sobota, 27 lutego 2016

Nasz-bocian

Od jakiegoś czasu „bywam” na forum dla rodziców adopcyjnych i zastępczych. W zasadzie wszystko zaczęło się od tego bloga. Zamieściłem tutaj kilka artykułów, które zostały bardzo przychylnie przyjęte przez osoby je czytające. Do tej pory bardzo rzadko wypowiadałem się „w sieci”. Na dobrą sprawę było to tylko kilka komentarzy, i to w sytuacjach, gdy ktoś wypisywał niedorzeczności, a nie było nikogo, kto zechciałby to sprostować.
Forum, o którym wspomniałem jest bardzo kulturalne, a przede wszystkim merytoryczne. Każdy ma prawo wypowiedzieć swoje zdanie, jednak zawsze jest ono poparte wiedzą i pewnego rodzaju filozofią wypowiadającego się. Można się z nim zgodzić lub nie, ale zawsze każdy wątek pobudza do myślenia. Najważniejsze, że dyskusja toczy się na co dzień i wiele osób czytających poszczególne artykuły ma możliwość wyrobienia sobie swojego zdania, biorąc pod rozwagę różne punkty widzenia poszczególnych komentatorów.

Przypuszczalnie wielu czytelników tego bloga doskonale zna stronę www.nasz-bocian.pl , ale być może są tacy, którzy nigdy z tą witryną się nie spotkali. A naprawdę warto ją odwiedzić.
Wprawdzie nie ustalałem z administratorami tej platformy dzisiejszego artykułu (prawdę mówiąc pomysł przyszedł mi do głowy dziś rano) i żadnej formalnej zgody nie otrzymałem, ale sądzę że nikt nie będzie miał do mnie pretensji. Można powiedzieć, że jest to swego rodzaju darmowa reklama.

Tak więc, w którymś momencie zdecydowałem się „pojawić” na „naszym-bocianie” również w formie aktywnej (nie wiem nawet czy nie za bardzo aktywnej). Majka mówi, że jestem na tej stronie, jak się wyraża „mąci...” - nie będę dodawał drugiego członu, bo zakrawa on trochę o wulgaryzm. Uważam jednak, że jestem osobą, która nie boi się stawiać pytań. Poruszam tematy kontrowersyjne. Cytując klasyka, czasami jestem „za, a nawet przeciw”. Bywa, że rozważam rozmaite argumenty, które sprawiają, że moje wypowiedzi często sprawiają pozory sprzeczności. Zdarza mi się „palnąć” jakąś głupotę lub nie przewidzieć konsekwencji mojego komentarza, za co wielokrotnie „obrywam”. Jednak riposty są bardzo „grzeczne”. W zasadzie mogę stwierdzić, że najgorszą obelgą jaką usłyszałem było słowo „bzdura”. Trudno mi powiedzieć, czy osoby, które wdają się ze mną w polemikę, mnie lubią czy nie. Może tak samo jak Majka uważają, że niepotrzebnie „mieszam”. Może mieszam, ale czasami prowadzi to, do usystematyzowania pewnych poglądów, a co najważniejsze, rozwija i wzbogaca w wiedzę, przynajmniej w moim przypadku, gdy często muszę się czegoś douczyć, aby odpowiedzieć na komentarz.

Przedstawię kilka fragmentów moich wypowiedzi w niektórych wątkach. Nie będę cytował odpowiedzi innych osób, bo być może nie mają one ochoty znaleźć się na innej stronie (nawet pod pseudonimem). Jeżeli kogoś zainteresuje jakiś temat, to zapraszam do zapoznania się z całą dyskusją.

Zacznę może od niedawnej polemiki na temat programu 500+.

Nawet na tym blogu nie kryłem, że jestem zdecydowanym jego przeciwnikiem. Dlatego też trochę rozgrzałem atmosferę. Niektórzy się ze mną zgodzili, inni nie, jeszcze inni we fragmencie.
Oto moje uwagi:


Świadczenia rodzinne 500 plus dla rodzin zastępczych.



Chciałbym skierować temat tego wątku na nieco inne tory i jestem bardzo ciekawy jakie jest Wasze zdanie w tej kwestii.
Nagle pojawia się dodatkowe pięćset złotych. Dla rodzin biologicznych jest to bardzo duża kwota (oczywiście mam na myśli rodziny, którym "grozi" odebranie praw do ich dzieci). Z mojego doświadczenia wynika, że potrafią one funkcjonować, operując bardzo niewielkimi funduszami (abstrahuję od kwestii zaspokajania faktycznych potrzeb dzieci).
Z kolei patrząc na rodziny zastępcze, aktualnie otrzymywana kwota na utrzymanie dziecka jest w moim mniemaniu wystarczająca.
Zastanawiam się, czy dzieci nie staną się pewnego rodzaju "towarem". Z jednej strony rodzice biologiczni będą starać się jeszcze bardziej o ich utrzymanie (stwarzając pozory opieki), a z drugiej czy nie pojawi się "wysyp" chętnych do bycia rodziną zastępczą (mających wątpliwe motywacje, patrząc z naszej perspektywy).
Wielokrotnie w powyższych komentarzach było podkreślane, że rodzina zastępcza to przede wszystkim charyzma, zapał, wyzwanie. W pełni się z tym zgadzam, jednak mimo wszystko uważam, że istnieje pewien pułap finansowy, po przekroczeniu którego to się zmienia. Być może te 500 zł spowoduje, że niektórzy inaczej spojrzą na możliwość pozostania rodziną zastępczą. Nie oznacza to, że są to złe osoby, że mają złe zamiary. Być może stwierdzą, że przecież można być rodzicem zastępczym na zasadzie opiekunki do dziecka. Przecież nie zrobią mu krzywdy, zaopiekują się nim, zapewnią wszystkie jego potrzeby fizyczne. Czy na szkoleniu dojdą do tego, że to nie wystarcza? Czy osoby prowadzące szkolenie będą potrafiły zwrócić na to uwagę? Nie do końca jestem o tym przekonany. 
Na koniec dorzucę jeszcze jedno przemyślenie.
Wydatkowane w ten sposób pieniądze w większości nie będą przeznaczone na dzieci. Tak jak pisała ..., będą wydane na potrzeby rodziców. Ja tylko dodam, że tak będzie nie tylko w rodzinach biologicznych (tych złych), ale w większości rodzin. Być może w niektórych sytuacjach będzie inaczej, daleki jestem od generalizowania. Pewnie niektórzy pojadą za te pieniądze na „wakacje życia”. Fajnie, dzieci będą miały piękne wspomnienia.
A gdyby te pieniądze (zamiast rozdania każdemu po równo) zostały przeznaczone na dofinansowanie konkretnych rzeczy, o których wspomina ...?
Pamiętam z dzieciństwa, że każdy z nas mógł uprawiać dowolny sport. Problemem mógł być zakup judogi albo rakiety do tenisa. Same treningi były bezpłatne. Teraz trzeba płacić za treningi, wyjazdy na zgrupowania, udział w zawodach. A potem narzekamy, że dzieci i młodzież mają wady postawy i choroby wynikające z braku ruchu. Wolą stukać w klawiaturę. Teraz bezpłatne mamy korzystanie z zasobów internetowych.


Dyskusja była bardzo burzliwa. Oczywiście przyjmuję argumenty, że tylko mama najlepiej zna potrzeby swojego dziecka. Nadal jednak uważam, że młoda mama mogłaby otrzymywać zwrot pieniędzy za legalne zatrudnienie opiekunki do dziecka, co spowodowałoby, że sama mogłaby wrócić do pracy. Później dziecko miałoby zagwarantowane miejsce w przedszkolu (za niewielkie pieniądze), w szkole miałoby darmowe podręczniki, zapewniony bezpłatny obiad. Pojawiłoby się więcej placów zabaw, kółek zainteresowań, ośrodków sportowych, zajęć dodatkowych (w ramach korepetycji). Zwiększono by dostęp do rehabilitacji i usług medycznych.
Bujam w obłokach? Może. Nie jestem jednak przekonany, czy takie działanie nie byłoby tańsze z punktu widzenia państwa, niż program 500+. Przede wszystkim należałoby to oszacować, a nikt tego nie zrobił.


Miałem też wątpliwości w kwestii dotyczącej udziału rodzin zastępczych w tym programie.

