoły (zależy od wieku dziecka). W związku z tym przejście może trwać trzy tygodnie, może półtora miesiąca, a może trzy miesiące. Zależy to od tego, jak reaguje dziecko, i te reakcje są obserwowane oraz traktowane bardzo poważnie. Nikt nie zakłada, że jako dorosły wie najlepiej, jaki czas będzie tu najlepszy, więc sobie zarządzi, że ma to trwać miesiąc i następne spotkanie za rok.



    bloo

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. U nas też nie obowiązują reguły, ale za to mamy wszechwiedzących sędziów... Takie mam wrażenie, niestety. Ale to też temat rzeka na inną okazję ;)

      Usuń
    2. a i owszem :( Temat jest rzeką i to w stanie powodziowym :(

      bloo

      Usuń
  20. bloo...- zgadzam sie, ze miesiac moze byc i duzo i malo.
    W moim rozumieniu, ten wpis Pikusia, przekazuje jakąś informacje typu: ten model odwiedzin tuż po adopcji jest wlasciwy.
    A mi chodzi o to, ze nie robmy z tego modelu. Zachowania koniecznego i jedynego slusznego.
    Nie traktujcie wszystkich rodzicow, ktorzy tego nie beda chcieli przeprowadzac, jako tych, ktorzy krzywdzą jakos dziecko.
    O ile ten " miesiac"- tak nazwalam po prostu proces przechodzenia do nowej rodziny...moze trwa krocrj, dluzej...ale jest Przed zamieszkaniem w nowym domu, jest juz jakims takim modelem. I kto w to nie wchodzi wg
    mnie krzywdzi dziecko...przestawiajac z miejsca na miejsce jak rzecz...
    to czy naprawde model szybkich spotkan po adopcji jest tym jedynym wlasciwym?
    Bo troche tak rozumiem ten wpis Pikusia...ze rodzice Gacka chcieli to ok, a jak beda rodzice, ktorzy nie zechca rodziny zastepczej widziec od razu po adopcji...to krzywda dla dziecka...
    Nie wiem co czuje dziecko...bo nikt z nas tego nie wie doroslych.
    Jednak nie ma jedynego modelu przechodzenia do nowej rodziny i ja sie zgadzam z tym , ze koniecznie rodzina adopcyjna musi sie tuz po adopcji widziec z rodzina zastepcza.
    Bo inaczej to jakas straszna krzywda sie dzieje.
    Dlatego pytam Pikusia- czy widza roznice w stosunku do dzieci, ktore w takim modelu szybkich odwiedzin po adopcji nie uczestniczyly?
    Co do spotkan pozniejszych.super wg mnie.
    A ktos inny moze myslec inaczej. I dobrze.
    Jak bym miala adoptowac dziecko, to na dzis dzien najpierw dlugi proces oswajania, przekazywania Przed zabraniem na stale, potem brak wizyt rodziny zastepczej, a po dluzszym czasie te wizyty co rok, co pol...chyba ze rodziny sie zaprzyjaznia...ale to nie temat o spotkaniach przyjaciol, bo z przyjaciolmi zawsze czesciej sie widujemy niz innymi.
    Ja po prostu nie rozumiem tego modelu z szybkimi wizytami po adopcji. I ciekawe, co tu o tym piszecie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. ...mialo byc i sie NIE zgadzam...ze rodzina od razu musi widziec.

      Usuń
  21. bloo...ja pisze przy zalozeniu...ze jest schemat taki jaki realizuje Pikus i Majka jeszcze przed adopcja.
    Opcja- biore i przestawiam do nowej rodziny nie podoba mi sie zupelnie.
    Przy schemacie Pikusia i Majki...to naprawde tuz po adopcji trzeba jeszcze spotykac sie raz na tydzien???
    Co to daje? Rodzinie adopcyjnej z dzieckiem na czele?
    Nikola

    OdpowiedzUsuń
  22. bloo- pod pojeciem 1 miesiaca rozumiem schemat Pikusia i Majki jeszcze przed adopcją.
    To nie o czas mi chodzi...tylko pod tym pojeciem rozumiem stopniowe oswajanie dziecka z nowi rodzicami.
    I po tum procesie to wie, ze to mama i tata- to Ci adopcyjni.
    Bardziej mi chodzi o to, ze dla mbie ten prices nazwany " procesem jednego miesiaca przekaxywania" jest wystarczajacy.
    I narzucanie, zeby od razu po adopcji sie spotykac, bo to jest dobre dla dziecka, po tak dobrze przeprowadzonym przejsciu jest...niefajne.
    A tak wynika troche z wpisu Pikusiu- że rodzice Gacka super, bo tego chcieli...a Smerfetki mniej chcieli...to niezbyt...
    Mogli nie chciec. I wg.mnie zadnej krzywdy dziecku by nie zrobili. Oni sie akurat spotkali z Wami. A jak beda tacy, ktorzy nie beda chcieli spotkac sie tuz po adopcji? A nie po dlugim okresie czasu? Bedziecie naciskac?- uwazajac, ze robia zle?
    Czyli robi sie z tego pewien model. Jefyny sluszny i wlasciwy...niby
    Nikola

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jak dla mnie odkładając wizytę rz możemy spowodować to, że dziecko pomyśli, że rz już nie zobaczy. Dziecko nie ma poczucia czasu, często nawet lęków swoich nie wypowie, a straty już doświadczyło i może ( nie wiem na pewno, bo nie siedzę w jego głowie) wie z czym to się wiąże. Osoba ni stąd ni zowąd znika. Nie ma jej. A to pojawienie się rz przełamuje ten schemat - znikli, ale oni są. Mimo, że wszystko się zmieniło. Teoretyczny rok to strasznie długo. Za rok od adopcji można się spotkać jedynie z ciekawości, bo moim zdaniem więź z rz już będzie naderwana i zero przewidywalności dla dziecka. Ja nie chciałabym tego mojemu dziecku fundować.

      Usuń
    2. Znika. Jednak po dlugim procesie przekazywania dziecka- dla tego dziecka mamą i tatą są Ci nowi adopcyjni rodzice. To w nich sie wtula, hdy jest zle, do nich biegnie itd..
      A Oni nie znikaja. Oni sa. I to 24 h na dobe.
      Mowie o sytuacji, gdy prices Przed zabraniem dziecka na stale byl rozciagniety w czasie.
      Tak to mozna dluuugo...i 5 lat to dziecko przekaxywac...i Nigdy nie oddac tak naprawde.
      Ja bym absolutnie nie zgodzila sie na propizycje rodziny zastepczej, jakbym dzis adoptowala dziecko, ze za 2 tygodnie do nas przyjada. I to jeszcze propozycji powtarzalnosci, co 2 tygodnie przez...blizej nieokreslony czas moze jeszcze?
      Zaprosilabym za to z checia za pol roku roku.
      Tak samo, jak absolutnie bym nie przyjęła dziecka do adopcji z dnia na dzien. np.po 2 spotkaniach.
      Nikola
      Pozdrawiam

      Usuń
    3. tu moim zdaniem nie chodzi o przekazywanie dziecka, a po prostu o poczucie bezpieczeństwa i ciągłości. akceptacji tego, co przynosi że sobą dziecko poniekąd w spadku. i tak, jeśli byłoby to konieczne , mogłoby to trwać i 10 lat, choć nie sądzę, by w większości było. tu chodzi o spokój małego człowieka. dorośli sobie racjonalizuja, wytłumaczą, dziecko niestety nie. po raz kolejny zawiedzione zaufanie, żałoba. co to dobrego przyniesie? wiez z rodzicami podszyta lękiem? przepraszam za jakość pisowni, ale piszę z telefonu.

      Usuń
  23. Tesla pyta, ile ma trwac to widywanie sie co 2 tyg? Przez jaki czas?
    Kto ocenia ile potrzeba? Czy rodziny zastepcze? Psycholog? Kto?
    Pozdrawiamy

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. w warunkach polskich nic nie ma trwać, bo to rozwiązanie formalnie nie istnieje. Co pokazuje przy okazji refleksyjność systemu i jego 'faktyczne' nakierowanie na dobro dziecka. W warunkach brytyjskich ocena jest podejmowana przez zespół, bo traktuje się dziecko serio. W tym zespole uczestniczą zarówno rodzice adopcyjni, jak i zastępczy. Zdanie dziecka jest oczywiście kluczowe, o ile dziecko jest w stanie już je wyrazić.
      To jest w ogóle moja kolejna uwaga na marginesie - znów gubimy dziecko i jego podmiotowość. Cały czas gadamy o dorosłych i ich decyzjach, co równocześnie pokazuje, że nasz system tylko deklaratywnie jest skoncentrowany na dziecku. W rzeczywistości jego podmiotami są dorośli i ich oczekiwania oraz władza, bo tę akurat mają.

      bloo

      Usuń
    2. bloo...ale to dorośli podejmują decyzję wg.tego jak to dorosli rozumieją potrzeby dziecka.
      Tylko, ze Pikus pisal wyraznie w tej albo innej notce na blogu- ze to zaproponowal im jakis psycholog ( psychologowie tez roznia sie zdaniem miedzy sobą na rozne tenaty)
      Stad pytanie Tesli: ile ma to trwac? Takie odwiedzanie juz po adopcji?

      Usuń
    3. nie mogę się wypowiedzieć w imieniu psychologów, szczególnie polskich, ponieważ w Polsce nie ma czegoś takiego jak standardy pieczy zastępczej (w formie wytycznych), więc w praktyce każdy specjalista może sobie wygłaszac dowolne tezy, a od jego klientów zależy, czy za tym podążą czy nie. Pisząc tę odpowiedź przeglądam sobie równolegle publikacje w PubMedzie dotyczące pieczy zastepczej i przekazywania dzieci do adopcji, w tym badania jakościowe z dziecmi i nad dziećmi. Tak, sa po angielsku, ale nie sądzę, abym była jedyną osobą w kraju znającą ten język. Z tego, które sobie przeglądam akurat teraz (Ahrens et al. 2011) wynika na przykład (badanie jakościowe, 23 młodych dorosłych, którzy opuścili pieczę), że opiekunowie zastępczy byli wskazywani jako główne osoby mające wpływ na pozytywne układanie dalszych relacji przez te dzieci w późniejszym życiu. Czyli model uczenia dzieci bezpiecznej więzi się bardzo pięknie sprawdził.
      Mozna więc postawić pytanie, co jest takiego zagrażającego w otaczaniu dziecka ludźmi, którzy je kochają, a przynajmniej lubią (i dziecko lubi ich), żeby konieczne było w miarę prędkie wykopanie ich z nowego życia rodziny adopcyjnej?
      Zasada jest raczej taka, że im więcej kochających ludzi ma dziecko w swoim otoczeniu, tym lepiej dla niego i jego późniejszego życia emocjonalnego. Bo dostaje zwielokrotnione wsparcie.
      Jesli polscy psycholodzy adopcyjni uważają tę myśl za rewolucyjną to sądzę, że temu systemowi potrzebna jest potężna zmiana, która powinna się zacząć od gruntownego szkolenia merytorycznego i może jednak zmuszenia specjalistów, aby przestali wymyślać koło od nowa i poczytali ustalenia badaczy, zespołów eksperckich i zrobione przez nich olbrzymie badania w dziedzinie opieki nad dziecmi porzuconymi.

      nie odpowiem na pytanie, ile ma trwać kontakt postadopcyjny, bo tu nie ma reguły i zalezy to od indywidualnej sytuacji = potrzeb dziecka. Te potrzeby muszą być oceniane przez więcej niż jedną osobę (lub rodziców) własnie dlatego, aby wykluczyć ryzyko manipulacji (z pewnością są rz cierpiące na syndrom nieodpępnienia, ale są też ra cierpiące na syndrom zazdrości o wazne relacje w przeszłości ich dzieci)

      bloo

      Usuń
  24. Może ten model szybkich odwiedzin tuz po adopcji- sprawdza sie, gdzie jest nagle przekazanie dziecka bez okresu przejsciowego?
    Jak jest okres przejsciowy, to wg mnie i Tesli jest to niepotrzebne.

    OdpowiedzUsuń
  25. Adopcja Gacka była pierwszym przypadkiem, gdy w momencie odejścia do nowego domu, nasze kontakty nagle nie ustały. Przy poprzednich adopcjach (jak również w przypadku Smerfetki), zawsze zachowywaliśmy pewien bufor czasowy, aby dzieci miały możliwość wsiąknąć w nową rodzinę. Nawet sugerowaliśmy rodzicom adopcyjnym, aby w jakimś zakresie ograniczali kontakty z dalszą rodziną (dziadkami, ciociami). My pojawialiśmy się ponownie po mniej więcej trzech miesiącach. Właśnie w charakterze cioci i wujka, z wizytą na przysłowiowej kawce.

    Myślę jednak, że kolejnym rodzicom adopcyjnym, mimo wszystko będziemy proponować rozwiązanie ze spotykaniem się z nami, tuż po zamieszkaniu w nowej rodzinie. Oczywiście wybór zawsze należy do rodziców adopcyjnych. Nikt nikomu nie ma prawa niczego narzucić. Proces przekazania dziecka rodzinie adopcyjnej, jest swego rodzaju wypadkową oczekiwań rodziców adopcyjnych i zastępczych, przy czym ci pierwsi mają dużo większe pole działania w zakresie podejmowania decyzji. Niestety tym drugim, często nie zależy, aby zrobić to dobrze. Wielokrotnie wszystko się kończy na kilku spotkaniach z rodzicami adopcyjnymi i sprawa zostaje zamknięta. Jest to też okres, który nie jest w centrum zainteresowania ani ośrodka adopcyjnego, ani PCPR-u, ani sądu. A biorąc pod uwagę preferencje zarówno rodziców adopcyjnych jak i zastępczych, najczęściej przebiega to bardzo szybko … niestety.

    W większości przypadków, sprawa wygląda tak, że rodzice adopcyjni przyjeżdżają kilka razy, spotykając się z dzieckiem. My staramy się wydłużyć te spotkania do granic wytrzymałości. Zgadzamy się również (a nawet proponujemy) wyjazdy do domu rodziców adopcyjnych (czyli domu, w którym dziecko za chwilę zamieszka), chociaż nie do końca jest to zgodne z przepisami prawa – krótko mówiąc, to my cały czas jesteśmy za dziecko odpowiedzialni.
    I nagle następuje koniec, w sposób gwałtowny. Dziecko wprawdzie dobrze zna już swoich rodziców, ale nie wraca do dawnego domu, do swojego łóżeczka, do swojego … choćby psa (zabiera z sobą tylko ulubione zabawki). Nagle przestaje też widzieć dotychczasowych opiekunów, kąpie się w innej wannie, ma zasnąć w innym pokoju.
    Nie wiem co taki dwulatek sobie myśli. Być może na coś czeka. Niekoniecznie na powrót do starego domu (bo przecież w nowym jest mu bardzo dobrze). Być może wystarczy tylko krótkie spotkanie z poprzednimi rodzicami, aby się upewnić, że oni nadal istnieją.
    I w tym momencie pojawia się w mojej głowie pytanie, czy na tym etapie należy zakończyć?
    Można przecież przenieść ciąg dalszy do nowego domu. Może być tak, że teraz my (Majka i ja) staniemy się gośćmi. Nie musi to trwać długo, ale niech chociaż potrwa przez chwilę.
    Teraz wydaje mi się, że można by nawet skrócić ilość odwiedzin w naszej rodzinie (czyli na etapie załatwiania wszelkich formalności), wykorzystując ten czas na spotkania „tuż po”, czyli w pierwszym okresie pobytu dziecka w nowym domu. Jest to niewątpliwie trudniejsze dla rodziny zastępczej (w sensie logistycznym), ale nie jest niewykonalne.

    Też dochodzę do wniosków, że teorie o jakiejkolwiek ochronie czasowej dziecka przed osobami, z którymi miało ono stały kontakt, w praktyce nie potrafią się obronić. Jaki sens ma wzbranianie kontaktów z rodzicami biologicznymi w początkowym okresie po umieszczeniu dziecka w opiece zastępczej? Można powiedzieć, że chodzi o to, aby dziecko poczuło się bezpiecznie. Ale czy spotkanie z mamą, czy tatą w tym przeszkadza? Albo jeszcze inaczej, czy nie może nam to wręcz pomóc? Wszystko zależy … zarówno od rodzica zastępczego, jak też biologicznego. Wiele zależy od wieku dziecka. Do niedawna też staraliśmy się, aby rodzice biologiczni nie przychodzili do nas zbyt szybko, aby dzieci miały czas poczuć się cząstką naszej rodziny. Z tymi, które aktualnie u nas przebywają, chcieliśmy postąpić inaczej. Zaproponowaliśmy rodzicom odwiedziny niemal następnego dnia po rozstaniu. Mama przyszła po prawie dwóch miesiącach, tata nie pojawił się do dzisiaj. Jaki sens mają wizyty teraz?

    Też mi się nie mieści ... ciąg dalszy niżej.

    OdpowiedzUsuń
  26. Chociaż idąc tym tropem, można zapytać jaki sens mają spotkania z naszymi byłymi podopiecznymi w ich rodzinach adopcyjnych po wielu miesiącach? Ale jest to chyba temat na odrębny wpis.

