sobota, 28 listopada 2015

ASTERIA

Nadszedł czas na wykorzystanie imienia Asteria (które jakiś czas temu na chwilę się tutaj pojawiło). Za genezę tego imienia proponuję przyjąć skojarzenia Nikoli, według której ma ono pochodzenie od „dzieci-kwiatów”. W tym kontekście jak najbardziej pasuje ono do niebieskookiej, drobnej blondyneczki. Mitologiczne konotacje raczej odpadają – po prostu nie pasują do tak sympatycznej ośmiolatki jaką była Asteria.
Dziewczynka została przywieziona przez policję z interwencji. Jest to kolejny przypadek dziecka cierpiącego na skutek uzależnienia swojej mamy od alkoholu. Jak już wielokrotnie bywało, w tym przypadku również mieliśmy nadzieję, że odebranie dziecka będzie dla jej mamy takim wstrząsem, że szybko uda jej się uporać ze swoim problemem. Nasze nadzieje miały uzasadnienie w tym, że na dobrą sprawę nie było mowy o alkoholiźmie a tylko o nadużywaniu alkoholu. Niestety skoro była jedynym opiekunem dziewczynki, nawet pojedyncze „wyskoki” nie mogły mieć miejsca.

W tym momencie chciałbym wtrącić kilka zdań na temat picia alkoholu przy dzieciach, o czym kiedyś nie miałem „zielonego pojęcia”.
Dzieci nie mogą przebywać w towarzystwie osób, wśród których nie znajdzie się ani jedna zupełnie trzeźwa, która chociaż teoretycznie bierze na siebie za nie odpowiedzialność. Nam w przeszłości też zdarzały się spotkania towarzyskie, na których bywało że nie było ani jednej osoby bez promili (co nie znaczy, że ktokolwiek był pijany). Pamiętam takie wakacje, na które pojechaliśmy z kilkoma znajomymi rodzinami. Wieczory spędzaliśmy śpiewając, rozmawiając. Szlagierem była wówczas kawa z bitą śmietaną i alkoholem (przyrządzana w takim specjalnym urządzeniu). Oczywiście każdy chciał spróbować. Problemem było to, że mieliśmy pod opieką 8,5 dzieci – jedno było tak małe, że nazywaliśmy je „połóweczką”. Gdyby wówczas ktoś wezwał policję (z byle powodu – że na przykład za głośno śpiewamy), to nasze dzieci mogłyby trafić przynajmniej na dobę do jakiejś rodziny zastępczej.
Oczywiście policja w większości przypadków nie jest nadgorliwa i jak widzi całkiem zwyczajnych ludzi lekko „wstawionych”, to od razu nie przysyła radiowozu. Jednak trzeba się liczyć z tym, że konieczne będzie natychmiastowe znalezienie jakiejś opiekunki do dziecka (co na takich wakacjach nad morzem, może nie być łatwe).
Jaki z tego wniosek? … trzeba śpiewać cicho.

Wracając do mamy Asterii.
Krótko po tym jak dziewczynka znalazła się w naszym pogotowiu, mama zapisała się na terapię uzależnień. Nie był to jakiś ośrodek zamknięty, ponieważ co jakiś czas odwiedzała córkę w naszym domu.
Rozprawa została wyznaczona za cztery miesiące. Majka również została na nią „zaproszona”, chociaż obecność rodziców zastępczych jest raczej rzadkością.
Terapia mamy została zakończona pomyślnie, więc praktycznie wszyscy byli przekonani, że „mała” wróci do domu.
Niestety rozprawa się nie odbyła … zabrakło najważniejszej osoby – mamy Asterii. Po kilku dniach się dowiedzieliśmy, że „poszła w tango”. Podobno nie wytrzymała presji.

Od tego czasu sytuacja zaczęła się komplikować - pojawił się tata Asterii. Wprawdzie wcześniej kilka razy był u dziewczynki w odwiedzinach, ale nigdy nie było mowy, że chciałby aby zamieszkała razem z nim.

Teraz może trochę o samej Asterii.
Z pozoru jej przybycie do nas było bardzo spokojne. Nie było wielu łez.
Staraliśmy się w tym pierwszym okresie nie zostawiać jej samej ze swoimi myślami. Majka wymyślała więc rozmaite gry, konkursy, quizy. Moim zadaniem było „zamęczyć” ją fizycznie. No to robiliśmy pompki, brzuszki, nauczyła się „nietoperka” przy drabince. Lubiła to. Wieczorami czytałem jej bajki na dobranoc.
Jednak mimo wszystko rozłąka z mamą była dla niej ogromnym przeżyciem. Przede wszystkim jadła ogromne ilości każdego rodzaju pożywienia. Był to chyba pewnego rodzaju „środek przeciwbólowy” (jeść, aby nie myśleć). Z pewnością nie było to celowe – organizm (a właściwie psychika) sam się bronił. Mniej więcej po miesiącu, gdy poczuła się u nas bezpiecznie, wszystko minęło. Wręcz okazało się, że jest mrzygłodem i trzeba było ją z kolei zachęcać do jedzenia.
Ale w sytuacjach stresowych (np. przed kolejnymi rozprawami) zaburzenia jedzenia nawracały. Było widać, że dziewczynka desperacko poszukiwała przewidywalności, spokoju.
Oznaką jej wewnętrznego zagubienia było też to, że nie pytała o mamę, a nawet w którymś momencie zapytała Majkę, czy może do niej mówić „mamo”. Maja starała się jej wytłumaczyć, że ma swoją mamę i gdyby do niej mówiła „mamo”, to jej prawdziwej mamie pewnie byłoby przykro. 
Ale jeżeli chce tak mówić lub czasami jej się "wymsknie", to nie ma najmniejszego problemu.
Na dobrą sprawę nie trzeba było Asterii tego długo tłumaczyć. Dla niej ważne było, że poczuła się tu dobrze, bezpiecznie. Wiedziała co będzie jutro, pojutrze i za tydzień (dotychczas już kilka razy zmieniała szkoły, mimo że była dopiero w drugiej klasie).

Tata Asterii zaczął odwiedzać dziewczynkę coraz częściej. Na dobrą sprawę przyjeżdżał co tydzień, choć miał do przejechania kilkadziesiąt kilometrów w jedną stronę.
Niestety wojna między nim, a jego byłą żoną rozgorzała na dobre. Był to bardzo dziwny związek. Miłość i nienawiść były w jednym worku. Ona wytoczyła mu sprawę o znęcanie się fizyczne i psychiczne (gdy jeszcze byli razem). Próbowaliśmy delikatnie podpytać Asterię, czy coś pamięta. Powiedziała, że tylko raz widziała, jak tata leżał na mamie (nie wiemy co dokładnie widziała, ale może akurat to znęcanie sprawiało mamie przyjemność).
Mimo rozpoczętego procesu, nie przeszkadzało im to nadal się spotykać i spędzać z sobą nawet po kilka dni. Raz nawet razem przyjechali w odwiedziny do dziewczynki. Pamiętam, że wówczas byliśmy bardzo zaskoczeni. Nawet uznaliśmy, że może od tego momentu coś w ich życiu się zmieni – niestety sielanka trwała niecały tydzień.

Jak zwykle bywa w takich sytuacjach, najbiedniejsze jest dziecko. Asteria „gubiła” się w tym czego chce, co czuje, co powinna zrobić. Raz chciała się spotykać z tatą, innym razem nie. Raz kochała mamę, innym razem nie. Wszystko zależało od tego, który rodzic ostatnio dzwonił lub ją odwiedził. Niestety rozgrywali „swoją wojnę”, w której jedynym żołnierzem była Asteria. Nie potrafiła walczyć sama z sobą. Od któregoś momentu, rozmawiając przez telefon używała tylko kilku słów: tak, nie, nie wiem, nic. Pamiętam jak pewnego dnia Asteria była na imieninach u koleżanki. Była świetna zabawa. Prawdziwa wizażystka robiła dziewczynkom makijaż. Przebierały się za różne postacie. Była to impreza, którą każde dziecko zapamiętuje na długi okres. Asteria po powrocie była podniecona tym co się wydarzyło, opowiadała nam o wszystkim (była szczęśliwa).

Wieczorem zadzwonił któryś z rodziców:
  • Co dzisiaj robiłaś?
  • Nic
Maja wielokrotnie rozmawiała z rodzicami Asterii i prosiła, aby nie wciągali jej w swoje sprawy i rozmawiając z nią przez telefon wzajemnie się nie oczerniali. Na niewiele się to zdało. Niestety musieliśmy ograniczyć rozmowy do ustalonych godzin i do tego w trybie głośnomówiącym.

Asteria była bardzo pomocnym dzieckiem. Lubiła pomagać w kuchni, chętnie robiła kawę, czy herbatę. Była to dla niej forma zabawy, czymś co kojarzyło jej się z przyjemnością. Gdy mieszkała z mamą (a wcześniej jeszcze z tatą) prace domowe były chwilami, które spędzali razem. Później każdy zajmował się sobą - a w każdym razie nie nią. Gdy do nas przyszła znała tylko jedną grę – w „chińczyka”. Za to kawę robiła świetnie.


Po kilku miesiącach pobytu u nas, wiadomo już było, że dziewczynka nie wróci do mamy, bo ta „popłynęła” na dobre. Skończyły się odwiedziny, telefony – dziecko przestało dla niej istnieć.
Problemem było, czy Asteria pójdzie do taty, czy może do cioci, która złożyła wniosek o ustanowienie jej rodzicem zastępczym.
Na tacie cały czas „wisiało” niezakończone postępowanie o znęcanie się nad mamą. Do tego mieszkał samotnie, często wyjeżdżał w delegacje. Na dodatek ciocia starająca się o zabranie Asterii była z „drugiego obozu”, co jeszcze bardziej „dolewało oliwy do ognia”. Sprawa komplikowała się coraz bardziej.

W pewnym momencie Asteria zapytała nas, czy mogłaby zostać u nas na zawsze …

Było to w czasie, gdy mieliśmy jeszcze dwójkę innych maluchów. Asteria nie była więc już w centrum zainteresowania, tak jak na początku. Musiała dzielić się z nimi naszym czasem.
Ale nie bardzo jej to przeszkadzało – lubiła nawet zajmować się niemowlakami.
Czasami miałem wrażenie, że wystarcza jej po prostu być z nami.
Zdarzało się, że przychodziła do pokoju, w którym pracowałem
  • Wujku, mogę tu posiedzieć?
  • Ale teraz nie mogę się tobą zająć bo pracuję, idź do cioci to sobie zagracie w jakąś grę.
  • Nie chcę w nic grać, chcę tylko sobie tutaj posiedzieć.
No i tak siedziała czasami kilkadziesiąt minut. Ale chyba nie był to jakiś „protest-song”, po prostu tak lubiła.

Asteria nie mogła się nadziwić, że można mieć w domu książki. Myślała, że książki są tylko w szkole. Niestety miała pecha, bo Majka uwielbia czytać. No to ją gnębiła tym czytaniem każdego dnia.
Kiedyś Maja zapytała Asterię, co jej się u nas nie podoba. Długo myślała, w końcu stwierdziła, że to, że musi codziennie czytać. Ale Majka była surową ciocią zastępczą – nie odpuszczała.
Trudno mi powiedzieć w jakim zakresie „zaraziła” dziewczynkę swoją pasją do książek, ale ostatniego dnia, gdy od nas odchodziła, dostała książkę na pamiątkę. Wieczorem zadzwoniła, że już ją przeczytała. Chyba musiał to być „Janko muzykant”, bo Asteria raczej nie przekraczała dziesięciu stron dziennie.

Wracając do pytania Asterii o możliwość pozostania u nas na stałe.
Byliśmy bardzo zaskoczeni takim obrotem sprawy. Był to jeszcze czas, gdy tata już się starał o odzyskanie córki a mama jeszcze nie odpuściła. Było więc to chyba pewną formą buntu wobec tego co się wokół niej działo. Jednak trzeba było dziewczynce jakoś to wszystko umiejętnie wyjaśnić. Na szczęście Majka w „te klocki” jest dużo lepsza ode mnie.


Dzień ostatecznej rozprawy zbliżał się nieubłaganie. Tata przez kilka ostatnich miesięcy miał zgodę sądu na urlopowanie dziewczynki. W związku z tym zabierał ją w każdy piątek i odwoził w niedzielę. Myślę, że nigdy wcześniej nie spędzali z sobą tyle czasu co w tym okresie.
Rozmowy sędziny z Majką (jak by nie było dla sądu były one chyba najbardziej obiektywne) raczej przekonywały nas, że skłania się ona ku oddaniu Asterii cioci. Trudno nam było oceniać jakąkolwiek decyzję, ale wiedzieliśmy, że w takim przypadku tata nie odpuści. Będzie się odwoływał i wytoczy najcięższe działa, nawet jeżeli będą one godziły w dobro Asterii.
Stała się jednak rzecz nieoczekiwana. Ciocia na rozprawie zaczęła się wahać. I nie chodziło o samo zaopiekowanie się dziewczynką, ale właśnie o potencjalne problemy z jej tatą.
Sprawa nie została już jednak odroczona – Asteria poszła do taty.