Świadczenia rodzinne 500 plus dla rodzin zastępczych.

http://www.nasz-bocian.pl/phpbbforum/viewtopic.php?f=39&t=91984&start=30

Wszyscy tutaj piszą, że rodzice zastępczy również otrzymają pieniądze. Prawdę mówiąc nigdy tego nie sprawdziłem, zakładając że większość ma zawsze rację.
Jednak przyszedł dzień, kiedy postanowiłem powiedzieć "sprawdzam" (dzisiejszy dzień). W mojej ocenie nie wszyscy rodzice zastępczy dostaną świadczenie, ale tylko tacy, którzy chcą dziecko adoptować lub są jego opiekunami prawnymi.
Przytaczam fragmenty do dalszej dyskusji. Czy ja coś źle widzę?
https://www.mpips.gov.pl/gfx/mpips/user ... 021401.pdf
§ 2. 1. Wzór wniosku o ustalenie prawa do świadczenia wychowawczego, zwanego dalej „wnioskiem o świadczenie wychowawcze”, określa załącznik nr 1 do rozporządzenia.
2. Do wniosku o świadczenie wychowawcze należy dołączyć odpowiednio:
...
5) odpis prawomocnego postanowienia sądu orzekającego przysposobienie lub zaświadczenie sądu opiekuńczego lub ośrodka adopcyjnego o prowadzonym postępowaniu sądowym w sprawie o przysposobienie dziecka;
6) orzeczenie sądu o ustaleniu opiekuna prawnego dziecka;

A to fragment z wniosku, który należy składać:
4. Dane członków rodziny
Rodzina oznacza odpowiednio: małżonków, rodziców dzieci, opiekuna faktycznego dziecka (opiekun faktyczny dziecka to osoba faktycznie opiekującą się dzieckiem, jeżeli wystąpiła z wnioskiem do sądu opiekuńczego o przysposobienie dziecka).

Kolejny fragment z linku, który podałem powyżej:

Świadczenie wychowawcze nie przysługuje, jeżeli:
...
2) dziecko zostało umieszczone w instytucji zapewniającej całodobowe utrzymanie, tj. domu pomocy społecznej, schronisku dla nieletnich, młodzieżowym ośrodku wychowawczym, zakładzie poprawczym, areszcie śledczym, zakładzie karnym, a także szkole wojskowej lub innej szkole, jeżeli instytucje te zapewniają nieodpłatnie pełne utrzymanie, albo w pieczy zastępczej (art. 8 pkt 2 ustawy z dnia 11 lutego 2016 r. o pomocy państwa w wychowywaniu dzieci);

A to mówi wspomniany wyżej artykuł ustawy o pomocy państwa w wychowaniu dzieci:

Art. 8. Świadczenie wychowawcze nie przysługuje, jeżeli:
...
2) dziecko zostało umieszczone w instytucji zapewniającej całodobowe utrzymanie albo w pieczy zastępczej;

Okazało się, że program 500+ wprawdzie rodzin zastępczych nie dotyczy, ale będzie nowelizacja ustawy o wspieraniu rodziny i systemie pieczy zastępczej. Tak więc dla rodzin zastępczych będzie dodatek wychowawczy a nie świadczenie wychowawcze. Poniższy tekst rozwiewa wszelkie wątpliwości.

Art. 46. W ustawie z dnia 9 czerwca 2011 r. o wspieraniu rodziny i systemie pieczy zastępczej (Dz. U. z 2015 r.
poz. 332, z późn. zm.28)) wprowadza się następujące zmiany:
1) w art. 80 po ust. 1 dodaje się ust. 1a w brzmieniu:
„1a. Rodzinie zastępczej oraz prowadzącemu rodzinny dom dziecka do świadczenia, o którym mowa w ust. 1, na każde umieszczone dziecko w wieku do ukończenia 18. roku życia przysługuje dodatek w wysokości świadczenia wychowawczego określonego w przepisach o pomocy państwa w wychowywaniu dzieci, zwany dalej „dodatkiem wychowawczym”.”;

Ale przechodząc do kolejnego tematu. Rozpocząłem bardzo niebezpieczny wątek, którego krótkie fragmenty przedstawiam poniżej.
To właśnie tutaj zachowywałem się trochę jak chorągiewka na wietrze.



Wraz z żoną prowadzę pogotowie rodzinne (a dokładniej żona ze mną) i wielokrotnie zdarzały nam się próby ominięcia kolejki ustawionej do bycia rodzicem adopcyjnym, wykorzystując możliwość bycia rodzicem zastępczym z perspektywą adopcji.
Już na etapie szkolenia na rodziców zastępczych, były w naszej grupie rodziny, które nawet nie ukrywały tego faktu (ile było takich, które nie chciały się do tego przyznać?). 
Od tego czasu spotkaliśmy się z takimi sytuacjami wielokrotnie, ponieważ rodziny kończące kurs na rodziców zastępczych muszą gdzieś odbyć praktyki i często robią to w naszym pogotowiu. Majka (moja żona) „ma gadane” i zawsze bierze udział w panelu kończącym takie szkolenie (jest to spotkanie z osobami reprezentującymi sądy, urzędy i rodziców zastępczych działających w różnym charakterze), więc zdarzało nam się, że na osiem rodzin kończących szkolenie, sześć przyszło na praktyki do nas (mimo, że rodzin zastępczych w naszym powiecie jest kilkadziesiąt). Wiemy więc, że takie zdarzenia nie są marginalne.
Bywa też, że dzieci, które odchodzą z naszego pogotowia trafiają do rodzin zastępczych, które nie wyobrażają sobie możliwości powrotu dziecka do rodziny biologicznej (chociaż teoretycznie taki cel przyświeca rodzinom zastępczym). Rodzice tacy niestety są targani rozmaitymi emocjami. Z jednej strony miłość do dziecka a z drugiej świadomość, że mama biologiczna ciągle walczy o jego odzyskanie (najczęściej tylko słowami – ale jednak). Możliwość powrotu ich ukochanego dziecka do mamy biologicznej jest często największą udręką w ich życiu, zwłaszcza że rodzina zastępcza nie może utrudniać kontaktów dzieci z ich rodzicami biologicznymi. Dopóki sąd nie odbierze rodzicom biologicznym prawa do ich dziecka (co w praktyce daje rodzinie zastępczej otwartą drogę do rozpoczęcia procesu adopcyjnego), każda opcja jest możliwa. Zastanawiam się, czy warto podejmować taki wysiłek (głównie natury emocjonalnej)?

Może na tym fragmencie zakończę. Dalsze rozważania były wielowątkowe i nawet trudno by mi było to wszystko jakoś krótko opisać. Jednak wszystkie komentarze innych osób czytałem z ogromnym zainteresowaniem.
Trudno mi powiedzieć, czy dyskusja która miała miejsce, komuś w jakiś sposób pomogła (a nawet czy mogła pomóc), ale moim zdaniem takie rozważania wzbogacają wewnętrznie (zarówno rodziny zastępcze jak też adopcyjne), po prostu nie da się nie zastanowić nad problemem – można najwyżej nie czytać

Ale były również tematy, które przemknęły bez echa, chociaż wydawały mi się bardzo ciekawe.


Pozwolę sobie jednak trochę rozwinąć temat, patrząc na niego okiem faceta. Moje rozważania będą dotyczyły rodziny zastępczej zawodowej (która opiekuje się przynajmniej trójką dzieci, mających różną przeszłość, różne wspomnienia i w odmienny sposób patrzące na świat). Rodzina podejmująca się opieki nad jednym dzieckiem (pomijając przypadki, gdy jest to wyjątkowo trudne dziecko), niczym nie różni się od przeciętnej rodziny (jakich miliony w naszym kraju), więc w takiej roli sprawdzi się każdy przeciętny mężczyzna.

Niestety ludzkim życiem rządzą hormony. Nie wiem, czy jest to błąd Stwórcy, czy takie jest jego zamierzenie, jednak z pewnością powodują one, że zupełnie inaczej postrzegają świat kobiety a inaczej mężczyźni. Kobiety mają coś takiego jak instynkt macierzyński. Powoduje on, że w pewnych okresach życia czują potrzebę posiadania dzieci. Aby to zobrazować, powiedziałbym że oglądają się za wszystkimi kobietami pchającymi wózek. Moja żona Majka, też tak miała. Wręcz powiedziałbym, że zostało jej to do dzisiaj. Idąc z nią po ulicy, chętnie jej wtóruję, chociaż do wózka zagląda tylko ona.
Dla faceta dziecko jest bardzo ważne, potrafi się nim opiekować, zaspokajać jego potrzeby, wręcz oddać za nie życie. Jest jednak pewien warunek – to dziecko musi najpierw zaistnieć.
Uważam więc, że zacytowane na wstępie słowo „TAK” , to 80% sukcesu (o ile nie zostanie wypowiedziane podczas oglądania meczu, a będzie poparte dogłębną analizą tematu).
Jak napisała …, „muszą to być godziny rozmów na TAK i na NIE”. Czasami wystarczają godziny przemyśleń w oparciu o własny system wartości i własną wizję tego co ma się wydarzyć. Uważam, że na tym etapie wystarczy, aby mężczyzna odniósł się do tematu z czysto technicznego punktu widzenia.