    Zastanawiam się też nad odwiedzinami dziecka adopcyjnego w domu byłej rodziny zastępczej (o czym wspomniała bloo – system brytyjski). Praktycznie wszystkie dzieci (może poza Białaskiem – ale on jest jeszcze krótko w nowej rodzinie), prędzej czy później nas odwiedzają. Pierwsza wizyta zawsze odbywa się w nowym domu dziecka, jednak wszystko co następuje dalej, jest już tylko kwestią ustaleń z rodzicami adopcyjnymi.
    Patrzę więc na Hawranka, który pojawił się w naszym domu ponad rok po adopcji. Pies go poznał, ale on psa już nie. Był to dla niego zupełnie obcy dom.
    Foxik, który może teraz też nie przepada za czułościami Furii, czuł się u nas bardzo swobodnie.
    O Iskierce nie wspomnę, bo dziewczynka wszystko doskonale pamięta, a to czego nie pamięta, zna z opowieści.
    No i Gacek … przychodzi do nas jak do siebie. A właściwie przychodził, bo zaczynamy już spotykać się coraz rzadziej. Wchodzimy na kolejny poziom wzajemnych relacji. Ten pierwszy nie trwał latami, a jedynie był trzymiesięcznym okresem, w którym chłopiec stykał się z przeszłością, ze swoją historią. Chociaż ja bym powiedział, że zwyczajnie spotykał się z rodziną, bo za taką się uważamy. Z biegiem czasu będziemy coraz dalszą rodziną … ale jednak rodziną.

    Czy spotkania z dotychczasowymi rodzicami zastępczymi, tuż po odejściu do rodziny adopcyjnej, są jedynie słuszną drogą? Oczywiście nie, chociaż wydaje mi się to dobrym rozwiązaniem (jak wcześniej wspomniałem). Mam nadzieję, że nie taki był mój przekaz przy powyższym wpisie.
    Do rodziców adopcyjnych zawsze będzie należało odpowiedzenie sobie na pytanie „co dalej?” Rodzice Smerfetki podjęli inną decyzję niż rodzice Gacka. Nie zamierzam tego krytykować, tym bardziej, że jeszcze niedawno, właśnie to była dla nas „jedynie słuszna droga”. Z naszych obserwacji wynika, że Smerfetka bardzo dobrze czuje się w nowej rodzinie. Sam fakt, że w ciągu miesiąca stała się bezobsługowa w zakresie zmieniania pieluch (czyli zaczęła korzystać z toalety), świadczy o tym, że wszystko jest w porządku. Martwi nas tylko to, że rodzice Smerfetki mogą nas traktować jak kogoś, przed kim trzeba wypaść dobrze (podobnie jak przed pracownikiem ośrodka adopcyjnego). A my chcielibyśmy być tylko ciocią i wujkiem. Dlatego ten wpis dotyczący Smerfetki jest ostatnim. Powyższe zdanie zaczynające się od słów: „z naszych obserwacji wynika ...” też jest ostatnie. Koniec

    OdpowiedzUsuń
  27. Dziekuje Pikusiu za komentarz.
    To niezłą rewolucje myslenia przeszliscie...
    Trudno Tobie i Majce- bo troche musicie " ztym przekazywaniem dzieci eksperymentowac"na wlasnej skorze.
    Nie przekonałeś mni do zmiany mojej prywatnej opinii.
    Jednak rozumiem, ze po prostu uwazasz, ze to jest pelniejszy sposób , wjaki dziecko moze bezpiecznie znalezc sie w nowym domu?
    Ciekawe, jak bedzie to przebiegac- gdy zmniejszycie ilosc spotkan przedadopcyjnych na rzecz tych postadopcyjnych.
    Pozdrawiam.
    Nikola

    OdpowiedzUsuń
  28. wrócę do tej zasady 'nie odwiedzamy się w domu rz'. Ja myślę - i Wasze doświadczenie też to pokazuje w przypadku np. Gacka - że należy być tu ostrożnym i że od tej zasady mogą być wyjątki. Zalezy to po prostu od potrzeb i zachowania dziecka. Bardzo chciałabym podkreślić "zespołowy" tryb podejmowania decyzji. Ja wiem, że prawo nic o tym nie mówi i że dyskutując tu o tym schemacie poruszamy się po terenie dobrej woli wszystkich stron, ale jednak gdzieś te dobre praktyki muszą się zaczynać, niech się więc zaczynają oddolnie. Tak więc chciałabym zachęcić do tego, aby próbować mimo wszystko robić plany przejścia dziecka do nowej rodziny (i wyjaśniać stronom, czemu ma to służyć), i aby te plany były tworzone we wzajemnej współpracy, a więc ocena zachowania dziecka była prowadzona przez jego nowych rodziców, a uwagi RZ (a już cudnie by było, gdyby także pracownika OA czy innych bliskich osób) były brane pod uwagę. I aby temu przyświecało dobro dziecka rozumiane tak, że wszyscy staramy się wejść w jego perspektywę, a zrezygnować z własnej.
    To ostatnie jest kluczowe: mniej naszych racjonalizacji, więcej schodzenia do poziomu dziecka. Nie bać się wchodzić w jego uczucia, próbować interpretować, włączać w ten proces innych, po prostu - uważniać dziecko i cierpliwie pokazywac, że wszyscy jesteśmy tu dla niego, a nie dla własnych potrzeb.
    Bardzo źle, że w tym procesie system nie jest pomocny, bo nie daje nam ani wsparcia w przepisach, ani nawet w rekomendacjach, ani tym bardziej w przygotowywaniu kandydatów na RA do omówienia tej kwestii. Ale, jak napisałam, skoro system o tym nie myśli, to musimy myśleć my.
    bloo

    ps. serio nie wiem, czy uczenie dziecka higieny w pierwszym okresie po adopcji jest dobrym pomysłem, ale już się zamknę, bo i tak nic z tym nie zrobię. W moim idealnym świecie pierwszy okres postadopcyjny powinien zasadniczo być spędzany między łóżkiem i stołem, w odciętej od świata górskiej chacie ;), gdzie rodzice zajmują się wyłącznie kochaniem, przytulaniem i budowaniem bliskości z dziećmi. Rehabilitacja, nauka czytania, nocnikowanie itd. mogą zaczekać, bo to nie od nich zależy przyszłość tej rodziny. Oczywiście jestem idealistką i zupełnie się tego nie wstydzę :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Akurat trening czystości może być dla dziecka super wzmacniający i w gruncie rzeczy fajny, więc bym go nie porównywała z nauką czytania :) I rodzice i dziecko mają sukces, wszyscy się cieszą.

      Usuń
    2. może i tak, nie upieram się tutaj :)

      Usuń
    3. bloo: Potrzeby dziecka TAk. Jednak rola rodziny adopcyjnej jest z zalozenia inna niz Rodziny zastepczej.
      I co jak co, ale potrzeby rodzicow adopcyjnych tez musza byc uwzgledniane.
      Zastepczych tez, ale rodzic adopcyjny nie dlatego tylko chce byc rodzicem aby pomoc dziecku.
      To przede wszystkim. Ale tez po to by tez cieszyc sie z bycia rodzicem.
      Nie chce byc zrozumiana na opak. Jednak niepodoba mi sie zalozenie, zeby zapombiec o potrzebach rodzicow adopcyjnych.
      Co dziecku po nieszczesliwej mamie lub tacie? Którzy WBREW sobie robia ciagle cos w procesie adopcji i potem jeszcze wymaga sie od nixh tego tuz po?
      W imie oklepanego frazesu " dobro dziecka".
      Po adopcji to rodzice adopcyjni powinni decydowac co dla ich calej rodziny jest najlepsze, a nie znow jakis zespol ludzi każacy im za chwile widywac w domu " w imie dobra dziecka" co chwile rodzine zastepczą.
      Czesto mam wrazenie, ze rodzice adopcyjni nie przyznaja sie do tego piszac i mowiac...ze po tych wszystkich procedurach itd.to chca juz byc po prostu rodziną. Taka nieoceniana- tj.rodzice Smerfetki.A nie z rodzina zastepcza na glowie.
      Rodzice zastepczy w pogotowiach ciagle maja mozliwosc oceniania wlasnie innych rodzin....adopcyjnych...biologicznych itd.
      Ale naprawde rodzina adopyjna ma inna motywacje. I tam potrzeby rodzicow maja troche inne znaczenie niz w rodzicielstwie zastepczych.
      Tak sobie mysle.
      Nikola

      Usuń
    4. Nikola, jako MA zgadzam się z Tobą. I z doświadczenia wiem, że ciągła ocena (ona JEST, po prostu jest - RZ nieustannie OCENIAJĄ RA, patrzą na ręce, wartościują, nie da się tego uniknąć, bo nimi kieruje troska o dziecko) jest destrukcyjna. RA często nie przyznają tego, bo zależy im na tym, by wypaść dobrze. Ostatecznie, zwłaszcza w tym pierwszym etapie, kiedy dziecko nie jest wrośnięte w RA, to RZ są na pozycji wygranej. Jedno ich słowo może rozbić w pył tę kruchą więź, jaka rodzi się między RA i dzieckiem. Dlatego RA często działają wbrew sobie i tolerują wszystkie wymysły RZ. Pytanie komu to służy? Dziecku? Ono po wizycie RZ (lub, co gorsze, u RZ) zostaje z rozwalonymi psychicznie RA, którzy czują się ciągle na cenzurowanym. Naprawdę dla dziecka to takie super?
      Nie zgadzam się na pomijanie RA oraz ich uczuć w całej dyskusji. Bo wychodzi na to, że liczą się wszyscy, tylko nie oni. Dlaczego, skoro, poza dzieckiem oczywiście, to RA będą do końca życia konsekwencje całego zamieszania?

      Usuń
    5. gdyby słowo RZ miało rozbijać "w pył tę kruchą więź", czyli gdyby istniała po stronie RZ intencja utrudnienia adopcji, to RZ po prostu zgłosiłaby chęć adopcji konkretnego dziecka, bo jako RZ mamy do tego prawo i jesteśmy tu uprzywilejowani przed każdym innym kandydatem/ami. Skoro tego nie robimy to znaczy, że jednak chcemy procedować adopcję. Myslę, że warto o tym pamiętać, bo to koi lęk RA, który skądinąd rozumiem. Ale patrząc na to racjonalnie: jeżeli Wasza RZ uczestniczy w procesie Waszej adopcji to znaczy to, że z automatu jest sojusznikiem tego procesu i warto wyciagnąć z tego korzyść, a nie zagrożenie.
      Jak można wyciągać tę korzyść? tak konkretnie?
      Negocjować częste kontakty z dzieckiem, pobyty na weekend, otwarty dom. Pikuś i Majka nie są jedyną RZ, która podązyłaby za taką potrzebą RA - my jestesmy następną. Dla naszych dzieci jestem gotowa udostępnić pokój dla RA, aby proces tworzenia więzi mógł się zacząć jak najszybciej, nie mówiac już o 'otwartych drzwiach'. W naszym przypadku sojusznikiem tej adopcji jest cała szeroka rodzina, bo po prostu kochamy nasze dzieciaki i wiemy, że im gładszy start dostanie nowa rodzina, tym dzieciom (i rodzicom) będzie łatwiej w przyszłości. To jest nasza cegiełka w stabilność nowej rodziny.

      Druga rzecz: skoro RZ jest zaangażowana to korzystałabym z okazji do długich i szczegółowych rozmów. Niektóre RZ prowadzą dzienniki opisujące postępy i trudności dzieci - nieoceniona pomoc dla rodziców. My robimy coś w rodzaju pudełka wspomnień: będzie mieć postać albumu ze zdjęciami, biletami do teatru, zoo etc. oraz opisem różnych kluczowych wydarzeń: pierwsza kąpiel w jeziorze, wykradnięcie przez malucha mojego aparatu i nielegalne nacykanie zdjęć (ściągnęłam je na dysk, jak na trzylatka to zrobił super zdjęcia ;) ); wysmarowanie siostry zielonym płynem do kąpieli, spotkanie z durną logopedką, która nie doceniła geniuszu jednego z maluchów i czepiała się, ze nie umie odpowiedzieć na pytanie 'kto daje mleko?" (odpowiedział, że ciocia = czysta logika!).

      Wiele waznych informacji gubi się w nerwowym dla obu stron okresie preadopcyjnym, więc też z tego powodu warto mieć ten kontakt, aby móc się dopytywać już w konkretnych sprawach (np. stosunek mojej małej do lekarzy, który się wziął z konkretnych epizodów jej hospitalizacji, a który dla rodziców może być wazny informacyjnie).
      Jesli RZ jest zaangażowana i fajna to jest zasobnikiem wsparcia i ważnych informacji dla rodzicow, namawiam, aby patrzeć na to również z tej perspektywy, bo to są konkretne zyski nowej rodziny i szkoda się ich pozbawiać.

      Natomiast jeśli okopiemy się na pozycji, że 'zmuszamy się do poprawności' i 'tolerujemy wymysły RZ" to robimy tak naprawdę sobie pod górkę, a nie RZ. RZ i tak się z tym jakoś ułoży, bo nie ma innego wyjścia, poza tym zawsze wychodzi z założenia, że życzy nowej rodzinie dobrze (gdyby było inaczej to zablokowałaby adopcję), natomiast usztywnienie rodziców uderza jedynie w nich samych i karmi ich lęki. Moim zdaniem lepiej te lęki nazwać i spróbować z nimi pracować, niż stosować zasadę odcinania się i zamiatania własnych uczuć pod dywan. Jasne, że to trudne, ale na tym polega rodzicielstwo - rodzice do końca życia ponosza konsekwencje zamieszania, bo są rodzicami i taki lajf.

      Usuń
    6. a w ogóle smutno mi teraz, bo nasze dzieciaki raczej nie pójdą do adopcji. I serio, wolałabym pracować nawet z lękową RA, niż towarzyszyć dzieciom w powrocie do rodziny biologicznej, która nie jest dla nich bezpieczna. RA, jaki by nie był jej stosunek do RZ i jak bardzo by mi się nie podobał, ma jednak zawsze intencję stworzenia dobrej rodziny. I to jest wielka wartość oraz wielka nadzieja dla RZ, bo jakkolwiek by losy potoczyły się dalej, przynajmniej nie musimy się zadręczać bezpieczeństwem dzieci.
      Ale to na marginesie :(

      bloo

      Usuń
    7. bloo: To bardzo przykre, że dzieci wrócą do zagrażającego im środowiska. Niedobrze. Moze jeszcze jest jakaś nadzieja? Nie traccie jej. Moze jeszcze da sie to zmienic?
      Nikola

      Usuń
    8. Bloo, myślę, że patrzysz wyłącznie z perspektywy RZ. I niewielkie masz pojęcie o tym, co RA muszą przetrwać i do czego są zdolni, by dotrzeć do miejsca, w którym zaczyna się "jesteśmy rodziną". Znasz teorie, wyniki badań, ale nie znasz emocji. A RAZ są bardzo różne i nie wszyscy chcą adoptować dziecko. Adopcja oznacza brak finansowania.

      Usuń
    9. Moje pojęcie (a tym bardziej Twoja opinia o moim pojęciu) nie mają tu nic do rzeczy, bo tak czy inaczej rozmawiamy tu jedynie z tymi, którzy są w stanie swoje zdanie wyrazić, a więc- nie z dziećmi. Tym samym nasze pozycje są sobie równe. Ani Ty nie piszesz z perspektywy dziecka adoptowanego, ani ja, więc jakiekolwiek dowartościowanie perspektywy każdej z nas poprzez powoływanie się na osobiste doświadczenie warte jest tyle samo. Dlatego wracam do badań, jako dających jednak szerszy wgląd w całość zjawiska, a nie w indywidualne historie. Oczywiście można je strywializować komentarzem, że nic nie są warte rozmowy z setkami dzieci, RA i RZ, bo czyjeś konkretne doświadczenie jest inne - w porządku, ale to akurat nie jest moja opowieść ani podejście, więc nie będę z tą perspektywą polemizować.

      co do adopcji z RZ- tak, w Polsce adopcja oznacza brak finansowania, ale to niewiele zmienia dla mojego wcześniejszego argumentu. RZ ma zasadniczo dwie drogi- albo adoptuje, albo wspiera inny scenariusz dla dziecka, który oznacza rozłąkę z RZ. Trzeciego wyjścia nie ma.
      Zatem RZ tak czy inaczej nie ma zadnego interesu w blokowaniu dziecka, ktorego nie zamierza adoptować, więc lęk RA o 'rozbijanie w pył kruchej więzi' jest oparty na słabych podstawach merytorycznych i prawdopodobnie więcej mówi o emocjach RA niż o faktach.

      Usuń
    10. Jeszcze czasem dziecko moze zostac w rodzinie zastepczej docelowo...ale rozumiem, ze tu mowimy o pogotowiach rodzinnych? To to wariant niedostepny.

