sobota, 17 września 2016

--- Słodziaki z piątej nad ranem.

Pod ostatnim postem, pojawił się komentarz (a w zasadzie pytanie) Uli, który skłonił mnie do głębszej refleksji. Jak to właściwie jest, że udaje nam się zapanować nad często sporą gromadką maluchów? I nie chodzi o zabawienie ich przez kilka godzin na placu zabaw, czy w pokoju z zabawkami, ale o bycie z nimi przez 24 godziny na dobę. Często nam się zdarza, że wzbudzamy podziw u osób, które nas odwiedzają, ponieważ ich dzieci albo zasypiają godzinami, albo jedzą przez pół dnia, albo są rozpieszczone do granic możliwości, albo wrzeszczą, biegają, nie dają się opanować … i każdy tylko czeka, aż wreszcie podrosną. W rodzinach zastępczych tego rodzaju co nasza jakoś udaje się to wszystko ogarniać, nie nadwyrężając swojego zdrowia psychicznego (w większości przypadków).
Co jest kluczem? Może pozwalamy dzieciom płakać przed snem (wychodząc z założenia, że w końcu się zmęczą)? A może jak nie chcą jeść, to im nie dajemy (stąd niektóre są takie cherlawe)?
Oczywiście, że nie.
Jeszcze zanim zostaliśmy pogotowiem rodzinnym, ale już mieliśmy do czynienia z innymi rodzinami zastępczymi o takim właśnie charakterze, też nurtowały mnie tego rodzaju pytania, chociaż sam nie wiem dlaczego, ale jakoś nie miałem odwagi ich zadać.

Gdybym teraz miał krótko odpowiedzieć na stawiane pytania, to określiłbym to jednym słowem – rytuały. Gdybym miał rozwinąć temat, to dorzuciłbym – bycie konsekwentnym.

Zacznę może od końca, czyli przygotowywania dzieci do snu nocnego. Tutaj najważniejsza jest kąpiel. Nie zdarzyło nam się, aby nasze dzieci zastępcze nie były wykąpane, mimo że codzienna toaleta całego ciała wcale nie jest konieczna i przy naszych córkach biologicznych nie przestrzegaliśmy tego tak rygorystycznie. Jednak dzieci (nawet niemowlaki) w jakiś sposób kojarzą sobie kąpanie ze spaniem. Nie potrafię sobie tego wytłumaczyć, ale zdarza się, że któremuś z naszych dzieci nieco przeciągnie się drzemka południowa. Nie dość, że śpi ono wówczas dłużej niż zazwyczaj, to po przebudzeniu, do kąpieli pozostaje mu zaledwie godzina (a nie jak zwykle trzy lub cztery). Okazuje się, że niczego to nie zmienia. Nie dość, że zasypia tak jak zawsze, to sen nocny niczym nie odbiega od przeciętnego. Mieliśmy też kiedyś niewidomą dziewczynkę. Obawialiśmy się, że mogą nas w tym przypadku napotkać problemy – przecież dziecko nie wiedziało kiedy jest noc. A jednak w ciągu dnia (nawet gdy spała w absolutnej ciszy) budziła się po 2-3 godzinach. W nocy przesypiała do rana. Być może trochę demonizuję kąpiel i zupełnie inne prawa rządzą naturą dziecka, jednak jest ona dla nas najważniejszym punktem dnia – po prostu wiemy, że po dwudziestej mamy już czas dla siebie a ewentualne niespodzianki ze strony dzieci są sporadyczne.