Czytając niektóre artykuły i komentarze na temat rodzicielstwa zastępczego, mam wrażenie, że kobieta często pragnie tylko akceptacji swojej decyzji, biorąc na siebie cały trud realizacji tego co określa słowami: „to jest moje marzenie”.
Uważam, że najważniejszą rzeczą na etapie rozważań o byciu rodziną zastępczą jest ustalenie wzajemnych oczekiwań i stworzenie pewnego planu pracy w przyszłości. To co zostanie ustalone musi być „święte”, więc lepiej na początku dobrze wszystko zaplanować, by później nie przekraczać ustalonych granic.
Moim zdaniem, istnieją dwie najważniejsze rzeczy, które trzeba wziąć pod uwagę planując bycie rodziną zastępczą.
Pierwsza sprawa, to wytrzymałość fizyczna. Nie da się funkcjonować, śpiąc po pięć godzin na dobę i poświęcając każdą wolną chwilę dzieciom będącym pod opieką. Musi nastąpić konkretny podział obowiązków, również w sferze stricte opieki nad nimi. Jedna osoba nie jest w stanie ogarniać „nocnego życia” trójki, czy większej ilości dzieci (przynajmniej w dłuższym okresie). W przypadku starszych dzieci, zmęczenie może się tylko potęgować. Ciągła gonitwa za biegającym kilkulatkiem a przy jeszcze starszych dzieciach – odrabianie z nimi lekcji (masakra). Jeżeli do tego dodać własne dzieci (biologiczne), bo w większości przypadków taka sytuacja ma miejsce, to trzeba mieć bardzo duże wsparcie w partnerze (i w tym momencie mam na myśli konkretną pomoc fizyczną). 
Druga rzecz, to indywidualne potrzeby rodziców zastępczych. O czym myślę? O wszystkim. Może to być seks, sport, majsterkowanie, haftowanie, ogród, czytanie, oglądanie filmów - wszystko..., wszystko co było ważne do tej pory. 
Rozważając bycie rodziną zastępczą, trzeba wziąć pod uwagę te dwie poruszone powyżej kwestie.
Dokładniej mówiąc, każdy z rodziców musi zadbać zarówno o swoje potrzeby, ale jeszcze bardziej o potrzeby partnera. Jeżeli mówisz „chyba się uda”, to daj sobie spokój na jakiś czas. Trzeba być pewnym i mieć wszystko zaplanowane w najmniejszym szczególe (i mam tutaj na myśli tylko sprawy czysto techniczne, na uczucia i emocje przyjdzie czas).

Pojawiły się później jakieś komentarze, chociaż w pewien sposób oderwane od tego co napisałem i w mojej ocenie jeszcze bardziej pogrążające facetów (bo nie o chcenie mi chodziło, ale o konkretną pracę i odpowiedzialność za podejmowane decyzje). Nie miałem więc okazji dalej się wypowiedzieć.

Na koniec przytoczę jeszcze wątek, w który „wszedłem”, uważając że mam pewne doświadczenie dotyczące opieki nad dziećmi z zespołem FAS. Nawet samo wypowiedzenie się w tym temacie nie było najgorsze. Na koniec komentarza dorzuciłem jedno niewinnie brzmiące zdanie.
Oj, dostałem „baty”. Tłumaczyłem się jak mogłem, co miałem na myśli, chociaż mam wrażenie, że dziewczyny komentujące moje wypowiedzi dały mi w końcu spokój tylko z litości.
Jednak jest to bardzo ciekawy temat dla wszystkich. Nie tylko rodzin zastępczych czy adopcyjnych, ale głównie dla wszystkich kobiet planujących ciążę – polecam przeczytać całość.



Czytam sobie dyskusję, która się pod tym postem nawiązała i postanowiłem dorzucić swoje zdanie w tej kwestii. Wprawdzie dla niektórych mogę być (jako facet) trochę mało wiarygodny, ale może pewne moje spostrzeżenia wniosą coś do tego tematu.
Wraz z żoną prowadzimy pogotowie rodzinne. Jesteśmy więc rodziną zastępczą, która przez krótki czas zajmuje się dziećmi z nieuregulowaną sytuacją prawną. Mieliśmy też do czynienia z dziećmi z podejrzeniem zespołu FAS (w zasadzie w jednym przypadku nadal mamy).
Zgadzam się z niektórymi opiniami, które się tutaj pojawiły, że ośrodki orzekające o istnieniu (lub nie) zespołu FAS, podejmują decyzję na „tak” zbyt pochopnie. Często wystarczy informacja, że matka piła w ciąży i u dziecka występują pewne symptomy opóźnienia natury neurologicznej. Niestety taka „łatka” przypięta dziecku jest prawie wyrokiem śmierci – takiego dziecka nikt nie zechce. W naszym przypadku nie staramy się o takie orzeczenie, co nie znaczy, że chcemy przemilczeć pewne informacje. Ośrodek adopcyjny, przekazujący wiadomości o dziecku jego potencjalnym nowym rodzicom, też nie może niczego zataić. Otrzymują oni wszelką dokumentację medyczną, w której już w wypisie ze szpitala (po porodzie) powinna być wzmianka o podejrzeniu zespołu FAS, o ile istnieją ku temu przesłanki. Ośrodek adopcyjny „sam z siebie” nie może wyrażać subiektywnych opinii – bo któremuś z pracowników wydaje się, że dziecko ma FAS. Oczywiście w każdym takim ośrodku pracują ludzie, którzy mogą prezentować swoje subiektywne zdanie (czego robić nie powinni) co niestety może mieć wpływ na ocenę wszystkich ośrodków adopcyjnych w Polsce.
Pełnoobjawowy zespół FAS (będący najcięższą formą wad neurologicznych) występuje tylko w kilku procentach (chyba ok. 10) przypadków, w których stwierdzono zaburzenia dzieci kobiet, które piły alkohol w czasie ciąży. Pozostałe przypadki mogą sprowadzać się tylko do niewielkiego opóźnienia rozwoju i po kilku latach dzieci te będą zupełnie dobrze funkcjonującymi osobami.
Niestety we wczesnym etapie rozwoju dziecka jest to wielka niewiadoma. Tak więc, gdyby ktoś zapytał mnie, czy gdybym chciał adoptować jakieś dziecko, adoptowałbym chłopca, który u nas przebywa od ponad roku – powiedziałbym, że nie (mimo, że go znam, wiem jak funkcjonuje, mamy nawiązane więzi). Rozumiem więc rodziny, dla których podejrzenie FAS jest nie do zaakceptowania. Dzieci te wymagają specyficznego podejścia, wiele cierpliwości, a przede wszystkim czasu, który należy im poświęcić. Są jednak rodziny gotowe na takie wyzwanie.
Na moim blogu opisałem dwójkę dzieci z uszkodzeniami neurologicznymi (artykuły: Chapic i Królewna). W przypadku Chapicka trwa proces adopcji zagranicznej, Królewna trafiła do DPS-u, chociaż istnieje rodzina zainteresowana jej adopcją.

Jeżeli chodzi o orzeczenie o niepełnosprawności i potrzebę wczesnego wspomagania rozwoju, to faktycznie na FAS to nie przysługuje. Jednak z drugiej strony, dzieci takie zawsze są w pewien sposób upośledzone rozwojowo – nie powinno więc być problemu z określeniem jakiegoś kodu NFZ, aby można było rozpocząć rehabilitację – dla naszego lekarza rodzinnego nie jest to najmniejszym kłopotem.

Na koniec dorzucę pewną sentencję mojej żony, która kiedyś w żartach powiedziała, że dzieci z rodzin patologicznych mają FAS, a dzieci z dobrych rodzin ADHD.
Zdanie to zapamiętałem do dzisiaj, ponieważ uważam, że jest w nim wiele prawdy. Zwłaszcza, że od jakiegoś czasu trwa dyskusja, czy coś takiego jak ADHD w ogóle istnieje. 