W tej chwili nie mamy z dziewczynką częstych kontaktów (raz na jakiś czas jakiś SMS np. z okazji urodzin), chociaż jakiś czas temu Asteria z tatą byli w pobliżu i „wpadli” na kawę. Majka dostała bukiet kwiatów – miłe.
Aktualnie dochodzą nas „słuchy”, że mama cały czas pojawia się w życiu dziewczynki (niestety wraz z alkoholem). Burzliwy związek w jakimś zakresie trwa nadal.
Jaki wpływ ma to na osobowość dziewczynki?
Nie nam oceniać.





piątek, 27 listopada 2015

--- Pytania do czytelników

Dzisiaj to ja chciałbym zadać kilka pytań osobom, które zaglądają na tego bloga.
Wprawdzie ilość komentarzy nie jest oszałamiająca, ale może to i dobrze. Cieszy mnie, że czasami wywiązują się naprawdę ciekawe dyskusje, które nie rozpływają się w potoku komentarzy bezsensownych i często wręcz pozbawionych jakiejkolwiek treści. Nieraz mam wrażenie, że czytanie tych przypisów jest ciekawsze niż czytanie samego posta.

Dwa miesiące temu, gdy napisałem pierwszy artykuł, zastanawiałem się, czy ktoś to w ogóle będzie czytał. Opisałem historię chłopca, który spędził w naszym pogotowiu prawie rok. Początkowo faktycznie ilość „wejść” była niewielka, ale z każdym dniem ruch był coraz większy.
Pewnie, że co niektórzy tylko tutaj „zajrzą” i widząc dziwną formę tego co piszę, czym prędzej „wychodzą”. Jednak, skoro grono czytelników ciągle się powiększa, to chyba komuś się to podoba.

I właśnie do takich osób miałbym pytania. Kim są? W jaki sposób trafili na tego bloga? Czego oczekują w nowych artykułach? Co powinienem poprawić? Co zmienić? Może coś dodać?
Zwłaszcza interesuje mnie to czy macie coś wspólnego z rodziną zastępczą czy też adopcyjną (niekoniecznie w odniesieniu do własnej osoby).
Czasami mam wrażenie, że piszę zbyt długie teksty. Osobiście, gdybym miał coś takiego przeczytać o zupełnie obcym mi dziecku, to chyba bym sobie podarował. Jednak biorąc pod uwagę fakt, że dla nowych rodziców tych dzieci jest to pewnego rodzaju kronika pierwszych miesięcy życia ich pociechy, w których niestety nie mieli możliwości brać udziału, to chociażby dla nich chyba zachowam taką „długą formę”.
Ale może w innych artykułach powinienem coś zmienić lub pisać jeszcze o czymś innym (wplatać jakieś inne wątki)?
Wiem, że jest to mój blog i to ja muszę proponować pewne rozwiązania, no ale może coś komuś przeszkadza lub oczekuje czegoś innego.

Patrząc na statystykę poczytności, to nie wiem dlaczego, ale prym wiodą (i to z dużą ilością punktów przewagi) ANIOŁKI CHARLIEGO, mimo że wcale nie są one naszymi podopiecznymi.
Drugi w kolejności jest WSTĘP, co w mojej opinii świadczy o tym, że czytelnicy są „myślący”. Równie ważne jak treść tekstu, jest też to, kto to napisał i dlaczego.
Jeżeli chodzi o ranking opisów dzieci, to trudno mi znaleźć jakąś regułę. Przez chwilę myślałem, że wyżej notowane są te, których bohaterowie mają już nowych rodziców (i oni, a może również ich rodzina często czytają te teksty, próbując za każdym razem doszukać się jakiejś nowej informacji).
Jednak zaprzecza temu CHAPIC, który jest bardzo wysoko notowany, a przecież jeszcze nie jest znana rodzina, która chciałaby go adoptować (cały czas trwa tłumaczenie dokumentów na język włoski).
Długość artykułu też nie ma większego znaczenia. Z jednej strony ANIOŁKI są bardzo „krótkie”, co mogłoby świadczyć, że w tym tkwi sedno sprawy, jednak BUNIA-ISKIERKA jest bardzo rozbudowana, a jak na stosunkowo nowy artykuł ma bardzo dużo punktów. Może więc chodzi o ciekawe komentarze? Akurat w tym przypadku pod tym względem nie można narzekać.

Inną bardzo ciekawą rzeczą jest fakt, że bloga czytają również osoby z innych krajów. Zdarzają się pojedyncze „wejścia” (pewnie w jakimś sensie przypadkowe) z takich krajów jak Irlandia czy Malezja, jednak są też regularne „odwiedziny” co kilka dni. Na czele są Stany Zjednoczone (prawie 3% ogółu), krótko potem Rosja. Sporo czytelników jest z Belgii, Hiszpanii, Wielkiej Brytanii, Kenii (?), Francji, Holandii. Włosi czytali tylko o CHAPICU (bo aktywność się skończyła). Ostatnio pojawiły się osoby z Turcji i Ukrainy (po kilka wejść w odstępach kilkudniowych).
Podejrzewam, że jest to Polonia, ponieważ translator zamieszczony na blogu mimo wszystko nie potrafi oddać kontekstu, a często nawet proste zdania po przetłumaczeniu wprowadzają w błąd. Na przykład zdanie: „Mama nie potrafiła się nim dobrze zajmować” (w domyśle – mama chłopca) jest tłumaczone: „Moja mama nie potrafiła się nim dobrze zajmować”. Jednak najbardziej podobało mi się tłumaczenie włoskiego na włoski (poprzez polski). Okazało się, że „Capo di tutti capi” to: „Capo dei capi”. Co więcej, sam oryginał został wzbogacony o literkę „i”, czyli wyszło „Capo di tutti i capi”.

Jeżeli ktoś z zagranicznych czytelników miałby ochotę coś napisać, to byłbym bardzo wdzięczny. Myślę, że inni bywalcy na tym blogu też chętnie poznaliby takie opinie. Mogą być nawet w obcym języku (najwyżej pośmiejemy się z tłumaczenia translatora).

piątek, 20 listopada 2015

ISKIERKA

Iskierka to ta sama dziewczynka, którą tydzień temu przedstawiłem w poscie „BUNIA”. Będąc w naszym pogotowiu rodzinnym była osóbką bardzo stonowaną, nie wdającą się w żadne swary i bójki z innymi naszymi podopiecznymi. Owszem, była wesoła i uśmiechnięta, lubiła przebywać w naszym towarzystwie, ale nie była tak żywiołowa jak inne dzieci w jej wieku. Wspominamy ją bardzo ciepło (również dlatego, że nie „dawała nam się we znaki”). Właściwie jedynym zarzutem (o ile tak można powiedzieć w stosunku do tak małego dziecka) było to, że ni stąd, ni zowąd wydawała z siebie krótki, ale przeraźliwy krzyk. Wydawało nam się, że jest to okrzyk radości, jednak nie był on tolerowany przez inne dzieci (zwłaszcza w nocy), więc Bunia nie nadawała się na współlokatorkę (musiała spać w osobnym pokoju).
Ale wracając do imienia. Nie wiem czy nie popełniłem „faux pas” nazywając ją Bunią. Nie za bardzo pamiętam bajkę o Gumisiach, ale Bunia raczej kojarzyła mi się z taką stateczną, dbającą o wszystkich „matką”, robiącą wiecznie (więc mającą duże pokłady cierpliwości) sok z gumijagód.
Jednak Dawid zaproponował to imię, jako odzwierciedlające jej obecny temperament..., a ten zdecydowanie przybrał na sile. W każdym razie w tej odsłonie Bunia będzie nazywana Iskierką.
Imiona pozostałych bohaterów pozostają bez zmian, chociaż w przypadku Śnieżki i Dawida jestem trochę niekonsekwentny. W zasadzie skoro jego nazwałem Dawidem, to ona powinna być Maria (ale bardzo spodobało mi się Śnieżka).
Mogłoby też być Snow White i Prince Charming (ale to zbyt trudne do czytania). W zasadzie skoro już przetłumaczyłem Śnieżkę, to on powinien być Książę z Bajki (lub Uroczy) ... no ale bez przesady. W każdym razie te imiona są tak zagmatwane jak sama bajka, więc chociaż w tym względzie jest pewna zgodność.
Tak więc rodzice zastępczy Iskierki to Śnieżka i Dawid, nowy brat to Gusto. Muszę jeszcze wymyślić jakieś imię dla mamy biologicznej dziewczynki (ponieważ tym razem wielokrotnie będzie o niej mowa). Niech będzie … Amelia (żeby nie było żadnych skojarzeń).

Tym razem większość tekstów jest autorstwa Dawida (przesyłanych mi w postaci maili).
Myślę, że może to być ciekawa lektura głównie dla osób, które chciałyby zostać rodziną zastępczą, ponieważ pokazuje pewien proces. Jest to proces nawiązywania więzi, zakochiwania się w sobie, ale również obaw i dylematów. Rodzice zastępczy w założeniu są tylko tymczasowymi opiekunami, ale z drugiej strony „serce nie sługa”.

Opis pierwszego miesiąca pobytu Iskierki w nowej rodzinie jest w końcowym fragmencie artykułu „BUNIA”, nie będą go tutaj powielał.

Aby odróżnić teksty Dawida od moich, jego będą napisane kursywą.


Dzień 35

Iskierka ostatnimi czasy w bardzo dobrym humorze, non stop wstaje na nogi i to przy różnych meblach, czasem po prostu chwyta z tyłu za nogawki mnie lub Śnieżkę, chwila moment i stoi. Od czasu do czasu zdarza jej się też na sekundę czy dwie stać, tak po prostu stać bez żadnej podpórki :). Poza tym pokrzykuje nadal, ale mniej niż wcześniej, za to coraz szerszy wachlarz wszelkiego rodzaju odgłosów i naśladowań stosuje. Co rusz "odkrywa" nowe pasjonujące zajęcia, rzeczy które może zrobić ze swoimi rękoma i językiem na przykład. Sporo gryzie - robi pożytek z zębów kiedy tylko może - czasem ugryzienia bywają całkiem bolesne, bywa że i ślad zostaje na palcu na dłużej. Stopniowo wprowadzamy jej coraz śmielej jakieś bardziej stałe elementy do posiłków - zdarza się, że na śniadanie zamiast kaszki jest np. pokrojona w drobną kosteczkę bułka z szynką, którą Iskierka sama kawałek po kawałku wkłada do buźki :). Kupy wyregulowały się tak, że teraz nie ma dnia żeby nie było, zazwyczaj jedna, choć dzisiaj na przykład były dwie. Noce w porządku, jedna lepsza, druga czasami troszkę mniej spokojna - ale tragicznie nie jest. Rzadko się zdarza żeby przebudziła się w nocy "na dobre", zazwyczaj pomaga podanie butelki, ewentualnie wzięcie na ręce, na 5,10 minut - i Iskierka zasypia. Nie narzekamy, bo chyba nie ma na co. Mama od czasu rozprawy odezwała się raz - napisała sms-a w którym poprosiła o zdjęcie Iskierki (Śnieżka jej przesłała), popytała czy Iskierka zdrowa i nadmieniła, że z tymi odwiedzinami, o których mówiła w sądzie to może być ciężko - "zjawi się kiedy będzie mieć finansowe środki na przyjazd" - odebraliśmy to jako pewnego rodzaju sygnał, że ten przyjazd do Gumicka trochę mniej prawdopodobny się robi. A propos mamy jeszcze pytanie - czy przy okazji oceny w PCPR-ze wspominała coś o swojej nauce / edukacji? Co z tym jej gimnazjum? I wiecie też z kim ona mieszka obecnie? Nadal z tymi dziadkami?


Dzień później (odpowiedź Pikusia – czyli moja).