Sama kąpiel też jest elementem tak ciekawym, że być może można by na ten temat napisać pracę naukową. Dzieci bardzo lubią wodę, lubią się w niej pluskać i ewentualne niezadowolenie przejawiają w momencie wycierania i ubierania w piżamki. Ciekawe jest jednak to, że zdarzają się przypadki, gdy nowe dziecko przez kilka dni wzbrania się przed kąpielą, a jeżeli już wejdzie do wody, to za żadne skarby nie pozwoli położyć się na plecach. A jeszcze ciekawsze jest to, że słyszeliśmy opinie od rodziców, którzy adoptowali lub wzięli w opiekę zastępczą dziecko z naszej rodziny, że najgorszą rzeczą dla tego dziecka jest kąpanie. Czy zmieniło ono upodobania? Czy ja kąpię w jakiś specyficzny sposób? Nie sądzę – raczej jest to kojarzenie pewnych faktów występujących „przed” lub „po”. Ale jakich? A może właśnie przyczyna tkwi w nieuchronności kąpieli. W końcu, „jak się nie ma co się lubi, to się lubi, co się ma”.

Kolejną sprawą jest południowe spanie. Nie dotyczy to dzieci przedszkolnych i szkolnych, bo te (jak sama nazwa wskazuje) w tym czasie są poza domem. Maluchy zwyczajnie zaczynają czuć znużenie i czasami większym problemem jest „przetrzymanie” przez jakiś czas dziecka, które ziewa, trze oczy, i nawet jak się uśmiecha, to chyba tylko dlatego, aby sprawić nam przyjemność.
Jednak południowe spanie jest czasem, w którym można zrobić coś konkretnego – obiad, posprzątać pokój dzienny, a nawet wykonać jakieś mniej lub bardziej konieczne „telefony”. Dlatego ważne jest, aby dzieci chodziły spać o tej samej godzinie. Wbrew pozorom jest to bardzo łatwo osiągnąć. Może to takie małe przedszkole, ale myślę, że nie wpływa to w żaden sposób na rozwój emocjonalny dziecka. 

Poranek … też jest ciekawym tematem, biorąc pod uwagę zachowania dzieci. Przede wszystkim, zaczyna się on różnie – niestety tutaj nie ma reguły. Bywa, że dzieci budzą się o piątej, ale potrafią też pospać do siódmej. Ciekawe jest to, że nawet śpiąc w jednym pokoju, wzajemnie sobie nie przeszkadzają … w większości. Są bowiem wyjątki - niektóre dzieci są tak hałaśliwe, że mogą spać tylko w pokoju z Majką, która nie wiem jakim cudem, potrafi jednocześnie spać jak też kontrolować sen dziecka. Takim przypadkiem była opisywana jakiś czas temu Iskierka, która w pewnym momencie awansowała (jako starszak) i została umieszczona w pokoju na piętrze, którym w ciągu nocy to ja zarządzam. Niestety Iskierka miała taką przypadłość, że bez żadnego ostrzeżenia wydawała z siebie przeraźliwy krzyk. Można się było do tego przyzwyczaić w ciągu dnia, jednak w nocy stawiała na nogi wszystkich śpiących w naszym pokoju (zwłaszcza mnie). Po trzech dniach zamieniłem ją na dużo młodszego Chapicka, który do tej pory spędzał noce razem z Majką.
Ostatnimi czasy, śladami Iskierki zaczyna iść przebywająca aktualnie u nas Smerfetka. Wydaje dźwięk równie wysoki co niespodziewany – niestety bywa, że w środku nocy. Powoli zastanawiam się nad jej podmianką na Białaska, który aktualnie spędza noce w pokoju Majki, a być może bardziej nadawałby się do męskiego pokoju, w którym spałby z Gackiem i ze mną.
Jednak nie o tym chciałem napisać w tym temacie...
Ciekawą rzeczą jest to, że dzieci po przebudzeniu (nawet jeżeli jest to o piątej rano) dostają mleko i przynajmniej przez dwie godziny potrafią zajmować się same sobą. Czasami jeszcze się „kimną”, co dodatkowo wydłuża czas do ostatecznego wyjścia z pieleszy. Dostają zabawki do łóżka i to im wystarcza. Widząc „kumpla” w łóżeczku po przeciwnej stronie pokoju, potrafią prowadzić z nim dyskusje, śmiać się, podskakiwać – są to niezwykłe zachowania, co ja wykorzystuję na dosypianie.
Bywa, że jednak zaczynają się denerwować – krótko mówiąc – wrzeszczeć. Wówczas puszczam ich luźno po pokoju, który tak naprawdę jest jednym wielkim łóżeczkiem z mnóstwem zabawek. Nie wiem dlaczego, ale najlepszą z nich jestem dla nich – ja. Chodzą po mnie, zaglądają do oka, ucha, nosa. Nawet się nie kłócą, tak jak wciągu dnia, o to kto pierwszy wejdzie mi na głowę lub poskacze po brzuchu. Pecha mają tylko wtedy, gdy muszę pojechać do klienta i rano spoglądając na moje łóżko, mnie tam nie widzą. Okazuje się jednak, że wcale przez to nie płaczą. Wychodzą chyba z założenia, że skoro mnie nie ma, to nie ma sensu się wydzierać i przez jakiś czas zadowalają się zabawkami, które przed wyjściem im podrzucam.
Z kolei Majka nieco inaczej wychowuje „swoje dzieci”. Łóżeczka ma tuż przy swoim łóżku i wychodzi z założenia, że najlepszą zabawką jest jej ręka, która poda smoczek, pogłaszcze po policzku, przytrzyma za rączkę. Wkłada więc nad ranem (gdy dziecko zaczyna się budzić) swoją rękę przez szczebelki i też tym sposobem opóźnia rozpoczęcie dnia. Na szczęście rzadko ogarnia w nocy więcej niż jednego malucha, bo rozpiętość łóżka jest zdecydowanie większa, niż rozpiętość jej rąk.