Podsumowując, szczerze polecam tą stronę.
Majka jakiś czas temu mi powiedziała, że zanim zostaliśmy pogotowiem rodzinnym, przeczytała wszystkie artykuły na tym portalu. Nie wiem jak to zrobiła, bo są to setki stron do przeczytania.
Ciekawy jestem, czy gdyby wówczas trafiła na artykuły tak „trudnego” gościa jak ja, to dałaby radę dobrnąć do końca?




sobota, 20 lutego 2016

IMPRESJA

Kilka dni temu, w odpowiedzi na komentarz pod ostatnim artykułem, napisałem między innymi takie zdanie:

Za kilka dni odbierzemy ze szpitala dziewczynkę. Niestety będzie to chyba najsmutniejsza historia z dotychczasowych. Dziewczynka prawie nie ma mózgu. Lekarze są zdziwieni, że potrafi jednocześnie oddychać, ssać i połykać. Zrobimy co się da, aby nauczyła się robić dużo więcej.

Nie przypuszczałem, że sytuacja przybierze tak dramatyczny obrót, że dzisiaj zabiorę się do opisania jej historii.

Dziewczynka urodziła się w bardzo ciężkim stanie. Miała wodogłowie i bardzo duże uszkodzenia mózgu. Na dobrą sprawę, miała tylko pień mózgu. Jest on odpowiedzialny za utrzymywanie funkcji życiowych organizmu jak oddychanie, ssanie, połykanie, pocenie się, kaszel, mruganie. Reguluje on również pracę serca, utrzymanie właściwej temperatury ciała, przemianę materii i tak dalej.
Impresja nie miała praktycznie żadnych innych fragmentów mózgu, jak choćby płatów czołowych, które są odpowiedzialne za emocje, planowanie, podejmowanie decyzji.
Mózg jest dla człowieka tym samym co system operacyjny dla komputera. Bez niego komputer jest tylko kupą złomu. W przypadku człowieka jest dokładnie tak samo.
Wiedzieliśmy, że dziewczynka nigdy nie będzie rozwijać się tak jak inne dzieci, chociaż zakładaliśmy, że być może te strzępy mózgu, które posiadała, będą próbować przejąć funkcję tych fragmentów, których nie było. Często tak się dzieje i jest to jedna z zagadek ludzkiego ciała, na które nauka nie do końca potrafi odpowiedzieć.
Przyczyny wodogłowia nie były znane i nikt nie próbował się nad tą kwestią zastanawiać.
Nie było więc wiadomo, czy nadprodukcja płynu mózgowo-rdzeniowego spowodowała, że mózg się nie rozwinął, czy też mózg się nie rozwinął, więc płyn mózgowo-rdzeniowy wypełnił pustą przestrzeń w głowie. Niektórzy mówią, że ktoś ma „pusto w głowie”. Taka sytuacja jest niemożliwa. Bliższe prawdy jest stwierdzenie, że ktoś ma „wodę zamiast mózgu”.

Impresja decyzją sądu została skierowana do naszej rodziny. Od urodzenia przebywała w szpitalu. Nie tylko jej stan zdrowia, ale również rodzice biologiczni, budzili sporo wątpliwości. Wiadomo było, że dziewczynka będzie wymagała szeregu specjalistycznych badań oraz prawie codziennej rehabilitacji. Dotychczasowa opieka rodziców nad pozostałą dwójką rodzeństwa Impresji nie była prawidłowa. Jedno z nich znajdowało się już w opiece zastępczej i rodzina cały czas była monitorowana przez opiekę społeczną.

Decyzję sądu o zaopiekowaniu się dzieckiem dostaliśmy w momencie, gdy Impresja była już skierowana na operację – miała mieć wykonaną zastawkę drenującą.
Od tego dnia została „naszym dzieckiem”. Majka jeździła do niej codziennie do szpitala. Dobrze, że mamy Hizę Gurumę (jedną z Aniołków Charliego), która w tym czasie zajmowała się pozostałymi naszymi podopiecznymi, bo ja sam mógłbym nie pogodzić pracy zawodowej z opieką nad dziećmi.

Operacja przebiegła bez komplikacji, oczekiwaliśmy że w ciągu kilku dni będziemy mogli zabrać dziewczynkę do domu. Początkowo mózg radził sobie całkiem przyzwoicie. Lekarze dawali nadzieję na to, że wszystko będzie dobrze (przynajmniej w zakresie utrzymywania funkcji życiowych). Impresja potrafiła jednocześnie oddychać, ssać i połykać, co jak się okazuje jest dużym wyzwaniem dla organizmu. Niestety po kilku dniach coś zaczęło szwankować. Najpierw dziewczynka przestała ssać. Majka zaczęła więc do niej jeździć w porze karmienia. Już wcześniej wypicie butelki mleka trwało prawie godzinę, później było to już tylko połykanie tego, co wykapało ze smoczka. Niestety funkcję karmienia musiała przejąć specjalna aparatura. Był to dla nas bardzo zły zwiastun, ale cały czas łudziliśmy się, że jest to tylko chwilowe. Zaczęła też zawodzić termoregulacja organizmu. Lekarze mieli dla nas coraz gorsze wieści i coraz bardziej oddalali w czasie możliwość wypisania ze szpitala.

Któregoś dnia zadzwoniła do mnie Majka. Akurat byłem u klienta, kilkadziesiąt kilometrów od domu. Impresja była w stanie krytycznym. Mózg „zapomniał”, że trzeba oddychać. Dziewczynka była reanimowana i podłączona do respiratora. Majka bardzo chciała być przy niej w tych ostatnich chwilach. Rozpoczęły się poszukiwania kogoś, kto na dwie-trzy godziny (do mojego powrotu) zajmie się dziećmi, będącymi pod naszą opieką. Niestety wszyscy byli w jakiś sposób zajęci i nie mogli szybko przyjść lub przyjechać do naszego domu. Udało mi się przełożyć dokończenie mojej pracy u klienta na następny dzień. W ciągu kilkunastu minut ruszyłem w drogę powrotną. Później okazało się, że podobnie postąpiły też inne osoby, które były proszone przez Majkę o pomoc.
Maja spędziła z Impresją prawie cały dzień. Mózg zaczął tracić kontrolę nad wszystkimi funkcjami życiowymi organizmu. Oddychała za nią maszyna, narastała opuchlizna …, a Majka cały czas trzymała ją za rękę, śpiewała, opowiadała bajki. Czy jej to pomogło? Kto to wie? Podobno istnieje coś takiego jak szósty zmysł. Być może jest on niezależny od mózgu. Mam wrażenie, że obecność Majki mimo wszystko była dla małej ważna. Niestety taki stan mógł trwać kilka dni. Późnym wieczorem Maja wróciła do domu. Dziewczynka zmarła w nocy. Szkoda ..., gdyby było wiadomo, że tak będzie, to … mogłaby zostać do końca.

Impresja żyła tylko kilka tygodni. Większość osób, które odchodzą z tego świata, zostawia po sobie ślad w sercach i umysłach innych ludzi. Co zostawiła po sobie Impresja? Czy tylko przelotne wrażenie?
Mama dziewczynki nie za bardzo się nią interesowała. W ciągu tych kilkunastu dni, była w szpitalu tylko jeden raz. Nawet ostatniego dnia, gdy została poinformowana, że dziecko jest w stanie krytycznym, stwierdziła że nie da rady przyjechać. Być może istniały jakieś ważne przesłanki, nie chcę oceniać.
Majka prawdopodobnie w ciągu tych kilkunastu dni spędziła z małą więcej czasu niż jej mama w całym jej dotychczasowym życiu. 
W kontaktach matki z dzieckiem ważne są detale – ten dotyk, ten zapach – po prostu bliskość.
A tu nagle koniec. Majka przez chwilę była matką. Na szczęście jest silna psychicznie, już się „pozbierała”.

Jeżeli chodzi o mnie, to znałem dziewczynkę tylko ze zdjęć i z opowiadań. Być może to powoduje, że patrzę na jej śmierć nieco inaczej. Nie chcę się wdawać w rozważania natury etyczno-moralnej, ale uważam, że dobrze się stało, jak się stało.
Czy jej zaistnienie w naszej rodzinie coś zmieniło? Tak, i to wbrew pozorom całkiem sporo.
Utwierdziło moją wiarę w ludzi.
W dniu gdy Majka poszukiwała opieki do dzieci (aby pojechać do Impresji), każdy próbował znaleźć jakieś rozwiązanie. Siostrzenica Majki zaczęła „zbierać” swoje dziecko z zamiarem przyjechania do nas. Jej mąż zawrócił z trasy w naszym kierunku. Też chciał pomóc, mimo że na co dzień woli zajmować się samochodami niż dziećmi. Siostra Majki prawie wybiegła z rehabilitacji (na której akurat była), bo też chciała przyjechać. Klient, u którego byłem też zrozumiał sytuację i pozwolił mi zostawić „rozgrzebaną” sprawę do następnego (a nawet jeszcze kolejnego) dnia.
Do szpitala (w tym ostatnim dniu) przyszła też pani Jowita (koordynator z PCPR-ru). Było to podyktowane sercem, przyszła po pracy. Nie znała osobiście Impresji, chciała wesprzeć Majkę.
W tym dniu był zakaz odwiedzin z powodu „szalejącej grypy”. Mimo tego, cały personel medyczny nie stwarzał żadnego problemu. Zarówno lekarze, jak i pielęgniarki starali się wspierać Majkę w tych ostatnich godzinach życia Impresji.