Bardzo się cieszymy, że jest coraz lepiej, chociaż przed Wami jeszcze niejedna nieprzespana noc. Jednak jak patrzę z perspektywy czasu, to nasze dzieci były dużo "gorsze" w sensie absorbowania naszej uwagi - zwłaszcza w nocy. Dzieci, którymi teraz się opiekujemy są jakieś spokojniejsze. Może kiedy (po odejściu) poczują się tymi jedynymi, niezastąpionymi - domagają się większych praw. Mama Amelia cały czas utrzymuje wersję, że chodzi do szkoły i szuka pracy. Nadal też twierdzi, że chce w przyszłości odzyskać dziewczynkę. Mieszka z dziadkami. Nigdy nic nie powiedziała o swoich rodzicach. W mojej ocenie jest ona osobą inteligentną, potrafiącą manipulować innymi. Jest bardzo skryta, co może nie jest jej wadą, ale obawiam się, że przekazuje tylko te informacje, które w jej mniemaniu mają dotrzeć do odpowiedniego adresata. Np. z jednej strony ciągle mówi, że ojciec Iskierki cały czas jej grozi, że zabierze "małą" do siebie (wręcz ma na tym punkcie fobię), ale niczego więcej nie chce o nim powiedzieć. Znacie Majkę, więc domyślacie się, że potrafi tak poprowadzić rozmowę, aby uzyskać informacje, które ją interesują. W przeciwieństwie do innych matek, tutaj trafia na "beton". Być może wszystko co Amelia mówi, to gra na zwłokę. Udaje dobrą matkę, a tak na prawdę niczego nie chce zmienić - tylko po co to wszystko? Jednak akurat ta cecha jest typowa dla matek innych dzieci, które u nas były. Mama Foxika też utrzymywała, że chce odzyskać córkę. Gdy sąd podjął decyzję o pozbawieniu jej praw do dziecka, dla nowych rodziców zastępczych otworzyła się możliwość adopcji (aktualnie sprawa jest w toku). W niej natomiast jakby nagle coś pękło - poczuła się jakby wolna, zadowolona. Prawdopodobnie rodzice (głównie matki) mają wewnętrzny opór przed zrzeczeniem się praw do dziecka z własnej woli, ale jak decyzję podejmie sąd to wszystko jest OK. Amelia z jednej strony wpisuje się w ten schemat, ale z drugiej, mimo wszystko coś mi w niej nie pasuje.


Dzień 46

Iskierka cały czas "na wysokich obrotach" :), żywa i pełna energii. Trochę nam chyba urosła, wydaje nam się, że jest wyższa (w sumie to nie wiem czemu nas to tak dziwi, w końcu to, że rośnie jest normalne) :). Delikatnie chyba się też chyba zaokrągliła na twarzy, brzuszek też jakby bardziej okrągły się zrobił :).
Co do mamy Iskierki - ostatnio wspomniała przez telefon, że w tym tygodniu chciałaby przyjechać do nas, "ale musi jeszcze sprawdzić połączenia". Nasz PCPR praktykuje raczej taki zwyczaj, że wizyty i spotkania są ustalane i organizowane przy ich współudziale, dlatego daliśmy naszej koordynatorce numer telefonu Amelii, ma do niej dzwonić i spróbować ustalić jakiś termin. Zobaczymy co z tego wyjdzie, możliwe że znów skończy się na deklaracjach słownych. W każdym razie jeśli miałoby dojść do spotkania to na pewno jeszcze nie u nas, prawdopodobnie na jakimś "neutralnym gruncie". Trochę się tego spotkania boję ze względu na Śnieżkę (podchodzi do sprawy bardziej emocjonalnie ode mnie), ale szczerze mówiąc ja sam nie wiem jakie emocje wzbudzi we mnie widok mamy Amelii trzymającej "naszą" Iskierkę. To może być ciężkie spotkanie, jeśli do niego dojdzie.


Dzień 48

Od bardzo wczesnego ranka we wtorek do dziś - szpital. Iskierka na oddziale dziecięcym - jakiś wirus, coś jak "popularna jelitówka". W przypadku Iskierki głównie luźne kupy i gorączka - wymioty tylko w domu były we wtorek jeszcze, w szpitalu w ogóle na razie.
Temperatura od początkowych ponad 39 we wtorek, w środę zaczęła spadać do poziomu 38,5 st., 38 st.. Od wczorajszego rejonu spadła do okolic 37, dwa ostatnie pomiary 37,3 st. i 37 (w nocy było nawet poniżej 37) - i to w zasadzie bez żadnego leku na zbicie (w nocy i dziś nie dostała). Dostaje kroplówki, ale nie jakoś bardzo dużo, wtorek dwie, od środy po jednej dziennie - najgorsze jest to, że cały czas coś się z wenflonami dzieje - chyba Iskierka jest za "żywa" (bo od wczoraj jest już prawie w 100% sobą), albo my za mało rygorystycznie pilnujemy. W każdym razie od wtorku był 4 razy poprawiany i przekładany - po kolei : lewa dłoń, prawa dłoń, prawa stopa i dziś przełożony na lewą stopę. Kolejnego przełożenia nie chcemy - wbijają w główkę :(. Płakała strasznie przy każdej wizycie w zabiegowym, co nie dziwi - za pierwszym razem mi łzy pociekły. Ale potem było już lepiej. Wymiotować nie wymiotuje, je dość dobrze jak na te okoliczności, z piciem jest gorzej - ale może po prostu "nawadnianie" kroplówką jej wystarczy, nie wiem. Temperatura jakby opanowana - mały niepokój się dziś pojawił bo zrobiła mega luźną kupę, sama woda prawie. Po cichu liczymy, że jutro ją wypiszą ale chyba bardziej realna jest sobota - wszystko zależy od stolca i trochę tego ilu pacjentów nowych się pojawi - stety / niestety oddział "wypycha" delikatnie tych podleczonych gdy jest nowy chętny na łóżko. Zresztą warunki "mieszkaniowe" w szpitalu to osobny temat - ale obsługa jest ok.
Na zmianę dyżurujemy w ciągu dnia, ja jestem na urlopie od wtorku do piątku. W nocy też ktoś z nią jest. O dziwo wg mnie Iskierka jest całkiem pogodna przez większość czasu, trochę marudzi i płacze ale ma też okresy bardzo dobrego humoru - przekrzykuje lekarzy w czasie obchodu ;). Dziś Śnieżka zostaje na noc - ja niestety po poprzedniej nocy w szpitalu od południa zacząłem się trochę nie do końca dobrze czuć. Dziś się podleczam, trochę mnie mdliło, lekką gorączkę mam, mam nadzieję, że się poprawi do jutra. Jeśli nie to będę musiał zostać w domu, Śnieżka z Iskierką, jakieś zastępstwo też się może załatwi dla niej na 2,3 godzinki w ciągu dnia. Ale nie uprzedzajmy faktów - to nie jest tak że leżę plackiem, myślę, że jutro będę się czuł dobrze.


Dzień 67

Tego dnia Iskierka miała wizytę u kardiologa (umówioną jeszcze w czasie, gdy była u nas). W związku z tym była okazja, aby się spotkać. Trudno powiedzieć, czy dziewczynka w jakiś sposób nas pamiętała. W każdym razie w obecności nowych rodziców, bawiła się z nami i wyglądała jakby ta wizyta sprawiała jej przyjemność (chociaż może tylko tak nam się wydawało). Mieliśmy wrażenie, jakbyśmy się rozstali wczoraj – zwłaszcza jak zaczęła pokrzykiwać w swoim stylu.
Badanie kontrolne było też okazją, aby mama Amelia się z nią zobaczyła. Niestety było widać, że „przepaść” pomiędzy jakby nie było najbliższymi sobie osobami (matką i córką) staje się coraz większa.


Dzień 76

"Charakterna" to chyba dobre określenie na Iskierkę - zaczyna coraz częściej próbować stawiać na swoim. A propos stawania - w czasie od zeszłotygodniowej wizyty lekarskiej Iskierka nie próżnowała. Od kilku dni bardzo często, przy każdej możliwej okazji, stojąc puszcza się swojej podpórki. I staje "bez trzymanki" - czasem na 2 sekundy, czasem na dłużej, a kilka razy udawało się jej stać jakieś dziesięć sekund nawet. Staje się coraz bardziej mocna i stabilna. Poza tym ma się dobrze, zdrowotnie ok, kupy tylko cały czas dokuczają, znów trochę rzadko się pojawiają, ale wszystko pod kontrolą. Wizyta u kardiologa w poprzednim tygodniu nastroiła nas pozytywnie. Zobaczymy czy ta kolejna wizyta za 4 miesiące potwierdzi na 100% te dobre wyniki. Mama Amelia się nie odezwała wyobraźcie sobie od środy - czyli już ponad tydzień. Nic, żadnego sms-a, telefonu. Może zaskoczyło ją to, że Iskierka nie chciała za bardzo do niej iść na ręce? Nie wiem. Trochę żyjemy w oczekiwaniu na moment kiedy Iskierka zacznie chodzić :), ale nic się nie staramy oczywiście "przyspieszać" w żaden sposób, wszystko idzie swoim torem. Ale to już chyba naprawdę blisko ten moment - na razie jeszcze jak Iskierka wstaje i stoi to nie za bardzo wie co ma zrobić i w końcu ostatecznie siada. Ale to pewnie długo nie potrwa zanim załapie, że może ruszyć nogą i zrobić krok. Aha, jeszcze jedna pozytywna wiadomość. Tak jakby ostatnio mała dużo lepiej spać zaczęła w nocy. Dwie noce pod rząd były takie, że praktycznie między 23, północą a 6,7 rano nie trzeba było do niej wstawać w ogóle, nie budziła się. Ostatnia noc była podobna. Naprawdę zaczyna to dobrze wyglądać. No i zaczyna pokazywać coraz większe przywiązanie do nas. Coraz wyraźniej "odróżnia" nas od innych, inaczej nas traktuje a inaczej np. nasze rodzeństwo czy rodziców. To cieszy :). Jutro odwiedza nas kurator, mnie niestety nie będzie, nie mogę się wyrwać z pracy. Za półtora tygodnia rozprawa.


Dzień 79

Jeśli chodzi o samą rozprawę to szczerze mówiąc nie wiem czy sąd pójdzie już teraz tak daleko i pozbawi mamę praw, jakoś na to specjalnie nie liczymy. Bardziej prawdopodobne, że tym razem skończy się na ustanowieniu rodziny zastępczej - ale może się mylę, może sąd pójdzie dalej. Nie wiem - okaże się.


Widzieliśmy coraz wyraźniej jak narastało napięcie. Zauroczenie Iskierką już prysło, teraz była to prawdziwa miłość. Nie wyobrażałem sobie co by się wydarzyło, gdyby nagle sąd uznał, że dziewczynka może wrócić do mamy biologicznej. Teoretycznie taka możliwość istniała.
Osobiście wydawało mi się, że sąd może na tej rozprawie odebrać mamie prawa rodzicielskie. Była to już druga rozprawa, która miała rozstrzygnąć „co dalej”. Rodzice z reguły dostają tylko jedną szansę, co i tak czasowo oznacza średnio osiem-dziesięć miesięcy. Gdyby Amelia w tym okresie podjęła jakieś kroki zmierzające do poprawy swojej sytuacji: znalazła pracę, mieszkanie, pokazała że nawet ze wsparciem opieki społecznej będzie w stanie utrzymać siebie i dziecko, to miałaby nawet szanse na to, żeby Iskierka do niej wróciła. Niestety Amelia w tym czasie nie zrobiła nic, do tego miała kiepską opinię w PCPR-ze i Ośrodku Pomocy Społecznej, ponieważ była opryskliwa i arogancka. Do tego trzeba też dodać fakt, że były okresy gdy „znikała nie wiadomo gdzie”, nie odbierała telefonu. A przecież cały czas (jako matka) była opiekunem prawnym dziewczynki, co oznacza, że musi wyrażać zgodę na pewne zamiary względem jej córki (np. konieczność przeprowadzenia jakiegoś zabiegu, nie mówiąc o operacji).

Mimo wszystko sąd postanowił dać mamie kolejną szansę, a Śnieżkę i Dawida ustanowić rodzicami zastępczymi (do tej pory mieli oni powierzoną pieczę nad dziewczynką na czas trwania postępowania o ustanowienie rodziny zastępczej).
Tak więc przed Śnieżką i Dawidem kolejny trudny okres niepewności.

Na dobrą sprawę najlepiej by było, gdyby do momentu podjęcia decyzji przez sąd o odebraniu praw rodzicielskich, dzieci pozostawały pod opieką takich „gruboskórnych rodziców z pogotowia rodzinnego” jak my, którzy rozstania mają wkalkulowane w zakres swoich obowiązków (mimo, że „serca” też mamy). Niestety jesteśmy krótkoterminową formą opieki zastępczej i jeżeli sytuacja dziecka się komplikuje, poszukiwani są rodzice zastępczy długoterminowi. A ci niestety muszą mieć „nerwy ze stali”.


Dzień 96

U nas wszystko ok, Iskierka ćwiczy się w samodzielnym pokonywaniu coraz większej liczby kroków, idzie jej całkiem dobrze. Zdarzają się małe wywrotki ale to raczej normalne. Coraz więcej zaczyna mówić, w sensie gaworzyć. Powtarza pojedyncze słowa, "mama" / "tata" są na porządku dziennym. Mamy też wrażenie że staje się coraz bardziej "kontaktowa", że rozumie więcej niż nam się wydaje. Ostatnio zdarzyło jej się też zrobić pierwszy raz siku do nocnika - jak na razie raz i w sumie to przypadkiem ale jednak, i radość miała dużą. Śnieżka ją posadziła po drzemce południowej tak na próbę i akurat zrobiła. Amelia się nie odzywa ostatnio tak często jak wcześniej, od kilku dni już nic nie napisała. Co nie znaczy że mamy z tym jakimś problem, nie przeszkadza nam to specjalnie.


