sobota, 17 grudnia 2016

--- Wiem, że nic nie wiem

podobnie jak Sokrates, zaczynam mieć coraz większą świadomość swojej niewiedzy. Tyle tylko, że dla niego było to drogą do poznania mądrości, a ja myślę, że taki „niekumaty” pozostanę już do śmierci, bo zwyczajnie pewnych rzeczy nie mogę pojąć.

Na dobrą sprawę, to chciałem napisać komentarz pod swoim ostatnim postem o Kapslu. Jednak jak zacząłem zagłębiać się w coraz szersze kręgi dowolności i wieloznaczności, to stwierdziłem, że wyjdzie z tego kolejny wpis.

Dwa razy w roku odbywają się w naszym PCPR-rze kursy dla rodziców zastępczych. Każdy z nich kończy się tak zwanym „panelem”, czyli kilkugodzinnym spotkaniem absolwentów tegoż kursu, z osobami mającymi praktyczną styczność z rodzicielstwem zastępczym. Są tam więc osoby prowadzące rodzinne domy dziecka, pogotowia rodzinne oraz będące inną formą rodzicielstwa zastępczego, jak również przedstawiciele różnych instytucji, w tym sędzia sądu rodzinnego.
Osobiście na takie spotkania nie chadzam z bardzo błahego powodu. Zwyczajnie mam tak długi przewód myślowy, że zanim bym się zastanowił co chcę powiedzieć, to rozmowa pewnie już dawno by zeszła na inny temat.
Jednak Majka, ze swoją radiową przeszłością jest tam obowiązkowo. Wprawdzie z tym radiem trochę przesadziłem (wystąpiła w nim tylko raz), to jednak doświadczenie sceniczne (prowadziła kilka imprez i festynów) bardzo jej w tym pomaga.
Ponieważ „świeżo upieczeni” rodzice zastępczy nawet nie bardzo wiedzą o co mogą zapytać takiego prawnika, to po jego krótkim wprowadzeniu, Majka zadaje mu pytania i prowadzi konwersjację. Wprawdzie są to nasze wątpliwości i najczęściej odwołują się do konkretnych przypadków naszych dzieci, to myślę że ich rozważanie też jest z korzyścią dla wszystkich słuchających.