Doszła też do nas informacja, że PCPR chce zmienić pewne procedury, tak aby sąd podejmował decyzję o umieszczeniu dziecka w rodzinie zastępczej dopiero wówczas, gdy będzie ono gotowe do wypisania ze szpitala. Jest to podyktowane dobrem rodzin zastępczych, aby nie dochodziło do sytuacji opisanych powyżej.
Mam jednak nadzieję, że w tym przypadku nic się nie zmieni. Niezależnie od stanu zdrowia dziecka, zawsze powinien być ktoś, kto przy nim będzie w trudnych chwilach. Nawet gdy nie reaguje na bodźce zewnętrzne, nie oznacza to, że nic do niego nie dociera. Pięć zmysłów niekoniecznie musi być granicą ludzkiej percepcji. Ani Majka, ani ja, nie żałujemy, że poznaliśmy Impresję.

Nie wiem, gdzie jest w tej chwili dziewczynka, ale mam nadzieję, że jeżeli ma jakąś świadomość, to też tego nie żałuje.

sobota, 13 lutego 2016

KAMISIA

Często różne osoby pytają nas, jak wygląda szkolenie na rodziców zastępczych. Wielu się wydaje, że jest to kilka godzin wykładów, na które wystarczy po prostu przyjść, a nawet można się lekko zdrzemnąć. Na szczęście nie jest to takie proste. Jest to kilkanaście kilkugodzinnych spotkań, podczas których nie da się nudzić. Trzeba być przez cały czas skoncentrowanym, bo w każdej chwili można być wywołanym do odpowiedzi albo odegrania jakiejś scenki. Do tego dochodzą „zadania domowe”. Z jednej strony jest to strasznie czasochłonne, ale z drugiej bardzo wzbogaca w wiedzę o sobie, współmałżonku, dzieciach.
Jednym z tematów było napisanie listu do dziecka (własnego lub jeżeli ktoś nie miał, to fikcyjnego). Miał to być list, który miał wspierać dziecko w jego dążeniach, a jednocześnie zwracać uwagę na pewne jego mankamenty. Jeżeli ktoś chciał podejść do sprawy poważnie, to było to jedno z trudniejszych zadań.
Jako odbiorcę listu wybrałem wówczas moją średnią córkę – Kamisię. Dwie pozostałe nie ukrywały swego niezadowolenia, że dokonałem akurat takiego wyboru. Trochę mnie to dziwiło, bo osobiście nie za bardzo chciałbym być podmiotem wypracowania (niezależnie od formy), które może być czytane przez wiele osób. Założeniem było, żeby zawarte w nim treści były prawdziwe.
Wybrałem Kamisię, ponieważ była ona wówczas najbardziej zwariowana. Nadal jest bardzo ekspresyjna, chociaż gdybym miał napisać taki list dzisiaj, to pewnie wybrałbym najmłodszą córkę.
Tak to bywa, że dzieci z upływem lat normalnieją. Z jednej strony to dobrze, ale pozostaje pewien sentyment do tych szczenięcych lat.

Poniżej zamieszczam moje zadanie domowe. Trochę czasu mnie ono kosztowało. Przede wszystkim musiałem przypomnieć sobie jak powinien wyglądać list. Nie było to łatwe. Teraz wszyscy piszą wiadomości (poprzez internet), posiłkując się rozmaitymi „buźkami” lub innymi symbolami, wyrażającymi emocje autora. Pisząc list, trzeba słowami przekazać radość, smutek, zdziwienie.
Tyle wyszło z mojego powrotu do przeszłości, gdy pisałem listy z wojska do Majki.

Moja Kochana Kamisiu,
Czytając te słowa, prawdopodobnie nie będzie mnie już między Wami. Lekarze wykryli u mnie jakąś chorobę. Nie dociekałem szczegółów …
Wiem tylko, że zostało mi kilka tygodni życia.
Ciekawe jakie „newsy” można znaleźć w internecie w dniu, w którym czytasz ten list?

Ale przejdźmy do rzeczy.
Długo rozmyślałem, jaki wpływ może wywrzeć na Tobie moje nagłe zniknięcie? Jak sobie z tym poradzisz?
Ja przeżyłem już wiele lat i zaznałem wszystkiego, czego człowiek może doświadczyć. Ale co z Tobą?... I nagle doznałem olśnienia.
Nie do końca zdaję sobie sprawę jak to się stało, ale wiem, że jesteś osobą niezwykle pewną siebie, odporną psychicznie, o dużym poczuciu własnej wartości.
Pod niebo wynosimy nasze błędy, a w przepaści trzymamy cnotę i sprawiedliwość”. To słowa Giordano Bruno, które towarzyszyły mi przez całe dorosłe życie. Wychowując Ciebie, chciałem zadać im kłam, i wiem, że mi się to udało.
W wyrazie Twojej twarzy, sposobie mówienia i poruszania się, widzę niezwykłą radość życia. Jesteś swobodna i spontaniczna. A Twój pokój? Niepowtarzalny, ciągle zmieniany. Pamiętasz jak chciałaś mieć czarny sufit ze złotymi gwiazdkami? Sam nie wiem dlaczego tak bardzo upierałem się przy swoim. Długo drążyłaś temat, niewiele zabrakło.
A z drugiej strony, potrafisz zmienić zdanie, przyznając się do błędów. Pamiętasz fantastyczną „dietę-cud”? Po dwóch miesiącach „katorgi” zmieniłaś ją na ćwiczenia fizyczne, dłuższy sen i zbilansowane odżywianie. Doceniłaś swoje ciało, mimo jego wad i niedoskonałości (chociaż jesteś chyba jedyną osobą, która uważa, że w tej kwestii jest coś do zrobienia – pomyśl o tym).
Za rok zdajesz maturę, potem egzamin na studia, nowe środowisko, nowi przyjaciele. Rozumiem, że się denerwujesz. Ja też zawsze bardzo przeżywam zmianę środowiska. Ale przypomnij sobie jak było gdy kończyłaś gimnazjum.
Będąc przy temacie szkoły, przyszedł mi na myśl Rafał. Wiem, że Ci mówiłem, że nie ma przyjaźni damsko-męskiej. Może jednak to Ty miałaś rację? Nie bagatelizuj uczuć i nie zaprzeczaj im. Wróć do tematu. Wiem, że potrafisz wybaczać.
Patrz przed siebie, patrz w przyszłość z ufnością. Mówią, że historia jest ważna, chociaż moim zdaniem ludzie nie wyciągają z niej żadnych wniosków. Moi rodzice, a Twoi dziadkowie, opowiadali mi różne historie z przeszłości. Ale po pierwsze ich wspomnienia były zapewne piękniejsze niż w rzeczywistości, a po drugie opowiadali tylko to, co chcieli opowiadać. Wiem, że wielu by się ze mną nie zgodziło. No cóż, w tym względzie nie ma prawdy obiektywnej
Dla mnie ważna jest Twoja kreatywność wywołana wiarą we własny umysł. Ja nie chcę dawać żadnej recepty.
Cieszy mnie przyjemność czerpania przez Ciebie radości z życia. Chociaż pamiętam, jak niedawno wróciłaś z imprezy zbyt późno i w dodatku „w stanie wskazującym na spożycie”. Rozpocząłem rozmowę dyscyplinującą, wysłuchałaś mnie uważnie,uznałaś swoją winę. Jednak w Twoich oczach ujrzałem pytanie: a pamiętasz wesele w 2010 ? Cóż, podobno już starożytni znali mądrość, że nigdy w historii świat nie upadł tak nisko, a młodzież nie była tak niewychowana. Każde pokolenie uważa, że w czasach jego młodości, niebo było bardziej błękitne, a trawa bardziej zielona.
Jesteś prawie dorosła. Będziesz się uczyć życia na własnych błędach (bo pewnie na moich nie zechcesz). Pamiętaj tylko o jednym – pielęgnuj radość – bądź taką jak kiedyś, gdy razem obserwowaliśmy chmury.

Do zobaczenia w przyszłości.
Tata

Oczywiście nie byłbym sobą, gdybym nie dodał do tego opisu trochę dramaturgii (w języku młodzieży jest to synonim słowa „pojechać” - tak więc trochę pojechałem). Na szczęście nadal mam się całkiem dobrze i w najbliższym czasie nie wybieram się w zaświaty.
Kamisia aktualnie studiuje na Politechnice. Mieszka ze swoim chłopakiem. Odwiedza nas czasami (gdy jest ładna pogoda, bo ma zepsute wycieraczki w swoim samochodzie).
Oczywiście wyraziła zgodę na opublikowanie na tym blogu powyższego listu.
Ciekawy jestem tylko, jakie ma teraz zdanie na temat przyjaźni damsko-męskiej?



sobota, 6 lutego 2016

LUZAK 2

Pierwszą część historii Luzaka zakończyłem na 132 dniu pobytu u nas. Chłopiec miał wówczas 11 miesięcy i właśnie rozpoczynał nową przygodę w swoim życiu – miesięczne wakacje u nowej cioci i wujka. Wprawdzie wcześniej dobrze poznał Klarę i Bastiona (swoich rodziców urlopowych), jednak mimo wszystko mieliśmy pewne obawy jak się odnajdzie w nowym otoczeniu. Po ósmym miesiącu życia, dziecko często zaczyna odczuwać lęk przed rozstaniem z najbliższymi (zwłaszcza z mamą). Luzak był już trochę starszy, więc istniały dwie możliwości: lęk separacyjny mu się opóźniał (i problem mógł zacząć narastać na kilka dni przed wakacjami), albo nie pojawi się już nigdy w jego życiu. Tak więc przez kilka pierwszych dni, Majka i Klara często „wisiały” na telefonie, wymieniając się swoimi spostrzeżeniami.
Luzak w nowej rodzinie poczuł się bardzo dobrze, zwłaszcza że był „pępkiem świata”. Przez cały miesiąc miał zapewniane atrakcje, często takie, z którymi dotychczas nie miał do czynienia. Uwielbiał na przykład kąpiele w misce na balkonie. Nie wiem jak na to reagowali sąsiedzi „z dołu”, jednak o ewentualnych skargach nic mi nie wiadomo. Bryza i Lukier, czyli rodzice biologiczni chłopca też chyba sobie zrobili urlop od swojego synka, ponieważ odwiedzili go tylko jeden raz, prawie pod koniec jego pobytu na wakacjach.


Dzień 163

Nadszedł dzień powrotu do naszego domu. Luzak początkowo nas nie poznał. Patrzył podejrzliwie, nie chciał podać ręki, nie mówiąc o jakiejkolwiek bliższej formie kontaktu. Jednak wystarczyło piętnaście minut (może dwadzieścia), aby wszystko wróciło do stanu sprzed miesiąca.
Często zadaję sobie w takich sytuacjach pytanie, na ile dziecko nas sobie przypomina, a na ile bazuje tylko na miłych skojarzeniach. Był to nasz pierwszy urlop od czasu gdy zostaliśmy rodziną zastępczą i prawdę mówiąc mieliśmy pewne obawy o to jak zareagują nasze dzieci (zastępcze). Chociaż tym razem we wszystkich przypadkach wszystko przebiegło bezproblemowo, to nie do końca zostały one rozwiane.
Baliśmy się też jak będzie wyglądało kilka pierwszych powakacyjnych dni, ale nie było najgorzej. Luzak szybko przypomniał sobie stare, codzienne rytuały – znów było jak dawniej.

Jednak Klara i Bastion mieli okazję przekonać się, czym są rozstania. O ile dla nas, dni kiedy dzieci odchodzą do nowej rodziny, też są smutne, to jednak te chwile są celem naszej pracy. Mamy wówczas świadomość, że dziecko idzie do nowej, kochającej je rodziny, w której będzie najważniejsze. Na rodzicach urlopowych Luzaka, ten miesiąc wywarł ogromne wrażenie. Poczuli, że są rodziną i nagle muszą oddać „swoje dziecko”. Nie było łatwo, ale nie było innego wyjścia. Pewną pociechą była perspektywa odwiedzin chłopca, które jak się później okazało bywały prawie co tydzień.


Dzień 175

Ocena rozwoju dziecka na podstawie obserwacji opiekunów (12 miesięcy).

Luzak jest dzieckiem w normie rozwojowej (mimo, że urodził się 2,5 miesiąca przed terminem).
Zarówno pod względem fizycznym, jak też intelektualnym i emocjonalnym jest „człowieczkiem”, do którego nie można mieć zastrzeżeń – już kilka miesięcy temu nadrobił braki.
Jedynym defektem (natury medycznej), patrząc z męskiego punktu widzenia, jest fakt, że jego jąderka nie są tam gdzie trzeba – uciekają do jamy brzusznej. Wprawdzie lekarze uspokajają, że „póki co” trzeba sobie odpuścić (i poczekać co będzie dalej), ale niewykluczone, że może czekać go w przyszłości operacja. Chociaż dla Luzaka to nic nowego – miał już operację przepukliny i bardzo mu się podobało, bo był maskotką oddziału.
Ogólnie rzecz biorąc, Luzak jest uwielbiany przez wszystkich. Jest dzieckiem dającym się kochać. Lubi zaglądać kobietom w dekolt, co w moim mniemaniu świadczy o jego bardzo pragmatycznym podejściu do życia (zazdroszczę mu tylko bezkarności takiego postępowania).
Jest odwiedzany przez rodziców w miarę regularnie (z wyjątkiem wakacji), chociaż odwiedziny te nie pozwalają na nawiązanie jakichkolwiek trwalszych więzi (nie jest to winą ani Luzaka ani jego rodziców – w jego wieku konieczna jest stała obecność – pozostali są najwyżej dobrymi znajomymi). Aktualnie Luzak doskonale czuje się w każdym towarzystwie. Każdy, kto okazuje mu zainteresowanie jest „świetnym kumplem”, chociaż powoli wchodzi w okres, w którym może się to zmienić.

Wykaz umiejętności nabytych w ostatnim kwartale:

  • Samodzielnie wstaje. Chodzi prowadzony za dwie ręce lub mając jakiś punkt podparcia (wokół łóżeczka, przy kanapie czy krześle).
  • Świetnie bawi się zabawkami. Doskonale wie, którą trzeba nacisnąć, pociągnąć czy rzucić i wie jaki będzie tego efekt (rozumie reakcje przyczynowo-skutkowe). Ogląda książeczkę, potrafi przerzucać strony. Nie potrafi budować wieży, ani wkładać klocków w otwory. Umie wrzucać zabawki do pojemnika (zwłaszcza tuż przed kąpielą - do wanny – wszystko co znajdzie w swoim otoczeniu)
  • Wykazuje pewne cechy świadczące o empatii – potrafi dać innemu dziecku zabawkę, chociaż w większości przypadków woli ją ukraść i uciekać (może to takie zaproszenie do zabawy – chociaż na razie tylko pies się na to nabiera).
  • Reaguje na swoje imię i potrafi rozszyfrować emocje osoby, która do niego mówi. Gdy coś mu nie pasuje udaje przysłowiowego „głupka”.
  • Stosunkowo mało posługuje się sylabami, ale mówi „mama”,”tata”, „tej”, nawet coś w rodzaju „ciocia”. W każdym razie nie kojarzy tych słów z konkretnymi osobami. Jednak gdybyśmy o sobie mówili mama-tata, to z pewnością tak by się do nas odnosił, bo to potrafi.
  • Jest w wieku, w którym dzieci mają napady złości. Jednak Luzak jest dzieckiem bardzo spolegliwym – można powiedzieć „dziecko idealne”.
  • Potrafi zrobić „pa-pa”, „przybić piątkę”, bić (zwłaszcza sobie) „brawo” i wydawać okrzyk indianina.
  • Doskonale zna rozkład mieszkania – gdy rano wstaje zaczyna od sprawdzenia, czy ktoś nie zapomniał schować „psiego” jedzenia i picia (uwielbia się „kąpać” w misce z psią wodą i wyjadać chrupki), w następnej kolejności sprawdza zabezpieczenie schodów i kuchni (gdy czasami uda mu się przedostać w niepożądane miejsce, to po uśmiechu widać, że czuje się jak rasowy haker).
  • Jest typowym przedstawicielem pokolenia XXI wieku. Nie przepada za domowym jedzeniem ani obiadkami ze słoiczków (np. Gerber). Za to uwielbia spagetti z paczki, leczo ze słoika, pizzę z Telepizzy, chinszczyznę (wszystko jedno skąd) – masakra (nasza była podopieczna Iskierka, powiedziałaby „karkówka” - bo mylą się jej te dwa słowa).
W przypadku Luzaka trudno o jakieś sensowne podsumowanie.
Chłopiec zasługuje na więcej niż miał, ma, a może i będzie miał.


Dzień 199

Luzak prawie już chodzi. W każdym razie potrafi przejść dość długi dystans, jeżeli może "po drodze" złapać się czegoś. Nie próbowaliśmy, ale jest to metoda wchodzenia na ściankę wspinaczkową - może dałby radę.
Dzisiaj dostaliśmy informację o badaniu więzi (Majka ma przyjechać z Luzakiem, ponieważ też będzie poddana obserwacji i ocenie). Widocznie chcą zobaczyć reakcję Luzaka w kontakcie z mamą biologiczną i skonfrontować to z reakcją na mamę zastępczą. Moim zdaniem nawet gdyby Bryza była idealna, to po takim czasie wiadomo, że Luzak zawsze wybierze Majkę. No chyba, że chcą sprawdzić reakcję mamy na dziecko, a nie dziecka na mamę (właściwie sam sobie odpowiedziałem na nurtujące mnie pytanie).


Dzień 206

Wczoraj Luzak o mało nie wylądował w szpitalu. Już wcześniej miał gorszy apetyt i nie najładniejsze "kupy", ale w piątek w nocy to był horror. "Leciało" z niego wszystkimi dziurami jakie ma. Rano, wszystko co wypił lub zjadł, po kilku minutach znajdowało się na podłodze. Ponieważ w naszej rodzinie to ja robię zakupy (również w aptece), więc dostałem "bojowe zadanie". Trzeba było kupić lek, który jest na receptę (nie mając recepty). Wprawdzie "gadane" ma Majka, ale stwierdziła, że chyba mimo wszystko ja mam większe szanse. Bywam tam w miarę często (choćby po mleko), a jej tam nikt nie zna. No to pojechałem, nie licząc na zbyt wiele (zresztą gdy wróciłem z sukcesem, to Majka nie kryła zdziwienia - czyli po prostu "wysłała mnie na pewną śmierć"). Faktycznie pierwsza odpowiedź była przecząca - nie ma takiej możliwości, musi być recepta. Jednak wdałem się w rozmowę i chyba wykazałem się dużą znajomością tematu, ponieważ pani po konsultacji z drugą panią jednak mi ten lek sprzedała (oczywiście pod warunkiem, że dzisiaj dowiozę receptę). Tak więc jestem z siebie dumny, bo jakby chłopak trafił do szpitala to jak nic tydzień z głowy. A po zażyciu lekarstwa dzisiaj jest już "nówka-sztuka". Ale tak czy inaczej największa zasługa Majki, bo wiedziała co mam kupić.
Jednak najlepszy "numer" był jak Majka dzisiaj pojechała do przychodni po receptę. Okazało się, że kartoteki Luzaka już tam nie ma. Ktoś w sierpniu "przepisał" go do Certusa i cała kartoteka (łącznie z kartą szczepień) już tam "poszła". Dzisiaj nie było zbyt wiele czasu, ale jak znam Majkę, to na pewno "dojdzie" kto się za tym kryje. W zasadzie w grę wchodzi albo mama Luzaka (ale po co?), albo rodzice wakacyjni chłopca (ale ci w zasadzie nie mieli jak się wykazać prawem do takiej decyzji, a poza tym mieszkają w innej miejscowości niż przychodnia Certusa). Tak czy inaczej Majka "przepisała" go z powrotem i znowu będziemy czekać na powrót jego kartoteki. Na szczęście z paniami w przychodni jesteśmy już prawie jak rodzina, więc najbliższe szczepienie Luzaka na razie zostanie wpisane do książeczki zdrowia a potem przepisane do karty szczepień. Tak więc z "jelitówki" już chyba wyszliśmy. Najzdrowsza okazała się Smerfetka - poza kilkoma luźnymi kupami nic jej nie było.


Dzień 219

W ostatnim czasie miały miejsce dwie istotne rzeczy. Sprawa pierwsza to badanie psychologiczne mamy Luzaka. Najważniejsze, że w ogóle przyszła, ponieważ kilka dni wcześniej (w rozmowie telefonicznej z Majką), stwierdziła że o niczym nie wie.
Ogólnie rzecz biorąc, Majka była trochę zaskoczona przebiegiem spotkania. W zasadzie nie było konfrontacji Luzaka z mamą w obecności pani psycholog, a wydawało nam się, że to będzie najważniejszy "punkt programu". Na wstępie została "przesłuchana" Majka. W tym czasie chłopiec był w odrębnym pokoju razem z mamą i tatą (tata Lukier, mimo że nie był zaproszony, również przyszedł). Tak się teraz zastanawiam, może to pomieszczenie było w jakiś sposób monitorowane, albo ktoś obserwował zachowanie rodziców przez "lustro weneckie". No nie wiem, ale jak ja bym był psychologiem, to ta część spotkania interesowałaby mnie najbardziej. Później Luzak dołączył do Majki i mimo, że był w kiepskim humorze (tego dnia nie miał okazji się zdrzemnąć, bo jechał tam bezpośrednio po rehabilitacji), to wypadł całkiem dobrze. Nie wiem dlaczego, ale obydwie panie psycholog (biedny chłopak znalazł się w krzyżowym ogniu pytań) były zainteresowane jego umiejętnościami. Dopiero na końcu zostali poproszeni rodzice. Doszło do ciekawego zdarzenia. Panie zadały pytanie mamie Luzaka, czy wyraża zgodę na obecność jego taty podczas rozmowy. Stwierdziła, że „tak nie do końca”. Podjęły więc decyzję, że może pozostać w pokoju, ale nie może się odzywać. Na to on powiedział, że jak nie może nic powiedzieć, to nie chce być przy rozmowie i wyszedł. Majka z Luzakiem zostali "zwolnieni" do domu, więc nie wiemy, jakie są wnioski ze spotkania.


Dzień 258

Ocena rozwoju dziecka na podstawie obserwacji opiekunów (15 miesięcy).

Luzak jest u nas od dziewięciu miesięcy i jest to już czwarta ocena jego umiejętności. Myślę więc, że nie muszę zbyt dokładnie przypominać jego przeszłości. Jedną z ważniejszych rzeczy jest fakt, iż chłopiec urodził się nieco ponad dwa miesiące przed terminem. Jednak w naszej ocenie nadrobił już wszelkie zaległości i aktualnie jest typowym przedstawicielem piętnastomiesięcznego rozrabiaki.
Mówimy na niego Luzak – Demolka. Wprawdzie jest to trudny okres w życiu (w naszym życiu, jako rodziców zastępczych), jednak biorąc pod uwagę rozwój Luzaka zarówno pod względem fizycznym, emocjonalnym i społecznym, trzeba przyznać, że chłopiec robi to co powinien.
Luzak nadal jest rehabilitowany, chociaż w ocenie specjalistów nie jest już to niezbędne. Kończymy zatem roczny program na Walecznych i cieszymy się, że z powodzeniem. Nadal będzie kontynuowana rehabilitacja w ośrodku na Obuwniczej, ponieważ ma jeszcze trochę słabe mięśnie brzucha, co paradoksalnie przekłada się na niewłaściwe układanie stóp przy chodzeniu.
Wprawdzie z mojego punktu widzenia chłopak nadal jest „luźny”, ale fachowcy mówią, że to „luzactwo” to po prostu taka jego uroda i nie ma ono nic wspólnego z jakimkolwiek zaburzeniem rozwoju. Luzak będzie pewnie jednym z tych ludzi, którzy podają rękę bez uścisku (znam kilku takich).
Teoretycznie tempo wzrostu dziecka po ukończeniu roku życia powinno słabnąć. Luzak jest chyba wyjątkiem potwierdzającym regułę, ponieważ jest coraz cięższy (waga nie „kłamie”). Być może z tego powodu nadal woli czworakować.
Rodzice Luzaka odwiedzają go w miarę regularnie (zwłaszcza mama). Tata ma ostatnio podobno jakieś problemy z prawem, ale szczegółów nie znamy.

Wykaz umiejętności nabytych w ostatnim kwartale:

  • Samodzielnie wstaje. Chodzi prowadzony za dwie ręce lub mając jakiś punkt podparcia (wokół łóżeczka, przy kanapie czy krześle)” – jest to tekst, który „żywcem” przepisałem z poprzedniej opinii. Można by powiedzieć, że nie robi postępów. Owszem robi, ponieważ potrafi przejść kilka kroków, ale szybko wraca do parteru. Panie rehabilitantki mówią, że jest leniwy. Ja nazwałbym to „cwaniactwem”. Po co się męczyć, skoro łatwiej osiągnąć cel „na czworaka”.
  • Ma dobrze rozwinięte mięśnie i zmysł równowagi. Potrafi w szybkim tempie podnieść się do pozycji pionowej i w razie potrzeby błyskawicznie usiąść na pupie.
  • Bez przerwy czegoś poszukuje, otwiera i zamyka wszystko co napotka na swojej drodze (szafki, szuflady). Próbuje wejść do każdego pudełka, które znajdzie. Ostatnio przychodzili do nas znajomi i kupiliśmy ciastka – dokładniej „rożki”. Nieopatrznie ktoś pudełko postawił na podłodze. Oczywiście Luzak się do niego dobrał i wszedł do środka. No cóż – w smaku rożki były dobre...
  • Luzak stara się wejść wszędzie. W przeciwieństwie do swoich rówieśników, potrafi również zejść. Wprawdzie jest to okupione wieloma guzami, ale wychodzimy z założenia, że odległość do podłogi nie jest wielka, a „sadełko” jest wystarczającym amortyzatorem chroniącym narządy wewnętrzne.
  • Tak więc nie ograniczamy jego aktywności fizycznej. Chłopiec chodzi „luzem”, a w kojcu stoi telewizor, dekodery, piloty i inne elektroniczne gadżety, które w konfrontacji z nim nie mają szans.
  • Zaznajomił się z podstawowymi umiejętnościami zaspokajającymi potrzeby rodzica, jak „kosi-kosi” (dla niego jest to chyba „brawo-brawo”, bo gest ten widujemy zwłaszcza jak coś zbroi), „pa-pa”, „jakie dobre”, „piąteczka” itp.
  • Bardzo dużo rozumie (w zasadzie prawie wszystko, tylko wówczas gdy coś mu nie pasuje, udaje, że jest inaczej). Z mową jest gorzej. Jednak gdy Majka przed kąpielą mówi do niego: „wołaj: wujek-wujek”, on krzyczy „tata-tata”. Skąd zna słowa „mama”, „tata”? (a dokładniej, skąd wie w jakim kontekście ich użyć).
  • Przejawia całą gamę zachowań emocjonalnych. Są więc przejawy miłości (w większości), smutku, uporu, złości, strachu. Zwłaszcza uruchomienie odkurzacza powoduje, że ucieka w najdalszy kąt pokoju.
  • Jest dzieckiem bardzo inteligentnym. My stawiamy granice, a on doskonale wie, co wolno a czego nie. Oczywiście nie oznacza to, że się do tego stosuje.
  • Dużą przyjemność sprawia mu zabawa z lustrem. W naszej sypialni mamy lustro umieszczone na szafie (z boku naszych łóżek). Luzak doskonale wie, że patrząc w lustro, widzi mnie (i jest to ten sam człowiek, którego widzi patrząc na wprost). Ostatnio trochę się zabawiłem jego kosztem. Gdy patrzył w lustro – uśmiechałem się, machałem ręką. Gdy spoglądał na mnie – „kamienna twarz”. Był bardzo zdezorientowany, niestety nie powiedział co o tym myśli.
  • W stosunku do innych dzieci jest dającym się lubić łobuzem. Z jednej strony często próbuje na przykład ukraść smoczek lub „przyłożyć” zabawką, ale natychmiast robi „aja-aja”. Myślę, że zarówno Chapic jak i Smerfetka, bardzo go lubią.
  • Od jakiegoś czasu „chodzi” w butach. Wprawdzie wśród rehabilitantów i ortopedów są podzielone zdania w tej kwestii (czy lepiej aby chodził w butach, czy na boso), to często mu je zakładamy. Są to specjalne buty z atestem ortopedycznym (między innymi usztywnione w kostce, sznurowane, z miękką podeszwą). Nie są to jednak buty siedmiomilowe, bo chłopak zrobi dwa-trzy kroki i wraca na podłogę.
  • Nie wiem dlaczego, ale po każdym przebudzeniu robi sobie „pilota” w łóżeczku. Wyrzuca wszystko, łącznie z prześcieradłem. Aktualnie śpi w śpiworze zapinanym od dołu. Ze śpiwora zapinanego od góry – wychodził. Do tego rozbierał się do naga. Potrafił nawet zdjąć pieluchę (czasami z kupą). Taki mały ekshibicjonista, chociaż nie jest to coś niezwykłego. Mieliśmy już dwie dziewczynki, które robiły podobnie.

Podsumowując, Luzak jest dzieckiem bardzo pogodnym i mimo ogromnego temperamentu (przekładającego się na ciągłe bieganie za nim) daje się kochać.
P.S. Właśnie Majka mnie poinformowała, że przeszedł 21 kroków („oczko”). Myślę więc, że możemy „odtrąbić”, że już chodzi.


Dzień 277

Pożegnaliśmy Luzaka. Było to jednak dosyć dziwne rozstanie.
Jakiś czas temu, Klara i Bastion napisali wniosek do sądu najpierw o urlopowanie chłopca a następnie o ustanowienie ich rodziną zastępczą na czas trwania postępowania (czyli do czasu aż sąd podejmie decyzję, co dalej z dzieckiem – wraca do mamy lub zostaje przeznaczone do adopcji). Umotywowali to tym, że często się spotykają (praktycznie widywali małego częściej niż jego rodzice biologiczni), opiekowali się nim w czasie wakacji, są już nawiązane pewne więzi.
Sąd najpierw wydał zgodę na urlopowanie. Istniało więc prawdopodobieństwo, że chłopiec po miesiącu pojawi się u nas z powrotem. Czy gdzieś w podświadomości wydawało nam się to możliwe? Dlaczego to odejście potraktowaliśmy jak chwilowe rozstanie? Długo się nad tym zastanawiałem, ale do żadnych wniosków nie doszedłem.

Po jakimś czasie sąd faktycznie ustanowił Klarę i Bastiona rodzicami zastępczymi tymczasowymi.
Mama biologiczna praktycznie przestała się odzywać. Teoretycznie cały czas ma szansę na odzyskanie synka, ale już chyba sama w to nie wierzy. W ostatnim czasie życie jeszcze bardziej jej się „posypało”, chociaż jakby na własne życzenie.
My widujemy Luzaka czasami na rehabilitacji na Obuwniczej. Również Chapic bardzo cieszy się z tych spotkań. Chłopcy przez wiele miesięcy wychowywali się jak bracia. Przez kilka pierwszych dni po odejściu Luzaka, Chapic był jakby trochę nieswój. Zwłaszcza przed snem często spoglądał na łóżeczko Luzaka, które jeszcze do tej chwili jest puste.


Jednak aby nie kończyć w minorowym nastroju, opiszę jeszcze pewne ciekawe zdarzenie sprzed kilkunastu dni. Majka spotkała się z Klarą na rehabilitacji. Chłopcy poszli ćwiczyć na matę a one wdały się w rozmowę. Widocznie dyskusja była tak ekscytująca, że godzina nie wystarczyła. Luzak z Chapickiem wrócili do poczekalni, a dziewczyny nadal dyskutowały. No to chłopaki stwierdzili, że trzeba coś z czasem zrobić. Wzięli jakieś kredki i poszli bawić się na korytarzu. Mijały kolejne minuty. W zasadzie wszyscy byli zadowoleni (może poza pracownikami ośrodka). W pewnym momencie zapanowała cisza, a po chwili słychać było stłumiony płacz dziecka. Dziewczyny wybiegły na korytarz. Ich oczom ukazał się samotny i nieco zdziwiony Chapic oraz rozrzucone przed drzwiami windy kredki. Pierwsza myśl – porwanie. W Klarę wstąpiły nadludzkie siły. Błyskawicznie przeskoczyła barierkę zabezpieczającą schody i pędem puściła się na dół. Zanim dobiegła na parter, spotkała mężczyznę z Luzakiem na rękach. Nie był to porywacz ale pracownik ośrodka. Okazało się, że chłopiec nacisnął przycisk windy (miesiące praktyk z interaktywnymi zabawkami nie poszły na marne). Po wejściu do windy nacisnął kolejny przycisk. Chłopiec nie jest jeszcze zbyt wysoki, ale wystarczająco, aby dosięgnąć do najniższego przycisku. Tak więc zjechał do podziemnego parkingu. Dobrze, że mu się tam nie spodobało i się rozpłakał, bo nie wiadomo czyim samochodem by wyjechał.