Dzień 100

Iskierka urwisuje od czasu do czasu ;) - coraz więcej dziewczyna rozumie, próbuje stawiać na swoim, ale też coraz mocniej jest przywiązana, szczególnie do Śnieżki. Śnieżka zaczyna się obawiać, coraz mocniej, że coś może pójść nie tak - dzisiaj mi powiedziała, "Dawid, ja jej nie oddam". Ja też tego nie biorę pod uwagę. Na razie nic nie wskazuje że będziemy musieli oddać Iskierkę, ale niepewność jest. Amelia po dłuższym okresie ciszy się odezwała dwa, trzy dni temu - dziś znów, "Co u Iskierki?" i "Czy ojciec się kontaktował?". Dodatkowo dziś spytała czy dostaliśmy zdjęcia Iskierki od Was jakieś, nie wiem po co jej to - może będzie chciała żebym jej przesłał. Uciążliwa się robi, w sumie to nie wiem czy mam obowiązek przesyłać jej jakiekolwiek zdjęcia, a już kilka razy to zrobiłem.



Dzień 127

Co do Iskierki - chodzi coraz stabilniej, ogólnie chodzi cały czas. Codziennie mamy po kilka wywrotek, zazwyczaj na szczęście nic poważnego ze sobą nie niosą. Jedyny minus tego chodzenia - już w ogóle prawie nie raczkuje, trochę to się odbija negatywnie na barku, widać leciutki regres - początek rehabilitacji w Gumicku w najbliższy wtorek - wcześniej ośrodek zlecił jakieś dodatkowe badanie neurologiczne, wszystko się przeciągnęło. Poza tym Iskierka mówi non stop, pamięta i używa coraz większej ilości słów, czasem mówi po swojemu (mama, tata, Gusti, Goya, dziadzia, baba, NIE - są w codziennym użyciu). Cały czas jest bardzo wesoła, zazwyczaj humor dopisuje. Ostatnio kilka razy próbowała jeść łyżeczką :). Opanowała też sztukę wchodzenia i schodzenia z kanap - na razie potrafi wejść na dwie z czterech jakie mamy. Ostatnimi czasy nie zawsze mamy z nią lekko ;) - nasza dziewczynka robi się z tygodnia na tydzień coraz bardziej stanowcza, często się złości, denerwuje i sprzeciwia naszym decyzjom kiedy jej nie pasują :). Już normalne stało się to,że część nocy spędza z nami w łóżku - zasypia u siebie, w okolicach 1,2 w nocy się przebudza i bierzemy ją do łóżka. Zupełnie nam to nie przeszkadza - wbrew opiniom niektórych naszych znajomych. Stwierdziliśmy, że jeśli jej dobrze blisko nas to nie chcemy jej tego zabierać. W naszym łóżku śpi trochę spokojniej. Co też ostatnio mocniej widać to fakt, że coraz mocniej się przywiązuje - odróżnia nas od innych, traktuje inaczej, nie chce się rozstawać.


Dzień 171

Tym razem to my jadąc na wakacje w góry zrobiliśmy lekki objazd i zawitaliśmy do Gumicka. Nie widzieliśmy się już prawie miesiąc (ostatnie spotkanie było gdy Śnieżka z Dawidem i dziećmi jechali na wakacje nad morze).
Iskierka jak zwykle zrobiła na nas oszałamiające wrażenie. Była niesamowita. To, że mówiła "Cio...cia", to wiedzieliśmy z filmiku, który przysłał nam Dawid, ale jak powiedziała do mnie "wuja", to zwątpiłem. Na szczęście Śnieżka to potwierdziła. Do tego jak na pożegnanie dostałem "buziaka", to byłem w "siódmym niebie" - dla takich chwil warto żyć.


Dzień 182

W naszej rodzinie życie toczy się dynamicznie. Iskierka wchodzi coraz mocniej w fazę usamodzielniania, "budowania siebie" jak to niektórzy nazywają. Bywa uparta, spokojniejsze chwile przeplata długimi momentami "buntu", częściej krzyczy - no ale to nic nowego dla nas. Podchodzimy do tego w miarę spokojnie, czasem krzyk daje się we znaki ale to normalna kolej rzeczy , taki etap no i trudno. "Na szczęście" wynagradza to wszystko tym, że tak poza tym to jest cudownym dzieckiem, często się uśmiecha, jest "przytulaśna", wszystkiego szybko się uczy i coraz więcej mówi. Byliśmy ostatnio na prywatnej konsultacji u pewnej Pani fizjoterapeutki w Gumicku, chwalona i polecana przez wiele osób. Podejście o 180 stopni inne od tej kobiety z ośrodka u której byliśmy. Stwierdziła, że rozwojowo Iskierka naprawdę b. dobrze wygląda, z tym barkiem nie jest jakoś strasznie, poćwiczyła chwilę z Iskierką ale zdecydowanie bardziej empatyczna była, dużo z nami rozmawiała, uspokoiło nas spotkanie z nią. Powiedziała że jasne, ona mogłaby z Iskierką ćwiczyć kilka razy w tygodniu, brać kasę od nas, ale jej zdaniem ani nie ma tak dużej potrzeby aby to robić ani zdrowie i spokój ducha Iskierki nie jest tego wart. Mała miała to porażenie i już pewnie zawsze będzie z tym barkiem trochę inaczej niż z lewym, zawsze będzie trzeba się nim zajmować na niego zwracać uwagę. Zastosowaliśmy te plastry, które będziemy wymieniać regularnie, do tego ćwiczymy w domu ale bez przesadzania, po kilka minut, łącząc to z zabawą. Niebawem wybieramy się do neurologa dziecięcego jakiegoś. Byliśmy też na wizycie u ortopedy ale najlepiej nie trafiliśmy chyba bo powiedział, że on z dziećmi doświadczenia nie ma, odesłał nas delikatnie do neurologa. Amelia, mama Iskierki, odwaliła niezły numer w tym tygodniu - w środę bodajże, koło 14 zadzwoniła do naszej Koordynatorki pani Aliny i powiedziała, że właśnie jest w PCPR-ze w Gumicku i chciałaby się zobaczyć z Iskierką. Okazało się, że faktycznie jest w Gumicku, nikogo oczywiście nie poinformowała, po prostu "połączenie jej pasowało" to przyjechała. Śnieżka trochę się zestresowała, ja trochę wkurzyłem. Byłem skłonny wziąć Iskierkę i pojechać na to spotkanie z nią w obecności Koordynatorki. Ostatecznie PCPR zdecydował, że nie dojdzie do spotkania - Amelia zna reguły, miała przekazywane wielokrotnie, że powinna się umówić z pewnym wyprzedzeniem i nie pójdziemy jej na rękę bo tak chce. Pani Alina jej to przekazała telefonicznie, przyjęła to ze spokojem i odpuściła (wróciła do domu). Ostatnio pisała do pani Aliny, że przyjedzie w przyszłym tygodniu - jeśli do tego dojdzie to w środę, i wtedy prawdopodobnie spotka się z Iskierką w specjalnym pokoju z Ośrodku Interwencji Kryzysowej - tutaj zwykle PCPR takie spotkania aranżuje. Śnieżka z Iskierką pojedzie, będzie też pani Alina. Śnieżka się denerwuje tym spotkaniem, nie dziwię się - ja chciałbym być z nimi wtedy ale niestety nie mogę się zwolnić z pracy. Ale dziewczyny dadzą sobie radę myślę.


Dzień 240

Odwiedziła nas Iskierka. Oczywiście tak tylko mówimy, ale przecież cieszymy się z odwiedzin całej rodziny. Jest nam bardzo miło, że zawsze gdy są w pobliżu o nas pamiętają.
Dziewczynka faktycznie sprawia wrażenie jakby z każdym tygodniem była coraz bardziej żywiołowa. Biega, skacze, śpiewa. Niechcący przyniosłem zjeżdżalnię (w sumie taką niewielką, plastikową, ale wszystkie dzieci bardzo ją lubią). Gdy już nadszedł czas wyjazdu, trudno było przekonać Iskierkę, że już nie ma zjeżdżania – Oj, trudno!
Ale mimo swojego temperamentu, bardzo łagodnie traktuje inne dzieci. Chapic i Luzak są od niej młodsi o dobrych kilka miesięcy, nie mówiąc o półrocznej Smerfetce. A jednak nikomu nic się nie stało, a nawet mieliśmy wrażenie, że nasze dzieci cieszą się z jej obecności.
Pamiętam jak jakiś czas temu odwiedził nas Foxik – wtedy było „chowaj się kto może”.

Razem ze Śnieżką, Dawidem i Iskierką odwiedza nas zawsze również Gusto. Dotychczas stosunkowo mało o nim wspominałem, ale też na dobrą sprawę zbyt wiele o nim nie wiedziałem.
Jednak przy okazji tej wizyty, Majka wdała się z nim w konwersację i jeszcze wiele razy po tym spotkaniu wracaliśmy do tej rozmowy.
Gusto wiele lat spędził w Domu Pomocy Społecznej, w którym przez jakiś czas pracowała Śnieżka. Zwróciła na niego uwagę, ponieważ jej zdaniem „nie pasował” do pozostałych „kuracjuszy”. Był zbyt inteligentny, wrażliwy i krótko mówiąc się tam „marnował”. Niestety poziom ośrodka nie pozwalał wydobyć z chłopca potencjału, który w nim drzemał. Śnieżka z Dawidem postanowili wziąć go do swojej rodziny (w opiekę zastępczą), aby mógł nadgonić stracony czas.
Chłopiec (w tej chwili to w zasadzie mężczyzna) ma pewne dysfunkcje, mogące wskazywać na niektóre elementy zespołu Aspergera a nawet FAS-u (chociaż absolutnie nie posiada cech dysmorficznych).
Przy poprzednich wizytach, Gusto niewiele się odzywał, jednak tym razem „zagadnięty” przez Majkę, bardzo się ożywił, zaczął opowiadać o swojej szkole i internacie, w którym mieszka. Generalnie ja też „tak mam”. Sam nie czuję potrzeby uzewnętrzniania siebie, natomiast jeżeli widzę, że kogoś interesuje to co mam do powiedzenia, to chętnie się tym dzielę.
No ale to raczej świadczy o introwertywności a nie jakiejś formie zaburzeń natury neurologicznej (chyba, że się mylę – no ale jakoś udaje mi się z tym funkcjonować).
Gusto ma naszym zdaniem pewne problemy z abstrakcyjnym myśleniem. Majka jak to Majka, stara się błyszczeć swoją elokwencją, więc zdarzały się sytuacje, że Gusto spoglądał na Dawida i ten tłumaczył mu to samo innymi słowami (w tym momencie również do mnie docierało co Majka chciała powiedzieć). Gdy u nas byli, akurat nastąpiła zmiana czasu na zimowy. Do tego jeden zegar miał wskazówki, drugi był elektroniczny a trzeci jeszcze nie przestawiony. Ustalenie, która właściwie jest godzina, trochę czasu mu zajęło. Ale jest to tylko dowód na bezzasadność zmiany czasu z letniego na zimowy i odwrotnie.
Ogólnie Gusto (z tego co mówił) całkiem dobrze funkcjonuje wśród rówieśników, a najważniejsze, że czuje się szczęśliwy (reszta to „pikuś”).


Dzień 251

Iskierka nadal rozwija się w tempie które nas czasem nawet trochę zaskakuje, szczególnie jeśli chodzi o to ile mówi. Nie ma dnia żeby nie wprowadziła do swojego "słowniczka" jakiegoś nowego słowa. Czasem nawet nie wiemy skąd mogła je zaczerpnąć, gdzie mogła je usłyszeć (nie dalej jak dziś popołudniu trochę się z nią droczyłem i drażniłem delikatnie chwytając ją za rękę takimi szczypczykami kuchennymi, chwytam ją , chwytam a Iskierka ni stąd ni zowąd "Nie rób !", rozwaliła nas). A wcześniej w aucie, ja ze Śnieżką prowadzimy jakąś burzliwą dyskusję a Iskierka nagle z tylnego siedzenia "Cicho!" - i nas zatkało :) ). Doskonali też umiejętność chodzenia, w zasadzie to już biega, jedzenie wchodzi już też samodzielnie i bezproblemowo (łyżeczka, widelec opanowane). Od kilku tygodni ma teraz taką fazę, że jeszcze bardziej wykazuje przywiązanie do Śnieżki - cały czas, bez ustanku "mama,mama,mama ..." , czasem Śnieżka nie może kroku zrobić. Może taka faza, nie wiem, no a poza tym nie ma co ukrywać, moja więź z Iskierką jest jednak trochę słabsza, Śnieżka spędza z nią dużo więcej czasu. Trochę nam się też mała częściej ostatnio "boi", często przybiega wołając "boi,boi" - czasami chodzi o dźwięk drzwi zamykanych u sąsiadów, czasem o to, że w pokoju ciemno a czasem sami nie wiemy o co. Generalnie nie robimy z tego jakiegoś wielkiego problemu ale staramy się reagować na jej emocje, uspokajać i być w pobliżu, no i monitorujemy sytuację. No i bunt - nadal obecny, często gęsto ;). Ostatnio w jeden dzień nawet Iskierka stwierdziła że w ramach buntu przestanie robić siku do nocnika czy na ubikacji - w ciągu jednego dnia kilka razy nie zawołała, że chce siku i robiła w majtki. Ale to był taki dziwny, jednodniowy epizod się okazało. Bunt jest wszechobecny ;). Kilka razy w ciągu dnia jest rzucanie zabawkami, kilkanaście razy w ciągu dnia krzyki (się zastanawiamy kiedy któryś z sąsiadów na policję zadzwoni-jakby co wielu ludzi już doświadczało krzyku Iskierki z byle powodu, w tym i dyrektor PCPR-u, więc jakby co będziemy kryci ;) ). No i NIE - słowo klucz. Czekamy z utęsknieniem na czas kiedy TAK będzie tak samo chętnie wypowiadane. Trochę nam ostatnio myśli Amelia zajmowała - w sumie nie powinniśmy się tym przejmować że jej nie było, to obca osoba dla nas właściwie. No ale nie szło, więc gdzieś nam tam w głowie siedziały pytania, co się z nią dzieje, gdzie jest, czy wróci, jak będzie kiedy się pojawi itd.. Wygląda na to, że wróciła, czekamy aż się odezwie do nas, o ile się odezwie.