Tak więc kilka dni temu „na tapetę” poszedł przypadek Kapsla.
Muszę więc przyznać, że to co napisałem ostatnio na temat możliwości zmiany decyzji przez samego sędziego, nie jest prawdą – a przynajmniej nie do końca. Raz wydany wyrok jest zamknięty w tym sensie, że sędzia po wpłynięciu odwołania, sam nie może go zmienić. Za to w uzasadnieniu wyroku może napisać, że … się pomylił. Sądzę, że na taką samokrytykę może się zdecydować tylko ktoś „z jajami”, więc pewnie takie przypadki są bardzo rzadkie. Jednak gdyby czasem, sędzina prowadząca sprawę chłopca zdecydowała się na taki krok, to mogłoby to znacznie przyspieszyć cały dalszy bieg wypadków w sądzie odwoławczym (chociaż i tak chodzi o przynajmniej pół roku – ale chociaż nie półtora).
Zawsze też myślałem, że sąd okręgowy (apelacyjny, odwoławczy – używam takich słów jako synonimów), może podtrzymać decyzję sądu niższej instancji, ale może również zmienić to postanowienie. Okazuje się jednak, że nie. Jeżeli ma jakieś zastrzeżenia, to sprawa wraca do ponownego rozpatrzenia, przez sąd, który wydał poprzednią decyzję. Do tego rozpatrywana jest ona w oparciu o materiał dowodowy z pierwszego postępowania (chyba, że jakaś procedura została przeprowadzona niewłaściwie, lub w ogóle nie została przeprowadzana - np. badanie w OZSS). Nie ma więc znaczenia, jeżeli na przykład w międzyczasie sytuacja rodziców biologicznych uległa zmianie na lepsze.
Wrócę do sytuacji Kapsla. Odwołanie mamy ma dużą szansę na pozytywne jego rozpatrzenie przez sąd apelacyjny, jednak tak czy inaczej sprawa wróci na biurko sędziny, która do tej pory nie była przychylna mamie (a odwołanie może ją tylko rozwścieczyć – w końcu sędzia to też człowiek i może się irytować). Wprawdzie istnieje możliwość złożenia przez mamę wniosku o zmianę sędziego (mając konkretne argumenty), ale co zrobić, gdy w sądzie jest tylko jeden sędzia rodzinny? Czy istnieje możliwość zmiany sądu? Niestety Majka o to już nie dopytała – ale będzie okazja za pół roku.
To, że jest duża szansa na ponowne rozpatrzenie sprawy wynika z dwóch powodów. Sprawa pierwsza, to fakt, że nie dokonano badania więzi i oceny kompetencji rodzicielskich mamy Kapsla przez Opiniodawczy Zespół Sądowych Specjalistów. Większość sądów traktuje to badanie jako rutynową czynność przed każdym odebraniem praw rodzicielskich, jednak nie ma takiego obowiązku. Czy sąd odwoławczy potraktuje to jako pewnego rodzaju zaniedbanie, czy również stwierdzi, że przecież nie trzeba?
Druga rzecz, to połączenie na jednej rozprawie odebrania praw rodzicielskich z zakazem widywania się z synem. Podobno nie ogranicza się kontaktów rodziców z dzieckiem, z urzędu. Musi wpłynąć jakiś wniosek. Czy coś takiego miało miejsce, czy może jednak była to samowolka? Nie wiemy, lecz trudno jest nam znaleźć kogoś, kto miałby jakiś interes w złożeniu wniosku o zakaz spotkań. Jednak tak czy inaczej powinny się odbyć dwie odrębne rozprawy.
Natomiast jeżeli chodzi o możliwość aktualnych odwiedzin, to jeżeli odwołanie spełni wszelkie wymogi prawne, wówczas sąd nie będzie mógł wydać odrębnej decyzji w sprawie, która została zaskarżona. Czyli Kapsel nadal będzie mógł spotykać się ze swoją mamą. 
Tyle tym razem się dowiedzieliśmy od sędziego z jednego z naszych sądów rodzinnych. Osobiście, wcale nie jestem przekonany, czy takie procedury obowiązują w całym kraju, zwłaszcza że sam pan sędzia stwierdził, że ze stuprocentową pewnością, może się wypowiadać tylko za siebie i swojego kolegę (bo akurat w tym wydziale rodzinnym jest ich tylko dwóch).

Z ciekawych rzeczy poruszył jeszcze kwestię, której bardzo obawiają się rodzice zastępczy, wychowujący jakieś dziecko już dłuższy czas. Co się stanie, gdy w którymś momencie zostaną odebrane prawa rodzicielskie rodzicom biologicznym i dziecko zostanie zgłoszone do ośrodka adopcyjnego? Czy jedyną możliwością będzie dla nich adopcja? Przecież nie zawsze stać rodzica zastępczego na taką alternatywę. Okazuje się, że w dziewięćdziesięciu kilku procentach dzieci te wcale nie zostają zakwalifikowane do adopcji, co oznacza, że nadal pozostają w dotychczasowej rodzinie zastępczej. Jednak bliższe sprecyzowanie pojęcia „dłuższy czas” nie jest możliwe i zależy od indywidualnej interpretacji osób pracujących w ośrodkach adopcyjnych.

W ten płynny sposób przejdę do pewnych aspektów funkcjonowania ośrodków adopcyjnych. Nie chcę twierdzić, że powinny być jakieś sztywne ramy czasowe, określające kiedy dziecko jest kwalifikowane do adopcji, a kiedy już nie. Wszystko zależy od sytuacji, jednak podobnie jak w przypadku sądów, wpływ na to ma subiektywna ocena poszczególnych ludzi. Gdyby więc kiedyś ktoś mnie zapytał o perspektywy swojego dziecka zastępczego, które przebywa w jego domu od kilkunastu, czy kilkudziesięciu miesięcy – musiałbym powiedzieć: „nie wiem”.