      Usuń
  29. bloo: z ta gorska chatą w pelni sie zgadzam. I wlasnie wg.mnie dlatego, ze ma to byc czas budowania bliskosci z dziecmi...nie chcialabym adoptujac np.dzis dziecko , by co 2 tygodnie goscila u nas rodzina zastepcza. Nadal nie wierze, ze dziecku to w czyms pomoze. A ja akurat bardzo czesto wchodze w peespektywe dzieci, z ktorymi mam do czynienia...roznymi dziecmi...bo od wielu lat mam z nimi w takiej lub innej formie do czynienia.
    Zawsze znajdzie sie powod, dla ktorego rodzina zastepcza bedzie chciala przeciagac czas...prawdziwego oddania dziecka juz na stale.
    Nie wiem, jaki bedzie pomysl dalszy...ale to dla mnie osobiscie naprawdę jest przeciaganiem wynikajacym z lękow rodzicow zastepczych.
    Ale kazdy ma prawo do wlasnego zdania.
    Nikola

    OdpowiedzUsuń
  30. Primum non nocere. Tę zasadę etyczną zapisałbym również do kanonu rodzicielstwa zastępczego. Gdy zastanawiam się nad skutkami spotykania się z rodzicami zastępczymi, w krótkim okresie po zamieszkaniu w rodzinie adopcyjnej, to trudno mi jest jednoznacznie stwierdzić, że proces ten przynosi tylko same korzyści. Wydaje mi się jednak, że nie szkodzi … chociaż może nie zawsze. Przede wszystkim powinien być do tego przekonany rodzic adopcyjny. Nikola w to nie wierzy (podobnie jak wiele innych rodzin adopcyjnych). Próbowanie narzucenia jej takiego schematu, nie przyniosłoby niczego dobrego. Tak jak sama napisała, dziecko nieszczęśliwego rodzica, nie będzie szczęśliwe, a rodzic adopcyjny faktycznie ma prawo wreszcie poczuć się normalnym rodzicem, któremu nikt niczego nie każe, którego nikt nie ocenia.
    Dlatego cieszę się, że rozwinęła się tutaj ta dyskusja, bo jest ona o wiele ciekawsza od mojego wpisu, pod którym się toczy. Chciałbym też, aby tego rodzaju dysputy były obowiązującym programem każdego szkolenia, zarówno dla rodziców adopcyjnych jak i zastępczych. Rodzice adopcyjni przychodzący do naszego domu, wiedzą że nie przychodzą po dziecko jak do sklepu. Jednak nikt nie bierze pod uwagę możliwości pozostania naszej rodziny w życiu ich dziecka, na dłużej. My też o tym nie wiedzieliśmy, nikt nas tego nie uczył – chociaż są to metody sprawdzone w innych krajach.
    Wiem, że trudno przekładać coś co jest dobre gdzieś indziej, na nasz rodzimy grunt. W końcu w innych krajach nie robi się ogrodzeń, u nas każdy najchętniej wybudowałby dwumetrowy mur, aby odgrodzić się od sąsiada. W innych krajach rodzice adopcyjni są otwarci nawet na rodziców biologicznych, u nas każdy chciałby mieć dziecko tylko dla siebie. Nie wydaje mi się, aby pewne przekonania można było zmienić taką, czy inną ustawą … nie o to chodzi. Wydaje mi się, że jednak zasadne byłoby pokazywać rodzicom adopcyjnym rozmaite warianty. Do nich należy decyzja, ale niech chociaż wiedzą co mogą wybierać.
    Przypomniał mi się komentarz jednej z mam adopcyjnych (któryś z początkowych pod tym postem), o przyklejonym uśmiechu jej dziecka. Mamy teraz taką dziewczynkę, którą pierwotnie uznaliśmy za bardzo otwartą, która w sposób bezproblemowy zaadaptowała się w naszej rodzinie. Dopiero od niedawna zaczęła płakać. Wcześniej tego nie robiła. Uśmiech był swego rodzaju obroną przez nieznanym, był formą wyrażania swojego lęku. Dlatego uważam, że jeżeli rodzice adopcyjni nie są przerażeni kontaktami z rodzicami zastępczymi (chociaż jeszcze przez krótki czas po adopcji), to warto to zrobić.
    Ale nic na siłę.
    Nie sądzę, żeby rodzice zastępczy starali się przedłużać etap rozstawania. Bardziej obawiałbym się tendencji odwrotnej.
    Chciałbym jeszcze podkreślić, że rodzice zastępczy powinni być przyjaciółmi rodziców adopcyjnych. Nie są od tego, aby oceniać, pouczać. Nie przekazują żadnych informacji o rodzinach adopcyjnych, żadnych swoich uwag – nigdzie. No... pewnym wyjątkiem jestem ja, bo robię to tutaj na blogu.

    OdpowiedzUsuń
  31. Ciekawe, to co Pikusiu piszesz.
    Pokazywac rozne warianty. Tak, to chyba jest dobry pomysl! Niech rodzice adopcyjni zdecydują, na co chca przystac.
    I mysle, ze na tym etapie postadopcyjnym juz Oni powinni decydowac.
    Tylko pokazac oba z takim samym poczuciem- nie, ze jeden jest lepszy od drugiego.
    Z drugiej strony tez dobrze, ze jeszcze przed adopcja np.taka rodzina jak Wasza powstrzymuje tempo zabrania dziecka po 2 spotkaniach do domu. I tu wg.mnie powinna decydowac rodzina zastepcza, kiedy dziecko moze jechac juz na stale.
    Pozdrawiam wszystkich,

    Nikola

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. na etapie postadopcyjnym decydują już wyłącznie rodzice, prawo i decyzyjność rodziny zastępczej się kończy.
      Ja chciałabym podnieść w tym kontekście jeszcze jedną kwestię - tzn. w kontekście pokazywania różnych wariantów i 'z tym samym poczuciem, że jeden nie jest lepszy od drugiego'.

      po pierwsze chcialam zauważyć kolejny już raz, że znów traktujemy dzieci i rodziców niesymetrycznie. Rodzice adopcyjni mają prawo do różnych dynamik i pomysłów budowania pierwszych dni swojej rodziny, i nikt nie ma prawa im tego prawa odbierać, jak podkreślasz, Nikolu. A mają to prawo nie tylko formalnie (bo przepisy są oczywiście po ich stronie), ale także od strony ludzkiej: emocje, wyobrażenia, pragnienia aby państwo się wreszcie od ich rodziny odczepiło i tak dalej.
      W tym samym czasie dziecko znów jest traktowane jak przedmiot - ja wiem, że nikt się nie podpisze pod tym, że potraktowałby dziecko jak przedmiot i że nikt nie ma tu takiej intencji, ale piszę własnie o praktykach. Nie o tym, w co wierzymy i co deklarujemy - bo na poziomie deklaracji oczywiście wszyscy uznajemy wrazliwość wobec dziecka i tak dalej - ale kiedy przychodzi do praktykowania tej wiary to okazuje się, że rodzice mają prawo do szeregu emocji (i należy je rozpoznać oraz podporządkować się im), natomiast dziecko zasadniczo odnajdzie się w tej sytuacji. Skąd wiemy, że się odnajdzie? Ponieważ silnie w to wierzymy.
      Skąd wiemy, że po miesiącu spędzonym z babcią (wracam do przykładu z wczesniejszych wpisów) dziecko pokocha babcię szczerze i nie będzie potrzebowało rodziców?
      Ponieważ w to wierzymy.
      Skąd wiemy, że wizyta po półrocznej rozłące zaspokoi emocjonalne potrzeby dziecka?
      Ponieważ w to wierzymy.
      No więc to jest własnie asymetria w praktyce. De facto to nie dziecko jest dla nas centrum tej sprawy, a potrzeby dorosłych.


      I teraz druga sprawa czyli pokazywanie kilku wariantów z poczuciem, że żaden nie jest lepszy od drugiego. A jesli jest? Gdzie - pytam serio - kończy się nasze usprawiedliwianie niańczenia dorosłych i ich wyobrażeń, a zaczyna się rzeczywiste rzecznictwo dziecka? Którego prawa i dobro mogą stać w poprzek życzeń dorosłych?
      Są setki przykładów na to, że jednak metoda A nie jest równie dobra jak metoda B: dom dziecka nie jest równie dobry jak piecza rodzinna; leczenie zapalenia płuc rumiankiem nie jest równie dobre jak antybiotykoterapia; zrywanie bezpiecznej więzi nie jest tak samo dobre jak jej utrzymanie. Jest w ogóle przestrzeń, aby porozmawiać o tym dobru, posunąć się na ławce swojego chciejstwa i zobaczyć, że dziecko być może potrzebuje czegoś zupełnie innego niż my?
      Moim zdaniem tej przestrzeni nie ma, skoro od razu pada argument, że tylko szczęśliwy rodzic może wychowac szczęsliwe dziecko. A przepraszam, w drugą stronę to nie działa? Jakim cudem można wierzyć, że rodzic nieszczęsliwego dziecka będzie szczęśliwy?
      Rozwiązania siłowe nie są odpowiedzią, ale odpowiedzią jest praca nad sobą, od czegoś trzeba zacząć. Na razie mamy tak, że ośrodki adopcyjne nawet nie korygują wyobrażenia kandydatów na RA, ze dopiero w momencie wzięcia dziecka do domu, zacznie się jego PRAWDZIWA historia. Duby smalone, ta historia juz powstała i nie zawsze jest tylko zła - są dzieci, które doświadczyły wiele zła, ale tez wiele dobra. Są dobre rodziny zastępcze i są przyzwoici wychowawcy w domach dziecka. Jedni i drudzy są własnością tego dziecka, elementem jego 'pudełka wspomnień' i wycinanie ich nożem z tego obrazka nie jest wcale 'równie dobre' jak pozostawienie ich w biografii dziecka.
      I ostatnia śmieszna sprawa - na kursach RZ są uczone robienia genogramów i biomap. Skoro tak istotne jest utrzymanie w życiu dziecka w pieczy życzliwej wychowawczyni, sąsiada, dalekiej kuzynki, to czemu przestaje to być istotne w momencie adopcji?
      Zostawiam Was z tą ostatnią myslą.

      Usuń
    2. bloo: Cale wychowanie polega na tum, ze...wierzymy, ze cosjest dobre dla dziecka lub nie.
      Badania naukowe jedne przecza drugim. Jest ich wiele, w pedagogice ogolnie...
      Zadam analogicznie: A skąd wiemy, ze odwiedziny od razu po adopcji rodziny zastepczej u rodziny adopcyjnej...skad wiemy, ze to jest dobre??...bo wierzymy, ze jest.
      I to, ze dzis jakis psycholog mowi ze tak jest...bo zbadal grupe np.300rodzin...o niczym nie swiadczy. Bo znajdzie sie za 2 lata inny psycholog zbada inna grupe...i co? Moze stworzy inna teorię.
      Na tym to polega, ze madry dobry rodzic wierzy, ze cos jest dobre dla Jego dzievka. Podpiera to nauka i intuicja, doswiadczeniem i obserwacja dziecka.
      Zobacz bloo- ze nawrt dla przykladu jakos dzieci ktore szly zwyklym modelem u Pikusia i Majki...sa szczesliwe w swoich rodzinach.
      Teraz jest innowacja u Pikusia. Nowe spojrzenie.
      Ale bloo: to my dorosli decydujemy co jest dobre dla dziecka. I to dobre wg.nas.
      Pozdrawiam

      Usuń
    3. Ja uwazam, ze dziecko niepotrzebuje widzenia rodzicow zastepczych xaraz po adopcji. Potrzebuje dlugiego procesu przejscia przeddopcyjnego. Za to zdecydowanie dla niektorych rodzicow adopcyjnych nie jest to dobre.
      Dziecku nie pomoze rodzicom zaszkodzi.
      Tak. Uwazam, ze sszczesliwa ma byc CALA rodzina. I nie jedna rodzina sie rozpadla tylko dlatego...ze dbali TYLKO o potrzeby dzieci.
      I dbalisc o potrzeby dzieci jest tak samo wazna jak o potrzeby rodzicow adopcyjnych.
      Chociaz wiadomo, ze dzieci maja tych potrzeb wiecej i sa one mniej uporzadkowane z racji na ich wiek.
      To co, lepsza zaniedbana matka i maly terrorysta w domu- bo tak to sie konczy, gdy zaspakajane sa TYLKO potrzeby dziecka.
      To mohe zdanie.
      Pozdrawiam Cie boo.

      Usuń
    4. Nicnie zmieni to na dobre, zadnej korzysci u wielu nie przyniesie, ze rodzice zastepczy przyjada od razu po adopcji. Dla mnie to nie jestwycinabie wspomnien nozyczkami.
      Tak to mozna z 5 lat( jak jyz pisalam), przekazywac to dziecko. Z lękiem w sobie by nie oddac.
      Przejscie do rodziny zaklada mimo wszystko, ze dziecko znajdzie sie w nowym miejscu. Nowej wannie. Nowym lozku itd.
      To moze lepiej W OGOLE nie przekaxywac dzieci do adopcjo??? Drżac ciagle o to, jak tam sie zaklimatyzuja.
      Przy kochajacych rodzicach zaklimatyzuja sie.
      Przyklafem tego sa te dzieci, ktore odeszly od Pikusia i Majki bez tego tworu idwiedzin postadopcyjnych tuz po adopcji...
      A ze dziecku trudno?
      Ten moment i tak nastapi, ze jest trudno.
      No bo teraz Pikus nie bedzie jezdzil do Gacka ciagle..
      i to tez moze byc dla dziecka trudne...ze bedzie coraz rzadziej.
      Adopcja jest trudna. I trudno dziecku jest.
      Ale jak ma kochajacych rodzicow poradzi sobie. Jak proces przekaxywania trwal dlugo poradzi sobie.
      Nie ochronicie jako rodziny zastepcze tych dzieci przed wszystkimi przezyciami adopcji. Nie da sie!
      Ja tam sie ciesze, ze to rodzina postadopcyjna ma tu wtefy najwiecej do powiedzenia.
      Bo drazni mnie traktowanie rodzicow adopcyjnych jako tulko tych, od ktorych wymaga sie doskonalosci. I naklada jakies wymyslne nowe metody, ktore niczemu nie sluza.

      Usuń
    5. Wspomnienia to jedna. Rodzice adopcyjni maja obowiazek dbac o prawdziwisc historii dziecka.
      Ale adopcja zaklada nowy rozdzial...bo jest adopcją...
      To moze w ogole wszyscy zamieszkajmy w jefnym domu- adopcyjni, zastepczy, biologiczni?- by dziecko wciaz pamietalo...bedzie blisko wszedzie��
      Wg.mnie to zupelnie nie tak.
      Nikola

      Usuń
    6. "Cale wychowanie polega na tum, ze...wierzymy, ze cosjest dobre dla dziecka lub nie."

      mądre wychowanie polega natomiast na tym, że włączamy w ten proces innych: słuchamy nauczycieli, wysłuchujemy dzieci, czytamy książki, rozmawiamy z ludźmi i cały czas się weryfikujemy. Nie, wiara tu nie wystarczy. W Polsce całkiem sporo ludzi nadal wierzy, że bicie dzieci jest potrzebne.

      "A skąd wiemy, ze odwiedziny od razu po adopcji rodziny zastepczej u rodziny adopcyjnej...skad wiemy, ze to jest dobre??...bo wierzymy, ze jest."

      nie, wiemy to z brytyjskich wytycznych w pieczy zastępczej, gdzie obowiązuje wspomniany przeze mnie plan. Naprawdę są kraje, które nie opierają się na wierze, a na statystykach, badaniach jakościowych i wiedzy eksperckiej.


      "I to, ze dzis jakis psycholog mowi ze tak jest...bo zbadal grupe np.300rodzin...o niczym nie swiadczy. Bo znajdzie sie za 2 lata inny psycholog zbada inna grupe...i co? Moze stworzy inna teorię."