My (czyli Majka i Pikuś) również czekamy, ale na decyzję sądu. Wielokrotnie wspieraliśmy rodziców biologicznych, licząc na powrót dziecka do nich. Nawet w tym przypadku (wie ten kto czytał pierwszą część, gdzie Iskierka była jeszcze Bunią), też uważaliśmy, że Amelia ma duże szanse na odzyskanie córki – musi tylko uwierzyć w siebie.
Niestety sprawy zaszły tak daleko, jak tu zostało przedstawione. Teraz całym sercem jesteśmy ze Śnieżką i Dawidem.


Zastanawiam się tylko, czy może być ktoś, kto w obliczu zaistniałej sytuacji chciałby powrotu Iskierki do mamy biologicznej. A jeżeli tak, to jakie mógłby mieć argumenty? 

czwartek, 19 listopada 2015

--- Opinie, pytania, odpowiedzi - część 8

Jakiś czas temu Majka napisała dwa komentarze, które wydaje mi się warto trochę szerzej omówić. Wielokrotnie już „dotykałem” tego tematu, ale może pokuszę się o zebranie wszystkiego „do kupy”.

A tytuł artykułu mógłby brzmieć:

                  Powody, dla których odbiera się dzieci rodzicom.


Przytoczę na wstępie wspomniane powyżej komentarze Majki:

Maja Incognito pisze...

W związku z postrzeganiem RZ przez otoczenie, naszła mnie taka refleksja.
Z moich obserwacji wynika, że odbieranie dzieci rodzicom biologicznym jest akceptowalne przez tzw. opinie społeczną tylko w przypadku gdy Ci piją lub/i biją. Ludziom wydaje się, że w każdym innym przypadku matka jest lepsza niż rodzina zastępcza. Ja uważam, że brak miłości, zaniedbanie, psychiczne znęcanie się jest równie ważnym, a może czasem ważniejszym powodem do zabrania dzieci i umieszczenia ich w zastępczej ale kochającej i bezpiecznej rodzinie. Czasem patrząc z boku, nie znając takich sytuacji trudno to zrozumieć, ale niestety często tak jest.

12 listopada 2015 15:06

Maja Incognito pisze...

Kiedyś rozmawiałam z pracownikiem socjalnym z pewnej niewielkiej gminy, który stwierdził, że mają na swoim terenie kilkoro dzieci zaniedbanych, którymi rodzice się nie interesują nie zapewniają odpowiednich warunków bytowych, nie rozmawiają z nimi, nie zauważają, że dziecko do 21 nie wróciło ze szkoły itd. ale dopóki nie dzieje się coś drastycznego nie odbiera się takich dzieci bo nie ma co z nimi zrobić. Rodzin zastępczych brak, Domy Dziecka pełne. Więc dziećmi zajmuje się opieka społeczna, trochę pomoże szkoła i tak sobie te dzieci żyją i kombinują jak tu przetrwać. Bez miłości, z boku, ale przy mamie. Gdyby je odebrać podniosłoby się wielkie larum. A czy to rzeczywiście jeszcze jest rodzina? Przykre, bo czasem interwencja będzie gdy coś się stanie, a wtedy będzie za późno. Wtedy pojawią się pytania. Gdzie było Państwo? Dlaczego Sąd nie odebrał tych dzieci wcześniej? Nie ma złotego środka. To zawsze trudne decyzje.
12 listopada 2015 15:45



Myślę, że nie będzie wielkim błędem, gdy stwierdzę, że w dziewięćdziesięciu procentach opinia przeciętnego człowieka na temat rodzin zastępczych i ograniczania czy też odbierania władzy rodzicielskiej opiera się na wiedzy uzyskanej poprzez emisję różnego rodzaju reportaży, wywiadów lub z artykułów w prasie (zwłaszcza „kolorowej”) czy też w internecie.

Najczęściej tego rodzaju przekazy są bardzo jednostronne i mają za zadanie szokować, wzbudzać sensację i współczucie (co docelowo ma zwiększyć oglądalność – poczytność). Nie przedstawia się całego szeregu zdarzeń, które miały miejsce wcześniej jak choćby wsparcie poprzez Ośrodki Pomocy Społecznej. Zadania tego urzędu nie ograniczają się tylko do wypłacania zasiłków. Zadaniem pracowników socjalnych jest również wspieranie w przezwyciężaniu trudnych sytuacji życiowych – pomoc w znalezieniu szkoły, pracy, doprowadzenie do życiowego usamodzielnienia się i zintegrowania ze środowiskiem. Przemilcza się w takich artykułach dotychczasowe zaniedbania w byciu rodzicem, niejednokrotne interwencje pracowników socjalnych, czasami policji, a przede wszystkim brak chęci do zmiany.

Zanim dziecko zostanie umieszczone w rodzinie zastępczej rodzice mają najczęściej ustanowionego asystenta rodziny, kuratora sądowego. Ich zadaniem jest pomagać, ukierunkowywać, podpowiadać jak opiekować się dziećmi, jak zarządzać domowym budżetem.

To co jest przedstawione w mediach, to taka ostateczna „terapia szokowa” dla rodziców. Jednak nawet wówczas nic jeszcze nie jest przesądzone. Owszem jest to tymczasowe rozstanie dziecka z rodzicami, ale mające na celu ich „naprawę”. W tym momencie to od ich determinacji i woli współpracy zależy czy i w jakim czasie odzyskają dziecko. Jest to okres, w którym mogą zerwać z nałogami, skończyć szkołę, znaleźć pracę, mieszkanie, „zerwać z toksycznym partnerem”. Muszą się wreszcie usamodzielnić, a nie czekać aż ktoś coś za nich zrobi lub coś im da.

Wielokrotnie pisałem o tym w opisach dzieci będących pod naszą opieką.

Rodzice cały czas mają możliwość spotykania się z dziećmi (a jednak jakoś rzadko z tego korzystają).



Podam przykład takiego artykułu, który znalazłem na stronie:
http://www.polskieradio.pl/130/2788/Artykul/1028226,Komu-mozna-odebrac-dzieci


Według danych Ministerstwa Pracy i Polityki Społecznej z powodu biedy odebrano rodzicom 771 dzieci. W Polsce zamiast pomagać ubogiej rodzinie, środki przeznacza się na rodziny zastępcze. Czy tak ma wyglądać polityka prorodzinna rządu?

Oficjalnym powodem, przywoływanym jako podstawa do odebrania dziecka ubogim rodzicom i przekazania go do rodziny zastępczej, jest przykładowo twierdzenie o brakach w umiejętnościach wychowawczych rodziców. Mimo że nie zaistniała żadna patologia, dziecko czuło się dobrze i było zadbane, to decyzja o odebraniu go rodzicom była nieodwołalna.

- Absolutnie nie powinny mieć miejsca sytuacje, gdy dzieci są odbierane z rodziny z powodu biedy. Problem polega na tym, że bieda stanowi jeden z elementów, który jest często wynikiem przykładowo nałogu, nieodpowiedzialności. Każde dziecko odebrane z rodziny to już za dużo – wyjaśniała w PR24 Iwona Guzowska, Komisja Polityki Społecznej i Rodziny.

- W naszej Fundacji spotykamy się z przypadkami rodzin, gdzie nie zaistniała żadna patologia, nie ma alkoholizmu, a jednak z powodu biedy odbierane są dzieci. Rodzinom trzeba pomagać, a nie je rozdzielać. Dlaczego rozrywa się więzi? Dlaczego urzędnicy patrzą tylko z litery prawa? Dlaczego dziecko traktuje się jak przedmiot? – mówił w PR24 Roland Szczepaniak, Fundacja Razem Lepiej.

Rzecznik Praw Dziecka Marek Michalak twierdzi, że dziecko najlepiej rozwija się we własnym środowisku biologicznym. O odbiorze dzieci można decydować dopiero w momencie zagrożenia ich życia lub zdrowia.

- Odbieranie dziecka to ostateczność. Niestety państwo nie wykazuje należytej troski o rodzinę biologiczną w sytuacji, gdy nie ma tam patologii społecznej. Decyzje odbioru dzieci są podejmowane zbyt pochopnie – oceniał w PR24 Roland Szczepaniak.

Urzędnicy odbierają dzieci rodzicom zwykle w wyniku braku kompetencji i niedouczenia. Priorytetem jest pozostanie dziecka z rodzicami. Decyzja urzędnika powinna być podyktowana zdrowym rozsądkiem i wywiadem społecznym, a nie zapisem prawnym i przesłankami statystycznymi.”


Sam nagłówek artykułu wprowadza w zdumienie. Jak to możliwe? Co za bezduszne Państwo, bezduszni urzędnicy? Ja jednak mam zawsze uśmiech na ustach, gdy słyszę komentarze na temat urzędników. Bo przecież kim oni są? Każdy w rodzinie ma jakiegoś urzędnika: brata, siostrę, tatę, mamę a może kogoś dalszego – kuzyna, szwagra. Ale pewnie mu się wydaje, że jest to akurat przykład „dobrego urzędnika”. Moim zdaniem urzędnik to taki sam fachowiec jak każdy inny (po prostu zna temat „od środka”).

Ale wracając do powyższego artykułu... Nawet nie wiadomo, czy te 771 dzieci odebrano w ciągu roku, w jakimś innym okresie, czy może w historii. Natomiast dowiadujemy się, że bieda to tylko jeden z elementów (o których napiszę za chwilę). Nie jest więc ona ani warunkiem koniecznym, ani wystarczającym do odebrania komuś dziecka. Dowiadujemy się też, że odebranie dzieci następuje dopiero w momencie zagrożenia ich życia lub zdrowia, co w mojej ocenie oznacza, że nie zależy od "widzimisię" urzędnika.

Jest też jeszcze zdanie drugiej strony, która twierdzi, że dzieci odbierane są zbyt pochopnie w wyniku niekompetencji i niedouczenia urzędników.

Z tym ostatnim stwierdzeniem pozwolę sobie popolemizować.

Na początek pewien cytat:

„Rodzice mają prawo do wychowania dzieci zgodnie z własnymi przekonaniami. Wychowanie to powinno uwzględniać stopień dojrzałości dziecka, a także wolność jego sumienia i wyznania oraz jego przekonania.
Ograniczenie lub pozbawienie praw rodzicielskich może nastąpić tylko w przypadkach określonych w ustawie i tylko na podstawie prawomocnego orzeczenia sądu.”

Nie jest to byle jaki fragment, ale pochodzący z Konstytucji RP.

Kto więc może „odebrać” dziecko rodzicom? Na dobrą sprawę tylko trzy podmioty: 

- Kurator (ale ten przecież zna rodziców już dłuższy czas i przecież został wyznaczony do pomocy i "wskazywania drogi"  – więc skoro występuje z wnioskiem o ograniczenie bądź odebranie prawa , to tak jakby to była również jego porażka). 

- Pracownik socjalny (ale tylko w przypadku bezpośredniego zagrożenia życia lub zdrowia) i musi w to wmieszać się policja – więc trudno posądzać go o jakąś wyjątkową złośliwość. 

- Policja podczas interwencji.

W każdym z powyższych przypadków tak czy inaczej decyzję wydaje sąd. Początkowo dziecko umieszczane jest w pogotowiu rodzinnym, rodzinie zastępczej długoterminowej, w domu dziecka albo innej placówce.
Rodzice dostają "czas" na "uporządkowanie swoich spraw", przynajmniej 3-4 miesiące. Jeżeli widać chęci (rodzice dążą do odzyskania dziecka czynnie a nie tylko "słowami"), sędziowie z reguły przychylają się do ich prośby - wyznaczając kolejne terminy rozpraw (dając tym samym więcej czasu na uporanie się z takim czy innym problemem).

A co może być powodem odebrania? Lapidarnie mówiąc: stan zagrożenia dobra dziecka.

- Przemoc fizyczna i psychiczna (niezależnie od przyczyny powstania), w tym molestowanie.
- Rażące zaniedbania w kwestii edukacji, żywienia, dbania o zdrowie.
- Brak umiejętności zapewnienia opieki, bezpieczeństwa i poczucia stabilizacji.
- Porzucenie dziecka.
- Choroba psychiczna rodziców, uniemożliwiająca prawidłową opiekę nad dzieckiem.
- Zmuszanie dziecka do pracy nieodpowiadającej jego zdrowiu.
- Nakłaniane dziecka do popełnienia przestępstwa lub prowadzenia niemoralnego trybu życia.
- Tolerowanie złego postępowania dziecka (pijaństwo, prostytucja, działalność przestępcza).

Jak widać sformułowania są dosyć luźne, więc trudno mówić o „zapisach prawnych i przesłankach statystycznych”. Oczywiście można mieć zastrzeżenia do interpretacji poszczególnych stwierdzeń przez osoby podejmujące decyzje (powiedzmy: urzędników). Dla jednego „brudne ręce” mogą być rażącym zaniedbaniem w kwestii dbania o zdrowie, dla innego dopiero nieudzielenie pierwszej pomocy po wypadku.
Jednak trzeba mieć świadomość tego, że do odebrania praw rodzicielskich potrzebne są opinie wielu podmiotów: Ośrodka Pomocy Społecznej, PCPR-u, Kuratora, psychologa, szkoły (przedszkola), dotychczasowej rodziny zastępczej i dopiero na tej podstawie decyzję podejmuje sąd. Nie doszukiwałbym się tutaj teorii spiskowych. W mojej ocenie rodzice biologiczni „sami sobie gotują ten los”.

Na koniec chciałbym też się odnieść do kwestii więzi między rodzicami a dziećmi, co według niektórych jest wystarczającą przesłanką, aby dziecko cały czas tkwiło w rodzinie biologicznej, mimo że ta nie potrafi przekazać właściwych wzorców a jej styl życia daleko odbiega od ogólnie przyjętych zasad.

Może kiedyś szerzej przedstawię ten temat. Na tą chwilę powiem tylko tyle, że dzieci które zostały nauczone nawiązywania więzi, nawiążą je również z nową rodziną zastępczą a w przyszłości będą potrafiły założyć rodzinę, w której będą panowały właściwe relacje pomiędzy jej członkami.

Przecież dzieci, które przebywają u nas przez kilka czy kilkanaście miesięcy, też nawiązują z nami więzi. Powiedziałbym nawet , że jest to jedno z podstawowych zadań, jakie sobie stawiamy za cel. Dzięki temu „przejście” do nowej rodziny nie jest dla nich traumą. Niestety więzi nawiązywane w wielu rodzinach, którym dzieci są odbierane – są często bardzo płytkie, co przekłada się na ich funkcjonowanie w dorosłym życiu. Niestety „bicie i picie” (jak napisała Majka) jest tylko jednym z wielu elementów, bo dorastającego człowieka można skrzywdzić na tysiące sposobów, a zagrożenie zdrowia to również zagrożenie zdrowia psychicznego (co często jest o wiele poważniejsze w skutkach).

I jeszcze jedno (jak zwykle nie mogę skończyć). Należy pamiętać, że przy poszukiwaniu rodziny zastępczej, w pierwszej kolejności bierze się pod uwagę rodzinę dziecka (dziadków, rodzeństwo, wujostwo). Niestety najczęściej w najbliższej rodzinie nie ma albo chętnego, albo takiego który spełnia warunki (np. o niekaralności) – to też o czymś świadczy.

P.S. Chciałbym jeszcze zwrócić uwagę na trzy różne pojęcia, ponieważ może niedokładnie to opisałem. Czym innym jest ograniczenie, zawieszenie i odebranie praw rodzicielskich. Tylko w sytuacji odebrania praw i skierowaniu dziecka do adopcji „szlaban się zamyka”. W pozostałych przypadkach cały czas sytuacja jest „odwracalna” i dziecko może wrócić do rodziców biologicznych. Jednak w praktyce, jeżeli dziecko dłuższy czas przebywa w opiece zastępczej, sąd zawsze kieruje się jego dobrem, biorąc pod uwagę silne więzi z nowymi rodzicami. Tak więc jeżeli rodzice biologiczni myślą o odzyskaniu dziecka, to nie mogą patrzyć w perspektywie kilku lat, ale maksymalnie kilkunastu miesięcy (i co najważniejsze utrzymywać kontakty).
Zdarzają się przypadki, gdy mama będąc w odwiedzinach wychodzi obrażona, bo dziecko krzyczy w jej obecności i ucieka do mamy zastępczej. Cóż, na bycie mamą trzeba sobie zasłużyć (na bycie tatą - też).






















piątek, 13 listopada 2015

BUNIA

Bunia zawitała do naszej rodziny w wieku siedmiu miesięcy. Niestety była trochę poniewierana, ponieważ sąd podjął decyzję o przekazaniu jej do rodziny zastępczej krótko przed wakacjami.
Nie dość, że wszystkie pogotowia rodzinne miały pełną obsadę, to jeszcze niektóre miały planowane urlopy (w takich przypadkach dzieci też „idą na wakacje”, ale do innych rodzin zastępczych). Bunia docelowo miała trafić do nas. Jednak w tym momencie mieliśmy „na stanie” siódemkę dzieci (łącznie z dwójką urlopowanych z innego pogotowia). Był to też trudny dla nas okres, ponieważ wkrótce mieliśmy oddać Królewnę do domu pomocy społecznej.

Dlatego też „na chwilę” Bunia zamieszkała w innym pogotowiu, które teoretycznie miało mniejszą obsadę, ale taki niemowlak nie za bardzo „pasował” do przebywających tam starszych dzieci.
Niestety” ta chwila” mimo wszystko trwała ponad trzy miesiące.

Historia dziewczynki jest trochę odmienna, niż innych dzieci, które u nas były. Z reguły sądy odbierają maluchy za „przewinienia” rodziców. W tym przypadku, jej mama sama zgłosiła się do ośrodka pomocy społecznej, informując że nie jest w stanie dalej opiekować się dziewczynką i dla jej dobra chciałaby, aby Bunia trafiła na jakiś czas do rodziny zastępczej. Miała jeszcze starszego synka (bardzo chorego – chyba z porażeniem mózgowym), który wcześniej został umieszczony w domu pomocy społecznej.
Tata Buni gdzieś tam się jeszcze pojawiał (chociaż tylko w opowiadaniach mamy), ale praktycznie widać było, że ten związek nie ma przyszłości.
Mama pomieszkiwała u swoich dziadków – ci nawet okazywali chęć pomocy, ale pod warunkiem, że tata dziewczynki „zniknie” na zawsze z życia ich wnuczki.
Było zbyt dużo warunków, które musiałyby zostać spełnione aby dziewczynka wróciła do mamy.
Jednak w początkowym okresie uznaliśmy, że jej decyzja nawet jest rozsądna, zwłaszcza że uważaliśmy, iż jest osobą inteligentną. Przede wszystkim miała plan – uporządkować wszystkie swoje sprawy, definitywnie zerwać kontakty ze swoim dotychczasowym partnerem, znaleźć pracę. Potrzebowała na to kilka miesięcy, by po tym czasie zacząć się starać o odzyskanie córki.

I właśnie po to są pogotowia rodzinne, aby na te kilka miesięcy zaopiekować się dzieckiem, dając mu wszystko to, co powinno mieć w kochającej się rodzinie, a przede wszystkim nauczyć go nawiązywania więzi (jeszcze kilka lat temu nie miałem pojęcia jak bardzo jest to ważne).

Nadszedł dzień odbioru dziecka. Zajechaliśmy – Bunia uśmiechnięta, wypachniona, kreacja jakby szykowała się na bal (cała w różu i koronkach). Dopiero po kilku minutach dotarło do mnie, że te koronki , to pielucha owinięta wokół szyi (bo miała tendencje do „ulewania”).

Bunia niestety miała tętniaka gdzieś w serduszku. Wprawdzie wiedzieliśmy o tym wcześniej, jednak opowiadanie pani Marii (dotychczasowej mamy zastępczej) trochę nas zaniepokoiło. Bunia była dzieckiem niespokojnym (zwłaszcza w nocy często się budziła), a wszelki wysiłek fizyczny (zwłaszcza płacz), mógł spowodować pęknięcie tętniaka.
Tak więc kolejne dni widzieliśmy w czarnych barwach.

Przejdźmy więc do mojej korespondencji mailowej z tamtego okresu.


Dzień 2

Bunia jest pogodnym dzieckiem. Wczoraj miała tylko jedno karmienie w nocy i dalej spała do dziewiątej. Dzisiaj poszła spać o ósmej i jeszcze się nie obudziła. Mamy nadzieję, że wpisze się w schemat pozostałych naszych dzieci i nie będzie się budzić co 1,5 godziny tak jak u pani Marii.
Po analizie dokumentacji medycznej, sprawa tętniaka nie wydaje się być tak tragiczna jak to było nam przedstawione, ale Majka jutro będzie rozmawiać z kardiologiem i mamy nadzieję, że jego opinia będzie optymistyczna.


Dzień 19

Maja była z Bunią u kardiologa. Okazuje się, że sprawa tętniaka jest wyolbrzymiona. Nie zagraża on życiu, może sam się wchłonąć, ewentualnie będzie przeprowadzony zabieg (a nie jakaś niebezpieczna operacja) i można prowadzić rehabilitację - mamy to wszystko na piśmie.

Mama Buni się uaktywniła, odwiedza dziewczynkę (ale nie u nas), jeździ z Majką do lekarzy i cały czas mówi, że chce zawalczyć o jej odzyskanie. Jest inna niż mamy pozostałych "naszych" dzieci. Jest inteligentna i niedostępna. Nawet Majka nie potrafi wydobyć z niej jakichkolwiek ważnych informacji. Obawiamy się, że straciła pracę, ponieważ jest nadzwyczaj dyspozycyjna (wcześniej odwiedziny były możliwe tylko w weekend - z naciskiem na niedzielę – chociaż w zasadzie były tylko dwie).

Majka wspominała, że ma Pani zamiar nas odwiedzić 21-go, czyli we wtorek. Niestety Maja jedzie tego dnia z Bunią do szpitala. Mała (jako wcześniak) bierze udział w jakimś programie leczenia (coś w rodzaju szczepień ale trwających 3 godziny). W każdym razie jest to inne niż zwykłe szczepienie, ponieważ potrzebna jest zgoda mamy Buni, która wyraziła też chęć udziału w tym spotkaniu. Dowiedzieliśmy się o tym wczoraj i na dobrą sprawę musieliśmy drogą kompromisu wybrać ten termin. Ja sobie ten dzień zarezerwowałem, więc będę w domu. W moim imieniu oraz Foxika i Hawranka serdecznie Panią zapraszamy. Jednak nie będziemy mieli "magicznego" kalendarzyka Majki, w którym zawarta jest cała historia losów naszych dzieci.


Dzień 37

Mimo wszystko stan zdrowia dziewczynki był dużą przeszkodą dla potencjalnych rodziców adopcyjnych czy też zastępczych. Ci pierwsi na razie nie „wchodzili w grę”, ponieważ mama biologiczna Buni cały czas podtrzymywała chęć powrotu dziewczynki do niej i jakby nie było, w jakiś sposób się nią interesowała.
Wcześniactwo i tętniak spowodował, że w naszym PCPR-rze nie było chętnych rodzin zastępczych długoterminowych. Zwłaszcza ta druga przypadłość wszystkich przerażała, mimo że lekarze nie widzieli w tym większego problemu. Poza tym dziewczynka miała też porażenie splotu barkowego, co wiązało się z trochę nienaturalnym układaniem rączki. W związku z tym jeździliśmy z nią kilka razy w tygodniu na rehabilitację.
Dostaliśmy nieformalną zgodę pani Jowity, na poszukiwanie rodziny zastępczej dla Buni, naszymi „kanałami”. Majka dawno temu znalazła pewną stronę dla rodzin zastępczych, na której ludzie wymieniają się opiniami, zadają pytania, poszukują dziecka, którym się mogą zaopiekować.
Chociaż może źle napisałem. To pogotowia rodzinne (często w akcie desperacji) szukają tutaj rodziców dla swoich dzieci zastępczych. Na tej właśnie stronie znaleźli nas Nikola i Tesla.
Cały czas jeszcze mając w pamięci historię Królewny, staraliśmy się zrobić wszystko, aby Bunia nie trafiła do domu pomocy społecznej.
Tak więc Maja „wrzuciła Bunię do sieci”.


Dzień 50

Najważniejsza sprawa - mamy chętnych na rodzinę zastępczą. Kursy robili 2-3 lata temu ale w innym PCPR-rze niż obecnie i za własne pieniądze, więc teoretycznie ich aktualny PCPR nie powinien stwarzać problemów. Mają 8 letnią córkę niepełnosprawną ruchowo. Majka rozmawiała z tą dziewczyną wczoraj prawie półtorej godziny i przedstawiła całą sytuację medyczną Buni. Jeszcze dzisiaj Agnieszka (bo tak ma na imię) zadzwoniła do nas, że rozmawiała z mężem i nie mogą doczekać się poniedziałku, żeby do Pani zadzwonić. Podaliśmy jej Pani numer telefonu, bo teraz dalszy bieg wypadków już od nas nie zależy. Jeżeli będzie zgoda PCPR-ów, to wstępnie zaprosiliśmy ich do siebie aby zapoznali się z Bunią. Pozytywne jest to, że z jednej strony nie chcą dziecka dla siebie na stałe (liczą się z możliwością powrotu Buni do mamy), ale biorą również pod uwagę możliwość adopcji. Nie chcieliśmy za dużo mówić o mamie dziewczynki (chociaż znając Majkę jakieś informacje na pewno przemyciła), chociaż jest to naszym zdaniem najlepsza mama ze wszystkich mam dzieci, które u nas były i gdyby znalazła jakieś wsparcie, pracę, mieszkanie (jakąkolwiek stabilizację w życiu), to zasługiwałaby na odzyskanie Buni.
Martwi nas tylko fakt, że ludzie ci mieszkają na Śląsku (miejscowość Czadź) - 360 km od nas. Nie wiadomo jak sąd podejdzie do sprawy, biorąc pod uwagę aktywność mamy. Chociaż z drugiej strony jaką mamy alternatywę - dom dziecka, Serafitki?
W naszej ocenie Bunia jest bardzo pogodnym dzieckiem (czasami aż za bardzo żywiołowym - dzisiaj "balowała" prawie do północy). Wprawdzie rączkę układa nienaturalnie, jednak nie utrudnia jej to normalnego funkcjonowania (sprawnie chwyta zabawki i na przykład nie ma problemu z zabraniem smoczka Hawrankowi, gdy razem leżą na macie - zresztą vice versa). Co ciekawe - lewą rączkę (zupełnie zdrową) układa tak samo.


Dzień 55

Decyzja PCPR-u była taka, że jeszcze poczekamy z wyborem rodziny zastępczej, ponieważ u nas skończyły się właśnie kursy i być może któraś z rodzin będzie chciała zaopiekować się dziewczynką.


Dzień 61

Pani Jowito, dzisiaj mieliśmy spotkanie z pierwszą rodziną w ramach odbywania praktyk. Podpytaliśmy o uczestników ostatniego szkolenia pod kątem ewentualnych rodziców zastępczych dla Buni. Okazuje się, że w grę wchodzi tylko jedna rodzina nazywana "sztywniakami". Zdaniem wielu uczestników szkolenia poszukują oni dziecka, które będzie "lekiem" dla ich nastoletniej córki. Dokładnie nie wiemy o co chodzi, ale może słyszała Pani jakieś opinie na ich temat? Wprawdzie nie chodzi tutaj o "dawcę organów", ale bycie "dawcą pozytywnych emocji" też nie jest tym, czego byśmy chcieli dla naszej Buni.


Dzień 69

Ocena rozwoju dziecka na podstawie obserwacji opiekunów (ukończone
10 miesięcy).

Bunia jest wcześniakiem z porażeniem prawego splotu barkowego. Powoduje to, że mimo intensywnej rehabilitacji, możliwości ruchowe ma nieco ograniczone. Jednak jeżeli odejmiemy jej dwa miesiące (wynikające z wcześniactwa), to jej umiejętności, zarówno ruchowe jak i psychiczne, prezentują się całkiem przyzwoicie.

Wykaz umiejętności Buni:
  • Przemieszcza się po podłodze na zasadzie przetaczania się z pleców na brzuch i odwrotnie. Jednak umiejętność ta wystarcza jej do dotarcia do upatrzonego celu.
  • Nie próbuje siadać, lecz leżąc na plecach wysoko podnosi głowę. Ma bardzo silne mięśnie szyi i brzucha, ponieważ w tej pozycji potrafi wytrwać nawet kilka minut.
  • Potrafi krótko siedzieć bez podparcia, jednak po kilkudziesięciu sekundach „składa się w scyzoryk”. W związku z tym nie stymulujemy jej w żaden sposób do podejmowania prób samodzielnego siadania (to jeszcze nie ten czas).
  • Potrafi sama sięgać po zabawkę i przekładać ją z „rączki do rączki”. Mimo pewnego upośledzenia prawego ramienia widać, że jest zdecydowanie praworęczna. Wszystko próbuje chwycić prawą ręką i nie sprawia jej to większej trudności. Wprawdzie ręce układa w sposób nienaturalny (lewą – zdrową – tak samo), jednak wraz z postępującą rehabilitacją, widzimy coraz większą poprawę. Zdecydowanie zwiększył się zakres ruchu prawego ramienia.
  • Sama je chrupki kukurydziane, biszkopty itp.
  • Sama pije z butelki, jednak gdy ją upuści, nie potrafi jej odnaleźć. Również w zakresie odnajdowania smoczka w łóżeczku – nie jest samowystarczalna
  • Sprawnie je łyżeczką, chociaż ostatnio jest trochę „grymaśna”. Deserki „wciąga” bez problemu, natomiast z obiadkami jest już gorzej i musimy się w tym przypadku trochę natrudzić.
  • Jest bardzo pogodna i niewymagająca. Lubi spędzać czas w towarzystwie, nawet nie będąc w centrum uwagi.
  • Z trudem naśladuje wzory zachowań. Na dobrą sprawę umie tylko „przybić piątkę” (chociaż umiejętność tą zawdzięcza raczej naszym dzieciom, które „wałkują” z nią to czasami po kilkadziesiąt razy dziennie). Nauka innych ruchów („pa-pa”,”kosi-kosi”) idzie opornie.
  • Umie bawić się w chowanego na zasadzie „a ku-ku” lub „nie ma, nie ma Buni … Jest!”.
  • Jest bardzo tolerancyjna, jeśli chodzi o hałas i inne ostre bodźce – raczej ma naturę flegmatyczną.
  • Je często ale w małych ilościach i niestety ten schemat powiela również w nocy.
  • Reaguje na dźwięki ale nie na swoje imię.
  • Rozumie proste polecenia np. „daj”, „weź”.
  • Prowadzi monologi używając sylab, potrafi szeptać.
  • Nie rozpoznaje siebie w lustrze, w ogóle się nim nie interesuje.
  • Rozpoznaje obcych ale od samego początku jest bardzo otwarta.

Dzień 102

Sztywniacy” również przyszli do nas na praktyki i w naszej ocenie okazali się całkiem miłymi ludźmi, jednak Bunią zainteresowani nie byli – myśleli raczej o starszym dziecku.
Za to inna rodzina z tego kursu wyraziła chęć zaopiekowania się dziewczynką. Niestety cały czas były jakieś przeszkody (choroby, wyjazdy) i nie mogliśmy się spotkać.
Uznaliśmy jednak, że sprawa jest rokująca, więc czekaliśmy.


Dzień 116

Bunia ostatnio robi najmniejsze postępy (w porównaniu do innych naszych dzieci). Mam wrażenie, że jej ulubioną pozycją jest pozycja "na emeryta" - siedzi w swoim foteliku i gapi się bez sensu w telewizor. Nawet gdy ją położymy na macie, to szybko odwraca się na brzuch i marudzi (chyba chodzi o to, że musi zbyt wysoko głowę podnosić - w kierunku telewizora). Ale ogólnie dziewczyna jest charakterna - wie czego chce i się tego domaga. Dotyczy to zarówno wyboru "obiadków" jak też akceptacji tego co się wokół niej dzieje. Ostatnio mam "szlaban" na śpiewanie, bo Bunia tego nie lubi. Chociaż z drugiej strony, może jest jedyną osobą w naszym domu, która "widzi" moje beztalencie muzyczne.


Dzień 122

Dostaliśmy informację od pani Jowity, że „odpuszczamy” sobie rodzinę zastępczą z naszego
PCPR-u. Ktoś, kto pragnie zaopiekować się dzieckiem, robi wszystko aby je poznać a nie wymyśla kolejne powody i usprawiedliwienia braku kontaktu z dzieckiem.
Przy okazji „poszukiwania” rodziców zastępczych dla innego dziecka, nieoczekiwanie pojawili się „Oni”. Pani Jowita w rozmowie z pracownikiem PCPR-u w Gumicku, wspomniała, że szukamy też rodziców dla takiej małej Buni. Okazało się, że jest ktoś, kto wydaje się być idealnym kandydatem.
Dla nas byli to kolejni „oni”. Czas upływał, a Bunia wciąż czekała na swoich wymarzonych rodziców. Wprawdzie u nas źle nie miała, ale była jedną z czterech – a chciała być tą jedyną.
Jednak wręcz wzruszyło nas to, że już 15 minut po rozmowie z panią Jowitą i pytaniu czy może podać zainteresowanym nasz numer telefonu - zadzwoniła Śnieżka.


Dzień 123

Jesteśmy po rozmowie z potencjalnymi rodzicami dla Buni (z Gumicka). Majka rozmawiała z panią Śnieżką prawie dwie godziny, więc na temat Buni wiedzą przynajmniej tyle co ja. Właśnie przesłałem im kilka jej zdjęć, odpisali, że jest cudowna. Mają się zastanowić, wstępnie jesteśmy umówieni na spotkanie w niedzielę. Są to chyba młodzi ludzie (Maja doszła do tego wniosku na podstawie tego, że wzięli ślub w 2010 roku, a ja na podstawie tego, że nie używają polskich znaków pisząc maila) . W każdym razie pierwsze wrażenie (przynajmniej z naszej strony) jest pozytywne.
Wczoraj był pierwszy dzień świętowania "roczku" Buni. Była jej mama, Natasza (rehabilitantka) i Koala (wolontariuszka). Niestety jubilatka tuż po ćwiczeniach z Nataszą poszła spać i jak wróciłem z pracy (bo akurat miałem dzień wyjazdowy), to zastałem dziewczyny siedzące przy "gołej" kawie i nienaruszonym torcie - w oczekiwaniu na przebudzenie Buni. Ale było wesoło, bo Hawranek zabawiał gości a jak Bunia się obudziła, to impreza rozkręciła się na całego.
Wracając do mojej ostatniej oceny naszych dzieci, to mam wrażenie, jakby wszystkie czytały to co do Pani napisałem i ostatnio robiły wszystko aby zadać kłam negatywnym opiniom. Pisałem, że Bunia jest leniwa. Dwa dni później zaczęła siadać (i to bardzo sprawnie). Z tego poziomu robi przewrót w przód przez bark (judoka powiedziałby, że jest to klasyczne sempo ukemi) i przesuwa się dalej. Zaczęła stosować zupełnie inny styl przemieszczania się niż Hawranek. Co ciekawe - doskonale chroni głowę przed uderzeniem o podłogę. Nie wybrzydza jedząc obiadek. Pozwala mi śpiewać, nawet "Ten stary zegar" Ładysza. Żeby tylko jeszcze lepiej spała w nocy ...


Dzień 124 (mail od pani Jowity)

Właśnie jestem po rozmowie z p. Śnieżką. Ona i jej mąż są oczarowani Bunią. Przedstawiła mi ich sytuację rodzinną: Pani Śnieżka ma … lat, jej mąż Dawid ... lat. Są małżeństwem od 5-ciu lat. Nie mają własnych dzieci. Są po szkoleniu PRIDEA, który ukończyli dwa lata temu. Od tego czasu są rodziną zastępczą dla chłopca Gusto, który w tym roku kończy 18 lat. Chłopiec był wcześniej w Domu Pomocy Społecznej (przez rok zanim byli rodziną zastępczą odwiedzali chłopca, często go do siebie urlopowali). Gusto miał orzeczenie o upośledzeniu w stopniu lekkim, które zostało później uchylone, bo chłopiec jest w normie intelektualnej. Jest diagnozowany pod kątem zespołu Aspergera i autyzmu. Aktualnie uczy się w szkole zawodowej. Pani Śnieżka jest nauczycielem wspomagającym w szkole integracyjnej, mąż natomiast jest pracownikiem administracyjnym w firmie ... w Gumicku. Mają trzypokojowe mieszkanie w bloku. Przyjęcie do siebie małego dziecka było długo przez nich rozważane i wspólnie z Gusto konsultowane. W momencie przyjęcia Buni p. Śnieżka planuje urlop macierzyński. Są otwarci na kontakty dziecka z matką , ale też są gotowi do przysposobienia dziewczynki w momencie prawnego uwolnienia.