Jeżeli chodzi o decyzje podejmowane przez ośrodki adopcyjne, to są jeszcze inne ciekawe aspekty, powodujące że cały system rodzicielstwa zastępczego i adopcyjnego jest niejednoznaczny i w większości zależy od regulaminów i zasad wypracowanych przez poszczególne ośrodki adopcyjne, instytucje pieczy zastępczej i sądy (być może często wspólnie).

Dawniej wydawało mi się, że sprawa wygląda w ten sposób, że pomoc społeczna i/lub szpital, do którego trafiło dziecko, co do którego istnieje uzasadnione podejrzenie zaniedbania opieki rodzicielskiej, albo mama po porodzie poszła „w długą”, czy też zdecydowała się zrzec wychowania swojego dziecka – informuje o tym sąd i Powiatowe Centrum Pomocy Rodzinie (albo inną odpowiednią instytucję zajmującą się pieczą zastępczą). Dziecko kierowane jest do rodziny zastępczej, a sąd wszczyna proces, lub jeżeli mama sama decyduje się zrzec swoich praw rodzicielskich, musi to w odpowiedni sposób zgłosić sądowi. Jeżeli sąd po jakimś czasie podejmie decyzję o odebraniu praw rodzicielskich, zgłasza ten fakt do ośrodka adopcyjnego, który dokonuje kwalifikacji do adopcji i rozpoczyna poszukiwania rodziców adopcyjnych. Myślałem, że takie są procedury, ponieważ tak to wygląda u nas.
Dopiero od niedawna ośrodki adopcyjne nieco wcześniej dowiadują się o dziecku, ponieważ ich pracownicy biorą udział w spotkaniach w PCPR-rze, na których omawiane są poszczególne przypadki dzieci przebywających w rodzinach zastępczych. Mając pewną wiedzę na temat rozwoju dziecka i sytuacji jego rodziców biologicznych, mogą rozpocząć wstępne poszukiwania nowych rodziców (nikomu jeszcze dziecka nie proponując).

Bywają jednak ośrodki adopcyjne, które jako pierwsze (poza sądem) są informowane o pojawieniu się dziecka w szpitalu (najczęściej noworodka). Decyzją sądu, maluch jest umieszczany w docelowej rodzinie adopcyjnej. I tutaj istnieją dwa znane mi rozwiązania (stosowane w różnych miastach), albo rodzice adopcyjni wcześniej muszą skończyć dodatkowy kurs dla rodziców zastępczych, albo sąd umieszcza dziecko w rodzinie adopcyjnej na zasadzie tzw. „powierzenia pieczy”. W sumie wszystko wygląda pięknie.
Jest zgodne prawem, ponieważ sąd na 6 miesięcy może umieścić dziecko na zasadzie powierzenia pieczy w dowolnej rodzinie (według własnego uznania), a jeżeli ma ona dodatkowe szkolenie dla rodzin zastępczych, to termin ten nie obowiązuje. Dla dziecka jest to komfortowa sytuacja, ponieważ niemal od urodzenia przebywa w docelowej rodzinie. Rodzice, u których w ten sposób zostało umieszczone dziecko, są szczęśliwi że mogą zajmować się nim od początku, że nie czeka ono na nich nie wiadomo gdzie.
Są w pełni świadomi wszelkich konsekwencji podejmowanej decyzji. Niestety te konsekwencje mogą dla nich okazać się tragiczne. Mama zostawiając dziecko w szpitalu po porodzie, ma 6 tygodni na zmianę decyzji. Nie musi niczego udowadniać – zwyczajnie mówi, że zmieniła zdanie i przychodzi po dziecko. Może też nie dopełnić wszelkich formalności i „zniknąć”. Rodzicom pozostaje niepewność – czy wróci i kiedy? Gdyby nasza Smerfetka znalazła się na takiej zasadzie w jakiejś rodzinie adopcyjnej, to nie chciałbym być w jej skórze (tej rodziny). Mama nagle wróciła, wynajęła prawnika i deklaruje walkę o odzyskanie dziewczynki. Rodzice zastępczy mają (a przynajmniej powinni mieć) świadomość tymczasowości. Wiedzą, że istnieje duże prawdopodobieństwo, że dziecko kiedyś od nich odejdzie. Rodzice adopcyjni nie są na coś takiego gotowi. Wiem, że mają świadomość podejmowanego w takim przypadku ryzyka, jednak gdyby musiał być zrealizowany wariant pesymistyczny, to mogłoby to „rozwalić” całą rodzinę … a przypadki powrotów czasami się zdarzają, mimo że do takiego sposobu adopcji wybierane są tylko dzieci z niemal stuprocentowym prawdopodobieństwem odebrania praw rodzicielskich.