      Jjako badaczka będę protestować. Nauka nie powstaje w oparciu o wiarę, my falsyfikujemy teorie, robimy metaanalizy, a nauki społeczne są szczególnie wrażliwe na badania jakościowe, badania narracji czy badania biograficzne. Podważanie zaufania do wiedzy eksperckiej na bazie tego, że wszystko jest relatywne, nigdy nie wyprowadziłoby dzieci z przytułków - warto o tym pamiętać. Dzieci z przytułków wyprowadziła na przykład statystyka śmiertelności i badania Bowlby'ego oraz wieloletnie badania nad dziećmi porzuconymi, a śmiertelność zmniejszyło odkrycie mleka modyfikowanego. I owszem, to jest właśnie nauka.

      cdn

      Usuń
    7. "Ja uwazam, ze dziecko niepotrzebuje widzenia rodzicow zastepczych xaraz po adopcji. Potrzebuje dlugiego procesu przejscia przeddopcyjnego. Za to zdecydowanie dla niektorych rodzicow adopcyjnych nie jest to dobre.
      (...)
      Uwazam, ze sszczesliwa ma byc CALA rodzina. I nie jedna rodzina sie rozpadla tylko dlatego...ze dbali TYLKO o potrzeby dzieci.
      I dbalisc o potrzeby dzieci jest tak samo wazna jak o potrzeby rodzicow adopcyjnych.
      Chociaz wiadomo, ze dzieci maja tych potrzeb wiecej i sa one mniej uporzadkowane z racji na ich wiek.
      To co, lepsza zaniedbana matka i maly terrorysta w domu- bo tak to sie konczy, gdy zaspakajane sa TYLKO potrzeby dziecka"

      ja się z tym drugim cytatem zgadzam, tylko dla mnie świat nie jest czarno biały. Szczęście rodziny zależy również od tego, jak kształtujemy swoje rozumienie rodziny, rodziców i dziecka. Wierzę, że dla rodzin z lat 60-tych XX wieku koncepcja mówienia prawdy o adopcji ich dziecku była postrzegana, jako absolutnie zagrażająca, zbędna i godząca w szczęście ich rodziny. Ale ta koncepcja była słuszna od początku, to tylko rodziny nie były jej uczone, więc nie umiały stosować i nie widziały takiej potrzeby. Tu jest analogiczna sytuacja: cały czas piszesz, że rodzina adopcyjna nakłaniana do utrzymywania kontaktów z ważnymi dla dziecka osobami, może poczuć się nieszczęśliwa, a więc zagrożona rozpadem. Być może, ale to nie mówi nam niczego o tym, czy to podtrzymywanie kontaktów ma sens czy nie, a jedynie o tym, że polskie rodziny adopcyjne (czy jakaś ich część) nie są przygotowane do podtrzymywania więzi z osobami ważnymi dla dzieci. Zatem logiczne, że nakłaniane do tego (a tym bardziej przez RZ) mogą się poczuć nieszczęśliwe.
      Myślę, że to jest sedno tej dyskusji. Ja nie przeciwstawiam interesu rodziców interesowi dziecka, a uparcie piszę o tym, że prawo dorosłych musi się posunąć na ławce i że ta refleksja musi się zadziac na poziomie systemowym - np. kandydaci na RA powinni zacząć się uczyć znaczenia biomap tak samo, jak uczą się ich rodziny zastępcze. Ponieważ WIĘZI SĄ WAŻNE. Ponieważ proste prawdy są cały czas proste, nawet jeśli nie do wszystkich dojrzeliśmy. Zło okłamywania dziecka od zawsze było złem, ale dopiero od niedawna nauczyliśmy się je nazywać i mu przeciwdziałać. Zło pozostawiania noworodka w łóżeczku w domu dziecka - patrz wyżej. I koncepcja wprowadzania w życie dziecka, dla którego jedynymi bezpiecznymi opiekunami byli do tej pory ludzie X i Y, nowych opiekunów Q i Z, i jednoczesne przerwanie kontaktu z X i Y, nie jest ani naturalna, ani słuszna. Nawet jeśli w Polsce wciąż się w nią, podkreślam, WIERZY. Ta wiara jest fatalnym kompasem i nie wątpię, że kiedyś zostanie skompromitowana także w Polsce, ale myślę, że lepiej by było, gdyby już dziś starano się o to po prostu dbać przynajmniej we własnym zakresie, jeśli nie możemy liczyć na system.
      cdn

      Usuń
    8. "Nicnie zmieni to na dobre, zadnej korzysci u wielu nie przyniesie, ze rodzice zastepczy przyjada od razu po adopcji."

      to jest po pierwsze nieprawda, a po drugie jest to siłowe narzucanie własnej perspektywy dzieciom, o których emocjach naprawdę nic nie wiesz, bo nie siedzisz w ich głowach. Poza tym nie rozumiem stosowania dużych kwantyfikatorów - żadnej, nic. Naprawdę tego nie wiesz, piszesz w tym momencie jedynie o swoich odczuciach, a nie o twardych danych. Po raz kolejny polecam poczytanie książek Glass i Watson, aby przekonać się, jak to działa w Wielkiej Brytanii, dlaczego tak działa, i jaką korzyść odnoszą dzieci oraz obie rodziny.

      "Tak to mozna z 5 lat( jak jyz pisalam), przekazywac to dziecko. Z lękiem w sobie by nie oddac."

      nie, dzieci się przekazuje w krótszym czasie, ale ich dobrostan jest po prostu obiektem troski i obserwacji wszystkich stron. Przejście do nowej rodziny ma wtedy szansę być sukcesem, kiedy towarzyszy mu wspieranie dziecka przez wiele osób.

      "Ja tam sie ciesze, ze to rodzina postadopcyjna ma tu wtefy najwiecej do powiedzenia.
      Bo drazni mnie traktowanie rodzicow adopcyjnych jako tulko tych, od ktorych wymaga sie doskonalosci. I naklada jakies wymyslne nowe metody, ktore niczemu nie sluza"

      jeszcze raz- 30 lat temu koncepcja mówienia dzieciom prawdy była 'wymyślną metodą'. Już nie jest. Dziś wiemy, czemu służy, ale niestety przekonaliśmy się o tym na bazie doświadczeń setek tysięcy adoptowanych dorosłych, którzy cierpieli z powodu bycia okłamywanymi przez własnych rodziców, do którego byli zachęcani i którego sami pragnęli na mocy swojej 'rodzicielskiej mądrości'. I tego cierpienia się nie odwróci, można jedynie nie popełniać błędu wobec nowych rodzin. To własnie jest 'wymaganiem doskonałości', które w rzeczywistości jest tylko i aż zrozumieniem, że rodzicielstwo adopcyjne ma swoje wyzwania i można albo stawić im czoła razem z dzieckiem, albo zamieść je pod dywan i kwitować, że dziecko sobie na pewno poradzi, bo własnie w to wierzymy.


      bloo

      Usuń
    9. Tak. Teorie się zmieniają.
      Dzis nie jest to 5 lat. Jutro zas moze byc pol roku. Za rok rok. Za 4 ktos wprowadzi5 lat.
      I wszystko to bedzie uznane za troskę.
      Nikt z nas nie wie o emocjach dzieci. Bo nikt nie siedzi, jak slusznie piszesz, w ich glowach.
      Dlatego nikt tez nie wie , ze to super odwiedzanie super pomoże.
      Pomoze albo nie pomoze.
      Wiec rak czy siak oceniaja to dorosli i to dorosli podejmuja decyzje wg. wydaje mi sie. Decyzje w obie strony...
      Ksiazki chetnie poczytam.Na serio mowie. Tylko tytuly dokladne prosze.
      Pzdr

      Usuń
    10. obie, Casey Watson i Cathy Glass, napisały ponad 15 książek każda. Na pewno większość przetłumaczona na polski, dla mnie najciekawsza (bo pokazująca kompletnie inne podejście do wspierania rodzin biologicznych) jest ostatnia ksiązka Watson "Runaway girl", zresztą o polskiej nastolatce, ale ona chyba jeszcze nie jest przetłumaczona.
      tu jest wiele opisów ksiązek watson:
      http://lubimyczytac.pl/autor/67074/casey-watson

      (własnie widzę, że Runaway Girl też już dostępna po polsku)

      Usuń
    11. bloo: Wyraznie pisalam nie tylko o wierze, ale tez ze rodzic wierzy, ze cos jest dobre dla Jego dzievka. Podpiera to nauka i intuicja, doswiadczeniem i obserwacja .
      dziecka.
      Wybacz, ale istota nauki jest taka, ze zawiera w sobie rozne badania.
      I naprawde jest wiele teorii w pedagogice, wiele badan sprzecznych ze soba, na podstawie wynikow ktorych badacze konstruuja wlasne teorie.
      Ja nie mowie o nierzetelnosci. Tylko o tym, ze to , ze 5 psychologow mowi cos...to nie znaczy, ze 5 innych nie bedzie mialo innych wynikow za jakus czas.
      Badania beytyjskie. Zgadzam sie. Maja wartosc.
      Jednak caly czas dzieje sie to, o czym wspomnialam na poczatku.
      Przyjdzie taka niechetna rodzina na ten model....a wrzuci sie ja w myslenie" zgadzasz sie- albo krzywdzisz dziecko", bo wybacz, to ze w Wlk.Brytani 5 psychologow cos wymyslilo...to nie znaczy, ze psychologowie z innego nurtu powiedza cos innego...
      Nie ma twardych dowodow. Nie ma. Bo mowimy o emocjach wlasnie.
      Wystarczy spojrzec, jak nurt poznawczo- behawioralny przeczy w wielu sprawach psychanaluzie i na odwrot.( to taki przyklad tylko).
      A Wy probujecie tu pokazac, ze jak 5 osob powiedzialo cos...to teraz wszystkie rodziny z radoscia maja goscic w domu rodzine zastepcza co 2 tygodnie przez dlugi czas. Tuz po adopcji.
      A jak nie beda chcialy tego robic, to uznamy je za krzywdzace dzieci.
      A moze wcale tak nie jest?
      A moze to jest obojetne? Albo wrecz szkodliwe?
      Nie wiem.
      Jednak nie zakladajcie, ze twraz wszyscy musza taka metode atosowac.
      Wspolczuje rodzinom, ktore nie beda tego chcialy. I beda WBREW sobie dzialaly. I wmowi im sie, ze to takie super...bo jakus pan psycholig wprowadzil gdzies taki model.
      Modeli edukacji wychowania jest bardzo duzo.
      I nigdy do konca nie mamy pewnosci, ze jakis uznany za genialny dzis...jest super. To sie na przestrzeni wiekow bardzo zmienialo. Wyraznie pokazuje to historia wychowania...

      Usuń
    12. DZIEKI za nazwiska autorek Poszukam sobie.��
      To w bibliotece pedagogicznej wojewodzkiej pewno mozna dostac, prawda?

      Usuń
    13. bloo: JA NIE pisalam, ze rodziny adopcyjne nie powinny uyrzymywac W OGOLE kontaktow z rodziną adopcyjna.
      Tylko o tym, ze nie tuz po adopcji.
      A potem dosc sporadyczny.np.raz do roku.

      Usuń
    14. Przy dlugim procesie przekaxywania dziecka przed adopcja z rodziny X i Y do A i B. Dla dziecka Ci A i B tez juz sa bezpieczni.To odwolanie do przykladu...
      Powtarzam sie, ze wg.mnie po bardzo dlugim tym procesie po co jeszcze wizyty rodziny zastepczej co tydziem czy co 2? Postadopcyjne.
      Rozumiem,ze w dramatycznej sytuacji typu: 2 spotkania. Dziecko przestawione jak " paczka" przed adopcją...to one maja sens.
      Poza tym to przeciaganie.
      Dobranoc. Spac trzeba.
      Ps. Ja zakladam, ze sie moge mylic. Kazdy ma prawo jefnak do swojego zdania. Ja tez!��

      Usuń
    15. niżej wkleiłam Ci badania i wypowiedzi samych dzieci. Myślę, że one tłumaczą lepiej niż ja, dlaczego model Majki i Pikusia nie jest eksperymentalny, a powinien być normą. Jeśli same dzieci i metaanalizy nie są w stanie Cię przekonać to ja się poddaję.

      Usuń
    16. Dziekuje! Za Twoj czas i checi, że wkleiłaś je dla mnie.
      Jeszcze sie z nimi nie zapoznałam.
      Rano przeczytam. O 4 rano wyjeżdżam na uroczystość.

      Wiec teraz ide spac.
      Dobranoc

      Usuń
  32. W tym ostatnim przypadku, o wszystkim decyduje sąd. Jeżeli podejmie decyzję o powierzeniu pieczy (bo tak najczęściej to wygląda), to rodzice adopcyjni mają prawo zabrać dziecko do swojego domu.
    Bywa jednak, że jeszcze przez jakiś czas dzieci przebywają w naszej rodzinie. Nie my o tym jednak decydujemy, tylko podejmujemy ustalenia wspólnie z rodzicami adopcyjnymi.
    Faktycznie, często chłodzimy ich zapędy, ale decyzja zawsze należy do nich.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A mieliscie kiedys dziecko, ktore z dnia na dzien poszlo do nowego domu?
      Nikola

      Usuń
    2. Nie i w zasadzie nie jest to możliwe. Dzieci są umieszczane w naszej rodzinie decyzją sądu i również sąd decyduje co dalej. Najkrócej był u nas chłopiec, którego mama, sama zrzekła się praw rodzicielskich tuż po porodzie. Ale nawet w tym przypadku, wszystko trwało trzy miesiące.
      Są jednak sytuacje, gdy dzieci zostają umieszczane od razu w rodzinie docelowej. Tak postępują niektóre ośrodki adopcyjne w Polsce. W ten sposób można adoptować noworodki, tyle że przez pewien czas rodzina funkcjonuje na prawach rodzin zastępczych (choćby dlatego, że mama ma kilka tygodni, aby stwierdzić, że jednak się pomyliła i nie chce oddać dziecka). Przez długi czas byłem przeciwny takim praktykom. Teraz mam tylko pewne wątpliwości. Dotyczą one głównie tego, na ile ośrodki adopcyjne przygotowują rodziny do tej roli.
      Uważam, że odpowiedzialność jest ogromna. Dzieci przekazywane do adopcji w ten sposób, najczęściej pochodzą z nieciekawych środowisk. Prawdopodobieństwo rozmaitych zaburzeń jest wielokrotnie wyższe, niż w przypadku dziecka z … porządnej rodziny. Wiem, że użyłem niewłaściwego określenia, ale nie chce mi się teraz dobierać właściwych słów. Jest to zupełnie inny model adopcji.

      Usuń
  33. Moje pytanie dotyczylo troche czegos innego. Mianowicie tego, czy mielisvie sytacje- ze juz po pierwszym spotkaniu z rodzicami adopcyjnymi Ci po 2 spotkaniach zabrali dziecko do domu?
    Bez stopniowego przekazywania dziecka.
    Prawo na to, jak pisala bloo pozwala. Niestety.
    Nikola

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Najszybsze odejście miało miejsce po czterech spotkaniach. Było to w przypadku Iskierki (jednego z pierwszych naszych dzieci zastępczych). Wspólnie z nowymi rodzicami uznaliśmy, że dziewczynka jest bardzo otwarta, że bardzo dobrze reaguje na spotkania z nimi, że nie ma większego sensu tego przeciągać. Dzisiaj już tak byśmy nie postąpili. Zrobilibyśmy wszystko, aby tych spotkań było dużo więcej.
      W ostatnim czasie nie przepuszczamy żadnej okazji, aby zapytać kogo się da, właśnie o wpływ kontaktów z poprzednimi opiekunami. Majka dopiero co wróciła z kolejnego szkolenia. Wprawdzie tematem było wypalenie zawodowe rodzin zastępczych, to jednak sobie znanymi metodami, udało jej się skierować rozmowę również na interesujący nas temat.
      Kolejna opinia psychologa potwierdziła zasadność zarówno jak największej ilości spotkań w okresie przedadopcyjnym, jak też (o ile jest to możliwe) krótko po zamieszkaniu w domu rodziców adopcyjnych. Chodzi o to, że dziecko nawet gdy stwarza wrażenie, iż wszystko jest w porządku, podobno zauważa (być może nawet tylko w sposób podświadomy) nagły brak osób, które dotychczas były dla niego bardzo ważne i były stale. Problemy nie wychodzą natychmiast, ale na przykład w momencie, gdy dziecko idzie do przedszkola albo szkoły. Jego strach przed pozostaniem bez obecności rodziców, często wcale nie jest już wówczas utożsamiany z lękiem przed kolejnym porzuceniem … a być może tak właśnie jest. No i znowu (co podkreśla każdy psycholog), wszystko zależy od dziecka – po jednym to spłynie, a dla innego będzie przeżyciem traumatycznym. Na pytanie ile takich spotkań w nowym domu powinno być, też nikt jednoznacznie nie odpowiada, ale raczej chodzi o kilka, a nie kilkadziesiąt.
      Cały czas się tylko zastanawiam, dlaczego o tym się nie mówi na szkoleniach. Wychodzi na to, że psycholog zapytany wprost, nie ma problemów z udzieleniem odpowiedzi. Być może, gdyby rodzice adopcyjni byli z tym tematem zaznajamiani dużo wcześniej, to tak bardzo by się takiej formy nie obawiali. A może wiadomo (albo tylko tak się zakłada), że rodziny zastępcze nie będą takim modelem rozstań zainteresowane … w opinii wielu, nie mają już one żadnego interesu.

      Wrócę jeszcze do dzisiejszego szkolenia (a właściwie odpowiednio prowadzonej rozmowy z rodzicami zastępczymi) o wypaleniu zawodowym w powiązaniu ze stwierdzeniem Nikoli (kilka komentarzy wyżej), że dzieci, które od nas odeszły wcześniej, są też szczęśliwe w swoich rodzinach. Owszem, nasze dotychczasowe dzieci zastępcze są szczęśliwe i ich rodzice również. Jednak te dzieci mają dopiero po kilka lat. Dzisiaj na spotkaniu było wielu rodziców, którzy mają już dzieci starsze (mimo, że też zaczynały u nich jako maluchy). Wielokrotnie nie mają już ochoty wracać do swojego domu (ci rodzice). Często chcieliby zakończyć swoją „przygodę” z rodzicielstwem zastępczym, bo już nie dają rady. Co więcej, żaden z psychologów nie obarcza winą tych dzieci za to jakie są. Nie obarcza też winą ich rodziców zastępczych. Nawet jeżeli dzieci są złe, to wcale nie dlatego, że chcą zrobić na złość swoim rodzicom zastępczym. Czyli o co chodzi? O więzi? O odcięcie korzeni (jakiekolwiek by one nie były)? O brak możliwości określenia samego siebie?
      Podobno.
      Żeby nie siać paniki, dodam że wspomniane dzieci pierwotnie przebywały w domach dziecka.

      Usuń
    2. Pikuś...a czasem to nie jest tak, ze potem jakiekolwiek problemy zrzucane moga byc na doswiadczenia iz dziecko doswiadczylo adopcji w ogole?
      Jakos wczesniejpsychologowie Wam otum nie mowili.
      Kak przestaniecie odwiedzac Gacka...totez moze poczuc sie porzucony.
      Takto mozna naprawde bardzo, bardzo dlugo.
      I takjak moze byc lek po stronie rodzin adopcyjnych to ja tez widze tu duzo lęku ...po stronie zastepczych...
      To moze w ogole do zasow szkoly odwiedzac co tydzien?
      To jestzwykleprzeciaganie.
      A jesli sie myle i ta metoda jest taka super, bo moze jest chociaz wątpię, to coswiadczy o tum, ze te dzieci lepiej potem klimatyzuja sie w przedszkolu czy w szkole i ze odwiedzanie przez rodzine zastepcza AKURAT tospowodowalo.
      Nie ma ani dowodowani ich braku , ze te odwiedziny tuz po adopcji dla pozniejszego zycia dziecka maja jakiekolwiek znaczenie.
      Zaraz znajdzie sie metoda...co zrobic by np.taki Gacek w wieku dojrzewania ( przykladowo wybralam zupelnie tego Malego bohatera), nie przezywal traumy po tum..ze Wy z Majka zaczeliscie przyjezdzac coraz rzadziej...i rzadziej..
      I zaraz znajdzie sie psycholog ktory stwierdzi, ze w takim razie chociaz zdjecia powinniscie z Waszego zycia wysylac...przez rok... a potem coby dalej nie cierpial.
      To jest jakis absurd.
      Myslicie ze tyle dzieci bedzie mniej szczesliwych odGacka, boodeszly do nowrgodomu odWas wg.innego modelu?
      One nie odchodza z obcymi ludzmi. A z ludzmi ktorych uwazaja za mamę i tatę przeciez...
      Nie wiem, czy rodzice Smerfetki chcieli tych odwiedzin czy nie- to ich prywatna sprawa!. Jednak robi sie to o czym mowilam...probujecie przyjac opcje, ze kazda inna decyzja nizzgida jest krzywdzeniem dziecka...co zaskutkuje kuedys tam...i jestes przekonamy Pikus, ze nie bedziesz naciskal na rodzicow myslacych inaczej?
      Wracam do pytania z samego piczatku...co zrobicie, gdy ktos Wam powie...nie.przyjedzcie za pol roku. Nie teraz.
      Pomyslisz...ale krzywdzi dziecko.
      I bedziesz przekonywal? Czy uznasz, ze moze nicskenie dzieje. A dziecko ma szanse byc szczesliwe?
      Jednak model z tego robicie...
      Pozdrowionka

      Usuń
    3. Nie będziemy naciskać i nie pomyślimy, że rodzice krzywdzą dziecko. Co najwyżej pomyślimy, że może można było zrobić coś więcej (tak na wszelki wypadek).
      Tak zresztą było w przypadku Smerfetki. Tylko poinformowaliśmy jej rodziców, że taka forma istnieje. Nie byli na coś takiego gotowi, więc spotkaliśmy się po raz pierwszy po trzech miesiącach. Teraz jesteśmy wstępnie umówieni za kolejne pół roku.

      Usuń
  34. na koniec chciałam wkleić źródło zaleceń, o których wcześniej mówiłam. Ponad 80% dzieci adoptowanych z rodzin zastepczych chciałoby utrzymywać kontakt z dawnymi opiekunami:

    https://www.thefosteringnetwork.org.uk/sites/www.fostering.net/files/uploads/pdf/keep_connected-report_2016.pdf

    poniżej kilka roboczych tłumaczeń, które jednak dają pewne pojęcie o tym, co jest w głowach dzieci i jak one to widzą,
    Najpierw wypowiedzi RZ, którym zabroniono kontaktów z dziećmi po zmianie miejsca zamieszkania:

    "Myślę, ze obecnie głównym punktem zainteresowania są krótkoterminowe potrzeby nowej rodziny [adopcyjnej - dopisek mój], a nie długoterminowe potrzeby dziecka"

    "Nowi rodzice adopcyjni nie mogli sobie poradzić ze smutkiem dziecka, które odeszło z naszej rodziny zastępczej, i poprosili nas, żebyśmy więcej ich nie odwiedzali. Bardzo smutne dla dziecka i dla nas"

    "Zdecydowanie nie dla dobra dziecka, które wciąż wypytywało o nas i pozostałe dzieci z pieczy"

    "Powstrzymywanie przed kontaktami ma na celu 'pozwolić dziecku osadzić się w nowej rodzinie". To podejście nie zawsze się sprawdza, szczególnie wtedy, kiedy dziecko ma problemy emocjonalne lub z zachowaniem. Trauma spowodowana zakazem spotykania się z rodziną zastępczą skutkuje zachowaniem, z którym nowi rodzice nie potrafią sobie poradzić i co często rujnuje nową rodzinę"

    oraz takich, którzy utrzymywali kontakt z nową rodziną:

    "Większość dzieci chciała pozostać w regularnym kontakcie i odwiedzać nas nawet, kiedy już dorośli"

    "jedno dziecko wróciło do cioci i poproszono nas, abyśmy byli częścią ich powiększonej rodziny, co było dla nas wielkim przywilejem"

    "To kluczowa część naszej roli, aby upewnić dziecko, że jeśli będzie nas kiedyś potrzebowało, wciąż istniejemy"

    oraz wypowiedzi samych dzieci, które pytano o utrzymywanie kontaktów z RZ:

    "pytałam, ale mi nie pozwolono, choć oni [moja RZ- dopisek mój] też chcieli i mieliśmy dobrą więź. Szkoda, że tak się nie zdarzyło"

    "Ponieważ... nawet nie wiem! Chciałam być w kontakcie z moją rodziną zastępczą, ale mi nie pozwolono, i uważam, że to źle, że nie możemy zrobić czegoś takiego jak utrzymywanie bezpiecznej więzi z rodziną zastępczą, bo to sprawia, że dziecko czuje się wartościowe, i wciąż kochane, i że komuś wciąż na nim zależy. Mam nadzieję, że to się w przyszłości zmieni"

    "Uważam, że ten kontakt jest ważny, bo oni [RZ- dopisek mój] są często najbliższą rzeczą, którą masz, zaraz po rodzicach"

    "byli moją rodziną i dzieliłem z nimi życie. Kochali mnie, troszczyli się o mnie i ufałem im"

    "Uważam, że to jest konieczne, aby dzieci mogły pozostać w kontakcie z rodziną zastępcza, z którą żyły, bo jesteśmy ludźmi, rozwijamy więzi, rozwijamy uczucia i relacje pomiędzy sobą. "

    "Moja zastepcza opiekunka była jedyną matką, jakiej byłam świadoma od 16 tygodnia życia do 4 roku życia. Jestem teraz adoptowana, ale potrzebuję świadomości, jaka była moja przeszłość i że wszystkie kawałki mojego życia pasują do siebie"

    jasne, że wypowiadały się dzieci starsze, ale część z nich, jak widać, epizod pieczy zastepczej przeszła na wczesnym etapie życia, a jednak wciąż było to dla nich ważne.

    OdpowiedzUsuń
  35. i jeśli czytają to rodzice adopcyjni, krótki i ważny tekst o tym, dlaczego warto utrzymac kontakt z dawną RZ i co na tym zyskuje dziecko:
    https://www.thespruce.com/relationships-with-past-foster-parents-4040756

    OdpowiedzUsuń
  36. i przepraszam, naprawdę już koniec, ale to akurat metaanaliza (czyli zweryfikowane podsumowanie wielu różnych badań przedmiotowych, metaanalizy mają najsilniejsza moc dowodową). Konkluzje tej metaanalizy pokrywają się z tym, co pisałam tu wcześniej: ciepłe relacje między RA i RZ oraz wzajemna współpraca nastawiona na dobro dziecka procentują zwiększeniem szansy udanej adopcji i dobrego funkcjonowania dziecka w przyszłości.
    Więc niestety, ale rozpoczynanie nowych rozdziałów życia i urywanie w tym celu starych, bezpiecznych więzi, nie broni się w życiu rodzin i dzieci, co nie jest kwestią wiary lub niewiary, ale życiorysów samych rodzin:
    https://www.researchgate.net/profile/Rachael_Doubledee/publication/309563739_The_Effects_of_Adoption_on_Foster_Children%27s_Well-Being_A_Systematic_Review/links/58175e3e08aeb720f689a283/The-Effects-of-Adoption-on-Foster-Childrens-Well-Being-A-Systematic-Review.pdf


    (choć i tak to wszystko pół wieku temu opisał Bowlby, nie wiem, dlaczego wciąż tak trudno jest wyciągnąć z tego wnioski)

    OdpowiedzUsuń
  37. Już pisałam jako matka dziecka adoptowanego w wieku 5 lat. Teraz mam jeszcze takie przemyślenie, że może część ludzi nie wyrabia po zakończeniu spraw ado i po prostu chce odpocząć.
    Wiem ,że wszystko jest dla dobra dziecka,że jako rodzice musimy itp., jednak po prostu sprawy ado dają w kość mniej lub bardziej.
    Jesteśmy ze wszystkich stron oceniani, czujemy że musimy wszystkiemu sprostać. Pomijam psychologów, kuratorów, sędziego – także rz ma możliwość naszej oceny, z tego co zaobserwowałam na sprawie, ciocia zastępcza była pytana o zdanie na nasz temat i zgodę na to, byśmy mieli pieczę nad dzieckiem. Po prostu ra to pionki, które znikąd nie mają wsparcia w tym okresie i może właśnie dlatego są reakcje typu – basta i koniec. Nie każdy jest na tyle asertywny, by to przedyskutować z rz itd. Itp. I nie każdy też ma na tyle duże dziecko, by ono potrafiło pokazać czy wypowiedzieć się na temat kontaktów. A obserwacja dziecka, jego niepokoju – no cóż, człowiek widzi to co chce w pewnych sytuacjach.
    Ja już mówiłam – jestem zwolennikiem szybkich odwiedzin.
    Ale – jeśli chodzi o odwiedziny w rz ( nie zaproponowane przez dziecko, a przez dorosłych) – tu bym się bała. Czy taki powrót nie spowoduje, że pojawi się niepokój, że maleństwo tam wróci ( w jego postrzeganiu)? Ja myślę, że moja córka przed pierwszymi odwiedzinami tego się bała, jestem pewna. Podobnie nie jestem zwolenniczką nocowania dziecka w ra przed powierzeniem pieczy. To wprowadza chaos dla mnie, ja wolałam przekaz – „ jak już się wprowadzisz, to na zawsze”. Były w życiu dziecka osoby, u których nocowała na kilka nocy, a słowa „na zawsze” nic nie znaczą, to taka abstrakcja, a więc na nocowanie przed pieczą bym się nie godziła.
    Ale co rodzic, to poglądy. U nas na kursie było dużo o stratach, więziach itp., wcale nie było opinii pracowników, że to trzeba zrywać. Może czasem trzeba poczekać na inicjatywę ra z wizytami – bo myślę, że wielu z nas i tak się na to zdecyduje, ale różnica będzie taka, że nie będzie to odgórnie ustalone.
    I dla mnie piękną sprawą jest to, że mała kiedyś wymieniała osoby, które ją kochają i pojawiła się wśród nich ciocia – super, że ma takie przeświadczenie, mimo że widuje ją teraz raz na pół roku.
    Może namotałam, ale co tam : )
    A.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. W pełni się zgadzam, że droga do pozostania rodzicem adopcyjnym jest długa i wyczerpująca. Dlatego nigdy nie ośmieliłbym się oceniać tych rodziców, a tym bardziej ich za coś winić. Większe wymagania mam w stosunku do rodziców zastępczych, bo to właśnie oni powinni być (zwłaszcza w tym pierwszym okresie) wsparciem, którego rodzicom adopcyjnym tak brakuje. Przecież rodzice zastępczy mają największą wiedzę o dziecku, której nie zawsze udaje się w całości przekazać na etapie zapoznawania się z dzieckiem. Wielokrotnie, już w okresie, gdy dziecko mieszka w nowym domu, dzwonią do nas, bo mają takie, czy inne pytanie. Nie zrywają więc kontaktów, nie zapominają o rodzicach zastępczych. Co więc stoi na przeszkodzie, aby połączyć to ze spotkaniem przy kawie? Wydaje mi się, że właśnie obawa o dziecko … o to jak się zachowa, co poczuje.
      Dlatego uważam, że rodzice adopcyjni powinni mieć świadomość istnienia różnych rozwiązań, móc się zapoznać z konkretnymi przykładami. A później właśnie chodzi o te spotkania raz na jakiś czas (może to być nawet raz w roku, albo i rzadziej). Uważam, że nasze aktualne spotkania z byłymi dziećmi zastępczymi (które mają dopiero po kilka lat), na tą chwilę nie są im potrzebne. Sądzę, że niektóre z nich nawet nie mają tej świadomości (bo przecież na spotkaniu tego nie przypominamy), że kiedyś u nas mieszkały. Ale to może być dobre w przyszłości, kiedy być może będą chciały nas poznać. Nie pojawimy się wówczas znikąd, bo przecież cały czas byliśmy im znani.
      Dlatego ważne są zwłaszcza dobre układy pomiędzy rodzicami adopcyjnymi i zastępczymi. Ci pierwsi zawsze będą ważniejsi. Ci drudzy powinni służyć pomocą i przede wszystkim chcieć. A to, że są pytani na rozprawie adopcyjnej o rodziców zastępczych? Trzeba założyć, że jest to tylko pytanie dla zasady. Przecież najczęściej rodzice zastępczy są w danej chwili opiekunami prawnymi dziecka. Gdyby mieli jakieś zastrzeżenia do rodziców adopcyjnych, to do tej rozprawy zwyczajnie by nie doszło. Chociaż wydaje mi się, że nie jest łatwo przejść przez sito systemu szkolenia. W każdym razie nam nie zdarzyło się mieć nigdy jakichś zastrzeżeń do rodziców. A to, że czasami mamy inne zdanie, jest zupełnie normalną sprawą.

      Usuń
    2. dla mnie to nocowanie w domu przyszłych RA jest wciąż zagadkowe, bo kilka osób już tu (w innych dyskusjach również) sprzeciwiało się tej koncepcji i dawało przekonujące argumenty. Ale, kurczę, do mnie to jednak jakoś przemawia i zawsze tego broniłam... Może jestem w błędzie, ale nie sprawdzę tego przed pierwszą próbą ogniową, która raczej na pewno nie nadejdzie szybko, może przy nastepnych dzieciach w pieczy.

      Usuń
    3. My się tych nocy też przez długi czas obawialiśmy. Uważaliśmy, że jeżeli raz czy drugi, dziecko spędzi noc w rodzinie adopcyjnej, a potem będzie do nas wracać, to w momencie gdy opuści naszą rodzinę na stałe, też będzie oczekiwało powrotu.
      Ale z drugiej strony, czym różni się spędzenie dnia w rodzinie adopcyjnej (kiedy to dziecko również często śpi snem południowym) od spędzenia nocy?
      Teresa Szumiło, zapytana o to przez Majkę, stwierdziła że na 100% nie może zagwarantować, iż jest to pożądana metoda, do której należy dążyć (bo faktycznie małe dziecko nie powie nam co czuje). Jednak w jej ocenie jest to naturalna konsekwencja procesu utrzymywania ciągłości więzi, podobnie jak spotkania gdy dziecko mieszka już w nowym domu. Podobne zdanie wyraziła pani psycholog na wczorajszym szkoleniu.
      Z naszego doświadczenia mogę powiedzieć, że rodzice adopcyjni mniej się tego obawiają niż właśnie późniejszych spotkań. Nawet w przypadku Smerfetki, jej rodzice w którymś momencie zapytali, czy mogliby zabrać dziewczynkę na weekend. Uznałem to za dobry pomysł, ale przy następnym spotkaniu się z tego wycofali. Myślę, że przez Majkę, która w mojej opinii, mimo wszystko traktowała Smerfetkę jako nietypowy przypadek.
      Jednak już kilka razy (gdy rodzice się tego nie obawiali), takie nocki miały miejsce. Nie mogę powiedzieć, że wpłynęło to lepiej na późniejszą aklimatyzację w nowym domu. Ale też nie wpłynęło gorzej. Sądzę, że były to dużo większe emocje dla rodziców, niż dla dziecka.

      Usuń
  38. Jestem w szoku. Czytam wszystkie komentarze, chociaż to mi najbardziej się dostało po łapach bo napisałem na początku, że chciał bym to i chciał bym tamto. I słusznie mi się dostało.
    Teraz powiem ci Picuś, ze jednak zostalibyśmy znajomymi gdybyśmy mieli od was adoptować dziecko. Tylko chciał bym żebym nigdy nie musiał adoptować. Przepraszam bloo znowu za to słowo chciec ale wydaje mi się że do takiej decyzji trzeba długo dojrzewać. Może do śmierci. Boje się też, że takich matek jak Majka może nie być dużo.
    Myślimy z Kasią o swoich dzieciach, więc temat adopcji nie jest nam bliski ale taką dyskusję powinni przeczytać wszyscy którzy o tym myślą.

    OdpowiedzUsuń
  39. Chciec mozna. Dorosli moga chciec To nie przeczy dbalosci o potrzeby dziecka.
    Ja nigdzie nie pisalam o zerwaniu calkowicie znajomosci z rodzina zastepcza, a do tego odwoluja sie Twoje przyklady bloo.
    Swietnie( troche z ironia- wybaczcie), ze wielu zmieniluscie o 180 punkt widzrnia. Z Pikusiem i Majka na czele w stosunku do ich wczesniejszych praktyk, az do czasow Gacka.
    Mnie bloo nie przekonalas.
    To sa wybrane przyklady majace potwierdzic teorie, jaka chcesz z zalozenia potwierdzic.
    Mozna pewnie i znalezc inne. W innych badaniach.
    Poza tym ja nigdzie nie napisalam, ze rodziny zastepcze i adopcyjne maja zerwac ze soba kontakt.
    Tylko tuz po adopcji niech ta rodzina ma czas pobyc sama ze soba. Zaznaczam, ze po dlugim okresie przekazywania dziecka przed adopcja.
    Teraz mnie mozewszyscy zlinczujecie.
    Trudno.
    Nie chcialabym, jakbym dzis adoptowala, fundowac kontaktow, ktore zrujnowaly by na wdtepue nasza rodzine tuz po adopcji. Przymusowych kontaktow tuz po adopcji z rodzina zastepcza.
    Kolejne kontakt tak.
    Dziekuje za dyskusje.
    Ja mam takue zdanie. Ty boo masz inne.
    Robi sie zas to o czym mowilam na poczatku...proba zrobienia z tego modelu.
    Modelu...gdzie rodzic ktory chce inaczej...bedzie musial sie Wam Pikusiu tlumaczyc z tego...ze nie chce krzywdy swojego dziecka...ale zaprosi Was za 3- 6 miesiecy...
    Modelu...gdzie ( co widac w tej rozmowie) rodzic bedzie sie bal miec wlasne potrzeby i cos chxiec.
    W imie dobra dziecka...a nie wiadomo nawet czy to jest raka super metoda.
    Pikus wyraznie pisal, ze to cos tam potem w okresie szkolnym psychologowie mowia wyjdzie moze.
    I ze jedni beda miec problemy inni nie.
    Nie wiadomo nawet, czy to to bedzie powod.
    Zwroc uwage Pikusiu, ze wczesniej jakos zyliscie w swoim przeswiadczeniu. Zmieniliscie zdanie. Macie prawo je zmienic.
    Ale jestem ciekawa ile rodzin adopcyjnych od dzis Wam odmowi.
    Zadna. Tak mysle. Bo.kazda bedzie chciala dobrze wypasc przed Wami.
    A to.jest jyz przymuszanie wlasnie wejscia w ten model.
    Nawrt w tej dyskusji widac, ze jak ktos myslal inaczej- to .....zaczyna przepraszac, ze smial w ogole inaczej myslec.
    Dzieci przekazane od Waswg.tamtego modelu sa szczesliwe. Maja sie dobrze.
    A problem z wieziami to problem afopxji w duzej mierze w ogole.
    Wiec jefnak przedstawiajcie rozwiazania i modele, warianty tego co bedzie sie dzialo po adopcji.
    Wariamty bez nacisku ktory jest lepsxy.
    Bo nie ma lepszego patrzac na wiele rodzin adopcyjnych.
    I nie wmawiajcie mi tu niektorzy prosze, ze ja jestem za calkowitym zerwaniem kontaktow.
    Nie nie jestem.
    Jednak to, ze 5 osob na krzyz uwaza, ze rodzina zastepcza musi od razu odwiedzic dom adopcyjnej o niczym dla mnie nie swiadczy.
    To ze podajemy akurat teorie chcac podeprzec wlasna teze a nie przeciwna tez jest zwyklym wyrazem tego bysmy by pokazac sie jako bardziej wiarygodni.
    A ja powiem rak.
    Ja chce cos albo nie chce. I chcialabym cos najlepszego dla dziecka jakbym adoptowala. Nie bylyby to wizyty rodziny zastepczej.
    I nie bede nikogo przepraszac, ze jako rodzic tego dziecka cos dla niego i rodziny jego bym chciala.
    Bo chcialabym dobra.
    Ile rodzicow przyzna sie, ze nie chcialyby tych odwiedzin tuz po adopcji? A dopiero po pewnym czasie.
    Zobaczysz Pikusiu....ze nikt Wam sie nie sprzeciwi.
    Zatem prosze dawajcie wybor.
    Ale nie wybor.....zrob tak i tak...bo to jest dobre. W dommysle- drugi wariant jest zly.
    Pozdrawiam wszystkich
    Nikola


    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie rozumiem, dlaczego zakładasz że nikt nam nie odmówi?Przecież rodzice Smerfetki właśnie to zrobili i absolutnie nie ocenialismy ich źle. Rozumiemy też ich racje. A ja zakładam że jeśli ktoś nie odmówi to dlatego że też będzie przekonany że to jest najlepszy sposób(ale nie jedyny)Żałuję że prędzej nikt mi nie podsunął takiego rozwiązania bo od czasu gdy o tym usłyszałam i zaczęłam drążyć temat jestem coraz bardziej przekonana o słuszności takiego podejścia.
      Ważne jest jednak to że dotychczasowych rozstań nie postrzegam jako skrzywdzenie dzieci lecz niewykorzystane wszystkich możliwości aby im to ułatwić.

      Usuń
    2. "To sa wybrane przyklady majace potwierdzic teorie, jaka chcesz z zalozenia potwierdzic.
      Mozna pewnie i znalezc inne. W innych badaniach."

      więc je znajdź i pokaż, zachęcam. Znajdź dowody na to, że zrywanie bezpiecznych więzi (podkreślam: bezpiecznych, dobrych więzi) jest dla kogokolwiek korzystne.
      Dla mnie to nie jest spór na opinie, a jednak na dowody. Ja swoje przedstawiłam.
      Swoją drogą jest dla mnie wstrząsające, że jednoznaczne wypowiedzi samych dzieci można traktować jako nieistotny głos w sprawie, która dotyczy własnie dzieci. Czyli badania nie są przekonujące, głosy RZ nie są przekonujące, głosy samych dzieci nie są przekonujące - co więc jest przekonujące? Nasze wewnętrzne przeświadczenie. W tym miejscu faktycznie nie widzę celu dyskusji, bo nie dyskutuje się z przeświadczeniamim skoro nawet pokazanie metaanalizy przegrywa z czyimś przekonaniem opartym na przeświadczeniu.

      Usuń
    3. Droga Majko- zakładam, że nikt Wam nie odmówi,bo przedstawiajac jeden wariant o tysiac razy lepszy od drugiego...glupio?, niezrecznie bedzie ludziom odmowic, w chwili gdy wzbudzicie w rodzicach adopcyjnych przekonanie- ze ta opcja z odwiedzinami " tuż po" jest tą lepszą.
      Spowiduje to w niektorych przekonanie, ze no dobrze, nie chcemy. Nie zgadzamy sie z tym w srodku- lecz mowią Pikus i Majka, ze to dobre dla naszego dzieciatka, a przeciez to u nich jest nasze dziecko i moze zle nas ocenia...to tak glupio odmowic.
      A nie wiem, czy jak Wy jestescue przekonani do jednej z tych opcji duzo bardziej, to czy nawet podswiadomie nie bedziecie chcieli do niej przekonywac rodzicow adopcyjnych?
      Przedstawiajac ja jako lepsza dla dziecka.
      Pewnie tak, bo to oczywiste, ze jak jestesmy do czegos przekonani to nie proponujemy innym z takim samym zapalem czegos, do czego nie jestesmy.

      Dlatego tez piszę, ze bardzo podoba mi sie pomysl przedstawiania obu opcji rownorzednych, aby rodzice adopcyjni mogli wybrac.
      Tylko przedstawiając ja jako rownorzedne.
      Pozdrawiam.
      bloo: dla mnie brak odwiedzin tuz po adopcji ze strony rodziny zastepczej nie jest zrywaniem wiezi.
      Chodzi mi caly vzas oten pierwszy moment tuz po.
      W pedagogice jest wiele teorii. Kazdy z badaczy znajdzie jakies badania na potwierdzanie swoich.
      Jednak Ty mowisz o zrywaniu wiezi. Ja o tym by przez pewien czas dac po prostu spokoj nowrj rodzinie. I pojaeic sie za jakis czas. Ja nigdzie nie napisalam, ze rodzina adopcyjna ma w ogole nigdy nie kontaktowac sie z zastepcza.
      A troche o tum sa Twoje wyniki....o calkowitym zerwaniu relacji.
      Mowie zatem: najlepiej zamieszkac razem biologiczni, zastepczy, adopcyjni. I myslisz ze nie znajdzie się badacz, ktory uzna to za super?
      Juz sa glosy, ze adopcyjni powinni cale zycie utrzymywac kontakty z rodzina biologiczna.
      Jak tak dalej pojdzie- to w ogole rodzice adopcyjni zostaną tylko osobami zajmujacymi sie dziecmi zmuszonymi do kontatow ze wszystkimi rodzinami wokol. Rodzinami, ktore jeszcze do tego befa musialy sluchac, liczyc sie ztym, ze taka rodzina biologiczna na glowie i zastepcza na gloeie....bedzie miala swoje oczekiwania, i sposoby na ksztaltowanie dziecka. A wszystko bedzie sie dzialo rownolegle.
      Naprawde lepiej dac pozyc adopcyjnym pol roku...i dopiero odwiedzic. Cieszac sie z nimi ich skarbem.
      Potrzeby dzieci sa bardzo wazne. Ale rodzina to mam, tata, dzieci.
      Wiec nie jest bloo tak, ze zanowanie deecyzji doroslych stoi w przeciwwadze do szanowania dziecka.
      Podmiotowosc dziecka rak. Lecz decyzje podejmuja dorosli. I to nie krzywdzi dziecka.

      Usuń
    4. pojawienie się w czyimś życiu po pół roku całkowitej nieobecności, jest zerwaniem więzi (lub jej poważnym naruszeniem, które nie pozostanie bez związku z emocjami), jeśli ten 'ktoś' jest dzieckiem. U nas dzieci pierwszy raz zobaczyły RB po dwóch miesiącach i młodsze zareagowało placzem i odmową pójścia z rodzicami, to bylo bardzo trudne spotkanie (starszy zareagował dużą rezerwą, ale w trakcie spotkania się rozluźnił). Jednak od momentu, kiedy spotkania zaczęły być regularne, te zachowania ustąpiły, obecnie jest ok. Jednocześnie zdarzyło się tak, że jedno z rodziców przestało przychodzić i pojawiło się pół roku później - wtedy już oboje potraktowali tego rodzica z rezerwą i dystansem do tego stopnia, ze biegli orzekli brak więzi.
      To jest dowód anegdotyczny z życia dwójki dzieci i nie będę go projektować na wszystkie dzieci w tym wieku oraz w podobnej sytuacji, niemniej moje doświadczenie stanowi, że nic bardziej błędnego niż odgórne ustalenie przez dorosłych "odstępu półrocznego jako wystarczającego" ani "miesięcznej adaptacji jako całkowicie wystarczającej'. Serio, wciąż nie wiem, co rewolucyjnego jest w indywidualnym i uwaznym podejściu do każdego dziecka i jego potrzeb. To wywraca nam świat czy pedagogikę? A jeśli się okaże, że jakieś dziecko istotnie potrzebuje regularnego kontaktu z kuzynką, nawet po adopcji? A jeśli się okaże, że inne potrzebuje kontaktu z nieadoptowaną siostrą - to co? Morza się rozstąpią, a góry zapadną?
      Od lat tworzę bardzo patchworkową rodzinę z różnymi formami i nasileniami relacji między jej członkami, nie wydaje mi się, aby nasze życie było okropnie wywrotowe i odbijało się negatywnie na dzieciach. Wręcz przeciwnie. I nie czuję się też bohaterką podtrzymując relacje między rodzeństwem bio, przyrodnim i rodzeństwem rodzenstwa bio (uprzedzałam, że patchwork ;) ) - czuję się zupełnie normalnie jako mama, która podąża za potrzebami dzieci. Przysięgam, ze nie umiem dostrzec w tym ani nadludzkiego wysiłku, ani poświęcenia tylko dlatego, że wszyscy dorośli w tym układzie są po prostu otwarci na dzieci. Czy przyłożenie tej zasady do rodziców adopcyjnych naprawdę zmienia tak znacząco wiele? Jest postawieniem przed nimi tytanicznego zadania? Nie sądzę.
      Wydaje mi się za to umieszczaniem rodziny adopcyjnej w jakimś gorsecie wyjątkowości podszytej rodzajem litości - bo skoro tyle już przeszli to naprawdę, nie wymagajmy już więcej. A to są tacy sami ludzie jak my, tez są rozumni i też potrafią wznieść się ponad własne chęci na rzecz potrzeb dzieci. I takich rodzin akurat znam wiele.

      Oraz- nie, rodzina to niekoniecznie mama, tata i dzieci. Jako antropolożka zajmująca się rodziną i pokrewieństwem czuję się akurat dostatecznie kompetentna, aby to sprostować.
      Rodzina to jest układ i relacja, która zależy wyłącznie od samodefinicji i praktyk jej członków, a nie od odgórnych ustaleń kogokolwiek.

      Usuń
    5. bloo: odpusze Ci pozniej.Mam troche spraw do ogarnięcia,a czas goni nieco. Jak skoncze, to odpiszę.
      Poki co pozdrawiam

      Usuń
    6. bloo: a co jesli sie okaze- to takw nawiazaniu do Twojej wypowiedzi, że DANA RODZINA nie potrzebuje tych spotkan z rodzina zastepcza w pierwszym okresie po adopcji?
      Nie zgadzam sie wewnetrznie z tum, by patrzec tylko na potrzeby dziecka.
      Tylko uwazam, ze trzeba tez patrzec na potrzeby calej rodziny adopcyjnej.
      I to tyle. Mamy inne zdania co do szybkich kontaktow tuz po adopcji.
      A z tym , ze rodzina to mama tata i dziecko...to nie chodzilo mi akurat w tym zdaniu o to- ze to akurat Ci czlonkowie tworza rodzine....bo moze byyc i babcia i dzieci...i tata i dzieci...piszac to 2 dni temu mialam na mysli jedynie- że rodzina to i dziecko i dorosli. I potrzeby wszystkich sa tu wazne. Rodzicow tez.
      Nikola

      Usuń
    7. "Swoją drogą jest dla mnie wstrząsające, że jednoznaczne wypowiedzi samych dzieci można traktować jako nieistotny głos w sprawie, która dotyczy własnie dzieci."

      Jesteś trochę niekonsekwentna.
      W jednej sprawie powołujesz się na zdanie dzieci, a w innej pomijasz to zdanie. Dziecko chce być, ZAWSZE I ZA KAŻDĄ CENĘ z rodziną biologiczną. KAŻDA sytuacja, w której jest wychowywane poza RB jest krzywdą dla dziecka.
      Idąc torem słuchania dzieci, powinnaś optować za bezwzględnym pozostawianiem dzieci w RB i udzielanie pomocy RB do pełnoletności dzieci.

      Usuń
    8. W życiu nie ma dużych kwantyfikatorów poza śmiercią i w pieczy zastępczej też ich nie ma: nie jest prawdą, ze każde dziecko chce być zawsze i za wszelką cenę z RB. Istnieją dzieci, które same zgłaszają się do pomocy społecznej prosząc o odebranie z rodziny biologicznej.

      Dewa- szacunek do dziecka i traktowanie poważnie jego głosu nie wyklucza się z tym, że jednak nie wykupisz mu całego składu Kinder Bueno z najbliższego Tesco, więc zanim porozmawiamy o konsekwencji w poglądach, zrezygnujmy z erystyki, bo nie taki jest cel tej rozmowy (przynajmniej z mojej strony).

      Usuń
  40. mialo byc...szanowanie decyzji doroslych stoi w ...

    OdpowiedzUsuń
  41. Ciekawa dyskusja - cieszę się, ze temat podmiotowości dziecka i jego perspektywy wobec nawiązanych już więzi w procesie "przekazania" w ogóle się zaczyna pojawiać.
    Zgadzam się z Bloo oraz wypracowanymi już przez bardziej cywilizowane państwa (i Pikusia z Zona) praktykami w tym zakresie. Dzieciom się nic nie miesza, dają radę w bardzo różnych układach - również z dwoma mamami, tatusiami itd (o zgrozo.. ). Polecam bardzo ciekawe książki prof Golombek, badającej rozmaite układy rodzinne, w tym adopcyjne. To nasze lęki i uprzedzenia są hamulcem. Moje dziecko (ado) nie było w RZ, niestety - ale gdyby było, starałabym się nie zamykać mu brutalnie tzw rozdziałów życia, wywalając mu przy tym ludzi, z którymi był związany, tylko pozwolić na to, by w swoim tempie zamykał je (lub podtrzymywał) sam. Dorośli z definicji powinni umieć sobie z tym radzić, bez poczucia zagrożenia, a jeśli czują, ze się to włącza, to dobrze się temu przyjrzeć - dlaczego chcę to dziecko wyrwać z korzeniami i przesadzić na siłę do swojego ogródka? Jego życiorys jest, jaki jest - trzeba to uszanować.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Przepraszam - prof Golombok (Susan), nie Golombek, moj "smart" smartfon podpowiedział coś na wzór gołąbka chyba ��

      Usuń
  42. Przeczytałem wszystko do końca i jestem pełen podziwu dla Waszej wiedzy i ogromu pracy jaki wkladacie by dzieci były szczęśliwe, ale. ...pojawia się właśnie jedno ,,ale"
    Piszecie tylko o rz, rb i ra, a co z dziećmi które były w domu dziecka i trafiły do adopcji lub tak jak w naszym przypadku do rz?
    Czy dom dziecka też ma odwiedzać rodziców adopcyjnych?
    Czy dziecko z dd jest inne niż rz?
    Czy nie ma więzi z tym miejscem i z osobami które były przy nim?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A jak Ty to widzisz, Gregors? Nie mam za dużej wiedzy na ten temat, może dlatego, że literatura zagraniczna nie poświęca dużej uwagi opiece instytucjonalnej (współcześnie), bo ta jest już na wymarciu praktycznie, poza specjalistyczną pieczą instytucjonalną dla starszych dzieci z deficytami i niepełnosprawnościami, ale te z kolei nie są za często adoptowane. Ale w Polsce DD wciąż działają prężnie i to bardzo ciekawy temat - jak Ty byś widział temat więzi w kontekście domu dziecka?