Dzień 133

Byli u nas potencjalni rodzice zastępczy dla Buni (z Gumicka). Dobrze, że przyjechali wcześnie, bo Bunia koło południa zrobiła "pa-pa" i poszła spać. Jako, że było to pierwsze spotkanie, każdy starał się wypaść jak najlepiej (również Bunia, chociaż pewnie jej nie zależało, zaprezentowała się doskonale). Państwo z Gumicka (nie pamiętam nazwiska) interesowali się nie tylko Bunią ale również pozostałymi naszymi dziećmi. Dziewczynka reagowała na nich bardzo pozytywnie. Widziałem, że czasami była zdziwiona jakimś zachowaniem (pojawiały się gesty, słowa - których my nie stosujemy), ale ze stoickim spokojem wszystko przyjmowała za "dobrą monetę". Zauroczenie Bunią (sprzed kilku dni) na pewno nie prysło, wręcz przeciwnie jesteśmy umówieni na odwiedziny w przyszłą niedzielę. Śnieżka z ... mężem (jakoś łatwiej zapamiętuję imiona kobiet) planują po trzech, czterech spotkaniach wystąpić do sądu o ustanowienie pieczy na czas postępowania w sprawie bycia rodziną zastępczą. Nie ukrywają, że najchętniej adoptowaliby Bunię, ale z pewnością nie będą uniemożliwiać kontaktów dziewczynki z mamą biologiczną.


Dzień 149

Nadszedł dzień rozstania z kolejnym dzieckiem. Dzień radosny i smutny jednocześnie.
Bunia zrobiła „pa-pa” i pojechała. Jednak tym razem czułem, że proces oswajania się z nową rodziną trwał zbyt krótko. Na dobrą sprawę były to tylko cztery krótkie wizyty.
W zasadzie to rozumiałem. Logika podpowiadała, że skoro dziecko jest radosne przebywając w objęciach nowych rodziców, a do tego jest bardzo otwarte  na każdego, to przedłużanie procesu "przekazania" nie ma sensu. Jak do tego dodać znaczną odległość Gumicka od naszej miejscowości, a przede wszystkim jasne stanowisko Majki (że już można), to się nie odzywałem. Jednak serce mimo wszystko mówiło coś innego.

Kontakty mamy z dziewczynką w ostatnim czasie były coraz rzadsze. Na dobrą sprawę odwiedziny z okazji „roczku” były ostatnimi. Później jeszcze może ze dwa telefony i to wszystko.
Majka nawet z własnej inicjatywy zadzwoniła, że Bunia od nas odchodzi i może chciałaby jeszcze ją odwiedzić. Nie skorzystała z tej propozycji.
A tak dobrze się zapowiadała.

Pamiętam, że dla mnie ten dzień był przygnębiający. Obawiałem się, że przed biedną Bunią będzie trudny okres. Nas już „nie miała”, nowych rodziców jeszcze „nie miała”, prawdziwa mama ją zawiodła.


Dzień 155

Mimo, że nie było zbyt wielu spotkań z nowymi rodzicami, to aklimatyzacja w nowym otoczeniu przebiegła bez problemów. Śnieżka i Dawid są bardzo "ciepłymi" ludźmi. Dawid od samego początku zapowiedział rodzinie, że przez pierwsze dni nie ma odwiedzin. Bunia musi poczuć się jak w domu. A jeżeli ktoś przyjdzie mimo to ? - powiedział, że nie wpuści. W związku z tym Bunia dopiero wczoraj poznała pierwszych dziadków. Cieszy nas, że mimo, że nie muszą, przesyłają nam bieżące informacje i zdjęcia.


Dzień 172

Ocena rozwoju dziecka na podstawie obserwacji opiekunów (14 miesięcy).

Bunia trzy tygodnie temu została urlopowana do nowej rodziny, która najprawdopodobniej będzie sprawowała nad nią opiekę zastępczą długoterminową.
Poprosiliśmy nowych rodziców o przesłanie opinii, którą załączamy.

Wykaz umiejętności nabytych w ostatnim kwartale.

  • Sprawnie zaczęła się przemieszczać czworakując (pominęła etap pełzania).
  • Sama siadała a przewracając się doskonale potrafiła chronić głowę przed uderzeniem. W przeciwieństwie do Hawranka (pogotowiowego rówieśnika) nie nabijała sobie guzów.
    Jej upadek wyglądał jak przewrót „wańki-wstańki” (zawsze wracała do pozycji wyjściowej).
  • Pod koniec pobytu u nas, zaczęła próbować wstawać. U nas udawało jej się to tylko na jedną nóżkę. Teraz już prawie chodzi (na razie z podparciem).
  • Nabyła podstawowe umiejętności interaktywne - „pa-pa”, „kosi-kosi”, „piąteczka”,
    dzień dobry”, „barum-barum - tryk”.
  • Nauczyła bawić się „inteligentnymi” zabawkami. W „gadającego psa” przestała uderzać byle gdzie (byle tylko się odezwał), a zaczęła świadomie naciskać odpowiednie przyciski.
  • Do końca pobytu u nas zachowywała „stoicki spokój” w kontaktach międzyludzkich (dokładniej międzydziecięcych). Nie wdawała się w bójki (a dwójka chłopców, których mamy, szanowała te zasady i raczej zabiegała o jej względy).
  • Była bardzo otwarta w stosunku do obcych. Szybko nawiązała kontakt z nowymi rodzicami, cieszyła się z ich wizyt.
  • Zaczęła posługiwać się sylabami, chociaż największą frajdę sprawiał jej głośny krzyk (podobno tak zostało do dzisiaj)

Kontakty z rodzicami:

Mama biologiczna interesowała się losami Buni, często dzwoniła, czasami odwiedzała ją u nas i brała udział w wizytach u lekarzy. Dwa-trzy tygodnie przed „oddaniem” małej do nowych rodziców, kontakty osłabły. Nawet w ostatnim tygodniu nie wyraziła chęci odwiedzin (mimo, że
wiedziała o urlopowaniu). Deklarowała przyjazd do Gumicka (nowego miejsca pobytu Buni), do dnia dzisiejszego się nie pojawiła.
Z nowymi rodzicami zastępczymi mamy bardzo dobry kontakt, informują nas o wszelkich zmianach i postępach dziecka.





Ocena dziecka przedstawiona przez Śnieżkę (po dwóch tygodniach pobytu) .


Słów parę o tym jak funkcjonuje u nas Bunia (potrzebne do oceny rozwoju )

  • raczkuje bardzo sprawnie, w ciągu dnia pokonuje na czworakach duże odległości. W ciągu ostatnich paru dni kilkakrotnie udała jej się próba wstania na własne nogi, chociaż na razie tylko na kanapie przy oparciu. Zmiany w tym zakresie widoczne są naprawdę z dnia na dzień. Coraz lepiej wychodzi jej także chodzenie (prowadzenie), kiedy trzymamy ją pod paszkami, tu także postępy widoczne są z dnia na dzień, mięśnie nóg stają się coraz silniejsze. Na początku niechętnie podejmowaliśmy próby prowadzania jej żeby najpierw dobrze opanowała umiejętność raczkowania, ale ona sama prowokuje takie sytuacje żeby postawić ją na nóżki i żeby mogła sobie "potuptać", bardzo to lubi :)
  • jest BARDZO ciekawa świata, wszystko musi widzieć, słyszeć. Ma BARDZO dużo energii. Z zainteresowaniem przygląda się, kiedy usłyszy nowy dźwięk lub kiedy coś robimy, lubi np. oglądać jak myjemy zęby, śmieszy ją to. Bardzo interesuje ją przygotowywany przeze mnie obiad, denerwuje się kiedy sadzam ją na podłogę, a ja sama np. coś kroję czy mieszam. Jak otworzę lodówkę to często coś ciekawego dla siebie z niej wyciągnie, przygląda się, obraca w rączkach, sprawdza jak głośno spada na podłogę ;) Jest ciekawa nowych smaków czy zapachów (podczas gotowania daję jej powąchać różne przyprawy czy posmakować różnych nowych rzeczy), do tej pory nic nie wypluła :)
  • jest też bardzo "głośna". Uwielbia mówić, krzyczeć, wydawać różne dźwięki. Ostatnio zaczęła nawet śpiewać po swojemu, lubi też kiedy my jej śpiewamy, hitem naszego domu stał się "Ogórek, zielony ma garniturek" :) zaczyna też rytmicznie ruszać się w rytm muzyki. Fascynują ją różne dźwięki, uderzanie łyżką w garnek i robienie dużego hałasu to ulubiona zabawa. Interesuje ją także bardzo odbicie w lustrze, dużo wtedy 'do siebie" gada.
  • bardzo dobrze manipuluje rączkami, obraca, przekłada z miejsca na miejsce różne przedmioty. Chwyta precyzyjnie bez problemu także małe przedmioty, np. ziarenka ugotowanego ryżu, później go zjada ;)
  • umie i bardzo lubi naśladować nasze miny i dźwięki,
  • lubi upuszczać różne przedmioty i sprawdzać jak spadają i się ruszają,
  • rozumie, kiedy mówimy "nie, nie!" jak chce zabrać coś czego nie może,
  • umie robić "pa, pa",
  • umie robić "bąbelki" ze śliny ;)
  • bardzo lubi się kąpać, łapanie lecącej na rączki czy nóżki wody to prawdziwa atrakcja,
  • bardzo nie lubi się ubierać, wkładać do wózka i do fotelika, wtedy często krzyczy i wypręża się, pomaga śpiewanie piosenek, zainteresowanie czymś lub danie kawałeczka chrupki czy biszkopta,
  • umie bawić się samodzielnie, ale od czasu przybycia do nas coraz rzadziej się to zdarza, częściej upomina się o naszą uwagę i wspólną zabawę, zdecydowanie częściej też upomina się też o branie na ręce,
  • parę dni temu nauczyła się pić z normalnego kubka,
  • kiedy idziemy w nowe miejsce i Bunia poznaje nowe osoby coraz częściej zdarza się,że się za nami ogląda i nas szuka, co jest dla nas oznaką, że coraz bardziej się do nas przywiązuje,
  • przejście do nas na pozór okazało się dla niej bezproblemowe lecz po kilku dniach można było zauważyć niepokojące symptomy, np. bardzo częste budzenie się w nocy, niespokojny sen, budzenie się z przeraźliwym, krzykliwym płaczem, nadmierne pocenie się w nocy, popłakiwanie w ciągu dnia, czy bardzo nieregularne kupki. Chwilowo stosujemy delikatny syropek wyciszający i jest duża poprawa, w nocy śpi spokojniej, nie poci się i uregulowały się kupki (czasami nawet dwa razy dziennie).

Zakończenie części pierwszej.

Chciałbym zwrócić uwagę głównie na dwa ostatnie opisy (pierwszy przedstawiony przeze mnie a drugi przez Śnieżkę). Analiza obu pozwala sobie uzmysłowić jak to samo dziecko funkcjonuje w małej grupie (w której jest trójka-czwórka dzieci) a jak w rodzinie, w której jest jedyne i najważniejsze. Szare kaczątko przeobraża się w białego łabędzia. W tym przypadku „Bunia” przeobraziła się w „Iskierkę”.
Można sobie tylko wyobrazić jak to samo dziecko funkcjonowałoby w domu dziecka, w którym na piętnastoosobową grupę przypadałoby dwóch (ciągle zmieniających się) opiekunów.

Z rodzicami zastępczymi Buni mamy jak do tej pory najczęstszy kontakt (spośród wszystkich „nowych” rodziców dzieci, które opuściły nasze pogotowie), zarówno osobisty jak też telefoniczny i mailowy. W związku z tym za tydzień przedstawię dalsze losy Buni, oparte głównie na barwnych opisach jej zachowań przesyłanych mi przez Dawida.
Spróbuję też w kilku zdaniach przedstawić Gusto - „nowego brata” Buni, który w tym artykule został tylko wspomniany.

Często znajomi zadają mi pytanie, na jakich zasadach tworzę pseudonimy bohaterów moich opowiadań. W większości przypadków staram się aby w jakiś sposób nawiązywały one albo do wyglądu, albo cech charakteru, tudzież pewnych sytuacji, które miały miejsce w trakcie pobytu dzieci u nas. Z Bunią miałem ten problem, że zwracaliśmy się do niej po imieniu i nie miałem żadnych skojarzeń. W związku z tym zapytałem Dawida, czy może chciałby coś zasugerować. Odpisał, że proponuje imię „Iskierka” lub „Bunia”. Wprawdzie bardziej mi się spodobało Iskierka, no ale jak by brzmiały np. takie fragmenty: „Iskierka raczej ma naturę flegmatyczną”, „Iskierka najchętniej siedzi w swoim foteliku i gapi się w telewizor”, „Iskierka jest leniwa”, „Iskierka ze stoickim spokojem ...” itd. Imię Bunia pasowało bardziej, zwłaszcza że miałem już w planach imiona dla nowych rodziców. Też były one baśniowe, chociaż wynikały z niezwykłego podobieństwa fizycznego (zwłaszcza Śnieżki). Jeżeli więc ktoś chce wiedzieć jak wyglądają nowi rodzice Buni, to niech „wrzuci” w „wujka Googla” hasło: Snow White & David (albo wpisze https://www.youtube.com/watch?v=fg7XcbeNlYs ) , a potem założy bohaterce okulary.

I na koniec jeszcze tylko jedno sprostowanie. Śnieżka i Dawid używają polskich znaków w mailach. Tylko ten pierwszy (gdy chwilę wcześniej zobaczyli Bunię na zdjęciu, które im wysłałem) był inny – jednak emocje robią swoje.