Zostało mi jeszcze opisanie tego, co dzieje się w nocy. Tutaj niestety jest bardzo różnie i kładąc się spać, nigdy nie można być niczego pewnym. Bywa, że pierwsza pobudka jest o siódmej, a nawet ósmej, ale zdarzają się sytuacje, gdy dziecko ma ochotę na zabawę o trzeciej lub czwartej. Mam wrażenie, że pewien wpływ ma na to pogoda. Gdy pada deszcz, to mimo że krople bardzo głośno odbijają się o okna dachowe, dzieci smacznie śpią. Natomiast gdy jest piękne, rozgwieżdżone niebo, to jakoś częściej się budzą – takie małe wilkołaki.
Z kolei niemowlaki (takie maksymalnie do pół roku), które na szczęście ogarnia Majka, budzą się w miarę regularnie co 3-4 godziny, dostają mleko i zasypiają dalej. Najbardziej nieprzewidywalne są noworodki (ale tych nie ma zbyt dużo). Zdarzały się więc sytuacje, że miewałem kursy tańca w samym środku nocy.
Patrząc z mojej perspektywy, właśnie noce są najbardziej uciążliwe. Z kolei dla Majki jest to czas tuż przed kąpielą (zwłaszcza, że ewentualne przedszkolaki i szkolniaki też potrafią dać się we znaki).

Jeżeli chodzi o jedzenie, to nie zdarzyło nam się dziecko, które nie chciało nic jeść. Bywają niejadki, jednak zawsze jest coś, co lubią. Wprawdzie w naszym domu praktycznie nie istnieją słodycze, to jednak równie wielkim przysmakiem okazują się różnego rodzaju deserki, jogurty i przede wszystkim owoce. Nie trafiło nam się jeszcze dziecko, które nie lubiłoby żadnego owocu. Nawet jeżeli któreś nie do końca ma ochotę na śniadanie, to wielokrotnie „dopchnie” się winogronami, borówkami, malinami. Nie pamiętam dziecka, które nie lubiłoby bananów, a do tego szlagierem okazuje się kiwi, które mimo nieco kwaśnego smaku, jest jednym z najbardziej uwielbianych owoców. W każdym razie, gdy czasami policzymy wszystko, co dziecko zjadło w ciągu dnia, to stwierdzamy, że z pewnością nie może być głodne. Inną sprawą są pewnego rodzaju nawyki. Stały dostęp do owoców sprawia, że dziecko może mieć poczucie, że życie polega na ciągłym jedzeniu. Pewnie dietetyk mógłby mieć do nas zastrzeżenia. W każdym razie, tak wyglądało życie naszej rodziny od zawsze, a żadna z naszych córek nie może narzekać na nadwagę.