      Usuń
  43. W Polsce DD a nawet DMD mają się bardzo dobrze. W DMD z którego mieliśmy szczęście dostać(otrzymać, wziąć, odebrać) żadne słowo mi tu nie pasuje, naszego bobaska, na jednej sali było 10 dzieci, od 5tyg. do ok.12mies.
    Na taką gromadkę przypadają dwie opiekunki które mają dyżury i co kilkanaście godzin się zmieniają.
    Czy w takich warunkach mogą się narodzić jakieś więzi?
    Tego nie wiem.
    Dziecko ma swoje łóżeczko, zabawki, nawet ma swoje butelki do mleka, ma też ciocie które są przeważnie jedynymi osobami które zna i którym może zaufać, więc teoretycznie więź powinna być.
    Jest prawie jak w RZ.

    Nasze dziecko w chwili odebrania z DMD miało 9 miesięcy które w całość tam spedziło.
    Po ok 2mies. pojechaliśmy odwiedzić jej stary dom, nie zrobiło to na niej żadnego wrażenia, ot kolejne miejsce.
    Może to dzięki temu ze prowadzimy intensywne życie? I dziecko ciągle widzi nowe miejsca i poznaje nowych ludzi.
    Byliśmy nad morzem, w Bieszczadach i jeszcze w kilku miejscach, jeździ z nami dosłownie wszędzie.

    Od pierwszego dnia dziecko bardzo dobrze się czuło w naszym domu i tak jest do dziś, czemu ? Nie wiem, może takie dziecko i już, może z innym by było inaczej?

    A co gdyby dziecko miało silne więzi z domem dziecka, czy któraś opiekunka by musiała odwiedzać taką rodzinę? ??

    Moim zdaniem czym młodsze dzieci tym proces tworzenia nowych więzi przebiega szybciej i łagodniej.
    A ze starszymi musimy dużo rozmawiać i tłumaczyć dlaczego jest tak jak jest.
    Ile dzieci i ile rodzin tyle osobnych przypadków i nie da się tego wziąć w jakieś ramy, można tylko uogólniać.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Strasznie się serce kraje, że takie maluchy przebywają w DD :(

      no ale w temacie: to co napiszę niżej to są dywagacje, zaznaczam, i chętnie poczytam, co myślą o tym inni

      jesli idzie o maluchy do pierwszego roku życia i więzi z opiekunami to moim zdaniem (moim zdaniem) w warunkach domu dziecka jest to możliwe w wersji co najwyżej okrojonej. Przypomina mi się zresztą wydana w zeszłym roku książka Johna Brooksa "mogło być inaczej"- to jest ksiązka napisana przez adopcyjnego tatę z USA, co w zasadzie może wyłączyć zainteresowanie polskiego czytelnika, ALE ta konkretna adopcja dotyczyła polskiej dziewczynki z domu dziecka, która została adoptowana właśnie jakoś tak w okolicach roku. Ostrzegam, że lektura może być dla RA bardzo trudna z uwagi na samą historię, natomiast to, co polecałabym z niej wyciągnąć to nie ta historia, a doświadczenie i sugestie rodziców w zakresie RADu czyli zespołu zaburzonych więzi. Bo to jest zasadniczo ksiązka o RADzie i o błędach, które popełniali, w najlepszej zresztą wierze, a których źródłem był pobyt ich córki w DD.
      Wracajac do więzi - opierając się na Bowlbym bezpieczna więź z założenia tworzy się między dzieckiem i konkretną osobą/osobami. Tak więc jesli ktoś np. pomyśli w tym momencie o łódzkim TuliLuli chlubiącym się 'kangurującymi' wolontariuszami to jest to własnie zły trop, ponieważ oczywiście fajnie jest, że noworodek jest w TuliLuli przytulany i kangurowany, ale to jest polowa sukcesu i niestety mniej znacząca. Ta druga wazniejsza połowa opiera się na tym, że przytulającą osobą musi być ta sama osoba, a nie wolontariusz czy pracownik pracujący w systemie dyżurów, czyli zmieniający się cały czas.
      Bezpieczne więzi składają się więc z dwóch - w uproszczeniu - elementów: bliskości z dzieckiem i reagowania na jego sygnały oraz ze stałego opiekuna: najczęsciej jest to rodzic, może to być także rodzic zastepczy, czy może być to opiekunka z domu dziecka to mam wątpliwości, bo tu kluczowa jest dostępność 24/7 - stałość osoby, stałość sygnałów, stałość komunikacji, ale też: ten sam zapach, ten sam głos, to samo ciało, ta sama energia i tak dalej. Komunikacja z maluszkiem opiera się jednak głównie na tym, co pozawerbalne, prawda? To samo dotyczy emocji - żeby dziecko mogło się przywiązać to musi mieć do kogo, czyli musi mieć tę samą osobę (albo dwie :) ), która jest z nim i której się 'uczy' zbierając sobie do kupy różne informacje o świecie własnie poprzez tę osobę - jeśli płaczę to moja mama reaguje; jesli gugam to mój tata odguguje.

      Więc o ile nie ma wątpliwości, że dziecko mające stałego opiekuna (nieważne, czy jest między nimi relacja krwi) może sobie budować więź i możemy się później zastanawiac, co z tą więzią robić dalej, jesli opiekun się zmieni (np. adopcja) o tyle dziecko mające x opiekunek i opiekunów będzie mieć tę więź inną lub wcale mieć jej nie będzie. To ostatnie raczej by mnie skłaniało do wniosku, że w przypadku maluszków z DD pomysły w rodzaju 'odwiedzin opiekunów' niczego nie wnoszą, skoro bezpiecznej więzi tam zwyczajnie nie było. Ważne może być za to coś innego (na ten trop naprowadził mnie właśnie wspomniany wyżej Brooks): zastanowienie się nad tym, jak zabrac dziecko z DD (i może nie tyle rozciągać to w czasie typu tydzień, co raczej spędzić z tym dzieckiem w jego pokoju kilka godzin, aby 'wpisać się w krajobraz' - podejrzewam jednocześnie, że w polskich warunkach jest to nierealne), ale też druga wazniejsza i na szczęscie bardziej realistyczna sprawa: zabrac dziecku przedmioty z DD. Kocyk, poduszke, misia, cokolwiek. Zabrzmi to nieco jak mambodżambo, ale jeśli maluch nie ma bezpiecznego i stałego opiekuna, to swoje poczucie bezpieczeństwa lokuje w przedmiotach, więc poduszka ze znajomym zapachem przechowuje własnie tę ciągłość. Ale lepiej to opisuje Brooks, więc czytajcie raczej jego, niż moje streszczenia :)

      Usuń
  44. Odnośnie zabierania dziecka z DMD to wygląda to tak: dostajemy info z pcpr że jest dziecko i czy chcemy? Chcemy :)
    Dzwonimy do DD i umawiamy się na wizytę.
    Jedziemy, na spotkaniu jest psycholog, pielęgniarka i rehabilitantka, czytają i mówią nam wszystko o dziecku, pada pytanie czy chcemy? Chcemy:)
    Przynoszą bobaska do pokoju i następuje zapoznanie, po chwili wszyscy wychodzą i zostajemy sami.
    Od tej chwili aż do rozprawy możemy się spotykać ile chcemy, jest specjalny pokój do zabawy, kuchnia, łazienka, można wychodzić na spacery.
    Myślę że dzięki takiemu rozwiązaniu i dziecku i nam było łatwiej nawiązać pierwsze więzi.
    Dostaliśmy też ubranka, zabawki i nawet butelki do karmienia z których dziecko piło.


    Gdyby nie kontakty z mb było by cudownie, na szczęście mamy bardzo duże wsparcie naszego pcpru.

    OdpowiedzUsuń
  45. Pikusiu, czytam Twój blog od początku i pierwszy raz widzę taką ogromną dyskusję pod wpisem. Szkoda, że trochę mało tu wypowiedzi rodziców adopcyjnych. Może trzy? Jestem rodzicem adopcyjnym dziecka, które pierwsze 4 miesiące życia spędziło w DMD. U nas było podobnie jak u Gregors, z tym że nasz syn nic nie dostał bo nie miał nic swojego - przypadkowa pościel, butelka, koszulka. Dwadzieścia niemowlaków i 2 opiekunki. I tak uważam, że wspaniałe jak na te warunki. Małe chudziaki, które przyjechały prosto ze szpitala w placówce były odkarmione, czyste i suche. Bardzo szybko dostaliśmy dziecko do domu jako zdrowe i bezproblemowe. Syn nie miał zaburzeń więzi, ale to może jego zasługa, bo od początku jest kontaktowy i ma dar zjednywania sobie ludzi. Wiedza o obsłudze naszego dziecka, jakie jest, co mu służy bardzo by się nam przydała, ale nikt jej nie miał. Wy to wszystko załatwiacie na etapie spotkań przedadopcyjnych, my musieliśmy się uczyć od pierwszych dni razem. Czy chcielibyśmy mieć w tym czasie wizytę rodziny zastępczej lub kogokolwiek? Nie. Uważałam tak po przeczytaniu Twojego wpisu i po przeczytaniu wszystkich komentarzy nadal tak uważam. Czy odmówilibyśmy przyjęcia Was, nawet gdybyście mówili, że to dobrowolne? Nie. Po prostu byśmy uważali, że to kolejny element procedury adopcyjnej przez który musimy przejść. A podczas Waszej wizyty po prostu czułabym się oceniana, bo na początku po adopcji sama czułam się niepewnie w roli matki i zagubiona w swoich uczuciach do dziecka. Po kilku miesiącach sytuacja byłaby zupełnie inna. Telefony po adopcji do poprzednich opiekunów mojego dziecka bardzo by mi pomogły. Moje dziecko odwiedza z nami ciocie w DMD i w ośrodku adpopcyjnym, po prostu się chwalimy naszym wspaniałym synem, a dla niego jest to jego historia. Widziałam w tej dyskusji głosy o dobru dziecka, rodzice adopcyjni muszą, rodzice adopcyjni powinni. Adopcja jest trudnym procesem i głównie wynika z ogromnej potrzeby rodzicielstwa, ani ja ani mój ośrodek adopcyjny nie widzi w tym nic złego. Przecież to czego ja chcę najbardziej na świecie to dobro mojego dziecka i jego szczęście.
    No, to mój głos w tej dyskusji, trochę chaotyczny. Nie wiem jak by było gdyby moje dziecko było starsze.
    PS. Pikusiu, swoim blogiem robisz dużo dobrego dla dzieci, ich rodzin zastepczych i adopcyjnych. A Twoje i Majki dzieci zastępcze mają bardzo dużo szczęścia. Pozdrawiam
    Ania

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. moim zdaniem wchodzi tu kolejny wazny wątek - wiek dziecka. Znam pogotowie rodzinne, ktore 'prowadzi' niemal wyłącznie niemowlaki blankietowe, czyli odbierają maleńtasa z porodówki i spędzają z nim ok. 6 tygodni dopóki nie będzie mogła być orzeczona adopcja. W takim układzie dziecko trafia do rodziców własnie w wieku 3-4 miesięcy, jak sprawy pójdą gładko to nawet wcześniej. Jak procedować taką adopcję w kontekście więzi? czy przy takim układzie odwiedziny są w ogóle konieczne? Albo inaczej - w jakim czasie są konieczne i jaki będą mieć wymiar? Czy serio trzymiesięczniak potrzebuje tych odwiedzin jako kontynuacji więzi, czy raczej potrzebują ich RA i RZ, ale bardziej w rozumieniu opisanym przez przedpiszczynię: wymiany ważnych informacji?
      To jeszcze inny przypadek, moim zdaniem. W sumie dyskusja pokazuje całą złożoność różnych historii.

      Usuń
    2. No właśnie, ale próbowałam też napisać, że te wszystkie ważne informacje o dziecku są przekazywane przez rodziców zastępczych rodzicom adopcyjnym jeszcze w czasie spotkań przed adopcją. I jednym i drugim na tym zależy. A po adopcji fajnie jest jeśli RA może zadzwonić do poprzedniego miejsca pobytu dziecka i o coś dopytać. Jeśli to wszystko jest dopełnione to odwiedziny rodziców zastępczych u dziecka krótko po adopcji moim zdaniem są uzasadnione, jeśli dziecko tego chce. Jaki jest inny powód? Jaki wymiar odwiedzin? Ciekawość jak RA sobie radzą? Jak dziecko sobie radzi? Można się spotkać na neutralnym gruncie jeśli dziecko chce sie spotkać z RZ, lub u nich jeśli dziecko chce odwiedzić poprzedni dom.

      Usuń
    3. no trzymiesięczniak raczej nie powie, czego chce ;) Ja myślę, że z niemowlętami problemu nie ma czy raczej sytuacja jest w miarę jasna - długie przekazywanie (= zapoznawanie się, spędzanie czasu - nigdy nie zajmowałam się niemowlakami, ale wyobrażam sobie, ze RA powinni być włączeni w codzienność od karmienia po usypianie, oczywiście mowa o RZ), serdeczność kontaktów, wymiana informacji i album z pierwszymi zdjęciami, które starszemu już dziecku pokażą ciągłość jego historii i miłość w tle. W takiej sytuacji odwiedziny u cioci i wujka stają się wartościowym dodatkiem na takiej zasadzie, jak pisał Gregors - idziemy się pochwalić, jak dziecko podrośnie to możemy się wybrać i po prostu pokazać mu ludzi ze zdjęć. Myślę, że to jest w miarę komfortowe dla obu stron, bo RA są juz wtedy w sytuacji osadzonych i dojrzałych rodziców.
      Sprawa się komplikuje, jeśli to nie jest niemowlak, a dziecko w przedziale rok - trzy lata, a więc ten kluczowy czas w budowaniu więzi budowało z RZ i wobec RA trzeba zbudować nową więź. Z drugiej strony to wciąż jest dziecko, które nie wyrazi życzenia 'chcę lub nie chcę odwiedzić ciocię i wujka', choć najpewniej wyrwanie RZ z jego życia bez żadnej kontynuacji mu nie posłuży.
      A trzeci kejs będzie dla dzieci jeszcze starszych, które już - teoretycznie - mogą wyrazić zdanie.
      Pewnie kejsów jest więcej, na przykład w ogóle nie poruszyliśmy tematu dziecka z dysfunkcjami intelektualnymi, i powiem szczerze, ze to jest też wyzwanie. Np. w rodzinach dzięki dawstwu przyjmuje się zasadę, ze jawność jako taka jest wartością i nie powinno być od niej wyjątków poza... trzema wyjątkami: jeśli rodzice są w trakcie rozwodu (to w miarę jasne); jeśli rodzina ma okreslone zaplecze kulturowe, które nie akceptuje dawstwa (np. muzułmanie sunniccy, katolicy etc. ale w takich wariantach, które mają ortodoksyjny pogląd i rodzina jest bardzo religijna), no i trzecim wyjątkiem są własnie dzieci z dysfunkcjami, u których wprowadzanie trzeciej osoby, czyli dawcy, dawczyni, niczemu tak naprawdę nie służy, a może zachwiać mocno poczuciem bezpieczeństwa i przynależności. Przekładając to na adopcję sama się zastanawiam, jaką wartość w życiu dziecka adoptowanego z dysfunkcją intelektualną ma robienie mu mapy uwzględniającej rodziców, RB i jeszcze RZ albo placówkę. Nie mówię, że to się zawsze nie trzyma kupy, ale nie jest jednak do końca oczywiste, choć jak teraz pomyslałam sobie o dziecku z lżejszą postacią ZD to pewnie byłoby to i możliwe, i może też korzystne dla dziecka. Ale nie znam się na tym.

      Usuń
    4. Mogę tylko powiedzieć, że miałam na myśli dziecko starsze niż trzymiesięczne ;-)

      Usuń
    5. Witajcie,
      Odzywam sie teraz, gdy rozniaste sprawy nadgoniłam.

