sobota, 25 lutego 2017

CHAPIC 5

Historia chłopca wraca tutaj co jakiś czas, niczym bumerang.
Chapic nie jest z nami od prawie roku, a jednak ciągle jest obecny w naszym życiu (zresztą jak większość dzieci, które kiedyś u nas przebywały).
Krótko przypomnę jego historię. Chłopiec pojawił się w naszej rodzinie gdy miał niespełna pół roku. W wieku prawie dwóch lat, został adoptowany przez Francescę i Giuseppe – małżeństwo z Włoch. Dziecko w „papierach” miało podejrzenie FAS (alkoholowego zespołu płodowego). Mając go pod opieką, skupialiśmy się głównie na diagnozowaniu konkretnych zaburzeń. Podchodziliśmy do chłopca zadaniowo. Gdy pojawiał się problem, to trzeba było go rozwiązać, idąc do lekarza-specjalisty, albo poszukując różnego rodzaju ośrodków rehabilitacyjnych, czy wczesnego wspomagania rozwoju. Tak więc współpracowaliśmy z kim tylko się dało – lekarzami, psychologami, terapeutami, rehabilitantami.
Przez długi czas walczyliśmy z sobą, czy powinniśmy zdiagnozować go pod kątem istnienia FAS. Majka była kiedyś na szkoleniu prowadzonym przez osobę, która uznawana jest za autorytet w zakresie zaburzeń poalkoholowych. Po wykładzie poszła z nią porozmawiać. Oczywiście temat szybko zszedł na Chapicka. Na podstawie zdjęcia i krótkiego opisu zachowań chłopca (a przede wszystkim faktu, że mama biologiczna non-stop była „wstawiona” - również idąc na porodówkę), została postawiona wstępna diagnoza - na 90% ma FAS. Jednak my widzieliśmy, jak chłopak się rozwija. Może nie równomiernie (jak większość dzieci), lecz skokowo – przez kilka tygodni nie robił postępów, by nagle zrobić krok milowy. W każdym razie doganiał rówieśników, a przynajmniej się od nich nie oddalał. Do dzisiaj nie wiem, czy zrobiliśmy słusznie rezygnując ze zdiagnozowania FAS-u, chociaż wiem, że gdyby ocena była pozytywna (czyli, że dziecko ma FAS), to dzisiaj pewnie odwiedzalibyśmy chłopca w DPS-ie.
Chapic przechodził kolejne szczeble adopcji krajowej, nikt nie był nim zainteresowany (chociaż cały czas występowało tylko podejrzenie zespołu FAS).
Z informacji, które otrzymaliśmy od osoby koordynującej adopcje zagraniczne, wynikało że stwierdzenie istnienia FAS jest szlabanem, natomiast jego podejrzenie jest do zaakceptowania dla potencjalnych rodziców z zagranicy.
Pierwsza włoska rodzina, po namyśle zrezygnowała z adopcji Chapicka. Sytuacja stawała się napięta, ponieważ wątpliwe było też znalezienie dla chłopca rodziny zastępczej w naszym kraju. Coraz bardziej realny stawał się dom pomocy społecznej.
Po pewnym czasie pojawiła się Francesca i Giuseppe – kolejna włoska rodzina.

Dlaczego o tym piszę? Ano dlatego, że w ostatnim czasie wiele się mówi o tym, że polskie dzieci są niepotrzebnie adoptowane przez rodziny zagraniczne, że jest wiele nieprawidłowości, że trzeba coś z tym zrobić (krótko mówiąc - ukrócić). O ile dotychczas wszystko sprowadzało się do stwierdzenia „wydaje się”, można to było uznać jako zwyczajne „bicie piany”. Niestety niedawno doszło do zamknięcia krajowego ośrodka adopcyjnego, mającego ogromne doświadczenia w adopcjach zagranicznych. Pozostał ośrodek katolicki oraz diecezjalny (który jeszcze nie przeprowadził ani jednej adopcji zagranicznej).

Zamieszczam poniżej link do bardzo ciekawej dyskusji, która skłoniła mnie do napisania dzisiejszego posta. Trochę zabrakło mi w niej opinii strony przeciwnej, dla której najważniejsza jest możliwość dorastania dzieci w kraju ojczystym, w którym nie zostaną oderwane od języka polskiego, kultury, a przede wszystkim religii.

Chapickowi jeszcze się udało. Czy podobne szanse będą miały kolejne dzieci, które nie znajdą rodziny adopcyjnej w kraju? Czy może ważniejszy będzie patriotyzm, wiara i dostęp do dóbr kultury – przebywając w domu pomocy społecznej prowadzonym przez siostry zakonne?
Osobiście nie mam nic do zarzucenia tego rodzaju placówkom. W końcu Królewna (jedna z dziewczynek, która jakiś czas temu była w naszym pogotowiu) przebywa w takim ośrodku i mam o nim jak najlepsze zdanie.
Jednak z pewnością nie byłoby to właściwe miejsce dla Chapicka.

W sytuacjach, gdy poszukujemy rodziny dla naszych dzieci zastępczych, ważne są cechy i predyspozycje rodziców, którzy chcą je adoptować. Nie ma znaczenia narodowość, światopogląd, religia. Między innymi dlatego, nie ochrzciliśmy jeszcze żadnego naszego dziecka zastępczego (mimo, że ksiądz z naszej parafii już wielokrotnie nas zachęcał, mówiąc że wszelkie sakramenty dla naszych dzieci zastępczych są wolne od opłat).

Z rodzicami Chapicka mamy równie częsty (a nawet jeszcze bardziej częsty) kontakt jak z rodzicami innych dzieci, które od nas odeszły. Francesca przesyła nam dziesiątki SMS-ów, zdjęć i filmików z życia chłopca. Ostatnio nawet naciska na nawiązanie kontaktów poprzez Skype-a. Dotychczas tłumaczyliśmy się barierą językową oraz bardzo wolnym i zawodnym dostępem do internetu. Wydaje nam się, że nie powinniśmy być zbyt bezpośrednio obecni w życiu chłopca. Włoscy rodzice mają chyba odmienne zdanie. Niedawno znaleźli kilka kilometrów od siebie rodzinę, która mówi po polsku i chętnie będzie tłumaczem podczas rozmów przez internet. Nas poprosili, abyśmy znaleźli jakieś miejsce z szybkim internetem. Cóż …, chyba będziemy musieli się przyznać, że mamy łącze światłowodowe. Jednak najbardziej dręczy mnie myśl, że kiedyś wpadną na pomysł, aby nas zaprosić do siebie.

Co słychać u chłopca?
Dwuletnie dziecko w niespełna rok nauczyło się rozumieć język włoski, wypowiadać proste zdania, liczyć do dziesięciu. Dla porównania, nasz sześcioletni Kapsel biegle liczy do trzech (jak bardzo się skupi to do pięciu). Gdyby w wieku dwóch lat był skierowany do adopcji, to pewnie chętnych byłoby wielu.
Rodzice Chapicka zdecydowali się na przeprowadzenie badań dotyczących możliwych konsekwencji istnienia alkoholu w jego życiu płodowym. FAS został wykluczony, jednak potwierdzona została możliwość pojawienia się zaburzeń ośrodkowego układu nerwowego określanych mianem ARND (pewna pochodna FAS).
Czy gdyby taka diagnoza została postawiona w Polsce, to zwiększyłaby szansę chłopca na adopcję w naszym kraju?





To zdjęcie Chapicka "wyłowiłem" z internetu

2 komentarze:

  1. Patrząc na to zdjęcie, aż trudno uwierzyć, że w Polsce nie znalazła się dla niego rodzina... Zgadzam się z Tobą: chłopiec miał szczęście, że "zdążył" przed zamknięciem ośrodka. Zdecydowanie uważam się za patriotkę (w końcu lata w harcerstwie zrobiły swoje), ale uważam też, że wyrazem patriotyzmu jest właśnie dbanie o najmłodszych obywateli, a nie stawianie im sztucznych barier w imię idei, których kilkulatek i tak nie rozumie...

    OdpowiedzUsuń


  2. "Trochę zabrakło mi w niej opinii strony przeciwnej, dla której najważniejsza jest możliwość dorastania dzieci w kraju ojczystym, w którym nie zostaną oderwane od języka polskiego, kultury, a przede wszystkim religii."

    a mnie wręcz przeciwnie, ponieważ stoję na stanowisku, że media sprawują odpowiedzialność za kształtowanie debaty i cyrkulację opinii, więc nie jest prawdą, ze każda bzdura ma prawo do czasu antenowego. Tak zrobiła BBC ukracając zapraszanie antyszczepionkowców zgodnie z zasadą "pluralizm nie oznacza, że będziemy wpuszczać na antenę każdego, kto ma ochotę podzielić się swoją opinią ze społeczeństwem, z potencjalnie groźnym skutkiem dla tegoż społeczeństwa". Tę rolę z powodzeniem pełnią media wirtualne, natomiast media wizualne mogą i powinny brać odpowiedzialność za wpuszczanie w obieg rozmaitych półprawd i nienaukowości. Piszę to jako osoba, która zmarnowała X czasu bijąc się w mediach z ludźmi, którzy nie pozwalali dojść ekspertom do głosu, a redaktorzy patrzyli na to obojętnie.
    Pogląd o tym, że ważniejsze od realizacji dobra dziecka jest zrealizowanie nacjonalistycznych potrzeb laików, nie spełnia ani kryterium merytorycznego (polskie prawo jasno określa, czyje dobro rządzi adopcją), ani społecznego (wychowujemy dzieci na ludzi, a nie na zasoby narodowe). Prywatnie mogę rozmawiać o tym, czy adopcja dziecka przez Włochów rani uczucia Xa, który płacze nad niemożnością wcielenia tego dziecka do przyszłej armii polskiej, ale publicznie nie widzę takiej potrzeby, tak jak nie chciałabym oglądać dyskusji medialnych o tym, czy świat zaczął się 5000 lat temu i czy picie naparu z dziurawca leczy raka, bo pani Kowalskiej tak się wydaje. Trzymajmy sami poziom i oczekujmy też tego od mediów.

    bloo

    OdpowiedzUsuń