Chciałbym się jeszcze odnieść do pytania Uli, czy traktujemy nasze dzieci zastępcze jakoś inaczej, niż traktowaliśmy nasze córki biologiczne, biorąc pod uwagę ich przeżycia z przeszłości?
Myślę, że Majka – nie, a ja … na pewno nie. Przede wszystkim mylą mi się wszystkie ich historie, które tak naprawdę są bardzo podobne. Jedynie, gdy w przypadku jednego z dzieci istniało podejrzenie molestowania seksualnego, byliśmy początkowo bardzo ostrożni, ale też okazało się, że nie ma powodów, aby traktować je w jakiś szczególny sposób.
Staram się tylko „kodować” sobie wszelkie zakazy – kto czego nie może jeść, albo jaką część ciała trzeba oszczędzać w zabawach ruchowych ...chociaż i tak nie raz zdarzyło mi się, że odkładając dziecko na matę, zwyczajnie je sadzałem – i dziwiłem się, że się przewraca, a przecież nawet nie potrafiło pełzać.

Jednak ogólnie bardzo pozytywnie oceniam naszą decyzję o pozostaniu pogotowiem rodzinnym. Jak do tej pory, jest lepiej, niż się tego spodziewałem.
W końcu, ja jestem wiecznie młodym tatą, Majka spełnia swoją życiową pasję. Bardziej martwi nas to, jak długo wytrzymamy kondycyjnie … ale póki co, siłownię mamy za darmo.

Przeczytałem przed chwilą to co sam napisałem i stwierdziłem, że może to być odebrane jako sielaneczka – żyć nie umierać. Aby nieco złamać ten barwny świat odcieniami szarości, opiszę jeszcze dzisiejszą sytuację. Od niecałych trzech tygodni opiekujemy się sześcioletnim Kapslem. Chłopiec jest bardzo sympatyczny i pomijając to, że trzeba do niego powiedzieć kilka razy, zanim wykona polecenie, to muszę stwierdzić, że jest posłuszny. Dzisiaj okazało się, że jest również nieprzewidywalny. Majka wyjechała na cały dzień na zawody nordic walking, więc chcąc nie chcąc przypadła mi opieka nad całą aktualnie mieszkającą z nami czwórką. Abym jednak nie popadł w depresję, Maja już tydzień temu załatwiła Kapslowi kilkugodzinne spotkanie z rodziną zastępczą, w której przebywał jakiś czas temu. Wracamy dzisiaj ze spaceru, a on siada na schodach przed domem i mówi, że poczeka na ciocię i wujka. Nie pomagały argumenty, że musi się umyć, przebrać, a przede wszystkim zrobić „siku” (bo ma z tym trochę problem). Wychodziłem do niego trzy razy w odstępach pięciominutowych, bo mieliśmy jeszcze trochę czasu, a on „nie i nie”. Pomyślałem, bunt trzylatka. Stwierdziłem jednak, że „kto mieczem wojuje, od miecza zginąć może”. Skoro stosuje taktykę trzylatka, to w taki sposób go potraktuję. Wziąłem go za rękę i się zaczęło... Chyba za bardzo wczuł się w swoją rolę, bo rzucił się na ziemię, zaczął kopać, krzyczeć. Gdy zwyczajnie wziąłem go „pod pachę”, aby wnieść do domu, wyrywał się niemiłosiernie. Na szczęście ja sobie dałem z nim radę bez większych problemów, jednak jeśli wywinie taki numer Majce, gdzieś z dala od domu i w obecności pozostałej trójki maluchów – to już nie będzie tak wesoło. Najciekawsze jest to, że po kilkunastu minutach płaczu i leżenia na podłodze, nagle wstał, poszedł do toalety, przebrał się w wyjściowe rzeczy i zachowywał się tak jakby cała ta sytuacja nie miała miejsca.
No, ale to są tylko takie osobliwości w tym naszym ciągłym „dniu świstaka”.



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz