wtorek, 18 lipca 2017

--- Majka jest mikrochimerą!

Wyjazd na wakacje sprawia, że mając trochę więcej czasu niż zazwyczaj, wieczorami buszuję sobie po internecie (tak zupełnie dla przyjemności). Czasami trafiam na niewiele warte artykuły, ale często coś szczególnie przykuje moją uwagę. Tym razem dowiedziałem się, że Majka jest mikrochimerą. Na szczęście tylko „mikro”, bo gdyby była prawdziwą chimerą, to przynajmniej w połowie byłaby kozą.
Mikrochimeryzm polega na obecności w danym organizmie, niewielkiej liczby komórek, różniących się genetycznie od komórek gospodarza. W świecie zwierząt i roślin jest to zjawisko występujące dość często. W przypadku człowieka, mikrochimerami są głównie kobiety, ale również część populacji męskiej. Pewną wymuszoną formą mikrochimer, są osoby po przeszczepach albo transfuzji krwi. Jednak większość osób posiada w swoim ciele fragmenty obcego DNA, które znalazły się w ich organizmie w sposób zupełnie naturalny.
Już od dawna (końca XIX wieku) było wiadomo, że kobieta w czasie ciąży przekazuje swój materiał genetyczny dziecku. Jednak przez długi czas (aż do lat 90-tych XX wieku) tajemnicą było, że również dziecko wysyła swoje komórki do organizmu matki. Początkowo sądzono, że chodzi tylko o chłopców. Jednak okazało się, że zwyczajnie łatwiej było odnaleźć odmienne komórki zawierające chromosom Y. Tak więc, kobieta posiada w swoim organizmie pewną ilość komórek wszystkich swoich dzieci (również tych, które na wczesnym etapie ciąży zostały poronione).
Na dobrą sprawę „obce” komórki są zwalczane przez układ odpornościowy organizmu, jednak z jakichś powodów, część z nich pozostaje … i to pozostaje na długo – nawet kilkadziesiąt lat. Być może organizm w jakiś sposób się do nich przyzwyczaja, a nawet dochodzi do wniosku, że są one dla niego korzystne. Wykazano bowiem pewien pozytywny wpływ na organizm gospodarza. Czytałem o przypadku, gdy chora wątroba matki, została „cudownie” zregenerowana. Okazało się, że w większości składała się z „obcych” komórek dziecka danej kobiety. Niestety trzeba się też liczyć z negatywnym oddziaływaniem na organizm, co może prowadzić do pojawienia się chorób, które bez istnienia komórek z innym DNA, zwyczajnie by nie zaistniały. Na dobrą sprawę wszystko jest jeszcze na etapie badań i spekulacji (chociaż może nie dotarłem do najnowszych opracowań). Z wyczytanych informacji wynika, że „obce” komórki chronią przed chorobą Alzheimera i rakiem piersi, ale z kolei mogą się przyczyniać do rozwoju nowotworu jelita grubego.
Wszystkie nie swoje komórki można spotkać niemal w każdym narządzie. Chociaż nie jest ich dużo (aczkolwiek dla mnie 1:1000 to jest bardzo dużo), to jednak występują nie tylko we krwi, ale również wątrobie, nerkach, sercu, a nawet mózgu.
Dlaczego te badania tak bardzo interesowały naukowców (poza czystą ciekawością)? Przede wszystkim chodziło o możliwość prowadzenia nieinwazyjnych badań prenatalnych, które aktualnie już się wykonuje. Wystarczy pobrać próbkę krwi matki, wyizolować fragmenty komórek z obcym DNA i wykryć ewentualne najczęstsze zaburzenia chromosomowe płodu.
Zastanawiałem się, skąd wiadomo, że dana komórka jest akurat komórką dziecka, z którym aktualnie kobieta jest w ciąży (a nie na przykład dziecka z poprzedniej ciąży). Okazuje się, że materiał genetyczny płodu zawarty w krwi matki, może stanowić aż do 20% całego wolnego DNA. Trudno więc się pomylić.

Ale to jeszcze nie wszystko. A właściwie najciekawsze mam do opisania. Kilka lat temu zostały przeprowadzone kolejne badania, których celem było określenie hipotetycznego wpływu potomków płci męskiej, na pewne predyspozycje do chorób neurologicznych występujących głównie u mężczyzn. Tym razem były to pośmiertne badania mózgu. Okazało się, że również kobiety, które nie rodziły chłopców, też miały obce komórki z chromosomem Y. Odsetek przypadków był na tyle duży, że wątpliwe było postawienie tezy, iż kobiety te w swoim życiu poroniły lub dokonały aborcji chłopca, czy też same w życiu płodowym wchłonęły brata bliźniaka. Do tego ten materiał genetyczny często nie pochodził od jednej osoby. W każdym razie, wnioskiem z tych badań było podobno również to, że mikrochimerą można zostać także poprzez spermę.
Jeżeli tak jest faktycznie, to Majka cały czas ma mnie w swojej głowie (a dokładniej w mózgu).

Myślę, że naukowcy nie powiedzieli jeszcze ostatniego słowa w temacie mikrochimeryzmu. Nigdzie tego nie znalazłem, ale zacząłem się zastanawiać, że skoro potwierdzono pewien wpływ obcych komórek na rozwój lub hamowanie niektórych chorób, to być może te, które są obecne w mózgu, mają jakiś wpływ na osobowość, albo postrzeganie pewnych rzeczy.
Już nieraz w swoim życiu spotykałem się z przykładami osób, którym po przeszczepie lub transfuzji krwi, w jakiejś mierze zmieniał się charakter. Prawdę mówiąc, opowieści te wkładałem między bajki – a może niesłusznie.
Albo to, że małżonkowie się do siebie upodabniają ... Samego faktu nie podważam, bo widzę to nie tylko po sobie, ale również obserwując wiele znanych mi par. Zawsze jednak sądziłem, że przyczyną jest wspólnie spędzany czas, wspólne plany, marzenia, dążenie do określonych celów. A może prawda jest o wiele bardziej tragiczna? Może Majka powoli staje się mną?

Mam nadzieję, że tak nie jest, chociaż czytałem o dużo bardziej abstrakcyjnych wnioskach.
Okazuje się, że te badania naukowe potwierdzają teorię o Niepokalanym Poczęciu i Wniebowstąpieniu Maryi. Bo przecież, skoro komórki Jezusa znajdowały się w jej ciele, to nie po to, aby zostały sprofanowane obecnością komórek Józefa, no i … siłą rzeczy musiały pójść do nieba.

Ciekawe, prawda?


2 komentarze:

  1. A wiesz, zawsze miałam wrażenie, że moje dzieciaki są jakby we mnie wrośnięte z korzeniami. Ciekawe, nie? :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Myslisz, ze to przez to, matka rozumie swpjw dzieci i chlopa swego jakos latwiej?
    Chyba wole jednak teorie o wplywie wspolnie spedzanego czasu i przegadanych godzin.

    OdpowiedzUsuń