      Bloo: ja nadal obstawiam przy swoim stanowisku, jednak mysle, ze poruszylas tu wazny aspekt zagadnienia: wiek dziecka.
      W przypadku dzieci mowiacych, starszych jest to prostsze.
      Co do dzieci niepelnodlsprawnych intelektualnie- pamietajcie prosze, zecwyrozniamy az 4 stopnie. I tak inna jest mozliwosc wyrazenia woli przez dziecko z lekkim stopniem, innna z umiarkowanym, znacznym a jeszcze inna z glebokim. Sprawe moze komplikowac sprzezenie niepelnosprawnosci intelektualnej z innymi niesprawnosciami- np.ruchowa, lub porazenie mozgowe. I moze byc dziecko z porazenie niemowiace w normie rozwojowej i moze byc bez dysfunkcji ruchowych a z glebokim stopniem niepelnosprawnosci umtslowej...
      Tylko w tym wszystkim zawsze jest jedno pewne...nie ma opcji spotkac dziecka rozwojowo mlodszego od...noworodka.
      Sprawe jednak zawsze komplikuje to, ze dziecko mimo niesprawnosci intelektualnej nabywa zyciowe doswiadczenia czyli np.rozwoj emocjonalny jest na poziomie 2 lat, ruchowy na poziomie 1 roku , intelektualny np na poziomie 6 lat,a dodwiadczenia...z calego zycia...czulinp.lat 8.
      Pozdrawiam, Nikola

      Usuń
  46. Różnimy się w swoich poglądach, ale wspólnie dostrzegamy złożoność problemu.
    Wiek dziecka, jego rozwój emocjonalny i umysłowy, brak wsparcia instytucjonalnego … zapewne jeszcze o czymś zapomniałem. Pewnie w naszym „worku wątpliwości” są też rodzice adopcyjni, ale nie w sensie „czego oczekują”, lecz „jak postrzegają siebie i całą sytuację”. To co napisała Ania (mama adopcyjna) kilka postów wyżej i co cały czas powtarza Nikola oraz inni rodzice adopcyjni, daje mi do myślenia. Chodzi o to, że rodzice adopcyjni w większości przypadków traktują cały proces adopcji, jako swego rodzaju egzamin. Trzeba zaliczać rozmaite testy psychologiczne, odrabiać zadania domowe, zbierać rozmaite zaświadczenia, pokazywać swoje mieszkanie, cały czas się starać, aby komuś nie podpaść. I nagle sen staje się jawą. Pojawia się dziecko z krwi i kości. Dziecko, które jednak przebywa w jakiejś rodzinie – ostatni egzamin do zaliczenia. Nie dziwię się, że wiele rodzin adopcyjnych mówi „pas” w momencie, gdy dziecko wreszcie zamieszkuje razem z nimi. „Mój dom jest moją twierdzą”, nie wpuszczę do niego nikogo, kto kojarzy mi się z systemem, w którym musiałem uczestniczyć przez kilkanaście miesięcy (a czasami kilka lat). Albo tak jak wypowiada się Nikola i co wprost napisała Ania – zgodziłaby się na naszą propozycję spotykania się z dzieckiem tuż po adopcji, ale czułaby się cały czas oceniana, byłby to dla niej kolejny etap procesu, który tak naprawdę już się zakończył.
    Długo się zastanawiałem, dlaczego przeniesienie tych kilku spotkań z dzieckiem na teren rodziny adopcyjnej jest tak trudny. Przecież gdyby rodzice adopcyjni musieli jeszcze te kilka razy przyjechać do nas, aby spotkać się z dzieckiem, to nie byłoby to problemem.
    Może cały szkopuł tkwi w rodzinach zastępczych? Może faktycznie stwarzają atmosferę wyższości, zależności. Patrzę teraz na naszą rodzinę zastępczą. Jak czują się rodzice odwiedzający dziecko w naszym domu? Widzą taką Majkę wiecznie gadającą. Ona chce przekazać jak najwięcej informacji, ale być może ktoś powie, że się wymądrza. Albo taki ja. Niektórzy pomyślą, że jest niekulturalny, bo ziewa w towarzystwie. Ale to nie tak, ja zwyczajnie czasami chcę się tylko odezwać. Jak takich ludzi jak my zaprosić do siebie?
    Dorzucam więc do naszego „worka wątpliwości”, jeszcze rodziców zastępczych.

    Odniosę się też do ostatniego wątku rozpoczętego przez Gregors'a.
    Podobnie jak bloo, mogę powiedzieć, że są to pewnego rodzaju dywagacje, ponieważ nie mam zbyt wielu doświadczeń z opieką instytucjonalną. Większość mojej wiedzy opiera się na tym co usłyszałem od innych, albo gdzieś przeczytałem. Ale pewną opinię na ten temat mam.
    Uważam, że w domu dziecka trudno jest nawiązać więzi bezpieczne, a te które występują, są na tyle słabe, aby warto było je podtrzymywać. Sam dom (jako miejsce zamieszkania) raczej nie wzbudza w dziecku jakichś większych uczuć – ani pozytywnych, ani negatywnych. Myślę tutaj o dzieciach kilkuletnich, bo w przypadku starszych może być zupełnie inaczej. Nasze dzieci zastępcze, które odwiedzają nas raz na jakiś czas, nie przychodzą jak do swojego domu, w którym kiedyś mieszkały. Owszem mówią „wow” (każde w swoim języku, często widać to głównie w ich oczach), ale chodzi tylko o widok ogromnej ilości zabawek. Być może u siebie mają ich tyle samo, ale te są dla nich nowe (chociaż wieloma, kiedyś się bawiły). Nawet nasz pies, mimo że dawniej był wielkim przyjacielem, teraz jest już tylko zwykłym psem (czasami nawet traktują go jak agresora). Trochę inaczej jest z Gackiem, chociaż trudno powiedzieć, czy lubi naszego psa, dlatego że cały czas go pamięta, czy lubi wszystkie psy – bo teraz ma dwa swoje.
    Naszła mnie teraz taka myśl. Czym w zasadzie różni się były pies-przyjaciel od byłego rodzica zastępczego? Pewnie, że pieluchy nie zmieni, ale w sensie emocjonalnym?

    OdpowiedzUsuń
  47. Skupię się lepiej na domu dziecka, tudzież innej placówce. Wydaje mi się, że jednak może wystąpić taka sytuacja, gdy dziecko nawiąże bezpieczną więź, przebywając w takim miejscu. Mieliśmy kiedyś dziewczynkę, którą musieliśmy oddać do domu pomocy społecznej. Na pewnym etapie jej nowego życia pojawił się ktoś, kto stał się jej bliższy (spośród innych opiekujących się nią osób). Był to ktoś, kto zabierał ją na weekendy, a nawet kilkudniowe „wakacje”. Było to stosunkowo krótko po rozstaniu z nami, ale było widać, że w trakcie wspólnych spotkań, ta dziewczyna (czyli ten ktoś) była już ważniejsza niż my. Później też wiele się działo. Między innymi Nikola starała się zostać dla dziewczynki rodziną adopcyjną lub zastępczą. Wszystko się toczyło i toczyło (za sprawą kładzionych jej kłód pod nogi). W tym czasie dziewczynka nawiązała silną więź z Nataszą, która w ramach wolontariatu, rehabilituje nasze dzieci zastępcze. Teraz widują się niemal codziennie, spędzają wspólnie prawie każdy wolny czas Nataszy. Nikola stwierdziła, że walka z tak silną więzią nie ma sensu. Była to bardzo przemyślana decyzja. Natasza jest aktualnie opiekunem prawnym dziewczynki. Co by było, gdyby nagle pojawiła się rodzina adopcyjna? Ostatecznie dziewczynka cały czas przebywa w bazie dzieci przeznaczonych do adopcji. Gdyby nowi rodzice chcieli zerwać wszelkie dotychczasowe kontakty, to odbiłoby się to ze szkodą dla każdej ze stron. Dlatego wydaje mi się, że nie ma reguły. Pewnie większość dzieci z domu dziecka nie ma nawiązanych więzi, o które należałoby dbać. Ale może też być tak, że są osoby, które się o istnienie takiej więzi nie upomną (a tym bardziej małe dziecko … przynajmniej nie bezpośrednio).
    Odniosę się też do zabawek i innych rzeczy przypominających poprzedni świat, o których wspomniała bloo. Jest to niezmiernie ważne dla dziecka, zwłaszcza takiego, które nagle opuszcza dotychczasowe środowisko. Dziewczynce, którą cały czas wspominam, po kilku dniach dowieźliśmy moją koszulkę. Jej zapach (nieważne czy przyjemny, czy nie) ją uspokajał. Być może przypominał jej wspólnie spędzane poranki, kiedy zabierałem ją nad ranem do swojego łóżka. Po kilku tygodniach koszulka została mi zwrócona – nie była już potrzebna.
    No i jeszcze Tuli-luli (i tym podobne placówki), o czym wspomniała bloo. Ładne, drogie, podbudowane odpowiednią ideologią. Teoretycznie takich domów dziecka (bo tak to trzeba nazwać) powinno być coraz mniej, za to coraz więcej powinno być rodzin zastępczych. Nawet powstają pewne kampanie (w Łodzi, w Poznaniu … może jeszcze w innych miastach). Tyle tylko, że rodzina zastępcza, to nie zawód. To nie jest tak, że jak przestałeś być nauczycielem, to na pewno nadajesz się na rodzica.

    Dziwne to wszystko. Zdarzały nam się sytuacje, gdy do adopcji było kierowane dziecko, które teoretycznie mogło zostać umieszczone w rodzinie rodziców biologicznych. Tyle tylko, że ta rodzina nie chciała o tym słyszeć. Inną sprawą jest to, że najczęściej nikt z rodziny nie może zaopiekować się dzieckiem, bo albo jest karany, albo ma odebrane prawa do swoich dzieci, albo nie spełnia podstawowych wymagań (mieszkanie, prąd, woda, ogrzewanie).
    W innych krajach nie ma tylu dzieci kierowanych do adopcji, ile u nas. W większości przypadków, opieki podejmuje się ktoś z rodziny.
    Obawiam się jednak czegoś innego. Boję się, że poprawimy statystyki nie odbierając praw rodzicielskich rodzinom dysfunkcyjnym, albo przywracając im opiekę nad dziećmi, gdy wykażą jakiekolwiek (nawet pozorowane) objawy normalności.


    .

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. "Obawiam się jednak czegoś innego. Boję się, że poprawimy statystyki nie odbierając praw rodzicielskich rodzinom dysfunkcyjnym, albo przywracając im opiekę nad dziećmi, gdy wykażą jakiekolwiek (nawet pozorowane) objawy normalności."

      to jest również moja obawa, niestety wsparta doświadczeniami ostatnich miesięcy i toczącą się od wczoraj dyskusją na wallu Tomasza Polkowskiego z Fundacji Dziecko i Rodzina na FB (zachęcam do poczytania).
      Dostałam kilka feedbacków odnośnie naszej dyskusji, ze mam rację co do meritum, ale wyrażam swoje poglądy w formie bardzo trudnej dla rodzicow adopcyjnych. Wiem o tym i chciałabym przeprosić, ale jednocześnie nie mogę tego zrobić, ponieważ jeśli miałabym nazwać jakoś swoją pozycję to jest to pozycja rzeczniczki dzieci, nie rodzicow, czy to zastępczych, czy biologicznych, czy adopcyjnych. Ja naprawdę lubię dorosłych ludzi i nie mam problemu z dobrą komunikacją w realu, ale jądrem moich poglądów jest po prostu to, że dla mnie dziecko i jego interes jest na miejscu pierwszym, nawet jeśli jest to dla dorosłego raniące z powodu okoliczności czy warunków. Mogę jedynie zapewnić, że mam świadomość, że to zranienie może się pojawić i że jest mi z tego powodu przykro, bo celem nie jest ranienie kogokolwiek - celem jest pokazanie perspektywy dziecka i uparte powracanie do tego, co dla dziecka jest ważne. I tego, co samo dziecko o tym mówi.
      Po tym wstępie i wracając do zacytowanych słów Pikusia: mam bardzo duży lęk o to, że sytuacja wokół polityki rodzinnej w Polsce idzie własnie w kierunku wzmacniania rodzin biologicznych, również wbrew bezpieczeństwu i dobru dziecka. To jest paradoksalny rewers naszej dyskusji na tym blogu - znów dorośli ustawiają świat, bo mogą to robić mając władzę. Wiadomo, że nie zmienimy tego na pajdokrację, bo to niemożliwe, ale wciąż zdumiewa mnie, że łatwiej jest pochylić się nad biednym rodzicem biologicznym i dać mu entą szansę, niż zrobić to wobec dziecka.
      Zawsze dorośli, zawsze nasze potrzeby ubierane w słowa tak, aby wykazać, ze przyświeca nam interes dziecka. Tymczasem ja nie kupuję opowieści o tym, że:
      "rodziców nie powinno się wymieniać, można ich jedynie naprawiać"
      "czcić trzeba matkę i ojca, nie tylko tych dobrych"
      "podstawowym prawem dziecka jest prawo do rodziny biologicznej i trzeba to postawić na miejscu pierwszym"

      to są cytaty ze wspomnianej dyskusji z FB, a we mnie się krew burzy - osobiście uważam, że w przypadku opieki nad dziećmi lepiej podążać jednak za Januszem Korczakiem, niż za dekalogiem.
      Uważam też, że mam serdecznie dość wszechwładzy dorosłych, którzy - nieważne, z jakich powodów, choć mam swoją teorię- wolą wspierać beznadziejnych rodziców biologicznych i walczyć do krwi o zachowanie dziecka w rodzinie, niż dać temu dzieciakowi szansę na zbudowanie normalnych relacji emocjonalnych i społecznych w rodzinie, och co za bluźnierstwo, NIEBIOLOGICZNEJ.
      Chciałabym doczekać czasów, w których przestaniemy czcić krew i geny oraz prawa dorosłych, a zajmiemy się potrzebami dziecka. Nawet jeśli to ostatnie będzie wymagać bolesnej rewizji własnych poglądów i przywilejów.

      Usuń
  48. Co do ostatniego zdania- na drugiej rozprawie mieliśmy takie odczucia że gdyba mb powiedziała że chce to dziecko to sąd by jej przyznał opiekę, chociaż to jest jej piąte dziecko i żadnego nie ma przy sobie, ma status osoby bezdomnej, nie może się utrzymać w żadnej pracy nawet przez miesiąc, ale zawsze mówi ze ze wszystkimi sobie poradzi i jest pełna optymizmu.

    Co Łodzi- nowy dyrektor mopsu ma ambitny plan by zlikwidować wszystkie DD (ok.600 dzieci), czy to szaleństwo czy słuszne podejście do problemu?
    Idea fajna, tylko skąd wziąć tyle rodzin zastępczych???
    Ciekawe czy nowy dyrektor dostrzegł problem dzieci czy raczej aspekt ekonomiczy jest tu na pierwszym miejscu? ??


    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. "na drugiej rozprawie mieliśmy takie odczucia że gdyba mb powiedziała że chce to dziecko to sąd by jej przyznał opiekę, chociaż to jest jej piąte dziecko i żadnego nie ma przy sobie, ma status osoby bezdomnej, nie może się utrzymać w żadnej pracy nawet przez miesiąc, ale zawsze mówi ze ze wszystkimi sobie poradzi i jest pełna optymizmu"

      Tja. Cóż tu dodać? Własnie tak jest :(

      Usuń
    2. ...co mi przypomniało, że sprawa jednej ze znajomych RZ ciągnie się trzeci rok, choć dziecko ma mniej niż 5 lat obecnie, a rodzice są trwale bezdomni i uzależnieni (miasto zaoferowało lokal komunalny, ale warunkiem było podjęcie terapii przeciwuzależnieniowej, również opłaconej przez miasto - no cóż, przez trzy lata nie udało im się na tę terapię trafić).
      Dla przeciętego człowieka równanie jest bardzo proste - brak mieszkania plus alkoholizm plus brak jakichkolwiek wysiłków po stronie RB nie równają się nawet minimalnej szansie na powrót dziecka, bo dokąd ma wrócić? Do altanki działkowej?
      No ale sędziowie rodzinni nie są, jak widac, przeciętni, skoro trzeci rok ciągną sprawę. Po trzech latach w RZ dziecko ma już osadzonych opiekunów zastepczych w roli rodziców i jest po prostu super, nieprawdaż. Zakładając, że sprawa skończy się odebraniem praw, po 3 latach dziecku zostaną przedstawieni rodzice adopcyjni, którzy równie dobrze mogą uznać, że oto zaczną nowy rozdział życia zrywając więzi z dotychczasowym domem i opiekunami, a ponieważ nikt nie zakwestionuje ich praw do dziecka, zrobią co uważają.
      Jak zawsze prawo i potrzeby dziecka kwilą w kącie i nikt się nimi nie interesuje.

      Usuń
  49. Czytając dyskusję mam wniosek taki: w przypadku dzieci starszych (powyżej 12 mca życia), nie powinno być mowy o adopcji, a jedynie RZ do pełnoletności.

    OdpowiedzUsuń
  50. Ja mam z kolei taki luźny wniosek, że może warto aby RA uzmysłowili sobie, ze na koniec dnia ze skutkami tych wszystkich pozrywanych więzi zostają oni właśnie. To nie musi być zaraz pełne spektrum RAD, choć i z tym trzeba się liczyć. Każda zmiana podstawowego opiekuna jest dla małego mózgu trudna (aby nie użyć słowa traumatyczna). W moim przekonaniu lepiej by dorośli pozmagali się z poczuciem bycia egzaminowanym jeszcze chwilę (bo umówmy się - wytrzymali lat pare w procesie adopcyjnym, to te pare miesięcy nikogo nie zabije), niż fundować dzieciakowi kolejny rozdział z głośnym zamknięciem drzwi po poprzednim. Ale cieszę się, ze takie dyskusje są. Coś się zmienia ku lepszemu :)

    OdpowiedzUsuń