Jest też inny wymiar takiego podejścia do adopcji. Niektóre osoby bardzo bulwersuje adopcja poprzez pozostanie najpierw rodziną zastępczą. Jeden z naszych ośrodków adopcyjnych uważa to za „wykradanie dziecka z kolejki” i w bardzo niemiły sposób traktował rodzinę która najpierw została rodziną zastępczą dla jednego naszego „pogotowiowego” malucha. Czym różni się sytuacja adopcji noworodka? Jest to pomijanie osób oczekujących w kolejce adopcyjnej, którzy nie są emocjonalnie zdolni do wybrania takiej drogi – a jednak są ośrodki, które proponują taki alternatywny wybór.
Osobiście uważam, że żadna droga do upragnionego dziecka nie jest niewłaściwa i rozumiem postępowanie poszczególnych rodzin, mimo że często sam też nie byłbym na coś takiego gotowy.
Dziwi mnie tylko różnorodność form podchodzenia do tego samego tematu przez instytucje. Powoduje to, że wiem coraz mniej, nie mówiąc o tym, czego jeszcze nie wiem. A może to jest właśnie pluralizm?

Jednak na koniec odniosę się też do PCPR-ów. Tutaj również istnieją wewnętrzne regulacje, które kształtują pewną „politykę” konkretnych jednostek.
Podam tylko jeden przykład. Rodzina, która planuje zostać pogotowiem rodzinnym, powinna teoretycznie najpierw pozostać na jakiś czas „zwykłą rodziną zastępczą”.
Problem polega tylko na tym, że nie można łączyć funkcji pogotowia z rodziną zastępczą. Tak więc po okresie bycia rodziną zastępczą należałoby przebywające w rodzinie dzieci zastępcze albo adoptować (jeżeli jest taka możliwość), albo oddać je do innej rodziny.
Dlatego też niektóre PCPR-y (nie chcę gdybać, czy większość, czy mniejszość) rezygnują z tego wymogu i rodzina decydująca się na pozostanie pogotowiem rodzinnym, pozostaje nim natychmiast. Ale są również takie rodziny, które nie wyobrażają sobie od razu rzucenia się na „głęboką wodę”.

Tak więc, reasumując całe moje rozważania, powiem tyle, że jak ktoś będzie mnie pytał jak wygląda system opieki zastępczej i adopcyjnej, to chyba będę brał wzór z naszego sędziego, twierdząc że w stu procentach to mogę się tylko wypowiadać za Majkę i siebie.



1 komentarz:

  1. no więc mam podobne przemyślenia, jak Twoja konkluzja początkowa i końcowa. Dawniej wydawało mi się, że jak wejdę w system jako praktyczka to go wreszcie zrozumiem - akurat.
    Osobiście mam też coraz więcej myśli, czy to co nazywamy "pluralizmem" faktycznie jest pluralizmem w imię uwzględnienia indywidualnych sytuacji dzieci, rodziców i RZ/RA, czy jednak zwyczajnym bałaganem, gdzie spychologia daje właściwie nieograniczone możliwości przeciągania czasowej struny oraz ćwiczenia różnych rozwiązań na żywej tkance.

    bloo

    OdpowiedzUsuń